Etap I - dziennik pokładowy
Transkrypt
Etap I - dziennik pokładowy
Szanowni Rodzice, Niniejszym oficjalnie ogłaszam otwarcie kolejnej edycji Dziennika Jachtowego Rejsów Morskich CHRIS. Mam nadzieję, że lektura przyprawi Was o szybsze bicie serca, i że z niecierpliwością będziecie czekać na kolejne odcinki naszej relacji :-). Jednocześnie przepraszam, że nie trzymam odwiecznych standardów, i że pierwsze zapiski dopiero teraz – ale uwierzcie mi proszę, nie dało się inaczej. Doba była za krótka... Zresztą, poczytajcie sami! Do usłyszenia! kpt. Mateusz Mroczek UWAGA: Pod adresem http://www.marinetraffic.com/pl/ais/details/ships/shipid:3479666/mmsi:261027170/imo:0/ve ssel:OCEAN_A możecie „na bieżąco” śledzić naszą pozycję. Piszę „na bieżąco”, gdyż działanie tego systemu zależy od naszego przebywania (lub nie) w zasięgu stacji odbiorczych na brzegu, oraz częstotliwości aktualizacji informacji na stronie. Innymi słowy, to, że nas tam nie widać, to nie znaczy, że zmieniło nas na dobre ;-). Dzień 0, piątek, 15.07.2016 Dzień Świstaka Hm, ja taki dzień już gdzieś przerabiałem... Kiedy to było? Rok temu? Dwa lata temu? A może co roku? Ola odebrana z pociągu. Zakupy w Makro zrobione. Jak zwykle cztery pełne duże wózki (hm, co tak mało? Ostatnio było prawie 6...). Towar przywieziony pod jacht. Akurat towarzystwo dotarło do mariny... Jest kogo gonić do noszenia :-). Bus rozładowany... Wachty podzielone (patrz niżej). O podziale na wachty słów kilka A co ja tam będę pisał – załączam dla Was do wglądu grafiki wacht. Jeśli zastanawiacie się, drodzy Rodzice, kto z kim śpi – to u nas w „4” śpią łoficyjery – a reszta w „2”, wachtami. Przy okazji możecie zobaczyć, kto za co odpowiada przy manewrach portowych, i czego możecie od swoich dzieci potem w domu wymagać w kwestii porządkowej :-). 2, 6, 10, ... dzień rejsu 3, 7, 11, ... dzień rejsu 4, 8, 12, ... dzień rejsu 0000 0400 0400 0800 0800 1200 1200 1600 1600 2000 2000 0000 0000 0400 0400 0800 0800 1200 1200 1600 1600 2000 2000 0000 0000 0400 0400 0800 0800 1200 1200 1600 1600 2000 2000 0000 0000 0400 0400 0800 0800 1200 1200 1600 1600 2000 2000 0000 1, 5, 9, ... dzień rejsu I II III IV K K K K K K K K K K K K K K K K K K K K K K K K Szare pole – wachta nawigacyjna B – wachta bosmańska K – wachta kambuzowa Wachta kambuzowa przejmuje kambuz po obiedzie „w stanie posprzątanym”, przygotowuje kolację i odpowiada za wieczorne sprzątanie statku. Następnego dnia przygotowuje śniadanie i obiad, i w międzyczasie sprząta cały statek. Uprzątnięcie pozostałości po nocy (brudne kubki po herbacie, itp.) – jeżeli nie zostanie to zrobione przez nocnych użytkowników kambuza – należy do obowiązków wachty kambuzowej. Uwaga: Wszyscy (szczególnie wachty nocne) proszeni są o ułatwianie życia innym i zmywanie kubków po sobie na bieżąco! Wachta I: Ulan, Michał, Weronika, Ewa Wachta II: Atilla, Natalia, Ada Wachta III: Weronika, Iga, Wojtek Wachta IV: Paweł, Gustaw, Julia, Basia Cumy dziobowe Odbijacze Desant, pomoc Cumy rufowe Zapraszamy do Trujki Po krótkim przerywniku, związanym z koniecznością zwrotu zakupowego busa, zaczęło się trucie. Znaczy się dzielnie znosząc nienawistne spojrzenia i słabo tłumione ziewy co poniektórych musiałem strzępić ozór gadając a to o jakichś kapokach, a to o bezpieczeństwie, a to o obsłudze kibli toalet, a to o sznurkach... Abstrahując od kolejnego (długiego) przerywnika, jakim była przyjechana obiadowa pizza, popołudnie z gatunku zaschło mi w gardle (dla mnie) i niechże on już skończy p... (dla załogi) ;-). Dość powiedzieć, że jak na koniec gadania stwierdziłem, że niech teraz ćwiczą dalej rzucanie rzutką bez nadzoru, bo ja mam co robić (ach ten papierków stos), to jakoś dziwnym trafem chętnych zabrakło*... * Pocierpią w następnych portach, oj pocierpią... I nadeszła noc, i koniec, i wszyscy poszli spać** Po truciu chwila wolnego na miejską szwendaczkę. Następnie kolacja w wykonaniu Wachty IV – zabłysnęli dość innowacyjnym sposobem podania np. serka czy masła :-) – a potem kadra ogłosiła plan dnia na jutro, godzinę pobudki i takie tam, i zarządziła dobranoc. Nie było źle. Po trzeciej czy piątej delikatnej sugestii w końcu wyleźli z tej mesy, oddali karty, zamknęli dzioby i poszli spać ;-). Cztery godziny snu im w końcu wystarczą... ** To byłoby zbyt piękne... Dzień 1, sobota, 16.07.2016 Morze, moje (?) morze Pobudka wypadła nawet nieźle – od zaplanowanej 0400 ruchy na pokładzie, nawet wszyscy się aktywowali. Ciut gorzej z pracą – senne ruchy przy przesznurowywaniu statku i innych takich spowodowały, że odjechaliśmy z Gdańska nie o planowanej 0430, ale bliżej 0500. Namawiałem i prosiłem, by zostali – w końcu nieczęsto jest okazja płynąć przez stocznię i dziwne rzeczy oglądać – ale chętnych brak. Została tylko wachta I (bo muszą), i zdaje się kilka innych przeszkadzajek. Dopóki nie doszliśmy do GD*, było płasko i silnikowo – to dokazywali. Co prawda kierowcy na początku dość mocno wczuwali się w konwoje z WWII, zygzakując namiętnie ku uciesze podwodniaków, ale jakoś dało radę. Po zwrocie i postawieniu gieni zaczęło ciut bujać – miny zrzedły. Po zwrocie za HL-S** zrobiło się już wesoło, bo i wskoczył bajdewind, i się ciut rozwiało... Dość rzec, że godzina wymiany gieni na bardziej odpowiednią chusteczkę trwała godzinę i była wykonywana przeze mnie i Sylwka, bo jakoś chętnych zdolnych sprawnych nie było :-). A po wyjściu na wysokość Władka i dostawieniu reszty żagli zrobiło się naprawdę wesoło :-). Obiad był przy krótkim stole. Oj tak! A taki pyszny makaronik z mięchem jest... Biedne dziewczyny i mordercze łypnięcie Aktualnie wieje 4. Czasami 3, czasami nawet 5. Buja ciut trochę***. Nawiguje wachta IV (poprzednie przeszły dość gładko, acz często w stanie zastępczym). Na pokładzie ze dwa trupy (było 5). W zejściówce cztery kolejne. Jeden, całkiem ładny ;-), blondwłosy, łypie na mnie morderczo i złowieszczo znad bladej twarzy :-). Za sterem Gustaw. Kłapie dziobem od pół godziny cały czas – a to martwi się że utoniemy, jak zobaczył akwarium za oknem w kambuzie (obiad podając), a to teoretyzuje na temat tego, że zaraz się na pewno przewrócimy, a teraz różniczkuje ruch przeciwnika, którego za oknem widać :-). Weterani trzymają się jakoś lepiej, ale... Właśnie z dołu wyszła (...), bombowy woreczek niosąc :-). Żeglarstwo! * Boja podejściowa do Gdyni. ** Jakaś boja na południe od Helu, jak nietrudno z nazwy zgadnąć :-) *** Stan morza 4. Tak z 1,5 m fali. Idealna żeglarska pogoda! Dzień 2, niedziela, 17.07.2016 To samo, co zwykle, czyli buja, niewiele dookoła, i płyniemy dalej! Noc minęła zgodnie z oczekiwaniami. Trupiarnia w sterówce, choć stopniowo coraz mniejsza, gdyż co poniektórzy opanowali sztukę poruszania się na czworaka i ucieczki do własnego wyra. Wachty jakieś takie wymięte, często poirytowane, bo na 3-4 osoby żyją maksymalnie dwie, i muszą robić w nadgodzinach... Zasadniczo bez zmian :-). Śniadanie – płatki z mlekiem. Nawet parę osób jadło :-). Sporej części dnia nie pamiętam, bo wpadłem w swój stary nałóg nawyk polegający na kradzieży po załodze czytadeł wszelakich, i rano kończyłem jedno 400 stron, a teraz, pod wieczór, kolejne... Ale zasadniczo obiad był, nawet przy prawie pełnym stole (sic!), i się przyjął. Popołudniowe słoneczko wygrzewało większość ekipy na pokładzie, zdaje się, że byli zadowoleni – bo jakieś śmichy było słychać... Na autostradzie pod Olandem nic nas nie przejechało, znaczy wachty jakoś dały radę... Aktualnie czekamy na podanie kolacji. Wszyscy już żywi (prawie płasko jest), choć ze trzy dziewczęta jeszcze blade i na diecie... Zaczynają mnie przepytywać, co my jutro w tym Visby robić będziemy... Sami zobaczą :-). Dzień 3, poniedziałek, 18.07.2016 Światełka na horyzoncie Chwila po północy. Obudzili mnie, bo port „blisko”. Za godzinę znaczy się... Dobrze, że już przynajmniej głowa mnie nie boli. Czas zacząć nastawiać się na walkę z żaglami :-). Wachtuje I... Weronika „dziecko Spotify” pozbawiła mnie właśnie telefonu i przesłuchuje mi muzykę... Ulan z kamienną miną kieruje i wysłuchuje latających tekstów. Zaczyna być ciekawie :). Chwilę po 0200 standardowa walka ze zrzucaniem żagli. Coś tam jeszcze wieje... Wjazd do portu i niespodzianka – nabite jak sardynki w puszce, a że wieje, to wolne miejsca średnio się dla nas nadają... Zahaczyliśmy się technicznie i szukamy. W końcu zostawiliśmy desanty na brzegu (już nawet nie wiem, kogo – pewnie się Wam poskarżą, że bez nich chcieliśmy odpłynąć ;) ), i kręcimy się po porcie przez bez mała 1,5 h próbując różne miejsca... W końcu udało się znaleźć humanitarny narożnik. Nawet prąd tu jest :-). 0400, spać! Turyści do miasta, robotnicy do pracy 0800 – bandera. Nikt się nie spóźnił, nikt nie marudził, choć mnogo było piżam... Ciekawe, jak to na zdjęciach wyjdzie, bo były też osoby ciut bardziej elegancko ubrane :-). Śniadanie, szybkie sprzątanie, i o 1000 poszli w miasto. Zwiedzają Muzeum Gotladnii, a potem mają chwilę szwendaczki po uliczkach tego uroczego miasteczka... Ola gotuje, bosman Andrzej naprawia zepsutą przez kambuźników instalację ściekową (jak się naspuszcza w zlewie resztek jedzenia, to się potem rurki zapychają... i jest problem :/). Cisza na pokładzie jak dawno :). Po objedzie odjazd. Dokąd? Aby uprościć proces decyzyjny (bo, jak zwykle, zawsze coś) przeklikałem i opłaciłem z góry rezerwację w marinie i... musimy jutro do wieczora być w Sztokholmie :-). W ramach dygresji – jak okazało się, że DWA posiłki (śniadanie i obiad) mamy na twardym, to nawet Natalia i Julia odżyły... Ech, co ta perspektywa kawałka dębu i zielonej trawki pod nogami robi z ludźmi... Wredne Szwedy i oszczędność czasu Wszystko poszło zgodnie z planem. Prawie. Odjazd miał być o całe 50 m – na stację paliw po drugiej stronie basenu – coby jeszcze wody na drogę dolać... A tu z przysadzki, jak tylko się odkleiliśmy, wjechał sobie takim wielkim kopulodromem, co to zużycie paliwa liczy nie w litrach, tylko w setkach dolarów na godzinę, taki wielki gruby Szwed z kolegami... I rozpychając się zajął nam miejsce :/. Komentarze załogi – bezcenne... Cóż, w takich okolicznościach grzecznie się posprzątaliśmy, i ruszyliśmy w trasę. Może to i dobrze? Prognozy takie, że za parę godzin wyłączają wiatr – a tak trochę pożeglujemy*... Cisza halasem pisana Pożeglowaliśmy. Prawie 5 godzin. A potem zgodnie z prognozą. Cisza. Czyli u nas pięknie usypiający warkot chrumchla... Przynajmniej będziemy w Sztokholmie przed kolacją ;-). Dodatkowym źródłem hałasu była permanentna nocna impreza w nawigacyjnej – co się tam pojawiłem, z dziury wychynąwszy, to był tłum, muzyka, karty, gwar i ogólna zabawa. Chyba o to chodzi :-). * Nawet Andrzej był dla nas łaskaw. Odpalił swoją kolorową Wunderwaffe i zamiast 3 jechaliśmy 5,5 knota na tym zefirku :-). Dzień 4, wtorek, 19.07.2016 Czwarta nad ranem... ...ale sen nie przyjdzie. Właśnie się skończył :-), a poza tym już jasno jest. Od jakichś dwóch godzin... W końcu na daleką północ płyniemy. Sytuacja bez zmian, nadal cisza i motokrówka, tylko wachty się sennie zmieniają... Marudzą, że już wolą rzygać i się bujać, przynajmniej coś się dzieje... Spieszę donieść, że mamy śpiochy na pokładzie. Co prawda oficjalnie Natalia z Adrianną aktywnie wypoczywają, ale ja wiem swoje. Biedny Attila gania sam, bo panie śpiączka ogarnęła :-). Dobrze, że pora na zmianę za kierownicą, obudzą się... A taki fajny wschód słońca przespały... Nawet sternik za kółkiem podsypia*... Co za załoga... Zaczyna się piekło Śniadanie. Za oknem lampa. Już teraz tak ciepło, że przez otwarte drzwi pali. Aż strach się bać, co będzie w południe, gdy otoczą nas wyspy... Wachta I zabłysnęła stołem na bogato – kasza manna z bananami, a co! Ledwośmy zjedli, już odpalili odkurzacz – starają się, bestyje :-). Nudno jest Znaczy się cytat z Wojtka. A my właśnie weszliśmy w szkiery... Stojąca za sterem Weronika cała blada dzielnie i uważnie prowadzi nas między skałkami, a ten mi się nudzi... Ech. Reszta opala się na pokładzie i podziwia widoki. Albo śpi**. Jak pogania po pokładzie z lornetką i będzie bojek szukał, to mu się przestanie nudzić... A, usiadł do steru. I choć nadal znudzony ;-), to steruje baaardzo profesjonalnie i spokojnie, bez nerwowych ruchów. Ciastka! Nawigacyjna rzuciła się na ciastka... Ola przyniosła. Weronika Duża zastanawia się, na ile wystarczą, bo ostatnio 2 kg poszły w 2 h :-). Załoga chyba zgłodniała (niektórych Pań nie było na śniadaniu)... Teraz wyszły wafle ryżowe i jogurty... ŻARŁOKI! Zniknęły chyba szybciej... A na obiad chili con carne... Caly wielki gar... Ledwo wystarczył... W tak zwanym międzyczasie, choć żeglujemy w cudownych okolicznościach przyrody, jak widać poniżej... [wstawić zdjęcia widoków nr 1 i 4] ... to załoga, zamiast się cieszyć z Waszych ciężko wydanych pieniędzy, Drodzy Rodzice, nadal uskutecznia lenistwo jak poniżej :-). [wstawić zdjęcia załogi nr 2 i 3] A – tak przy okazji – od południa nie mamy wody. Skończyła się. Wyszła. Wyschła. Nie ma. Woda nie. Tak się dziewczyny radośnie rano prysznicowały, że wyprysznicowały całość :-). I teraz Wachta I musi myć po obiedzie gary w wiaderku, a inni z tymże wiaderkiem ganiają do toalety... Szyper wuj Wspomniany wcześniej upał zapewne był przyczyną tego, o czym poniżej. Różne już w załodze miewałem sytuacje bumelanctwa, ale aż tak, to przesada... Było to tak. Upał praży, co poniektórzy śpią jak wyżej. Wachtuje IV. Poza nimi w nawigacyjnej impreza jak zwykle. Kierowcy zmieniają się co 40 minut czy inną godzinę... I nagle wredny kapitan wykrył, że w dzienniku dziura... Jak to tak może być? Wykrył, pomarudził, powrzeszczał, i co się okazało? Choć minęły już z okładem 2 godziny wachty, to oficera niet – śpi sobie smacznie od śniadania zakopany w śpiworze... Nikt go nie obudził***. Cóż... Zewnętrznie zachowałem spokój, ale na moje mordercze myśli spuśćmy zasłonę milczenia... W końcu nasz dzielny oficer wstał, wchłonął obiad, i przez następne pół godziny zawiesił się przy stole w sterówce. Teraz siedzi i półsennie wprowadza nas do Sztokholmu... A niech ma, bo niestety, ale jak dopłyniemy, to będę wredny, oj bardzo wredny... Sztokholm Zaledwie drugi manewr portowy w trakcie rejsu, a tu poszło bardzo sprawnie. Naprawdę! Prym w zarządzaniu swoim odcinkiem wiódł Ulan. Stoimy. Lejemy wodę (tę prawdziwą ;-) ) i ustalamy plan. Ponieważ stoimy w Wasahamnen, w samym centrum miasta (choć do starówki z pół godzinki spacerku), postanawiamy być mili – dziś do 2200 czas wolny i zwiedzanie samodzielne (5 godzin prawie!) – tym bardziej że Grona Lund, takie fajne wesołe miasteczko, mamy za rogiem jakieś 150 m stąd :-). A i muzeów różnych w zasięgu wzroku kilka... Jest co robić. Sielankową atmosferę popsuło zakończenie „afery śpiocha” – krótka decyzja: mamy nowego oficera. Od dzisiaj Wachtą IV dowodzi Julka. Gratulacje!i Ustaliliśmy zasady, i w drogę! Ciekawe, jak się sprawią... Oczywiście zdziwimy się, jak wszyscy będą na czas i bez kombinacji, ale... Wychodząc zaskoczyli nas – zagrali jako grupa. Poszli w kupie. Tylko biedna Natalia musiała ich gonić, bo trzeba było okraść ścianę... Fiji time, czyli Szyper straszny wuj Zgodnie z oczekiwaniami narozrabiali, ale... Takiego czegoś nie spodziewaliśmy się. Zasadniczo powrotników można podzielić na 4 grupy: Honorowi, Spóźnialscy, Olewacze i Kombinatorzy. Honorowych było 4: Gustaw, Basia, Ewa i Wojtek. Wrócili na czas. Prawie**** :-). Spóźnialscy to Michał i Natalia. Wraz z Olewaczami zameldowali się pół godziny przed czasem „że są” i że idą jeszcze do parku, który widzimy z jachtu pogadać. OK, mają czas... Tylko że Spóźnialscy wrócili 11 minut po czasie, a Olewacze – olewając wszelkie zasady i nasze telefony do nich, łaskawie przyszli 25 minut spóźnieni. I jeszcze byli wielce zdziwieni, czego my od nich chcemy – bo „przecież oni się tylko zagadali i nie wiedzieli, że czas minął”. Grrrrr!!!!! Gwiazdą wieczoru byli Kombinatorzy, czyli Ulan&Double Weronika Team. Kulturalnie, zgodnie z ustaleniami, zadzwonili 15 minut przed czasem, że się spóźnią do 15 minut, bo idą, ale przeszacowali tempo. OK, grają honorowo. Tylko... Spóźnili się 45 minut, bo ponoć pomylili mosty, i musieli obejść całą sąsiednią wyspę dookoła. Biedactwa! I jak wam się to podoba? To nie koniec... Kolacja, czyli czy jest tu jakiś cwaniak? W ramach czasu wolnego kadra zaszalała. Przygotowaliśmy skromną kolację (zimna płyta, szarlotka, ...), aby zmęczone zwiedzaniem biedactwa miały co jeść. I co? Jak wpadli na jacht, to usiedli na pokładzie i zaczęli gadać i w karty grać. Dopiero jak wszyscy spóźnialscy dotarli, przypomnieli sobie o głodzie – ale wtedy to już dostali zakaz i polecenie pójścia spać. Kambuz miał posprzątać i też zniknąć. Skoro tak, to Ola z Sylwkiem idą sobie na wieczorną kawę. Ja wdaję się w dyskusję z Andrzejem-bosmanem na pokładzie. I nagle przez okno widzę, że coś tłoczno i radośnie im się sprząta w tym kambuzie... Zakończywszy dyskusję wpadam na dół, a tam... W kambuzie pełna wyżerka (pomimo zakazu – czas był wcześniej), a w mesie impreza się rozkręca – już już i karty będą na stole... (...) Byłem niemiły. Nawet chyba bardzo. Głos podniosłem. Mało parlamentarnie. Przepraszam. Grunt, że w ciągu 5 minut wszystko było posprzątane i zapadła cisza. Kawosze wrócili, odwołani awanturą. Niepocieszeni delikatnie mówiąc. Ostatnia kontrola po kabinach – i co? Weronika Dziobowa dalej kombinuje i szwenda się nie tam, gdzie trzeba... * Jakoś się nie dziwię. Sennie, ciepło od słoneczka, silnik mruczy, dookoła tylko woda i nic poza tym... Nuda ;-). ** Jak by mogli, to by spali bez przerwy. Najlepiej ze słuchawkami na uszach... *** A sam, łoś fioletowy jeden, nie przyjmuje do wiadomości istnienia budzika w telefonie... I jeszcze pyskuje, że pobudki nie było. Łaskawca! **** Kilkanaście sekund spóźnienia się nie liczy. Za to ten widok, jak biegli po pomoście na złamanie karku, by zdążyć – bezcenny ;-)/ Dzień 5, środa, 20.07.2016 W portach statki gniją, a marynarze schodzą na psy Powyższe pokazuje, że czas płynąć. Do odwołania* wprowadzamy ZOMZ**. Jeszcze tylko wycieczka do Muzeum Wasa, poprzedzona kilkoma akcjami w wykonaniu dzielnej załogi***, i o 1200 ruszamy w trasę. W planach przejście wąską kiszką – południowym wyjściem ze Sztokholmu, średnio dostępnym dla takich koromyseł jak nasze. Głębokości puszczają na styk – najwyżej kółka założymy... Ale widoki będą tego warte!**** Aiiiieeee zimno zimno zimno plum, czyli Natalia w akcji Przejście udało się, choć zrobiliśmy mały korek... Z brzegu aplauz – znaczy się dawno nikt nie miał tutaj takich głupich pomysłów :-). Aby kontynuować tradycję i nie zepsuć tak dobrze rozpoczętego popołudnia, po obiedzie zaparkowalim w takiej bocznej kiszce, coby zwodować chętnych. Wiecie co? Ci panowie nasi jacyś tacy niedorobieni... Ulan wskoczył pierwszy (nic dziwnego), choć szybsza była Natalia. Poza tym odważył się tylko Wojtek... Parę innych dziewczyn, średnio rozróżnialnych w stanie mokrym (bez okularów byłem ;-) ), również zażyło kąpieli (acz nie wszystkie). Trwało to jakieś 40 minut, z czego 25 próba złapania Natalii i zmuszenia jej do zakończenia zabawy. Prawie wędkę trzeba było wziąć, tak uciekała ;-). W tym czasie udało się nawet, pod dowództwem Sylwka, zdobyć szwedzki brzeg*****... Do wieczora (późnego) szkiery i relaks, potem 150 mil do Kalmaru... Nawet jest szansa na trochę żeglowania! Fiji time revisited W ramach głupich pomysłów zatrzymaliśmy się na godzinę na Dalarö Skans. Taka malutka skałko-wysepka. Middle of nowhere, here-be-dragons na środku niczego. Decyzja podjęta na zasadzie „ej, tam jest pomost, ciekawe, czy damy radę?”. I co? Mamy przepiękne zdjęcia autorstwa Andrzeja, oraz... kolejny zestaw „Fiji Time Team”. Tym razem damski. Weronika Mniejsza, Basia, Ewa i Julka spóźniły się na jacht 15 minut (przypominam, wyspa tak ogromna, że z dowolnego punktu widać 200 innych wysp dookoła), a to tylko dlatego, że zostały za wszarz przywleczone przez Sylwka – tak pewnie wróciłyby po Bożym Narodzeniu******... Przy okazji: kolejna sprawność dla Ulana za skakanie z dziobu z cumą. Zobaczycie zdjęcia, to zrozumiecie, czemu :-). A Gustaw został Zenkiem, znaczy się autopilotem – jest kreska na mapie? To pojedzie po kresce z dokładnością co do piksela ;-). Płyniemy! * Na pewno w następnym porcie. ** Zakaz Opuszczania Miejsca Zakwaterowania. Ergo nikt (poza Honorowymi) nie schodzi w porcie na ląd w celu innym niż toaleta bądź wycieczka zorganizowana, a na pokładzie będzie miał co robić... *** Śniadanie z poślizgiem 25 minut, bo kambuz zaspał 15 minut... Sprzątanie przez kambuz w tempie takim, że dogonili grupę w muzeum godzinę później... Takie tam. **** Tylko czy nasze paskudy to docenią? ***** Śpiewają, że by zabijać gwałcić kraść. Tylko... tam nic nie było, jak to na pustej bezludnej chwilowo wyspie... ****** Opalanie się na skałach i próba rozkręcenia paznokciami latarenki morskiej wygrały z dyscypliną. Dzień 6, czwartek, 21.07.2016 Płyniemy dalej... Czas płynie swoim rytmem, wachty się zmieniają, coś wieje... Słońce praży niemiłosiernie... Czas mija... Załoga jakaś taka zgrana i grzeczna... Zawsze mówiłem, że im więcej pływania, tym lepiej... Czas mija, a my płyniemy... Kartki książek szeleszczą, strony uciekają, mile znikają, sen mija, a czas płynie... Wieczór. Kalmarsund na horyzoncie. Wiatr się skończył, silnik mruczy... W budzie kącik zwierzeń, gier i zabaw... Za oknem początek końca pełni i lekko zmarszczona tafla... Planujemy śniadanie w jakiejś dziurze typu Mörbylanga. Dzień 7, piątek, 22.07.2016 Widok lądu źle wpływa na załogę. W nocy w sterówce dzika impreza z tańcami... Jak znikałem o północy, to była w pełni. Jak wróciłem o 0430, to aktualna wachta jakaś taka wymięta, senna i zmęczona... Weronika Duża spod wpółprzymkniętych oczu próbuje nas trafić we właściwą dziurę pod mostem. Sam most zrobił Wojtek... Mörbylanga Śniadanie w uroczej dziurze o takie właśnie nazwie. Z racji plażowych warunków zaparkowaliśmy w minimalnym składzie – kadra + Wachta III. Poszło całkiem sprawnie* :-). Stoimy do 1100, potem dalej... W dzień znów ma się powietrze ruszać, pożeglujemy chwilę... Śniadanie zjedzone. Towarzystwo przespacerowane. Teraz leżą i się opalają – i czekają, bo drobna obsuwa jest... Nie wyjdziemy, póki obiadowa lazania nie skończy się piekarnikować ;-). Zanim coś powiesz, zastanów się dwa trzy razy Dni temu kilka Ola ogłosiła konkurs. Kambuzowy. Cel był prosty: zmusić towarzystwo do punktualności i porządnej pracy. I co? Wachta II podała deser. Banany pieczone w czekoladzie. Wachta I odpowiedziała kolacją w postaci parówek w cieście popchniętych ciastem francuskim z musem jabłkowym oraz z czekoladą bananową... Aż strach się bać, co jeszcze wymyślą! * Choć Andrzej, jak zwykle, miał zastrzeżenia i marudził. Taka jego rola... ;-) Dzień 8, sobota, 23.07.2016 Karlskrona, czyli ZOMZ w strugach potu na plecach Do Karlskrony doturlaliśmy się chwilę po północy. Całkiem sprawne parkowanie, i spać. Rano standardowa bandera. Plan dnia: micha, potem muzeum z różnymi statkowymi urządzeniami do mordowania innych statków. A potem... ZOMZ! Grzeczna Czwórka ma dwie godzinki na miasto. Mali winowajcy (Michał i Natalia) tną i palą liny, produkując krawaty, a reszta... Jeździ na szczotach po pokładzie i pucuje. Pompuje ponton. Sprząta. Leje wodę. Takie tam*... Muzeum ponoć się podobało. Czekamy na efekt pucowania, i odjazd... O ile nas linotwórcy wcześniej nie spalą... O pływaniu nie ma co pisać. Jest jak zawsze. Hot hot hot gołłłąco. Piekło atmosferyczne. Wachty gadają. Działają. Rozrywki intelektualnej czas W drodze na Utklippan wprowadziłem ciut rozrywki intelektualnej. Miało być wcześniej, ale najpierw na początku rejsu rzygali, potem nie było materiału, a potem... było turystycznie ;-). Otóż, wyobraźcie sobie, drodzy Rodzice, wyciągnąłem dla towarzystwa pewien relikt. Papier. Papierową mapę znaczy się. Zagoniłem Państwo oficerstwo do stołu i zacząłem zadawać pytania. Odpowiedzieli jak odpowiedzieli... Co pomyślałem, niech ukryją mroki mej pamięci. Następnie czas jakiś cierpliwie przypominałem – niektórym po raz trzeci – co i jak. Łudziłem się, że słuchają***... Efekt? Teraz przynajmniej przy cogodzinnej księgowości coś tam kreślą po tej biednej cierpliwej mapie... Się zrobi jasno, to zobaczymy, co narozrabiali i dlaczego trafiliśmy do celu tylko dzięki komputerowi sternika ;-). Ut-klippan (bęc) Miało być jak w zeszłym roku. Niestety, nasze miejsce – jedyne, gdzie możemy się tam przysznurować – zajęła mała, śliczna, drewniana motorówka z dwójką starszych państwa na pokładzie. Jakby cholery nie mogli pójść gdzie indziej – na przykład 50 m dalej! Próbowaliśmy innych możliwości tamże, ale dno dość szybko uświadomiło nam****, że nie bardzo się da. Jak niepyszni musieliśmy znikać... Ale nie poddaliśmy się! 100 m od główek, rychtuj chyto do ciepnięcia, Anker Wasser plum, i... zdarłem głos próbując uciszyć pokładowe plotkary (Julka, Mała W, i parę innych przekupek rulez), gdy nudziły się przez pół godziny naszej walki z uzbrojeniem pontonu. A takie były potem zadowolone, że ktoś raczył je jednak zatramwajować na brzeg... Mają za swoje – noc, a tu oczy dookoła głowy trzeba mieć. Przecinamy autostrady pod Bornholmem... Na kolację była świeża bagietka. Biedny kambuz co i rusz musiał donosić***** :-). A’propos autostrady. Siedzę sobie, klikam w komputer, pilnuję towarzystwa...Jakieś światełka dookoła, ale daleko... 10 minut później – zerk i wielka (...) dla Dużej W – bo chaliera w torpedę się bawi – przed dziobem dwa kable tankowiec, idealnie burtowo ustawiony, cel dużej wartości jak się patrzy, a ta go trafić próbuje... Na szczęście szybszy był. * Przy okazji psuje. Dziewczyny myjąc okna urwały** 1 czy 2 z 4 wycieraczek... Ciekawe, co będzie, jak się Andrzej dowie ;-) ** Na szczęście to tylko odkręcone kontry. *** Babskiej części oficerstwa średnio się chciało... Te gaduły! **** Ze dwa razy nawet z dość głośnym i wyczuwalnym bęc. A może bęęęęcc? ***** Pieczywo oczywiście. Do ministra Zero to innym razem... Dzień 9, niedziela, 24.07.2016 Tejn, czyli ja nic nie wiem, spałem. A poza tym mamy wakacje. Miało być Allinge na śniadanie, ale było pełno. Wyszło jak zwykle, czyli Tejn. Miały być rowery, ale ich tu nie mają. Wyszło jak zwykle, czyli autobusem do zamku. Za darmo, by Sylwek nie miał gotówki, a plastika niet. Potem terenowe marszobiegi. Niestety, nie udało się załogi zmęczyć. Za to Sylwka tak... Miało być wieczorne Christiansø i grill. Wyszło jak zwykle, czyli nie chce mi się nic nie chcieć i grill z kąpiółką na „plaży” w Tejn. Ponoć było fajnie. Nie wiem, spałem*. Sklep – dziwnym trafem będący 50 m od miejsca cumowania – żarłoki okupowały do 2100. Potem się zamknął i odpłynęliśmy. Do domu... Miało wiać. Niestety, wyszło jak zwykle. Wyłączyli wiatr i chyba jednak pochrumchlujemy całe te biedne sto mil i 15 godzin do Świnkowa... Spać mi się znowu chce. Chore, prawda? * Pszszszepraszam Szanownych Rodziców za zdawkowe pisanie, ale (i) średnio jest o czym, (ii) na wycieczce mnie nie było, (iii) kiedyś odespać muszę. A, z ciekawostek – Ulan narozrabiał w sklepie. Niech sobie lepiej kupi oczy dookoła głowy**... ** Strat w ludziach brak. W sprzęcie chyba też. Dzień 10, poniedziałek, 25.07.2016 Taa ostatnia nieedzieeelaaa*... Inaczej wyjąc – ostatnia noc w morzu, ostatni przelot... Nawet parę godzin żeglarstwa udało się w nocy złapać, ku niezadowoleniu biedactw zmuszonych do ganiania po pokładzie i roboty. Dzięki temu w nocy spało** się spokojnie, w ciszy i przy lekkim bujaniu. Niestety, jeszcze 2-3 h, i będzie trzeba kończyć – raz, że wiatr ucieka, a dwa, że chcemy być w Świnoujściu na 1800, by spuścić towarzystwo ze smyczy na ostatni wieczór... A tu przed nami jeszcze z pińc dyszek. Nawiguje Wachta IV, więc cicho jest. Mało gadatliwe stworki, niestety... O, wstały Weronikowe kambuźniki. 20 minut po czasie, bo im dyrekcja zaspała... Chyba głód załodze w oczy zajrzy :-). Na śniadanie, poza standardem, zapodali... Wczorajsze ciasto drożdżowe by Ola® z... budyniem :-). Nie jest źle – wiatr nie chce uciec. Dostawiliśmy Andrzejowe kolorowe Wunderwaffe, i grzejemy koło piątki w dobrym kierunku. Może dojedziemy do domu na żaglach? Prawie się udało. Na silniku pokonaliśmy ostatnie 18 mil*** – całkiem nieźle! Wejście do portu pod hasłem małej radiowej kłótni z VTS – jakiś młodzik tamże chyba zapomniał, że jest od pomagania innym... A potem nastąpiła zielona noc Zdaje się, że nawet grzecznie było... Rozegraliśmy to standardowo – czas wolny od 1900 do 2200 – poszli w miasto, nawet kolacji nie chcieli :-). W tym czasie wybebeszyliśmy cały jacht, porządkując prowiant na następny etap... Jak wrócili, byliśmy mili – zmyliśmy się kulturalnie do parku 50 m od jachtu, coby posiedzieli sobie sami do północy... I wiecie co? Załamka... Okazyjne inspekcje wykazały dziką imprezę na rufie przy hamaku. Aż wióry szły****! Gdzie te czasy, kiedy w użyciu była pasta do zębów i takie tam... ;-) A, Ulan menda. Miał schować banderę, nie schował. Uprzejmie donoszę! * Zasadniczo to już poniedziałek, ale kto by się tam przejmował. ** Tak, znowu pospałem trochę. I w nawigacyjnej, i w swojej trumnie... A co! *** W praktyce pewnie ze 22. Po południu sterowała Ada, a ta to prosto jechać nie umie ;-). **** W eterze. Tak to jest, jak na małej powierzchni siedzi 14 osób, każda z nosem i palcami w klikofonie... Dzień 11, wtorek, 26.07.2016 To już jest koniec, nie ma już nic*... Standardowe zamieszanie i awantury przy sprzątaniu. Chaos i klasyka :-). Jak zwykle za mało czasu i za dużo rzeczy do zrobienia (kwity, dziennik, opinie, opowieści dziwnej treści**, rozliczenia, mycia podłogi, zakupy, zakupy 2, zakupy skleroza, zamówienie obiadu, ...). Ale trzeba powiedzieć, że poszło nawet sprawnie i w miarę szybko. Chyba. Nie wiem do końca. Widziałem tylko efekt, bo zarządzali Ola z Sylwkiem. W końcu wszyscy zebrali się razem. Miało być o 1200, wyszło o 1330, jak zeżarliśmy już pizzę... Przemówienia, uściski ręki, z niektórymi rzewne łzy na pożegnanie po trzech wspólnych latach, i... Do domu! Szkoda, że kadra nie może iść spać... Dla ciekawskich: przepłynęliśmy 792 Mm w 165 h, z czego 102 h na silniku. 96 h postoju. Zaledwie. To rekord wszechczasów chyba! Byliśmy w Visby, Sztokholmie, Dalarö Skans, Mörbylandze, Karlskronie, na kotwicy na Utklippanie, no i w Tejn. Jak na 10 dni pływania, całkiem przyzwoicie! Do zobaczenia za rok! * Treść jak co roku. Taki generic. Ale kto by się przejmował, jak to zawsze tak samo wygląda... * Tak. Te niniejsze właśnie.