Rodzina katolicka - Socjalizm we Francji i “liberalizm” w Kościele

Transkrypt

Rodzina katolicka - Socjalizm we Francji i “liberalizm” w Kościele
Rodzina katolicka - Socjalizm we Francji i “liberalizm” w Kościele
środa, 18 lutego 2009 15:00
"Bo nic nie wzrusza tak Zachodu jak szum frazesów o wolności / Możesz pół świata zakuć
w dyby, strzelać w tył głowy, łamać kości / ale bredź przy tym o ludzkości, o Lepszym Jutrze,
Wielkim Świcie / a wyjdziesz na tym znakomicie!" – napisał Janusz Szpotański w
poemacie „Caryca i zwierciadło”.
Nasze europejsy wprawdzie aż przebierają do „Zachodu” nóżkami, ale właśnie ta neoficka
gorliwość obnaża ich niepewność, czy aby rzeczywiście do tego „Zachodu” przynależą. I
słusznie – bo „Zachód” na takich Scytów spogląda podejrzliwie. Tacy na przykład Francuz
wymowni chętnie obsypują Scytów komplementami, że to niby „paryżanie Północy”, ale entre
eux – znaczy: we własnym gronie – uważają ich za meteków. Inna rzecz, że i sami Francuzi
schodzą na psy, a najlepszym tego świadectwem jest wybór Mikołaja Sarkozy’ego na
prezydenta Francji. Nie jest to zresztą takie ważne w sytuacji, gdy głównym zajęciem
prezydenta Francji jest nakładanie na Francuzów haraczu na rzecz okupujących ten piękny kraj
młodych Arabów i Senegalczyków.
Od czasu do czasu zaczynają się oni burzyć, palić cudze samochody itd., a wtedy prezydent i
rząd uspokajają ich złotymi plastrami socjalnych zasiłków. W rezultacie francuski dług publiczny
rośnie z szybkością co najmniej 2 tys. euro na sekundę, co oznacza, że nienarodzone jeszcze
prawnuki obecnych Francuzów już zostały sprzedane Arabom i Senegalczykom w niewolę. Czy
to rzeczywiście jakaś Nemezis dziejowa, czy też tylko rezultat oduraczenia francuskiego
narodu?
Ta druga możliwość jest znacznie bardziej prawdopodobna, zwłaszcza że nie tylko naród
francuski został oduraczony. Właśnie „Rzeczpospolita” zakończyła polemikę wokół artykułu red.
Marcina Dominika Zdorta „Koniec epoki kremówkowej” – w którym autor dowodził, że w
stosunkach Kościoła katolickiego ze „światem liberalnym” epoka uśmiechów ustąpiła miejsca
epoce konfrontacji. Że te stosunki znalazły się w fazie konfrontacji, to akurat prawda,ale z jakim
znowu „światem liberalnym”?
Red. Zdort utrzymuje zresztą, że ten „świat” robi się „coraz bardziej liberalny”, a żaden z jego
polemistów, wśród nich również niezwykle zatroskany o sprawy Kościoła eks-jezuita Stanisław
Obirek, nawet nie zauważa tego nonsensu, tylko bezmyślnie go powtarza. Nawiasem mówiąc,
pan Obirek zwraca uwagę, że Benedykt XVI powraca na drogę papieży konfrontacyjnych, którą
zmienił dopiero Jan XXIII, wpychając Kościół na nieubłaganą drogę „dialogu”.
1/3
Rodzina katolicka - Socjalizm we Francji i “liberalizm” w Kościele
środa, 18 lutego 2009 15:00
„Skutki zarówno konfrontacji, jak i dialogu znamy” – powiada pan Obirek. „Możemy więc
wybierać”. Ano, skoro już „możemy”, to wybierajmy. Żyją jeszcze ludzie pamiętający pontyfikat
Piusa XII, który był – co tu ukrywać – ostatnim papieżem epoki konfrontacji. Czy za pontyfikatu
Piusa XII było do pomyślenia, żeby jakiś rabin sztorcował głowę Kościoła katolickiego, którego
katolicy uważają przecież za Namiestnika Chrystusowego na Ziemi, za to, że kanonizował
niewłaściwego świętego albo wyświęcił nieodpowiedniego biskupa?
Tymczasem rabini na wyścigi sztorcowali Jana Pawła II, że kanonizując Żydówkę Edytę Stein,
„zawłaszczył” dla Kościoła Holokaust, podczas gdy wiadomo, że jest on zazdrośnie strzeżonym
monopolem Żydów, z którego i Izrael, i organizacje „przemysłu Holokaustu” ciągną grubą rentę.
Czyż to nie jest miarą upadku Kościoła Chrystusowego, czego najlepszą ilustracją jest
uniesiony w mentorskim geście palec rabina Joskowicza, którym wymachiwał przez nosem
Jana Pawła II, nakazując „panu papieżowi”, żeby polecił „swoim ludziom”… i tak dalej?
Być może pan Stanisław Obirek uznałby to za objaw narastania „liberalizmu”, ale wtedy jak
zwykle by się mylił, bo niechby tak Jan Paweł II czy Benedykt XVI ośmielił się w ten sam
sposób obsztorcować jakiegoś rabina albo zakwestionować jakiś dogmat „religii Holokaustu”!
Klangor podniósłby się aż ku niebiosom, więc widać wyraźnie, że o żadnym „liberalizmie” nie
ma tu mowy. To tylko skutki amikoszonerii, przed którą polskie przysłowie przestrzega, mówiąc,
że „kto z chłopem pije, ten z nim pod płotem leży”. Być może w przeszłości Kościół był zanadto
„triumfalistyczny”, ale teraz mamy sytuację, którą inne polskie porzekadło nazywa „za pan brat
świnia z pastuchem”. A więc – czy dobre drzewo może rodzić tak wstrętne owoce?
No dobrze, ale stosunki Kościoła z Żydami (nawiasem mówiąc, czy Kościół rzeczywiście musi
uprawiać jakieś „stosunki” z „Żydami”?) są tylko jednym z elementów „świata”. Może w takim
razie reszta „świata” rzeczywiście staje się „bardziej liberalna”? Obawiam się, że takie wrażenie
może być jedynie efektem oduraczenia, polegającego na nieświadomości skali własnego
zniewolenia. Czy Francuzi zdają sobie sprawę, że własny rząd zaprzedał nie tylko ich, ale
nawet ich prawnuków w niewolę arabską i senegalską? Wydaje mi się, że nie, bo pycha,
podpowiadająca, że niewolnikami mogą być tylko metecy, tłumi w nich spostrzegawczość.
Zresztą diabli wiedzą, bo czyż przyczyną tak wielkiej niechęci do posiadania dzieci mogłoby być
tylko wygodnictwo? Może instynktownie nie chcą płodzić senegalskich niewolników?
Mniejsza nawet o Francuzów, bo weźmy pierwszy z brzegu przykład podróży lotniczych.
Pasażer musi zdjąć buty, pasek od spodni, zegarek, wyjąć wszystkie przedmioty metalowe i
otworzyć laptop, po czym zostaje wepchnięty do klatki (lotnisko im. Dullesa w Waszyngtonie), z
której może zostać wyzwolony dopiero przez fagasa obmacującego go od stóp do głów. Ma on
nad pasażerem władzę absolutną, niczym niemieccy policjanci nad Janem Marią Rokitą,
2/3
Rodzina katolicka - Socjalizm we Francji i “liberalizm” w Kościele
środa, 18 lutego 2009 15:00
którego zresztą nie żałuję, bo sam maczał palce w forsowaniu tych faszystowskich regulacji.
Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało!
I pomyśleć, że jeszcze 100 lat temu ludzie obruszali się, że konduktor kolejowy ośmiela się na
nich gwizdać.
W dzisiejszym świecie ludzie traktowani są jak bydełko, o które wprawdzie trzeba dbać, żeby
się nie stresowało, bo wtedy może stracić mleko lub nie znosić tylu złotych jajek – ale przecież
bydełku nie można pozwolić chadzać samopas. Bydełko musi mieć pasterzy, którzy roztoczą
nad nim dyskretny, ale skrupulatny nadzór, żeby ani nie weszło w szkodę, ani nie dało ponieść
się panice. Więc wprawdzie wyposażą bydełko w telefony komórkowe, przy pomocy których
będzie mogło umawiać się na bekowiska, ale wszystkie te rozmowy są podsłuchiwane i
rejestrowane. Wprawdzie wszyscy gardłują o „wolności słowa”, ale w kodeksach karnych jest
coraz więcej karalnych „kłamstw” i ostatnie słowo – nawet w naukowych dyskusjach – ma
prokurator i sąd.
Wreszcie – w uchodzącej za bastion wolności Ameryce w biały dzień grandziarze za
pośrednictwem rządu obrabowali ludzi na 700 mld dolarów, a tamtejsi cwaniacy i twardziele
nawet nie pisnęli. Kto wie – może rzeczywiście uwierzyli, że to dla ich dobra? Cóż więc takiego
świadczy o zwiększaniu się zakresu wolności – bo przecież tylko wtedy można by powiedzieć,
że „świat” coraz bardziej się „liberalizuje”? Nic takiego nie widać, toteż wygląda na to, że „świat”
jest tylko w coraz większym stopniu oduraczany przez samozwańczych „pasterzy”, wyznających
zasadę, że „trzeba golić, strzyc to bydło, a kiedy padnie – zrobić mydło”.
Stanisław Michalkiewicz
Źródło: Najwyższy Czas!
3/3

Podobne dokumenty