Numer 1
Transkrypt
Numer 1
Nakład kontrolowany: 100+3 egz. Co si ko czy, co si zaczyna… Zdecydowałem si napisa do Was słowo wst pu. Ko czy si czas ciszy i milczenia. Do głosu dochodz demony (ekhm!), tj. uczniowie. Po długim okresie braku rodka powszechnej wypowiedzi na temat naszej szkoły (poza radiow złem), postanowili my stworzy własne pismo. Powstało ono na szcz tkach starych „Prób”, gazetki z czasów, gdy „Nadodrza ska” była jeszcze „ l sk ”, a my nie wiedzieli my, co to wła ciwie jest matura. Relikwie „Prób” przechowywane s w naszym dziale z proz i wierszami. Nowa cz pisma ma charakter uniwersalny. Chcemy informowa Was o ciekawych wydarzeniach kulturalnych, a tak e o sprawach szkolnych. Pragniemy mówi o problemach w liceum, a tak e o bardziej ogólnych zmartwieniach całych społecze stw. Patrzymy na wiele spraw cynicznie i z ironi . Na naszych łamach b dziemy przedstawia tak e ciekawe osoby, nie tylko nauczycieli i uczniów. Chcemy, aby cie wiedzieli, rozumieli i potrafili patrze na niektóre sprawy z przymru eniem oka. Jeste my otwarci na propozycje. Piszemy dla Was i chcemy by interesuj cy (je eli reszta redakcji to przeczyta, mam przegrzebane). Niech przedstawienie trwa wiecznie! D.D. Numer 1 (listopad 2003) W numerze: Aktualno ci: Wybory do Samorz du Szkolnego Polityka słowem zakazanym Wyjazd do Brukseli Nowa proza, nowe wiersze: Opowiadanie: „Niespodzianka” Wiersze Troch pop-kultury Wywiad z… Wojciechem Siudmakiem Pani dyrektor Wielisław Łukomsk Lataj cy cyrk słowny – k cik humorystyczny: Hystorye Ygorowe Porozmawiaj z belfrem str. 2 str.3 str.4 str.5 str.8 str.9 str.11 str.13 str.14 str.16 Skład redakcji: Damian Domagała, Igor Kuranda Współpraca: Ar4 i Zenon (k cik polityczny), Nuwanda (opowiadanie), Nina Perek Fotografie: Bartosz Cop Rysunki: Monika Radzikowska, Katarzyna Dajczak Opiekun redakcji: Prof. Tomasz Wasiak Korekta: Prof. Tomasz Wasiak Skład i opracowanie: Damian Domagała, Igor Kuranda Wybory do Samorz du Uczniowskiego 39 tydzie bie cego roku tj. 22 - 28 wrzesie . Tak jako wyszło, e zawsze wi kszymi społecze stwami kto musiał rz dzi . Było i jest to uwarunkowane naturalnymi zachowaniami człowieka, który niekoniecznie post puje według zasad logicznego my lenia. Łatwo sobie wyobrazi zachowanie trzystuosobowej grupy bez przewodnika – „pasterza”. Dlatego w L. O. im. Tadeusza Ko ciuszki w Wieluniu istnieje grupa zwana Samorz dem Szkolnym. Składa si z kilku uczniów otwartych na pomysły innych, aby pomóc je realizowa . Tyle teorii… 25 wrze nia odbyły si powszechne i tajne wybory na przewodnicz cego Samorz du Uczniowskiego. Jak si pó niej okazało, wybory trwały dwa dni. Słabiej poinformowani najprawdopodobniej dopiero teraz zdali sobie z tego spraw . Nie wiem, czy tylko ja odniosłem takie wra enie, i mimo trwaj cej trzy dni kampanii przedwyborczej nie dostali my prawie adnych informacji. W pewnym momencie poczułem, e wybory b d wielk loteri z pi cioma numerkami. A teraz troch na temat samej „zawarto ci” kampanii. Dostali my abstrakcyjne obietnice, z których zrealizowaniem miałaby problemy sama dyrekcja. Zostali my zbombardowani wielkimi hasłami, jak e cudownymi w brzmieniu. Dzi ki temu przypomniał si równie cudowny hymn pewnego nieistniej cego ju pa stwa zaczynaj cy si od słów: „ …” Pó niej zostali my obrzuceni mas ulotek, na których wyprodukowanie trzeba było wyci par hektarów wiekowych lasów. Na ko cu byli my wabieni jak e konkretnymi obietnicami w estetycznym opakowaniu (gdzie zgubiłem jedn osob – a tak: „Błogosławieni, którzy cisi”). Wychodz c w rod 24 wrze nia wiedziałem tyle samo, co w poniedziałek 22 rankiem. Jednak byłem bogatszy o dwa baloniki, pi ulotek, trzy naklejki i obietnic liceum doskonałego. Brakowało mi tylko katharsis. Sam wynik wyborów nie był dla mnie zaskoczeniem (dla niezorientowanych – nowym przewodnicz cym Samorz du Szkolnego został Maciek Owczarek). Zawsze twierdziłem, e grupy społeczne o podobnych zainteresowaniach s najlepiej zorganizowane. Zwyci yła solidarno metali i plemników. A teraz rz d . Tutaj miałem zamiar zako czy moje spostrze enia na temat wyborów. Ale zostało jeszcze pytanie: Czego w takim razie oczekiwałem po kampanii wyborczej? Co chciałem usłysze , co mogło mnie zadowoli ? Nie wiem. Gdybym usłyszał to, na co czekałem, na pewno bym wiedział. Na pewno chc słysze o planach mo liwych do zrealizowania. I mo e jeszcze troch mniej kolorowej reklamy i wabienia kijem z marchewk (poza tym tej marchewki tam naprawd nie ma – jest tylko matrix). Koñec W kolejnych numerach b dziemy ledzi poczynania nowego Samorz du. „Lepiej nie b dzie, ale na pewno b dzie mieszniej” (J. Kuro ) Red. D.D. -2- - Wybierasz si gdzie ? – spytała Wolno . Demokracja odstawiła wojskowy plecak typu ‘kostka’ wyładowany po brzegi. S dz c po wysiłku, jaki w to wło yła, musiało by w nim co ci kiego. - Tak – rzekła. – Nie chc mnie tu. - A có to si stało? - No co ty, telewizji nie ogl dasz? – spytała Demokracja. - Jako ostatnio nie miałam czasu... Poza tym telewizja kłamie. – usprawiedliwiaj co odparła Wolno . – To co si stało? - Co si stało?! – wykrzykn ła Demokracja. – No có , Warszawa miała ‘go ci’... – odpowiedziała nieco łagodniejszym tonem. - ‘Go ci’? - Nu. Górnicy przyjechali dopomnie si o swoje prawa. Bilans: 8 rannych policjantów i totalna dewastacja stolicy. - I to ci bulserwuje? - Chyba bulwersuje... - No przecie mówi bulserwuje... – rzekła lekko podirytowana Wolno . – To nie pierwszy raz. - Siostro, problem jest zło ony. Idzie o to, e Spółki W glowe w porozumieniu z Rz dem chc zamkn cz kopal . Co za tym idzie, setki górników straci prac . - To jest przecie nieuniknione – teraz obywatele musz dopłaci do ka dej wydobytej tony w gla. Takie s prawa wolnego rynku... - Nie chrza mi o wolnym rynku! – przerwała jej obruszona Demokracja. - A podobno mamy demokracj ... Jak to szło ‘władza ludu’? - Niewa ne... A wracaj c do problemu: uwa am, e pałki, koktajle mołotowa ani gumowe kule nie uwra liwi ludzi, których nie obchodzi nic poza własn du**. - Siostro, nie wyra aj si ! – upomniała troskliwie Wolno - Wybacz zapomniałam si ... - Dobra, dobra, ty mi tu nie duj trupy... Wi c zamiast stawi czoło problemowi, ty przed nim uciekasz? - Nie! Uwa am, e najlepsz form rozwi zywania konfliktów jest dialog... Masz jeszcze te ła cuchy, które zrzuciła w 1918? - Mam, a co? - Nic, po ycz. - A po co ci one? W ogóle gdzie ty si wybierasz? - Id do Warszawy. Przykuj si do ogrodzenia na Wiejskiej i poczekam a kto zechce ze mn porozmawia . - A je eli nikt nie zechce? - Zechce, zechce – powiedziała Demokracja otwieraj c plecak. Ku zaskoczeniu Wolno ci wyj ła z niego dwie cegły. Jedn z napisem ‘prawa’, drug z napisem ‘obowi zki’. - Co to? - Nie wiesz? Zalety demokracji. Maj obowi zek mnie wysłucha , a jak nie, to mam prawo dopomnie si swych racji. Wolno nie czuła potrzeby zadawania wi cej pyta . Po prostu usiadła przed telewizorem. Fala zamachów w ameryka skiej strefie stabilizacyjnej nasila si – podała ładnie ubrana spikerka szeroko si przy tym u miechaj c. – Kilku dzielnych ameryka skich ołnierzy zgin ło na posterunku broni c praw człowieka i zasad demokracji. Wracamy do informacji z kraju: według najnowszych sonda y OBOP-u, Polakom yje si coraz lepiej. Jak wida , demokracja w naszym kraju ma si dobrze... Koniec odcinka pierwszego.........Ar4 i Zenon -3- Cztery nogi w Europie Kiedy Polska rozpocz ła współprac z Uni Europejsk , nagłówki artykułów w gazetach głosiły: „Polska jedn nog w Europie”. Podobne nagłówki pojawiały si , kiedy rozpocz li my negocjacje oraz gdy społecze stwo powiedziało TAK w referendum, wi c jedn nog wchodzili my do Europy trzy razy. To razem trzy nogi. Teraz nawet nam mówi , e wchodzimy z butami. Członkowie Klubu Europejskiego przy naszym L.O. jedn nog weszli do Unii dzi ki wycieczce do Brukseli, któr odbyli w dniach 30.09. – 5.10.2003 r. Odbyli my. Wyjazd zorganizował dla nas opiekun KE pan Jarosław Mazur za pieni dze wygrane przez Klub w konkursie „Best vision of Europe 2025” tudzie za dotacje od hojnych sponsorów. W ten sposób w Europie tkwimy czterema „jednymi nogami”. Czekamy teraz na kilka drugich, a tymczasem zobaczcie to, co my widzieli my w Brukseli. Oczyma wyobra ni, oczywi cie. Obraz pierwszy: Przedstawicielstwo Rz du RP przy Instytucjach Europejskich. Budynek wystawny, architektura nowoczesna. Na to id pieni dze podatników. W rodku du e dzieło sztuki na cianie – alegoria Polski wci ganej sił do Unii Europejskiej – stosowna w takim miejscu? Obraz drugi: Konsulat RP. Wn trza przyjazne, ludzie tak e. Spotykamy rodaka z wielu skiej ziemi – bardzo przyjazny. Jest te słynny tenor Marek Torzewski z on . Wciska wszystkim autografy, a co jeszcze ciekawsze – jego ona równie . Obraz trzeci: Parlament Europejski. Słuchamy senatora Pieni ka – mówi wi cej o sobie ni o Parlamencie. Zwiedzamy sal obrad – na jednym ze stolików przy siedzenia ch dla posłów le porozrzuc ane kartki papieru. Stolik podobno kogo z PSL-u. Całkiem uroczo, tylko e wła nie maj remont. Bierzemy ulotki i gad ety z wystawionych stoisk. Wychodzimy zadowoleni i z pełnymi siatkami. Wrócimy jako posłowie. Obraz czwarty: schronisko młodzie owe Eurofuture. Mamy rezerwacj o nazwie Tadeusko. W kuchni pracuje dwoje Polaków – studenci kulturoznawstwa ze l ska. Nie mog si dogada z szefem kuchni, bo on parla tylko po francusku, a oni nie tegesz. Boimy si o jako jedzenia, ale jest w porz dku. Pokoje – idealne. Mieszkam z rasist , homofobem i... Jezusem. Poło enie schroniska – tu ju gorzej – dzielnica arabska. Wła nie dostajemy wiadomo , e w pobli u złapano kogo z AlKaidy. Mimo wszystko, jest super. Obraz pi ty: miasto Bruksela. Odwiedzamy Atomium – słynny punkt widokowy. Z góry Bruksela nie jest imponuj ca, w porównaniu z Pary em. Z powierzchni Ziemi – wr cz przeciwnie. Cudowne kamieniczki, zwłaszcza w stylu secesji, s siaduj ce z nowoczesnymi budynkami. Imponuj cy ratusz – szlachetny gotyk. Obok budowle barokowe i neogotyckie – artystyczna mieszanka przepychu z przepychem. Wra enie ogromne. Obraz szósty: Waterloo. Zwiedzamy muzeum Wellingtona. Wi kszo si nudzi i przemyka jak burza pomi dzy eksponatami. Ogl damy panoram bitwy – gorsza ni obrazek spod Racławic. Wchodzimy na usypany pagórek i zerkamy na miejsce walki. Nikt ju nie walczy – zostały pola uprawne. Tu rolnicy nie walcz jak w Polsce... Obraz siódmy: cała reszta. Widzieli my wi cej, ale o tym nie napisz . I.K. 4 Nowa proza, nowe wiersze Dział ten, jak sama nazwa wskazuje, b dzie zajmował si rozpowszechnianiem Waszych publikacji. Zach cam do dostarczania nam swoich prac, wierszy, opowiada . Wyobra cie sobie Waszego polonist widz cego w „Słowie” artykuł jednego z Was. Lico kra nieje. Poza tym z tytułu bycia współtwórc gazetki macie same korzy ci: darmowy numer przede wszystkim. Nie zdziwi si , je eli za par lat jeden z redaktorów b dzie pracował w gazecie ogólnopolskiej. „Od pucybuta do milionera”. Przejd my do sedna sprawy. W tym numerze mamy dla Was nowel Nuwandy. Dosy długo przykrywał j kurz, ale na szcz cie oczy cili my j , nim zd yła sama zamieni si w proch. Naprawd dobre opowiadanie. Szkoda, e takie krótkie. Na nast pnych stronach natomiast znajduje si posiłek dla ducha. Par wierszy moich znajomych, którzy woleli si nie ujawnia , a tak e troszeczk mojej twórczo ci. W tym miejscu sami os d cie jako . Miłego czytania! D.D. NIESPODZIANKA Jest taka symfonia Haydna, która wyró nia si spo ród innych przyczyn powstania. Kiedy Haydn mieszkał w Wiedniu, mieszka cy miasta przychodzili do filharmonii nie po to, by posłucha muzyki, ale by si wyspa , poniewa potrawy, które jedli przed wyj ciem, były suto zakrapiane winem. Haydna to denerwowało. Denerwowało go zwłaszcza chrapanie i gło ne posapywanie jego audytorium. Dlatego postanowił skomponowa symfoni , której pó niejsi słuchacze nadali podtytuł – „Niespodzianka”. Zaczyna si bardzo delikatnie, cicho, piano, od smyczków, potem troch gło niej, coraz gło niej, crescendo, pó niej coraz ciszej, diminuendo, ciszej, piano, jeszcze ciszej, piano pianissimo, najciszej jak si da, pianissimo posibile, pauza, bardzo długa cisza, nagły d wi k talerzy... i pół filharmonii podskakuje na siedzeniach. – przebudzeni, zdumieni, zaskoczeni, jeszcze troch zaspani. Historia „Niespodzianki” była mi znana ju od dawna, uwa ałam, e ma tylko jedn kartk – t mieszn ; jednak przyszedł czas, e poznałam i drug , i nie było mi ju wesoło. Wtedy wybudowali t kamienic , miała kilka pi ter i miała widok, który przytłaczał. Mimo to, byli ludzie, którzy chcieli w niej mieszka . Wiem, bo kamienica s siadowała za moim domem. Wła ciciel – Michał Stralkowski dał nawet ogłoszenie w prasie, e za odpowiednio du kwot mo na od niego wykupi cały budynek. Nowy, niezamieszkany, nowoczesny, blisko centrum, ch tnych nie brakowało. Ch tny był dyrektor szpitala, ch tny był wła ciciel ksi garni, adwokat, bankier, no i dyrygent – Artur Tkacz. Nie zarabiał zbyt du o, pracował w filharmonii (mieszkali my w tak du ym mie cie, e w ko cu zdecydowano si na jej wybudowanie). Miał jakie 50 lat, wysoki, chudy, czarne oczy, zaci ty wyraz twarzy i włosy – siwe, długie, do ramion, lekko faluj ce. Był dyrygentem w budynku filharmonii i poza nim. Lubił dyrygowa . Bardzo. Chciał mie t kamienic , czułby si wtedy jak ten bankier albo ten dyrektor szpitala, ale jego ona wcale nie chciała, eby si tak czuł. Spodziewała si dziecka i wolała ich stare mieszkanie. Artur całe dnie sp dzał tyranizuj c orkiestr swoj batut , a teraz tyranizował jeszcze bardziej, bo od najbli szego koncertu zale ała jego przyszło – pieni dze, kamienica, presti , sława. Grali „Niespodziank ” Haydna, nie tak jednak, jak chciałby tego Artur. -5- - Dosy ! – krzykn ł. Krowy by cie t „Niespodziank ” nie obudzili! Wasza dynamika jest do kitu! Gł by! Macie przed sob partytury i jeszcze le gracie! Mam si bawi w metronom, eby cie w ko cu łaskawie weszli równo?! Nie wyjdziecie st d dopóki nie zagracie tak, jak ja chc ! Słyszycie?! – walił przy tym batut w swój pulpit i wymachiwał r kami, siny ze w ciekło ci. Orkiestra była ju przyzwyczajona. Zacz to nawet mówi na niego Toscanini (jego imiennik – Arturo Toscanini – był włoskim dyrygentem, który słyn ł z despotycznego traktowanie swej orkiestry). Na ten potok słów nikt nie zareagował. Wszyscy siedzieli sztywno, trzymaj c swoje instrumenty i gapili si t po w partytury. Na Artura nie patrzył nikt. Wrzeszczał i podskakiwał jak małe dziecko, które si wła nie dowiedziało, e nie dostanie zabawki. W domu prawie si nie odzywał. Siedział za stołem w kuchni i bawił si swoj batut , bez przerwy my l c o orkiestrze i kamienicy. - Wstawi zup za dwie godziny? – spytała go ona, ale on nie odpowiedział. Dalej bawił si batut . - To wstawi za dwie godziny – powiedziała. - Wiesz co? – odezwał si w ko cu. - Co? - Chyba nie b dziemy mieli tej kamienicy. Oni nie graj jak trzeba – dodał po chwili. - Ostatnio dla ciebie nikt nie gra jak trzeba. - Na Boga, kobieto! – krzykn ł. Nie rozumiesz? Robi to dla nas, dla dziecka! - Nieprawda! - Co? - Nieprawda! Robisz to dla siebie i dla presti u, jaki ci da ta przekl ta kamienica! - Ewa, ostrzegam ci , nie prowokuj mnie! - Wcale nie zamierzałam – powiedziała ju całkiem spokojnie i wyszła do salonu. Nast pnego dnia jak zwykle czekała na Artura. Spó niał si . Kiedy nadszedł wieczór, zacz ła si powa nie niepokoi . Narzuciła na golf i spódnic szary płaszcz, a na krótkie jasne włosy – beret. Miała zaledwie 20 lat. Artur mógłby by jej ojcem, jednak kochała go. Tyle e teraz było jej trudno go kocha . Próbowała sobie przypomnie czas, kiedy było jej łatwo, ale nie mogła. Szła w kierunku filharmonii, na dworze panował chłód i id c nie słyszała nic prócz stukotu własnych butów. Przy wej ciu stró powiedział jej, e Artur ju wyszedł i siedzi w barze naprzeciwko. Poszła wi c na drug stron ulicy, odnalazła bar i Artura, który siedział sam przy stoliku. Był pijany, w r ce trzymał butelk whisky. Przysiadła si do niego. - O, cze kochanie – powiedział na jej widok. – Napijesz si ? - Nie. - O, co taka markotna? Ach, prawda – mówił jakby nagle sobie przypomniał. – Dzidziu w drodze, nie wolno pi . Nie wolno, ale wiesz co? - Co? - Wypij zamiast ciebie. Zdrowie dzidziusia! – i zacz ł nalewa sobie whisky do szklanki. - Wydaje mi si , e jak na dzisiejszy dzie , wypiłe ju do – zauwa yła. - Kobiety! Phi! Wam si zawsze co wydaje, a jak nie, to czekacie a si wam zacznie wydawa – i zacz ł si mia . - Chod ju do domu, zanim całkiem si spijesz. Słuchała tego pijackiego bełkotu oboj tnie i bez emocji. - Och, co ci si tak pieszy? Ewunia, wygl dasz dzisiaj jak lalunia... – wła nie si miał z własnego artu. – Ale nie uwierzysz – mówił dalej. Nie uwierzysz, co ja dzisiaj wymy liłem. - Naprawd ? A co takiego dzisiaj wymy liłe ? – pytała zrezygnowana i aby si dowiedzie , musiała najpierw poczeka a Artur sko czy si mia . - Trenowałem gło no – i znowu zacz ł si mia . - O czym ty mówisz? – spytała pełna podejrze . - No... te... te gamonie z orkiestry znowu nie grały jak trzeba. T dynamik nikogo by nie obudzili, wi c im przyniosłem paru takich, co spali, i kazałem im ich obudzi . Ale dzisiaj było diablo przyjemnie na próbie... - Jak to obudzi ?! - No... obudzi , gr . Zdrowie dzidziusia, kochanie! – wła nie unosił szklank w gór . – To na pewno b dzie chłopiec. Mówi ci... i b dzie sławnym skrzypkiem. Mały Paganini... - Kogo kazałe im budzi ?! – krzykn ła. - Nie, b dzie lepszy ni Paganini... - Kogo oni mieli budzi ?! Gdy wreszcie usłyszał pytanie, znowu zacz ł si mia . - Na pewno b dziemy mieli t kamienic , eby ty słyszała, jak oni grali. Wreszcie jak trzeba! - Artur, kogo oni budzili? Prosz ci , powiedz mi. - Takich starych ludzi, ze szpitala. Ale oni to dopiero spali!, wiesz, po lekach... Tylko ten dra , Wi cek czy jak mu tam powiedział, e nie b dzie gra , bo... bo to s ludzie i on, ten dure , szanuje ich godno i jeszcze gadał tam inne... te... takie rzeczy. To ja mu na to, e go wyrzucam z orkiestry. eby ty widziała innych! Jak si wystraszyli! Mało nie narobili w gacie! Tak si bali o prac ! Banda głupków. Nie umiej gra . Ale tych staruchów pobudzili, a to znaczy, e wreszcie załapali. Mówi ci, lalunia, b dziemy mieli kamienic , od piwnicy po strych... Zdrowie dzidziusia! – i uniósł kolejn szklank w gór . – Kochanie, dlaczego si nie odzywasz? - Wła nie si zastanawiałam – powiedziała po dłu szej chwili – do czego człowiek jest zdolny, je li zamierza co zdoby – po czym wstała i zapaliła papierosa. - Co ty robisz... dzidziu ... zaszkodzisz dzidziusiowi... Ewa... - Nic mi ju nie mo e bardziej zaszkodzi ni ty. Brzydz si tob – i wyszła na ulic . Par miesi cy pó niej Artur Tkacz zaj ł cał kamienic . Sam. Kr yła plotka, e ona go zostawiła. Okna jego gabinetu znajdowały si naprzeciwko mojej kuchni, cz sto wi c mogłam go do woli obserwowa . Zawsze miał tak zaci t twarz. Nawet na ło u mierci ta zaci to i twardo nie znikn ły. Nie miał krewnych, kamienic wi c przej ło pa stwo i j zburzyło. Na jej miejscu stoi dzi plac zabaw. Je li za chodzi o Artura, to jego ciała nigdy nie pogrzebano. Dzie po jego mierci w kamienicy zjawili si anatomopatolodzy i zabrali ciało. Nie chodziło o sekcj zwłok, lecz o przeprowadzenie na nim testów chemicznych i innych tego typu rzeczy. Teraz na nim kto „trenował gło no , wytrzymało i trwało ”. O historii kamienicy i „Niespodzianki” nikt ju nie pami ta, z wyj tkiem mnie. Cały czas mówi wnukom: „Nie bawcie si na tym placu, obok!”. Patrz zdziwieni, za młodzi, by zrozumie . Red. Nuwanda A teraz lirycznie. Wszelkie bł dy ortograficzne, interpunkcyjne były zamierzeniami autorów. *** ka esz si pobawi pobawi si pó niej teraz pi bo skrzypek z dachu spadł na twardy asfalt jego krew na moim czole i tylko skrawki urywki piosenki w ciszy przestrzeni monstrualnych muszelek Nieujawniony złodziej gdyby gdyby z bo krówk do nieba bez butów gdyby na kosmicznych hiperbolach i dzie dobrych skrzy owaniach otwierały si z powiek skrzypi ce klapki nie naoliwione łezk i oczy z chmurami zapoznawały gdyby mie poj cie pod czołem o prawdzie czcigodnie dziecinnej gdyby cz ciej przed kominkiem przysiadały obietnice gdyby rzadziej sobie cz ciej tobie gdyby mo e r ka w r k do lasu i z powrotem a potem potem cicho, mi kko, ciepło spa z psem za płotem Nieujawniony i znowu kradzie kolejna niedoskonało człowieka pop d do ludzkich my li, serc, portali drzwi, za którymi znajduje to, co nie jego inne, ró ne, zadziwiaj ce, proste chce tego, bo jest odwieczne pragnienie – otworzy cudze wrota poszkodowany zgłosi skarg a wszyscy zgubi si we własnej pokr tno ci nic nie jest proste, zwyczajnie nie jeste my wiadomi zło ono ci tego cholernego kwarka D.D. I to by było na tyle. Wszelkie za alenia i gratulacje prosimy składa do zarz du redakcji (istnieje co takiego?). Je eli dział odniesie sukces, zwi kszy swoj obj to . Oczekuje, e przed oddaniem do druku nast pnego numeru b dziemy posiada materiał na co najmniej 2 lata. Tak wi c pióro w dło i do pisania Drodzy Pa stwo. Opracował i zebrał D.D. -8- Recenzje Album Film Elling Wyobra cie sobie wiat, w którym perspektywa zrobienia zakupów przyprawia o mdło ci, przej cie przez restauracj do ubikacji stanowi wyczyn na miar samotnej ekspedycji na biegun południowy, a znalezienie przyjaciela bez pomocy norweskiego rz du graniczy z cudem. To wiat Ellinga, tytułowego bohatera filmu Pettera Naesa na motywach powie ci Ingvara Ambjoernsena Broedre i Blodet. Ellingowi zmarła matka, z któr sp dził w domowym zaciszu 40 lat, prawie nie wychodz c na zewn trz. Teraz musi opanowa trudne reguły ycia w społecze stwie. Na dobry pocz tek dostaje mieszkanie, które dzieli z Kjellem Bjarne – arłokiem, tłumokiem i niespełnionym prawiczkiem - erotomanem. Wspólnie odkrywaj wiat... w wieku 40 lat. Pocz tki s trudne, ale pó niej Elling spostrzega, e umie pisa wiersze, a Kjell, e z kobietami mo na obcowa nie tylko poprzez wysłuchiwanie ich j ków na linii 0-700. Pierwszy zostaje undergroundowym poet E, a drugi... niech mu b dzie, e romantycznym kochankiem. Obaj pozostaj jednak równie niezdarni, zabawni i czaruj cy. Elling to jeden z tych filmów, które sprawiaj , e g ba sama mieje si cały czas – nie b dziecie tarza si ze miechu po podłodze, ale b dziecie siedzie wpatrzeni w ekran z min zadowolonych idiotów, ciesz cych si z „niewiadomoczego”, kiedy nie dzieje si nic miesznego. U miecha si b dzie wasze wn trze, bo film jest po prostu pi kny, magiczny. Jak Edi Trzaskalskiego, tylko w zupełnie innym klimacie, ale równie odbudowuj cy nasz wiar w dobro na wiecie i gł boko zalecany „na chandr ”. Dawno nie ogl dałem niczego równie pozytywnego. Tego nie da si opisa , musicie mi uwierzy na słowo. Film nie jest zbyt znany na wiecie, cho zdobył par nagród, w tym nagrod publiczno ci na 18. Warszawskim Festiwalu Filmowym, i był w 2002 roku nominowany do Oscara. Obecnie jest co pewien czas emitowany w Canal+ oraz mo na go wypo yczy w Globusie. Deep Purple – Bananas Połowa z was my li, e wła nie powstał nowy zespół. Druga połowa zapyta: To oni jeszcze yj !?! Nie do , e nie le jeszcze w grobach, to prze ywaj drug młodo . Najnowsza płyta kapeli, któr w akademikach słuchali nasi rodzice jest naprawd … nowa. Solidna dawka klasycznego, acz wie ego rocka w wykonaniu pi dziesi cioletnich panów. Poza podstawowymi instrumentami ka dego szanuj cego si zespołu mo emy jeszcze usłysze na płycie jak e charakterystyczne dla „fioletowych” organy, harmonijk i w pewnych momentach chórki kobiece. Bardzo optymistyczna, ywa muzyka. Co dziwne, najspokojniejszy utwór z albumu „Haunted” stał si najwi kszym radiowym przebojem zespołu. Wyda si to mieszne, ale ten album mo e sta si skutkiem bezsenno ci i pierwszej od bardzo dawna długiej rozmowy z naszymi rodzicielami. Podsumowuj c: dla znawców jest to stare, dobre Deep Purple z nowymi pomysłami, a dla laików odskocznia od wszechobecnego ostatnio krzyku w muzyce. D.D. Ksi ka Juliusz Verne – Straszny wynalazca Je eli my licie, e to kolejna powie w stylu „Pi tnastoletniego kapitana” lub „Dzieci kapitana Granta”, to si mylicie i nawet nie wiecie, jak bardzo. Verne opisuje w tej powie ci, któr o miel si zakwalifikowa do sensacyjnych, histori chorego psychicznie wynalazcy i tropi cego go szpiega. Wynalazca potrafi skonstruowa … no wła nie – co , co wszyscy chc mie . Lektura bardzo wygodna, je eli chodzi o czas, którym dysponuje ucze liceum na czytanie ksi ek, poniewa ma niecałe 180 stron. Wiedzcie te , e powie t napisano w drugiej połowie XIX wieku. Kiedy j przeczytacie, b dziecie wiedzie , dlaczego Wam to przypominam. D.D. I.K. -9- Matrix: Rewolucje Tytuł ostatniej cz ci trylogii braci Wachowskich mógłby zapowiada renesans emocji, jakie towarzyszyły nam przy ogl daniu pierwszego Matriksa. Tymczasem Neo w Rewolucjach to zaledwie neoklasycyzm. Syjon dzielnie broni si przed atakiem maszyn, a Neo pi zawieszony pomi dzy wiatem rzeczywistym a Matriksem. Jak tylko si budzi, idzie w k t, my li, a potem wraca i mówi co w stylu dajcie mi statek i o nic nie pytajcie, to was zbawi . Statek oczywi cie mu daj , bo film jest przecie o tym, e wiara czyni cuda. A pan Anderson to ju etatowy Mesjasz z bogatym CV. Równocze nie, słynny program o wybitnie ubeckim charakterze, znany jako agent Smith, wymyka si spod kontroli maszyn i staje si bardziej ich wrogiem ni narz dziem do sprawowania kontroli nad lud mi. Gdzie dwóch si bije, tam trzeci korzysta? Niekoniecznie, bo wszystko, co ma pocz tek, ma tak e koniec – wojna mo e zmieni si w pokój, je eli negocjator ma takie „argumenty” jak Neo... Dwie sceny zasługuj w Rewolucjach na szczególn uwag – bitwa ludzi z maszynami w wolnym mie cie Syjon oraz bitwa NeoZbawiciela ze Smithem-Niszczycielem – ł cznie prawie jedna czwarta filmu. Najkrócej rzec mo na tak: ładne, ale co z tego? Po raz kolejny udowodniono, e dla hollywoodzkich speców od efektów komputerowych nie ma rzeczy niemo liwych. Sceny ciesz oko, moim zdaniem zwłaszcza pojedynek pana Andersona ze Smithem, jednak brak w nich emocji i tej magii, która sprawiła, e pierwszego Matriksa obejrzałem siedemna cie razy. Nie ciesz duszy. W filmie zupełnie brak logiki, jest całkowicie irracjonalny. Agent Smith od wiosny bie cego roku (premiera Reaktywacji) mno ył w pocie czoła swoje klony, eby samotnie stawi czoła Wybra cowi. Walczy tylko jeden, reszta si przygl da. Miło Neo i Trinity, tak bardzo eksponowana jako motywator ich działa , w pewnym momencie przestaje gra jak kolwiek rol . Moment to do znamienny i decyduj cy dla losów tego uczucia, ale silna miło powinna go przetrwa i ci gle dodawa Zbawcy sił. Moim zdaniem, ich zwi zek, który tak obiecuj co zapowiadał si cztery lata temu, e mógł wynie Neo i Trinity do rangi Romea i Julii naszych czasów, został przez scenarzystów bez reszty zbrukany i niemal e zdegradowany do poziomu wiejskiego romansu s siadów przez płot. W Rewolucjach naprawd ci ko o relacj przyczynowo – skutkow , wszystko jest pogmatwane. Czy to plus, czy minus – nie wiem. Na pewno Wachowscy uro liby w moich oczach, gdyby udało im si logicznie poł czy elementy fabuły trylogii. A tak, mam wra enie, e sami nie rozumiej , co chcieli powiedzie . Podsumowuj c cały cykl, lepiej byłoby dla szeroko poj tej „kultury matriksowej”, gdyby Reaktywacja i Rewolucje nie ujrzały wiatła dziennego. Gorzej za to dla producentów, boby byli ubo si o miliard dolarów. I.K. W nast pnym numerze dodatkowo uka e si zestawienie Waszych ulubionych płyt, ksi ek i filmów. - 10 - Poddaj si marzeniom… Wojciech Siudmak. Urodzony 10 pa dziernika 1942 roku w Wieluniu. Studiował w Akademii Sztuk Pi knych malarstwo i grafik , pó niej w Ecole des Beaux-Arts malarstwo. Twórczo jego odwołuje si do dawych mitów i tworzy równie nowe. Styl okre la si hiperrealizmem fantastycznym. Jego obrazami zachwycaj si Georgie Lucas, Federico Fellini, Jean Jaques Annaud i wielu innych. My tak e. Korzystaj c z okazji odwiedzin malarza swojego rodzinnego miasta, postanowili my zada mu par pyta . Nasze spotkanie z mistrzem odbyło si 15 pa dziernika tego roku w Muzeum Ziemi Wielu skiej, dwa dni przed otwarciem wystawy jego własnych prac. W muzeum panowała atmosfera wielkiej krz taniny i przygotowa do wydarzenia. S.: Czy taki wiat jest łatwiejszy w jakim stopniu? W.S.: Forma owszem, ale gł bia jest olbrzymia. Szaro Wielunia wpłyn ła jedynie na wzbogacenie, ale na pewno nie spowodowała ucieczki w wiat science-fiction. Zreszt to nie jest ucieczka, tylko rodek, który podkre la rzeczywisto . Jest to po prostu spojrzenie na ni z du ej wysoko ci. Wielu zmienił si m.in. dzi ki wykopaliskom. Zyskał swoj histori . Gdy tu przyje d am, widz miasto, które znalazło swoje korzenie, nie jest anonimowe. S.: Jak powstaj Pana obrazy? Ich wizja jest od razu bardzo wyra na, czy te formuje si dopiero w trakcie powstawania dzieła? W.S.: Wizja jest od razu bardzo wyra na. Sam proces twórczy jest podobny do procesu rodzenia. Zarodkiem jest skoncentrowany, prosty pomysł. W nim jest ju wszystko zawarte. Wiem jak b dzie si rozwijał. Pó niejsza praca jest bardziej rzemie lnicza. Trzeba zna warsztat, po wi ci du o czasu na realizacj . Wizja, e nast pny obraz b dzie lepszy od poprzedniego, jest głównym motorem. Słowo: Co Pan pami ta z okresu, kiedy był Pan jeszcze małym mieszka cem Wielunia? Wojciech Siudmak: Ratusz, ko cioły, zabytki. I przede wszystkim wspaniałe pola. Jest to niesamowite wspomnienie. S.: W jednym z wywiadów powiedział Pan, e wspomina Pan Wielu , a zwłaszcza jego budynki w odcieniach szaro ci. Jak Pan teraz postrzega miasto? Czy Wielu si zmienił? A mo e ten obraz Wielunia spowodował, e zacz ł Pan ucieka w wiat marze ? W.S.: Nie, nie. To jest o wiele bardziej skomplikowane. Wielu bardzo si zmienił. S.: Czy odnajduje si Pan w kulturze science – fiction? W.S.: Zawsze lubiłem czyta mitologi greck , ksi ki Juliusza Verne’a. Wydaje mi si , e narodziłem si z tak predyspozycj . Tak jak kto jest wysoki i nic na to nie poradzi, tak s dzieci, które lubi ten wiat, te bajki. Na pewno nie jest to ucieczka. Tam odkrywa si inn natur filozoficzn . S.: Czy okres Pana najlepszej twórczo ci ju si zako czył? W.S.: Przez długi okres czasu byłem malarzem abstrakcyjnym. My l , e w tym momencie - 11 - W.S.: To od Was zale y. Proponuj widzowi, eby najpierw odczuwał, poniewa wielki bł d, jaki popełniali my przez wiele lat to było ogólne kłamstwo. Mówiło si : „Ty tego nie rozumiesz, bo artysta chciał powiedzie to i to”. Nie, artysta mówi to, co czuje i je li nie potrafi wzbudzi jakiej emocji to znaczy, e tam emocji nie ma. Nie mo na si oszukiwa . Co z tego, e całe czarne płótno ma obok siebie ksi eczk , która opowiada cał filozofi tego obrazu, skoro tego nie czujecie. Wol najpierw, eby emocja dominowała, a dopiero pó niej ka dy, w zale no ci od poziomu intelektualnego, mo e sobie dopisa , co chce. Tytuł obrazu jest kluczem do domu, ale w rodku jest jeszcze wiele pokoi i to od Was zale y, do którego wejdziecie. Najbardziej interesuj ca w sztuce mo e nie jest tajemnica, tylko sfera cienia, której artysta nie jest w stanie wytłumaczy . Najłatwiej byłoby wytłumaczy , e obrazy powstaj z powodu przemy le na jaki temat, ale tak nie jest. To dzieje si instynktownie S.: W jaki sposób stymuluje Pan swoj wyobra ni ? Czy poprzez czytanie ksi ek, a mo e obserwowanie rzeczywisto ci? W.S.: Raczej to drugie. Ksi ki s od razu gotowymi dziełami. S.: I ostatnie pytanie: Czy ma Pan w swoim domu własne obrazy? W.S.: Mam takie obrazy, z którymi si nie rozstaje. Ogólnie artysta po uko czeniu dzieła nie kontroluje ju , co si z nim dzieje. S.: Dzi kujemy za rozmow dopiero wchodz na szczyt, jestem w fazie kulminacyjnej mojej twórczo ci. Całe szcz cie, e tak odbieram t sytuacj . Posiadam warsztat, szuflady s zawalone setkami ró nych projektów. Dopiero teraz, powiedzmy od pi ciu lat, ta wizja twórcza staje si łatwa do zrealizowania. Młodo była dla mnie okresem całkowitego zagubienia. S.: Pana obrazy były wykorzystywane do promowania filmów, nawet jako plakaty reklamowe. Czy takie były Pana zamierzenia? W.S.: Nie jestem plakacist , nigdy nie lubiłem tej formy wypowiedzi. St d miałem pewne problemy z profesorami w szkole. Plakat mnie zawsze odpychał. Jest to forma podszyta pewnym schematem. Jest to sztuka u ytkowa. S.: Jaki jest Pa ski stosunek do kultury masowej? Jakby Pan zareagował, gdyby zobaczył Pan swój obraz na czyim długopisie lub jako tapet na komputerze? W.S.: Od tego uciec nie mo na. Obraz w pewnym momencie ucieka spod kontroli twórcy. Trzeba si z tym pogodzi . Mój agent stara si nie sprzedawa obrazów na jakie zwariowane podło a np. papier toaletowy. S.: Czy chciałby Pan przedstawi na płótnie Wielu ? A je eli tak, to jakby wygl dał? Czy my lał Pan w ogóle na ten temat? W.S.: Czy to jest zamówienie? ( miech) Nie, nie jestem od tego typu malarstwa. S.: A obraz „Zawieszone pola”? Przedstawia on fragment Pary a. W.S.: To było robione z okazji, która zdarza si raz na 1000 lat. Z okazji wej cia w 3 tysi clecie Pary urz dził wystaw na wie y Eiffla i chciałem z tej okazji zrobi obraz, który byłby odzwierciedleniem tej sytuacji. Jak przedstawiłbym Wielu ? Nie wiem, nie zastanawiałem si nad tym. Na pewno nie w sposób, który miałby jaki zwi zek z reklam . Byłaby to na pewno alegoria, jest to mo liwe. S.: Czy powinni my próbowa zrozumie Pana malarstwo? Czy mo e po prostu je poczu ? Zach camy do udziału w konkursie na najlepsz interpretacj obrazu Wojciecha Siudmaka. Szersze informacje dost pne w Muzeum Ziemi Wielu skiej. Rozmawiali: prof. Tomasz Wasiak, Igor Kuranda, Damian Domagała, Nina Perek, Zdj cia: Bartosz Cop - 12 - Dyrektor te człowiek – wywiad z pani dyrektor Wielisław Łukomsk Słowo: Jak Pani woli, eby si do Niej zwraca ? Pani Dyrektor czy Pani Profesor? Wielisława Łukomska: Ju si przyzwyczaiłam, e nauczyciele mówi do mnie Pani Dyrektor. Uczniowie – wol , jak mówi Pani Profesor. My l , e to tak milej. S.: Pani Profesor, ma Pani rzadkie, interesuj ce imi . Jaka jest historia jego nadania? W.Ł.: To jest lad wojny. Rodzice chcieli, ebym była po prostu Urszula, ale nie wolno było wtedy da takiego imienia. Niemcy wypisali list imion, z których mogli wybra . Wybrali Wiesław , ale w ko ciele w Rudzie, gdzie zostałam ochrzczona, kto zapisał imi Wielisława. Tak zostało. S.: My li Pani, e ma jakie przezwisko w ród uczniów? W.Ł.: Nigdy tego nie dociekałam. Je eli tak, to pewnie nie bardzo delikatne. Dyrektor nie jest po to, eby go kochali. ( miech) S.: A przezwiska w gronie rodziny, przyjaciół? W.Ł.: Na studiach na mnie mówili Wiela, ale to zwi zane z imieniem. S.: Czy lubi Pani trudne pytania, np. co jest najwa niejsze w yciu? W.Ł.: Na pewno lubi rozmawia o tych sprawach, istotne jest si nad tym zastanowi . Rzeczywi cie, trudno jest na takie pytania odpowiada . Wiadomo, e jestem matematykiem, a człowiekowi, który ma cisły umysł, czasem jest trudno wyrazi nawet to, co chciałby powiedzie . Ja chciałabym, eby to, co mówi , było m dre, przemy lane. To zreszt mnie cechuje – d do tego, aby wszystko było uporz dkowane. S.: Czasy si zmieniaj , mentalno uczniowska tak e. Czego najbardziej Pani brakuje z „dawnej szkoły”? W.Ł.: Co mnie teraz najbardziej „boli” – za miecone korytarze – kiedy naprawd to si nie zdarzało. Nie było czego takiego, eby na podłodze le ały mieci, kiedy obok stoj kosze. Teraz, jak kto zje niadanie, to rzuca papier tam, gdzie siedzi. Co jeszcze... Czasem mam ochot powiedzie komu dzie dobry, kiedy wchodz do szkoły. Schodz dzisiaj rano ze schodów, a tu przechodzi pierwszak – widz , e dopiero co przyszedł. Przechodzi tu obok i nawet dzie dobry nie powiedział. Na tyle powinno nas by sta . Kiedy ukłony były ju z daleka. Uczniowie nosili tarcze i mundurki, a teraz nawet o identyfikatory nie mo na si doprosi . S.: My li Pani, e uczniowie nie chcieliby nosi mundurków? W.Ł.: Wła nie nie wiem. Ja bym bardzo chciała, eby nosili. Kiedy miałam my l, eby je wprowadzi , podsun łam j i rodzicom, i nauczycielom, ale nie miał mnie kto wesprze . Jak młodzie wyjdzie z tak inicjatyw , to pomog . S.: Ja jestem za. Mog wi c ju zbiera podpisy, tak? W.Ł.: ( miech) Od czego trzeba zacz . S.: Jakie były Pani pasje, poza matematyk ? W.Ł.: Inne były czasy, nie mieli my mo liwo ci spełniania wielkich pasji. Brałam udział w zawodach sportowych, biegałam, skakałam, grałam w koszykówk . Na studiach zaj łam si bryd em. S.: A teraz? W.Ł.: Mam wiele obowi zków, wolny czas po wi cam rodzinie, swoim wnuczkom. Staram si by dla nich „na zawołanie”. Lubi dobr ksi k , czasem siedz długo w nocy i czytam. Ostatnio ksi dz Twardowski mi zaprz ta głow . Mo e jak pójd na emerytur , czym si powa niej zajm . S.: No wła nie, w ród uczniów kr ju pogłoski o Pani emeryturze... W.Ł.: Tak, z dniem 31. grudnia odchodz na emerytur . Klasy, które ucz , mam zamiar jednak doprowadzi do ko ca. S.: Pozostanie sentyment do szkoły... W.Ł.: Zostawiłam tu troch swojego ycia... S.: I na koniec: co chciałaby Pani powiedzie uczniom naszego liceum? W.Ł.: Przede wszystkim id cie przez ycie m drze, z wizj , patrzcie naprzód. Nie prze pijcie tego czasu, który macie teraz dany. Ka dy dzie , który mija, jest nie do cofni cia. Wykorzystajcie swoje mo liwo ci. S.: Bardzo dzi kuj za rozmow , Pani Profesor. Rozmawiał Igor Kuranda - 13 - LATAJ CY CYRK SŁOWNY Dział ten ma za zadanie sprawi , aby Wasze uczniowskie usta pokazały z by w szerokim u miechu (uwaga na tych, którzy ich nie myj ). Zach camy serdecznie do spisywania powiedzonek nauczycieli na lekcjach (oczywi cie nie koncentruj c si wył cznie na tym, ale tak e na jak e wa nych dla nas lekcyj). Jeszcze jedno: redakcja nie ponosi odpowiedzialno ci za zgony wynikłe z czytania tych tekstów. Bawcie si dobrze! D.D. HYSTORYA O POCZ TKACH LYCEALNEY KARYERY YGOROWEY Siedemnastoletni Krzy le cy nago na równie sk po odzianej jedenastoletniej Madzi wypr ył si jak struna i wrzasn ł wniebogłosy: „Oooooo!” z racji prze ytego przed chwil doznania natury typowo sensualistyczno – mistycznej. Dziewczyna nie wiedziała za bardzo, czym jest seks, ale czaruj cy, niezwykle miły i przystojny brunet był tak przekonuj cy... Defloracja udana. 23 inne polskie pary (w tym jedno mał e stwo) tak e postanowiły uczci nadchodz ce wydarzenie wspólnie prze ywanym orgazmem. Przewodnicz cy Chi skiej Partii Komunistycznej sko czył wła nie je obiad i j ł wyciera k ciki swych czerwonych ust szkarłatn serwetk . 721 epileptyków do wiadczyło niekontrolowanego wyładowania elektrycznego w mózgu, które rzuciło ich na twardy grunt, za przyczyn czego w dzikich konwulsjach zacz li tuła si po całej powierzchni swych podłóg niczym Odys powracaj cy do swej Itaki. Pewien Francuz, usłyszawszy o tragicznej mierci słynnego ormia skiego kulomiota, stwierdził: „C’est la vie”, ale Igor i tak wiedział, e hic et nunc dzieje si historia; e ten moment jest dla cywilizacji niezwykle wa ny. Szedł ulic . Zdanie, o ironio, tak proste, a opisywa ma mrowie skomplikowanych procesów. Nie tylko bowiem odpychał si od ziemi uzyskuj c doszkolny wektor pr dko ci, ale tak e my lał, tedy był. Oczywi cie, wszystkiemu towarzyszyły spolegliwe procesy fizjologiczne, z trawieniem spapusianej raniutko kanapeczki z ółtym serkiem i szyneczk , któr synkowi przygotowała mamusia, by zdziamdział szybciutko, zanim pójdzie do ko ciółka, bo w oł deczku cosik by musi, jako e inaczej b dzie w brzuszku burczusia pieszczoszkowi niemiłosiernie, na czele. Poza tym czuł. Czuł si dorosły (idiota!). Mimo tych wszystkich zdrobnie . Droga, któr przemierzał, prowadziła do edukacji. Tak, pomimo nieprzerwanie obecnej ciemnej strony mocy, była to ci gle edukacja – szlachetny obowi zek i przywilej zarazem, który nas zarówno uczłowiecza, jak i apoteozuje. Pod ał ni w atmosferze najpatetyczniejszego patosu, maj c w swym umy le jeszcze nieska one wzniosłe idee sielankowego ycia na łonie szkoły, wspólnej zabawy uczniów i nauczycieli, tworzenia lepszego jutra, przyja niejszej rzeczywisto ci, kolektywnej pracy ludu polskiego na rzecz dobra Ojczyzny, porozumienia bez barier i braterskich stosunków interpersonalnych wszystkich obywateli tej ziemi. Popierał głoduj cych w Etiopii (cho nie wiedział, przeciw czemu organizuj masowy strajk głodowy), chciał pomaga rolnikom w parali owaniu komunikacji wewn trz kraju, rozumiał dylematy Kłapouchego i cał poezj Baczy skiego, był nawet za przyst pieniem Polski do Unii Europejskiej. Jego bujna czupryna powiewała rado nie na skromnym zefirku, szeroki u miech ukazywał istny arsenał przebiałych z bów, od których odbijało si wiatło słoneczne, tworz c wokół niepoczesnej osoby Igora bosk aureol . Jeszcze tylko kraw nik... Tak! Alea iacta est. Rubikon przebyty. Nie! Potkn ł si . Droga do edukacji jest długa, wyboista i nie zawsze usłana ró ami. Cholerny kraw nik! - 14 - „Teraz le na chodniku oblany wszystkimi nieczysto ciami wiata, wy miany przez pi ciolatka z drugiego ko ca ulicy, rozczarowany realiami licealnego ycia i... moje włosy! Moja artystycznie nieładna fryzura! Upadek spowodował rozpocz cie samoistnego procesu tworzenia si przedziałka! O, nie!” – powiedział cicho, aczkolwiek stanowczo. Wstał. Poprawił fryzur , otrzepał garnitur, podniósł głow do góry. Z jego oblicza powiało groz . Wyobraził sobie, e na niebie pojawia si złowieszczy piorun. Ruszył w kierunku głównego szkolnego portalu. Jego kroki były powolne, oci ałe, niezgrabne. Mru ył oczy i sapał gło no. Mocno zacisn ł pi ci. Pierwsze niepowodzenie go nie zraziło. To on zajmie miejsce Saurona na czarnym tronie. Tak, wła nie on. Nic ju nie b dzie tak jak dawniej. Czas miłosierdzia przemin ł. Teraz Igor Divinus wyrusza na prywatn krucjat przeciw nauczycielom i systemowi szkolnictwa. Tak – „je eli kto umie co robi – robi to, a je eli nie umie – uczy tego innych” – ta odwieczna prawda b dzie jego hasłem. Teraz, nasycony nienawi ci , mo e dokona cudów. „Chwilo, trwaj!” Mo e nakarmi cał Etiopi . Zablokuje wszystkie drogi wiata kombajnami. Wysadzi w powietrze Europ Przekroczył n dzny próg szkoły. In hoc signo vinces. BUH PAN NAS! „Nie jestem kotem – powtarzał sobie w duchu – jestem tygrysem.” - Cze , kocie! HYSTORYA O TEM, YAK OKRUTNYE DZYKY YGOR ZOSTAŁ NAWRÓCONY PRZEZ POLONYST Wiedzie wam wszystkim trzeba, e i cie rejtanowski bunt Igora przejawiał si w wielce haniebnym, zdaniem grona pedagogicznego, czynie – nasz bohater bowiem nie zwykł nosi identyfikatora, czym szokował cał praworz dn społeczno szkoln . Za sw krucjat był niejednokrotnie pot piany, jednak wi kszo nauczycieli chciała po prostu , represjonuj c biednego buntownika, zaspokoi swe niecne prymitywne dze, a nie skierowa go na cn cie k ycia. Był jednak jeden, tak, tylko jeden niepowtarzalny pedagog, intelektualny guru wszystkich, którzy znajdowali w gł binach swych dusz cho pierwiastek humanistycznego powołania, Pan na Starych Sadach i w Klasie nr 16, Polonista nad Polonistami (znacie go i kochacie), profesor Tomasz Wasiak. On to, gdy dobrowolnie wydał si na m k , wzi ł zielon ni i srebrn igł i powiedział do siebie: „Igor to przecie dobre dziecko, nie wie, e czyni le. Po có ma dalej pod ega młodzie do rewolty oraz wzbudza niepohamowane dze szykanuj cych działa w ród mych kolegów z pracy? Wystarczy, i u wiadomi mu, jak nikczemno mo e wyrz dzi wiatu swymi post pkami, a zostanie nawrócony.” Poszedł na lekcj i zauwa ył, e Igor znów prowokuje swym bezidentyfikatorowym wygl dem. Strapił si tym wielce, co zmobilizowało go do działania. Na przerwie bra uczniowska jak jeden m wypadła chy o z klasy. Zostali tylko Polonista nad Polonistami oraz nasz bohater. Pan na Starych Sadach i w Klasie nr 16 patrzył na niego ze stoickim spokojem, a on szczerzył z biska, warcz c i lini c si nielito ciwie. - Podejd e do mnie, bracie – rzekł ciepłym głosem profesor. – Nie l kaj si . Buntownik spu cił głow i potulnie wykonał polecenie. - Swym wyst pnym buntem narobiłe mnóstwo złego, bracie Igorze. Inni za Tob (wiedzcie, e Polonista nad Polonistami zawsze zwraca si do wszystkich du liter ) pod yli. Na laduj Ci . Przez Ciebie wielmo na pani dyrektor nawet oka nie mo e zmru y . Wzbudzasz jaszczurcze pop dy u nauczycieli, którzy przecie s podatni na niepozytywne zapalczywo ci jak wszyscy inni. Czy to jest Twoim celem, bracie? Czy pragniesz demoralizacji, łajdactwa i nieprawo ci? - Nie, profesorze – wycedził łkaj c Igor. – Nie pragn . - Tedy dlaczego, ach, dlaczego? Tak wielce Ci wadzi ta male ka plakietka wisz ca na Twym przedzie? - Nie, profesorze. Przepraszam. - 15 - - Czy chcesz sko czy sw niewczesn działalno ? Tak, profesorze. Czy ałujesz za swe dawne grzechy, obiecujesz popraw i zado uczynienie społeczno ci szkolnej? - Tak, profesorze. - Bracie Igorze, przypnij zatem do swej piersi identyfikator. - Tak, profesorze – odparł mechanicznie nawrócony, wykonuj c rzetelnie polecenie. - Teraz, bracie, dasz mi por k swej obietnicy. Pozwolisz mi przyszy identyfikator do Twej koszuli. Za sze godzin przyjdziesz do mnie, abym mógł sprawdzi , czy do tego czasu go nie odpinałe . - Tak, profesorze. - Id i nie grzesz wi cej. Pan na Starych Sadach i w Klasie nr 16 sprawnie wypełnił swe zadanie, co zrobił tak e Igor. Odt d za yle si ze sob przyja nili i zawsze wspólnie jadali przy tym samym stoliku na stołówce, a wiatło słoneczne odbijaj ce si od ich identyfikatorów tworzyło wokół ich niepoczesnych osób boskie aureole. KONYEC Tako rzecze Zaratustra: „Nie ma ju niczego.” (Nietzschego?) Wspominał oczywi cie I.K. Powiedzonka naszych belfrów Prof. Wasiak: - Nikt Wam nie robi krzywdy w szkole? Nie pytam o nauczycieli, rzecz jasna... - Ja zauwa am z tego, co mówisz, e ty leczysz swoje kompleksy. Ucze (czyta fragment z Biblii): - „...u ywaj ycia z niewiast ...” Prof. Go da: Prof.: -A se znalazł! - Uczcie si , eby nie było, e nie było, a było. Ucze : -Obiecał Pan! Prof.: -Obiecałem… Kłamałem! Prof. Kiraga: Uczniowie: -Jeste my wyj tkowi… - Matur ustn te b dziecie pisa . Prof.: -Dyktando to potwierdziło. Prof. Weiss: - Piszcie ludzie, bo jest okazja! - Wkuwamy na lekcji, bo w domu nie ma czasu. Prof. Marczak - Prosz mnie omija z daleka, bo pójd z banku. - Ciszej kochanie, bo ci b dzie przykro na nast pnych lekcjach. - Robi pi rzeczy na raz i jeszcze w my li mam w tki. - Co lubi ogonek? - Nie tak jak pancerz redniowiecznego rycerza, tylko jak inna cz jest elastyczna. Prof. Kuczera: - S pytania do tych pyta ? Prof. Kacała: - Masz dwie pi tki: pi tk i pi tk . Ucze : - Zapisywali to ksi a i ludzie. Ks. Jan: - Tam s czasami bardzo cz sto. - Im bardziej, tym lepiej. Opracowali uczniowie - 16 -