Źródło tygodnik Przegląd Kto zarabia na zadłueniu państwa Dług

Transkrypt

Źródło tygodnik Przegląd Kto zarabia na zadłueniu państwa Dług
http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=opinie&name=258
Źródło tygodnik Przegląd
Kto zarabia na zadłużeniu państwa
Dług publiczny Polski przekroczył 501 mld zł, czyli około 172 mld dol.
– ponad siedem razy więcej niż za Gierka
Edward Karolczuk
Zadłużenie zagraniczne Polski w 1980 r. wynosiło 23 mld dol. Stało się to jednym z
powodów, by mówić o wpadnięciu w pułapkę zadłużeniową, usunąć Edwarda Gierka wraz
z jego ekipą oraz rozpocząć proces, który skończył się zmianą ustroju politycznego i
społeczno-ekonomicznego. Zadłużenie to urosło w późniejszych latach do 40 mld dol. i
spłacano je przez 20 lat, pozbywając się kolejnych 22 mld w formie odsetek. W procesie
transformacji nabrała znaczenia nowa kategoria ekonomiczna – dług publiczny, a
zadłużenie zagraniczne zniknęło z pierwszych stron gazet. W 2007 r., jak podaje „Rocznik
Statystyczny”, dług publiczny przekroczył 501 mld zł, co według ówczesnego oficjalnego
kursu dawało ok. 172 mld dol., czyli ponad siedem razy więcej niż za czasów Gierka. W
2008 r. dług publiczny wynosił już ok. 600 mld zł (47,2% PKB). Przyjęta przez rząd we
wrześniu 2009 r. „Strategia zarządzania długiem sektora finansów publicznych w latach
2010-2012” zakłada wzrost długu sektora rządowego i samorządowego do 658,8 mld zł,
czyli 49,8% PKB w 2009 r. Mimo że dług publiczny osiągnął tak ogromne kwoty, nie
widać ani demonstracji, ani strajkujących zakładów pracy pod hasłem „kapitalizm tak,
wypaczenie nie”, ani nie przeprowadza się poważnych debat i dyskusji w środkach
masowego przekazu. Dlaczego? Czy milczenie o długu publicznym należy do dobrego
tonu współczesnych dżentelmenów?
Państwo płaci, wierzyciele zarabiają
Dług publiczny to ta część wydatków państwa i instytucji publicznych, która nie ma
pokrycia w ich dochodach. Choć zakrawa to na paradoks, dług publiczny nie znika wraz ze
wzrostem gospodarczym, co więcej – może wzrastać mimo rozwoju gospodarczego kraju.
Unia Europejska, zdając sobie sprawę z tego, że dług publiczny stanowi pewną niechcianą
konieczność, zastrzegła, że w poszczególnych państwach członkowskich deficyt
budżetowy w danym roku nie powinien przekraczać 3% PKB (deficyt rozumiany jako
łączne saldo budżetu centralnego, budżetów regionalnych oraz systemu ubezpieczeń
społecznych), a całkowity dług publiczny 60% rocznego PKB.
Państwo i instytucje samorządowe mogą zlikwidować dług publiczny, czerpiąc dochody z
dwóch źródeł – z podatków lub z prywatyzacji. Ponieważ podatki dla zamożnych warstw
społeczeństwa maleją, można przyjąć, że dług publiczny jest potężną dźwignią
ekonomiczną i narzędziem propagandy w celu prywatyzacji gospodarki i poszczególnych
dziedzin życia społecznego. W celu likwidacji lub ograniczenia długu publicznego można
byłoby jeszcze wykorzystać inflację, ale w warunkach globalizacji, gdy chce się być
wiarygodnym partnerem, stanowi ona bardzo ograniczony środek, zwłaszcza że istnieją
międzynarodowe ograniczenia w tym względzie. Tak czy owak, inflacja byłaby i tak tylko
nadzwyczajnym podatkiem nałożonym głównie na uboższą część społeczeństwa.
Pożyczanie pieniędzy państwu nie jest działalnością filantropijną. To, co dla państwa jest
kosztem i stratą, dla wierzycieli jest zyskiem. Obsługa długu publicznego pochłania
ogromne sumy w poszczególnych państwach. Np. w Stanach Zjednoczonych dług
publiczny przekroczył astronomiczną kwotę 12 bln dol., a koszty jego obsługi wzrosną w
najbliższych dziesięciu latach do ok. 700 mld dol. rocznie. Kwota ta, którą rząd USA
będzie musiał spłacać, od 2019 r. przewyższy sumę, na jaką składają się roczne wydatki na
wojny w Iraku i Afganistanie razem, plus budżety resortów oświaty, energetyki i
bezpieczeństwa wewnętrznego łącznie1.
Koszty obsługi długu publicznego w Polsce w 2001 r. pochłonęły 12,1% wydatków
budżetu państwa, w 2005 r. – 12%, a w 2007 r. – 10,9%. W 2007 r. obsługa długu
publicznego wymagała ponad 27,5 mld zł. Była to druga pozycja po dotacjach dla
obowiązkowych ubezpieczeń społecznych (54 mld). Koszty obsługi długu publicznego w
2007 r. były większe niż łączne wydatki na obronę narodową (15,5 mld), ochronę zdrowia
(5,5 mld), oświatę i wychowanie (2,3 mld), gospodarkę mieszkaniową (1,7 mld). O skali
tych wydatków może świadczyć porównanie ich z wydatkami na pomoc społeczną i
pozostałe zadania w zakresie polityki społecznej (20,5 mld). Według wyliczeń rządowych
w roku 2010 koszty obsługi długu publicznego pochłoną 35 mld zł.
Dlaczego i od kogo pożycza państwo?
Powstają pytania: 1) dlaczego państwo pożycza, 2) od kogo pożycza i komu spłaca koszty
obsługi zadłużenia?
1) Państwo pożycza dlatego, że nie starcza mu pieniędzy na sfinansowanie jego projektów.
Na pytanie, dlaczego mu nie starcza, liberałowie mają prostą odpowiedź – państwo jest za
bardzo opiekuńcze i totalitarne. A najlepszym sposobem na wyzwolenie inicjatywy i
zagwarantowanie wolności obywateli jest obniżenie im podatków, gdyż oni najlepiej
wiedzą, w co inwestować z zyskiem. Po co państwo ma troszczyć się o zdrowie i inne
potrzeby obywateli i finansować wydatki na ich zaspokojenie? Wystarczy ludziom dać
zarobić, a oni sami zatroszczą się o swoje potrzeby i zdrowie. Odrzucając pomocowy
model funkcjonowania ochrony zdrowia, liberałowie powodują, że „zaoszczędzone” środki
nie trafiają równomiernie do kieszeni poszczególnych obywateli, lecz w większości trafiają
do portfeli zamożnych, a do ubogich prawie wcale. Opieka zdrowotna ubogich obywateli
ulega pogorszeniu, a zamożnych poprawia się, co nie przeszkadza im przyłączać się do
biadolenia na służbę zdrowia, bo po co mają płacić za coś, co inni mają „za darmo”2.
Rządy hołdujące doktrynie neoliberalizmu, obniżając podatki, przyczyniają się do
destabilizacji finansów publicznych, powstania trwałego zjawiska długu publicznego, a w
konsekwencji do emisji papierów wartościowych i powstania rynków finansowych.
Państwo wyrzeka się części swoich dochodów w formie podatków, aby przekazać je do
kieszeni warstw uprzywilejowanych i posiadających.
2) Państwo pożycza od instytucji skoncentrowanego kapitału (wielkie banki, towarzystwa
ubezpieczeniowe, fundusze emerytalne, fundusze inwestycyjne) oraz od zamożnych
warstw społeczeństwa, które szukają sensownych lokat i odsetek. Pieniądze, których
państwo nie uzyskuje w formie podatków, pożycza od zamożnych obywateli na procent od
bonów i obligacji. Dług publiczny jest więc wynikiem nadmiernych dochodów części
społeczeństwa, których ta część nie potrafi inaczej skonsumować, niż pożyczając państwu
na procent. Jego trwanie jest wynikiem woli politycznej społeczeństwa i klasy politycznej.
Co zrobić z długiem publicznym?
W konstytucji Rzeczypospolitej z 1997 r. w rozdziale X „Finanse publiczne” w art. 216
zapisano, że państwowy dług publiczny nie powinien przekroczyć trzech piątych wartości
rocznego PKB. Jednocześnie ograniczono rolę Sejmu w kształtowaniu budżetu państwa,
pisząc, że Sejm nie może zaproponować większego deficytu budżetowego niż
przewidziany w projekcie ustawy budżetowej (art. 220), i przyznając Radzie Ministrów
wyłączne prawo do inicjatywy ustawodawczej w kwestii zmiany ustawy budżetowej oraz
dawania gwarancji finansowych przez państwo (art. 221).
W Ustawie o finansach publicznych z 2005 r. zapisano, w art. 69, że państwowy dług
publiczny nie może przekroczyć 60% wartości rocznego PKB. W rozdziale 3 (z działu 2)
zatytułowanym „Procedury ostrożnościowe i sanacyjne” podano progi i konsekwencje ich
przekroczenia. Przekroczenie progu 60% skutkowałoby natychmiastowym ograniczeniem
procesów inwestycyjnych, m.in. wskutek ograniczonego wykorzystania funduszy z UE.
Do tego dochodzi radykalne zmniejszenie popytu wewnętrznego.
W 2010 r. wartość długu przekroczy 50% PKB i według prognoz rządowych do 2012 r. nie
przekroczy 55%. Jednak rządowe wyliczenia sprawiają wrażenie, jakby były robione „pod
ustawę” i „pod wybory prezydenckie”. W latach 2010-2012 relacja długu do PKB jest
prognozowana na przedział 54,7%-54,8% (739,1 mld zł – 816,1 mld zł). Sprzeczności w
prognozach rozwoju sytuacji ekonomicznej rodzą sprzeczne postawy polityczne. Reakcją
jest albo milczenie, albo przygotowywanie się do obrony progów jak niepodległości.
Jeszcze inni proponują pakiet reform o bardzo różnym charakterze. Pierwsza propozycja,
zakładając pogorszenie się sytuacji, polega na tym, aby zmienić istniejące progi,
rozciągnąć je nieco, żeby były mniej restrykcyjne. Np. proponuje się przesunąć działania
wymagane przy poziomie 60% na poziom 70% czy nawet 75%. Byłoby to bardziej płynne
rozłożenie działań sanacyjnych, zmierzających do redukcji deficytu i długu.
Zdaniem autorów tej propozycji, deficyt nie stanowi zła absolutnego. Zwiększanie deficytu
ma być dobrym sposobem na zmniejszenie skali kryzysu i skrócenie czasu wychodzenia z
niego. Liberałowie, od lat robiąc ludziom wodę z mózgu, myląc skutki z przyczynami,
proponują przygotować i przeforsować „trudne społecznie” rozwiązania ustawowe,
skutkujące radykalnym ograniczeniem wydatków publicznych. Utrzymywanie dodatniej
dynamiki PKB w okresie obecnego światowego kryzysu, w istotnym stopniu przypisuje się
korzystnemu kursowi walutowemu, osłabieniu złotego. Gdyby nie słaby złoty, dynamika
PKB byłaby ujemna. Pośrednio korzystamy z efektów zwiększenia deficytów w
bogatszych krajach UE. Gdyby w Europie Zachodniej zapanował dogmatyzm, skala
spadku polskiego eksportu byłaby jeszcze większa, o innych makroekonomicznych
konsekwencjach nie wspominając. Gdyby nie istniały wymienione czynniki –
przekroczenie progu 60% byłoby kwestią czasu, i to stosunkowo krótkiego. Polski rynek
walutowy jest płytki i wpływ na kurs złotego mają nawet poszczególne banki zachodnie
lub pojedyncze większe inwestycje na terenie naszego kraju. Zachodnie instytucje
finansowe prowadzą swoją grę, która nie ma się nijak do zamiarów polskiego rządu.
Korzyści, jakie udaje się osiągnąć polskiej gospodarce, są w większym stopniu wynikiem
zbiegu okoliczności niż świadomych zamiarów rządu.
Sens tych propozycji sanacyjnych jest jeden. Niezależnie od tego, czy zwiększy się deficyt
i dług publiczny, czy przyjmie „trudne społecznie” reformy i cięcia budżetowe, skorzystają
na tym zamożne i posiadające warstwy naszego społeczeństwa. Ustawa o finansach
publicznych broni bowiem jakichś abstrakcyjnych proporcji długu publicznego do PKB,
nie wyjaśniając mechanizmu i skutków jego powstania ani nie rozpatrując problemu z
punktu widzenia interesów poszczególnych środowisk i warstw, a pozostawiając rządowi
pełną swobodę w ich wzbogaceniu lub marginalizacji. Obietnice z kampanii wyborczych
zwiększenia wydatków na cele publiczne, na podwyżki dla nauczycieli i lekarzy,
emerytów i rencistów czy wsparcia jakiejś branży, skutkują z reguły zwiększonym
deficytem, a ten z kolei ponownie uderza w ich interesy i ludzi czerpiących dochody z
własnej pracy. Deficyt budżetowy bowiem, wbrew pozorom, prowadzi do zwiększenia
różnic między biednymi a bogatymi, którzy pożyczają państwu po to, aby zarobić na
odsetkach i uzależniać je od siebie.
Dług publiczny nie może rosnąć w nieskończoność, gdyż zaczyna dezorganizować
gospodarkę, decydować o podziale produktu społecznego i alokacji środków. Alain Bihr
pisał, że rozwiązanie problemu zadłużenia publicznego jest tylko jedno: trzeba anulować
wszystkie długi publiczne. Nie należy przejmować się wrzaskami o wywłaszczeniach –
„wygaśnięcie ich wierzytelności nie będzie niczym innym niż ściągnięciem podatków,
których państwo od dawna miało prawo się domagać. Niech się cieszą, że nie każe im się
płacić kar za zwłokę”3. Im szybciej uświadomią to sobie społeczeństwa, tym lepiej.
Autor jest doktorem nauk humanistycznych, interesuje się problemami teorii
polityki, historii najnowszej oraz społeczno-politycznymi skutkami transformacji
1 http://forsal.pl/artykuly/373047,
koszt_obslugi_dlugu_publicznego_usa_wzrosnie_do_700_mld_
dolarow_rocznie.html. 5.12.2009 r.
2 Z punktu widzenia liberałów najlepszym wyznaniem byłaby religia amiszów, którzy żyją
bez prądu, gazu, telewizji, telefonów, internetu, zamieszkują głównie regiony rolnicze,
mają liczne potomstwo, które sami edukują. Amisze nie podejmują żadnych form opieki
społecznej typu zasiłek dla bezrobotnych czy ubezpieczenie, unikają wynalazków
współczesnej medycyny. Sami organizują specjalne fundusze i opiekują się chorymi i
starszymi ludźmi. Edukację kończą na ósmej klasie, nie studiują. Kościół katolicki też ma
swoje zasługi: sprzeciwia się edukacji seksualnej, badaniom prenatalnym, aborcji,
badaniom na embrionach, zapłodnieniom in vitro i antykoncepcji.
3 Alain Bihr, „Nowomowa neoliberalna. Retoryka kapitalistycznego fetyszyzmu”,
Warszawa 2008, s. 49.