artysta wobec formy: trans–atlantyk
Transkrypt
artysta wobec formy: trans–atlantyk
TAJNIKI WARSZTATU ARTYSTA WOBEC FORMY: TRANS–ATLANTYK Agata Gądek Trans-Atlantyk jest wymierzony w anachronizmy narodowe, jest bluźnierstwem wobec sacrum, któremu na imię – Polska; atakiem na „patriotyczny” terroryzm, a przede wszystkim manifestacją indywidualizmu i wyrazem niezgody Gombrowicza na sztuczną, fałszywą rzeczywistość. W powieści szczególnie znacząca jest para Ojciec i Syn. Ojciec, Tomasz Kobrzycki, to były major. Narrator przypisuje mu „grzeczność”, „roztropność”, „honorowość”, „nadzwyczajną czystość”, „prawość wszystkich spraw, zmysłów”. Kobrzycki reprezentuje te przymioty ducha, które są udziałem tylko tych, którzy pędzą żywot „człowieka poczciwego”. Major jest starym człowiekiem. Cecha ta została szczególnie wyeksponowana: Człowiek ten ( ...) przyzwoitym był, rysów s u c h y c h, regularnych, s i l n i e s z p ak o w a t y, oko jasne, s i w e i b a r d z o k r z a c z a s t e, twarz s u c h a, ale o m s z a ł a, głos także o m s z a ł y, ręka s u c h a, a również o m s z a ł a, nos orli, ale k r z a c z a s t y i bardzo o m s z a ł y i takoż uszy, kępkami włosów s i w y c h, s t a r y c h zarośnięte. ( T-A., s. 53 ) Nagromadzenie przymiotników („suchy”, „omszały”) i częste ich powtarzanie tworzy waloryzację ujemną. Starość tego prawego Polaka - patrioty pozbawiona została dostojeństwa. Białość pokrywa Tomasza Kobrzyc kiego jak warstwa kurzu czy srebrzysta pajęczyna. Są to atrybuty zapomnienia, cechujące rzeczy, których blask i świetność dawno minęły. Czyżby więc to wszystko, czego repre zentantem jest stary Ojciec, naznaczone było defektem i ułomnością? Etymologia słowa „Ojczyzna” potwierdza takie rozumowanie. „Ojczyzna” oznacza bowiem w ujęciu Gomb- 44 rowicza nie konkretny kraj, ale właśnie to, co przekazali nam ojcowie. Dziedzictwo to wymaga jednak odświeżenia. Język, sposób myślenia i zachowania, mity oraz ideały z biegiem lat utraciły własną wartość. Często wykorzystywane, „zużyły się”. Teraźniejszość odkryła ich groteskowość i trywialność. Dlatego wierność „Ojczyźnie” nie jest już możliwa. Archaiczność nie jest bowiem krokiem w przyszłość, a tylko dalszym pogłębianiem niedorozwoju. „Synczyzna” Analizę tej metafory można przeprowadzić analogicznie. „Syn” ma być nośnikiem tego, co nowe, niwelujące defekty, otwierające drogę ku przyszłości. „Młodość” Ignaśka zostaje przeciwstawiona „Starości”. Powstaje kolejny układ, którego człony są skrajnie różne. Takich par jest wiele nie tylko w Trans-Atlantyku, jako że poprzez kontrastowe zestawienia ujawnia Gombrowicz głęboką semantykę i polisemię wprowadzonych konstrukcji. Ignacy pozostaje pod przemożną władzą i opieką starego Tomasza. Wybrał on dla syna to, co – jego zdaniem – najlepsze: służbę ojczyźnie. Informację tę przekazuje narrator: S y n a J e d y n e g o do wojska wyprawia (s. 53 ) Sposób, w jaki określony zostaje Ignacy, przywodzi na myśl stylizację biblijną. Major polonistyka TAJNIKI WARSZTATU Kobrzycki, jak Bóg Ojciec, przeznacza na ofiarę swego umiłowanego syna. Została bowiem zagrożona jedność wspólnoty, której na imię Polska. Tomasz uosabia model rodziny patriarchalnej. Jak zauważył Jerzy Jarzębski, rodzina w utworach Gombrowicza jest zawsze modelem społeczności, państwa, na którego przykładzie artysta demaskuje wymienione struktury. Więzy rodzinne nie wiążą jednak żadnego z bohaterów Trans-Atlantyku (oczywiście z wyjątkiem Kobrzyckiego i jego syna). Boha terowie ci są jakby wynaturzeni. Instytucja poselstwa wiąże jego członków, „waśnie” i „jady”, „Młyn” oraz „Koński psi interes” zespalają Barona, Pyckala i Ciumkałę, bezsensowne zasady trzymają w ryzach „Kawalerów Ostrogi”, a Gonzalo jako „Puto” – jest całkowitym zaprzeczeniem rodziny. Inaczej jest u Mickiewicza Soplicowski dworek w Panu Tadeuszu uras ta do symbolu ojczyzny. I tu zdarzają się szlacheckie spory, ale przecież wszystko kończy się wymownym „Kochajmy się”, które brzmi jak wezwanie do podtrzymywania odwiecznych instytucji, tj. rodziny i państwa. Skoro Trans-Atlantyk ma być Panem Tadeuszem à rebours, bastion rodzinności musi upaść. Pojawia się więc „obcy” czynnik, który zagraża konstrukcji tworzonej przez Ojca i Sy na. Napięcie narasta. Nie wiadomo, kto zwycięży: czy Tomasz z groteskowym modelem polskiego patriotyzmu, czy też, ulegający podszeptom ekscentrycznego Gonzala, Ignasiek. Trywialność i groteska obejmują i tę warstwę znaczeń, ale coraz bardziej ujawnia się gorycz autora powieści. Znaczące jest rozdarcie duchowe narratora, gdyż Gonzalo mówi przekonująco: Powidże mnie: żadnego ty Postępu nie uznajesz? Mamyż w miejscu dreptać? A jakże ty chcesz żeby co Nowego było, gdy stare wyznajesz? Wiecznież tedy Pan Ojciec syna młodego pod batogiem swoim ojcowskim mieć będzie (...). Powiadam: – Szalony człowieku! Za postępem i ja jestem, ale ty Zboczenie postępem na- zywasz.( ... ). To już chyba ja Polakiem nie byłbym, gdybym Syna przeciw Ojcu buntował; (... ). I mówi: (...) Nie obrzydłaż tobie polskość twoja? Nie dość tobie Męki? Nie dość odwiecznego Umęczenia, Udręczenia? A toż dzisiaj znowuż wam skórę łoją! (...) Nie chcesz czym Innym, czym Nowym stać się? Chceszże, aby wszyscy Chłopcy wasi tylko za Ojcami wszystko w kółko powtarzali? (s. 60). „Zboczenie”, „zboczyć” to słowa - klucze. Wskazują na erotyzm, który znaczyć może tyle co: miłosne zespolenie, obnażanie czy nawet perwersja seksualna. Semantyka tego słowa u Gombrowicza jest jednak szersza. Erotyka – w jego ujęciu – to nie tyle dosłowne rozbieranie, ile organizowanie sytuacji ułat wiającej „podglądającemu” zdarcie z „pod glądanego” stroju, pod którym ukaże się prawdziwe oblicze (np. podglądanie rannej toalety Młodziaków przez Józia). Erotyczna jest także ingerencja w czyjąś osobowość (np. „gwałcenie” przez uszy w Ferdydurke) czy zmuszanie kogoś do czegoś (np. wspólne rozdeptywanie glisty lub podwijanie nogawki spodni w Pornografii). Podobnie można określić seksualne zboczenie Gonzala, któremu „polonia” argentyńska przyprawiła maskę „puta”. Perwersja Gonzala nie jest bowiem równoznaczna z poszukiwaniem miłosnych rozkoszy wśród chłopców, ale powinna być rozumiana jako opowiadanie się za „Młodością” i naturalnością pozbawioną śmiesznej „gęby”. Ekscentryczny milioner, reprezentujący „inny” świat, ingeruje w zamknięty krąg rodzinny, obnaża polską rzeczywistość, „gwałci” narratora, rozmawiając z nim „na ucho”. To demon niszczący wiekowy ład. Znaczący jest pod tym względem strój „puta”: kiedy ważą się losy „Ojczyzny” i „Synczyzny”, powiewa on czarnym kapeluszem (czerń – symbol grzechu, nieczystości, złowrogich mocy) i tegoż koloru olbrzymią peleryną. Perwersja Gonzala zdaje się osiągać najwyższy poziom, kiedy to Argentyńczyk inicjuje zbrodnię, czy J. Jarzębski Gra w Gombrowicza, Warszawa 1982, s. 378. 1 8/2006 45 TAJNIKI WARSZTATU li „zboczenie” Ignaca. „Synczyzna” ma za- skość” Trans-Atlantyku lub patriotyczny matriumfować poprzez śmierć, jaką Ignacy za- sochizm Związku Kawalerów Ostrogi? Podałby ojcu. przez związek ten wyszydzona została roGombrowicz i w takim momencie nie mantyczna idea mesjanizmu, ujmująca Polskę szczędzi autoironii. Narrator jawi się jako jako Chrystusa narodów. Dlatego z pokorą bezsilny i zrezygnowany człowiek, który i cierpliwością należało znosić każdą mękę. w zbrodni upatruje rozstrzygnięcia coraz Celem stowarzyszenia jest udręka, polegająbardziej mrocznego konfliktu. ca na wzajemnym wbijaniu sobie ostrogi Zgadzając się na perwersję seksualną, nar- i oczekiwaniu w ciemnej piwnicy (więzienie rator opowiada się przeciw „polskości”, Konrada z Dziadów cz. III ) na cud... Gru„cnocie”, „czystości”. powa martyrologia ma Swój nowy stosunek bowiem przemienić W momencie zagrożenia bytu do Polski opiera na polski los. Pozornym ojczyzny przez przemoc i zło zboczeniu. Nie wybiezwolennikiem patrioobjawiają się „szaleni” polscy ra jednak „Synczyz tycznego rytuału staje patrioci. ny”, jako skażonej się również narrator, „Niedojrzałością”. który, chcąc uwolnić Znacząca w tym względzie wydaje się sytu- się z „Arcybolesnego Potrzasku”, woła: acja-klucz: nocne poszukiwanie pokoju IgDobre to, ale za mało, za mało! Nie dość tu naca przez narratora. Gombrowicz szczegól- Męki, Strachu! Więcej dużo Męki, Strachu, Bólu nie upodobał sobie poetykę snu. Tajemniczy trzeba (s. 106). korytarz, w którym Witold potyka się o leWezwanie to brzmi jak tyrtejska pieśń żących, napełniających obrzydzeniem chłop- Konrada, poprzedzająca Wielką Improwizac ców, jest jakby drogą do Ignaca – pozornie ję. Przywołana została, charakterystyczna czystego, w rzeczywistości jednak będącego dla polskiego patriotyzmu, ciemna strefa, skupiskiem najniższych instynktów (symbo- granicząca z sacrum, obłędem i śmiercią saliczna nagość młodzieńca, rozumiana jako mobójczą. W momencie zagrożenia bytu ojodarcie z maskującej powłoki stroju). Relację czyzny przez przemoc i zło objawiają się Syn – Ojciec można by objaśnić poprzez freu- „szaleni” polscy patrioci. Ich archetypiczdowski „kompleks Edypa” nym wyobrażeniem jest Rejtan. Obok „paMimo wszystko katharsis jest możliwe. trioty - wariata” w tę samą strefę wkracza To oczyszczający, gremialny śmiech w zakoń wampir zemsty patriotycznej. Rachmistrz, czeniu utworu. Śmiech ten niweluje bluź- stojący na czele związku, podobny jest do nierstwo, kwestionuje wszelkie wartości, koszmarnej zjawy: wyzwala z „kompleksu polskiego”, a rówZ wolna, jak trup blady, do nas się przynocześnie staje się kolejnym unikiem Witol- bliża, usta wykrzywione, zaciśnięta szczęka, da Gombrowicza. Jest także – jak stwierdza oko w słup (s.100 – aluzja do wyglądu RegiBarbara Zielińska – reakcją twórcy na świat, mentarza z Księdza Marka Słowackiego). Te w którym rządzą przeciwstawne siły. Forma nawiązania do literatury romantycznej są i Chaos. „Śmiejmy się!”, „bawmy się!” – zys rozrachunkiem z wciąż obecną w naszej kulkujące dodatkowy wymiar w zestawieniu turze przeszłością. Wymowny jest pod tym z finałem Pana Tadeusza – objawia się jako względem okrzyk Gonzala na widok Witolwyszydzenie, ale równocześnie sławienie ra- da, któremu powiodła się ucieczka z ciemnidosnej witalności, która jest pierwotniejsza cy Rachmistrza: od Formy. 2 B. Zielińska, Śmiech Gombrowicza, „Ruch LiteraNie można nie śmiać się z tego, co ujawcki” 1987, 4–5, s. 296. nia swoje błazeństwo i kiczowatość. Czy nie 3 J. Jarzębski, Gra w Gombrowicza, s. 433. 4 groteskowe są właśnie zaściankowa „swoj M. Janion, Wobec zła, Warszawa 1989, s. 7. 46 polonistyka TAJNIKI WARSZTATU Na Boga, ty chyba z grobu wstałeś, cóżeś tak zmarniał? (s. 108) Grób, śmierć, które dla romantyków były koniecznym warunkiem odrodzenia i przyszłego szczęścia, w rzeczywistości wnoszą tylko pustkę i rozkład. W parodię „Polskiej Sekty” (towiańczyków) przekształca się finał Trans–Atlantyku. Arcystraszna „Kupa” dostrzeżona przez Witolda-narratora przemienia się w arcygrotes kowych jeźdźców-cudaków, którzy usiłują wypracować dla siebie jak najokropniejszą maskę, bo tylko przerażenie wyimaginowanego wroga pozwoli im odnieść zwycięstwo. Rachmistrz, podobnie jak major Kobrzyc ki, jest starym, jak mumia wysuszonym człowiekiem: Oj, widać, że Rachmistrz poczciwota (...) wystrzegałem się wszystkiego, co by staruszka miłego urazić mogło; a nawet tabakę jego zażywałem, która, myszką przed laty wylęgnięta, a nie wiadomo jakim grzybkiem przyprawiona, kamizelki jego kaszmirowej zapach miała (s. 31). To nader dowcipna aluzja do Pana Tadeusza, bo przyzwyczajenia Rachmistrza upodabniają go do starego Podkomorzego. Popacki zaś zachowuje się nadzwyczaj infantylnie i niezdarnie, a jego tabaka wątpliwej jakości z pewnością nie przydaje mu dumy. Starość pełni w Trans-Atlantyku podobną rolę, jak wielokrotnie powtarzany w epopei Mickiewicza przymiotnik „ostatni”. Wiekowość niektórych bohaterów powieści Gom browicza może być zrozumiana jako zapowiedź buntu „Synczyzny” przeciw „Ojczyź nie”, która – naznaczona anachronizmami – także musi ustąpić Świadomy tego Gombrowicz nie waha się rzucać bluźnierstw wobec sacrum – narodu. Zamiast Polską - Matką, Polską - tonącym okrętem, ojczyzna nazwana zostaje „Cudakiem”. To coś wyjątkowego, ale lekceważonego. Zdecydowanie brzmią słowa: płyńcież Rodacy do Narodu swego! Płyńcież wy do Narodu waszego świętego chyba Przeklętego! Płyńcież do Stwora tego św. Ciemnego, co od wieków zdycha, a zdechnąć nie może! (...), co wciąż się rodzi, a przecież wciąż Nieurodzony (s. 12). Uczestniczenie w narodowym bycie oznacza: niemożność, podporządkowanie się Formie, uległość wobec zbiorowego gwałtu, przybranie sarmackiej „gęby”. Poprzez Trans-Atlantyk, w którym znajdują się elementy autobiograficzne, pyta Gombrowicz o sens niewolniczego oddania Polsce. Skazanej na kalectwo, bo nie umiejącej rozluźnić węzłów. Relacja: Gombrowicz – kultura Poprzez Trans-Atlantyk wypowiada się artysta na temat kultury jako mistyfikacji. Jest ona gigantycznym zbiorowiskiem tego, co człowiek powołał do istnienia myślą i pracą swych rąk. Ludzkość utraciła jednak kontrolę nad tym, co od wieków powołujemy do życia. Kultura okazała się nagle upiornym monstrum, które zawładnęło człowiekiem. Nawet ludzka twarz zostaje zastąpiona mas ką, która nie ma swojej „natury”, gdyż jest wszystkim naraz. Ale maska ułatwia także uniki broni przed ostrzem krytyki, zwalnia z obowiązku odpowiedzialności. Artysta częs to zmienia maski. Raz jest sarmackim gawędziarzem, innym razem intelektualistą czyniącym aluzje literackie lub Polakiem, który wnikliwiej od innych ocenia sytuację. Najczęściej zaś zakłada maskę kpiarza i ironisty, nie szczędzącego ani rodaków, ani własnej osoby. Ten wieczny buntownik-prześmiewca zrozumiał istotę relacji człowiek – kultura (sztuka). Sztuka bowiem objawia się w tak nieskończonych formach, że ilość przytłacza jakość, a arcydzieła liczone na tuziny przestają być arcydziełami. Taką groteskową sztucznością przepełniony jest pałac Gonzala, ciężko złocony, Mauretańskiej lub Renesansowej, Gotyckiej a tyż i Romańskiej architektury (s. 81). Przesyt przedmiotów, kolorów, arcydzieł i ras zwierząt skrzyżowanych w małym piesku staje się kiczem. Mnożone w nieskończoność rzeczy niejako ożywają, „gryząc się” nawzajem. Nie W. Gombrowicz, Dziennik 1953 – 1956, w: Dzieła, Kraków – Wrocław 1986, t. VII, s.132. 5 Tamże, s. 40. 5 8/2006 47 TAJNIKI WARSZTATU czytane stosy książek tracą swą istotę, wobec czego Gonzalo angażuje ludzi, których zadaniem jest lektura owych niezliczonych tomów! Cudacznie wygląda i mieszkaniec tego domu, jego strój łączy bowiem różne epoki i style: Wprawdzie spódnicę nałożył białą, koronkową, ale ona krojem coś trochę Szlafrok przypomina, bluzka zaś zielona, żółta, pistacjowa, niby bluzka, niby zaś koszulka. Na głowie Kapelusz duży, słomkowy, kwiatami przybrany, w ręku Parasolka, a na nogach gołych Sandałki czy może Ciżemki (s. 84). Taki sposób przedstawiania rzeczywistości łączy dzieło Gombrowicza z barokowym splendorem. W Trans–Atlantyku przesadna obfitość ma symbolizować przede wszystkim charakter kultury, której wytworów nie można w całości poznać, doświadczyć. Goście Gonzala zyskują wymiar uniwersalny, są bowiem osaczeni i bezradni wobec „pulsujących” kształtów i barw. W szczególności interesuje Gombrowicza kultura polska. Jego zdaniem Polacy nie są współtwórcami kultury, a tylko jej naśladowcami, obserwatorami. Wciąż korzystamy z obcych wzorów, nasze wysiłki zmierzają do tego, aby możliwie najdoskonalej opanować sztukę kopiowania, powielania. W ten sposób nigdy nie staniemy się częścią składową Europy, nie dającą się zastąpić. Na nic zda się dumne roztaczanie naszej wielkości przed oczami znudzonej zagranicy. jedyny sposób, w jaki ja, Polak, mogłem stać się zjawiskiem pełnowartościowym w kulturze, był ten: nie ukrywać mojej niedojrzałości, ale przyznać się do niej. Wybór padł na barok, a konkretnie – sarmatyzm. Brać szlachecką jednoczyło mocne poczucie narodowej potęgi, świadomość tradycji rodowej i starodawności sarmackiej, co wiązało się z ideą pochodzenia Polaków jakoby od starożytnych Sarmatów. Dopiero z czasem ukształtowało się ujemnie nacechowane określenie „sarmatyzm”. Sarmatyzm, jako jedyne w polskiej kulturze zjawisko, odcinał się zdecydowanie od reszty świata, tworzył zamknięty, ale i niepowtarzalny krąg kul- 48 turowy. Szlachcic stawał się indywidualnością, skutecznie bronił sarmackiej tożsamości. I dlatego właśnie Gombrowicz przeistacza się w Trans-Atlantyku w gawędziarza rodem z XVII-wiecznej Polski. Kultura sarmacka uległa jednak wynaturzeniu. Sarmata, eksponujący ponad miarę niepowtarzalność swej istoty, stał się parodią samego siebie. Swojska wiejskość szla checkiego dworku, przeniesiona na obcy grunt, staje się niestosowna i wyjątkowo śmieszna. „Dom polski” w zestawieniu z lekkością i bogactwem posiadłości anty-Polaka Gonzala jest szary i nędzny. Krzyki, swary, gesty, miny i szereg pozorów mają tuszować wszelkie defekty. Wymowne są rekwizyty polskoś ci. Baron, Pyckal i Ciumkała urzędują w rozpadającym się od starości lokum. Pośród „szpar w podłodze”, „tłustych plam”, „ogryzków chleba”, „wyłysiałej szczotki” i urzędników, którzy „szeleszczą jak myszy” wspólnicy prowadzą swe zaciekłe kłótnie i interesy. Spadkobierca polskiej prawości, Tomasz Kobrzycki, stanąć musi do pojedynku z nie-szlachcicem i nie-mężczyzną. Ponadto oddaje „śmiertelny” strzał z pustego rewolweru. W czasie, kiedy ważą się losy „Ojczyzny”, odbywa się polowanie. W szumnym korowodzie jedzie Radca, Poseł w „myśliwskim rajtroku”, obok Pułkownik, damy. I tylko szaraka nigdzie nie widać... Postaci zaś przesuwają się wolno jak manekiny. Ministra Kosiubidzkiego stać jedynie na wykrzykiwanie frazesów: Zwyciężymy, bo w proch zetrzemy dłonią mocarną najjaśniejszą naszą, w proch, pył roztrzaskamy, rozbijemy, na Pałaszach, Lancach rozniesiemy a zgnieciemy i pod Sztandarem naszym a w Majestacie naszym o Jezus Maria, o, Jezus, o, Jezus, zmiażdżemy, Zabijemy! (s. 19) Slogany mają zastąpić konkretny czyn oraz dodać otuchy, jak od wieków czyniła to nasza literatura, powstająca najczęściej „ku pokrzepieniu serc”. Tamże, s. 263. S. Chwin, Gombrowicz – Sarmata kontestujący, „Ruch Literacki” 1975, z. 4, s. 219. 7 8 polonistyka TAJNIKI WARSZTATU Polskiego obrazu dopełniają kulig i tańce, będące połączeniem szlacheckiej biesiady i ludowej zabawy. Artysta zastosował skuteczny chwyt jako obronę przed „upupianiem” przez dojrzałą kulturę. Zdaniem pisarza „nienormalność”, tj. błędne myślenie, niedostrzeganie anachronizmów, tkwi w świadomości. Wystarczy zatem uzmysłowić sobie błąd, aby go usunąć. Kilka razy wspomina Gombrowicz upokarzający fakt, kiedy na jednym z przyjęć obecni rodacy-emigranci próbowali zaimponować zebranym cudzoziemcom. Mówili więc o wielkości polskich uczonych i artys tów, czekając na uznanie zebranych. Wywołali jednak jedynie znudzenie i irytację. Parodią tego typu wydarzeń jest zainscenizowany pojedynek „geniuszy” rozgrywający się w Trans-Atlantyku. Bohaterowi powieści, Witoldowi Gombrowiczowi, „polonia” przyprawiła „gębę” wieszcza narodowego, którego zadaniem jest okazać się lepszym od „Gran Escritora”. Huź, huzia, bierz go, huzia! skierowane do „Wielkiego Pisarza Polskiego” mają za barwienie degradujące. Romantyczny po jedynek dwóch wieszczów, Mickiewicza i Sło wackiego, jest podobny. Artyści stają się marionetkami w rękach tłumu podporząd kowanego Formie. Antagonista Witolda w Trans–Atlantyku (w którym domyślić się można Borgesa) przybywa w otoczeniu świty. Jest to jakby karnawałowa maskarada pełna barokowej dziwności i przepychu oraz calderonowskiej teatralności. „Gran Escritor” stanowi twór złożony z książek i papierów, jak u manierystycznego mistrza Arcimboldiego, który na swych płótnach tworzył księgarzy z ksiąg, strzelca ze zwierzyny, a obraz wody przedstawił jako konfigurację ryb, by w każdej z części wchodzącej w skład pozwalającej się rozłożyć całości odzwierciedlała się harmonia świata. Gombrowicz wykorzystuje barokowe sprzeczności dotyczące sposobu ujmowania świata. Z jednej strony podkreślana jest har- monia universum, z drugiej – jego wieczny ruch i chaos. „Gran Escritor” tylko pozornie reprezentuje ład. W rzeczywistości wnosi niepokój. Swym działaniem na prawach symetrii („Chodem” odpowiada na „Chód” polskiego pisarza, wypowiada słowo przeciw słowu) uświadamia groteskowość sytuacji. Jego „sparzenie” z narratorem jest jakby zapowiedzią przyszłego konfliktu między Ojcem i Synem. Relacja: Gombrowicz – ludzie Teatralny pojedynek na rozumy, gesty i miny jest również ilustracją opozycji „ja” Gombrowicz – ludzie. Nakłanianie bohatera do roli wieszcza narodowego jest przecież nacechowane erotyzmem. To próba gwałtu Rys. Emilia Karczewska na opierającym się Witoldzie, masowa chęć ingerencji w jego osobowość, zmuszanie go do wzięcia udziału w rytuale pomnażania świetności Polski. Ilu ludzi, tyle kosmosów. I każdy z nich chwyta narratora wbrew jego woli. Gonzalowi udaje się zdominować „ego” Witolda poprzez nakłonienie go do wyreżyserowania quasi-pojedynku. Spisek łączy te dwie postaci w perwersyjnym uścisku. Minister Kosiubidzki terroryzuje narratora frazesem i zmusza do wspólnej celebracji losu polskiego, zaś Rachmistrz nadaje mu maskę „Kawalera Ostrogi”. Nawet w samotności pojawia się sobowtór - sumienie Polaka, który ofiarowuje kolejną „gębę”. E. Sławkowa, Trans–Atlantyk Witolda Gombrowicza. Studia nad językiem i stylem tekstu, Katowice 1981, s. 106. 9 8/2006 49 TAJNIKI WARSZTATU Narrator miota się nieustannie. Szuka „trzeciego” człowieka, aby uratować swą twarz od następnego zniekształcenia. Kiedy otrzymuje maskę towarzysza „puta” i zwolennika „Synczyzny”, kieruje się w stronę starego Tomasza. Oblicze zdrajcy zmienia się na pełną żalu twarz syna marnotrawnego. Ucieczki te nie mogą jednak trwać w nieskończoność. Bohater żyje bowiem w obrębie danej społeczności wytwarzającej swoisty ceremoniał. Może on w oczach jednostki wydawać się czymś nieprawdziwym, ale prawo głosu ma grupa i ona jako silniejsza narzuca formę. Jednostka zaś nie może żyć poza społecznością. Dlatego osaczony bohater ciągle zdradza i owija się w kostium Sarmaty, aby chociaż przez chwilę móc porozumieć się z partnerami. Dopiero w finale powieści, kiedy zakłada strój błazna-prześmiewcy i kpi z wszelkich wartości, doznaje oczyszczającego wyzwolenia. Przedstawiciele groteskowego świata szlacheckiego boją się kontaktów z cudzoziemcami, którzy do archaicznego kręgu mogliby wnieść nowe, a więc wrogie elementy. Waśnie i spory nie są odbierane jako nieład, bo wiekowa swojskość nadała im znamiona neut ralności. Z nieufnością zatem traktuje się Gonzala jako synonim chaosu. Nieświadomie pociąga on narratora. Pragnienie zanurzenia się w chaosie spycha Witold do podświadomości, zatrzymując w świadomości obraz pozornego ładu. Ale poprzez sen ukazuje się to, co ukryte. Korytarz, którym kroczy śniący Witold, może być odczytany jako labirynt. Labirynt nie jest jednak chaosem splątanych dróg. Posiada pewien porządek i prowadzi do celu, choć skomplikowanymi ścieżkami. Z labiryntu można wyjść, ale tylko wtedy, kiedy zna się regułę rządzącą układem korytarzy. Człowiekowi więc pozostaje poszukiwanie owej tajemnicy. Czy ma to sens, skoro tajemnica nie równa się rozwiązywalnej zagadce? W Trans-Atlantyku narrator chce się zameldować albo nie zameldować w Poselstwie, minister jest „cienki grubawy”, „puk” unicestwia „huk”. I wreszcie we śnie Witold chce obudzić 50 Ignacego, ale jednak go nie budzi. Taka niekonsekwencja ludzkiego działania uwarunkowana jest zawieszeniem między Formą a Chao sem. Fragment powieści opisujący podróż statkiem nabiera symbolicznego znaczenia: przez dni dwadzieścia człowiek między niebem i wodą, niczego nie pamiętny, w powietrzu skąpany, w fali roztopiony i wiatrem przewiany. (s. 9) – mówi narrator rozpięty między dwo- ma otchłaniami. Wojna pozostawiona gdzieś w tyle także zyskuje metafizyczny wymiar. Staje się synonimem nieskończonego chaosu, przed którym staramy się uciec. Często jednak nie można wytłumaczyć powodów warunkujących wykluczające się nawzajem działania bohaterów powieści. Pozostaje tylko dostosować się do rady Witolda z Kosmosu i „kombinować”, „rymować” jedne układy z innymi, wytwarzać nowy ruch w nadziei, że w końcu wyłoni się jakiś sens. Gra w palanta Angażuje ona znaczącą trójkę: Gonzala oraz Ignaca z Horacjem. Tomasz przygląda się tylko piłce odbijanej przeciw niemu. Horacjo wydaje się być przeniesiony prosto z domu Hurleckich. W Ferdydurke bratanie się z parobkiem inicjuje Miętus. W Trans-Atlantyku zaś inicjatorem okazuje się Horacjo, który swoimi Ruchami jego [Ignaca] Ruchom odpowiada, że jakby jemu ruchem przygadywał (s. 86). Pragnie on niejako swą Młodością, Urodą i Neutralnością spotęgować te same cechy Syna. Bo właśnie owe walory są główną siłą „Synczyzn” przeciw „Ojczyźnie”. „Buchbach” Horacja i Ignaca nie staje się zbrodniczym czynem. Ruch ten przeistacza się w wybuch oczyszczającego śmiechu. To tylko inny rodzaj ruchu. Ruch zaś jest zaprzeczeniem stagnacji, warunkuje ciągły rozwój osobowości, a więc wyzwalanie się z kolejnych „gąb”. Dlatego właśnie w całej twórczości Gombrowicza tak wiele „skosów”, „bocznych ślizgów”. Agata Gądek – nauczycielka języka polskiego w Zes pole Szkół nr 2 im. Sybiraków w Nowym Sączu. polonistyka