W procesie przygotowywania się do przyciągnięcia mojej bratniej
Transkrypt
W procesie przygotowywania się do przyciągnięcia mojej bratniej
W procesie przygotowywania się do przyciągnięcia mojej bratniej duszy spotkałam Jeremiaha Abramsa, psychoterapeutę pracującego w szkole jungowskiej i założyciela Mount Vision Institute w Kalifornii. Jeremiah łagodnie prowadził mnie ku dostrzeżeniu tych aspektów mojej osobowości, do których wcześniej nie chciałam się przyznać i nieświadomie włączałam mechanizmy obronne, wykorzystując je do utrzymywania miłości na dystans. Jednym z najcenniejszych sposobów, w jakie mnie wspierał w przygotowaniu do spotkania bratniej duszy, było zapewnienie miejsca na rozwój idealnego związku. Stwierdził, zarówno werbalnie, jak i bez słów: „Wierzę w twoje marzenie o znalezieniu bratniej duszy tak bardzo, że uczynię je też własnym marzeniem”. Razem utrzymywaliśmy wizję mnie szykującej się na wszystkich poziomach do spotkania bratniej duszy i cała nasza wspólna praca zmierzała do tego rezultatu. Złożenie jasnej deklaracji, że człowiek chce się na wszystkich poziomach przygotować do przyciągnięcia partnera życiowego, ma w sobie ogromną moc. Pomyśl o idei gotowości w ujęciu praktycznym. Jeżeli naszym celem byłoby przeniesienie się do innego miasta, poświęciłybyśmy miesiące albo nawet lata na przygotowanie się, zanim wreszcie byłybyśmy gotowe do wykonania ruchu. Musiałybyśmy wyobrazić sobie, gdzie byśmy chciały pracować i mieszkać oraz jak miałby wyglądać nasz styl życia. Chciałybyśmy zapewne zrobić porządek w szufladach, szafkach i segregatorach, abyśmy mogły rozpocząć nowe życie z czystym kontem. Takie same zasady mają zastosowanie, gdy człowiek szykuje się do spotkania z bratnią duszą. Podstawą jest stworzenie emocjonalnej, fizycznej i psychologicznej przestrzeni w życiu oraz aktywne zaplanowanie przybycia jego, które nieuchronnie się zbliża. Natura nie znosi pustki. To znaczy, że im szybciej i dokładniej usuniemy stare, tym szybciej i łatwiej przyciągniemy nowe. Niczym ogrodnik przygotowujący ziemię przed wysianiem nowych nasion, tak też i my musimy przygotować ogrody naszych serc, ciał i umysłów, zanim będziemy gotowe na przyjęcie nowej miłości. Mimo że możesz obstawać przy tym, iż jesteś gotowa - a nawet, że byłaś gotowa już od lat - pragnę zasugerować, że mogą istnieć pewne aspekty życia, w których blokujesz lub odrzucasz to, czego pragniesz najbardziej. Celem tego rozdziału jest udzielenie ci pomocy w zidentyfikowaniu takich obszarów, dzięki czemu będziesz je łagodnie, lecz nieustannie oczyszczać, szykując się na spotkanie z ukochaną osobą. Zadaj sobie przedstawione poniżej pytania. Zachęcam do szczerej refleksji w związku z nimi oraz do podjęcia potrzebnych działań wraz z postępem lektury. 1. Czy jest ktoś, kogo nadal kocham? Jeżeli odpowiedź na to pytanie jest twierdząca, pomyśl o tym: jeżeli wiesz, że ta osoba nie jest twoją bratnią duszą i/lub nie ma możliwości stworzenia z nią prawdziwego, pełnego miłości i zaangażowania związku, to czy chcesz dać sobie tyle czasu, ile potrzeba, by pozwolić temu komuś odejść? Nie twierdzę, że musisz przestać ją kochać, wierzę jednak, że musisz znaleźć nowe miejsce w sercu dla waszej wspólnej miłości. Gdy wyobrażam sobie swoje serce, widzę ogromną, kochającą, elastyczną, świętą przestrzeń w mojej klatce piersiowej, która równocześnie obejmuje wszystko we Wszechświecie. W moim sercu jest miejsce dla ludzi, których kocham i z którymi jestem w związku obecnie, jak też dla tych, których kochałam, ale z którymi nie jestem już związana lub którym nie poświęcam już uwagi. Także w twoim sercu jest miejsce pozwalające kochać tych, którzy pojawili się niegdyś w twoim życiu, bez konieczności tracenia cennego czasu na pragnienie ich odzyskania. Ludzie często będą ci mówić, byś „o nich zapomniała”, podczas gdy tak naprawdę jest to niemożliwe. Moim zdaniem duża część bólu to efekt opierania się prawdziwym uczuciom do osób, które niegdyś kochaliśmy. Pozwól sobie je kochać, lecz nie pozwalaj sobie na to, by pochłaniały cię myśli o byciu z nimi. Gdy pojawią się myśli o byłej miłości, uznaj ich istnienie, po czym delikatnie przesuń do specjalnego kącika w sercu, a następnie skieruj uwagę z powrotem na chwilę obecną. Jeżeli okaże się, że masz obsesję, żałujesz, masz nadzieję lub fantazjujesz na temat tego, czego nie możesz mieć (albo co nie służy twojemu największemu dobru), problem polega na trudnościach w zarządzaniu emocjami. Pomocne mogą się okazać świetne formy terapii i procesów emocjonalnych, takich jak desensytyzacja za pomocą ruchu gałek ocznych (EMDR), hipnoza oraz metoda Sedony, które pomagają pozbyć się poczucia straty i bólu. Nie szczędź czasu ani pieniędzy na profesjonalne wsparcie, jeśli go potrzebujesz. Ja chodziłam na wiele terapii i warsztatów, co okazało się bardzo pomocne. Nie ma znaczenia, że pracujesz nad jakimś problemem od dwudziestu lat. Wiedz, że za każdym razem, gdy poradzisz sobie z jakąś kwestią, która zamykała twoje serce, wyzwalasz uciśnioną energię i cenną przestrzeń w życiu. 2. Czy jest ktoś, do kogo nadal żywię złość, przez kogo czuję się zdradzona lub komu nie wybaczyłam? Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że uraza może nas przywiązywać do drugiego człowieka tak samo mocno jak tęsknota. Oba te uczucia to kotwice trzymające nas w przeszłości, niepozwalające w pełni skoncentrować się na chwili teraźniejszej. Zanim będziemy mogły zaakceptować nową miłość w życiu, musimy uwolnić poczucie krzywdy i złości, jakie nadal w sobie nosimy. Poniższe ćwiczenie przyniesie znaczną ulgę. Potrzebne będą: O kilka kartek papieru i długopis O wygodny fotel O piętnaście do trzydziestu minut niezakłóconego spokoju Sporządź listę byłych kochanków, z którymi czujesz się niespełniona lub do których nadal chowasz urazę. Napisz list do każdego z nich. Wyraź w nim szczegółowo to wszystko, co nadal budzi twoją złość i co według ciebie powinno było potoczyć się inaczej. Najprawdopodobniej nigdy nie wyślesz tych listów, tak więc pozwól sobie iść na całość. Sprawdź, czy potrafisz zidentyfikować, czego ci potrzeba - od nich lub od siebie - by znaleźć wyjście z każdej z tych sytuacji. Gdy już będziesz mieć ten krok za sobą, prawdopodobnie odczujesz wystarczająco dużo spokoju, by uznać swoją rolę w niepowodzeniu związku i przeprosić za wszystkie swoje czyny, których żałujesz. Gdy już napiszesz list do każdego z byłych kochanków, napisz kolejne listy tym razem adresowane przez twoich byłych do ciebie, pisane z ich perspektywy. To nie jest takie trudne, jak się wydaje. Wybierz miejsce, w którym ta osoba często siadała (jeśli to możliwe), potem, wyobrażając sobie, że siedzi naprzeciwko ciebie, przesuń się tak, by usiąść tam, gdzie siedziała, widzieć to, co widziała i czuć to, co musiała odczuwać. Wyobraź sobie, że to twój były porusza długopisem na papierze, gdy dzieli się z tobą tym, co sądzi na temat waszego związku. Po napisaniu listów od wszystkich swoich dawnych partnerów, przeczytaj je na głos z taką intencją, by wszelkie animozje lub urazy przeszły przez ciebie. Okazji do zgłębienia procesu odrywania się od przeszłości dostarczy rozdział 6, ale to ćwiczenie powinno ci zapewnić poczucie nieco większej lekkości i przestrzeni w sercu. 3. Czy w moim życiu jest miejsce dla innej osoby? Zdobądź się na szczerość - czy naprawdę masz w tej chwili czas i energię, by poświęcić się głębokiej, pełnej miłości i zaangażowania relacji? Jeśli nie masz czasu teraz, to kiedy będziesz mieć? Jeżeli nie znasz odpowiedzi, spróbuj zrobić to małe ćwiczenie: zamknij na minutę oczy i wyobraź sobie, że siedzisz w kinie, mając przed sobą wielki, czarny ekran. Poproś swoje mądrzejsze ja, by rzutowało na ekran duże, czerwone cyfry miesiąca i roku, w którym będziesz gotowa. Jeśli odpowiedź się pojawi - świetnie. Jeśli nie, zachęcam do poświęcenia czasu na zastanowienie się nad tym, jakimi związkami, zobowiązaniami lub projektami musisz się zająć, zanim poczujesz tę gotowość. Możesz odkryć, jak moja przyjaciółka, Marci, że są pewne ważne sprawy, które musisz doprowadzić do końca, zanim będziesz naprawdę gotowa do przyciągnięcia swojej bratniej duszy. Odkąd pamiętam, zawsze marzyłam o tym, by żyć ze swoją bratnią duszą. To nie była bajkowa wersja o księciu na białym rumaku. Szukałam raczej głębokiego związku z mężczyzną, który byłby częścią mojego przeznaczenia, mężczyzną, w którym moja dusza dostrzegłaby dom. Gdy miałam dziewięć lat, leżałam w nocy w łóżku i pytałam Boga, gdzie jest moja bratnia dusza. Zawsze otrzymywałam taką samą odpowiedź - we Włoszech. Dla małej dziewczynki z Kalifornii była to dziwna odpowiedź. Lecz w jakiś sposób czułam, że jest właściwa. Wraz z odpowiedzią pojawiała się twarz. Nie byłam w stanie dostrzec wszystkich szczegółów, ale był to ktoś z ciemnymi włosami i wąsami, ktoś bardzo przystojny. W wieku dwudziestu dwóch lat zaczynałam odczuwać zniechęcenie w związku z tym, że jeszcze „go” nie poznałam. Mniej więcej w tym czasie zapisałam się na seminarium poświęcone sukcesowi, na którym dowiedziałam się, że moje cele powinny być jasno sprecyzowane i że powinnam je zapisywać. Tak zaczęłam tworzyć „listę życzeń związanych z bratnią duszą”. Zapisywałam wszystkie cechy, których szukałam w mężczyźnie. Za każdym razem, gdy tworzyłam listę, byłam w stanie podać od sześćdziesięciu do siedemdziesięciu cech. „Uduchowiony” i „silny” znajdowały się na szczycie. Zawsze rywalizowały o dwa pierwsze miejsca - „uduchowiony” wygrywał, gdy byłam w nastroju medytacyjnym, a „silny”, gdy zajmowałam się karierą. Każdą listę wsuwałam do segregatora z etykietką „Bratnia dusza”. Nadal mam ten segregator i dwadzieścia trzy listy, które stworzyłam. W ciągu tych lat związałam się kolejno z pięcioma cudownymi mężczyznami. Był jednak pewien powtarzający się problem - w przypadku każdego z nich miałam niepokojące przekonanie, że nie jest on „tym jedynym”. Rozstawaliśmy się, bo chciałam zrobić miejsce dla Pana Bratniej Duszy. Patrząc na to z perspektywy czasu, żałuję, że nie cieszyłam się po prostu byciem z nimi, zachowując jednocześnie ufność, że „on” pojawi się w odpowiednim czasie. Pozostałe aspekty mojego życia wyglądały wspaniale. Robiłam bajeczną karierę - byłam współautorką Balsamu dla duszy kobiety i Balsamu dla duszy matki, książek, które zostały bestsellerami numer jeden „New York Timesa” i sprzedały się w milionach egzemplarzy. Podróżowałam po świecie, wygłaszałam prelekcje i prowadziłam seminaria dla tysięcy ludzi. Byłam u szczytu kariery. Lecz moje życie w drodze wydawało się puste i tak naprawdę ciągle tęskniłam za „nim”. Dużo czasu poświęciłam na zastanawianie się nad tym, dlaczego inni znaleźli swoje bratnie dusze, a ja nie. Co takiego robiłam źle? Dlaczego Bóg mnie karał? Katowałam się tymi pytaniami i biczowałam w związku z tym, że nie byłam w stanie znaleźć tego jedynego. Za każdym razem, gdy żaliłam się mamie, powtarzała: „Nie martw się, kochanie. Okaże się wart tego czekania”. Wtedy moja partnerka biznesowa, Jennifer Hawthorne, i ja wpadłyśmy na nowy pomysł książki z serii Balsam dla duszy - dla osób samotnych, takich jak ja, które chciały usłyszeć historie o byciu samotnym i szczęśliwym. Założenie książki brzmiało: nie trzeba mieć partnera, by być szczęśliwym. Zaczęłyśmy pisać w 1998 roku, tuż po moich czterdziestych urodzinach. W ciągu roku, który poświęciłam na pracę nad książką, pozbyłam się pragnienia znalezienia bratniej duszy i przerzuciłam uwagę na znalezienie wewnętrznego szczęścia. Miałam dziwne uczucie, że gdy tylko książka zostanie wydana, moja „karma samotności” się odmieni. Niemal codziennie mówiłam do Jennifer: „Gdy skończymy tę książkę, skończy się moja samotność”. Czułam się zgodnie z tym, co mówiłam. Wierzyłam w to - o dziwo, choć nie miałam pojęcia, jak lub kiedy to się stanie. Tymczasem zajmowałam się tworzeniem własnego szczęścia. Wtedy, w pewien zimny dzień w Iowa w 1999 roku doszło do najniezwyklejszego spotkania. Brnęłam przez topniejący śnieg w kierunku nijakiego budynku, gdzie w sali konferencyjnej siedział drobnej budowy mężczyzna pochodzący z Indii. Czekał na mnie, by odczytać moją przyszłość z liści palmy. Zgodnie z tym, w co wierzył, na tych zwojach z liści palmowych zapisane zostało w sanskrycie przeznaczenie każdego człowieka. Przerzucał stos liści, aż wreszcie trafił na mój zwój. Nie wiedział o mnie dosłownie nic. Znał tylko moje imię oraz datę i miejsce urodzenia, niemniej opowiedział mi dużo o mnie i mojej przyszłości. Jego pierwsze słowa brzmiały: „Wiedziesz wspaniałe życie”. Zgodziłam się z tym. Potem rzekł: „Porozmawiajmy jednak o problemie z brakiem męża”. Powiedział, że w ciągu sześciu miesięcy poznam trzech mężczyzn „do wzięcia”, jednego po drugim. Wszyscy okażą się cudzoziemcami. Z każdym z nich będzie mnie łączył dobry związek, lecz zostaną tylko moimi przyjaciółmi. Powiedziałam, że to niemożliwe - nigdy nie spotykałam wolnych mężczyzn jednego po drugim. Poza tym moje związki zawsze dzieliły wieloletnie przerwy, tak więc jego scenariusz wydawał mi się wręcz śmieszny. Mężczyzna jednak obstawał przy swoim i powiedział mi to, po co przyszłam: - Wtedy poznasz czwartego mężczyznę. On zostanie twoim mężem. Pozwól, że ci go opiszę, żebyś mogła go poznać. Będzie miał ciemne włosy i wąsy. Będzie miał urodę śródziemnomorską. Urodził się i wychował we Włoszech. Będzie pracował z ludźmi jako terapeuta pomagający im rozwiązywać życiowe problemy. Będzie uwielbiał muzykę, taniec i sztukę. Będzie mieszkał w Kalifornii.... - ciągnął - będzie o sześć lat młodszy od ciebie. - Niemożliwe - rzuciłam ponownie, tym razem nie ukrywając już frustracji. Nigdy się nie umawiam z młodszymi mężczyznami. Wszyscy, z którymi się spotykałam, byli starsi ode mnie, zwykle o jakieś dziesięć lat. Młodsi mężczyźni nawet mi się nie podobają. - Nic na to nie poradzę. On jest twoim przeznaczeniem - odparł. Wyszłam ze spotkania, myśląc, że ten człowiek z Indii był uroczy, ale pomylony. Zlekceważyłam całą sprawę i wróciłam do swojego życia, zapominając o bratniej duszy i znowu koncentrując całą uwagę na tworzeniu własnego szczęścia. O dziwo, dwa tygodnie później zaczęłam się spotykać z pewnym Europejczykiem. Mniej więcej po miesiącu spotkałam się z innym mężczyzną, który pochodził z Anglii. Zostaliśmy dobrymi przyjaciółmi. Jakieś dwa miesiące później umówiono mnie na randkę w ciemno z jeszcze innym mężczyzną - tym razem z Rosji. Też się bardzo zaprzyjaźniliśmy. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale przez cały ten czas nie pamiętałam o czytaniu z liści palmowych. Zignorowałam to tak bardzo, że ani razu nie przeszło mi przez myśl, że pierwsza część przepowiedni się sprawdziła. 15 września 1999 w księgarniach pojawił się Balsam dla duszy samotnej. Następnego dnia wybrałam się do Instytutu Omega, pięknego ośrodka w Catskill Mountains w stanie Nowy Jork, by z ponad sześciuset innymi osobami wziąć udział w kursie osobistego rozwoju. Wysiadłam z samochodu na wielkim, wysypanym żwirem parkingu. Pierwszą osobą, którą zobaczyłam, była Karen, z którą zaprzyjaźniłam się rok wcześniej podczas innego kursu w Omedze. Pomyślałam, że to niezwykły zbieg okoliczności, bo była to jedyna osoba, z którą się zbliżyłam podczas ubiegłorocznych zajęć. Miała właśnie wsiąść do swojego samochodu, bo kurs, w którym uczestniczyła, już się zakończył. Uściskałyśmy się na powitanie, po czym Karen zapytała znienacka: - Chcesz poznać pewnego mężczyznę? - Zawsze chcę poznać mężczyznę - odparłam. Opowiedziała mi o człowieku poznanym podczas kursu tańca, w którym brała udział. Uznała, że mógłby mi się spodobać. Zostawał na kurs, na który przyjechałam. Karen chciała nas sobie przedstawić. Zapytała: - Lubisz dużych facetów w stylu macho? - Tak! - odpowiedziałam z entuzjazmem. - On taki nie jest - oznajmiła. - To delikatny, wrażliwy typ. Hm, nie ktoś taki chodził mi po głowie - pomyślałam. - A lubisz starszych mężczyzn? - zapytała Karen. - Owszem! - odrzekłam podekscytowana. - Nie jest starszy. Jest chyba pięć lub sześć lat młodszy od ciebie. BRATNIA DUSZA - W takim razie nie chcę go poznać - powiedziałam całkowicie pozbawiona zapału. Dokładnie w tym momencie Karen dostrzegła kątem oka, że mężczyzna, o którym mówimy, przechodzi przez parking. Wskazała mi go. Był tak daleko, że nie widziałam jego twarzy, ale poczułam jego energię i natychmiast chwyciłam koleżankę za ramię. - Muszę go poznać - rzuciłam. Ruszyłyśmy spiesznym krokiem w jego kierunku. - Sergio, chcę ci przedstawić moją przyjaciółkę, Marci. Musisz nauczyć ją tańczyć - powiedziała Karen. Zanim zdołałam się przywitać, Sergio wziął mnie w ramiona i zatańczył ze mną walca na wysypanym żwirem parkingu. Właśnie zostałam przedstawiona swojemu włoskiemu księciu z bajki. Od razu między nami zaiskrzyło, jakbyśmy szukali się od zawsze. Z pewnością nie pasowaliśmy do swoich wyobrażeń o bratniej duszy. Byliśmy bardzo różni pod względem temperamentu. On był otwarty, łagodny i niefrasobliwy. Ja byłam energiczna, entuzjastyczna i „niesforna”. Pierwsze miesiące stanowiły prawdziwe wyzwanie. Staraliśmy się utrzymać związek na odległość (co kilka tygodni jeździłam z Iowa do Kalifornii, by się z nim spotkać). W ogóle nie byłam pewna, czy nasze odmienne osobowości będą mogły kiedykolwiek się dogadać. Pewnego ranka, gdy obudziłam się w domu w Iowa, przypomniałam sobie zapomnianą sesję z medium czytającym z liści palmowych. Wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do szafki, w której trzymałam notatki z tamtego spotkania. Gdy je przejrzałam, byłam porażona. Podniosłam słuchawkę i zadzwoniłam do Sergia. Obudziłam go o piątej rano, by przeczytać mu wers: Gotowość „Będzie miał ciemne włosy i wąsy. Będzie miał urodę śródziemnomorską. Urodził się i wychował we Włoszech. Będzie pracował z ludźmi jako terapeuta pomagający im rozwiązywać życiowe problemy. Będzie uwielbiał muzykę, taniec i sztukę. Będzie mieszkał w Kalifornii. I będzie o sześć lat młodszy od ciebie”. Wszystko się zgadzało. Przez kilka chwil nic nie mówiliśmy. Wtedy na powierzchnię mego umysłu wypłynęło pewne wspomnienie. Twarz mężczyzny z moich dziecięcych snów. To była twarz Sergia, mojej bratniej duszy. Jesteśmy ze sobą już prawie dziesięć lat. Mężczyzna z Indii czytający z liści palmowych miał rację - Sergio jest moim przeznaczeniem. Moja matka też miała rację - warto było na niego czekać!