Ojciec rządzi, syn się buntuje

Transkrypt

Ojciec rządzi, syn się buntuje
Ojciec rządzi, syn się buntuje
Wywiad z dr Markiem Smurzyńskim
- Kto rządzi w Iranie?
- Zgodnie z konstytucją największa realna władza należy do najwyższego przywódcy duchowego. Od śmierci
Chomeiniego, czyli dokładnie od 20 lat, jest nim ajatollah Ali Chamenei.
- Czy Chamenei korzysta ze swoich uprawnień?
- Tak. Mimo frakcyjnych tarć, jest rzeczywistym przywódcą Iranu.
- Kim zatem jest prezydent, jakie ma uprawnienia?
- Niewielkie – w porównaniu z najwyższym przywódcą duchowym. I bez przesady można powiedzieć, że
prezydent jest swego rodzaju figurantem. Po śmierci Chomeiniego, w zmienionej konstytucji Republiki Islamskiej,
nie ma stanowiska premiera – taką rolę pełni prezydent. Jednakże prezydent-premier w Iranie nie tworzy polityki.
Wykonuje decyzje podjęte przez przywódcę duchowego.
- Skoro rola prezydenta jest mocno ograniczona, to dlaczego duża część Irańczyków protestuje –
narażając się nawet na utratę życia – po zwycięstwie wyborczym Mahmuda Ahmadineżada?
- Z punktu widzenia zabiegów o uzyskanie rzeczywistej władzy, protesty milionów Irańczyków rzeczywiście nie
mają większego sensu. Ale oni nie o to dzisiaj walczą.
- A o co?
- O to, by społeczeństwo przestało być przedmiotowo traktowane przez władze duchowne. Protesty są efektem
frustracji wywołanej niespełnionymi nadziejami na reformę systemu politycznego Iranu, jego demokratyzację,
nadziejami, które pojawiły się, kiedy w 1997 r. prezydentem został Mohammed Chatami, filozof, historyk, pisarz.
W wielu Irańczykach rozbudził nadzieję na zbudowanie muzułmańskiego społeczeństwa obywatelskiego. Co
prawda dość szybko okazało się, że Chatami nie jest tym człowiekiem, za jakiego przez część społeczeństwa był
uważany. Jednak oczekiwania wtedy rozbudzone, mimo że – jak się rychło okazało – związane były
z niewłaściwym człowiekiem, żyły swoim życiem. Irańczycy przez wieki nauczyli się tworzyć i podtrzymywać
niezależne od władzy obyczaje polityczne.
- Skoro Ahmadineżad jest marionetką Chameneiego, to może rzeczywistym adresatem obecnych
demonstracji jest przywódca duchowy Iranu?
- Przypuszczam, że większość protestujących Irańczyków na pytanie, czy buntują się przeciwko Chameneiemu,
odpowiedziałaby "nie". Jednak ci sami ludzie krzyczą: "Precz z dyktatorem". Nie może być nim jednak prezydent
Ahmadineżad, człowiek namaszczony i faworyzowany przez przywódcę.
- Eksperci twierdzą, że prezydent ma duże poparcie wśród niemałej części Irańczyków, zwłaszcza
biedoty.
- Owszem, ale zdobył je dzięki szczodremu rozdawnictwu. Takimi działaniami kupił sobie oddanie ludzi ubogich,
ale wpędził gospodarkę w wielkie kłopoty. Inflacja szybko rośnie, wielu ludziom coraz trudniej związać koniec
z końcem. Nie zmienia to jednak faktu, że biedota nadal widzi w Ahmadineżadzie swojego obrońcę, tego, który
ma hojną rękę, nie zapomina o ubogich w ciężkich czasach. Za słabą kondycję Iranu obwiniają przeciwników
politycznych prezydenta, którzy w przeciwieństwie do niego "dorobili się na rewolucji". Trzeba bowiem wiedzieć,
że Ahmadineżad zyskuje w oczach biedoty również tym, iż nie dba o ubiór, mówi prostym językiem; krótko
mówiąc – sprawia wrażenie swojaka. Istotne jest dzisiaj pytanie: kto mógłby zastąpić obecnego prezydenta?
- Mira Husajn Musawi, główny rywal Ahmadineżada?
- Przyjmijmy, że Musawi. Trzeba mieć świadomość, że objęcie przez niego prezydentury nie zakończy protestów.
Może nawet je spotęgować, bo na ulice może wyjść biedota mająca niewiele do stracenia i wspierana przez
istniejący aparat ucisku.
Chciałbym zwrócić uwagę na dwie sprawy. Po pierwsze, Musawi nie jest politykiem istotnie różniącym się
od Ahmadineżada w kwestiach tak ważnych dla globalnych graczy politycznych, jak program jądrowy i stosunek
do Izraela. Po drugie – nie mierzmy Irańczyków własnymi kryteriami. To jest zupełnie inne społeczeństwo. Choć
nie ma tam partii politycznych, a co najwyżej nieformalne frakcje, to jednak gra polityczna toczy się i nie jest
wcale mniej emocjonująca niż na Zachodzie. Prowadzona jest natomiast za znacznie szczelniejszą zasłoną niż
w demokracjach i niewiele wiemy o jej szczegółach.
- A gdyby jednak Musawi został prezydentem, to co mogłoby się zmienić?
- Najprawdopodobniej społeczeństwo uzyskałoby nieco większy margines wolności osobistych, ale Musawi też
byłby skrępowany przez władzę przywódców duchownych, na czele z Alim Chameneim. Ważne jest również to, że
musiałby prezydenturę pełnić w ramach irańskiej konstytucji, która narzuca funkcjonowanie państwa jako
republiki islamskiej. Bez zmiany konstytucji nic się naprawdę nie zmieni.
- Czy dzisiejszy Iran jest państwem policyjnym?
- W czasach Ahmadineżada zrobiono bardzo dużo, by Iran można było tak określić.
- Musawiego poparło wielu młodych, dobrze wykształconych Irańczyków. Czego się domagają?
Przecież niemal wszyscy urodzili się po 1979 r., czyli po rewolucji islamskiej.
- Młodzi Irańczycy chcą większej wolności, swobody, pracy, możliwości awansu, wyjścia z izolacji. Nie są jednak
jednorodną grupą. Nie brak wśród nich zwolenników Ahmadineżada, co widoczne jest zwłaszcza na prowincji. Nie
radziłbym jednak patrzeć na młodzież irańską jak na młodzież europejską. Mówię to przez pryzmat swoich 10letnich doświadczeń mieszkania w Iranie, z czego 6 lat spędziłem w akademiku w Teheranie, razem z młodzieżą,
która przyjechała z prowincji. Młodzi Irańczycy są zdominowani przez starszych. W Iranie relacja "syn-ojciec"
przypomina – jak to nazywam – sytuację sprzed "rewolucji gombrowiczowskiej" w Polsce. Jest oczywiste, że
w tym kraju zachodzą zmiany, które dotyczą szczególnie młodych osób, ale także oni mają ograniczone pole
manewru z powodu konstytucji, która symbolizuje władzę siwobrodego ojca. W praktyce oznacza to, że kiedy
dopuszczają się krytyki systemu, żądają większej wolności, to zgodnie z obowiązującą konstytucją podpadają
automatycznie pod kategorię jego wrogów. Nie wykluczam jednak i tego, że młode osoby, prędzej czy później,
ale w dającej się przewidzieć perspektywie czasowej, zrozumieją, iż system w Iranie nie jest reformowalny,
podobnie jak to było w Polsce w okresie PRL.
Islamska Republika Iranu może podzielić los PRL?
- Nie można tego wykluczyć.
- A jaka byłaby wtedy rola religii?
- Islam zapewne nadal regulowałby życie w Iranie. Istnieje przecież grupa duchownych, reprezentujących również
islam szyicki, którzy od dawna twierdzą, że jest możliwe zwiększenie marginesu wolności osobistej w państwie
islamskim. Przykładem może być ajatollah Sane’i, który w 2001-2002 r. wydał fatwę, że nie ma podstaw ku temu,
by w zwyczajowym prawie religijnym kobieta była – mówiąc brutalnie – mniej warta od mężczyzny. Miał z tego
powodu kłopoty, ale jego głos zapadł w pamięci. Mniej więcej w tym samym czasie Aqadżari, muzułmański
intelektualista i oddany "syn rewolucji", zaatakował szyickie duchowieństwo irańskie za nadużywanie władzy.
Konkludując – istnieją takie wątki w islamie szyickim, które czynią możliwym powstanie nierepresyjnego,
nieautorytarnego państwa islamskiego.
- Jaka jest obecnie rola kobiet w Iranie?
- Olbrzymia.
- O czym świadczy postawa młodych kobiet, które w czasie kampanii prezydenckiej zrzucały
czadory z głów przed policją islamską, narażając się na restrykcje karne?
- Z pewnością przełamały strach. Wykazały się odwagą. Ich zachowanie – moim zdaniem – wynikało z chęci
pokazania, że islam nie jest własnością osób sprawujących władzę i będących na ich usługach, np. policjantów.
Jest takie ciekawe zdanie w testamencie Chomeiniego, które mówi, że Zachód nie ma pojęcia, jakie znaczenie dla
wyznawców religii islamskiej ma hedżab, czyli chusta zakrywająca włosy i szyję kobiety. Zdanie nie było
jednoznaczne, ale według mnie chodziło w nim o to, że zakładanie hedżabu jest rodzajem walki. Jeśli czasy się
zmienią i walka albo nie będzie potrzebna, albo stosowanie hedżabu nie będzie konieczne, to kobiety będą mogły
z niego zrezygnować. Islam – wbrew powszechnemu mniemaniu i rzeczywistemu zaangażowaniu religii
w codzienne życie jej wyznawców – jest religią bardzo pragmatyczną.
- Czy w Iranie podział na biednych i bogatych jest wyraźny?
- Bardzo wyraźny i ważny. Wyostrzył się szczególnie podczas 8-letniej prezydentury Rafsandżaniego (1989-1997).
Politykowi temu zarzuca się, że stworzył religijnych technokratów, nomenklaturę religijną. Jednocześnie należy
stwierdzić, że podział ten nie leży u podłoża obecnego wybuchu społecznego. Biednych można kupić, co
najsprawniej robi prezydent Ahmadineżad. Można spacyfikować frustrację grup niezamożnych. Nie można
natomiast uspokoić osób żądających swobód politycznych. Właśnie ich brak – w mojej ocenie – jest głównym
źródłem trwających teraz demonstracji. Społeczeństwo irańskie jest dobrze wykształcone, spory odsetek ma
wyższe studia, nie brakuje intelektualistów najwyższej próby.
- Obecni duchowni przywódcy irańscy – na czele z Chameneim – mogą przystać na zwiększenie
wolności politycznych?
- Nie sądzę. Obawiają się utraty pełni władzy. Analogicznie sytuacja wyglądała, gdy do 1979 r. Iranem rządziła
dynastia Pahlawich. Ona też lękała się współudziału społeczeństwa w rządach; co zresztą było zasadniczą
przyczyną upadku szacha Mohammada Rezy Pahlawiego 30 lat temu. Obecny reżim popełnia ten sam błąd.
- Jaki jest stosunek Irańczyków do cywilizacji zachodniej?
- Na ten temat istnieje ogromna biblioteka. Najzwięźlej mówiąc – mają dwojaki stosunek do Zachodu. Z jednej
strony – fascynują ich możliwości, jakie daje demokracja, z wolnością słowa i swobodami politycznymi na czele. Z
drugiej – ze względu na historię Iranu od XIX w., Zachód, w tym Rosja, jest postrzegany jako cywilizacja
zagrażająca i wykorzystująca Iran. Chociaż ten kraj formalnie nie był kolonią, to jednak był ograbiany przez
państwa zachodnie, przede wszystkim przez Brytyjczyków. Irańczyków do dzisiaj mocno boli półkolonialna
zależność od Zachodu.
- Czy Zachód jest dla nich wyuzdany?
- Tak. Irańczycy w życiu osobistym kierują się nakazem wstydu i przyzwoitości. Taka postawa nie ma nic
wspólnego z islamem, ale z wielowiekowością ich kultury. Dobre wychowanie i kultura obligują ich, by pewnych
słów nie wypowiadać, niektórych gestów nie wykonywać, zachowywać się godnie. Takiego zachowania Irańczycy
uczeni są w domu rodzinnym. To jest tradycja, która ma przeszłość sięgającą bardzo wielu stuleci przed
narodzinami Mahometa. Nawet Irańczycy zafascynowani Zachodem, w tym kobiety irańskie, które mieszkają
w krajach zachodnich i nie noszą chust, zachowują się z reguły godnie.
- Przywódcy Izraela grożą, że jeśli Iran będzie dążył do wyprodukowania bomby atomowej, to bez
zgody kogokolwiek, w tym Ameryki, zniszczą za pomocą bomb irańskie instalacje jądrowe. Gdyby
tak się stało, jakie mogłyby być konsekwencje?
- Izrael zapowiada, że na taki krok zdecyduje się jeszcze w tym roku. Gdyby użył do tego celu taktycznej broni
jądrowej, to – jak wynika z obliczeń – śmierć poniosłoby co najmniej 3 mln ludzi. Jeśli Izrael zaatakowałby Iran,
to w konsekwencji zintegrowałby Irańczyków z władzą. Jakiś czas temu rozmawiałem na ten temat z Irańczykiem
mieszkającym we Francji. Powiedział mi, że jeśliby do tego doszło, natychmiast zakłada na głowę zieloną opaskę
i wysadza się w powietrze w ważnym miejscu we Francji. Dla zrozumienia Iranu koniecznie trzeba wiedzieć, że dla
jego obywateli państwo jest najwyższym dobrem.
Dr Marek Smurzyński pracuje w Zakładzie Iranistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Przez 10 lat mieszkał w Iranie.
Rozmawiał: Włodzimierz Knap
Wywiad ukazał się w Dzienniku Polskim, opublikowany na Forum za portalem Netbird.pl za
zgodą dr Marka Smurzyńskiego