Andrzej Grzenia_rejs 2_20131013

Transkrypt

Andrzej Grzenia_rejs 2_20131013
Tekst Andrzeja Grzeni.
Po przygodach podczas pierwszego rejsu żaglowcem Zawisza Czarny, zaraziłem się
wspaniałą atmosferą i współpracą wszystkich osób biorących udział w takich wyprawach.
Nieważne czy widzisz czy nie - ale obowiązki masz te same - zmywanie naczyń, obieranie
ziemniaków, szorowanie kibla, czy wciąganie lin podczas stawiania żagli oraz sterowanie
statkiem.
Więc wybrałem się w następny rejs, który trwał 10 dni. Podczas pierwszego miałem
obawy, że jestem ślepcem, ale ta właśnie wyprawa dała mi wiarę, że będąc osobą
niewidomą mogę osiągać cele wyznaczone przez siebie, a nie widzę tylko 7 lat i jest dla
mnie trudne by się nauczyć żyć z taką niepełnosprawnością.
Wyjazd na 3 etap organizowany przez fundację "GNIAZDO PIRATÓW" zaczęliśmy w
Warszawie, skąd dojechaliśmy do Antwerpii i tam weszliśmy na statek, by dopłynąć do
Gdyni. Wyjechaliśmy w sobotę 24 sierpnia o godzinie 15, a do Antwerpii dotarliśmy na
drugi dzień o godzinie 9:30. Cała droga zleciała szybko i wesoło. Już w autobusie
podzielono nas na wachty. Dowiedzieliśmy się więc, kto, z kim i w jakiej wachcie będzie
przed samym wejściem na żaglowiec. Ja trafiłem do wachty 1, odpowiadaliśmy za
pierwsze żagle na dziobie. Od razu po odłożeniu własnych plecaków dostaliśmy zadanie
postawienia i rozpalenia grilli, również ustawienia stołów na nabrzeżu, gdzie o 13 mieli
przybyć europosłowie. Gdy zadanie zostało wykonane, można było się przejść i zwiedzić
okolice, co większą grupką uczyniliśmy. Dzień zleciał wspaniale i szybko, zapewne dzięki
temu, że miałem jeszcze wachtę przy trapie. Następny dzień, jak zwykle zaczął się od
apelu i podniesienia bandery a potem śniadanie i prace zlecone przez bosmana. Po
wykonaniu, bosman odbierał albo zlecał poprawki, więc wszyscy mieli zajęcie. Następnie,
w wolnym czasie - szkolenia przy obsłudze żagli, ja pierwszy raz na dziobie i to było
wspaniałe, chodzenie po linach na samym dziobie gdzie się rozwija, klaruje żagle,
fantastyczna przygoda, tylko jak to będzie na pełnym morzu? Czas minął i następnego
dnia jest, jak co dzień, w wolnych chwilach można ponowie zwiedzić okolice oraz kupić, co
potrzebne. Idąc z grupką wachty trafiliśmy do sklepu z polskim towarem i po chwili okazało
się, że obsługa pochodzi z Polski - zaczęły się rozmowy, zakupy miały trwać 30 minut, a
trwały ostatecznie 2 godziny. Po powrocie był obiad i przygotowanie żaglowca do
opuszczenia portu. Więc odbijamy, wachta w jakiej jestem, odpowiada za pierwsze dwie
cumy na dziobie, wciąganie i wyrzucanie na nabrzeże oraz klarowanie cum na pokładzie.
Wszystko poszło sprawnie i płyniemy, na razie kanałem, później rzeką, trwa to około 14
godzin. Następnie wpływamy na Morze Północne gdzie obieramy kurs na port w Dani,
Skagen. Po dłuższym czasie gdy wpłynęliśmy na otwarte morze było widać kilka osób z
głowami za burtą…choroba morska, a buja mocno, fale przelatują przez burty, jest trudno
ale wspaniale. Czeka mnie jeszcze „psia wachta” od 24 do 4 w nocy i mam nadzieje, że
stanę za sterem. Kolejnego dnia kołysze słabiej, a wiatr wieje od rufy i alarm do żagli,
wszyscy w szelkach i przypięci na miejscach, stawiamy latacza, pierwszy żagiel od dziobu,
jest dobrze, płyniemy tylko na żaglach, silnik ucichł. Płyniemy dalej i jeszcze w kołyszącym
morzu łapie mnie wachta kambuzowa. Odpowiadamy za posiłki i porządek w kuchni, obiad
dziś tylko jednodaniowy, zupa niestety by się wylała, zbyt mocno kołysze. Okazało się, że
kołysanie sprawia duże trudności przy zbieraniu i wynoszeniu naczyń do pomywania, ale
to właśnie uroki morza. Po czterech dniach powoli dopływamy na miejsce i przed
przycumowaniem zwijamy żagle, w końcu jesteśmy w porcie Skagen. Kto miał wolny czas
wyszedł na brzeg i zwiedzał okolice, nareszcie twardy grunt pod nogami. Lecz czas zleciał
szybko i rankiem następnego dnia, odbijamy, cel następny - port na Bornholmie. Bałtyk
przywitał nas sztormem, jest trudno, kołysze mocno i trudno utrzymać się na nogach, ale
jest to warte wspomnień. Nie było widać czy ktoś widzi czy nie, pomoc była zawsze i
wszyscy jak jedna dłoń trzymali się razem. Już po 3 dniach jesteśmy w porcie na
Bornholmie. Znowu drobne zakupy i zwiedzanie okolicy, a wieczorem gitara i śpiewy,
atmosfera wspaniała. Lecz następnego dnia po śniadaniu odbijamy, następny port to Hel i
zbliża się koniec przygody. W porcie na Helu szorowanie żaglowca, klarowanie lin i
sprzątanie wraz z pakowaniem własnych bagaży. Na drugi dzień opuszczamy żaglowiec
"Zawisza Czarny" i prócz własnych plecaków zabieram z sobą wspaniałe wspomnienia,
jakie utkwią mi w pamięci, więc dziękuję organizatorom i osobom które mi pomogły, AHOJ
może się kiedyś spotkamy na pełnym morzu.
Jendrek
Zachęconych do przygód zapraszam na stronę www.zobaczycmorze.pl