Ze szczęściem w ciuciubabkę

Transkrypt

Ze szczęściem w ciuciubabkę
DO CZYTANIA
9
Dziennik Wschodni
www.dziennikwschodni.plb piątek 1 marca 2013
ROZMOWA z pisarką Joanną Fabicką o jej najnowszej książce„Second Hand”
• W Podlewie, w którym
umieściła pani akcję swojej
najnowszej książki, „podłe
życie wiodą podli ludzie”.
Skąd się wzięło Podlewo?
– Najbardziej chyba z serca:
z mojej wielkiej tęsknoty
za epicką powieścią pisaną
z rozmachem, ale też z miłości do kobiet, szacunku dla
kobiecej, tłamszonej przez
los energii. Wzięło się z pochylenia nad istotami kruchymi
i nieszczęsnymi, które wiecznie, w jakimś przeklętym
samoodradzającym się rytuale, bawią się ze szczęściem
w ciuciubabkę. Ich pogoń jest
jednak chaotyczna i pełna desperacji, najczęściej, niestety,
daremna. Jak mawia jedna
z moich bohaterek: „nie dla
psa kiełbasa”. Podlewo wzięło
się więc z tych wszystkich najciemniejszych zakamarków,
które na co dzień przykrywamy jakąś szmatą, by nie dotarł tam żaden promień i nie
oświetlił tego, co tak skrzętnie
chcemy ukryć, o czym chcemy zapomnieć, nie pamiętać.
Ale żeby iść dalej, żyć w pełni
i bez lęku, musimy najpierw
wyciągnąć z kąta te wszystkie
upiory.
• To miejsce to symbol;
prowincji, biedy, beznadziei.
Ciekawa jestem, czy jeżdżąc
po Polsce np. na spotkania
z czytelnikami myśli pani
czasem „właśnie trafiłam
do Podlewa”.
– Podlewo jest wszędzie
i nigdzie, to bardziej stan
świadomości, pewnej ludzkiej kondycji. Takie enklawy
niespełnienia, bezradności,
ciągłego potykania się o życie
odnajdziemy w każdym mieście, a nawet w co drugiej
rodzinie. To świat kobiecego
nieszczęścia, ale i drogi do
odzyskania utraconej mocy.
Ta książka mówi o przebudzeniu i pokazuje, że można
przerwać tragiczne fatum
ciążące nad rodziną od pokoleń, w tym sensie jest bardzo optymistyczna i teraz już
to wiem (z pierwszych reakcji
czytelników) – działa niezwykle oczyszczająco. Zresztą,
wokół tej książki dzieje się
tyle dobrego, w sensie konkretnych zdarzeń, ale też na
poziomie energetycznym, że
nie mam żadnych wątpliwości, że wszyscy w jakimś stopniu żyjemy w Podlewie. Mówi
się, że to opowieść o Polsce B,
ale dla mnie będzie to zawsze
Polska A – z bohaterami,
którzy mnie po stokroć bardziej interesują i wzruszają
niż plastikowe, wynaturzone istoty z nieskazitelnym,
porcelanowym uzębieniem
rodem z telewizyjnych seriali
i polskich komedii romantycznych.
Ze szczęściem
w ciuciubabkę
FOT. ŁUKASZ OSTALSKI
Chciałabym, by „Second
Hand” był czytany
w rodzinach przez
wszystkie pokolenia, by
matki i córki czytały go
wspólnie, a potem by
znalazły drogę do siebie.
Jeżdżę dużo po Polsce
i widzę jak my, kobiety,
bardzo siebie nawzajem
potrzebujemy, ale chyba
jeszcze bardziej się siebie
obawiamy
• Napisała pani książkę,
która z tzw. literaturą
kobiecą nie ma nic
wspólnego. A jednak jest tak
bardzo „kobieca”, jak to
tylko możliwe; jej siła tkwi
w niezwykłych kobietach,
które portretuje pani bez
taryfy ulgowej; mocno,
wyraziście, grubą kreską.
Sądzi pani, że Polki odnajdą
się wśród tych
skomplikowanych,
kobiecych postaci?
– Oczywiście, że tak! Polki
są niezwykłe: silne, wrażliwe, ciekawe, otwarte na
drugiego człowieka i gotowe
zmieniać świat, zaczynając
od siebie. Ale to książka nie
tylko dla kobiet, także dla
mężczyzn – przecież wyjątkowej rekomendacji udzielił
jej Marcin Dorociński, a tu
nie ma chyba żadnych wąt-
pliwości, co do jego „męskości”. Mówiąc jednak już zupełnie serio – chciałabym, by
„Second Hand” był czytany
w rodzinach przez wszystkie
pokolenia, by matki i córki
czytały go wspólnie, a potem,
by znalazły drogę do siebie.
Jeżdżę dużo po Polsce i widzę
jak my, kobiety, bardzo siebie
nawzajem potrzebujemy, ale
chyba jeszcze bardziej się siebie obawiamy. To smutne, bo
tym samym zaprzepaszczamy ogromny potencjał relacji, która może być niezwykle
karmiąca, wspierająca.
• Wspomniałam
o literaturze kobiecej, bo to
zazwyczaj książki lekkie,
łatwe i przyjemne. Pani
postawiła poprzeczkę
bardzo wysoko; i to
zarówno w płaszczyźnie
fabularnej, jak i językowej.
„Second Hand” jest
brawurowo napisany, a przy
tym kręty, mroczny i gęsty
od trudnych emocji...
– Dziękuję za miłe słowa,
choć poprzeczkę stawiam
tylko samej sobie. Uważam,
że w przypadku literatury, to
nie powinno być nic wyjątkowego. Czytelnik zasługuje
na wszystko, co najlepsze:
historię, postacie, styl i język.
Nie mam w sobie tyle tupetu,
by „produkować” literaturę
taśmowo i byle jak. W pewnym sensie jestem przecież
odpowiedzialna za emocje
swoich czytelników. Oni
wpuszczają moją opowieść
do swojego świata, pozwalają jej podejść bardzo blisko,
to niezwykle intymne spotkanie – zasługują więc na
ekskluzywne, pełne szacunku traktowanie.
• Agnieszka Holland
rekomenduje „Second
Hand” słowami: „Ta książka
to polski Almodovar”. Co
pani o tym myśli jako
filmoznawca
z wykształcenia?
– Almodovar to jeden
z moich ulubionych reżyserów, mistrz łamania konwencji i żonglowania nastrojem.
U niego granica między tragedią a groteską jest bardzo
cienka. Przy tym zawsze opowiada o swoich bohaterach
czule i z wyrozumiałością.
Ma się wrażenie, że ich naprawdę kocha i rozumie. Jeśli
Agnieszka Holland znalazła
między nim a mną jakieś
analogie, to mogę być tylko
szczęśliwa. Jest to dla mnie
bardzo cenny komplement.
• „Second Hand” jest
rzeczywiście bardzo
„filmowy”. Wiele scen po
prostu się widzi. To filmowe
oko pomaga pani
w pisaniu?
– Ktoś mi już powiedział,
że „Second Hand” się bardziej ogląda, niż czyta i że to
jeden z największych atutów
tej książki. To oczywiście bardzo przyjemne, bo oznacza,
że potrafię budować świat
w sposób sugestywny i przekonujący, a o to chyba chodzi
w każdym rodzaju twórczości – by odbiorca nam zaufał
i uwierzył. Praca w łódzkiej
Filmówce natomiast z pewnością nauczyła mnie pewnej fabularnej dyscypliny,
rozwinęła moją dramaturgiczną sprawność, jednak
takiej warsztatowej biegłości
można się po prostu nauczyć.
Ale książka powstaje przede
wszystkim mocą wyobraźni
jej autora, a to już jest cecha
wrodzona, immanentna.
• Jest pani doskonale znana
młodym czytelnikom ze
znakomitej serii o Rudolfie.
Weszła pani w świat
nastolatków i zostawiła go
dla świata kobiet. Na dobre?
– Nie, nie na dobre. Piszę
teraz książkę o piętnastoletniej Sarze, jednak będzie
odmienna w klimacie od Rudolfa. Ja mam zresztą kłopot
z odpowiedziami na pytania
typu: dotychczas pisała pani
dla młodzieży, skąd pomysł
na książkę dla dorosłych? Czy
ktoś pyta kucharza, czemu
przyrządził kurczaka, skoro
do tej pory robił tylko jajecznicę? Otóż ja nie mam
zamiaru specjalizować się
wyłącznie w jajecznicy. Jestem pisarką, teoretycznie
powinnam umieć napisać
wszystko. Marzę na przykład
o kryminale. Mam już historię osadzoną równocześnie
w przedwojennej żydowskiej
Łodzi i we współczesnej Warszawie. Teraz tylko trzeba to
sprawnie spisać, koniecznie
slalomem, by czytelnik nie
miał zbyt łatwo.
• Jest pani „pełnoetatową”
pisarką? Pytam o to, gdyż
powszechna opinia jest dziś
taka, że z literatury nie da
się w Polsce przeżyć.
– Potwierdzam: nie da się.
System wynagradzania pisarzy w Polsce jest dramatyczny
i przypomina dolę niewolników na plantacji bawełny.
Czy pani wie, że autor jest na
końcu drabinki honorarium?
Najpierw na jego książce zarabiają wszyscy inni, łącznie
z panem, który handluje nimi
nielegalnie pod Pałacem Kultury. To zawód dla szaleńców,
ale niezwykle nobilitujący.
Dlatego ludzie są gotowi nawet
płacić za wydanie swojej książki. Teraz wszyscy piszą, ale nikt
nie chce czytać. Sztuka stała się
demokratyczna, dlatego jej poziom jest coraz niższy.
• Jakich czytelników mogę
pani życzyć?
– Kilka dni temu zadzwoniła do mnie pewna kobieta.
Długo płakała w słuchawkę
nie mogąc wydusić ani słowa.
Po kilku minutach naprawdę przejmującego szlochu
wyznała, że przeczytała „Second Hand” i porównało go
z „Beloved” Toni Morrison,
za którą ta dostała Nobla. To
była najpiękniejsza recenzja
w moim życiu. I takich czytelników proszę mi życzyć:
wrażliwych i uważnych.
ROZMAWIAŁA MAGDALENA BOŻKO

Podobne dokumenty