Numer 1

Transkrypt

Numer 1
Nakład kontrolowany: 100+3 egz.
Co si ko czy, co si zaczyna…
Zdecydowałem si napisa do Was słowo
wst pu. Ko czy si czas ciszy i milczenia. Do
głosu dochodz
demony (ekhm!), tj.
uczniowie. Po długim okresie braku rodka
powszechnej wypowiedzi na temat naszej
szkoły (poza radiow złem), postanowili my
stworzy własne pismo. Powstało ono na
szcz tkach starych „Prób”, gazetki z czasów,
gdy „Nadodrza ska” była jeszcze „ l sk ”, a
my nie wiedzieli my, co to wła ciwie jest
matura. Relikwie „Prób” przechowywane s w
naszym dziale z proz i wierszami. Nowa
cz
pisma ma charakter uniwersalny.
Chcemy informowa
Was o ciekawych
wydarzeniach kulturalnych, a tak e o sprawach
szkolnych. Pragniemy mówi o problemach w
liceum, a tak e o bardziej ogólnych
zmartwieniach całych społecze stw. Patrzymy
na wiele spraw cynicznie i z ironi . Na
naszych łamach b dziemy przedstawia tak e
ciekawe osoby, nie tylko nauczycieli i
uczniów. Chcemy, aby cie wiedzieli, rozumieli
i potrafili patrze na niektóre sprawy z
przymru eniem oka. Jeste my otwarci na
propozycje. Piszemy dla Was i chcemy by
interesuj cy (je eli reszta redakcji to przeczyta,
mam przegrzebane). Niech przedstawienie
trwa wiecznie!
D.D.
Numer 1 (listopad 2003)
W numerze:
Aktualno ci:
Wybory do Samorz du Szkolnego
Polityka słowem zakazanym
Wyjazd do Brukseli
Nowa proza, nowe wiersze:
Opowiadanie: „Niespodzianka”
Wiersze
Troch pop-kultury
Wywiad z…
Wojciechem Siudmakiem
Pani dyrektor Wielisław Łukomsk
Lataj cy cyrk słowny – k cik
humorystyczny:
Hystorye Ygorowe
Porozmawiaj z belfrem
str. 2
str.3
str.4
str.5
str.8
str.9
str.11
str.13
str.14
str.16
Skład redakcji:
Damian Domagała, Igor Kuranda
Współpraca:
Ar4 i Zenon (k cik polityczny), Nuwanda
(opowiadanie), Nina Perek
Fotografie:
Bartosz Cop
Rysunki:
Monika Radzikowska,
Katarzyna Dajczak
Opiekun redakcji:
Prof. Tomasz Wasiak
Korekta:
Prof. Tomasz Wasiak
Skład i opracowanie:
Damian Domagała, Igor Kuranda
Wybory do Samorz du Uczniowskiego
39 tydzie bie cego roku tj. 22 - 28 wrzesie .
Tak jako wyszło, e zawsze wi kszymi społecze stwami kto musiał rz dzi . Było i jest to
uwarunkowane naturalnymi zachowaniami człowieka, który niekoniecznie post puje według zasad
logicznego my lenia. Łatwo sobie wyobrazi zachowanie trzystuosobowej grupy bez przewodnika –
„pasterza”. Dlatego w L. O. im. Tadeusza Ko ciuszki w Wieluniu istnieje grupa zwana Samorz dem
Szkolnym. Składa si z kilku uczniów otwartych na pomysły innych, aby pomóc je realizowa .
Tyle teorii…
25 wrze nia odbyły si
powszechne i tajne wybory na
przewodnicz cego Samorz du
Uczniowskiego.
Jak
si
pó niej okazało, wybory
trwały dwa dni. Słabiej
poinformowani
najprawdopodobniej dopiero
teraz zdali sobie z tego
spraw . Nie wiem, czy tylko
ja odniosłem takie wra enie,
i mimo trwaj cej trzy dni
kampanii przedwyborczej nie
dostali my prawie adnych
informacji.
W
pewnym
momencie
poczułem,
e
wybory b d wielk loteri z
pi cioma numerkami.
A teraz troch na temat samej „zawarto ci” kampanii. Dostali my abstrakcyjne obietnice, z
których zrealizowaniem miałaby problemy sama dyrekcja. Zostali my zbombardowani wielkimi
hasłami, jak e cudownymi w brzmieniu. Dzi ki temu przypomniał si równie cudowny hymn
pewnego nieistniej cego ju pa stwa zaczynaj cy si od słów: „
…” Pó niej
zostali my obrzuceni mas ulotek, na których wyprodukowanie trzeba było wyci par hektarów
wiekowych lasów. Na ko cu byli my wabieni jak e konkretnymi obietnicami w estetycznym
opakowaniu (gdzie zgubiłem jedn osob – a tak: „Błogosławieni, którzy cisi”).
Wychodz c w rod 24 wrze nia wiedziałem tyle samo, co w poniedziałek 22 rankiem. Jednak
byłem bogatszy o dwa baloniki, pi ulotek, trzy naklejki i obietnic liceum doskonałego. Brakowało
mi tylko katharsis.
Sam wynik wyborów nie był dla mnie zaskoczeniem (dla niezorientowanych – nowym
przewodnicz cym Samorz du Szkolnego został Maciek Owczarek). Zawsze twierdziłem, e grupy
społeczne o podobnych zainteresowaniach s najlepiej zorganizowane. Zwyci yła solidarno metali
i plemników. A teraz rz d .
Tutaj miałem zamiar zako czy moje spostrze enia na temat wyborów. Ale zostało jeszcze
pytanie: Czego w takim razie oczekiwałem po kampanii wyborczej? Co chciałem usłysze , co mogło
mnie zadowoli ? Nie wiem. Gdybym usłyszał to, na co czekałem, na pewno bym wiedział. Na pewno
chc słysze o planach mo liwych do zrealizowania. I mo e jeszcze troch mniej kolorowej reklamy i
wabienia kijem z marchewk (poza tym tej marchewki tam naprawd nie ma – jest tylko matrix).
Koñec
W kolejnych numerach b dziemy ledzi poczynania nowego Samorz du.
„Lepiej nie b dzie, ale na pewno b dzie mieszniej”
(J. Kuro )
Red. D.D.
-2-
- Wybierasz si gdzie ? – spytała Wolno .
Demokracja odstawiła wojskowy plecak typu
‘kostka’ wyładowany po brzegi. S dz c po
wysiłku, jaki w to wło yła, musiało by w nim
co ci kiego.
- Tak – rzekła. – Nie chc mnie tu.
- A có to si stało?
- No co ty, telewizji nie ogl dasz? – spytała
Demokracja.
- Jako ostatnio nie miałam czasu... Poza tym
telewizja kłamie. – usprawiedliwiaj co odparła
Wolno . – To co si stało?
- Co si stało?! – wykrzykn ła Demokracja. –
No có , Warszawa miała ‘go ci’... –
odpowiedziała nieco łagodniejszym tonem.
- ‘Go ci’?
- Nu. Górnicy przyjechali dopomnie si o
swoje prawa. Bilans: 8 rannych policjantów i
totalna dewastacja stolicy.
- I to ci bulserwuje?
- Chyba bulwersuje...
- No przecie mówi
bulserwuje... – rzekła
lekko
podirytowana
Wolno . – To nie
pierwszy raz.
- Siostro, problem jest
zło ony. Idzie o to, e
Spółki
W glowe
w
porozumieniu z Rz dem
chc
zamkn
cz
kopal . Co za tym idzie,
setki górników straci
prac .
- To jest przecie
nieuniknione – teraz
obywatele musz
dopłaci
do ka dej
wydobytej tony w gla. Takie s prawa
wolnego rynku...
- Nie chrza mi o wolnym rynku! – przerwała
jej obruszona Demokracja.
- A podobno mamy demokracj ... Jak to szło ‘władza ludu’?
- Niewa ne... A wracaj c do problemu:
uwa am, e pałki, koktajle mołotowa ani
gumowe kule nie uwra liwi ludzi, których nie
obchodzi nic poza własn du**.
- Siostro, nie wyra aj si ! – upomniała
troskliwie Wolno
- Wybacz zapomniałam si ...
- Dobra, dobra, ty mi tu nie duj trupy... Wi c
zamiast stawi czoło problemowi, ty przed nim
uciekasz?
- Nie! Uwa am,
e najlepsz
form
rozwi zywania konfliktów jest dialog... Masz
jeszcze te ła cuchy, które zrzuciła w 1918?
- Mam, a co?
- Nic, po ycz.
- A po co ci one? W ogóle gdzie ty si
wybierasz?
- Id do Warszawy. Przykuj si do ogrodzenia
na Wiejskiej i poczekam a kto zechce ze mn
porozmawia .
- A je eli nikt nie zechce?
- Zechce, zechce – powiedziała Demokracja
otwieraj c plecak.
Ku zaskoczeniu Wolno ci wyj ła z niego dwie
cegły. Jedn z napisem ‘prawa’, drug z
napisem ‘obowi zki’.
- Co to?
- Nie wiesz? Zalety demokracji. Maj
obowi zek mnie wysłucha , a jak nie, to mam
prawo dopomnie si swych racji.
Wolno nie czuła potrzeby zadawania wi cej
pyta . Po prostu usiadła przed telewizorem.
Fala zamachów w ameryka skiej strefie
stabilizacyjnej nasila si – podała ładnie
ubrana spikerka szeroko si
przy tym
u miechaj c. – Kilku dzielnych ameryka skich
ołnierzy zgin ło na posterunku broni c praw
człowieka i zasad demokracji.
Wracamy do informacji z kraju: według
najnowszych sonda y OBOP-u, Polakom yje
si coraz lepiej. Jak wida , demokracja w
naszym kraju ma si dobrze...
Koniec odcinka pierwszego.........Ar4 i Zenon
-3-
Cztery nogi w Europie
Kiedy Polska rozpocz ła współprac z
Uni Europejsk , nagłówki artykułów w
gazetach głosiły: „Polska jedn nog w
Europie”. Podobne nagłówki pojawiały si ,
kiedy rozpocz li my negocjacje oraz gdy
społecze stwo powiedziało TAK w
referendum, wi c jedn nog wchodzili my do
Europy trzy razy. To razem trzy nogi. Teraz
nawet nam mówi , e wchodzimy z butami.
Członkowie Klubu Europejskiego przy
naszym L.O. jedn nog weszli do Unii dzi ki
wycieczce do Brukseli, któr odbyli w dniach
30.09. – 5.10.2003 r. Odbyli my. Wyjazd
zorganizował dla nas opiekun KE pan Jarosław
Mazur za pieni dze wygrane przez Klub w
konkursie „Best vision of Europe 2025”
tudzie za dotacje od hojnych sponsorów. W
ten sposób w Europie tkwimy czterema
„jednymi nogami”. Czekamy teraz na kilka
drugich, a tymczasem zobaczcie to, co my
widzieli my w Brukseli. Oczyma wyobra ni,
oczywi cie.
Obraz pierwszy: Przedstawicielstwo Rz du
RP przy Instytucjach Europejskich. Budynek
wystawny, architektura nowoczesna. Na to id
pieni dze podatników. W rodku du e dzieło
sztuki na cianie – alegoria Polski wci ganej
sił do Unii Europejskiej – stosowna w takim
miejscu?
Obraz drugi: Konsulat RP. Wn trza
przyjazne, ludzie tak e. Spotykamy rodaka z
wielu skiej ziemi – bardzo przyjazny. Jest te
słynny tenor Marek Torzewski z on . Wciska
wszystkim autografy, a co jeszcze ciekawsze –
jego ona równie .
Obraz trzeci: Parlament Europejski.
Słuchamy senatora Pieni ka – mówi wi cej o
sobie ni o Parlamencie. Zwiedzamy sal
obrad –
na
jednym
ze
stolików
przy
siedzenia
ch dla
posłów
le
porozrzuc
ane kartki
papieru. Stolik podobno kogo z PSL-u.
Całkiem uroczo, tylko e wła nie maj remont.
Bierzemy ulotki i gad ety z wystawionych
stoisk. Wychodzimy zadowoleni i z pełnymi
siatkami. Wrócimy jako posłowie.
Obraz czwarty: schronisko młodzie owe
Eurofuture. Mamy rezerwacj o nazwie
Tadeusko. W kuchni pracuje dwoje Polaków –
studenci kulturoznawstwa ze l ska. Nie mog
si dogada z szefem kuchni, bo on parla tylko
po francusku, a oni nie tegesz. Boimy si o
jako jedzenia, ale jest w porz dku. Pokoje –
idealne. Mieszkam z rasist , homofobem i...
Jezusem. Poło enie schroniska – tu ju gorzej
– dzielnica arabska. Wła nie dostajemy
wiadomo , e w pobli u złapano kogo z AlKaidy. Mimo wszystko, jest super.
Obraz pi ty: miasto Bruksela.
Odwiedzamy Atomium – słynny punkt
widokowy. Z góry Bruksela nie jest
imponuj ca, w porównaniu z Pary em. Z
powierzchni Ziemi – wr cz przeciwnie.
Cudowne kamieniczki, zwłaszcza w stylu
secesji, s siaduj ce z nowoczesnymi
budynkami. Imponuj cy ratusz – szlachetny
gotyk. Obok budowle barokowe i neogotyckie
– artystyczna mieszanka przepychu z
przepychem. Wra enie ogromne.
Obraz szósty: Waterloo. Zwiedzamy
muzeum Wellingtona. Wi kszo si nudzi i
przemyka jak burza pomi dzy eksponatami.
Ogl damy panoram bitwy – gorsza ni
obrazek spod Racławic. Wchodzimy na
usypany pagórek i zerkamy na miejsce walki.
Nikt ju nie walczy – zostały pola uprawne. Tu
rolnicy nie walcz jak w Polsce...
Obraz siódmy: cała reszta. Widzieli my
wi cej, ale o tym nie napisz .
I.K.
4
Nowa proza, nowe wiersze
Dział ten, jak sama nazwa wskazuje, b dzie zajmował si rozpowszechnianiem Waszych
publikacji. Zach cam do dostarczania nam swoich prac, wierszy, opowiada . Wyobra cie sobie
Waszego polonist widz cego w „Słowie” artykuł jednego z Was. Lico kra nieje. Poza tym z tytułu
bycia współtwórc gazetki macie same korzy ci: darmowy numer przede wszystkim. Nie zdziwi si ,
je eli za par lat jeden z redaktorów b dzie pracował w gazecie ogólnopolskiej. „Od pucybuta do
milionera”. Przejd my do sedna sprawy. W tym numerze mamy dla Was nowel Nuwandy. Dosy
długo przykrywał j kurz, ale na szcz cie oczy cili my j , nim zd yła sama zamieni si w proch.
Naprawd dobre opowiadanie. Szkoda, e takie krótkie.
Na nast pnych stronach natomiast znajduje si posiłek dla ducha. Par wierszy moich znajomych,
którzy woleli si nie ujawnia , a tak e troszeczk mojej twórczo ci. W tym miejscu sami os d cie
jako . Miłego czytania!
D.D.
NIESPODZIANKA
Jest taka symfonia Haydna, która wyró nia si spo ród innych przyczyn powstania. Kiedy Haydn
mieszkał w Wiedniu, mieszka cy miasta przychodzili do filharmonii nie po to, by posłucha muzyki,
ale by si wyspa , poniewa potrawy, które jedli przed wyj ciem, były suto zakrapiane winem.
Haydna to denerwowało. Denerwowało go zwłaszcza chrapanie i gło ne posapywanie jego
audytorium. Dlatego postanowił skomponowa symfoni , której pó niejsi słuchacze nadali podtytuł –
„Niespodzianka”. Zaczyna si bardzo delikatnie, cicho, piano, od smyczków, potem troch gło niej,
coraz gło niej, crescendo, pó niej coraz ciszej, diminuendo, ciszej, piano, jeszcze ciszej, piano
pianissimo, najciszej jak si da, pianissimo posibile, pauza, bardzo długa cisza, nagły d wi k talerzy...
i pół filharmonii podskakuje na siedzeniach. – przebudzeni, zdumieni, zaskoczeni, jeszcze troch
zaspani.
Historia „Niespodzianki” była mi znana ju od dawna, uwa ałam, e ma tylko jedn kartk – t
mieszn ; jednak przyszedł czas, e poznałam i drug , i nie było mi ju wesoło.
Wtedy wybudowali t kamienic , miała kilka pi ter i miała widok, który przytłaczał. Mimo to, byli
ludzie, którzy chcieli w niej mieszka . Wiem, bo kamienica s siadowała za moim domem. Wła ciciel
– Michał Stralkowski dał nawet ogłoszenie w prasie, e za odpowiednio du kwot mo na od niego
wykupi cały budynek. Nowy, niezamieszkany, nowoczesny, blisko centrum, ch tnych nie brakowało.
Ch tny był dyrektor szpitala, ch tny był wła ciciel ksi garni, adwokat, bankier, no i dyrygent – Artur
Tkacz.
Nie zarabiał zbyt du o, pracował w filharmonii (mieszkali my w tak du ym mie cie, e w ko cu
zdecydowano si na jej wybudowanie). Miał jakie 50 lat, wysoki, chudy, czarne oczy, zaci ty wyraz
twarzy i włosy – siwe, długie, do ramion, lekko faluj ce. Był dyrygentem w budynku filharmonii i
poza nim. Lubił dyrygowa . Bardzo. Chciał mie t kamienic , czułby si wtedy jak ten bankier albo
ten dyrektor szpitala, ale
jego ona wcale nie
chciała, eby si tak czuł.
Spodziewała si dziecka i
wolała ich stare
mieszkanie. Artur całe
dnie sp dzał tyranizuj c
orkiestr swoj batut , a
teraz tyranizował jeszcze
bardziej, bo od
najbli szego koncertu
zale ała jego przyszło –
pieni dze, kamienica,
presti , sława. Grali
„Niespodziank ” Haydna,
nie tak jednak, jak
chciałby tego Artur.
-5-
-
Dosy ! – krzykn ł. Krowy by cie t „Niespodziank ” nie obudzili! Wasza dynamika jest do
kitu! Gł by! Macie przed sob partytury i jeszcze le gracie! Mam si bawi w metronom,
eby cie w ko cu łaskawie weszli równo?! Nie wyjdziecie st d dopóki nie zagracie tak, jak ja
chc ! Słyszycie?! – walił przy tym batut w swój pulpit i wymachiwał r kami, siny ze
w ciekło ci.
Orkiestra była ju przyzwyczajona. Zacz to nawet mówi na niego Toscanini (jego imiennik –
Arturo Toscanini – był włoskim dyrygentem, który słyn ł z despotycznego traktowanie swej
orkiestry). Na ten potok słów nikt nie zareagował. Wszyscy siedzieli sztywno, trzymaj c swoje
instrumenty i gapili si t po w partytury. Na Artura nie patrzył nikt. Wrzeszczał i podskakiwał jak
małe dziecko, które si wła nie dowiedziało, e nie dostanie zabawki. W domu prawie si nie
odzywał. Siedział za stołem w kuchni i bawił si swoj batut , bez przerwy my l c o orkiestrze i
kamienicy.
- Wstawi zup za dwie godziny? – spytała go ona, ale on nie odpowiedział. Dalej bawił si
batut .
- To wstawi za dwie godziny – powiedziała.
- Wiesz co? – odezwał si w ko cu.
- Co?
- Chyba nie b dziemy mieli tej kamienicy. Oni nie graj jak trzeba – dodał po chwili.
- Ostatnio dla ciebie nikt nie gra jak trzeba.
- Na Boga, kobieto! – krzykn ł. Nie rozumiesz? Robi to dla nas, dla dziecka!
- Nieprawda!
- Co?
- Nieprawda! Robisz to dla siebie i dla presti u, jaki ci da ta przekl ta kamienica!
- Ewa, ostrzegam ci , nie prowokuj mnie!
- Wcale nie zamierzałam – powiedziała ju całkiem spokojnie i wyszła do salonu.
Nast pnego dnia jak zwykle czekała na Artura. Spó niał si . Kiedy nadszedł wieczór, zacz ła si
powa nie niepokoi . Narzuciła na golf i spódnic szary płaszcz, a na krótkie jasne włosy – beret.
Miała zaledwie 20 lat. Artur mógłby by jej ojcem, jednak kochała go. Tyle e teraz było jej trudno go
kocha . Próbowała sobie przypomnie czas, kiedy było jej łatwo, ale nie mogła. Szła w kierunku
filharmonii, na dworze panował chłód i id c nie słyszała nic prócz stukotu własnych butów. Przy
wej ciu stró powiedział jej, e Artur ju wyszedł i siedzi w barze naprzeciwko. Poszła wi c na drug
stron ulicy, odnalazła bar i Artura, który siedział sam przy stoliku. Był pijany, w r ce trzymał butelk
whisky. Przysiadła si do niego.
- O, cze kochanie – powiedział na jej widok. – Napijesz si ?
- Nie.
- O, co taka markotna? Ach, prawda – mówił jakby nagle sobie przypomniał. – Dzidziu w
drodze, nie wolno pi . Nie wolno, ale wiesz co?
- Co?
- Wypij zamiast ciebie. Zdrowie dzidziusia! – i zacz ł nalewa sobie whisky do szklanki.
- Wydaje mi si , e jak na dzisiejszy dzie , wypiłe ju do – zauwa yła.
- Kobiety! Phi! Wam si zawsze co wydaje, a jak nie, to czekacie a si wam zacznie wydawa
– i zacz ł si mia .
- Chod ju do domu, zanim całkiem si spijesz.
Słuchała tego pijackiego bełkotu oboj tnie i bez emocji.
- Och, co ci si tak pieszy? Ewunia, wygl dasz dzisiaj jak lalunia... – wła nie si miał z
własnego artu. – Ale nie uwierzysz – mówił dalej. Nie uwierzysz, co ja dzisiaj wymy liłem.
- Naprawd ? A co takiego dzisiaj wymy liłe ? – pytała zrezygnowana i aby si dowiedzie ,
musiała najpierw poczeka a Artur sko czy si mia .
- Trenowałem gło no – i znowu zacz ł si mia .
- O czym ty mówisz? – spytała pełna podejrze .
- No... te... te gamonie z orkiestry znowu nie grały jak trzeba. T dynamik nikogo by nie
obudzili, wi c im przyniosłem paru takich, co spali, i kazałem im ich obudzi . Ale dzisiaj było
diablo przyjemnie na próbie...
- Jak to obudzi ?!
-
No... obudzi , gr . Zdrowie dzidziusia, kochanie! – wła nie unosił szklank w gór . – To na
pewno b dzie chłopiec. Mówi ci... i b dzie sławnym skrzypkiem. Mały Paganini...
- Kogo kazałe im budzi ?! – krzykn ła.
- Nie, b dzie lepszy ni Paganini...
- Kogo oni mieli budzi ?!
Gdy wreszcie usłyszał pytanie, znowu zacz ł si mia .
- Na pewno b dziemy mieli t kamienic , eby ty słyszała, jak oni grali. Wreszcie jak trzeba!
- Artur, kogo oni budzili? Prosz ci , powiedz mi.
- Takich starych ludzi, ze szpitala. Ale oni to dopiero spali!, wiesz, po lekach... Tylko ten dra ,
Wi cek czy jak mu tam powiedział, e nie b dzie gra , bo... bo to s ludzie i on, ten dure ,
szanuje ich godno i jeszcze gadał tam inne... te... takie rzeczy. To ja mu na to, e go
wyrzucam z orkiestry. eby ty widziała innych! Jak si wystraszyli! Mało nie narobili w
gacie! Tak si bali o prac ! Banda głupków. Nie umiej gra . Ale tych staruchów pobudzili, a
to znaczy, e wreszcie załapali. Mówi ci, lalunia, b dziemy mieli kamienic , od piwnicy po
strych... Zdrowie dzidziusia! – i uniósł kolejn szklank w gór . – Kochanie, dlaczego si nie
odzywasz?
- Wła nie si zastanawiałam – powiedziała po dłu szej chwili – do czego człowiek jest zdolny,
je li zamierza co zdoby – po czym wstała i zapaliła papierosa.
- Co ty robisz... dzidziu ... zaszkodzisz dzidziusiowi... Ewa...
- Nic mi ju nie mo e bardziej zaszkodzi ni ty. Brzydz si tob – i wyszła na ulic .
Par miesi cy pó niej
Artur Tkacz zaj ł cał
kamienic . Sam. Kr yła
plotka, e ona go
zostawiła. Okna jego
gabinetu znajdowały si
naprzeciwko mojej
kuchni, cz sto wi c
mogłam go do woli
obserwowa . Zawsze miał
tak zaci t twarz. Nawet
na ło u mierci ta
zaci to i twardo nie
znikn ły. Nie miał
krewnych, kamienic
wi c przej ło pa stwo i j
zburzyło. Na jej miejscu
stoi dzi plac zabaw. Je li
za chodzi o Artura, to
jego ciała nigdy nie
pogrzebano. Dzie po
jego mierci w kamienicy
zjawili si
anatomopatolodzy i
zabrali ciało. Nie chodziło
o sekcj zwłok, lecz o
przeprowadzenie na nim
testów chemicznych i
innych tego typu rzeczy.
Teraz na nim kto
„trenował gło no , wytrzymało i trwało ”. O historii kamienicy i „Niespodzianki” nikt ju nie
pami ta, z wyj tkiem mnie. Cały czas mówi wnukom: „Nie bawcie si na tym placu, obok!”. Patrz
zdziwieni, za młodzi, by zrozumie .
Red. Nuwanda
A teraz lirycznie. Wszelkie bł dy ortograficzne, interpunkcyjne były zamierzeniami autorów.
***
ka esz si pobawi
pobawi si pó niej
teraz
pi
bo skrzypek z dachu spadł
na twardy asfalt
jego krew na moim czole
i tylko skrawki
urywki piosenki w ciszy przestrzeni
monstrualnych
muszelek
Nieujawniony
złodziej
gdyby
gdyby
z bo krówk do nieba
bez butów
gdyby
na kosmicznych hiperbolach
i dzie dobrych skrzy owaniach
otwierały si z powiek skrzypi ce klapki
nie naoliwione łezk
i oczy z chmurami zapoznawały
gdyby
mie poj cie pod czołem
o prawdzie czcigodnie dziecinnej
gdyby cz ciej przed kominkiem
przysiadały obietnice
gdyby rzadziej sobie
cz ciej tobie
gdyby mo e r ka w r k
do lasu i z powrotem a potem
potem cicho, mi kko, ciepło
spa z psem
za płotem
Nieujawniony
i znowu kradzie
kolejna niedoskonało człowieka
pop d do ludzkich my li, serc, portali
drzwi, za którymi znajduje to, co nie jego
inne, ró ne, zadziwiaj ce, proste
chce tego, bo jest
odwieczne pragnienie – otworzy cudze
wrota
poszkodowany zgłosi skarg
a wszyscy zgubi si we własnej
pokr tno ci
nic nie jest proste, zwyczajnie nie jeste my
wiadomi
zło ono ci tego cholernego kwarka
D.D.
I to by było na tyle. Wszelkie za alenia i gratulacje prosimy składa do zarz du redakcji (istnieje
co takiego?). Je eli dział odniesie sukces, zwi kszy swoj obj to . Oczekuje, e przed oddaniem do
druku nast pnego numeru b dziemy posiada materiał na co najmniej 2 lata. Tak wi c pióro w dło i
do pisania Drodzy Pa stwo.
Opracował i zebrał D.D.
-8-
Recenzje
Album
Film
Elling
Wyobra cie sobie
wiat, w którym
perspektywa zrobienia zakupów przyprawia o
mdło ci, przej cie przez restauracj do ubikacji
stanowi wyczyn na miar samotnej ekspedycji
na biegun południowy, a znalezienie
przyjaciela bez pomocy norweskiego rz du
graniczy z cudem. To
wiat Ellinga,
tytułowego bohatera filmu Pettera Naesa na
motywach powie ci Ingvara Ambjoernsena
Broedre i Blodet. Ellingowi zmarła matka, z
któr sp dził w domowym zaciszu 40 lat,
prawie nie wychodz c na zewn trz. Teraz musi
opanowa
trudne
reguły
ycia
w
społecze stwie. Na dobry pocz tek dostaje
mieszkanie, które dzieli z Kjellem Bjarne –
arłokiem, tłumokiem i niespełnionym
prawiczkiem - erotomanem. Wspólnie
odkrywaj wiat... w wieku 40 lat. Pocz tki s
trudne, ale pó niej Elling spostrzega, e umie
pisa wiersze, a Kjell, e z kobietami mo na
obcowa nie tylko poprzez wysłuchiwanie ich
j ków na linii 0-700. Pierwszy zostaje
undergroundowym poet E, a drugi... niech mu
b dzie, e romantycznym kochankiem. Obaj
pozostaj jednak równie niezdarni, zabawni i
czaruj cy.
Elling to jeden z tych filmów, które
sprawiaj , e g ba sama mieje si cały czas –
nie b dziecie tarza si ze miechu po
podłodze, ale b dziecie siedzie wpatrzeni w
ekran z min
zadowolonych idiotów,
ciesz cych si z „niewiadomoczego”, kiedy nie
dzieje si nic miesznego. U miecha si
b dzie wasze wn trze, bo film jest po prostu
pi kny, magiczny. Jak Edi Trzaskalskiego,
tylko w zupełnie innym klimacie, ale równie
odbudowuj cy nasz wiar w dobro na wiecie
i gł boko zalecany „na chandr ”. Dawno nie
ogl dałem niczego równie pozytywnego. Tego
nie da si opisa , musicie mi uwierzy na
słowo.
Film nie jest zbyt znany na wiecie, cho
zdobył par
nagród, w tym nagrod
publiczno ci na 18. Warszawskim Festiwalu
Filmowym, i był w 2002 roku nominowany do
Oscara. Obecnie jest co pewien czas
emitowany w Canal+ oraz mo na go
wypo yczy w Globusie.
Deep Purple – Bananas
Połowa z was my li, e wła nie powstał
nowy zespół. Druga połowa zapyta: To oni
jeszcze yj !?! Nie do , e nie le jeszcze w
grobach, to prze ywaj drug młodo .
Najnowsza płyta kapeli, któr
w
akademikach słuchali nasi rodzice jest
naprawd …
nowa.
Solidna
dawka
klasycznego, acz wie ego rocka w wykonaniu
pi dziesi cioletnich
panów.
Poza
podstawowymi
instrumentami
ka dego
szanuj cego si zespołu mo emy jeszcze
usłysze na płycie jak e charakterystyczne dla
„fioletowych” organy, harmonijk
i w
pewnych momentach chórki kobiece. Bardzo
optymistyczna, ywa muzyka. Co dziwne,
najspokojniejszy utwór z albumu „Haunted”
stał si najwi kszym radiowym przebojem
zespołu. Wyda si to mieszne, ale ten album
mo e sta si skutkiem bezsenno ci i pierwszej
od bardzo dawna długiej rozmowy z naszymi
rodzicielami. Podsumowuj c: dla znawców
jest to stare, dobre Deep Purple z nowymi
pomysłami, a dla laików odskocznia od
wszechobecnego ostatnio krzyku w muzyce.
D.D.
Ksi ka
Juliusz Verne – Straszny wynalazca
Je eli my licie, e to kolejna powie w
stylu „Pi tnastoletniego kapitana” lub „Dzieci
kapitana Granta”, to si mylicie i nawet nie
wiecie, jak bardzo. Verne opisuje w tej
powie ci, któr o miel si zakwalifikowa do
sensacyjnych, histori chorego psychicznie
wynalazcy i tropi cego go szpiega. Wynalazca
potrafi skonstruowa … no wła nie – co , co
wszyscy chc mie . Lektura bardzo wygodna,
je eli chodzi o czas, którym dysponuje ucze
liceum na czytanie ksi ek, poniewa ma
niecałe 180 stron. Wiedzcie te , e powie t
napisano w drugiej połowie XIX wieku. Kiedy
j przeczytacie, b dziecie wiedzie , dlaczego
Wam to przypominam.
D.D.
I.K.
-9-
Matrix: Rewolucje
Tytuł
ostatniej
cz ci
trylogii
braci
Wachowskich mógłby zapowiada renesans
emocji, jakie towarzyszyły nam przy ogl daniu
pierwszego Matriksa. Tymczasem Neo w
Rewolucjach to zaledwie neoklasycyzm.
Syjon dzielnie broni si przed atakiem
maszyn, a Neo pi zawieszony pomi dzy
wiatem rzeczywistym a Matriksem. Jak tylko
si budzi, idzie w k t, my li, a potem wraca i
mówi co w stylu dajcie mi statek i o nic nie
pytajcie, to was zbawi . Statek oczywi cie mu
daj , bo film jest przecie o tym, e wiara
czyni cuda. A pan Anderson to ju etatowy
Mesjasz z bogatym CV. Równocze nie, słynny
program o wybitnie ubeckim charakterze,
znany jako agent Smith, wymyka si spod
kontroli maszyn i staje si bardziej ich
wrogiem ni narz dziem do sprawowania
kontroli nad lud mi. Gdzie dwóch si bije, tam
trzeci korzysta? Niekoniecznie, bo wszystko,
co ma pocz tek, ma tak e koniec – wojna
mo e zmieni si w pokój, je eli negocjator
ma takie „argumenty” jak Neo...
Dwie sceny zasługuj w Rewolucjach na
szczególn uwag – bitwa ludzi z maszynami
w wolnym mie cie Syjon oraz bitwa NeoZbawiciela ze Smithem-Niszczycielem –
ł cznie prawie jedna czwarta filmu. Najkrócej
rzec mo na tak: ładne, ale co z tego? Po raz
kolejny udowodniono, e dla hollywoodzkich
speców od efektów komputerowych nie ma
rzeczy niemo liwych. Sceny ciesz oko, moim
zdaniem zwłaszcza pojedynek pana Andersona
ze Smithem,
jednak brak w nich emocji i tej magii,
która sprawiła,
e pierwszego Matriksa
obejrzałem siedemna cie razy. Nie ciesz
duszy.
W filmie zupełnie brak logiki, jest
całkowicie irracjonalny. Agent Smith od
wiosny bie cego roku (premiera Reaktywacji)
mno ył w pocie czoła swoje klony, eby
samotnie stawi czoła Wybra cowi. Walczy
tylko jeden, reszta si przygl da. Miło Neo i
Trinity, tak bardzo eksponowana jako
motywator ich działa , w pewnym momencie
przestaje gra jak kolwiek rol . Moment to
do znamienny i decyduj cy dla losów tego
uczucia, ale silna miło powinna go przetrwa
i ci gle dodawa Zbawcy sił. Moim zdaniem,
ich zwi zek, który tak obiecuj co zapowiadał
si cztery lata temu, e mógł wynie Neo i
Trinity do rangi Romea i Julii naszych czasów,
został przez scenarzystów bez reszty zbrukany
i niemal e zdegradowany do poziomu
wiejskiego romansu s siadów przez płot. W
Rewolucjach naprawd ci ko o relacj
przyczynowo – skutkow , wszystko jest
pogmatwane. Czy to plus, czy minus – nie
wiem. Na pewno Wachowscy uro liby w
moich oczach, gdyby udało im si logicznie
poł czy elementy fabuły trylogii. A tak, mam
wra enie, e sami nie rozumiej , co chcieli
powiedzie .
Podsumowuj c cały cykl, lepiej byłoby dla
szeroko poj tej „kultury matriksowej”, gdyby
Reaktywacja i Rewolucje nie ujrzały wiatła
dziennego. Gorzej za to dla producentów, boby
byli ubo si o miliard dolarów.
I.K.
W nast pnym numerze dodatkowo uka e si zestawienie Waszych ulubionych płyt, ksi ek i filmów.
- 10 -
Poddaj si marzeniom…
Wojciech Siudmak. Urodzony 10 pa dziernika 1942 roku w Wieluniu. Studiował w Akademii
Sztuk Pi knych malarstwo i grafik , pó niej w Ecole des Beaux-Arts malarstwo. Twórczo jego
odwołuje si do dawych mitów i tworzy równie nowe. Styl okre la si hiperrealizmem
fantastycznym. Jego obrazami zachwycaj si Georgie Lucas, Federico Fellini, Jean Jaques Annaud i
wielu innych. My tak e. Korzystaj c z okazji odwiedzin malarza swojego rodzinnego miasta,
postanowili my zada mu par pyta .
Nasze spotkanie z mistrzem odbyło si 15 pa dziernika tego roku w Muzeum Ziemi Wielu skiej,
dwa dni przed otwarciem wystawy jego własnych prac. W muzeum panowała atmosfera wielkiej
krz taniny i przygotowa do wydarzenia.
S.: Czy taki wiat jest łatwiejszy w jakim
stopniu?
W.S.: Forma owszem, ale gł bia jest
olbrzymia. Szaro Wielunia wpłyn ła jedynie
na wzbogacenie, ale na pewno nie
spowodowała ucieczki w wiat science-fiction.
Zreszt to nie jest ucieczka, tylko rodek, który
podkre la rzeczywisto . Jest to po prostu
spojrzenie na ni z du ej wysoko ci. Wielu
zmienił si m.in. dzi ki wykopaliskom. Zyskał
swoj histori . Gdy tu przyje d am, widz
miasto, które znalazło swoje korzenie, nie jest
anonimowe.
S.: Jak powstaj Pana obrazy? Ich wizja jest od
razu bardzo wyra na, czy te formuje si
dopiero w trakcie powstawania dzieła?
W.S.: Wizja jest od razu bardzo wyra na. Sam
proces twórczy jest podobny do procesu
rodzenia. Zarodkiem jest skoncentrowany,
prosty pomysł. W nim jest ju wszystko
zawarte. Wiem jak b dzie si rozwijał.
Pó niejsza praca jest bardziej rzemie lnicza.
Trzeba zna warsztat, po wi ci du o czasu
na realizacj . Wizja, e nast pny obraz b dzie
lepszy od poprzedniego, jest głównym
motorem.
Słowo: Co Pan pami ta z okresu, kiedy był
Pan jeszcze małym mieszka cem Wielunia?
Wojciech Siudmak: Ratusz,
ko cioły,
zabytki. I przede wszystkim wspaniałe pola.
Jest to niesamowite wspomnienie.
S.: W jednym z wywiadów powiedział Pan, e
wspomina Pan Wielu , a zwłaszcza jego
budynki w odcieniach szaro ci. Jak Pan teraz
postrzega miasto? Czy Wielu si zmienił? A
mo e ten obraz Wielunia spowodował, e
zacz ł Pan ucieka w wiat marze ?
W.S.: Nie, nie. To jest o wiele bardziej
skomplikowane. Wielu bardzo si zmienił.
S.: Czy odnajduje si Pan w kulturze science –
fiction?
W.S.: Zawsze lubiłem czyta
mitologi
greck , ksi ki Juliusza Verne’a. Wydaje mi
si , e narodziłem si z tak predyspozycj .
Tak jak kto jest wysoki i nic na to nie poradzi,
tak s dzieci, które lubi ten wiat, te bajki. Na
pewno nie jest to ucieczka. Tam odkrywa si
inn natur filozoficzn .
S.: Czy okres Pana najlepszej twórczo ci ju
si zako czył?
W.S.: Przez długi okres czasu byłem malarzem
abstrakcyjnym. My l , e w tym momencie
- 11 -
W.S.: To od Was zale y. Proponuj widzowi,
eby najpierw odczuwał, poniewa wielki
bł d, jaki popełniali my przez wiele lat to było
ogólne kłamstwo. Mówiło si : „Ty tego nie
rozumiesz, bo artysta chciał powiedzie to
i to”. Nie, artysta mówi to, co czuje i je li nie
potrafi wzbudzi jakiej emocji to znaczy, e
tam emocji nie ma. Nie mo na si oszukiwa .
Co z tego, e całe czarne płótno ma obok
siebie ksi eczk , która opowiada cał
filozofi tego obrazu, skoro tego nie czujecie.
Wol najpierw, eby emocja dominowała, a
dopiero pó niej ka dy, w zale no ci od
poziomu intelektualnego, mo e sobie dopisa ,
co chce. Tytuł obrazu jest kluczem do domu,
ale w rodku jest jeszcze wiele pokoi i to od
Was zale y, do którego wejdziecie.
Najbardziej interesuj ca w sztuce mo e nie jest
tajemnica, tylko sfera cienia, której artysta nie
jest w stanie wytłumaczy . Najłatwiej byłoby
wytłumaczy , e obrazy powstaj z powodu
przemy le na jaki temat, ale tak nie jest.
To dzieje si instynktownie
S.: W jaki sposób stymuluje Pan swoj
wyobra ni ? Czy poprzez czytanie ksi ek,
a mo e obserwowanie rzeczywisto ci?
W.S.: Raczej to drugie. Ksi ki s od razu
gotowymi dziełami.
S.: I ostatnie pytanie: Czy ma Pan w swoim
domu własne obrazy?
W.S.: Mam takie obrazy, z którymi si nie
rozstaje. Ogólnie artysta po uko czeniu dzieła
nie kontroluje ju , co si z nim dzieje.
S.: Dzi kujemy za rozmow
dopiero wchodz na szczyt, jestem w fazie
kulminacyjnej mojej twórczo ci.
Całe szcz cie, e tak odbieram t sytuacj .
Posiadam warsztat, szuflady s zawalone
setkami ró nych projektów. Dopiero teraz,
powiedzmy od pi ciu lat, ta wizja twórcza staje
si łatwa do zrealizowania. Młodo była dla
mnie okresem całkowitego zagubienia.
S.: Pana obrazy były wykorzystywane do
promowania filmów, nawet jako plakaty
reklamowe. Czy takie były Pana zamierzenia?
W.S.: Nie jestem plakacist , nigdy nie lubiłem
tej formy wypowiedzi. St d miałem pewne
problemy z profesorami w szkole. Plakat mnie
zawsze odpychał. Jest to forma podszyta
pewnym schematem. Jest to sztuka u ytkowa.
S.: Jaki jest Pa ski stosunek do kultury
masowej? Jakby Pan zareagował, gdyby
zobaczył Pan swój obraz na czyim długopisie
lub jako tapet na komputerze?
W.S.: Od tego uciec nie mo na. Obraz w
pewnym momencie ucieka spod kontroli
twórcy. Trzeba si z tym pogodzi . Mój agent
stara si nie sprzedawa obrazów na jakie
zwariowane podło a np. papier toaletowy.
S.: Czy chciałby Pan przedstawi na płótnie
Wielu ? A je eli tak, to jakby wygl dał? Czy
my lał Pan w ogóle na ten temat?
W.S.: Czy to jest zamówienie? ( miech) Nie,
nie jestem od tego typu malarstwa.
S.: A obraz „Zawieszone pola”? Przedstawia
on fragment Pary a.
W.S.: To było robione z okazji, która zdarza
si raz na 1000 lat. Z okazji wej cia w 3
tysi clecie Pary urz dził wystaw na wie y
Eiffla i chciałem z tej okazji zrobi obraz,
który byłby odzwierciedleniem tej sytuacji. Jak
przedstawiłbym Wielu ? Nie wiem, nie
zastanawiałem si nad tym. Na pewno nie w
sposób, który miałby jaki zwi zek z reklam .
Byłaby to na pewno alegoria, jest to mo liwe.
S.: Czy powinni my próbowa zrozumie Pana
malarstwo? Czy mo e po prostu je poczu ?
Zach camy do udziału w konkursie na
najlepsz interpretacj obrazu Wojciecha
Siudmaka. Szersze informacje dost pne w
Muzeum Ziemi Wielu skiej.
Rozmawiali: prof. Tomasz Wasiak, Igor
Kuranda, Damian Domagała, Nina Perek,
Zdj cia: Bartosz Cop
- 12 -
Dyrektor te człowiek – wywiad z pani dyrektor Wielisław Łukomsk
Słowo: Jak Pani woli, eby si do Niej
zwraca ? Pani Dyrektor czy Pani Profesor?
Wielisława Łukomska: Ju si
przyzwyczaiłam, e nauczyciele mówi do
mnie Pani Dyrektor. Uczniowie – wol , jak
mówi Pani Profesor. My l , e to tak milej.
S.: Pani Profesor, ma Pani rzadkie,
interesuj ce imi . Jaka jest historia jego
nadania?
W.Ł.: To jest lad wojny. Rodzice chcieli,
ebym była po prostu Urszula, ale nie wolno
było wtedy da takiego imienia. Niemcy
wypisali list imion, z których mogli wybra .
Wybrali Wiesław , ale w ko ciele w Rudzie,
gdzie zostałam ochrzczona, kto zapisał imi
Wielisława. Tak zostało.
S.: My li Pani, e ma jakie przezwisko w ród
uczniów?
W.Ł.: Nigdy tego nie dociekałam. Je eli tak,
to pewnie nie bardzo delikatne. Dyrektor nie
jest po to, eby go kochali. ( miech)
S.: A przezwiska w gronie rodziny, przyjaciół?
W.Ł.: Na studiach na mnie mówili Wiela, ale
to zwi zane z imieniem.
S.: Czy lubi Pani trudne pytania, np. co jest
najwa niejsze w yciu?
W.Ł.: Na pewno lubi rozmawia o tych
sprawach, istotne jest si nad tym zastanowi .
Rzeczywi cie, trudno jest na takie pytania
odpowiada . Wiadomo, e jestem
matematykiem, a człowiekowi, który ma cisły
umysł, czasem jest trudno wyrazi nawet to, co
chciałby powiedzie . Ja chciałabym, eby to,
co mówi , było m dre, przemy lane. To
zreszt mnie cechuje – d
do tego, aby
wszystko było uporz dkowane.
S.: Czasy si zmieniaj , mentalno
uczniowska tak e. Czego najbardziej Pani
brakuje z „dawnej szkoły”?
W.Ł.: Co mnie teraz najbardziej „boli” –
za miecone korytarze – kiedy naprawd to si
nie zdarzało. Nie było czego takiego, eby na
podłodze le ały mieci, kiedy obok stoj
kosze. Teraz, jak kto zje niadanie, to rzuca
papier tam, gdzie siedzi. Co jeszcze... Czasem
mam ochot powiedzie komu dzie dobry,
kiedy wchodz do szkoły. Schodz dzisiaj rano
ze schodów, a tu przechodzi pierwszak –
widz , e dopiero co przyszedł. Przechodzi tu
obok i nawet dzie dobry nie powiedział. Na
tyle powinno nas by sta . Kiedy ukłony były
ju z daleka. Uczniowie nosili tarcze i
mundurki, a teraz nawet o identyfikatory nie
mo na si doprosi .
S.: My li Pani, e uczniowie nie chcieliby
nosi mundurków?
W.Ł.: Wła nie nie wiem. Ja bym bardzo
chciała, eby nosili. Kiedy miałam my l, eby
je wprowadzi , podsun łam j i rodzicom, i
nauczycielom, ale nie miał mnie kto wesprze .
Jak młodzie wyjdzie z tak inicjatyw , to
pomog .
S.: Ja jestem za. Mog wi c ju zbiera
podpisy, tak?
W.Ł.: ( miech) Od czego trzeba zacz .
S.: Jakie były Pani pasje, poza matematyk ?
W.Ł.: Inne były czasy, nie mieli my
mo liwo ci spełniania wielkich pasji. Brałam
udział w zawodach sportowych, biegałam,
skakałam, grałam w koszykówk . Na studiach
zaj łam si bryd em.
S.: A teraz?
W.Ł.: Mam wiele obowi zków, wolny czas
po wi cam rodzinie, swoim wnuczkom.
Staram si by dla nich „na zawołanie”. Lubi
dobr ksi k , czasem siedz długo w nocy i
czytam. Ostatnio ksi dz Twardowski mi
zaprz ta głow . Mo e jak pójd na emerytur ,
czym si powa niej zajm .
S.: No wła nie, w ród uczniów kr
ju
pogłoski o Pani emeryturze...
W.Ł.: Tak, z dniem 31. grudnia odchodz na
emerytur . Klasy, które ucz , mam zamiar
jednak doprowadzi do ko ca.
S.: Pozostanie sentyment do szkoły...
W.Ł.: Zostawiłam tu troch swojego ycia...
S.: I na koniec: co chciałaby Pani powiedzie
uczniom naszego liceum?
W.Ł.: Przede wszystkim id cie przez ycie
m drze, z wizj , patrzcie naprzód. Nie
prze pijcie tego czasu, który macie teraz dany.
Ka dy dzie , który mija, jest nie do cofni cia.
Wykorzystajcie swoje mo liwo ci.
S.: Bardzo dzi kuj za rozmow , Pani
Profesor.
Rozmawiał Igor Kuranda
- 13 -
LATAJ CY CYRK SŁOWNY
Dział ten ma za zadanie sprawi , aby Wasze uczniowskie usta pokazały z by w szerokim u miechu
(uwaga na tych, którzy ich nie myj ). Zach camy serdecznie do spisywania powiedzonek nauczycieli
na lekcjach (oczywi cie nie koncentruj c si wył cznie na tym, ale tak e na jak e wa nych dla nas
lekcyj). Jeszcze jedno: redakcja nie ponosi odpowiedzialno ci za zgony wynikłe z czytania tych
tekstów. Bawcie si dobrze!
D.D.
HYSTORYA O POCZ TKACH LYCEALNEY KARYERY YGOROWEY
Siedemnastoletni Krzy le cy nago na równie sk po odzianej jedenastoletniej Madzi wypr ył si
jak struna i wrzasn ł wniebogłosy: „Oooooo!” z racji prze ytego przed chwil doznania natury typowo
sensualistyczno – mistycznej. Dziewczyna nie wiedziała za bardzo, czym jest seks, ale czaruj cy,
niezwykle miły i przystojny brunet był tak przekonuj cy... Defloracja udana.
23 inne polskie pary (w tym jedno mał e stwo) tak e postanowiły uczci nadchodz ce wydarzenie
wspólnie prze ywanym orgazmem.
Przewodnicz cy Chi skiej Partii Komunistycznej sko czył wła nie je obiad i j ł wyciera k ciki
swych czerwonych ust szkarłatn serwetk .
721 epileptyków do wiadczyło niekontrolowanego wyładowania elektrycznego w mózgu, które
rzuciło ich na twardy grunt, za przyczyn czego w dzikich konwulsjach zacz li tuła si po całej
powierzchni swych podłóg niczym Odys powracaj cy do swej Itaki.
Pewien Francuz, usłyszawszy o tragicznej mierci słynnego ormia skiego kulomiota, stwierdził:
„C’est la vie”, ale Igor i tak wiedział, e hic et nunc dzieje si historia; e ten moment jest dla
cywilizacji niezwykle wa ny.
Szedł ulic . Zdanie, o ironio, tak proste, a opisywa ma mrowie skomplikowanych procesów. Nie
tylko bowiem odpychał si od ziemi uzyskuj c doszkolny wektor pr dko ci, ale tak e my lał, tedy
był. Oczywi cie, wszystkiemu towarzyszyły spolegliwe procesy fizjologiczne, z trawieniem
spapusianej raniutko kanapeczki z ółtym serkiem i szyneczk , któr synkowi przygotowała mamusia,
by zdziamdział szybciutko, zanim pójdzie do ko ciółka, bo w oł deczku cosik by musi, jako e
inaczej b dzie w brzuszku burczusia pieszczoszkowi niemiłosiernie, na czele.
Poza tym czuł.
Czuł si dorosły (idiota!). Mimo tych wszystkich zdrobnie .
Droga, któr przemierzał, prowadziła do edukacji. Tak, pomimo nieprzerwanie obecnej ciemnej
strony mocy, była to ci gle edukacja – szlachetny obowi zek i przywilej zarazem, który nas zarówno
uczłowiecza, jak i apoteozuje.
Pod ał ni w atmosferze najpatetyczniejszego patosu, maj c w swym umy le jeszcze nieska one
wzniosłe idee sielankowego ycia na łonie szkoły, wspólnej zabawy uczniów i nauczycieli, tworzenia
lepszego jutra, przyja niejszej rzeczywisto ci, kolektywnej pracy ludu polskiego na rzecz dobra
Ojczyzny, porozumienia bez barier i braterskich stosunków interpersonalnych wszystkich obywateli
tej ziemi. Popierał głoduj cych w Etiopii (cho nie wiedział, przeciw czemu organizuj masowy strajk
głodowy), chciał pomaga rolnikom w parali owaniu komunikacji wewn trz kraju, rozumiał dylematy
Kłapouchego i cał poezj Baczy skiego, był nawet za przyst pieniem Polski do Unii Europejskiej.
Jego bujna czupryna powiewała rado nie na skromnym zefirku, szeroki u miech ukazywał istny
arsenał przebiałych z bów, od których odbijało si wiatło słoneczne, tworz c wokół niepoczesnej
osoby Igora bosk aureol .
Jeszcze tylko kraw nik...
Tak!
Alea iacta est. Rubikon przebyty.
Nie!
Potkn ł si . Droga do edukacji jest długa, wyboista i nie zawsze usłana ró ami.
Cholerny kraw nik!
- 14 -
„Teraz le na chodniku oblany wszystkimi nieczysto ciami wiata, wy miany przez pi ciolatka z
drugiego ko ca ulicy, rozczarowany realiami licealnego ycia i... moje włosy! Moja artystycznie
nieładna fryzura! Upadek spowodował rozpocz cie samoistnego procesu tworzenia si przedziałka! O,
nie!” – powiedział cicho, aczkolwiek stanowczo.
Wstał. Poprawił fryzur , otrzepał garnitur, podniósł głow do góry. Z jego oblicza powiało groz .
Wyobraził sobie, e na niebie pojawia si złowieszczy piorun. Ruszył w kierunku głównego szkolnego
portalu. Jego kroki były powolne, oci ałe, niezgrabne. Mru ył oczy i sapał gło no. Mocno zacisn ł
pi ci. Pierwsze niepowodzenie go nie zraziło. To on zajmie miejsce Saurona na czarnym tronie. Tak,
wła nie on. Nic ju nie b dzie tak jak dawniej. Czas miłosierdzia przemin ł. Teraz Igor Divinus
wyrusza na prywatn krucjat przeciw nauczycielom i systemowi szkolnictwa. Tak – „je eli kto umie
co robi – robi to, a je eli nie umie – uczy tego innych” – ta odwieczna prawda b dzie jego hasłem.
Teraz, nasycony nienawi ci , mo e dokona cudów.
„Chwilo, trwaj!”
Mo e nakarmi cał Etiopi .
Zablokuje wszystkie drogi wiata kombajnami.
Wysadzi w powietrze Europ
Przekroczył n dzny próg szkoły.
In hoc signo vinces.
BUH PAN NAS!
„Nie jestem kotem – powtarzał sobie w duchu – jestem tygrysem.”
- Cze , kocie!
HYSTORYA O TEM, YAK OKRUTNYE DZYKY YGOR
ZOSTAŁ NAWRÓCONY PRZEZ POLONYST
Wiedzie wam wszystkim trzeba, e i cie rejtanowski bunt Igora przejawiał si w wielce
haniebnym, zdaniem grona pedagogicznego, czynie – nasz bohater bowiem nie zwykł nosi
identyfikatora, czym szokował cał praworz dn społeczno szkoln . Za sw krucjat był
niejednokrotnie pot piany, jednak wi kszo nauczycieli chciała po prostu , represjonuj c biednego
buntownika, zaspokoi swe niecne prymitywne dze, a nie skierowa go na cn cie k ycia.
Był jednak jeden, tak, tylko jeden niepowtarzalny pedagog, intelektualny guru wszystkich, którzy
znajdowali w gł binach swych dusz cho pierwiastek humanistycznego powołania, Pan na Starych
Sadach i w Klasie nr 16, Polonista nad Polonistami (znacie go i kochacie), profesor Tomasz Wasiak.
On to, gdy dobrowolnie wydał si na m k , wzi ł zielon ni i srebrn igł i powiedział do siebie:
„Igor to przecie dobre dziecko, nie wie, e czyni le. Po có ma dalej pod ega młodzie do rewolty
oraz wzbudza niepohamowane dze szykanuj cych działa w ród mych kolegów z pracy?
Wystarczy, i u wiadomi mu, jak nikczemno mo e wyrz dzi wiatu swymi post pkami, a
zostanie nawrócony.”
Poszedł na lekcj i zauwa ył, e Igor znów prowokuje swym bezidentyfikatorowym wygl dem.
Strapił si tym wielce, co zmobilizowało go do działania.
Na przerwie bra uczniowska jak jeden m wypadła chy o z klasy. Zostali tylko Polonista nad
Polonistami oraz nasz bohater. Pan na Starych Sadach i w Klasie nr 16 patrzył na niego ze stoickim
spokojem, a on szczerzył z biska, warcz c i lini c si nielito ciwie.
- Podejd e do mnie, bracie – rzekł ciepłym głosem profesor. – Nie l kaj si .
Buntownik spu cił głow i potulnie wykonał polecenie.
- Swym wyst pnym buntem narobiłe mnóstwo złego, bracie Igorze. Inni za Tob (wiedzcie, e
Polonista nad Polonistami zawsze zwraca si do wszystkich du liter ) pod yli. Na laduj
Ci . Przez Ciebie wielmo na pani dyrektor nawet oka nie mo e zmru y . Wzbudzasz
jaszczurcze pop dy u nauczycieli, którzy przecie s podatni na niepozytywne zapalczywo ci
jak wszyscy inni. Czy to jest Twoim celem, bracie? Czy pragniesz demoralizacji, łajdactwa i
nieprawo ci?
- Nie, profesorze – wycedził łkaj c Igor. – Nie pragn .
- Tedy dlaczego, ach, dlaczego? Tak wielce Ci wadzi ta male ka plakietka wisz ca na Twym
przedzie?
- Nie, profesorze. Przepraszam.
- 15 -
-
Czy chcesz sko czy sw niewczesn działalno ?
Tak, profesorze.
Czy ałujesz za swe dawne grzechy, obiecujesz popraw i zado uczynienie społeczno ci
szkolnej?
- Tak, profesorze.
- Bracie Igorze, przypnij zatem do swej piersi identyfikator.
- Tak, profesorze – odparł mechanicznie nawrócony, wykonuj c rzetelnie polecenie.
- Teraz, bracie, dasz mi por k swej obietnicy. Pozwolisz mi przyszy identyfikator do Twej
koszuli. Za sze godzin przyjdziesz do mnie, abym mógł sprawdzi , czy do tego czasu go nie
odpinałe .
- Tak, profesorze.
- Id i nie grzesz wi cej.
Pan na Starych Sadach i w Klasie nr 16 sprawnie wypełnił swe zadanie, co zrobił tak e Igor. Odt d
za yle si ze sob przyja nili i zawsze wspólnie jadali przy tym samym stoliku na stołówce, a wiatło
słoneczne odbijaj ce si od ich identyfikatorów tworzyło wokół ich niepoczesnych osób boskie
aureole.
KONYEC
Tako rzecze Zaratustra: „Nie ma ju niczego.” (Nietzschego?)
Wspominał oczywi cie I.K.
Powiedzonka naszych belfrów
Prof. Wasiak:
- Nikt Wam nie robi krzywdy w szkole? Nie pytam o nauczycieli, rzecz jasna...
- Ja zauwa am z tego, co mówisz, e ty leczysz swoje kompleksy.
Ucze (czyta fragment z Biblii):
- „...u ywaj ycia z niewiast ...”
Prof. Go da:
Prof.: -A se znalazł!
- Uczcie si , eby nie było, e nie było, a było.
Ucze : -Obiecał Pan!
Prof.: -Obiecałem… Kłamałem!
Prof. Kiraga:
Uczniowie: -Jeste my wyj tkowi…
- Matur ustn te b dziecie pisa .
Prof.: -Dyktando to potwierdziło.
Prof. Weiss:
- Piszcie ludzie, bo jest okazja!
- Wkuwamy na lekcji, bo w domu nie ma czasu.
Prof. Marczak
- Prosz mnie omija z daleka, bo pójd z banku.
- Ciszej kochanie, bo ci b dzie przykro na nast pnych lekcjach.
- Robi pi rzeczy na raz i jeszcze w my li mam w tki.
- Co lubi ogonek?
- Nie tak jak pancerz redniowiecznego rycerza, tylko jak inna cz
jest elastyczna.
Prof. Kuczera: - S pytania do tych pyta ?
Prof. Kacała: - Masz dwie pi tki: pi tk i pi tk .
Ucze : - Zapisywali to ksi a i ludzie.
Ks. Jan:
- Tam s czasami bardzo cz sto.
- Im bardziej, tym lepiej.
Opracowali uczniowie
- 16 -

Podobne dokumenty