028_PDR_07_14_01

Transkrypt

028_PDR_07_14_01
Z PIERWSZEJ RĘKI 
Ludwińscy
KAZIMIERZ LUDWIŃSKI
Kazimierz, Nel i Noe Ludwińscy Rodzina, która przez 9 lat pływała po świecie katamaranem „Wyspa Szczęśliwych
Dzieci”. Pokonali łącznie ponad 45 000 mil morskich. Laureaci Kolosów 2013 w kategorii „Podróże” za przełamywanie barier,
łamanie stereotypów i pokazanie, że wychowanie dzieci nie musi się wiązać z codziennymi rygorami życia na lądzie.
} Katamaran zbudowali
bracia Ludwińscy
w 1978 roku, zdjęcie
zrobione w roku 2007
KAZIMIERZ LUDWIŃSKI
PODRÓŻ ŻYCIE Przez 9 lat pływali po świecie katamaranem „Wyspa
Szczęśliwych Dzieci”. Tata Kazimierz, dzieci Nel i Noe [ROZMAWIAŁA: JOANNA SZYNDLER]
Macie poczucie, że po tych 9 latach wróciliście do domu?
Nel: Nie, za mało czasu przeżyliśmy w Polsce.
A gdzie jest wasz dom?
Noe: Na jachcie.
Kazimierz: Dom zostawiliśmy w Afryce
Zachodniej. „Wyspa Szczęśliwych Dzieci” stoi
tam na kotwicy. Ja pół mojego życia spędziłem
w Polsce, połowę podróżując; Nel – większość
czasu w podróży, wypłynęliśmy, gdy miała 6
lat. Noe praktycznie całe życie spędził na jachcie, gdy wyruszyliśmy miał 7 miesięcy.
Zakładałeś, że wasza podróż potrwa
tak długo?
Nie, nie mieliśmy w ogóle planu płynąć dookoła świata. Chcieliśmy pożyć na morzu jako
ludzie wolni i zobaczyć, jak nam idzie. Dopie26 | P O DR ÓŻ E | 2014 - 0 7
ro w Afryce podjęliśmy decyzję, że płyniemy
przez Atlantyk. I jeżeli wszystko pójdzie dobrze, może będziemy kontynuować podróż dookoła świata. Wszystko zależało też od funduszy, na ile wystarczy moich oszczędności.
Żyjąc skromniej, mogliśmy podróżować dłużej.
Wybrałem życie biednejsze, ale wolne.
Wypłynęliście we czwórkę.
Tak, razem z mamą moich dzieci. Żeglowaliśmy razem 7 miesięcy. Z Senegalu dzieci wróciły z nią do Polski na wakacje. Tam
ona zdecydowała, że chce separacji. Poleciałem szybko do Polski, żeby się zorientować
w sytuacji. Zadeklarowałem gotowość zrezygnowania z rejsu, jeżeli by to mogło uratować rodzinę. Zrozumiałem, że nie żeglarstwo
stoi na przeszkodzie naszego związku. I wtedy 7-letnia Nelunia powiedziała, że tatuś nie
może być sam, że płynie ze mną. Jej mama
to zrozumiała i zaakceptowała wybór córki. Na oddanie w rejs malutkiego Noe (wtedy
miał 1,5 roku) jego mama nie chciała się zgodzić. Wróciłem do Senegalu z Nel i popłynęliśmy sami przez Atlantyk.
Nel, pamiętasz, jak to było?
Tak. Tata chciał wrócić na jacht. Długo zastanawiałam się, co będzie lepsze, zostać czy
płynąć z nim. Chodziłam już 1,5 miesiąca
do szkoły, miałam koleżanki. Tu była babcia
i mama. Ale zdecydowałam, że chcę jednak
płynąć z tatą.
Kazimierz: Po dwóch latach, gdy w Panamie
zrobiliśmy odprawę celną, żeby ruszyć przez
Pacyfik, zadzwoniła mama moich dzieci, że
chciałaby wrócić na jacht. Przylecieli z Noe
na Kostarykę i znów zaczęliśmy pływać
< Wypływamy
z Dakaru, maj 2013
w komplecie. Choć trwaliśmy w separacji.
Cieszyłem się, że mam i Noe obok siebie.
To był najtrudniejszy okres rejsu?
Chyba tak, było mi bardzo ciężko. Z jachtu nie
można sobie po prostu wyjść, trzasnąć drzwiami. Po półtora roku mama moich dzieci zadecydowała, że chce wracać. Widziała jednak,
jaki Noe jest tutaj szczęśliwy, jak się dobrze rozwija. Nie chcieliśmy też już rozdzielać dzieci.
Odleciała sama. Stała się mamą wirtualną, dostępną na Skypie, przylatywała raz na dwa lata.
Poczułeś ciężar odpowiedzialność?
Byłem przeszczęśliwy, że mam obydwoje ze
sobą! Ale odpowiedzialność też poczułem
ogromną. Nie mogłem sobie pozwolić na zmęczenie, łzy, musiałem się wziąć w garść.
I wciąż ta mała, ograniczona przestrzeń.
Ale my się z dziećmi do niej przyzwyczaili. Ona
nas łączyła. Teraz nawet jesteśmy chyba uzależnieni od siebie. Najtrudniejsza była szkoła. Dzieci uczyły się korespondencyjnie. Mu-
siałem poświęcać dużo czasu, aby opanowały
cały materiał. Moi bracia przesyłali nam podręczniki, wspierali moralnie i finansowo. Dzieci pisały prace kontrolne. Normalnie w tym systemie trzeba być punktualnym, nie można
się spóźnić z oddaniem prac. Na szczęście ORPEG – szkoła korespondencyjna, zaakceptowała względem nas większą elastyczność. Morze
jest nieprzewidywalne, nie da się być punktualnym. Nie wiedzieliśmy dokładnie, kiedy zawiniemy do portu, a nauka na sfalowanym
morzu niestety jest bardzo uciążliwa
Nie ma na to czasu?
Czasu jest najwięcej i byłoby to najwygodniejsze, ale wpatrywanie się w małe literki prowokuje chorobę morską.
Uczyliście się więc w portach?
Na płaskiej wodzie – głównie stojąc na kotwicy. Gdy zatrzymaliśmy się dłużej w Australii,
Nel chodziła pół roku do szkoły, Noe przez rok.
Szlifowali język angielski.
Noe: W Australii szkoła była super, nie było
tylu zadań domowych. Uczniowie chcieli tam
chodzić. Wszystko robiliśmy w szkole, nie było
tak jak tu: „szybko, szybko i praca domowa”.
Kiedy zadecydowaliście, że czas na was
i wypływacie z Australii?
Jak skończyłem naprawy i konserwację naszej
Wyspy. Udaliśmy się przez Nową Kaledonię
na Papuę Nową Gwineę – miejsca, o których
zawsze marzyłem jako etnograf. A dalej Palau, Filipiny, do Malezji. Kolejną dłuższą przerwę zrobiliśmy między Malezją a Tajlandią,
by nadrobić program szkolny. I znowu ruszyliśmy do wielkiego maratonu przez Indonezję
i Ocean Indyjski do RPA. Tu zdecydowaliśmy
się na miesięczną ekspedycję na kołach do
wnętrza kontynentu. Dalej przeskoczyliśmy
na Świętą Helenę i zamknęliśmy pętlę w Senegalu, by uczyć się do egzaminów w Polsce.
Jakie zakątki świata podobały wam się najbardziej, gdzie chcielibyście wrócić?
Pacyfik jest cudowny, ma tyle wysp, atoli,
miejsc, gdzie można żyć swobodnie, spokojnie.
Niby nic się nie dzieje, a jednak dzieje się mnóstwo. Bogactwo życia podwodnego jest niesamowite. Pokochaliśmy zwłaszcza Markizy, za
ich piękno i przeuroczych mieszkańców.
Noe: Mnie się podobało w Nowej Kaledonii.
Ładne miejsca, były takie pagórki, czasem
duże góry. Ładne korale. Miałem też kolegów.
Nel: A ja bym chciała wrócić do Nowej Zelandii, choć tata narzeka, że jest tam za zimno.
Nie czuliście nigdy znużenia podróżowaniem, ciągłym przemieszczaniem się?
W pewnym momencie przestaliśmy czuć, że
podróż to stan wyjątkowy, którym można się
znudzić. To było nasze życie. Poza tym nigdy
się nie spieszyliśmy, nie zaliczaliśmy atrakcji.
2014 - 07 | P O DR ÓŻ E | 2 7
A potraficie się jeszcze zachwycać
światem?
Nel: Może nie aż tak bardzo, jak osoby, które
przyjeżdżały do nas tylko na wakacje. Dla nas
kolejne rajskie wyspy, piękne zachody słońca
– to była codzienność. My odwiedzane miejsca
docenialiśmy, ale chyba bez zachwytu. Goście
czasem otwierali nam oczy.
Kazimierz: Teraz dostrzegamy wyjątkowość
tamtego naszego życia.
Ile czasu najdłużej spędziliście na morzu bez
zawijania do portu?
Nel: 21 dni. Płynęliśmy z Galapagos
na Markizy.
bardzo przypadło Noe do gustu.
Senegal 2005 r.
Na morzu nie jest nudno?
Zupełnie! Na jachcie ciągle coś się dzieje, coś
trzeba naprawiać, spotykamy delfiny, ptaki
morskie, łowimy ryby. Mieliśmy też ogromną
ilość filmów.
Nie brakowało wam kolegów i koleżanek?
Nel: Czasami. Ale było pełno dzieci na innych
jachtach, zawsze ktoś się znalazł do zabawy.
Często mieliśmy podobne trasy, spotykaliśmy
się wielokrotnie.
Sporo osób żyje tak jak wy?
Wielu pływa po świecie, choć raczej bez dzieci. Jest sporo żeglujących rodzin francuskich
2 8 | P O DR ÓŻ E | 2014 - 0 7
Nigdy nie zdarzyła wam się żadna niebezpieczna sytuacja?
Podróżując z dziećmi, staram się omijać wielkim łukiem niebezpieczeństwa. Ale czasami natura płata figla. Niedaleko Richards Bay
w RPA, na 130 mil przed brzegiem, złapał nas
huragan wiejący pod prąd. Zrobił się prawdziwy kocioł z ogromnymi falami, zrzuciliśmy
wszystkie żagle. Ale nasz jacht jest niezatapialny. Nawet przedziurawiony, nie zatonąłby.
A spotkaliście Polaków pływających
po świecie?
Tak, sporo, ale bez rodzin. Bardzo dużo Polaków pływa pod obcymi banderami. Emigranci ze Stanów, Kanady, Australii. Spotykałem też sporo osób planujących rejs.
Niektórzy mówili: zaraz wyruszę, tylko jeszcze nie mam tego i tego. Chcą, zazdroszczą nam i marzą całe życie. A w
międzyczasie się starzeją. Gdy słyszałem
pytania – czy taki radar mi wystarczy?
Chyba jeszcze muszę pozbierać na bardziej
nowoczesny... Ja odpowiadałem: a chcesz
kopa w dupę na dobry start? Płyń, a nie
ciągle szukasz wymówki. Czasem też rodzice-żeglarze mówią: jak będę miał duże
< To nosidełko
Kazimierz: Ja w swoim życiu miałem 49 dni
bez widzenia lądu. Bardzo sobie ten rejs chwalę, wyzbyłem się problemów lądowych. Przestałem myśleć o życiu na lądzie, zacząłem żyć
w zgodzie z naturą. Uwielbiam takie wielkie
przejścia oceaniczne.
sie elektronicznym potrafiłyby mnie szukać
i wrócić do portu.
i australijskich – głównie młodych ludzi z maluchami. Czasem ich dzieci nawet rodzą się
na jachcie.
dzieci, to popłynę z nimi. Właśnie z malutkimi jest dużo łatwiej!
Często spotykasz się z zarzutami, że zrobiłeś coś nieodpowiedzialnego, że narażałeś dzieci?
Bardzo często, zwłaszcza od kobiet, którym
wydaje się, że mają monopol na wychowanie.
Choć jedynie od tych lądowych, bo te jachtowe to często konsultowały ze mną problemy wychowawcze. Ja zawsze starałem się,
by moje dzieci były czyste, zadbane, by nic
im nie brakowało. Zawsze, nawet na morzu,
jedliśmy na porcelanie urozmaicone posiłki ze świeżych produktów. A o bezpieczeństwo bardziej się boję, gdy chodzą po ulicach
Szczecina, niż gdy byliśmy na morzu! Dzieci były też przygotowane, by sobie poradzić,
gdyby mnie zabrakło, jakbym np. wypadł
za burtę, choć żeglując z nimi zawsze wpinam się w pas bezpieczeństwa. Trasa była
zapisywana na min. 2 komputerach. Po zapi-
Myślisz, że nie popełniłeś żadnego błędu, nigdy nie żałowałeś, że wypłynęliście?
Ja ciągle zadaję sobie pytanie, czy to dobrze,
że wróciliśmy. Widzę, jak to życie w mieście wpływa na nas. My w tropikach, a szczególnie na jachcie, w ogóle nie chorowaliśmy.
A tutaj ciągle coś. Mam wrażenie, że przez
ten rok życia lądowego postarzałem się o 10
lat! No i chyba nie dość przygotowałem dzieci do zarzucenia kotwicy w Polsce. Nie wiedziałem, że tak teraz wygląda system nauczania, że jest walka o punkty i oceny. Moje
dzieci nie nauczyły się hipokryzji. Jak wiedzą, że są w czymś dobre, mówią o tym otwarcie. A tutaj odbierane jest to jako wywyższanie się, chwalenie. Chwalą również
innych. Nel i Noe odnoszą się do nauczycieli, jak do równych sobie, a tutaj nie jest to dobrze widziane.
Nel: Opowiadałam w Polsce mojej znajomej
o fajnym koledze z dzieciństwa w Afryce. Ta
po półgodzinie rozmowy zaskoczyła i zapytała z niedowierzaniem: ten twój kolega to
był Murzyn?
Kazimierz: Moje dzieci do tej pory nie zwracały
uwagi na wiek, kolor skóry, religię.
KAZIMIERZ LUDWIŃSKI
Nigdy nie mieliśmy sztywno ustalonych planów, o tym, co będziemy robić, decydowaliśmy demokratycznie. Czas dzieliliśmy między
szkołę, obowiązki, zwiedzanie i odpoczywanie.
Rozmawiacie czasem o powrocie na jacht?
Coraz częściej. Póki co mnie trzyma tutaj pisanie książki zatytułowanej „Wyspa Szczęśliwych Dzieci”, muszę też podreperować nasze
finanse. Nel postawiła mi warunek, by płynęła z nami nauczycielka. Nie zawodowa, ale
ktoś, kto pomoże dzieciom w lekcjach, gdy ja
będę pisał książkę czy zajmował się jachtem,
zarabiał pieniądze. Tego wszystkiego nie da
się samemu dobrze pogodzić.
Nel: Teraz w gimnazjum są dodatkowe przedmioty, skomplikowane, boję się, czy dam sobie
radę sama.
Ale ta osoba musiałaby praktycznie stać się
członkiem rodziny.
No, nie ma innego wyjścia, na tak małej powierzchni. Najlepiej, jakby to był ktoś, kto
kocha podróżować, chce zobaczyć świat
i będzie chciał korzystać z naszego doświadczenia. Trzeba by zaplanować rejs razem,
wyruszyć razem i stać się rodziną. Ale córka mi wypomina, że tata nie szuka. Mam złe
doświadczenia i dlatego dmucham na zimne.
Poza tym boję się, jak to będzie na tak małej powierzchni z nową osobą. Czy nie będzie
konfliktu. Być może poczekamy aż Nel skończy gimnazjum i wtedy ruszymy. By znów
cieszyć się morzem i wolnością. r

Podobne dokumenty