Cudze chwalicie, swego nie znacie…
Transkrypt
Cudze chwalicie, swego nie znacie…
Cudze chwalicie, swego nie znacie… Każdy zakątek Polski ma swoją specyficzną historię i lokalną tradycję – niespotykane nigdzie indziej legendy, anegdoty, piosenki godne zanotowania. Swoje opowieści ma również nasza miejscowość. W poszukiwaniu historii funkcjonujących w obiegu ustnym dawniej lub współcześnie wyruszyli uczniowie klasy drugiej. Przepytali rodziców, dziadków, sąsiadów, przeszukali kroniki i wydawnictwa regionalne, a efekty ich pracy zamieszczam poniżej i zapraszam do lektury tych niezwykłych opowieści. mgr Barbara Grajcar Niesforny Borcio O górze Boruć słyszał chyba każdy z mieszkańców naszej miejscowości, ale czy ktoś kiedykolwiek zastanawiał się skąd wzięła się jej nazwa? Szukając odpowiedzi na to pytanie odwiedziliśmy wiele osób, które mogłyby nam coś na ten temat powiedzieć. Niestety większość, tak jak i my, nie wiedziała dlaczego akurat taka nazwa. Dopiero pewna pani opowiedziała nam legendę, która krąży wśród starszych mieszkańców Żabnicy. Ona sama usłyszała ją od swego ś.p. dziadka. Dawno, dawno temu u podnóża bezimiennej jeszcze wtedy góry mieszkała niezbyt zamożna rodzina. Małżeństwo Janina i Stanisław wraz z siódemką pociech: Marią, Józefem, Władziem, Helenką, Marysią i Borciem. Rodzice mogli być dumni ze swoich dzieci. Wszyscy mądrzy, pracowici, zdolni, posłuszni, z wyjątkiem najmłodszego Borcia, który sprawiał duże problemy. Nie chciał się uczyć, pomagać w gospodarstwie, wyśmiewał się z rodzeństwa i ciągle psocił. Pewnego dnia mama w złości powiedziała mu, że jeśli się nie zmieni, to w końcu wyrosną mu na głowie rogi. Oczywiście kobieta żartowała, aby postraszyć krnąbrnego syna. Borcio wcale się tym nie przejął i nadal płatał rodzicom figle. Jednak słowa mamy okazały się prorocze. Pewnego ranka, kiedy Borcio przejrzał się w lusterku, zauważył, że spod włosów wyglądają dwa małe różki. Chłopiec przeraził się tym, co zobaczył i uciekł do lasu, aby nikt go nie zauważył. Gdy już poczuł się bezpieczny i pewny, że nikt go nie zobaczy zaczął dotykać głowy i stwierdził, że rogi stają się coraz większe. Nie wiedział co zrobić, do domu wstydził się wrócić, ale w lesie też bał się zostać, jednak poczucie wstydu przezwyciężyło nad strachem. Kiedy wieczorem rodzice zauważyli, że syna nie ma w domu bardzo się przestraszyli, gdyż, mimo że sprawiał duże problemy, bardzo go kochali. Wszyscy wyruszyli na poszukiwania, całą noc chodzili po lesie, ale poza strasznymi odgłosami, przypominającymi szloch nie znaleźli żywej duszy. Zatroskani wrócili do domu, z nadzieją, że Borcio jednak się odnajdzie. Mijały dni, tygodnie, miesiące, a chłopca nadal nie było i rodzice przestali już wierzyć, i pogodzili się ze stratą syna. Postanowili przeprowadzić się do wsi, gdyż przerażające odgłosy, dochodzące z lasu nie pozwalały im na normalne życie. Serce matki jednak czuło, że to, co słychać z lasu, to głos jej syna, który tęskni za rodziną, ale nie może wrócić. Właśnie od imienia Borcia góra otrzymała swą nazwę, a według legendy do dnia dzisiejszego duch dziecka z rogami krąży w jej lasach. Joanna Gluza, Julia Tyrlik Podarunek Matki Boskiej O tym, skąd góralki żywieckie mają tak piękne kwieciste spódnice dowiadujemy się z przekazywanej z pokolenia na pokolenie legendy „Podarunek Matki Boskiej”. Kiedy Matka Boża była już w niebie, wcale nie miała tam spokoju. Co chwilę zerkała na ziemię, żeby zobaczyć, co się u ludzi dzieje. Najbardziej jednak na sercu leżał jej ciężki żywot kobiet. Wiedziała, że stare ludowe porzekadło głosi, iż jak dziewczynka się rodzi, to siedem chórów anielskich płacze, bo rodzi się ona na cierpienie. Patrzyła też Matka Boża na nasze Beskidy, gdzie w dolinach wiejskie chaty przykucnęły od wiek wieków. Serce jej ogarnęło wielkie współczucie, gdy widziała wiejskie kobiety wspinające się krętą górską drogą. Na plecach w chustach dźwigały one dzieci, a w rękach niosły motyki lub grabie. Nie mogła zaradzić takiej niedoli. Wysyłała jedynie wiaterek, żeby osuszyć im skronie z potu. Szczególną uwagę Matki Boskiej przykuła pewna pasterka, która pasąc bydło ciągle się modliła lub śpiewała nabożne pieśni. Młoda dziewczyna była pięknej góralskiej urody. Warkocze miała do pasa. Ubrana była w długą zniszczoną, pokrytą łatami spódnicę, skromną bluzkę, a na nogach miała chodaki. Klęcząc na modlitwie płakała i prosiła Matkę Bożą: Matko Boża, odmień mój los. Moje rówieśnice są tak szczęśliwe, mają już narzyczonych, a kto się nade mną zlituje i będzie chciał taką biedną pasterkę? Prośba pasterki została wysłuchana. Pewnej niedzieli, gdy w kościele dzwony biły na Anioł Pański, a słoneczko już zachodziło za góry, po pięknych słonecznych promieniach zeszła ku modlącej się pasterce Matka Boża i głosem słodkim jak miód przemówiła: Skoro tak żarliwie, prawdziwie i pobożnie się modlisz, powiedz, czego byś chciała najbardziej. Biedna dziewczyna tak się wystraszyła, że bezwiednie upadła na kolana, a oczy jej spoczęły na połatanej i wyblakłej od słońca spódnicy. Zawstydziła się swego wyglądu i cichutko wyszeptała: O rety, ja przed Matusią Bożą w takiej połatanej spódnicy. To przecież wstyd. I rozpłakała się. Wtedy to Matka Boża na całą szerokość rozłożyła swe ręce, a wszystkie najpiękniejsze kwiaty z łąki, na której stała, przyszły do Niej. Dziewczyna aż wytrzeszczała oczy, gdy spostrzegła, że Matka Boża trzyma w rękach kawałek materiału w śliczne drobne kwiatki. Podała go pasterce i jeszcze raz rozłożyła ręce po drugi kawałek. Zabierz, tyle wystarczy. Będziesz miała piękną spódnicę. Jedną od święta, drugą na co dzień. Dziewczyna padła na kolana, dziękując Matce Bożej, lecz gdy podniosła głowę nikogo już przy niej nie było. Z wielką radością tuliła do piersi nowy materiał na spódnicę. Od tego czasu góralki żywieckie chwalą się swoimi kwiecistymi spódnicami i nie ma w tym nic dziwnego, skoro sama Matka Boża taki podarunek im ofiarowała. Karolina Kubień, Wioleta Bierońska Potwory z Klimowej Grapy Dawno temu w Żabnicy krążyła legenda, że gdy post zrównoważy się, to na Klimowej Grapie ustawiali się Spyrkowski i Żurkowski, którzy wymieniali stare rzeczy na nowe. Kto jadł spyrki z omastą szedł do Spyrkowskiego, a kto nieomaszczone jedzenie, takie jak żur, do Żurkowskiego. Wiele dzieci zabierało wtedy swoje zabawki, ubrania i ruszało na wędrówkę na sam szczyt Klimowej Grapy. Tam czekali dorośli poprzebierani w różne stroje, które miały odstraszać. Dzieci musiały oddać zabawki, co się im nie podobało, lecz kto oddał po dobroci potwór obiecywał, że dostanie taką samą zabawkę, tylko nową, już jutro. Rodzice podglądali, co dzieci wynosiły na górę, a można było zabrać tylko jedną rzecz, i kupowali taką samą zabawkę. Wielu pamięta tą historię, bo może nawet brali w niej udział, lecz mnie opowiedział ją dziadek, a jak wiemy w każdej legendzie jest ziarenko prawdy. Daniel Chudy