Zajączek Artur i Zaczarowany Pędzel
Transkrypt
Zajączek Artur i Zaczarowany Pędzel
Autor: Maksymilian Zienkiewicz Zajączek Artur i Zaczarowany Pędzel Część Druga W piaszczystej krainie, pośrodku pustyni zatrzęsła się ziemia. Piasek się sypał i sypał, aż calutką piramidę zasypał. Zniknęła ona w morzu pisaku, tak głęboko, że już jej nikt nigdy nie zdołałby odnaleźć. W tym czasie wielbłąd Hektor, zajączek Artur i kotek Klemens wędrowali w stronę miasteczka. Przedzierali się przez wydmy, wspinali się na górki, pędzili ile tchu w nogach, aby dotrzeć do miasteczka. Kończyła im się powoli woda, więc nie mieli zbyt dużo czasu na podziwianie malowniczych krajobrazów. Gdy byli już daleko, stara piramida zapadła się pod ziemię, a Hektor doprowadził wszystkich bezpiecznie do celu. Wtedy przy zajączku pojawił się Klemens. Pomruczał trochę, ogonkiem pomachał i tak powiada. - Arturze, pędzelek niech już twój będzie. Ja oddaje ci go za darmo, bo żeś mnie z piramidy wydostał. Jest on już twój i tylko twój będzie. Jesteś artystą i zrobisz z niego użytek. Namalujesz co tylko zechcesz. Tu, w złotej zatoce staniesz się sławny. Pędzelek pozostanie w naszej pamięci już na zawsze, a co nam namalujesz nazwane twoim imieniem zostanie. - Dziękuję Klemensie za twe słowa i przyznać muszę, że miła była to przygoda. – odpowiedział zajączek. -Pamiętaj jednak, że zaczarowany pędzelek to nie zabawka. Będzie wielu, którzy zechcą cię wykorzystać. Nie maluj tego co inni zapragną, tylko miej własny rozum i korzystaj z niego. - Zapamiętam Klemensie i zapamiętam też ciebie. – powiedział Artur, po czym poszedł dalej. Kiedy tylko zajączek postawił łapkę w miasteczku w złotej zatoce, wszyscy już wiedzieli, że odnalazł skarb zasypanej piramidy. A żeby tego było mało, to Klemens opowiadała o wspaniałych przygodach i o czarodziejskim pędzelku wszystkim mieszkańcom. A kiedy lisek Lucjan usłyszał co się dzieje, bardzo prędko przypomniał sobie o długu. Był sprytny, a do tego jeszcze chytry, dlatego przebił się przez te wszystkie tłumy i zbliżył się do Artura. - Słyszałem Arturze, że zdobyłeś magiczny pędzelek! A to co namalujesz staje się prawdziwe. Ja ci sprzedałem całą beczułkę wody za jednego pieniążka, wiec teraz proszę ciebie, żebyś się mi odwdzięczył. Namaluj mi proszę piękny pałacyk, podziel się szczęściem z tymi, którzy ci pomogli. – powiedział lisek. Artur pomyślał, że jak to ten Lucjan tak może mówić. Przecież to jego pędzelek, to on się natrudził. A ten mu będzie jeszcze wypominać promocję. Do czego to doszło! Jedyne czego chce ten lisek to zostać bogaczem! Zajączek wyjął pędzelek, otworzył niebieską farbkę, ale zamiast wspaniałego pałacu, namalował rzeczkę. Malował, malował, aż namalował. Tak się postarał, że niebieska farbka się skończyła, a w pustynnym miasteczku rzeczka się pojawiła. - Popłynęła woda, a z wodą skończyły się interesy. Bo od teraz woda darmowa będzie, i już ty lisku nikogo więcej nie zedrzesz. To mój pędzelek, ja go zdobyłem i nikt mi nie będzie mówił co mam malować. – powiedział Artur. Smutny Lucjan poszedł zamykać sklepik, bo od teraz był bezrobotny. Taką mu psotę zrobił zajączek. Od teraz będzie musiał szukać nowego zawodu, a to wymaga wiele zachodu. Natomiast Artur ruszył nad morze. Chciał jak najszybciej wrócić do domu. Lecz i z tym nie było łatwo, bo przecież nie miał on statku. Na całe szczęście papuga Ewa jeszcze nie odpłynęła. Widziała co się stało, i że rzeczka popłynęła. Szybko wymyśliła, że to sprawka Artura. Zeszła ze statku i do niego leci. - Arturze, Arturze! Piękną żeś rzeczkę nam tu namalował, ale mój statek dalej remontu potrzebuje. Wiem, że mi go nie domalujesz, ale możesz mi przecież wyczarować drugi. Ja ci przecież pomogłam, odwdzięcz się papużce, bo papużka prosi. – powiedziała Ewa. Zajączek pomyślał, że przecież jak to, on pracował na podroż, pomagał na statku. Teraz się Ewa zdziwi, wyjął brązową farbkę i pędzelkiem machnął. Pomalował, poczarował, a na wybrzeżu statek namalował. Zaburczało, zazgrzytało, a ten Pobrano ze strony www.basnienadobranoc.blog.pl 1 Autor: Maksymilian Zienkiewicz statek… chlup! Pojawił się na wodzie. Zgrabny, nie duży, idealny do żeglugi. Artur wiedział co maluje, bo przecież już co nieco na ten temat się nauczył. - Dziękuję ci zajączku, niezmiernie jestem rada. Piękny mi namalowałeś statek, ale popłynę nim tylko sama. Jest nieduży, za mały dla więcej niż jednej osoby. Ale rozumiem, widzę, że ci się już farbka skończyła. – zauważyła Ewa. - To nie dla ciebie, tylko dla mnie papużko. Ja swój dług spłaciłem, dałem ci pomocną łapkę i ty mnie już nie naciągaj. Pomogłem ci tu dotrzeć, jak i ty mi pomogłaś. Ten statek to mój środek transportu do domu, a ty mi się tu papużko nie mieszaj, bo dam ci w czapkę. – odparł zajączek, po czym wskoczył na swoją łódź. Zatroskana Ewa została w piaskowej zatoce. Musiała wyremontować swój statek albo go sprzedać. Przez tego Artura skończyła się jej kariera kapitana. Nie było pieniążków, więc nie było pływania. W tym czasie zajączek żeglował już do domu. Dzięki pracy na Wilku Morskim, statku Ewy, wiele się nauczył. Wiedział do czego służy ster i jak rozwinąć żagle. Płynął szybko, bo śpieszno mu było do domu. Jednakże pogoda jak dotąd dobra zaczęła się psuć. Na niebie pojawiły się chmury, zaczęło grzmieć i padać. Silny wiatr zaczął przeszkadzać w żegludze, a farbkowy materiał żagla powoli rwał się na strzępy. Kolejne fale uderzały w łódeczkę, a jak dobrze wiadomo, farba rozpuszcza się w wodzie. Wtedy do głowy Artura przyszedł pomysł. Wyciągnął swój zaczarowany pędzelek, odkręcił żółtą farbkę, zamoczył jego końcówkę, rozprostował nadgarstek i począł malować. Skierował rękę na niebo, machał pędzelkiem jak szalony, aż wreszcie rozeszły się chmury i statek został ocalony. Zajączek namalował słonko, które rozpędziło chmury i przepędziło burze. Piękna pogoda wróciła na niebie, a wszystko dzięki artyście z zaczarowanym pędzelkiem. Jednakże Artur nadal był smutny, jego statek zamienił się we wrak. Cały pofalowany, porwany i zniszczony. Tu się coś wybrzuszało, tam się coś rozpuściło, a żagiel cały się porwał. Na nic się zda taki statek zajączkowi, lecz udało mu się jeszcze na nim dopłynąć do portu. Artur nareszcie postawił łapkę na stałym lądzie. Po tych wszystkich przygodach dotarł prawie do domku. Teraz trzeba było tylko pojechać do miasteczka, ale przecież nie było już pieniążków. W pierwszej chwili zajączek chciał sobie je namalować, a tu heca, żółtej farbki nie ma. Całą zużył na słonko i nic mu już nie zostało. A ani zieloną, ani czerwoną, ani białą nie namaluje się pieniążków. Wtedy przy Arturze pojawił się Norbert. Spodziewał się, że przyjaciel niebawem powróci z wyprawy i przywiezie jakieś zamorskie skarby. Spodziewał się, że będą to złote monety, egzotyczne przyprawy albo może jakieś perełki. Gdy tylko dostrzegł on zajączka na wybrzeżu szybko skierował się w jego stronę. - Arturze, jak dobrze cię widzieć! Co tam w świecie słychać? Odnalazłeś swój skarb? Jak podróż powrotna? – dopytywał się Norbert. - Norbercie, cieszę się, że cię widzę. Tak, odnalazłem. Byłem w piaskowej krainie, w zasypanej piramidzie i tam znalazłem ten oto cudowny pędzelek. Co nim namaluje to staje się prawdziwe. Wracasz może do miasteczka zajączków? – powiedział Artur. - Z wielką chęcią bym wrócił, ale odkąd wypłynąłeś nie mogę stąd odjechać. Ale to nic, bo masz magiczny pędzelek! Dzięki niemu namalujesz mi wóz i pojedziemy razem do miasta. Wreszcie ja ciebie przywiozłem nad morze, kiedy jeszcze niczego nie miałeś. Widzisz? Masz teraz okazję się odwdzięczyć. Mój stary dyliżans niestety się popsuł, zepsuło się koło i popękało mi wszystko. – z zadowoleniem odpowiedział Norbert. Wtedy zajączek sobie przypomniał słowa Klemensa. Kierować się własnym rozumem i malować to co się chce. Przecież wóz można zawsze naprawić, a ten zajączek chce od razu nowego. Artur myślał, że to nie do przyjęcia, żeby tak wykorzystywać okazję. Owszem, kiedyś coś tam dla niego zrobił, ale bez przesady, taki dyliżans to sporo pieniędzy. Ten Norbert chyba oszalał. Artur chwycił pędzelek, otworzył białą farbkę i zaczął malować. Tym razem przeszedł samego siebie, namalował pięknego, białego rumaka z rozwianą grzywą. Gdy skończył konik parsknął, a zajączek wskoczył na jego grzbiet. Pobrano ze strony www.basnienadobranoc.blog.pl 2 Autor: Maksymilian Zienkiewicz - Ostrzegali mnie przed takimi jak ty. Jesteś pazerny i próbujesz mnie wykorzystać Norbercie. Nigdy niczego dla ciebie nie namaluję, a ty lepiej zacznij się martwić jak naprawić ten twój wóz, o ile naprawdę jest zepsuty. – po tych słowach odjechał, zostawiając byłego przyjaciela samego, bez pomocy nad morzem. Norbert spuścił głowę i ruszył w poszukiwaniu kogoś, kto by mu pomógł wymienić koło, gdyż bez wozu nie mógł wrócić do miasta i odebrać wypłaty. Martwił się, co by przez to wszystko tylko nie stracił posady. Zajączek pędził na grzbiecie białego rumaka przez pola i łąki, lasy i bory tak szybko, że jeszcze przed wieczorem dotarł do miasta. Zeskoczył z grzbietu rumaka, poklepał go po szyi i pozwolił odejść wolno. Nie chciał zatrzymywać go przy sobie, wolał, aby jego dzieło cieszyło się wolnością i swobodą. Następnie wkroczył do miasteczka jak zwycięzca, lecz nikt tego nie zauważył, gdyż wszyscy byli tu zajęci swoimi sprawami. Zajączek wreszcie dotarł do domu. Ale cóż to?! Zupełnie inaczej zapamiętał to wszystko. Tu dach się sypie, tu okno nieszczelne, a tam jeszcze futryna krzywa. I do tego wszystkiego ten cały domeczek taki malutki, jak dla pchełki. Ale przecież od czego ma się magiczny pędzelek. Artur znów dobył swojej zdobyczy. Wyjął i odkręcił zieloną farbkę, zamoczył w niej pędzelek z zaczął malować. Najpierw poprawił swój dawny domek i przemalował go na zielono, a potem jeszcze domalował poddasze z okienkami i balustradami. To jeszcze tu coś dodał, tam coś poprawił, a gdy zaszło już słonko zajączek miał własną, małą, skromną, zieloną rezydencję. W ostatniej chwili przypomniał sobie o klamce. Nie zostało już dużo farbki, więc wyskrobał jej tyle, ile się tylko dało, lecz musiał namalować gałkę. Wtedy zagrzmiało, zahuczało i zaburczało, a domek zajączka stał się zieloną rezydencją. Tym razem zajączek nie był zadowolony ze swojej pracy. Domek się powiększył i upiększył, ale nic poza tym. Jednakże nie miał już farbki, żeby coś domalować, ani sił po całych tygodniach podróży. Zwyczajnie wszedł, zamknął za sobą drzwiczki, położył się brudny do łóżeczka i zasnął zmęczony. Z zaśnięciem nie miał problemu, lecz jeżeli chodzi o spanie to wręcz przeciwnie. Śniły mu się miny i twarze wszystkich, którym odmówił malowania. Lisek Lucjan ze smutnym pyszczkiem szukający pracy i papużka Ewa sprzedająca swój statek. No i oczywiście Norbert tam daleko nad morzem próbujący zmienić koło. Poza tym wszystkim wielbłąd Hektor wrócił do złotej zatoki, lecz nadal tam biedulek głodował. A kotek Klemens wyszedł z tej przeklętej piramidy-pułapki, lecz skarbu nigdy nie dostał. Po całej nocy zmagania z własnym sumieniem w łóżeczku wyszło słoneczko i tak powiada, że czas najwyższy wstawać. Na to Artur, że całą noc nie zmrużył oka i z łóżka się nie podniesie. Lecz na dodatek ktoś tu się uwziął i do drzwiczek puka. Zajączek udawał, że wcale go nie ma, ale ten ktoś nie dawał za wygraną. Zawzięcie się do zajączka dobijał. Zrezygnowany, zmarnowany i zmęczony zajączek wstał i poszedł otworzyć drzwi. Na zewnątrz stał wróbelek Filipek i to on się tak dobijał. Lecz gdy otwarły się drzwi od zielonej rezydencji zajączka, przed oczami wróbelka pojawił się przerażający obraz. Był to cały brudny zajączek i w farbie i w brudzie, a nawet w piasku. Do tego wszystkiego jego ubranko było zniszczone, futerko w nieładzie, uszy na bakier, a pod oczami miał sińce. Filipek zmartwił się strasznie cóż to się Arturowi przytrafiło, że aż zaniemówił. - A ty Filipku, czegóż to ode mnie chcesz? Zaczarowanego kubraczka? Nowego domku? A może sztabkę złota? – zapytał ze złością w głosie zajączek. - Słucham? A dlaczego miałbym coś chcieć, mój przyjacielu? Przybyłem tu do ciebie w odwiedziny, bo słyszałem, że powróciłeś z dalekiej wyprawy. Martwiłem się czy wszystko z tobą w porządku. – odparł wróbelek. – Powiedz mi, o co ci chodzi z tymi wszystkimi skarbami, które mi tu wymieniłeś. I opowiedz mi całą swoją przygodę. – zajączek wraz z Filipkiem weszli do środka, Artur nalał im obydwu zdrowego soczku marchwiowego, od którego nie psują się oczy i zaczął opowiadać. - Wyruszyłem za twoją radą na poszukiwanie skarbu. Musiałem dostać się nad morze, więc skorzystałem z pomocy Norberta. Potem pomogła mi papużka Ewa dostać się za wodę, a na jej statku Pobrano ze strony www.basnienadobranoc.blog.pl 3 Autor: Maksymilian Zienkiewicz nauczyłem się żeglować. W złotej zatoce podzieliłem się jedzeniem z wielbłądem Hektorem, który obiecał mi, że mnie zaprowadzi. Lecz zanim to zrobił musiałem kupić wodę, a nie miałem pieniążków. Wtedy to lisek Lucjan zrobił dla mnie specjalną promocję, żebym mógł wyruszyć na pustynię. Odnalazłem zasypaną piramidę, wpadłem w pułapkę i znalazłem się w pomieszczeniu bez wyjścia z kotkiem Klemensem. Wyczarowałem nam wyjście dzięki pędzelkowi i twoim farbkom. Potem wróciłem do złotej zatoki, ale tam Lucjan chciał żebym mu namalował pałac, więc namalowałem rzeczkę i skończyłem jego brudne interesy. Potem ta cała papużka chciała nowy statek, cóż za tupet. Namalowałem statek, na którym sam popłynąłem do domu, ale po drodze złapała mnie burza. Żeby ją przegonić namalowałem słonko na niebie i dotarłem cały i zdrowy do portu. Wtedy zauważył mnie Norbert i chciał nowy dyliżans, ale co to to nie. Namalowałem rumaka białego jak śnieg i przyjechałem tutaj, gdzie odmalowałem swój dom wczoraj wieczorkiem. Jak sam widzisz każdy czegoś ode mnie chciał, a przecież zaczarowany pędzelek jest mój i tylko mój. – opowiedział Artur. - Ty głuptasie! Ty łapserdaku! Ci wszyscy przyjaciele pomogli ci zdobyć twój wymarzony skarb, a ty tak się im odwdzięczyłeś? Norbert narażał dla ciebie własną posadę, Ewa zaufała ci i nauczyła cię żeglować, Lucjan dał ci beczułkę wody na kredyt, chociaż nie spodziewał się, że go spłacisz, a wielbłąd Hektor pomógł ci dotrzeć do skarbu, a w zamian dostał figę z makiem! – wtedy właśnie do Artura dotarło jak bardzo źle się zachował. Odtrącił od siebie wszystkich przyjaciół i nie został już nikt kto by go pocieszył. Wszystko co powiedział Filip było prawdą, a z oczu zajączka popłynęły łzy. Artur siedział w swoim pięknym domku i płakał przy Filipie, stracił wszystkich przyjaciół dla jednego, zaczarowanego pędzelka. Mógł wyczarować wszystko czego tylko zapragnął, ale nie mógł namalować przyjaciół, ani dobrego humoru, ani niczego, czego teraz bardzo potrzebował. Łzy mieszały się z farbą, która zaschła na twarzy zajączka, a tęczowe łzy spadały na podłogę, tworząc małą kałuże. Żółty mieszał się z czerwonym, biały z zielonym, a czarny z niebieskim tworzył piękne fioletowe smugi. -Arturze! Spójrz! Jeszcze nic straconego! Weź swój zaczarowany pędzelek i namaluj dla każdego z twoich przyjaciół po pięknym kryształku z tej tęczowej farbki! – wykrzyczał Filip. Zajączek chwycił pędzelek w łapki i zaczął malować. Wywijał, malował, dopieszczał i cieniował. Wykorzystał każdą kropelkę farby, aby namalować pięć cudownych kryształków. Wszystkie były w kolorze tęczy, lśniły się i skrzyły, jakby ktoś zamknął w nich własne serduszko. Artur wstał z ziemi i dał jeden z nich Filipowi. - Nie Arturze, one nie są dla mnie. Ja już dostałem od ciebie portret i mi wystarczy. Weź je i idź, rozdaj je przyjaciołom. – powiedział wróbelek. Artur nie czekał długo, wyleciał z domu i pobiegł jak szybko tylko umiał do Norberta. Jednakże on nadal był uwięziony w porcie, gdyż nie miał wozu. Droga nad morze była daleka, lecz wtedy pojawił się biały rumak, którego zajączek wyczarował wcześniej. Artur wskoczył mu na grzbiet i pojechał do Norberta. Wręczył mu kryształek i poleciał dalej. Na brzegu stała jego żółta łódź, prawie doszczętnie zniszczona. Zajączek wsiadł na nią i popłynął do złotej zatoki. Ciężka to była podróż, o wiele cięższa niż dotąd. Ale tym razem Artur się nie oglądał za siebie, miał o wiele ważniejszy cel. Chciał odzyskać swoich przyjaciół, a aby to zrobić musiał im wynagrodzić swoje złe zachowanie. Gdy dotarł wreszcie do brzegu jego statek był stertą brązowych desek. W złotej zatoce zajączek dał tęczowy kryształek papużce Ewie i wielbłądowi Hektorowi, a nawet lisek Lucjan się załapał. Lecz nie była to ta sama złota zatoka. Bardziej by można powiedzieć, że była zielona. Odkąd płynęła tu rzeczka wszystko się zazieleniło. Wielkie drzewa i krzaki niczym w dżungli. No i te pnącza i liany. Kaina zupełnie niepodobna do tej, jaką zajączek widział tu wcześniej. Wtedy właśnie Artur poszedł szukać Klemensa. Miał już ostatni tęczowy kryształ i planował oddać go właśnie kotku. Znalazł go siedzącego nad rzeczką i czyszczącego futerko. Był nieco podenerwowany i zaniepokojony, gdy zobaczył zajączka. - Witaj Arturze, co cię do mnie sprowadza w te strony? – przywitał się kotek. Pobrano ze strony www.basnienadobranoc.blog.pl 4 Autor: Maksymilian Zienkiewicz - Widzisz Klemensie, popełniłem wiele błędów po drodze, a wszystko przez ten zaczarowany pędzelek. Ostrzegałeś mnie, że może wyniknąć z tego coś złego, a ja jakoś na odwrót wszystko zrobiłem. Zamiast pomagać tylko wszystkim przeszkadzałem. Odebrałem pracę Lucjanowi, zostawiłem Ewę bez statku, a nawet nie pomogłem Norbertowi. Nie wspomnę już o biednym Hektorze! Przybyłem tutaj wynagrodzić ci wszystko i cię przeprosić. To tęczowy klejnot, jaki wymalowałem. Proszę, jest dla ciebie, weź go i żyj dostatnio przez resztę swojego życia, a i twoje dzieci fortunę mieć będą. – powiedział Artur. - Widzę, że pędzelek okazał się groźny, tak jak mówiły hieroglify. Proponuję ci Arturze, żebyś zatrzymał kryształek dla siebie, mi zaś daj pędzel. Trzeba go zniszczyć, aby nikt już nie poszedł w twoje ślady i nie stracił swoich przyjaciół. Lepiej będzie dla wszystkich, gdy ja go zniszczę, a ty odjedziesz stąd z kryształkiem. – zasugerował kotek. - Dobrze Klemensie, mówisz rozsądnie. Oto pędzelek, chodźmy go zniszczyć we dwoje. – odparł zajączek. Kotek wraz z Arturem próbowali złamać pędzelek, wyginać i zgniatać. Rzucali w niego kamieniami i gryźli zębami, lecz nic z tego nie poskutkowało. Wzięli więc piłę i chcieli przeciąć, ale i tak się nie dało. Stukali młotkiem, a i siekierka nic nie pomogła. Męczyli się, męczyli, a pędzelka nie zniszczyli. Wreszcie zdyszany z wysiłku kotek tak powiada. - Arturze, gdy byliśmy w piramidzie wypadła ci czerwona farbka z kieszeni. Mam ją o tutaj, w kubraczku. Namaluj tu wielki ogień zaczarowanym pędzelkiem. To chyba jedyna droga. – powiedział Klemens. Zajączek chwycił zaczarowany pędzelek i zaczął się gimnastykować. Otworzył czerwoną farbkę od Klemensa i począł malować. Zaczął od płomieni, potem malował ogień. Dodał trochę żaru i skończył na dymie. Wszystko wyglądało cudownie, lecz pędzelek nie był skory do pomocy. On dobrze wiedział co się święci. Artur na niego spojrzał złym oczkiem, a ten zagrzmiał, zabulgotał, zaburczał w środku, aż nagle… buchnęły płomienie. Porwały pędzelek, ten zniknął w ogniu, wszystko się trzęsło i waliło. Wielki huk i wielkie burczenie. Trwało to chwilę, a pędzelek spłonął. Tak to właśnie Artur pędzelkowi gorące pożegnanie wymalował. - To żeś nam tu niezwykłą opowieść zmajstrował. Pobrano ze strony www.basnienadobranoc.blog.pl 5