Akademia inna niż wszystkie - Akademia Kreatywnego Futbolu

Transkrypt

Akademia inna niż wszystkie - Akademia Kreatywnego Futbolu
J8
Poniedziałek
Sport
2 listopada 2015
W W W. Z Y C I E R E G I O N O W. P L
◊: Co w szkółce piłkarskiej
robi człowiek, który jako jeden
z nielicznych białych sprinterów
pokonał 200 m w czasie
krótszym niż 20 sekund?
Marcin Urbaś: Prowadzę
zajęcia motoryczne.
Akademię założyłem dwa lata
temu razem z dwoma
kolegami: byłym kajakarzem
Arkadiuszem Mąkiną i byłym
piłkarzem ekstraklasy
Damianem Sewerynem.
Chcieliśmy zrobić szkółkę
inną niż wszystkie. Taką,
która będzie uczyła nie tylko
technik piłkarskich, ale także
prawidłowego poruszania się
po boisku. Jesteśmy jedyną
akademią w Polsce, która
zajmuje się wszechstronnym
rozwojem dzieci już od
czwartego, piątego roku
życia. Za wcześnie, by o tym
mówić, bo jesteśmy młodą
akademią. Ale faktycznie
rozwijamy się dynamicznie.
Przybywa lokalizacji, w
których trenujemy, i dzieci,
które obejmujemy opieką
– jest ich już ponad 400.
Nabory robimy na razie do
12. roku życia, bo uważamy,
że starsze dzieci mogłyby
mieć problemy motoryczne,
a nauczanie prawidłowych
zachowań to proces
długotrwały. Docelowo
planujemy jednak szkolić
zawodników do wieku 18–19
lat. Dzieci, które u nas
trenują, mają zajęcia w wielu
lokalizacjach, blisko swojego
miejsca zamieszkania, a
nasze reprezentacje
korzystają z boiska, które
dzierżawimy od miasta.
Rodzice mają do nas
zaufanie, bo proponujemy
formę szkolenia, jakiej nie
było dotychczas na rynku.
Myślę, że zmierzamy we
właściwym kierunku.
Lubi pan pracować z dziećmi?
Gdyby tak nie było, pewnie
bym się na to nie zdecydował.
Praca z dziećmi jest
zdecydowanie bardziej
angażująca i
satysfakcjonująca niż z
dorosłymi. Dlaczego? Po
prostu szybciej widać
postępy. Większość dzieci,
które do nas trafiają, nie
posiada żadnych
umiejętności, więc efekty
swojej pracy obserwujemy
praktycznie z tygodnia na
tydzień. Poza tym dzieci nie
narzekają, że coś je boli, że
czegoś nie zrobią. Jeśli
pojawiają się jakieś kłopoty,
to wyłącznie emocjonalne,
ale łatwo je rozwiązać.
Zdarzają się rodzice, którzy
przychodzą i mówią: „A teraz
zróbcie z mojego dziecka
drugiego Lewandowskiego”?
Aż tak to może nie, ale
rzeczywiście część rodziców
chce, by ich dziecko zostało
piłkarzem. My nie
obiecujemy, że każde z nich
będzie kiedyś grało w piłkę.
Naszym zadaniem jest
przygotować ich najlepiej, jak
potrafimy. Patronem i twarzą
akademii jest Kamil Glik.
Pojawia się na różnych
imprezach. Cieszymy się, bo
to postać rozpoznawalna i
dobrze kojarząca się
dzieciom i ich rodzicom.
MARCIN URBAŚ | Były sprinter, rekordzista Polski
na 200 m, o pracy w Akademii Kreatywnego
Futbolu oraz o muzyce, telewizji i grach
komputerowych.
BARTOSZ JANKOWSKI
Sprinter, piłkarz i kajakarz –
taka kombinacja doświadczeń
z różnych dyscyplin to przepis
na sukces?
Akademia inna niż wszystkie
Z Arkadiuszem Mąkiną
zajmowaliście się wcześniej
m.in. przygotowaniem
motorycznym reprezentantów
Polski w kajakarstwie i rugby
siedmioosobowym.
Inicjatorem współpracy z
kajakarzami był oczywiście
Arek, on prowadził zajęcia, a
ja byłem osobą
wspomagającą. Udało nam
się wyszkolić kilka
zawodniczek, które zdobyły
medale mistrzostw świata, a
jedna z nich – Karolina Naja
– sięgnęła także po brąz na
igrzyskach w Londynie. Jeśli
chodzi o rugby, to
opracowaliśmy nawet
program szkolenia naszej
męskiej reprezentacji do
igrzysk w Rio, stworzyliśmy
budżet, ale ze względu na
brak finansów ten projekt
upadł. Arek pracuje obecnie
z rugbystkami.
Chodzi pan na mecze Lecha?
Sporadycznie. Nie jestem
wielkim fanem Lecha, ale
byłoby hipokryzją mówienie,
że nie kibicuję drużynie z
miasta, w którym mieszkam.
Wiem, w jakiej znalazła się
sytuacji, ale wierzę, że odbije
się od dna. Już widać, że
zmiana trenera przyniosła
efekty.
Oglądając mecze ekstraklasy,
zwraca pan uwagę na
ułomności zawodników?
To jest oczywiście
skrzywienie zawodowe.
Niestety, w naszej lidze jest
wielu piłkarzy, którzy mają
kłopoty z poruszaniem się po
boisku. To wynika z
nieodpowiedniego szkolenia
w młodości. Takie jest
przynajmniej moje wrażenie.
Syn będzie piłkarzem czy
pójdzie w ślady pana i
małżonki, która również była
sprinterką?
Na razie dużo biega, ale
piłkę też kopie. Będę go
zachęcał do uprawiania
jakiejkolwiek dyscypliny, ale
wybór zostawię jemu. Jeśli
będzie chciał grać w
koszykówkę, siatkówkę czy
piłkę ręczną, to droga
otwarta. Nie będę wywierał
na niego nacisków. Ale na
takie decyzje przyjdzie
jeszcze czas. Poczekamy parę
lat i zobaczymy, co powie.
dobrze przygotowany i ma
świetne wyniki, że musi
odpuścić imprezę docelową,
bo dozna poważniejszego
urazu. Tak też się działo w
moim przypadku. Ale myślę,
że nie ma co narzekać. Za
moich czasów białych
sprinterów biegających na
wysokim poziomie w
zasadzie nie było.
A jak na boisku radził sobie
mały Marcin Urbaś?
Po zakończeniu kariery
wystąpił pan m.in. w „Tańcu
z gwiazdami”, pracował jako
dziennikarz i reporter w
telewizji. W której roli czuł się
pan najlepiej?
Nie ukrywam, że bardzo
przeciętnie. Zwykle byłem
wystawiany w ataku. U mnie
na osiedlu było takie
przekonanie, że bronić nie
umiem, ale jestem szybki,
więc wypuszczę sobie piłkę i
nikt mnie nie dogoni. Moją
ulubioną dyscypliną była
zawsze koszykówka.
Pamiętam, jak czekało się do
trzeciej rano na mecze NBA,
wszyscy oglądali Chicago
Bulls w play-offach. Urodził się pan w Krakowie,
potem trenował w Warszawie,
Kielcach i Gorzowie Wlkp.
Zamieszkał pan jednak
w Poznaniu. To dobre miejsce
do życia z punktu widzenia
sportowca?
Stadiony są, kluby również,
może nie jakieś zamożne, ale
jest gdzie trenować.
Podupadło natomiast
szkolenie dzieci w zakresie
lekkiej atletyki. Mam
nadzieję, że się podniesie.
Jest parę inicjatyw,
wielkopolski związek ruszył z
programem, który ma
zachęcić dzieci do treningów.
Zdobył pan trzy medale
mistrzostw Europy, był na
dwóch igrzyskach
olimpijskich. Czuje się pan
spełniony?
Oczywiście można było
parę rzeczy zrobić inaczej,
lepiej, uniknąć kilku kontuzji,
ale trudno wytłumaczyć
zawodnikowi, który jest
Programy takie jak „Taniec
z gwiazdami” czy
„Wymiatacze” (zmagania
czterech drużyn na torze
przeszkód – przyp. red.) to
był ciekawy etap mojego
życia. Na parkiecie byłem
kompletnym drewnem, a
zadaniem nas – uczestników
– było zaprezentowanie się
tak, jakbyśmy umieli tańczyć.
Trudno mówić o nauce w tak
krótkim czasie, nie słyszałem,
żeby ktoś w pięć dni
opanował tango. To miał być
ładny obrazek w telewizji.
Praca reportera i
prezentera w poznańskiej
telewizji WTK sprawiała mi
dużo przyjemności, bo cały
czas miałem kontakt ze
sportowcami. Prowadziłem
tam także program
„Rozgrzewka” dla biegaczy
amatorów, a w telewizji TVN
byłem współgospodarzem
programu „Zakład? Zakład!”,
w którym zwykły człowiek
mógł rzucić wyzwanie
mistrzowi i sprawdzić się z
nim w różnych
konkurencjach, nie do końca
związanych z tym, czym
zajmuje się sportowiec. Na
przykład Mariusz
Pudzianowski musiał na czas
ogolić owcę. Pierwsza seria
miała dobrą oglądalność, ale
nie zdecydowano się na
kontynuację. Szkoda, bo
Partnerzy Życia Wielkopolski:
prowadzenie tych
programów sprawiało mi
wielką frajdę.
Był pan też wokalistą
heavymetalowego zespołu,
nagrywał utwory z Patrycją
Markowską i Liberem. Muzyka
jest jeszcze obecna w pana
życiu?
Dwukrotnie byłem
zapraszany przez TVP2 do
„The Voice of Poland”.
Wziąłem również udział w
nagraniu pilota do programu
„Twoja twarz brzmi
znajomo”, dzięki któremu
dostał się on na antenę
Polsatu – już beze mnie
w składzie, ale jakby ktoś
chciał, to pewnie znalazłby
w internecie mój występ.
Gdybym otrzymał teraz jakąś
propozycję, to chętnie bym
na nią przystał. Sam o to nie
zabiegam. W muzyce pop i
rock parę rzeczy udało mi się
zrobić, ale przez większość
mojej pseudokariery
związany byłem z muzyką
niszową, czyli z heavy
metalem, a dokładniej z
death metalem. Z formacją
Sceptic zrealizowałem cztery
albumy – część jako
wokalista, część jako autor
tekstów. Ostatnio napisałem
wszystkie teksty,
zaaranżowałem wokale i
nagrałem kilka wstawek na
nową produkcję zespołu
Naumachia „Machine of
Creation”.
Na pańskim koncie na
Facebooku znalazłem taki
post: zdjęcie PlayStation, na
wierzchu gra „GTA V”, a
poniżej wpis „Wakacje
uważam za rozpoczęte. Tylko
kiedy będę teraz spał…?”.
Konsola to pana najlepsza
przyjaciółka? Jest pan
maniakiem gier?
Kiedyś byłem graczem
hardcorowym: przez
Commodore 64, Atari i Amigę
po konsole. Całkiem
niedawno z ramienia
Microsoftu promowałem w
Polsce gry Kinect Sports i
Forza Horizon. To są takie
epizody, które pokazują moje
zaangażowanie w tej branży.
Obecnie mam niewiele czasu,
by grać – głównie na
komórce, wieczorem po
pracy. W wakacje faktycznie
odpaliłem konsolę, chyba po
dwóch latach. Udało mi się
dobić do 30-proc. stanu gry
„GTA V”, ale pewnie
nieprędko będę miał okazję,
by ją dokończyć.
Ustanowiony przez pana
w Sewilli rekord Polski
na 200 m jest niezagrożony
od 16 lat. Może będzie musiał
pan sam wychować sobie
następcę?
Kiedyś o tym myślałem, ale
nie pojawiły się możliwości
funkcjonowania w lekkiej
atletyce, więc skręciłem w
kierunku futbolu. Fakt, że
przez tak długi czas nikt nawet
nie zbliżył się do mojego
wyniku, jest powodem do
radości i dumy. Ale z drugiej
strony pokazuje, że mamy w
Polsce problem. Po pierwsze,
z wyszukiwaniem talentów, a
po drugie – z ich szkoleniem.
Trzeba byłoby się zastanowić
dlaczego. Marian Woronin
rekord na 100 m dzierży
znacznie dłużej ode mnie (od
1984 r. – przyp. red.). Cieszę
się, że wciąż jestem
rekordzistą, ale szczerze,
wolałbym, żeby ktoś się z
moim wynikiem wreszcie
rozprawił.
—rozmawiał Tomasz Wacławek
Marcin Urbaś, urodzony 17 września
1976 r. Były lekkoatleta, drugi w historii
biały sprinter, który złamał barierę 20
sekund w biegu na 200 m (19,98). Od 16
lat rekordzista Polski na tym dystansie.
Dwukrotny medalista halowych
mistrzostw Europy – w 2002 r. zdobył
złoto w Wiedniu, a trzy lata później brąz
w Madrycie. Był też wicemistrzem Europy
w sztafecie 4x100 m (Monachium 2002).
Mistrz Uniwersjady w Pekinie (2001).
Uczestnik igrzysk olimpijskich w Sydney
i Atenach. Karierę zakończył w 2009 r.

Podobne dokumenty