Ilona Bortnik Księżniczka godna długowieczności
Transkrypt
Ilona Bortnik Księżniczka godna długowieczności
Ilona Bortnik Mam na imię Ilona, mam dwadzieścia lat i mieszkam na Białorusi. Studiuję polonistykę na Białoruskim Uniwersytecie Państwowym. Zaczęłam interesować się polską kulturą i Polonią cztery lata temu, gdy dowiedziałam się, że moja prababcia pochodziła z Polski. Księżniczka godna wieczności. Mężczyzna, patrzący na niego, wyglądał całkiem nieźle. Cienkie brwi, zawsze niby ironiczne podniesione, przenikliwe spojrzenie drapieżnych brązowych oczu, porządna broda, która jeszcze nie zapomniała o spotkaniu z fryzjerem. On cieszył się powodzeniem u kobiet, na pewno wiele młodych osób uważały go za bardzo interesującego i przystojnego pana. Zadbany, dość młody. Jak i rok temu, dziesięć lat temu, pięćset lat temu. Tyle czasu minęło, strasznie pomyśleć. Westchnąc, Zygmunt potarł nasadę nosa i odwrócił się od lustra. Zrobił kilka kroków w stronę drzwi, ale wrócił, żeby wziąć parasol. Wydawało mu się, że dzisiaj będzie go potrzebował. Spacer już od dawna stał się rytuałem. Co dzień zakładał garnitur, brał kapelusz, niekiedy antenę, i bezcelowo łaził po ulicach Warszawy. Wyjątkiem były rzadkie podróże do najbliższych miast lub wizyty do muzeów, kilka dni temu, na przykład, on odwiedzał Muzeum Narodowe, żeby znów zobaczyć obraz, odtwarzający śmierć Barbary - nie jedyny, napisany przez niego, ale jedyny, co miał dla niego jakąkolwiek cenę. On wiele pisał, gdy miał na imię Józef, a teraz już prawie nie bierze do rąk pędzelek. Niesamowite, jak zmieniają się zainteresowania, gdy żyjesz prawie pięć wieków. Powolne spacery, wykłady z kultury, prowadzone przez niego na uniwersytecie właśnie to stanowiło jego życie. Objeździł pół świata, bywał we Francji, Niemczech, Rzymie, widział najpiękniejsze i najstraszniejsze momenty historii ludzkości. Zmienił 1 dziesiątkę imion i tyleż razy odwiedzał własne pogrzeby. Wydaje się, że tyle powinien pamiętać, coraz bardziej - zapomnieć. Tak jest. Wojny, powstania, pożary, rewolucje - wszystko mieszało się dla niego w jednym ogromnym kole, jak u iluzjonisty, który często występował na Starym Mieście. Czas płynie bardzo powoli, gdy jesteś młody, ale bardzo szybko, gdy ruszysz się w stronę starości. Trzeba coś robić, coś osiągać, trzeba, żeby rodzina i dzieci. Gdy żyjesz, zrozumiałe jest, co robić. A jeżeli nie jesteś ani starym, ani młodym, jeżeli wypadłeś poza granicami czasu, jeżeli nie możesz ani umrzeć, ani postarzeć? Ciebie niby nie istnieje. Zygmunt nie zauważył, jak nogi przyprowadziły go do bramy cmentarza ewangelickoreformowanego. On lubił to miejsce, ono przypominało jemu go własne życie. Pamiętał jak powstało, jak kilka razy ginęło i odradzało się, ale zawsze jemu się wydawało, że czuje dotyk wieczności. Trochę pospacerował po alei, zasypaną liśćmi, i zatrzymał się obok grobu Józefa Simmlera. Jego własnego grobu. Podmuch wiatru rzucił w niego liście i piasek, zmuszając Zygmunta skrzywić się. Dotknął tablicy pamiątkowej, wygodniej przechwycił parasol i szybko poszedł w stronę wyjścia. Za długo tutaj już stoi. Wspomnienia. Żaden ludzki umysł nie potrafiłby wytrzymać tyle, ile pamiętał Zygmunt. Ale czy można pozostać człowiekiem, gdy żyjesz pięćset lat z rzędu? Pamięć nie była doskonała, jak i obiecał Twardowski, Zygmunt pamiętał tylko najbarwniejsze, to, co przeraziło go do głębi duszy. Im dalej w czasie od niego były te wspomnienia, tym trudniej było uzupełnić obraz szczegółami. Ze swojego pierwszego życia Zygmunt naprawdę dobrze pamiętał tylko jeden epizod. Ten, który przewrócił mu życie. *** To stało się wieczorem. Zimno przesyciło ściany zamku i skuwało ruchy, ale to nie przeszkadzało czarodziejowi sprytnie rysować potrzebne symbole. - Ona przyjdzie, ale nie pozostanie. - Twardowski uśmiechał się, pokazując krzywe zęby, ale Zygmunt niby nie słyszał. - Zgadzam się. Rób. Ze strachu i przedsmaku ścisnęło pierś. Po śmierci Barbary Zygmunt próbował żyć dalej. Ożenił się ponownie, ale szybko się zorganizował, że bez sensu, bo nigdy nie zapomni zapachu jej włosów. Barbara przychodziła do niego we śnie. Jej delikatny profil widział w każdej szczelinie. Nawet w twarzach dworzan szukał jej rysy. 2 Wtedy zdecydował się na próbę. Czarodzieje z całego kraju przybywali do zamku jak złe potwory, wyczuwające cudze nieszczęście. Twardowskiemu udało się przekonać księcia, aby spróbował. Widmo zjawiło się w kilku krokach dalej, przymuszając Zygmunta nieprzyzwoicie jęknąć i szybko rzucić się na przód. Dziewczyna otworzyła ramiona, posłusznie przytuliła się do jego szerokiej piersi i cicho szepnęła do ucha: - Czekaj na mnie pięćset lat. Zygmunt wciąż czuł na palcach siarkę, pozostałą po zniknięciu widma. Po raz drugi stracił Barbarę i ten drugi był jeszcze bardziej bolesny. Książę do tego czasu nie wiedział, że ból w klatce piersiowej może zmusić go do płaczu. Gdzieś wewnątrz krzyczał aż do teraz. *** - Przepraszam, czy Pan może mi pomóc? Gdzie jest dom pod numerem pięć? Pytanie okazało się dla niego niespodzianką. Rozpłaszczony przez własne myśli zupełnie zapomniał, że wokół kipi życie. -Proszę iść prosto i potem na prawo, - uprzejmie uśmiechnął się, ledwie spojrzałszy na nią i krótko kiwnął głową w odpowiedzi na podziękowanie. Co przeraziło jego w tej dziewczynie. Patrzył, jak ona idzie do przejścia, zaskakująco znajomym gestem wygładzając kieckę jej długiej spódnicy. Kiedy światło się zmieniło na zielone, ona odwróciła się, żeby podziękować jeszcze raz. Jej oczy błyszczały, delikatnie zarumieniły się policzki. Miała na imię Barbara. Zygmunt był pewien. Pierwsza kropla deszczu ślizgneła po policzku i wymusiła jego podnieść głowę, żeby obejrzeć niesamowite błękitne niebo. Prawie nie upuścił najważniejszy szczegół. -Przepraszam, proszę zaczekać! Myślę, że zaczyna padać, czy mogę Panią odprowadzić? Mam parasol. *** Zygmunt II August i Barbara Radziwiłł poślubili się w tą samą jesienią w małym kościele. Ich wspólne życie było pełne słońca i miłości. Długie oczekiwanie jest całkiem opłacane możliwością zestarzeć się razem. 3