Dawać malutkie narzędzia percepcyjne Z Mariuszem

Transkrypt

Dawać malutkie narzędzia percepcyjne Z Mariuszem
Dawać malutkie narzędzia percepcyjne
Z Mariuszem Liblem rozmawia
Piotr Kosiewski
Piotr Kosiewski: Niedawno na ul. Piotrowskiej w Łodzi powstała nowa praca Twożywa o intrygującym tytule - Zwykły. Na waszej stronie internetowej zamieściliście zaś odnoszący się do
niej wpis: „Napędzająca cały otaczający nas lunapark siła żywiołu codzienności nie zdaje sobie
sprawy z władzy, jaką posiada i o jaką może się w każdej chwili upomnieć. Powszechnie odgrywana normalność, tresowana łagodnością i bezbronnością, w kolejnej banalnej chwili może
przemienić się w święto zniszczenia. Podnieceni zwrotami akcji troskamy się, czy pochłonie
pasożytującą na sobie od wieków hierarchię, czy raczej kolejny raz podgryzie samą siebie?”.
W pierwszym momencie można by sądzić, że wasz mural będzie próbą odpowiedzi na to pytanie. A jednak dalej piszecie, że nie ma sensu jej szukać. Czy twórczość nie może dawać odpowiedzi?
Mariusz Libel: W naszym przypadku jest to głównie stawianie pytań. Jeżeli kogoś one zainteresują,
to może się do nas zgłaszać, ale odpowiedzi musi udzielić sobie we własnym zakresie. A zależą
one od tego, z jakim bagażem przychodzimy do danej pracy. W rzeczywistości widzimy bowiem
jedynie to, co o niej tak naprawdę już wiemy lub co do niej czujemy. W przypadku sztuki to my
- odbiorcy - po prostu przeglądamy się w jej wytworach.
P.K.: Dzieło zmusza nas do zobaczenia tego, co już jest?
M.L.: Trudno mówić mi o wszystkich dziełach sztuki. Wolę wypowiadać się o naszych pracach.
Odwołam się do samego mechanizmu poznawczego człowieka. Nazwaliśmy już wszystko, co
widzimy i znamy, ale też to, czego nie możemy zobaczyć i co jest nieznane. To pomaga nam w budowaniu rozmaitych relacji pomiędzy nami i rzeczami, ale też ze znacznie mniej namacalnymi
fenomenami. Sądzę, że obcując ze sztuką, szczególnie dużo można dowiedzieć się o sobie samym. Trzeba jednak pamiętać, że np. film Bergmana oglądany przez licealistę jest czymś innym,
niż oglądany w wieku lat 33 przez tą samą osobę, która zdobyła pewne doświadczenia życiowe
przez wiele spotkań, rozmów czy lektur. Film się nie zmienił, ale jego percepcja jest zupełnie
inna.
P.K.: A czy twórca może być obojętny na otaczający go świat?
M.L.: Oczywiście, że może być.
P.K.: Sami mówicie, że twórca może być na niego ślepy?
M.L.: Nie składamy roszczeń do głoszenia prawd o charakterze ogólnym. Oczywiście, postulujemy określoną postawę, utożsamiamy się z nią i we własnej pracy jesteśmy jej bliscy. Jednak
klasyczny artysta, poszukujący piękna czy też czystej formy, i zupełnie odwrócony dupą do
świata, jest równie potrzebny. My po prostu przyjmujemy inną postawę. Przy czym nie zajmujemy się sztuką, lecz komunikacją. Sztuka jest tylko elementem, składową naszych działań, i to
wcale nie najważniejszą.
P.K.: Nie definiujecie swych prac jako dzieła sztuki?
M.L.: Nie.
P.K.: Tworzycie komunikaty. To, w jaki sposób zostaną one odebrane: jako przedmiot użytkowy,
kolejny obrazek w ciągu ikonicznym...
M.L.: ...kolejne ziarenko w kulturze obrazkowej ...
P.K.: ... pozostawiacie decyzji odbiorcy?
M.L.: Tak. Rzecz upubliczniona przestaje być moja i zaczyna żyć własnym życiem. Ktoś ją zapamięta, ktoś inny zapisze. A rozumie ją zawsze na swój sposób. To sfera jego wolności. Najistotniejsze są same prace. A teksty, które przy tej okazji czasami powstają, nie służą narzuceniu
określonych interpretacji, tylko są próbą jej dopełnienia. Wielokrotnie już dopatrywano się w naszych pracach rzeczy, których tam nie widziałem. Inni jednak je dostrzegli. Uważam, że jest to
bardzo dobre.
2
P.K.: Zaczynaliście w 1995 roku jako tercet działaniami, które bardzo mocno wchodziły w otaczającą rzeczywistość. Czy był to wówczas rodzaj młodzieńczego buntu?
M.L.: Gdyby to był jedynie młodzieńczy bunt, to dawno powinniśmy przestać się tą całą działalnością zajmować. Zwłaszcza teraz, mając tyle lat. Myślę, że było to coś więcej.
P.K.: A co dało wam ówczesne doświadczenia, np. robienie vlepek?
M.L.: Do tej pory dość lekkomyślnie podchodzimy do formy. Nie przywiązujemy się do niej. Pewnie
dlatego sięgamy po bardzo różne środki. Wychodzę z założenia, że każdą rzecz można przekazać
różnymi technikami. Naklejka, szablon, plakat czy mural to wyłącznie jedna z możliwych form.
Nie jesteśmy naklejkowcami, szabloniarzami, muralistami, grafikami czy dizajnerami. To tylko
narzędzia i nazwy profesji. A jeżeli pytasz o początki, to była w nas energia, która nie do końca
wiedziała, w którym kierunku ma ujść. Nasze działanie nie było wtedy w pełni samoświadome,
było mniej skondensowane, ale potrzebne. Nie można ot tak, od razu przyjść na świat z gotową
wizją. To jest proces.
P.K.: Nie kończyliście studiów artystycznych.
M.L.: Kto nie kończył, to nie kończył. Na początku był tercet.
P.K.: Tak, Robert Czajka odszedł z grupy. Pinokio przekształcił się w Twożywo.
M.L.: Tak, to on poszedł na studia i wypisał się z grupy. Powiedział, że to, co robimy, nie jest
sztuką. Miał rację.
P.K.: A wy odchodzicie od robienia vlepek, sięgacie po coraz różniejsze formy.
M.L.: W tamtych czasach tworzyliśmy pracę, a potem przez miesiąc, dwa, a czasami nawet
dłużej zajmowaliśmy się jej reprodukowaniem. Przygotowanie takiego projektu jak Antychryst,
a następnie odbicie go kilkaset razy zajmuje trochę czasu. Nie można pójść na miasto i wszystko w jeden wieczór załatwić. Teraz jest inaczej. Mniej zajmujemy się publikacją prac. To pewien
kompromis zawarty z rzeczywistością. On pozwala nam na robienie większej liczby projektów.
Dziś po prostu nie dalibyśmy rady działać tak, jak przed laty.
P.K.: W momencie, kiedy zaczynaliście tworzyć vlepki, ale też graffiti czy murale, to były one odbierane jako buntownicze wchodzenie w przestrzeń publiczną. Jednak dość szybko te wszystkie
działania zostały oswojone i przejęte m.in. przez reklamę.
M.L.: Graffiti w Polsce zaczęło się dokładnie w tym samym czasie, kiedy my zaczęliśmy działać.
I było to dość brutalne implementowanie formatu jako pewnej całości: od sposobu malowania,
przez ubiór po muzykę, a nawet sposób podpisywania się. Chodziło o zagracanie całej rzeczywistości, obsikanie wszystkiego, co tylko się da. Na naszych oczach zamazywano ślady kultury
alternatywnej lat 80. Nasze działanie nie było nastawione na utopijną wolność. Była to raczej
refleksja na temat rzeczywistości. Zdaliśmy sobie sprawę z tego, co dzieje się dookoła nas. Jako społeczeństwo wpadliśmy wówczas w dziwną histerię zupełnie barbarzyńskiej konsumpcji.
Był to wczesny kapitalizm, bardzo brutalny. Dziś ten stan łatwo można nazwać, ale wtedy
nie było to oczywiste. Obecnie nasz system trochę się ucywilizował. Pojawiły się instytucje,
jak na przykład banki, które wprowadzają regulacje. Wtedy nikt nie miał takiej siły. Rozwijała
się tzw. mała przedsiębiorczość. Zaczęły pojawiać się pierwsze McDonaldy, centra handlowe,
nieznane dotąd produkty. Ludzie, niczym zaczarowane wiewiórki, szli to tego cyrku, nie myśląc
o niczym innym. Natomiast my, pokolenie, które wówczas dorastało, stwierdziliśmy, że może
coś umyka, że chyba czegoś brakuje. I prawdopodobnie mieliśmy rację. Weź jakąkolwiek gazetę
codzienną, nawet reżimową z lat 80., i dzisiejszą. Porównaj język, poruszane problemy i poziom
abstrakcji tekstów. Pomijając stronniczość i propagandowość, był w nich pewien szacunek dla
odbiorcy. Okazało się, że nagle bardzo szybko ze społeczeństwa, które miało zdolność myślenia
metaforycznego, staliśmy się społeczeństwem, które myśli w sposób bardzo prosty. Obecna
3
polityka to przede wszystkim gra w wizerunki. Nie ma w niej argumentów. Wszystko zaczyna
upodabniać się do wyboru serka w sklepie. Dorośli zaczynają zachowywać się jak dzieci które
w sklepie, dostają pudełka z zabawkami: wszystkie są fajne i wszystkie chcielibyśmy mieć. To
jednak niemożliwe. Nie chodzi mi jedynie o transformację ekonomiczną. Także o problem definiowania wolności. Wszyscy mieli na ustach świeżo odzyskaną wolność, ale dopiero zaczęto
zauważać, jak ona w rzeczywistości wygląda. Deklaratywnie wszyscy ją posiadają, ale w praktyce ogranicza się ona do wolnego rynku. Czy na pewno jest to wolność, czy jakaś jej parszywa
redukcja?
P.K.: Był to czas zachłysnięcia konsumpcją...
M.L.: ...ale nie tylko. Wtedy zaczęły obumierać więzi społeczne. W naszej normalizacji naśladowaliśmy zimne i dumne ze swego statusu stare nacje Europy Zachodniej. Narody bogate
i czasami mocno wyżarte od środka. A na pewno ekstremalnie znudzone. Mieliśmy poczucie,
że przystąpiliśmy do większego procesu. Pomyśleliśmy, że: a) trzeba się nad tym zastanowić;
b) jeżeli już jesteśmy częścią tego procesu, to być może można od siebie coś dodać. W jakiś
sposób go nieco zmodyfikować lub modulować. Zawsze zresztą byłem za tym, żeby dawać
ludziom narzędzia. Wyposażać - nie zabierać, lecz dawać im malutkie narzędzia percepcyjne.
P.K.: Sami też bardzo szybko zaczęliście używać bardzo różnych narzędzi.
M.L.: Często to był przypadek, pojawiła się propozycja z zewnątrz, np. Galerii Zewnętrznej AMS,
by wykonać billboardy. To była dla nas dobra nauka warsztatu. Prawdę mówiąc, na początku
nie wiedzieliśmy, czy nie chcemy być ...kapelą muzyczną. Nawet odbyło się kilka prób. Nasza
ówczesna energia mogła pójść w bardzo różne strony. Nie obnosimy się z niektórymi rzeczami,
które wówczas robiliśmy. Można oczywiście powiedzieć: rzucaliśmy się na to, co było pod ręką,
jednak przez cały czas chodziło nam o komunikację.
P.K.: W latach 90. do Polski powracały znane wcześniej formy, jak reklama, ale też wkraczały
nowe, jak Internet. Bierzecie narzędzia współczesnej komunikacji, w tym reklamy, i trochę na
nich żerujecie.
M.L.: Nie użyłbym słowa „żerujemy”. Jeżeli policzysz, ile jest odsłon reklamowych w Internecie
- miliony!, to my jesteśmy bardzo skromnym dodatkiem.
P.K.: Ale nie używam tego słowa w negatywnym rozumieniu, raczej chodzi o świadome wykorzystywanie.
M.L.: Zgoda - działamy w kontekście reklamy, bo jak Bóg jest wszechobecna. Często ludzie
oglądając nasze prace, pytają się, czego jest to reklama. Staramy się zatem pokazać, że można
mówić o różnych kwestiach, używając nośników reklamowych. Niekoniecznie muszą to być
rzeczy związane z szeroko pojętą sprzedażą, bo reklama polityczna czy społeczna jest także jej
formą. Nie sprzedaje się rzeczy, tylko ideologię czy postawy. Chcieliśmy też pokazać, że samo
medium jest niewinne. Ono tylko przenosi różne treści. Staraliśmy się, by ten przekaz niekoniecznie opierał się na zasadzie „daj”...
P.K.: ...zaufanie, pieniądze, czas.
M.L.: Zawsze jest to „daj”. Nie ma ruchu w kierunku „masz”. Związana jest z tym kwestia
używania określonego języka. Uważam, że za określonym wyborem stoi szacunek dla odbiorcy.
Jeżeli mówię do odbiorcy, używając słów czy pojęć, którymi sam się posługuję, nawet jeżeli
są to takie słowa, jak emanacja, to mówi to wiele o moim stosunku do adresata. Czy mamy
do ludzi mówić jak do baranów? Prostym językiem, używając pierwszych 500 czy 1000 słów?
Tylko w ten sposób zostaniemy zrozumiani? Badania marketingowe dowiodły, że najbardziej
skuteczną reklamą jest packshot, czyli zdjęcie produktu, jego cena i logo producenta. A jednak
nawet agencje, być może ze wstydu, nie ograniczają się do wykonywania takich reklam. To
4
dlaczego my mamy się na to godzić?
P.K.: A na ile ważny jest wybór formy do komunikacji?
M.L.: Nie ma on specjalnego znaczenia. Musi jednak istnieć pewna zgodność. To ona decyduje,
czy np. używamy kwadratu. Można też u nas zauważyć przywiązanie do zasady kontrastu. Mam
na myśli nie tylko użycie kolorów, ale też innych środków.
P.K.: Sięgacie w swych pracach po bardzo różne tradycje, ale jest też obszar, który wydaje się
dość spójny, sztuki i reklamy lat 20. i 30.
M.L.: Nie mogę powiedzieć, że nie widziałem rzeczy z tego czasu, ale też nie wracam do nich.
Jeżeli już mówić o inspiracjach, to raczej w metodzie, a nie konkretnych jej egzekucjach. Na
przykład konstruktywizm jest nam bliski jako pewna zasada czy idea, ale nie do końca definiuje wszystko, co robimy. Jest przecież wiele naszych prac, które nie mają nic wspólnego z tą
tradycją. Konstruktywizm jest także ciekawy ze względu na przywiązanie do zasady kontrastu.
Sama etymologia tego słowa - budowanie - jest nam bliska. A sami konstruktywiści? Historia
pokazała, że w większym lub mniejszym stopniu byli oni uczciwi. Kosztowało ich to często
karierę, a nawet życie. Co dostali w nagrodę za propagandę, którą zrobili komunistom? Jaką
dostali laurkę? Potraktowano ich podobnie jak anarchistów, którzy najpierw wspólnie z Leninem robili rewolucję, a potem ich otoczono i wytłuczono do nogi.
P.K.: A jak określiłbyś miejsce słowa w waszych pracach?
M.L.: To skomplikowana sprawa. W naszym myśleniu o słowie jest kilka pięter. Słowo, które służy
do komunikowania. Jest znakiem-znakiem. I słowo, które dotyka tego, co nazywam narracją
wewnętrzną. Myślimy słowami, ale też myślimy obrazami. Myśli przychodzą do nas w formie leksykalnej.
P.K.: Obraz przekładany jest na słowo.
M.L.: Tak. Czujesz-myślisz. Myślisz-mówisz. Instynkty, odczucia są nazywane. Na przykład jestem głodny. Zapewne część społeczeństwa w tej chwili wizualizuje sobie kiełbasę ...
P.K.: ...albo hamburgera.
M.L.: Jednak większość pomyśli: jestem głodny i nazwie: „jestem głodny”. Słowo pełni trzy funkcje: komunikacji, znaku graficznego i narracji.
P.K.: Często sięgacie po grę słowną, w ten sposób budując komunikat, jak w pracy Przetrwanie
kultury z napięciem między słowami „przetrwanie” i „przerwanie”.
M.L.: Wiele o języku mówi to, w jaki sposób z nim się witamy i żegnamy. Dzieci zaczynając
przygodę z językiem, nie znając słów, nie wiedzą, jak je wymawiać, mylą się im nazwania i rzeczy. Dokonują różnych przeróbek. Podobnie rzecz ma się z osobami starszymi. U nich czasami
zdolność językowa szwankuje, obfitując w przekręcenia.
P.K.: Następuje rozkład języka.
M.L.: Dokonują naturalnej, niekontrolowanej analizy języka. My staramy się robić to świadomie.
Staramy się odkrywać wpisane w język znaczenia i perswazje. Język nie jest neutralny, lecz
obarczony bagażem. Służy nie tylko do komunikacji, ale także do socjalizacji. Język jest także
naszym rodzicem. Martin Heidegger pisał o znaczeniu „się”, co w języku polskim widać nawet
lepiej niż w niemieckim, bo „się” jest częściej stosowane. Ta partykuła, bezosobowe coś zrobiliśmy o tym zresztą pracę - nami kieruje i uzasadnia rzeczy, które czasami są nieuzasadnione. Jak odpowiadamy na niektóre pytania? „Bo tak się robi”, „bo tak się pisze”, „bo tak się
mówi”. W ten sposób tłumaczy się postępowanie i jednocześnie owo „się” zamyka dyskusję.
P.K.: Próbujecie zaburzać automatyczność języka?
M.L.: Tak, bo pewne rzeczy przyjmuje się zupełnie bezproblemowo. Jeżeli przyjrzeć się gramatyce i fleksji w odmiennych językach, to można zobaczyć różnice w sposobie wpisania w nie
5
rozmaitych perswazji.
P.K.: Wasze prace zawsze funkcjonują w określonym kontekście - a to strony „Gazety Wyborczej”, a to ściany domu przy ul. Okopowej w Warszawie. Na ile jest on ważny w ich tworzeniu?
M.L.: Niewątpliwie jest ważny, ale staramy się, by nie przytłaczał. Staramy się, aby nasze prace
pasowały, były w zgodzie z otoczeniem, ale nie ograniczały się jedynie do reakcji na sąsiedztwo.
Jeżeli mówimy o „Gazecie”, to nie powinny być w kontrze albo w zgodzie z jej treścią. Często
zauważam, że ilustratorzy czy graficy starają się, by ich rysunki były zgodne z publikowanymi
artykułami. Według tej zasady dobre prace to takie, które są w zgodzie z linią programową
gazety. Tylko w przypadku satyry można sobie pozwolić na odrobinę więcej niż robi to autor
publikowanego obok artykułu. W istocie dziennikarz i rysownik mówią to samo, tylko pierwszy
zdroworozsądkowym pseudojęzykiem, a drugi czasami może dowalić. My w „Gazecie” staramy
się mówić o sprawach w niej nieobecnych albo traktowanych po łepkach.
P.K.: Jak jest w przypadku działań w przestrzeni publicznej?
M.L.: Różnie. W przypadku muralu dla warszawskiego Sanepidu postawiono warunek, aby był
on zgodny z przeznaczeniem budynku. Projekt jednak był na tyle uniwersalny, że wykraczał
poza same funkcje instytucji, dla której powstawał.
P.K.: Niektóre działania podejmujecie w galerii czy muzeum, choć sami mówiliście o nieufności
wobec takich przestrzeni.
M.L.: To się nie zmieniło.
P.K.: Jakie problemy stwarzają wam takie miejsca?
M.L.: Podstawowy: każda pokazywana tam rzecz na starcie otrzymuje dodatkowe 10 punktów
do artystyczności.
P.K.: Miejsce dodaje im znaczenia, mocy symbolicznej?
M.L.: Tak. A tam są pokazywane bardzo nierówne rzeczy. My wolimy występować w otoczeniu
reklamy lub propagandy. To, moim zdaniem, jest bardziej uczciwie. Nie otrzymujemy bonusu,
który jest fałszywy, niedobry i jednocześnie krzywdzący. On powoduje, że sztuka jest dziś - moim zdaniem - na niezbyt wysokim poziomie.
P.K.: Ten bonus nadaje prestiż, ale też neutralizuje. Każde dzieło, z racji kontekstu, od razu
jest uznawane za dzieło sztuki. Istotny jest także specyficzny odbiorca. On od razu uruchamia rozmaite narzędzia, w które jest wyposażony. One pozwalają mu oswoić, a następnie
zneutralizować pokazaną pracę.
M.L.: I włożyć ją w odpowiedni kontekst: historyczny ...
P.K.: ... lub społeczny.
M.L.: To jest drugi problem związany z pokazywaniem w galerii czy muzeum. Odbiorca jest tu
przewidywalny. Inaczej dzieje się w przypadku muralu czy billboardu.
P.K.: Jak zatem sobie radzicie, kiedy otrzymujecie podobną propozycję?
M.L.: Z reguły mówimy, że chcemy wykonać mural. Często to się udaje - większość naszych
murali powstała dzięki galeriom. A przecież moglibyśmy użyć ich sal. Pokazać dwa-trzy obrazki,
ale wybieramy ścianę.
P.K.: Wśród waszych prac jest Herostrates, rozbudowany projekt wchodzący w przestrzeń miasta.
M.L.: Tak, w przestrzeń reklamy, w miejsca, w których reklamowane są koncerty, ale
nie odnosiliśmy się do nich. Odwoływaliśmy się do tego, co ludzie noszą w sobie, do ich
wewnętrznych, podskórnych, małych codziennych demonów. Chcieliśmy opowiedzieć o złu
ludzi zwykłych. Oni z nim walczą, mając np. ochotę kogoś walnąć w gębę. Nie robią tego, bo
6
mama ich nauczyła, że tak się nie robi, a ksiądz powiedział, że to grzech. Herostrates mówi
o wewnętrznym życiu, które wszyscy toczymy.
P.K.: Niektóre z waszych prac wzbudzały kontrowersje. Na ile jest to zamierzona strategia? Nie
mam na myśli pracy Kiedy wreszcie będzie wojna, która została pokazana na chwilę przez 11
września, i to wydarzenie dodało jej zaskakujący kontekst.
M.L.: Tak, to przypadek. Sama praca jest o nudzie. O Armagedonie, co nie chce przyjść. Wszyscy
na niego czekają. Cieszą się, że pojawia się kolejna nowa data, a wraz z nią niezdrowy dreszczyk wyczekiwania na koniec tego całego przedstawienia. Co do prowokacji - nie lubię jej
i po nią nie sięgam. Sztuka wtedy chce tylko i wyłącznie prowokować, by stać się przez pięć
minut obiektem atencji. Sięganie po nią robi wiele złego i powoduje, że liczba odbiorców sztuki
współczesnej jest mniejsza, niż mogłaby być. Mam tu na myśli puste prowokacje. Wystarczy
przeczytać gazety, zobaczyć, gdzie aktualnie rezyduje tabu i tam uderzyć. I już mamy gotowy
przepis. Jest też kwestia eskalacji prowokacji, która powoduje, że używa się coraz mocniejszych
środków. Generalnie uważam, że jest to dość destrukcyjny proces. Dziś oczywiście są nowe
tabu, które dopiero się tworzą. One są beniaminkami, ale podniesienie na nie ręki może być
niebezpieczne i z reguły kończy się dość mizernie dla „zamachowca”. Natomiast stare tabu
zostawiłbym w spokoju. Są to plomby bezpieczeństwa organizacji społecznej. Nie są to nawet
plomby gwarancyjne, to coś więcej. Grzebanie przy tym zakrawa o działanie typu kamikadze.
Na przykład uważam, że kiepsko skończy się grzebanie przy tabu kanibalizmu: zdrowotnie czy
kulturowo.
P.K.: Jeżeli jednak nie użyje się słowa prowokacja, lecz kontrowersja, to rzecz wygląda trochę
inaczej. Chodzi o korzystnie z określonego obrazu, by pobudzić czy postawić pytanie.
M.L.: Tu chodzi o progi wrażliwości. Ludzie nieustannie są bombardowani przekazami, tak że
ich progi wrażliwości są już wysoko ustawione. Pewne treści nie mają szansy się przebić, jeżeli
nie są wyrażone w wyraźny sposób. W rezultacie do odbiorców dociera przede wszystkim szum.
Stąd też czasami powstają tak silne przekazy, bo tylko one mogą być odebrane.
P.K.: Bywacie wpisywani w nurt sztuki społecznie zaangażowanej, związanej z aktualnymi kwestiami społecznymi czy politycznymi. Ty jednak kiedyś powiedziałeś, że nie jesteś rewolucjonistą,
tylko moralistą.
M.L.: Przypisywano nam różne rzeczy. To jest normalna praa historyków sztuki, krytyków,
dziennikarzy. I niech to robią. Przy czym byliśmy łączeni z tak bardzo skrajnymi nurtami, jak
futuryzm, dadaizm, bolszewizm, konstruktywizm, a nawet surrealizm. Nie ma sensu tym się
przejmować. Ale jeżeli komuś potrzebne są te wszystkie afiliacje, to niech to robi.
P.K.: Dobrze, ale przecież na stałe współpracujecie np. z „Krytyką Polityczną”, oni zaś wprost
deklarują swoje poglądy.
M.L.: OK, masz rację, ale z drugiej strony współpracowaliśmy z Muzeum Powstania Warszawskiego. Jak połączyć obie rzeczy? Można powiedzieć, że pracujemy z każdym. Uznać, że jesteśmy
pozbawieni kręgosłupa moralnego i politycznego. Ale jest też inna odpowiedź: współpracujemy
aktywnie z tymi, którzy chcą działać i robić rzeczy mające sens oraz znaczenie. Kiedy otrzymujemy ofertę współpracy, to szukamy momentów przecinania się naszych działań i tego, co robi
dana grupa czy instytucja. Jeżeli udaje się znaleźć wspólne miejsce styku, to robimy coś razem.
Jeżeli nie, to odmawiamy.
7

Podobne dokumenty