Ilona Graczyk - Odcienie Róży
Transkrypt
Ilona Graczyk - Odcienie Róży
– Michiko, gdzie ci tak śpieszno? Przecież mamy cały dzień, aby dotrzeć do Japonii! Zaczekaj! – zawołał zziajany Jun, gdy po raz kolejny próbował dogonić swoją przyjaciółkę. Nie miał pojęcia, skąd dziewczyna miała tyle siły. Od chwili opuszczenia Hiszpanii, Michiko ani razu nie chciała zatrzymać się na odpoczynek! Może i nie byli ludźmi, ale też bogami. W końcu lisich demonów nie można było raczej uznać za stworzenia mogące się równać z na przykład bogiem wojny – Hachimanem. Były tylko ich pozbawionymi większych samych zdolności potomkami: potężniejszymi od ludzi, ale słabszymi od bogów. Jednak tak samo jak ludzie potrzebowali chwili, aby zregenerować swoje siły a Jun niejednokrotnie miał wrażenie, że Michi o tym zapomina. Jednakże młoda kitsune nie miała zamiaru oszczędzać swojego przyjaciela, dlatego ignorując jego ciągłe prośby, niewzruszenie leciała z tą samą szybkością w stronę ojczyzny. Jego zachowanie wręcz ją irytowało. Dobrze wiedziała, co by się stało, gdyby pozwoliła mu na odpoczynek – poszedłby do najbliższej rudery, roztrwoniłby wszystkie oszczędności na alkohol i zapewne opętałby paru nieszczęśników. Nieraz lisia demonica zastanawiała się czemu tak naprawdę się z nim przyjaźni, przecież byli kompletnie z innego gatunku! Ona – Michiko Aihara należała do bogini Inari; niosła ludziom pomoc i opiekę, natomiast on – Jun Maeda był psotnikiem, dzikim lisem, który czerpał przyjemność z ludzkiego cierpienia. Tak naprawdę ich gatunki nigdy nie miały ze sobą dobrych stosunków, dlatego bliskich Michiko początkowo bardzo dziwił fakt, że lisica przyjaźni się z kimś takim jak Jun. Michiko nie mogła jednak pozbyć się kwitnącego na jej twarzy uśmiechu, gdy patrzyła jak jej zmęczony podróżą towarzysz resztkami sił próbuje zachować równowagę w powietrzu, jednocześnie machając uporczywie rękami w celu odgonienia nieznośnych ptaków, które uznały jego krótkie czerwone loczki w kolorze owoców jarzębiny za pokarm. Jun może i miał wady, ale musiała przyznać że był dobrym przyjacielem. Znali się od zaledwie stu lat (dla kitsune czas ten był jak mrugnięcie okiem), ale Michi znała go już na tyle dobrze, że wiedziała, iż w razie potrzeby może liczyć na jego pomoc. Nie oznaczało to jednak, że miała zamiar mu pozwolić się upić. Zwłaszcza że lecieli nad Polską, a dokładniej – położonym w centralnej części kraju Kutnem, które w czasie ich lotu urzekło ją specyficznym zapachem róż. Dawno nie czuła tak intensywnej woni tych kwiatów zgromadzonych w jednym miejscu. W rodzinnej Japonii rzadko kiedy miała okazję wdychać ich słodki aromat. Wszyscy oczywiście woleli wiśnie, lecz jej już dawno znudził się ten zapach. A patrząc na to z innej strony skoro Japonia jest tak daleko, może warto nieco wypocząć? – Zatrzymujemy się? – spytał Jun, zbliżając się do swojej koleżanki. – Chyba tak, ale gdzie? – odpowiedziała, szukając wzrokiem odpowiedniego miejsca na postój. Przecież nie chcieli natknąć się na jakiegoś człowieka! W Japonii obecność kitsune, czyli lisich demonów była czymś normalnym, natomiast w Polsce mało kto miał pojęcie o istnieniu tych stworzeń. Obydwoje woleli, aby tak pozostało. Nieoczekiwanie Jun złapał Michiko za rękę i zanim ta zdołała zaprotestować, pociągnął ją w dół. Michiko lubiła latać, ale nie cierpiała tego typu lądowań, dlatego zdając się (o zgrozo!) na swojego przyjaciela, przymknęła oczy, aby skupić się na spadaniu. Nie znosiła, gdy powietrze brutalnie wciskało się do jej ust, nosa czy uszu a wiedziała, że Jun nie usłyszy (a przynajmniej będzie udawał) jej protestów. Poza tym nie było już czasu na przemyślenia, ponieważ już po chwili Michiko zderzyła się z czymś twardym i niemalże zawisła w powietrzu. Zdezorientowana, dopiero potem zrozumiała, że leży na jednej z rozłożystych gałęzi jakiegoś drzewa, a Jun wolną ręką trzyma jej dłoń, aby nie straciła równowagi. Dziewczyna nieoczekiwanie nabrała ochoty, aby zbesztać swojego przyjaciela za to lądowanie, lecz nie mogła z siebie wydusić ani słowa. Obraz przed jej oczami rozmywał się, a żołądek błagał o litość. Jun delikatnie odsunął na bok zbłąkane kosmyki i przyjrzał jej się z troską wymalowaną na twarzy: – Hej, w porządku? – Poza tym, że czuję w ustach smak salsy i wiszę na drzewie, to wspaniale! – warknęła, próbując się podnieść. W końcu opierając się na uścisku przyjaciela, wygodniej usadowiła się między gałęziami i odsunęła warkocz śnieżnobiałych włosów na bok. – Nie będziesz chyba wymiotować, co nie? – spytał, dyskretnie odsuwając się od przyjaciółki. – Nie, jest dobrze, chociaż mogłeś mnie ostrzec – powiedziała z wyrzutem. – Przepraszam – posłał jej jeden z tych swoich czarujących uśmiechów na którego widok Michiko potrafiła się zwykle rozweselić. ,,Prawdziwy z niego psotnik’’, pomyślała – Hej a tak w ogóle to gdzie my jesteśmy? – Spójrz tam – pokazała mu na zbierający się niedaleko nich tłum ludzi. Przybysze właśnie w tym momencie uzmysłowili sobie, że siedzą na jednym z wielu drzew, rozmieszczonych wzdłuż wygładzonej betonowej ścieżki po której stąpali zbierający się licznie przechodnie. Niektórzy stłoczeni w grupach, rozmawiali między sobą podniesionymi głosami, inni w milczeniu przyglądali się drzewom pyszniącym się kolorowymi kwiatami a kolejni z uśmiechami na ustach nieśli w rękach dziwaczne paczuszki, owinięte żółtawą folią. Pod nogami lisich demonów przewinęli się ludzie młodsi i starsi – istny zbiór osobowości a wszyscy gromadzili się przy samych bokach ścieżki, jakby w oczekiwaniu na kogoś lub coś. – Co oni będą robić? – spytał Jun, poruszając swoimi wielkimi lisimi uszami. Zapewne chciał podsłuchać strzępki rozmów, prowadzonych pod ich stopami. Michiko jednak szybko zrozumiała sens ceremonii. Jej przypuszczenia szybko się sprawdziły, gdyż z na przeciwka szedł jakiś wysoki urzędnik (czego łatwo można było się domyślić po ubiorze) z dumnie uniesioną głową i dobrotliwym uśmiechem na ustach. Na jego widok wszyscy zaczęli coś do siebie szeptać; na niektórych twarzach pojawiły się grymasy niezadowolenia, a na innych uśmieszki skierowane w stronę mężczyzny. Po jego bokach szło dwóch kolejnych facetów, ubranych w splamione ziemią kombinezony, dzierżących w rękach dosyć groźnie wyglądające łopaty. Nie wyglądali na zbyt uradowanych swoją obecnością w tym miejscu – zapewne woleliby teraz siedzieć w chłodzie i palić papierosy, ale mina urzędnika skierowana w ich stronę nie znosiła sprzeciwu. Przypominało to idiotyczny kabaret, gdzie zgromadzeni ludzie pełnili rolę rozbawionej publiczności. Urzędnik kulturalnie powitał się z przybyłymi ludźmi i wraz ze swoimi pracownikami odebrał od jednej z rodzin żółtą folię, z której wyjął mały różany krzaczek (a w zasadzie jego szkielet). Podał go swoim umorusanym towarzyszom i przemówił do zebranej tłuszczy: – Witam państwa serdecznie! Święto Róży to jedno z najważniejszych dni w roku. Jest wizytówką naszego miasta, dumą jego wspaniałych mieszkańców! Jak państwo wiecie, park ten – wskazał na otaczającą ich okolicę – został niedawno odnowiony, więc postanowiliśmy poza pięknymi drzewami czy innymi roślinami wprowadzić do tego miejsca nasz kutnowski akcent. – A co ma róża do miasta? – wtrącił szeptem Jun, trącając Michiko ramieniem. – Nie pytaj tylko słuchaj! – wysyczała, przytykając palec do ust na znak ciszy. – Dlatego, aby uczcić kolejny sukces jak i dzisiejszy dzień, postanowiliśmy symbolicznie zasadzić kilka róż, aby zdrowo rosły i zachwycały swoim pięknem osoby, spędzające wolny czas w tym urokliwym miejscu. Jeśli państwo pozwolą, chciałbym być przy tym, jak państwo będą sadzić te piękne rośliny. Może nawet przyda się wam moja pomoc. Dziękuję za tłumne przybycie i zabierajmy się do pracy, aby nasz wysiłek szybko wydał obfity owoc – powiedział urzędnik, skłaniając głowę. Po skończonym przemówieniu rozległy się oklaski, po czym wszyscy zaczęli podkasywać rękawy i zabierać się do roboty. Jun z zainteresowaniem spoglądał na zebranych przy grządkach ludzi, gdy na jego twarzy nieoczekiwanie pojawił się psotny uśmiech, który wywołał na ramieniu Michi gęsią skórkę. Niestety w jego przypadku oznaczało to tylko jedno – kłopoty. – Jak myślisz, ilu ludzi na raz uda mi się oszukać? – spytał, z uciechy aż zacierając ręce. W jego zielonych oczach Michiko ujrzała ten przerażający błysk szaleństwa, charakterystyczny dla jego pobratymców. Może i nie był tak groźny jak te najstarsze dzikie lisie demony, ale wiedziała, że wcale nie był słaby. Jego natura zaczęła przejmować nad nim kontrolę. Zawsze tak się działo, gdy znajdował się w otoczeniu dużej liczby ludzi, ale na szczęście zdarzało się to tak rzadko, że lisica niemalże o tym zapomniała. W umyśle Michi zapaliła się czerwona lampka. Musiała zapobiec katastrofie! Pod wpływem impulsu skoczyła na swojego przyjaciela, lecz on w porę przeskoczył na drugą gałąź i z błyszczącymi oczyma skierował się w stronę tłumu. Najwidoczniej jednak zapomniał o wrodzonej niezdarności swojej towarzyszki, gdyż nim zdążył się odwrócić, Michiko straciła równowagę i zaczęła spadać na ziemię. Dosłownie w ostatniej chwili resztkami sił zmusiła się do zmiany postaci: jej skóra mrowiła, rozgrzewała się pod wpływem energii, przepływającej przez jej żyły. Ciało dostosowywało się do nowej normy, lecz działo się to tak szybko, że przemiana sprawiła dziewczynie niesamowite cierpienie. Okazało się ono jednak niczym w porównaniu ze zderzeniem z twardą ziemią. Michiko w postaci małego białego lisa (a przynajmniej czegoś lisopodobnego), upadła na wznak, uderzając pyszczkiem o ziemię. ,,Głupi Jun! Gdyby nie moja obecna postać, bez problemu wdrapałabym się na drzewo i wgryzła się w te twoje wielkie uszy!’’, pomyślała. Jun dopiero teraz zauważył, do czego doprowadził i ze skruszoną miną przypatrywał się Michiko. Mimo, że z jego oczu zniknęły oznaki szaleństwa, lisia demonica nadal była na niego zła. Wiedziała, że w końcu jest dzikim zwierzęciem – one nie panują nad swoimi instynktami tylko się im poddają – jednak nadal miała do niego żal o zaistniałą sytuację. Musiała się teraz stąd jak najszybciej wydostać, zwłaszcza, że obecność lisa w parku byłaby co najmniej dziwna. W dodatku czuła jak jej kości się buntują i chcą wrócić do normalnej formy. Michi była jeszcze zbyt niedoświadczona, aby mogła swobodnie się przemieniać, do tego trzeba było lat, a mimo swojego (jak na ludzkie lata) starego wieku – według przyjętej przez jej pobratymców metryki – była jeszcze dzieckiem. Nic więc dziwnego, że swoim człowieczym wyglądem przypominała wyrośniętą dwunastolatkę. Ale teraz musiała się stąd jak najszybciej wydostać. Starając się nie zwracać na siebie uwagi, zwinnie zaczęła przechodzić między drzewami w poszukiwaniu jakiegoś ustronnego miejsca, gdzie mogłaby wrócić do swojej stałej formy. Kątem oka dostrzegła jak Jun przeskakuje między drzewami i ją obserwuje. ,,Dopiero teraz się o mnie troszczy’’, pomyślała z goryczą. Nie cierpiała, gdy musiała się zmieniać w lisa. Wtedy nagle wszystkie dźwięki atakowały ją z każdej strony- ćwierkanie ptaków, krzyk bawiących się dzieci czy ludzkie kroki. To było gorsze od najwymyślniejszych tortur! Chyba nie może być gorzej… I wtedy do jej uszu doszedł jeszcze jeden odgłos: szczekanie zbliżających się psów, mrożące krew w żyłach. Serduszko bijące w jej piersi podeszło jej aż do gardła. Od zarania dziejów kitsune i psy nienawidziły się z całego serca. Na te stworzenia nie działała magia lisich demonów, poza tym jako jedyne, mimo zmiany postaci mogły wyczuć czy aby nie czają się pod postacią na przykład leciwej staruszki. Zawsze ich obecność oznaczała dla lisich demonów kłopoty a teraz Michiko była w prawdziwym niebezpieczeństwie. ,, Muszę stąd uciekać! One zaraz mnie znajdą!’’. Michiko rozpaczliwie rzuciła się w stronę najniżej dyndającej gałęzi, jednakże jedyne co zrobiła to zaryła pazurami o korę drzewa, zostawiając na niej swój ślad. – Mamo, spójrz tam. Kotek! – nagle Michiko uniosła się w górę i poczuła, jak ktoś mocno ściska jej brzuch. Z przerażeniem obróciła się w stronę małej rudowłosej dziewczynki, która z uśmiechem przyglądała się przestraszonej lisicy. Na jej widok niemalże zemdlała w ramionkach dziecka – Mamo, mogę wziąć tego kotka? Mamo! – Kochanie, to przecież wiewiórka! Wypuść ją, już! – wrzasnęła matka rudowłosej, wyszarpując z rąk córeczki przerażoną Michiko. Zwierzak z trudem upadł na cztery łapy, podczas gdy zdenerwowana kobieta wzięła córkę za rękę i szepcząc jej coś do ucha, odciągnęła ją od Michi. Michi potrząsnęła łebkiem. Wiewiórka? Jaka znowu wiewiórka? Michiko była tak skołowana, że nie mogła zrozumieć co się właściwie stało. Ta pani była ślepa, czy co? Jednak jej rozważania przerwał nagły ruch po jej prawej stronie, po czym Michi szybko została uniesiona w górę. Jej serce biło jak oszalałe od nadmiaru adrenaliny. Obróciła się, spodziewając się kolejnego ciekawskiego dziecka, jednak na szczęście spojrzała wprost w zielone oczy Juna, który zręcznie złapał przyjaciółkę i zabrał ją z powrotem na koronę drzewa z daleka od ciekawskich spojrzeń. Z ulgą ułożył trzęsącą się w jego ramionach Michiko na gałęzi drzewa. – Już jesteś bezpieczna. Dobrze, że wujek nauczył mnie ,,zmieniania’’ rzeczywistości. Jeszcze trochę i ta dziewczynka wzięłaby cię do domu. No już, przemieniaj się. ,,A więc to była sprawka Juna’’. Michi z ulgą poddała się żmudnemu procesowi: jej kości zaczęły się wydłużać, na głowie pojawiły się jej długie do pasa, śnieżnobiałe loki a jedyne co pozostało z jej wcześniejszej formy to puszysty ogonek i para uszu, schowanych za zasłoną włosów. Moc wróciła z powrotem do serca, zostawiając po sobie przyjemne uczucie ciepła i po chwili przed Junem stała Michiko w swojej normalnej postaci z lekko skołowaną miną na twarzy. Nie mogąc się powstrzymać, chwycił on lisią demonicę w ramiona i przytulił do siebie. Po tym rozległ się głośny plask, zagłuszony jedynie przez ćwierkanie mieszkających w pobliżu ptaków. – Hej, a to za co? – spytał, pocierając obolały policzek. Na twarzy Michi pojawiły się czerwone rumieńce. – Ty idioto! – wrzasnęła, ledwo powstrzymując się przed zadaniem mu kolejnego ciosu w twarz – To przez ciebie się tam znalazłam! Gdybyś nagle nie nabrał ochoty na bawienie się ludźmi, nie znalazłabym się na dole i nie przeżyłabym tego całego koszmaru! Przecież słyszałeś psy, rozszarpały by mnie na strzępy! – Przepraszam, dałem się ponieść… – powiedział ze skruchą w głosie. W duchu Michiko odetchnęła z ulgą. Tak, to był jej Jun – Posłuchaj, wynagrodzę ci to. Powiedz czego chcesz, to ci to przyniosę. – Czego chcę? – powtórzyła z namysłem. W sumie chciała coś ze sobą zabrać do domu, a skoro Jun ma według niej dług… czemu by go nie wykorzystać? – Jun, mam prośbę. – Tak? – Weź dla mnie jedną z róż – poprosiła, skręcając w dłoni kawałek materiału swojego kimona. Jun bez słowa podniósł się z miejsca i po chwili zniknął jej sprzed oczu. Czyżby nie prosiła o zbyt wiele? Przecież zaledwie kilka chwil temu niemalże oszalał od natłoku ludzi. Czy źle zrobiła, posyłając go wprost w ich sidła? Teraz ta prośba wydawała się jej wręcz dziecinna. Miała nadzieję, że przez to jej przyjaciel nie wpakuje się w kłopoty. Jednakże po krótkiej chwili oczekiwania poczuła jak ktoś obejmuje ją z tyłu i podstawia pod nos śliczną, nierozwiniętą jeszcze jasnoróżową różę. Michiko podsunęła ją pod nos, napawając się jej pięknem i ściskając dłoń swojego przyjaciela. Z uśmiechem obróciła się w jego stronę i pocałowała go w policzek. – Dziękuję, jest śliczna. Skąd ją wziąłeś? – Jeden facet miał dość rozwiniętą grządkę, więc zerwałem jedną łodyżkę i trochę użyłem ociupinkę lisiej magii. Widzę, że się już na mnie nie gniewasz – uśmiechnął się, czerwieniejąc na policzkach. Zarumienił się aż po uszy na co jego przyjaciółka się zaśmiała. – Tak, chociaż to nie oznacza, że zapomniałam o tym, co się tutaj stało. Za karę w domu usmażysz mi serek tofu! – Nie odpuścisz mi, co nie? Dobrze, nasmażę ci tego ile tylko chcesz. – A mogę cię jeszcze o coś prosić? Jun westchnął. Był już zmęczony całą sytuacją o czym świadczyły cienie pod jego oczami, które Michiko zauważyła dopiero teraz, w świetle zachodzącego powoli słońca. – Słucham. – Nie mówmy nikomu o tym miejscu ani o tym co się stało, dobrze? Podoba mi się tutaj, mimo całej tej sytuacji – przyznała, z uśmiechem przypatrując się gromadce bawiących się na trawniku dzieci – To miasto ma swój urok. Może je jeszcze zwiedzimy? Oczywiście o ile masz ochotę. – Nie chcesz wracać do Japonii? – spytał dla pewności. Rzadko kiedy widział, aby Michi tak się podobało jakiekolwiek miejsce na świecie poza ich ojczystym krajem. Widok rozweselonej przyjaciółki przywołał na jego twarz szeroki uśmiech – Oczywiście, jeśli masz ochotę, moglibyśmy tu jeszcze zostać na kilka godzin. Poza tym słyszałem, że w mieście sprzedają pączki różane i piwo. Co ty na to? Michi zaśmiała się na widok jego entuzjazmu. – Dobrze, ale pod jednym warunkiem. Nie wypijesz więcej niż dwóch kufli, jasne? Nie mam zamiaru holować się do domu i jeszcze wysłuchiwać krzyku Yoshiro-sama. Na wspomnienie wujka Yoshiro na twarzy Juna pojawił się psotny uśmiech. – Szkoda, bo ciekawie wygląda z czerwonymi uszami. Ale dobrze, obiecuję, żadnych wyskoków – dodał, patrząc na zirytowaną minę Michi. Starając się zatrzeć złe wrażenie, chwycił swoją przyjaciółkę pod ramię i posłał jej anielski uśmiech – To co, Michiko-chan? Idziemy? – Żebym tylko tego nie żałowała – odpowiedziała, odwzajemniając uśmiech. Bo czemu nie miałaby mu dać szansy zrehabilitowania się? Znając Juna pewnie się tym zadręczał. Starając się go rozweselić, Michiko klepnęła go żartobliwie w ramię i pozwoliła mu się poprowadzić w stronę centrum miasta, gdzie właśnie odbywał się różany jarmark. Pięć lat później… Japonia – Michiko! – chóralny jęk młodszych członków rodziny Aihara wypełnił całą kuchnię, wyrywając zapracowaną Michiko od prac ogrodniczych. Z ubrudzonymi rękami i twarzą czerwoną z irytacji, Michi wkroczyła do kuchni i postukała łyżką w stół, aby zwrócić na siebie uwagę swoich młodszych braci, siedzących przy stole jadalnym. Jako że rodzice dziewczyny musieli się udać na ważne zebranie, wszystkie obowiązki domowe spadły na ich najstarszą córkę. Nie byłyby one może tak męczące, gdyby nie to, że rodzeństwo lisicy było nad wyraz nieznośne i potrzebowało pomocy praktycznie co kilka minut! W takich momentach Michiko zastanawiała się, jakim cudem Okaa-san tak dobrze sobie z tym wszystkim radziła. Ona już po jednym dniu miała serdecznie dość. Starając się opanować wzbierający się w jej gardle wrzask, przygryzła nerwowo wargę i spojrzała na swoich braci. – Czego tym razem? – To sushi jest niedobre! – powiedział najmłodszy Ohito z grymasem niezadowolenia na twarzy. Na te słowa wszyscy wydali z siebie zgodny pomruk. Jednak gdy Michiko spróbowała któremuś spojrzeć w oczy, bracia odwracali od niej wzrok i wtulali głowę w ramiona. Wiedzieli, że ze starszą siostrą nie ma co zadzierać. Zwłaszcza, że jej policzki nabrały odcienia dojrzałego pomidora. To oznaczało, że była wręcz wściekła. – Co tam rodzino Aihara?! – zza drzwi nieoczekiwanie wyszedł uśmiechnięty Jun, niosąc w ręku dużą brązową torbę z której unosiły się piękne zapachy. Bracia wbili łakomy wzrok w torebkę, starając się na nią jednocześnie nie rzucić. Uśmiech Juna jednak szybko znikł, gdy zobaczył w jakim stanie jest jego przyjaciółka. Ubranie które na sobie miała było utytłane ziemią i trawą. Parę listków wplątało się między potargane włosy dziewczyny a cienie pod oczami dawały jasny obraz tego, w jakim stanie psychicznym była Michi. Na widok przyjaciela dziewczyna nieco się uspokoiła. – Hej Jun. Jak widzisz jest… w miarę dobrze. – W miarę dobrze? – powtórzył, z przyganą przyglądając się jej młodszym członkom rodziny Aihara. Spokojnie odłożył torbę na stół i skrzyżował ręce na piersi, aby wyglądać nieco poważnej – To miał być wasz deser, panowie, ale zawiedliście mnie. Nie, nie dostaniecie go – powiedział, ucinając ich protesty – To, że nie ma tu waszych rodziców i tymczasowo to Michiko-chan zajmuje się domem, nie znaczy że musi być ona jednocześnie waszą służącą. Jedzenie dostaniecie, gdy pokażecie że jesteście prawdziwymi mężczyznami. Macie się podzielić zadaniami, w tym czasie z Michiko zrobimy obiad. Czy to jasne? – A co jest w tej torbie? – spytał bojowniczo Imito. Widać było jednak, że tak jak braciom zależało na tej robie, nieważne co tam miało być. Ważne, że było to coś do jedzenia. Michiko nie mogła się powstrzymać od małego uśmieszku. Naprawdę, prawdziwy psotnik z tego Juna. – Lody z zielonej herbaty, polane polewą z czerwonej fasoli – odpowiedział z uśmiechem– Jeśli wykonacie swoje zadania bardzo dobrze, w nagrodę dostaniecie jeszcze specjalne ciasteczka babci Maedy. Czy to wystarczająca zachęta? Najwyraźniej interes ten bardzo spodobał się braciom, gdyż wszyscy odwrócili się w stronę swojej siostry i powiedzieli głośno: – Co mamy robić, Michiko-chan? Zdziwiona tą nagłą zmianą, powoli zaczęła tłumaczyć co każdy powinien zrobić. Gdy już chłopcy przyjęli ,,rozkazy’’, z uśmiechami udali się do swoich obowiązków. Jun wydawał się zadowolony z siebie i wcale tego nie krył. Z kolei Michiko była lekko oszołomiona. Nigdy nie widziała, aby ktoś tak szybko poradził sobie z jej kłopotliwymi braćmi. Nawet jej rodzice mieli problem z tymi urwisami a tu niespodziewanie na scenę wszedł Jun i dosłownie w ciągu chwili zaprowadził w domu porządek. – Jak ty to robisz? – spytała Michi, z podziwem patrząc na krzątającego się po kuchni przyjaciela. Jun spokojnie wyjął z lodówki wszystkie potrzebne w jego mniemaniu składniki do obiadu i posłał przyjaciółce szelmowski uśmiech. – Zauważmy, że nie tylko ty masz liczną rodzinę. Uwierz mi, że opieka nad moimi rozwrzeszczanymi siostrami jest o wiele gorsza. Zwłaszcza, że w naszej rodzinie to one mają przewagę. Zapewne gdybym nie umiał sobie z nimi poradzić, codziennie chodziłbym w warkoczykach i to wcale nie jest śmieszne – dodał, widząc rozbawioną minę przyjaciółki. Z uśmiechem zakasał rękawy bluzy i zajrzał do lodówki – To co proponujesz, Aihara? Może ramen? – Jestem za – odrzekła, zaglądając do szafek w poszukiwaniu makaronu. ,,Ciekawe gdzie Okaa-san go schowała’’ pomyślała, zagryzając wargi. Po minucie poszukiwań poddała się i oparła o blat stołu, aby nieco się uspokoić i pomyśleć. Michiko nie cierpiała, gdy coś nie szło po jej myśli a niestety przez ilość obowiązków i wygłupy braci nie miała czasu iść do sklepu starego Isachi-san. Nie miała też zamiaru wysyłać Juna, wystarczająco jej pomógł. Może mogłaby wysłać starszego z braci – Kaike – po zakupy? – Michi? – odezwał się Jun – wyrywając przyjaciółkę z zamyślenia. Dziewczyna szybko pokręciła głową, aby odegnać od siebie natrętne myśli i odwróciła się w stronę psotnego lisołaka. Na jej twarzy pojawił się krzywy uśmiech, gdy zobaczyła jak Jun z ciekawością przygląda się stojącemu na blacie kolorowemu wazonowi ze szkła – a dokładniej temu, co się w nim znajdowało. Była to piękna jasnoróżowa róża, którą Michiko otrzymała od Juna na Święcie Róży w Kutnie. Dzięki lisiemu urokowi, roślinka przetrwała te pięć lat i w ciągu tego czasu ani trochę nie straciła ze swojego pierwotnego uroku. Jej wspaniały wygląd jak i upojny zapach zawsze przypominał lisicy o tamtym dniu, spędzonym w tamtym urokliwym mieście. Ilekroć na nią spojrzała, mogła zobaczyć siebie i Juna, mknących nad głowami nic niepodejrzewających przechodniów. Widziała różnokolorowe stragany, pełne różnego rodzaju smakowitości, zabawek czy chłodnych napojów i przede wszystkim te śliczne wielobarwne róże, kuszące swoim wyglądem, i pozorną niewinnością. Ah, jak miło wspominała tamten czas. Jun najwyraźniej także. Z niemalże czcią chwycił w palce delikatne płatki kwiatu i uśmiechnął się czule. – Ciągle pamiętasz, co nie? – spytał z melancholią w głosie. Michi przybliżyła się do przyjaciela i wzruszyła ramionami. – Jakbym miała nie pamiętać? To świat zupełnie inny niż tutaj– stwierdziła, po czym po chwili zastanowienia dodała – Może kiedyś tam wrócimy? Miło byłoby tam pobyć chociaż przez kilka godzin. – Wrócimy – odrzekł z pewnością w głosie, po czym niespodziewanie odwrócił się z powrotem w stronę kuchennych szafek – Okej, to robimy ramen. Gdzie makaron? Michi parsknęła śmiechem. – Skończył się. Zaraz wyślę chłopaków. Keike, Onmaru, mam dla was zadanie! – krzyknęła Michi, przywołując swoich starszych braci i tym samym wracając do swoich typowych zajęć. Ale widok pełnego róż Kutna nigdy nie znikał z jej pamięci. Wiedziała, że to jest miejsce do którego chciałaby wielokrotnie wracać.