Kliknij tutaj, aby pobrać Exupery

Transkrypt

Kliknij tutaj, aby pobrać Exupery
Antoine de Saint - Exupery
„Twierdza”
" Kto próbuje ująć w słowa i wyrazić człowieka logicznym wykładem, przypomina mi
dziecko, które z łopatką i wiaderkiem zasiada u podnóża gór Atlasu i postanawia przenieść je
na inne miejsce. Człowiek jest tym, kim jest, nie zaś tym, co potrafi wyrazić. Prawda, że każda
świadomość stawia jako cel wyrażenie tego, co jest, ale wyrażanie jest dziełem trudnym,
powolnym i skomplikowanym - i błędem jest sądzić, że istnieje tylko to, co może zostać
wypowiedziane. Gdyż wypowiedzieć znaczy tyle, co ująć pojęciowo. Ale mizerna jest ta część
człowieka, którą nauczyłem się ujmować w pojęcia. A przecież to, czego pojęcie zyskałem
pewnego dnia, istniało w równym stopniu i dnia poprzedniego i łudzę się, jeśli sobie
wyobrażam, że w człowieku nie zasługuję na uwagę część niewyrażalna. Bo i gór nie mogę
wyrazić, mogę tylko znaleźć słowo, które je będzie oznaczało. Czasem myli się dwie rzeczy:
znaleźć słowo oznaczające i ująć istotę. Słowo oznacza coś dla człowieka, który już zna góry, ale
jak bym mógł przekazać ich istotę: upłazy, gdzie toczą się kamienie, stoki porosłe lawendą,
zębaty grzbiet rysujący się wśród gwiazd, komuś, kto ich nie widział."
Drzewo to, moim zdaniem, pewien ład. Ale ład jest tutaj jednością, która scala to,
co różnorodne. Na jednej gałęzi ptak uwił gniazdo, ale na drugiej gniazda nie ma. Na jednej są
owoce, na innej - nie. Jedna rośnie ku niebu, druga chyli się ku ziemi. Ale moi generałowie
rządzą się wyobrażeniem o wojskowej defiladzie i twierdzą, że ład panuje tylko wśród
przedmiotów, które się niczym między sobą nie różnią. Toteż, gdybym im dał wolną rękę,
postanowiliby ulepszyć święte księgi, ukazujące ład Bożej mądrości, i uporządkowaliby litery, gdyż
nawet dziecko pozna, że w książce litery są zupełnie wymieszane. Daliby więc razem wszystkie A,
wszystkie B, wszystkie C - aż otrzymaliby książkę w pełni uporządkowaną. Książkę w sam raz
dla generałów.
Życie nie jest ani proste, ani złożone,
ani sprzeczne, ani jednorodne. Ono po prostu jest.
Dopiero język porządkuje albo komplikuje,
rozjaśnia lub zaciemnia, różnicuje albo spaja.
Jeśliś wykonał jakiś ruch w prawo i drugi ruch - w lewo,
nie należy z tego wnioskować o istnieniu
dwu przeciwnych prawd, ale jednej prawdy złożonej ze spotkania.
Albowiem człowiek staje się tylko wtedy, gdy napotyka opór.
Bo podobnie jak o drzewie, nic nie wiesz o człowieku, jeśli go podzielisz na momenty trwania
i pokawałkujesz wedle tego, co go odróżnia. Drzewo to wcale nie nasienie, a potem łodyga, potem
pień gibki, wreszcie suche drewno. Nie trzeba go dzielić, by poznać. Drzewo to potęga, co wolno
zaślubia niebo. Podobnie i ty, mały człowieku. Bóg sprawia, że rodzisz się, rośniesz, że wypełniają
cię kolejno pragnienia, żale, radości i cierpienia, wściekłość i przebaczenie – a potem bierze cię
do siebie z powrotem. Nie jesteś jednakże ani uczniem, ani małżonkiem, ani dzieckiem,
ani starcem. Jesteś tym, który szuka swojej pełni.
Dlatego też wezwałem wychowawców i powiedziałem im tak:
- Wasz obowiązek nie polega na tym, żeby w dzieciach ludzkich zabijać człowieka,
ani żeby go zamieniać w mrówkę, której przyjdzie żyć w mrowisku. Nieważne jest w moich
oczach, czy człowiek będzie mniej lub więcej posiadał. Ważne jest, czy będzie mniej czy bardziej
człowiekiem. Nie pytam przede wszystkim o to, czy człowiek będzie szczęśliwy, ale jaki
to człowiek ma być szczęśliwy. I bogactwo sytych, osiadłych plemion tyle dla mnie znaczy,
co zadowolenie bydła stojącego w oborze.
Nie zasypujcie ich więc pustymi formułami, ale obfitością obrazów, z których rodzą się
struktury.
Nie wpajajcie im martwej wiedzy, ale dawajcie pewien styl myślenia, który pozwoli ująć
istotę rzeczy.
Nie sądźcie o ich zdolnościach wyłącznie na podstawie przejawianych uzdolnień
w określonym kierunku. Ten bowiem dojdzie najdalej i osiągnie najwięcej, kto trudził się wbrew
swej naturze. Gdyż najważniejsza jest we wszystkim miłość.
Nie przywiązujcie nadmiernego znaczenia do przydatności, ale do twórczych zdolności
człowieka, aby ten, kto hebluje deskę, robił to z godnością, a wtedy będzie ją heblował jeszcze
lepiej.
Będziecie więc nauczać szacunku, gdyż ironia, która jest niepamięcią twarzy ,przystoi
łobuzom.
Będziecie zwalczać uzależnienie człowieka od dóbr materialnych. I w dziecku człowieczym
będziecie się starali obudzić człowieka, ucząc je przemieniać siebie w coś, co je przerasta, gdyż nie
umiejąc tego, zamknie się w twardej skorupie.
Będziecie uczyć medytacji i modlitwy, gdyż dzięki nim dusza się rozszerza. I będziecie
ćwiczyć je w miłości.
Będziecie karać przede wszystkim za kłamstwo i donosicielstwo, które mogą być przydatne
pojedynczemu człowiekowi, a pozornie także społeczności. Ale tylko wierność gwarantuje siłę.
Wierność nie jest czymś, co się praktykuje w jednym obozie, w drugim zaś nie . Kto jest wierny,
będzie wierny zawsze. A kto potrafi zdradzić towarzysza pracy, nie może być wierny. Potrzebna mi
jest społeczność silna i nie będę opierał tej siły na ludzkim zepsuciu.
Liczy się jedynie droga. To ona trwa, a nie cel, który jest złudzeniem wędrownika, kiedy
idzie od jednego grzbietu górskiego ku drugiemu, tak jakby osiągnięty cel miał jakiś sens.
Podobnie nie ma zgody na to, co jest. Bo od tego, co jest, nieustannie wyruszasz dalej. Nie wierzę
w wypoczynek. Gdyż ten, kogo rozdzierają przeciwności, nie zgodzi się szukać pokoju nietrwałego
i niewiele wartego, przyjmując na ślepo tylko jeden z dwu członów przeciwieństwa. Czy cedr
zyska coś na tym, że będzie unikał wiatru? Wiatr rozdziera go i szarpie, ale jest żywiołem.
I kto byłby tak mądry, aby rozdzielić zło od dobra? Szukasz sensu życia, a przecież sens to przede
wszystkim stać się sobą, nie zaś osiągnąć nędzny pokój, który każe zapominać o przeciwieństwach.
Jeśli coś ci stawia opór i rozdziera cię, nic to – wzrastaj dalej: oto się zakorzeniasz i podlegasz
przemianie.
Znałem
pewnego ogrodnika, który mi opowiadał o swoim przyjacielu.
Żyli obaj przez długi czas jak bracia, zanim życie ich rozdzieliło; wieczorem pili razem herbatę,
wspólnie świętowali święta, odwiedzali się, żeby zasięgnąć rady albo poczynić sobie zwierzenia.
To prawda, że niewiele mieli sobie do powiedzenia, raczej widziano ich, jak po skończonej pracy
spacerowali sobie i w milczeniu przyglądali się kwiatom, grzędom, niebu i drzewom. Ale kiedy
jeden z nich na przykład pokiwał głową dotykając palcem jakiejś rośliny, drugi pochylał się także,
a widząc szkody zrobione przez gąsienice, także kiwał głową. I każdy kwiat, który się właśnie
otworzył, obu sprawiał tę samą przyjemność.
Ale zdarzyło się, że pewien kupiec zatrudnił jednego z nich i na okres paru tygodni
dołączył do swojej karawany. Zmienne koleje losu: rozbójnicy napadający na karawany,
a potem wojny między wrogimi cesarstwami, burze, katastrofy okrętowe, ruina majątkowa, żałoba
i prace, które trzeba było podejmować, żeby zrobić na chleb, rzucały ogrodnika
po szerokim świecie przez całe lata, jak beczkę, którą ciskają fale, aż wędrując tak od ogrodu do
ogrodu znalazł się gdzieś bardzo daleko.
I oto, postarzały już i zamknięty w milczeniu ogrodnik dostał pewnego dnia list
od przyjaciela. Bóg jeden wie, ile lat ów list szukał go po lądach i morzach. Bóg jeden wie, jakie
pocztowe wozy czy jeźdźcy, jakie statki i karawany niosły go z niezmiennym uporem, jak
niezliczone morskie fale, nim trafił do właściwego ogrodu. Tego właśnie ranka, promieniejąc
szczęściem i chcąc, aby i inni mieli w nim udział, poprosił mnie, tak jak się prosi o odczytanie
wiersza, żebym mu przeczytał otrzymany list. Wpatrywał się przy tym w moją twarz,
żeby zobaczyć, jakie wrażenie wywierają na mnie czytane słowa. W liście zaś było tylko parę słów,
ponieważ obaj ogrodnicy więcej zręczności okazywali w kopaniu ziemi niż w korespondencji.
Przeczytałem więc po prostu: „Dziś rano przycinałem róże...” a potem, zadumawszy się nad tym,
co w tych słowach najważniejszego, a co wydawało mi się niewyrażalne, pokiwałem głową, tak jak
oni mieli we zwyczaju.
Od tej pory mój ogrodnik nie spoczął ani chwili. Zbierał niezmordowanie informacje
z zakresu geografii, żeglugi, dotyczące posłańców pocztowych, karawan i wojen pomiędzy różnymi
krajami. Po trzech latach traf zdarzył, że wysyłałem jakieś poselstwo, gdzieś daleko, na krańce
ziemi. Wezwałem ogrodnika i oświadczyłem mu: „ Możesz teraz napisać do przyjaciela”.
Ucierpiały trochę na tym drzewa w moich sadach oraz jarzyny w warzywniku, a gąsienice miały
prawdziwe święto, ponieważ ogrodnik spędzał teraz całe dni u siebie: coś smarował, coś skrobał,
znów zaczynał pisać, wysuwając przy tym koniuszek języka jak dziecko nad szkolnym zadaniem;
wiedział, że ma coś niezmiernie pilnego do napisania, że musi przekazać przyjacielowi całą prawdę
o sobie. Chciał jak gdyby przerzucić własnymi rękami wąską kładkę nad przepaścią, odnaleźć
poprzez bariery czasu i przestrzeni drugą połowę siebie. Musiał wyrazić swoją miłość. Na koniec
przyszedł do mnie i, zaczerwieniony, pokazał mi odpowiedź, znów wypatrując na mojej twarzy
odblasku tej radości, która opromieni adresata, aby – słowem – wypróbować na mnie efekt swoich
zwierzeń. Cóż doprawdy mogło być ważniejszego do przekazania niż to, w co on przemieniał dni
swojego życia, tak jak niektóre staruszki, do utraty wzroku haftujące kwieciste obrusy dla chwały
bożej? I oto przeczytałem te skromne słowa, wypisane pismem starannym, choć niewprawnym,
które powierzał przyjacielowi jak najszczerszą modlitwę: „ Dziś rano ja także skończyłem
przycinać róże...” A ja przeczytawszy, milczałem, rozmyślając nad tym, co było tu istotne
i co zaczynałem lepiej pojmować, gdyż oni, Panie, łącząc się w Tobie gdzieś ponad krzakami róż,
nie wiedząc o tym oddawali Ci chwałę.
Więc gdzież tu miejsce na rozpacz wszędzie tylko wieczne narodziny. To prawda, że jest także
nieodwracalność, ale ani to wesołe, ani smutne i nieodwracalność to istota tego, co minęło.
Nieodwracalne są moje narodziny, bo oto jestem. Nieodwracalna jest przeszłość,
ale teraźniejszość leży przed tobą, jak budulec bezładnie rzucony u stóp budowniczego i to ty
masz z niego urobić przyszłość.
Są ludzie pozbawieni poczucia czasu. Chcą zrywać kwiaty, które się jeszcze nie stały
kwiatami: i wtedy okazuje się, że nie ma kwiatów. Albo znajdą kwiat, który się rozwinął gdzie
indziej i nie jest uwieńczeniem ceremoniału róży, a tylko kwiatem kupionym na targu i niczym
więcej. Czy może wiec dać ci radość?
Ja idę z wolna w kierunku ogrodu. Zostawia on w powietrzu jakby smugę woni, niby
statek załadowany słodkimi cytrynami albo karawana z ładunkiem mandarynek, albo wyspa,
do której płyniemy, a ona całe morze nasyca zapachem.
Nie gotowy skarb otrzymałem, ale obietnicę. Ogród jest jak osada, którą trzeba zdobyć,
albo jak oblubienica, której jeszcze nie posiadłeś, ale trzymasz ją już powolną, w ramionach.
Ogród otwiera się przede mną. To raj drzew cytrynowych i mandarynkowych czekający za niskim
murkiem, aż wejdę, żeby się po nim przechadzać. Nikt tu tymczasem nie mieszka na stałe,
ani zapach cytryn, ani mandarynek, ani niczyj uśmiech. Ale ja znam tajemnicę, więc wszystko
dla mnie ma znaczenie. Czekam, aż nadejdzie pora ogrodu, albo zaślubin.
Są ludzie, którzy nie potrafią czekać i nigdy nie zrozumieją poezji, bo wrogi im jest czas,
co odnawia pragnienie, stroi kwiat i każe dojrzewać owocom. Próbują znaleźć przyjemność
w przedmiotach, przedmiotach tymczasem można ją znaleźć tylko w drodze, zobaczonej dzięki
nim. Ja idę, idę i idę. A kiedy znajdę się w ogrodzie, który jest dla mnie przygotowanym krajem
zapachów, siadam na ławce. Patrzę. Niektóre liście spadają, niektóre kwiaty więdną. Współczuję
ze wszystkim, co umiera i rodzi się na nowo. Nie opłakuję. Jestem czujny, jak na wzburzonym
morzu. Nie jest to cierpliwość, gdyż nie chodzi o osiągnięcie celu: rozkosz daje samo wędrowanie.
Szedłem wzdłuż uliczki. Słyszałem przez drzwi, jak ktoś łaje służące. Porządkowano,
szykowano bagaże w innym domu, gdzie ktoś wyruszał nocą w podróż. Nie interesowało mnie,
czy łajania były słuszne, czy nie. Słuchałem tylko namiętnego głosu. A dalej, pod studnią, płakała
mała dziewczynka zakrywając sobie ramieniem twarz. Położyłem jej łagodnie dłoń na włosach
i podniosłem ku sobie twarzyczkę, ale nie spytałem o powód smutku, bo wiedziałem, że ona go
znać nie może. Bo smutek rodzi się zawsze z czasu, który upływa i nie zostawia owocu.
Jest smutkiem uciekających dni albo zgubionej bransolety: czasu zabłąkanego [...] to jest czasem,
który już jest nieprzydatny. [...]
Wtem ukazała się na progu kobieta promieniejąca uśmiechem i spojrzała mi w twarz,
pełna radości, może dlatego, że dziecko usnęło albo że zupa jest smaczna i wonna, albo po prostu,
że ktoś wrócił do domu. Cały czas stał się nagle jej własnością. A ja idąc dalej, minąłem
znajomego szewca bez nogi, który ozdabiał papucie cienką złotą nitką, i zrozumiałem,
że choć głosu mu już braknie on śpiewa.
- Czymże się tak radujesz człowieku?
Ale nie czekałem na odpowiedź, wiedząc, że odpowie nie to, co trzeba, że zacznie mi
opowiadać o zarobionych pieniądzach, o czekającym go posiłku albo o odpoczynku. No nie wie,
że jego szczęście płynie z tego, że swoje życie przemienia w złociste papucie.