Kinga Preis - Wrocławskie Hospicjum dla Dzieci
Transkrypt
Kinga Preis - Wrocławskie Hospicjum dla Dzieci
Kinga Preis: Żeby wrażliwość nie dziadziała [ROZMOWA] Dorota Wodecka 14.05.2016 01:03 "#WSZYSTKOGRA" (Fot. mat. pras.) Bardzo bym nie chciała, by polska kultura stała się bezpieczną wyspą bez wyrazu. Z założeniem, że tylko to, co uświęcone tradycją, jest dla nas najlepsze. Z Kingą Preis o jej nowym filmie "#Wszystkogra", i nie tylko, rozmawia Dorota Wodecka. Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej Kinga Preis - aktywna w teatrze i w filmie. Aktorka Agnieszki Holland, Jerzego Skolimowskiego, Wojciecha Smarzowskiego i gospodyni serialowego ojca Mateusza rozwikłującego kryminalne zagadki Sandomierza i okolic. W teatrze doceniali ją Jerzy Jarocki, Jan Klata i Agnieszka Glińska, reżyserka filmu "#Wszystkogra", który w minionym tygodniu wszedł na ekrany kin. To musical, podobnie jak nagrodzone na festiwalu Sundance "Córki dancingu" (pod koniec kwietnia miały premierę na DVD), w których Kinga Preis gra jedną z głównych ról. Wrocławianka, więc i we Wrocławiu się spotkałyśmy. W cukierni Wedla, ale bez czekolady i ciastek na stole. I w biegu, bo zaraz po spotkaniu ze mną czekała ją rozmowa z telewizją. Podejrzewam, że na ten sam temat. Kinga Preis: Proszę mnie nie pytać o politykę. Nie chcę o niej rozmawiać. Dorota Wodecka: Dlaczego? - Daję sobie prawo, żeby się na niej nie znać. Wiem, co się dzieje, choć rzadko oglądam telewizję, ale to najmniej atrakcyjny temat naszej rozmowy. Są jakieś atrakcyjniejsze tematy? - Myślę, że trzeba tonować nienawiść, a nie ją rozpalać. Po obu stronach jest tyle samo nietaktu, buty i agresji, i bez względu na to, co bym teraz powiedziała, czytelnicy będą moją wypowiedź komentować jednoznacznie: albo jestem za jednymi, albo za drugimi. Nie chcę wpisywać się w tak czarno-białą rzeczywistość. Swoją drogą, czuję się podobnie jak w restauracji, kiedy mówię, że jestem wegetarianką, a kelner daje mi do wyboru drób lub wieprzowinę. Więc nie, nie będę rozmawiała o polityce. A o wolności sztuki i o upolitycznieniu kultury? - Kultura i doraźna polityka to sfery wzajemnie się wykluczające. Ta pierwsza potrzebuje wolności, bo aby mówić o rzeczach trudnych i niewygodnych, nie można się bać swojego głosu. Bezpieczne pokazywanie i przedstawianie historii jest może poprawne politycznie, ale z kreacją nie ma wiele wspólnego. Z wolnością poszukiwań również. Nie boi się pani, dokąd panią te poszukiwania zaprowadzą? Że dowie się o sobie czegoś, czego nie chciałaby wiedzieć? - Bez względu na to, czego się o sobie dowiem, daję sobie prawo do podjęcia ryzyka. Inaczej moja praca nie miałaby sensu. Ryzyko jest wpisane w mój zawód, błądzenie również. Jeśli będę się obarczać myślą, że za swoje ryzyko artystyczne poniosę konsekwencje odrzucenia, potępienia i kary, to nie zrobię kroku naprzód. Jeżeli dam sobie wolność, to mimo trzepotu serca będę gotowa na podjęcie ryzyka. I jak wyglądają pani prywatne statystyki? Opłaca się ryzykować? - Wydaje mi się, że tu nie o statystyki sukcesu chodzi, ale o gotowość do spróbowania. Absolutny sukces artystyczny zdarza się raz na wiele, wiele spotkań. 17 lat spędziłam w Teatrze Polskim we Wrocławiu i na palcach jednej ręki mogę policzyć te, które były dla mnie wyjątkowo wartościowe artystycznie. A przecież za każdym razem ciężko pracowałam. Nie ma patentu na wybitny spektakl czy film, tak jak nie ma patentu na sukces. Ale trzeba próbować. Pamięta pani takie hasło: nasza siła w tradycji? - Pamiętam też, że "trzeba z żywymi naprzód iść", i pewnie dlatego, debiutując na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, nie zaśpiewałam jednej z piosenek Ewy Demarczyk albo Kabaretu Starszych Panów, tylko Nicka Cave'a. Mimo że te pierwsze tkwią w naszej tradycji, są piękne, inteligentne i zmysłowe, to jednak ja chcę mówić swoim językiem o tym, co mnie teraz dotyka. Tradycja nie jest hasłem przewodnim moich poszukiwań. Umiem z niej korzystać, interpretować ją, ale nie mogę na niej wozić swojego życia. Świat to różnorodność. Jest Tarantino i Sorrentino i nie sposób powiedzieć, że jeden jest gorszy lub lepszy. Bardzo bym nie chciała, by polska kultura stała się bezpieczną wyspą bez wyrazu, w treściach zastanych i oczywistych. Z założeniem, że tylko to, co uświęcone tradycją, jest dla nas najlepsze. Przepraszam, że jak ów kelner wracam do drobiu, ale politycy taką sztukę doceniają. - Nie potrafimy docenić tego, co mamy. Dopóki twórcy nie odniosą sukcesu za granicą, nie wierzymy w nich. Dopiero kiedy zachwycą świat, zaczynamy się do tych zachwytów odnosić. Mamy kompleks i nie ufamy, że polscy artyści mogą być wybitni, wychodzą ponad przeciętność. Warlikowski, Lupa, Klata odkrywają inne spojrzenia na rzeczywistość, które nie muszą być widzom bliskie. U nas jest tak, że jeśli twórca nie myśli tak samo jak widz lub krytyk i nie daj Bóg ma zmysłowość, która wykracza poza nam znaną, to nie mamy na jego sztukę zgody. Cały świat ma zgodę i otwartość. My jesteśmy w negacji. Trudno na niej budować tożsamość. Można ją budować na Mickiewiczu. - Mój syn jest teraz w liceum. Rozumiem, że powinien znać Słowackiego, Mickiewicza i jego "Dziady", ale nie oszukujmy się, że go to dotknie. Rozpulchnienie wrażliwości i wiedzy ogólnej o świecie jest bardzo ważne i to nie dlatego, żeby w sposób atrakcyjny uczestniczyć w rozmowie, tylko dlatego, że suma tego, co czytamy, oglądamy, naszej historii, składa się na to, co możemy dać innym. Myślę, że istotą budowania tożsamości jest wrażliwość. Coś, co nas nie obchodzi, nie może stanowić o nas samych. Bohaterki pani nowego filmu "#Wszystkogra" walczą o tożsamość swojego miejsca? - Film opowiada o trzech pokoleniach kobiet - mieszkają w odziedziczonym po prababci domu w Warszawie, który staje się przedmiotem licytacji deweloperskiej. Walczą o miejsce, w którym spędziły życie. Ono jest ich, tak samo jak Warszawa jest ich. Naznaczyły je swoją historią i na odwrót - miejsce, w którym żyją, naznaczyło je swoją. I ta ciągłość jest dla nich ważna. Ona buduje ich tożsamość. Moja filmowa córka, Zosia, studentka ASP, maluje na murach graffiti Syrenki warszawskiej. Ta Syrenka - symbol Warszawy - jest malowana odważną, nowoczesną kreską, jest jej bardzo bliska. Interpretowana przez młodego człowieka, na nowo - współcześnie. Te kobiety bardzo się kochają, ale nie potrafią ze sobą rozmawiać. - Starają się spełniać oczekiwania wobec siebie, nie zauważając, że tak naprawdę same je sobie narzuciły. Zamiast czuć się ze sobą dobrze, zagoniły się w ślepy zaułek, który uniemożliwia im rozmowę. Każde słowo odbierają jako atak na siebie. Z tej trójki pani bohaterka wydaje się najbardziej nieszczęśliwa. Dlaczego? - Pracuje w Muzeum Sztuki Współczesnej jako portier i sprzątaczka, a chciała być artystą. To nie jest smutne? Czemu tak się stało? - Jak to w życiu. Na studiach spotkała ojca Zosi, artystę właśnie, urodziła dziecko i podczas gdy ona starała się sprostać roli matki i żony, on zajmował się sztuką. Po paru latach ją zostawił. Roma została z małym dzieckiem i matką. W naszym filmie spotykamy ją w takim momencie życia, kiedy nie lubi siebie, nie lubi świata, jest zła na wszystko i potwornie samotna. Było jej pani żal? - Tak, tym bardziej że zbudowała relacje z matką i córką na fikcji. To typowe. Nie potrafimy siąść z bliskimi i powiedzieć, że chcemy, by dali nam wolność i akceptację, bo inaczej sobie nie poradzimy. Łatwiej jest udawać, że nam nie zależy, i grać twardziela. I "#Wszystkogra" jest również filmem o potrzebie rozmowy z najbliższymi. Czego, pani zdaniem, brakuje tym kobietom? - Wzajemnej akceptacji, uszanowania potrzeb drugiej strony. Rozmowy jak równy z równym, a nie okopywania się w swoim świecie. No i jak tu nie być kelnerem... - Rzeczywiście, to, o czym rozmawiamy, da się przełożyć na dzisiejsze relacje społeczne. Uważam, że dopóki nie znajdziemy w sobie przestrzeni dla drugiego człowieka z jego odmiennością potrzeb i oczekiwań wobec świata, to nie będziemy w stanie go zaakceptować. Dopóki nie posłucham ludzi, którzy czują i myślą inaczej niż ja, nie będę mogła ich zrozumieć. Chcę im dać prawo do innego zdania. I pozostania przy swoim? - Nie, to tak nie działa. Najpierw przestańmy na siebie krzyczeć, a potem zastanówmy się, co nas łączy. Jakie mamy potrzeby. Czego nam brakuje i co możemy zrobić dla siebie i innych: w domu, w pracy, w otaczającej nas codzienności. Nie zakładam, że ktoś w Polsce nie chciałby wspomóc ludzi biednych, których dzieci idą do szkoły głodne i których nie stać na bardzo wiele rzeczy. Nie zakładam, że ktokolwiek ma gdzieś to, czy ludzie żyją na granicy ubóstwa, czy nie. Bycie razem polega na zdolności do słuchania i ustępowania sobie wzajemnie. To jest cenniejsze niż oglądanie życia tylko ze swojej perspektywy. Patrząc na "#Wszystkogra" i "Córki dancingu", w których również pani wystąpiła, bycie razem w związku wymaga przede wszystkim poświęcenia się kobiety. Dla dziecka, dla miłości, dla mężczyzny. - Mam za sobą doświadczenie 20-letniego związku. Uważam, że każdy poważny związek, w którym liczy się nie tylko fascynacja fizyczna, jest w pozytywnym znaczeniu "festiwalem" ustępstw i kompromisów, umiejętności słuchania i wrażliwości wzajemnej. Po raz kolejny dochodzimy do konkluzji, że trzeba akceptować innych. Moja filmowa Roma spotyka mężczyznę, który zupełnie nie pasuje do jej świata, ale ponieważ oboje nie mają wobec siebie uprzedzeń, to zdarza się między nimi coś wyjątkowego. Pani po urodzeniu dziecka nie musiała dokonać wyboru jak Roma - albo dziecko, albo kariera? - Filmowa opowieść jest o tyle bliska mojemu życiu, że trzon mojej rodziny stanowiły babcia, mama i ja. Ale na tym podobieństwo się kończy. Moja mama jest inna od babci, a ja jestem inna od nich obydwu i każda z nas umiała realizować siebie i żadna nie była sfrustrowana względem drugiej. Macierzyństwo pani nie frustrowało? - Nie jestem typową mamą, bo moja praca nie rozpoczyna się o 8 i nie kończy o 16. Kiedy urodził się Antek, sądziłam, że nic mnie już ciekawego w życiu nie spotka, że czeka mnie tylko stagnacja, ale szybko nabrałam pewności, że nie dałabym swojemu dziecku szczęścia, gdybym musiała zrezygnować ze swojej pasji, jaką na pewno jest aktorstwo. Mimo zmęczenia miałam jeszcze po pracy energię, by poświęcić czas synowi, dlatego że nie frustrowało mnie przekonanie, że moje życie to tylko karmienie i zabawa na poziomie podłogi. Oczywiście mój mąż żartuje, że on to dziecko piersią wykarmił, ale nie ma w tym cienia wyrzutu. Piotr rozumie tak samo jak ja, że nie można wziąć urlopu od aktorstwa. Nie tylko dlatego, że na moje miejsce czekają inni. Tylko? - To praca na żywym organizmie, który trzeba cały czas stymulować. Nie można sobie zrobić przerwy od empatii, tak jak nie można uśpić na kilka miesięcy wyobraźni. Wrażliwość dziadzieje. Jeżeli nie jest angażowana, rozleniwia się. Dlaczego trzeba rozwijać ją na scenie? Nie można z książką? - Literatura to za mało. Rozmowa? - Wszystko "ładuje" mnie po trochu, ale w końcu muszę sprawdzić, co się naprawdę we mnie odłożyło. I to się dzieje na scenie. Talent to jedno, ale nie ma możliwości nie pracować nad sobą, wyjść na scenę i zagrać. Warsztat nie wystarczy? - Ja jestem aktorem intuicyjnym, wychodząc na scenę, nie lubię asekuracji, nie zastanawiam się nad warsztatem. Podziwiam aktorów, którzy w tym, co robią, są nieobliczalni dla samych siebie i dla odbiorców. Tacy najbardziej mnie przejmują. I rozumiem, jak bardzo trudno jest im być tzw. normalnymi ludźmi. To znaczy jakimi? - Nie można się wznieść na poziom metafizyki w kinie czy w teatrze, a potem nagle uciąć go w sobie i wrócić do trzepania dywanów i gotowania. Słowem - do codziennego życia. Owszem, trzeba w sobie wyrobić umiejętność godzenia tych światów, ale zwyczajność to nie jest dobre hasło dla aktora. Ja nie wiem, czy się dobrze wyrażam, dlatego spróbuję na przykładzie. Dlaczego pianista po zagraniu Koncertu f-moll Chopina nie idzie rąbać drewna? Bo musi dbać o swoje narzędzie pracy. Pani narzędziem jest wrażliwość? - Tak, choć nie róbmy też ze mnie nadwrażliwca. Ja jej oczywiście nie stępię tym, że odkurzę mieszkanie, ale też trudno się spodziewać, że moja codzienność, moje macierzyństwo będą spełnieniem oczekiwań. Swoją drogą, to niesprawiedliwe, że najpierw muszę być dobrą żoną i matką, a dopiero potem mogę się sprawdzić jako aktor. A w czym przeszkadza wrażliwość? - Kiedy emocja rządzi, trudno o obiektywizm, ale nie w sensie oceny sytuacji, tylko oceny siebie samego. Czasami wydaje mi się, że więcej już nie udźwignę, ale nie poddaję się. Jestem ambasadorką wrocławskiego hospicjum dla dzieci. Spotkania z podopiecznymi i ich rodzicami to wielka wartość i lekcja. Widzę ludzi, którzy są bardzo doświadczeni przez życie i mają pełne prawo do tego, aby się poddać w walce, a tymczasem wszystkim dookoła dają siłę i wsparcie. I dają pani siłę na spotkania z umierającymi dziećmi? - Ja rzadko mam okazję spotkania z dzieciakami z hospicjum. Dużo większe wsparcie czasem mogę dać rodzicom i rodzeństwu niż im samym. Ci ludzie bardzo potrzebują odskoczni, uśmiechu, radości, chwili dla siebie. I tak mogę pomóc. W hospicjum nie ma miejsca na myśl o swoim altruizmie, o tym, jaka jestem dobra i pozytywna, bo poświęcam swój czas. Hospicjum to nie jest miejsce, w którym się umiera. Hospicjum to miejsce, w którym żyje się do końca. I każdy dzień i każda godzina jest najważniejsza. A kiedy życie jest udane? - Kiedy nie realizuje się oczekiwań wobec siebie, tylko spełnia marzenia. Źródło: http://wyborcza.pl/1,75410,20070708,kinga-preis-zeby-wrazliwosc-niedziadziala.html