Pobierz - Miasto Kobiet

Transkrypt

Pobierz - Miasto Kobiet
8
10
12
13
14
16
W domu wolę muzykę – rozmowa
z Zofią Gołubiew (Anna Laszczka)
Majowe święto fotografii (Bogna Szymańska)
Dama w operze (Karolina Siudeja)
Soyka po trzydziestce – rozmowa
ze Stanisławem Soyką (Paweł Gzyl)
Recenzje muzyczne (Paweł Gzyl)
Zaglądając w siebie – rozmowa z Piotrem Roguckim
z zespołu Coma (Paweł Gzyl)
Z wizytą w mieście – nowości w kinie
(Kamil Śmiałkowski)
fot. Wacław Wantuch
6
16 Wydarzenia
17 Żeby skorupka nasiąkła – nowości książkowe
(Łucja Kucia)
28 Ubrani w kolor – Art Color Ballet
(Aleksandra Soboń-Smyk)
24 Nowe miejsca (Ola Przegorzalska)
26 Nie-przystanek Kraków (Andrzej Politowicz)
30
32
33
40
Ubrani w kolor
Berlin, miasto otwarte (Agnieszka Kozak)
Moda news
W kwestii spodni (Matylda Stanowska)
Art Color Ballet
Projektantki
(fot.: Anna Ciupryk, tekst: Aneta Pondo)
44 Gavroche
(fot. Anna Ciupryk, Kamil Zacharski)
50 Testujemy siłownie (Matylda Stanowska,
Agnieszka Kozak, Maks Rokatański)
56 Londyn – Kraków (Aneta Pondo)
58 Aminokwasy w pigułce
68 Uroda news
str.
28
18 Z widokiem na piaskownicę (Klaudia Maślanka)
64 Sprawa Edukacji S. (Karolina Siudeja)
66 Mamą będę później (Karolina Kelman)
73 Niedokończona historia (Anna Laszczka)
......................................................................................
Kolejny numer ukaże się 11 lipca, zamówienia na reklamy przyjmujemy do 25 czerwca
Okładka: fot. Kamil Zacharski, kolekcja Gavroche,
sukienka zaprojektowana przez Peggy Pawłowski,
modelka Paulina Grabacka, więcej na str. 44
Całostronicowe reklamy i materiały promocyjne znajdują się
na stronach: 3, 5, 7, 9, 11, 21, 22, 23, 25, 34, 48, 49, 52,
55, 63, 75 oraz na II, III i IV stronie okładki.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam.
Wydawca: Agencja Etna, Kraków 30-107, plac Na Stawach 1 (pokój 411), tel. 012/ 294 11 82, tel./fax 012 / 294 11 80;
redaktor naczelny: Aneta Pondo, [email protected]; sekretarz redakcji: Andrzej Politowicz, [email protected];
skład i opracowanie graficzne: Eliza Luty; współpraca: Blanka Antoniewicz-Goraj, Justyna Dziegieć, Emilia Fajkowska, Paweł Gzyl,
Karolina Kelman, Zyta Kowalska, Agnieszka Kozak, Małgorzata Krajewska, Łucja Kucia, Anna Laszczka, Klaudia Maślanka, Ola Przegorzalska, Karolina Siudeja, Aleksandra Soboń-Smyk, Matylda Stanowska, Kamil M. Śmiałkowski; ilustracje: Agnieszka Kucia, Eliza
Luty, Aurelia Milach; reklama: Barbara Fijał (tel. 698 901 255) Ludmiła Mentlewicz (tel. 609 817 533) Renata Stós-Pacut (tel. 601
998 170); Druk: Leyko, ul. Romanowicza 11, Naklad: 11 tys. egz.
Miasto Kobiet – bezpłatny dwumiesięcznik, dostępny w kawiarniach, klubach i restauracjach, salonach kosmetycznych i fryzjerskich, ośrodkach SPA, sklepach, przychodniach, klubach fitness, itp.
Chcesz się podzielić z nami swoimi uwagami na temat Miasta Kobiet i poruszanych w nim tematów? Zapraszamy
do pisania listów do redakcji: [email protected]
dla Czytelników
KONKURS
MIASTA KOBIET:
Krakowskie firmy ufundowały dla Czytelniczek i Czytelników Miasta Kobiet nagrody:
pachnące, smakowite, użyteczne,
cenne... Każdy sms to szansa na wygranie
jednej z nich. Wybierz nagrodę, wyślij sms
na numer 7101 i… czekaj. Koszt sms-a
1,22 zł (z VAT)
Rozstrzygnięcie konkursu – 20 czerwca
Zwycięzców poinformujemy sms-em.
Nagrody będą do odbioru w redakcji, pl. Na
Stawach 1/ 411. Poszerzonych informacji
o nagrodach i ich fundatorach szukaj na
www.miastokobiet.pl,
zakładka KONKURSY
NAGRODY
zabieg stomatologiczny – pełna higienizacja jamy ustnej (wartość 500 zł) – Stomatologia Cichoń,
ul. Borelowskiego-Lelewela 13,
sms o treści: MKA stomatologia imie i nazwisko
3 pary okularów przeciwsłonecznych Excite (każda o wartości 145 zł) – Mozart Optyk, Rynek Główny 13 (Pasaż 13)
sms o treści: MKA okulary imie i nazwisko
2 podwójne zaproszenia na kolację w restauracji il Fresco w Hotelu Niebieskim (każde o wartości 120 zł), ul. Flisacka 3
sms o treści: MKA kolacja imie i nazwisko
1 zabieg mikrodermabrazji z zabiegiem na twarz ColdMarine (wartość 230 zł) – Daphne, ul. Ludwika Węgierskiego 4
sms o treści: MKA mikrodermabrazja imie i nazwisko
3 karnety na usługi fryzjerskie (każdy o wartości 75 zł), Trendy, ul. Starowiślna 47, Świętokrzyska 8, Karmelicka 33,
sms o treści: MKA fryzjer imie i nazwisko
2 zaproszenia na zakupy (każde o wartości 100 zł) – AB Kreacja, ul. św. Agnieszki 3
sms o treści: MKA zakupy imie i nazwisko
1 różany zestaw prezentowy do kąpieli (o wartości 120 zł) – Mydlarnia u Franciszka, ul. Krakowska 5, ul. Starowiślna 40
sms o treści: MKA mydlarnia imie i nazwisko
5 opakowań błonnika w kapsułkach (każde o wartości 12 zł), Fabryka Stylu, ul. Garbarska 4
sms o treści: MKA błonnik imie i nazwisko
{twarze miasta}
W domu wolę muzykę
Została Pani przez krakowskie Soroptymistki wybrana Krakowianką Roku. Jak samopoczucie
w nowej roli?
Wspaniale! Bardzo się cieszę z tej nagrody
nie tylko dla siebie, ale i dla muzeum. To dla
mnie ważne także i dlatego, że urodziłam się
w tym mieście. Jestem dziesiątą krakowianką uhonorowaną tym tytułem, a grono
dziewięciu moich poprzedniczek jest naprawdę wyjątkowe. Znalezienie się w grupie
takich kobiet to rzeczywisty honor.
W tej zacnej kompanii znalazła się Pani niewątpliwie zasłużenie i z wielu powodów. Czy powód
główny to śmiałe działania podejmowane w Muzeum Narodowym?
Jestem przekonana, że tytuł otrzymałam
przede wszystkim za działalność muzealną,
zresztą w samym uzasadnieniu czarno na
białym jest napisane: „za odwagę i konsekwencję w przekształcaniu muzeum w nowoczesną instytucję”. Dostrzeżono mnie więc
jako dyrektora, ale być może i wieloletniego
pracownika. Myślę, że na każdym szczeblu
swojej kariery zawodowej starałam się coś
modernizować i unowocześniać. Zaczynałam od redakcji wydawnictw, którą właściwie zbudowałam od podstaw. Potem
objęłam stanowisko kierownika jednego
z najważniejszych i największych naszych
działów, czyli nowoczesnego polskiego malarstwa i rzeźby. Naturalnie nie wolno zapominać, że moje plany udają się i udawały
dzięki całemu zespołowi pracowników, ale
jako szef zawsze miałam jasną koncepcję, do
realizacji której konsekwentnie dążyłam.
Kiedy zostałam wicedyrektorem, wprowadziłam bardzo wiele nowych elementów –
promocję, która nie istniała, i edukację,
wcześniej w wymiarze niemal szczątkowym.
Kiedy zmiany przynoszą dobre efekty, szybko
uznajemy, że tak było od dawna. Nie wiem
czy ktoś mi dziś uwierzy, że przed 1996 rokiem żadna z naszych dwunastu galerii nie
miała drukowanego przewodnika.
Powiedziała Pani, że przyznając jej tytuł Krakowianki
Roku doceniono jej odwagę. Co uznałaby Pani za
swój najodważniejszy projekt?
Wydaje mi się, że remont Sukiennic. Po
sześćdziesięciu latach Galeria Sztuki Polskiej
XIX wieku była już w stanie, mówiąc delikatnie, zapyziałym. Trącąca myszką estetyka, a przede wszystkim brak jakichkolwiek
profesjonalnych rozwiązań technicznych,
m.in. klimatyzacji, oświetlenia czy ogrzewania. W zimie zwiedzający chodzili w płaszczach, latem po kilku minutach koncertu
czy spotkania wszyscy spływali potem. Nie
wspomnę o tym, jak te warunki wpływały na
zgromadzone tam obrazy. Byłoby mi wygodniej zostawić to, nie ruszać, podeprzeć się
tradycją, ale ja co chwila chcę rozpoczynać
coś nowego. W tym muzeum ukryty jest tak
6
Miasto Kobiet 2008
ROZMOWA
Z
ZOFIĄ
GOŁUBIEW,
DYREKTOREM MUZEUM
NARODOWEGO
W KRAKOWIE
Zofia Gołubiew, dyrektor Muzeum Narodowego, jest
odważna, stanowcza i uparcie dąży do celu. A jaka
jest jako kobieta?
Szczerze mówiąc, nie wiem. Mój pierwszy
mąż, Stanisław Gołubiew, miał takie powiedzenie: „nie bawi mnie praca pozorna”. To
chyba sedno. Nie jest dobrze, gdy praca przeradza się w pracoholizm, a ze mną właśnie
tak było, i zapłaciłam zawałem i prawie rocznym pobytem w szpitalu. Lubię, żeby coś się
działo, lubię zmieniać, ulepszać, pracować.
To jedna z moich dominujących cech.
Druga, negatywna, ale chyba bardzo kobieca: jest mi bardzo trudno o dystans do
pewnych spraw. Mężczyzna potrafi zachować zdrowy stosunek do pracy zawodowej:
zamyka biurko, wychodzi, idzie z przyjaciółmi na piwo. Ja nie umiem spowodować,
żeby muzealne problemy odczepiły się ode
mnie w tak zwanym wolnym czasie. Myślę,
że to wada. Mimo że panie tak bardzo pędzą
ku karierze, z własnego doświadczenia
radzę, aby – zanim się podejmą kolejnych
funkcji – rozpoznały siebie pod tym względem. Cena jaką się płaci, jest bardzo wysoka,
a mówię to jako jedyny w historii Muzeum
Narodowego w Polsce dyrektor-kobieta.
A tak zwane babskie zajęcia?
Zofia Gołubiew, fot. MMK
niesamowity potencjał, że grzechem zaniedbania byłoby go nie wykorzystać.
Czy w miejscu takim jak Kraków muzealnictwo jest
trudniejsze? Czy krakowski tradycjonalizm przeszkadza?
Chyba nie, choć słyszę, że Wrocław szybciej
przyswaja sobie nowoczesność, a w Poznaniu jest większa zgoda. Kraków ma coś innego. Tu wszyscy z góry wiedzą, że coś się
nie uda, narzekają, wieszczą klęskę. Bardzo
trudno jest skoordynować pracę, bo na każde
działanie potrzeba wielu zgód, a każdy zaczyna od zdania: „to na pewno będzie źle”.
Uodporniłam się na takie marudzenie, bo
wiem, że kiedy już się kogoś zjedna i przekona, wszystko się udaje. Przykład? Noc Muzeów w tym roku odbędzie się już po raz
piąty. A jak się zaczęło? W Warszawie, w Ministerstwie, powiedziano mi, że dobrze
byłoby zrobić coś takiego, bo w Europie i na
świecie pomysł się przyjął. Chodziłam, przekonywałam i ciągle słyszałam to krakowskie
marudzenie. W końcu jednak udało się,
a sukces przerósł nasze oczekiwania. Dzisiaj
Noc Muzeów ma wielu ojców, co więcej do
ojcostwa przyznają się też i ówczesne marudy. A tradycjonalizm Krakowa nie przeszkadza mi, bo w tradycji jest wiele nauk na
przyszłość i nie wolno jej bezkarnie niszczyć,
gdzieś wstydliwie chować. Trzeba nauczyć
się z niej czerpać, a także unowocześniać
możliwości obcowania z nią.
Z powodów wymienionych wcześniej „babskie” sprawy zostały trochę zaniedbane.
Odrobinę zaniedbuję męża i córkę, mam
nadzieję, że oboje mi to wybaczyli. Zwłaszcza córka miała trudności z pogodzeniem
się z faktem, że nie jestem tradycyjną babcią piastującą wnuczęta. Jeśli chodzi o zajęcia, które mnie relaksują, to uwielbiam
świat kulinariów. Największą moją pasją
jest jednak działka. Mamy letni domek
i kiedy tylko mam czas, upiększam ogródek.
Lubię też wycieczki, las, grzybobranie...
Niestety nie mogę polecić żadnych zabiegów kosmetycznych. Rzadko chodzę do
fryzjera, żyję bez manicure’u i pedicure’u,
nie mam zaufanej krawcowej. Pod tym
względem jest ze mną kiepsko.
Czy zawodowe nasycenie sztuką pozwala Pani mieć
pośród artystów własne sympatie?
Tak! I nie jestem w tym oryginalna. To
wiecznie na nowo odkrywany Wyspiański,
Boznańska, Makowski. Od kilku lat
przeżywam taką wewnętrzną modę na XXlecie. Czasem chodzę po Krakowie i z zachwytem odkrywam pochodzące z tego
okresu płaskorzeźby umieszczone nad bramami kamienic. Polecam taką zabawę – jest
wspaniała i pokazuje, jak bardzo jesteśmy
nieuważni i jak mało obcujemy ze swoim
otoczeniem. Natomiast w domu wolę muzykę, staram się także jak najczęściej chodzić
do teatru, do kina. To są dla mnie te przestrzenie sztuki, w których nic nie muszę.
Rozmawiała Anna Laszczka
{
sztuka}
Majowe święto fotografii
M
AJ W KRAKOWIE TO JAK ZWYKLE CZAS FOTOGRAFII. TYM RAZEM ORGANIZATORZY MIESIĄCA
FOTOGRAFII W KRAKOWIE 2008 POSTANOWILI PODBIĆ MIASTO NIE TYLKO CZTERDZIESTOMA EKSPOZYCJAMI, LECZ RÓWNIEŻ WYSTAWAMI PLENEROWYMI I PROJEKCJAMI W ZASKAKUJĄCYCH PUNKTACH MIASTA. PRZYGOTUJCIE SIĘ: CZEKA NAS INWAZJA OBRAZÓW...
...i to obrazów polskich. Kuratorzy
związani z imprezą postanowili w tym roku
zaprosić w charakterze gościa specjalnego
kraj, którego dorobek fotograficzny nie jest
doceniany – Polskę. Dzięki temu będziemy
mieli szansę obejrzeć „poważne” wystawy
przekrojowe – choćby „Fotografię Polską
XX wieku” i „Zapis socjologiczny” Zofii
Rydet (pozycje obowiązkowe), a także
„lżejsze” – multimedialną prezentację fotografików polskich tworzących po 2000
roku (w Kinie Światowid) oraz „Wenus
2008”. Ta ostatnia, prezentowana w
dawnym
zostawała do tej pory absolutnie nieznana,
choć dokonała rzeczy niemal niemożliwej.
– W latach 1923-37, w czasach, kiedy kobietom w Polsce dopiero udało się uzyskać
prawa wyborcze, prowadziła w Dębicy pod
Tarnowem samodzielny zakład fotograficzny i zatrudniała wybitnych specjalistów, wśród nich Feliksa Adama Czelnego,
który przez jakiś czas był nawet jej zięciem,
a po latach zasłynął jako kronikarz powojennego Wrocławia – mówi Agnieszka
Sabor, która wraz z Andrzejem Kramarzem
jest kuratorką projektu.
Intrygująco będą wyglądały fotografie
Gurdowej w kontekście choćby
tych prezentowanych na
wystawie „RealPhoto”.
– Na wystawie tej Mikołaj Długosz
2.
schronisku Brata
Alberta,
nawiązuje do
1. słynnego
cyklu
z lat 70., którego celem
było pokazanie kobiecego ciała pod szyldem „artystycznej fotografii”. Adamowi
Mazurowi z CSW udało się jednak „przystosować Wenus” do obecnych czasów.
Kobiece ciało, seks, erotyka istnieją tu
w kontekście zmian obyczajowych, feminizmu, ruchów genderowych i przede
wszystkim – tworzących artystek.
Skoro mowa o kobietach fotografkach,
trudno nie wspomnieć o niezwykłej wystawie prac Stefanii Gurdowej. Odkryta przez
Andrzeja Kramarza Gurdowa (1888 -1968)
to odkrycie na skalę światową. Artystka po8
Miasto Kobiet 2008
na zdjęciach:
1. fot. Stefania Gurdowa, wystawa: Klisze przechowuje się, Synagoga Kupa, ul. Warschauera 8
2. fot. Zofia Rydet, wystawa: Zapis socjologiczny
1978-1990, Galeria Starmach, ul. Węgierska 5
3. fot. Karen Brutt, wystawa: The Myth of Sexual
Loss (Mit utraconej seksualności), Krypta u Pijarów,
ul. Pijarska 2
4. fot. Ewa Łowżył, wystawa: Wenus 2008, dawna
Kuchnia Brata Alberta, ul. Estery 12
zaprezentował wybór zdjęć z aukcji internetowych. Te zdjęcia „jednorazowego
użytku” wyrwane zostały z pierwotnego
kontekstu. Zabieg ten sprawia, że przyciągają w nich uwagę treści, których nie
dostrzegali ich autorzy i które pomijają
profesjonalni fotografowie – mówi Karol
Hordziej, dyrektor artystyczny festiwalu.
Wystawa Długosza
splata dwa główne tematy Miesiąca Fotografii 2008 – „Polskę” i „Młodość”.
Ta ostatnia jest tematem przewodnim
drugiej,
kuratorskiej części
festiwalu.
Zostaną tu pokazane
projekty na temat
dążeń
techniki
i medycyny do maksymalnego
przedłużenia życia człowieka, co sprawia,
że okres jego aktywności, przypadający na
młodość właśnie, trwa relatywnie krótko.
Ekspozycje Glena E. Friedmana, Maggie
Cardelius, Marty i Mikołaja Zasępów czy
Michaela Janga to tylko niektóre z osiemnastu wystaw tej części festiwalu.
– „Młodość” to nie tylko tematyka przedstawionych zdjęć – mówi Hordziej. – Do
młodego pokolenia należą także sami
autorzy prezentowanych wystaw. Do
fotografii podchodzą z charakterystycznym dla swego wieku niepokojem
– coraz częściej wychodzą zarówno
poza czyste medium fotografii, jak
i poza bezpieczną przestrzeń ga.
3
lerii, czego dobrym przykładem
może być zaangażowany charakter
prac takich artystów jak JR. Takie
działania przywracają fotografii interwencyjny charakter, jaki miała na
przełomie XIX i XX wieku, a który na długi
czas zatraciła na skutek zawłaszczenia
przez media.
Jak co roku kuratorskie bloki tematyczne uzupełni prezentacja OFF. Fotografie nadesłane przez artystów z całego
świata zawisną w krakowskich kawiarniach, klubach i pubach, a także takich
miejscach jak kazimierski Okrąglak. W ramach OFF-u będzie też prezentować swoje
wideo... Monika Brodka.
Krakowski festiwal z roku na rok podnosi swój poziom. Tegoroczna edycja najważniejszego święta fotografii w Europie
Środkowo-Wschodniej może stać się wydarzeniem na skalę przodującego dotąd
w Europie festiwalu w Arles. Nie wolno
więc go przegapić.
Bogna Szymańska
Miesiąc Fotografii w Krakowie 2008, 6 - 31 maja, w w w . p h o t o m o n t h . c o m
4.
{opera}
Dama w operze
6 I 7 KWIETNIA, PIERWSZY RAZ PO 42-LETNIEJ PRZERWIE, NA DESKACH
OPERY KRAKOWSKIEJ MIELIŚMY OKAZJĘ ZOBACZYĆ „DAMĘ PIKOWĄ”
PIOTRA CZAJKOWSKIEGO. TĘ HISTORIĘ O MIŁOŚCI, PRAGNIENIU
WŁADZY, HAZARDZIE, NAMIĘTNOŚCIACH I TĘSKNOCIE ZA MŁODOŚCIĄ
WARTO USŁYSZEĆ, ALE I WARTO ZOBACZYĆ, BO SCENOGRAFIA I KOSTIUMY TWORZĄ WRAZ Z MUZYKĄ PIĘKNE WIDOWISKO.
Emocje wzięły górę
Odtwórcami głównych ról w „Damie Pikowej” są ludzkie emocje. Nie postaci
aktorów ani nawet nie muzyka, ale
przeżycia i namiętności. Zwracają na to
uwagę wszyscy twórcy widowiska. – Tym
razem orkiestra ma jedynie komentować i uzupełniać emocje bohaterów, ma
być ich tłem, nie zaś pierwszym planem
– wyjaśnia Iwona Sowińska, dyrygent
i kierownik muzyczny „Damy Pikowej”.
Podobną rolę pełni piękna, choć minimalistyczna, scenografia autorstwa
Marka Chowańca.
Kobiecy punkt widzenia
O uczuciach bohaterów dużo mówią
także soliści. – Hrabina to postać, którą
zagrałam specjalnie dla kobiet, zwłaszcza tych starszych, bo tylko one będą potrafiły ją zrozumieć – powiedziała
„Miastu Kobiet” Bożena ZawiślakDolny, krakowska artystka operowa
grająca w „Damie Pikowej” rolę tytułową
(drugą odtwórczynią Hrabiny jest Alicja
Węgorzewska-Whiskerd). – Dama Pikowa jest starą, niedołężna kobietą.
Ubolewa nad swym losem, zwłaszcza że
kiedyś, gdy była młoda, brylowała na
francuskich salonach i rozkochiwała
w sobie mężczyzn. Jednak mimo żalu
i bólu, w towarzystwie nadal potrafi
trzymać klasę i nie pokazuje po sobie,
jak strasznie cierpi. Jest prawdziwą
damą. Temat ten zdaje się być aktualny
10
Miasto Kobiet 2008
Psychologia kostiumu
Ponadczasowość ludzkich przeżyć
w „Damie Pikowej” podkreśla również
Krzysztof Nazar, reżyser spektaklu.
– Istnieją dzieła, które niezależnie od
tego, czy mają sto, dwieście czy trzysta
lat nadal mówią o tym, z czym się borykamy. A libretto do „Damy Pikowej” jest
jednym z najlepszych literacko i psychologicznie dzieł spośród utworów operowych. Na uwagę widza zasługują też
Scena zbiorowa, fot. Jacek Wrzesiński / MAI
Bożena Zawiślak-Dolny (Hrabina), fot. Jacek Wrzesiński / MAI
zwłaszcza dziś, gdy w mediach panuje
kult młodości, a starość spychana jest
na margines – dodaje.
stroje. Ich projektantka, Zofia de Ines,
znana z rozmachu, z jakim tworzy kostiumy, podkreślała, że to nie one są w tej
operze najważniejsze. – Starałam się powściągnąć wodze mojej wyobraźni.
Mimo, że akcja „Damy Pikowej” rozgrywa się w carskiej Rosji, postanowiłam zastosować proste, współczesne
rozwiązania, ale z nutą namiętności –
mówiła przed premierą. Bogusław
Nowak, dyrektor Krakowskiej Opery, ripostował: – To nieprawda, że pani Zofia
powściągnęła swoją fantazję. Widzę
przecież, jak wysokie rachunki
spływają do opery za tkaniny na suknie... To będzie piękne wydarzenie.
Karolina Siudeja
.............................................................
Najbliższe spotkanie z „Dama Pikową” w Krakowskiej
Operze już 18 i 19 maja o godz. 18.30.
.................................................................................
{muzyka}
Soyka
Stanisław Soyka, fot. Andrzej Tyszko
po trzydziestce
ROZMOWA Z PIOSENKARZEM I MUZYKIEM STANISŁAWEM SOYKĄ
Niedawno ukazała się płyta DVD zawierająca zapis
Pana solowego występu – „Soyka Solo Recital”. Co
Pana skłoniło do podjęcia takiego „pojedynku”
z samym sobą?
To nie pierwszy raz. Przecież w 1978 roku,
gdy dałem swój pierwszy solowy recital
w Filharmonii Narodowej, właśnie w taki
sposób zaczynałem się wdzierać na scenę.
Było to możliwe, ponieważ Jarek Śmietana
odstąpił mi połowę swego czasu na scenie.
A że od tamtego momentu minęło 30 lat,
postanowiłem to uczcić wydaniem DVD.
Jakie emocje towarzyszą solowym koncertom?
To ogromne wyzwanie, które daje wiele satysfakcji, oczywiście tylko wtedy, kiedy uda
się przykuć uwagę widowni. Te występy są
dla mnie pożyteczne również z innego
względu – sprawdzam podczas nich nowe
utwory. Jeśli jakaś kompozycja broni się wykonana z samym fortepianem czy gitarą –
oznacza to, że jest dobra. Jeśli nie – to
nawet nie warto nad nią dalej pracować.
Kiedy widzi się Pana na scenie, wydaje się, że czuje
się Pan na niej jak ryba w wodzie. Nigdy nie widać
po Panu tremy. Czy tak jest w rzeczywistości?
Tremy nie powinno być widać. To byłoby
niepożądane. Ale często trema jest mylona
z lękiem. Trema to raczej dotkliwe skupienie, kumulowanie wewnętrznej energii
przed występem. Kiedy mam świadomość,
że wieczorem jest koncert, o niczym innym
nie myślę, jestem wręcz nieobecny, koncentruję energię, którą będę potem musiał
oddać publiczności. I taką tremę odczuwam z biegiem lat coraz dotkliwiej.
Wiele Pana płyt zostało nagranych „na żywo”. Czy
to znaczy, że woli Pan koncerty niż pracę w studiu?
Nie. Lubię pracę w studiu. Szczególnie
teraz, u siebie. Ale koncerty i nagrywanie
to dwie różne dyscypliny. Dużo występuję.
Choć dokładnie nie liczę, mogę powiedzieć, że dałem tysiące koncertów. A spora
część mojej publiczności woli płyty koncertowe. Dlatego często decyduję się na ich
wydawanie. Poza tym jestem z natury jazzmanem, myślę jazzowo, co znaczy, że podczas występów utwory znane z płyt za
każdym razem wypadają inaczej.
12
Miasto Kobiet 2008
LUBIĘ ŚPIEWAĆ
ZARÓWNO
DO MODLITWY,
JAK I DO TAŃCA
Ostatnio poświęca się Pan „poważnym” projektom
– sonetom Szekspira, „Tryptykowi rzymskiemu” czy
pieśniom wielkopostnym. Czy to znaczy, że znudziła
się Panu formuła piosenki pop?
Nie. Jako kompozytor idę za wyzwaniami,
które się pojawiają na bieżąco – w konkretnych zamówieniach czy w zwykłych rozmowach z przyjaciółmi. Jako wykonawca
lubię śpiewać zarówno do modlitwy, jak
i do tańca. Wszystko ma swój czas – jest
czas skupienia i czas zabawy. Nie obrażam
się więc na piosenkę pop, sam lubię jej
posłuchać, a nawet czasem potańczyć.
Ostatnia Pana studyjna płyta – „Soyka Sings Love
Songs” – była ciekawą przygodą z nowoczesną
elektroniką. Zamierza Pan kontynuować ten wątek
w swej twórczości?
To cały czas się dzieje. „Soyka Sings Love
Songs” był interesującym romansem z grupą
Agressiva 69. Zaciekawiło mnie, jak młodzi
ludzie słyszą klasykę piosenki. Niedawno nagrałem z Piotrem Krakowskim dwie piosenki
w stylu reggae. Są całkiem udane, ukażą się
więc niebawem na singlu. Do współpracy zapraszają mnie również warszawskie sound
systemy specjalizujące się w jamajskich
brzmieniach. Cieszy mnie to, że młodzi muzycy ciągle chcą ze mną współpracować.
Początkowo był Pan mocno związany z „czarną”
muzyką – jazzem, soulem czy funkiem. Dziś jest Pan
jakby mniej zainteresowany tymi brzmieniami.
Fundacja Kultury im. Ignacego Jana Paderewskiego zaprasza na koncerty w ramach
IV Festiwalu Ogrody Muzyką Malowane:
25 maja, Grupa MoCarta, Auditorium
Maximum UJ, ul. Krupnicza 35, g. 18
15 czerwca, Stanisław Sojka z Zespołem, Filharmonia im. K. Szymanowskiego, ul. Zwierzyniecka 1, g .18
Bilety: biuro Fundacji przy Placu Szczepańskim 8/205 (II p.), Filmotechnika,
PIM, portal www.ticketportal.pl oraz przed koncertami
w w w . p a d e r e w s k i . k r a k o w . p l
Miasto Kobiet jest patronem medialnym koncertów
Kiedy gdzieś w połowie lat 80. zaczynałem
szukać swego języka muzycznego, sięgnąłem
do swych korzeni – do tego, na czym się wychowałem, a więc śląskiej pieśni ludowej, góralszczyzny, średniowiecza, baroku, Bartoka.
„Czarna” muzyka została gdzieś z tyłu głowy.
Na pierwszy plan wyszła polska tradycja – ludowa i klasyczna. W końcu jako dziecko
przez siedem lat śpiewałem w kościelnym
chórze. Dzięki temu poznałem muzykę, której nie miałbym okazji słuchać czy wykonywać w innych warunkach. To wszystko
ukształtowało mój muzyczny język, którym
do dzisiaj się posługuję.
W swojej twórczości często sięga Pan po piosenki
innych artystów. Co musi mieć taki utwór, by Pan
się nim zainteresował?
Powinien mieć to coś, co stanowiłoby zaczyn
do identyfikacji z nim. W końcu jestem też
melomanem, mam swoich ulubionych wykonawców. Jednym z nich jest Bob Dylan.
Choć niektórzy twierdzą, że nie umie śpiewać, to w połączeniu z poetyckim tekstem
tworzy on taką wartość, od której nie mogę
się oderwać. Ponieważ Dylan skończył niedawno 60 lat, pomyślałem, że to dobra
okazja, by przerobić z zespołem kilka jego
piosenek. Pięknych pieśni jest wiele – wystarczy dla wszystkich. Przecież one są po to,
aby je śpiewać. Ale warto to robić tylko
wtedy, kiedy do danego utworu można
dodać coś od siebie. Tak jak Krystian Zimmerman, który odczytał z partytur Chopina coś, czego inni nie potrafili odczytać
przez sto lat. Dlatego obecnie pracuję nad
monografią Czesława Niemena. Chciałbym
nagrać płytę z jego piosenkami. Mierzę się
z tym projektem już od dwunastu lat.
Jak Pan wspomniał, w tym roku obchodzi Pan trzydziestolecie rozpoczęcia swej kariery artystycznej.
Na pewno w 1978 roku miał Pan swoje młodzieńcze marzenia. Czy z dzisiejszej perspektywy może
Pan uznać, że się spełniły?
Powiem więcej – nawet przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Chciałem wtedy być
dobrym muzykiem, ciągle doskonalącym
się, akceptowanym przez publiczność
i mogącym utrzymać się z muzyki. I udało
się. Nadal się rozwijam, podejmuję nowe
działania, mam swoją grupę wiernych
słuchaczy. Czego chcieć więcej?
Rozmawiał Paweł Gzyl
muza
redaguje
Paweł Gzyl
{
recenzje}
news
Traincha
The Look Of Love – The Burt Bacharach Songbook
Być może są wśród czytelników „Miasta Kobiet” tacy, którzy pamiętają występ tej holenderskiej piosenkarki na festiwalu w Sopocie w 1997 roku, nagrodzony przez widzów Bursztynowym Słowikiem. Na swej najnowszej
płycie Traincha sięga po nieśmiertelne klasyki muzyki rozrywkowej, napisane przez Burta Bacharacha. Jego piosenki
śpiewały największe gwiazdy: Aretha Franklin, Tom Jones,
Stevie Wonder czy Elton John. Traincha podchodzi do tych
słynnych utworów z wielkim szacunkiem. Wykonuje je w tradycyjnym stylu – z towarzyszeniem orkiestry, zachowując
ducha oryginału i nawiązując do wcześniejszych wykonań
tych kompozycji. Stąd część nagrań utrzymana jest w lekko
swingującym klimacie, a inna w bardziej filmowej tonacji zdominowanej przez soundtrackowe partie smyczków. Ciekawostką dla polskich
fanów Trainchy jest jej duet z Grzegorzem Turnauem. Wykonana przezeń romantyczna piosenka „(They Long To Be) Close To You” jest jednym z mocniejszych punktów albumu. [EMI Music Poland]
Öszibarack
Plim Plum Plam
Kto choć raz usłyszał wokal Patrycji Hefczyńskiej, rozpozna go później nawet
obudzony w środku nocy. Pochodząca z Wrocławia wokalistka i didżejka dysponuje bowiem głosem niezwykłym i potrafi go używać w fascynujący sposób. Przykładem jej udział w dwóch projektach – Husky
i Öszibarack. Ten ostatni wydał właśnie nowy album, który
powinien mu otworzyć wrota do wielkiej kariery (oczywiście
w normalnym showbiznesie, czyli nie u nas). Z jednej strony
mamy tu bowiem finezyjną produkcję Agima Dzeljelilji
(różnorodne podkłady rytmiczne, orkiestrowe smaczki,
soundtrackowe aranżacje), a z drugiej – wokalne popisy Patrycji, które łączą samoświadomość własnych możliwości
głosowych z uroczą, dziewczęcą bezpretensjonalnością. Co najciekawsze,
mimo efektownego (nie – efekciarskiego) charakteru tych nagrań, zachowują one prostotę klasycznych przebojów pop. Wszystko to sprawia,
że nową płytę Öszibaracka można z powodzeniem postawić w jednym rzędzie z najlepszymi płytami zachodnich gwiazd elektronicznego popu – jak
choćby Roisin Murphy. [2-47 Records]
Waglewski Fisz Emade
Męska muzyka
Niewykluczone, że po tej płycie zgłosi się do Wojtka Waglewskiego jakiś
wydawca z propozycją napisania poradnika „Jak wychować dzieci, aby być
z nich dumnym?”. Bo jak tu nie cieszyć się z takich synów, jak
Fisz i Emade? Nie dość, że sami tworzą wysokiej próby hip
hop, to jeszcze nagrywają z ojcem wspólną płytę, zaskakując
wszystkich jej zawartością. Bo mimo liczebnej przewagi
młodzieży w tym trio, „Męskiej muzyce” zdecydowanie najbliżej do autorskiej twórczości Waglewskiego seniora. Mamy
tu bowiem zarówno siarczysty rock’n’roll, jak i knajpiany
blues, nostalgiczny folk i surowe country. Wszystko to zostało jednak podrasowane nowoczesną produkcją Emade
i uzupełnione (po raz pierwszy śpiewającym, a nie rymującym) wokalem
Fisza. Rzadko zdarza się, by rodzinne granie owocowało tak smakowitą muzyką. [Agora]
www.miastokobiet.pl
13
{muzyka}
W ciągu ostatnich miesięcy
Coma zagrała aż trzy razy w Krakowie. Skąd ta sympatia do naszego miasta?
Sympatia jest obustronna.
Często zaprasza się nas do
Krakowa, a my chętnie
przyjeżdżamy, szczególnie
ja, bo przecież studiowałem
na PWST właśnie w Krakowie. I okazuje się, że na
nasze występy przychodzi
ponad tysiąc osób. Wiemy,
że to ludzie, którzy nie
tylko będą tańczyli, ale też
słuchali. W ten sposób stawiają nam wysoko poprzeczkę.
Za
każdym
razem musimy na nowo
zdobywać krakowską publiczność – i jest to dla nas
ekscytujące wyzwanie.
Dzisiaj jesteś gwiazdą rocka, ale swoją karierę muzyczną zaczynałeś od poezji śpiewanej.
To prawda. W 1997 r. zacząłem startować na przeglądach i konkursach piosenki poetyckiej. Zbierałem
doświadczenia i nagrody. Największymi sukcesami
okazały się występy na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie, Spotkaniach Zamkowych „Śpiewajmy poezję” w Olsztynie i FAMIE w Świnoujściu.
Myślę, że zdobyłem wszystkie ważniejsze wyróżnienia,
jakie może otrzymać wykonawca tego gatunku.
Czy zauważasz jakieś punkty styczne między rockiem a poezją
śpiewaną?
Nie sposób się całkowicie odciąć od tego, na czym się
wychowałem. Tak nasiąkłem piosenką literacką, że
kiedy zacząłem śpiewać z Comą, postanowiłem dostosowywać poetycki tekst do rockowej energii.
Łączenie poezji z rockiem ma tyle samo zwolenników, co przeciwników.
Moje teksty nie są czystą poezją. To po prostu upoetycznione słowa do piosenek. Zawsze piszę do gotowej muzyki. To ona determinuje przekaz, a nie na
odwrót. Wielu ludzi przekonało się dzięki nam do takiej formy. Fani dziękują nam w swoich mailach za
to, że traktujemy ich poważnie, proponując coś wartościowego i wyjątkowego. Dzięki takiemu podejściu
do rocka muzyka Comy może być atrakcyjna nie tylko
dla studenta, ale też dla jego profesora.
Twoje teksty zaskakują przede wszystkim swym dramatycznym
tonem. Czy są one odbiciem wewnętrznych przeżyć czy raczej
śladem po przeczytanych książkach i obejrzanych filmach?
Kiedy pisałem słowa do piosenek na pierwszą płytę,
miałem osiemnaście lat i dopiero zaczynałem poznawać świat, poezję, literaturę. Moimi mistrzami byli
wtedy T.S. Eliot, Bolesław Leśmian, Marcel Proust
czy Hermann Hesse. Starałem się szukać inspiracji w ich twórczości. Gdy zabieraliśmy się za drugi
album, rozsmakowałem się w pismach Nietzschego.
Tak mnie zachwycił, że dziś szukam poezji przede
wszystkim u... filozofów – choćby Nietzschego czy
Hegla, bo do Schopenhauera na razie nie dorastam.
14
Miasto Kobiet 2008
ROZMOWA
Z
PIOTREM
ROGUCKIM
WOKALISTĄ
ZESPOŁU
COMA
Piotr Rogucki (pierwszy od prawej) z zespołem, fot. Sony BMG
Zaglądając w siebie
Zrobiło się o Tobie głośno, kiedy
w ramach 25. Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu
za wykonanie utworu „Sto tysięcy jednakowych miast”
otrzymałeś aż trzy nagrody:
główną w konkursie interpretacji piosenki, im. Agnieszki
Osieckiej i dziennikarzy...
Kiedy stanąłem na scenie,
aby wykonać konkursową
piosenkę, poczułem, że
tracę głos. Wcześniejsze
próby niczego nie zapowiadały. Z trudem opanowałem przerażenie. Nie
wiem, jak udało mi się wyśpiewać te wszystkie nagrody. Później dowiedziałem się, że to ostre zapalenie krtani.
Mimo kłopotów z głosem zrobiłeś na jury i widowni ogromne
wrażenie.
Myślę, że konkursu nie wygrał wtedy Piotr Rogucki,
ale świadome przełamanie pewnej konwencji kojarzonej z festiwalem piosenki aktorskiej. Występy z różą
w zębach i pistoletem w dłoni to już przeżytek. Organizatorzy przeglądu, zapraszając na pozakonkursowe
koncerty takich artystów jak Nick Cave czy Diamanda
Galas, od dawna dawali środowisku do zrozumienia,
że interesuje ich twórczość wykraczająca daleko poza
obowiązujący u nas schemat piosenki poetyckiej. Zespołowi Coma udało się pojawić w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Stąd ten sukces.
Choć jury PPA nagrodziło Ciebie, to przecież występowałeś we
Wrocławiu jako wokalista zespołu Coma. Jak do niego trafiłeś?
Chodziłem z jego założycielem i gitarzystą, Dominikiem Witczakiem, do tej samej klasy w łódzkim Technikum Elektrycznym. Początkowo śpiewaliśmy
wspólnie poezję, ale z czasem nasze drogi się rozeszły.
On „zszedł na psy”, jak wówczas uważałem, bo zaczął
grać na elektrycznej gitarze rocka, ja skoncentrowałem się na występach solowych z piosenką literacką. W pewnym momencie zaproponował mi
współpracę z zespołem De Ja Vi, którego trzon stanowiły trzy śpiewające dziewczyny. Zgodziłem się i wykonywaliśmy razem piosenki turystyczne. Kiedy
zmęczone dziewczyny odpoczywały na próbach,
chłopcy tworzący zespół chwytali za gitary i grzmocili
rockowe numery. W pewnym momencie złapałem za
mikrofon i zaśpiewałem z nimi. Wyszło całkiem fajnie, co zaskoczyło zarówno ich, jak i mnie. Wymyśliliśmy więc sobie nazwę i zaczęliśmy grać.
Muzyka Comy to mocny rock, w którym mieszają się różne
wpływy.
Wpisujemy w nasze kompozycje odległe od siebie
brzmienia. W ten sposób nabierają one totalnego,
wręcz kosmicznego wymiaru.
Wasza muzyka kojarzy mi się z twórczością amerykańskiego zespołu Tool.
Nie zgadzam się. Poetyka ich tekstów jest skrajnie fizjologiczna – wręcz obrzydliwa dla mnie. My jesteśmy
{muzyka}
od tego dalecy. Zmagania ze złem, jakie opisuję, są utrzymane w romantycznej otoczce.
Ale muzycznie jesteście blisko matematycznego rocka w wykonaniu Toola –
wasze kompozycje są monumentalne i rozbudowane.
Ciągle się zmieniamy. Nie boimy się eksperymentować. Ale rzeczywiście – na drugiej płycie postawiliśmy na bardziej skomplikowane
formy muzyczne.
Po wydaniu debiutanckiej płyty „Pierwsze wyjście z mroku” zagraliście niezliczoną liczbę koncertów. Jak one wpłynęły na kształt drugiego albumu Comy –
„Zaprzepaszczenie siły wielkiej armii świętych znaków”?
Bardzo. Odkryliśmy w sobie większą energię. Dlatego na drugim
krążku znalazło się więcej mocniejszych utworów. Również
mój głos, dzięki wypalonym papierosom i wypitemu alkoholowi, zyskał nowe tony. Okazało
się, że potrafię ostro zaśpiewać.
Poszło to aż za daleko – po pewnym czasie miałem problemy ze
śpiewaniem normalnym głosem. Dopiero podczas pracy
w studio powoli opanowałem
technikę wykorzystywania delikatniejszych rejestrów mojego
głosu.
Druga płyta Comy była bardziej spójna
od debiutu pod względem muzycznym
i tekstowym.
Bo taki mieliśmy plan. Ponieważ
„Pierwsze wyjście z mroku” było
zbieraniną naszych różnych piosenek, postanowiliśmy następnym razem nagrać „concept
-album”. Jego tematykę wyznaczyło tytułowe nagranie – „Zaprzepaszczone siły wielkiej armii
świętych znaków”. Postanowiłem przyjrzeć się w tekstach
„ciemnej stronie mocy”. Dlatego
pokusiłem się o analizę różnych
przejawów zła w naszej rzeczywistości – strachu, gniewu,
złości. Spojrzałem również
w głąb siebie i zobaczyłem tam
wiele mroku. Wydobyłem go na
światło dzienne i uczyniłem tematem utworów na płytę.
Skąd zwrot ku takiej tematyce?
Z dwóch powodów – wiele złego
dzieje się dzisiaj na świecie. Nie
sposób tego nie zauważyć. Ja
sam również w ostatnich latach
przeszedłem okres głębokiej
transformacji – wydostałem się
z rodzinnego domu, podjąłem
pracę, przeżyłem wiele trudnych doświadczeń. Odczułem trwogę
istnienia, podjąłem wewnętrzny dialog z Bogiem. Sięgnąłem po
nowe lektury – przede wszystkim wspomnianego Nietzschego. Odkryłem w nich przerażająco piękne obszary ludzkiej myśli, którym
nie sposób było się bliżej nie przyjrzeć. Aby się z tego wszystkiego
oczyścić postanowiłem wyrzucić z siebie refleksje w formie tekstów
piosenek. To było takie moje prywatne katharsis.
W zeszłym roku zagraliście przed Pearl Jam na Stadionie Śląskim w Chorzowie.
Czy to najbardziej pamiętny koncert Comy w jej historii?
Na pewno wyjątkowy – będziemy go sobie mogli wpisać do C.V. Ale
przyznam szczerze, że nasze oczekiwania były większe niż sam
efekt. Zostaliśmy potraktowani jako support i dostaliśmy zaledwie
piętnaście minut na próbę. Choć realizatorzy bardzo się starali, było
mnóstwo niedoboru dźwięku na scenie. Cieszył nas jednak widok
przybywających z każdą minutą ludzi. Ostatnich dwóch piosenek
wysłuchał już prawie cały stadion. I zostaliśmy świetnie przyjęci,
choć wśród widzów byli nie tylko Polacy. W ogólnym rozrachunku
warto więc było się tam pojawić.
Jesteś aktorem. Czy wykorzystujesz teatralne doświadczenia podczas koncertów Comy i na odwrót – rockową energię na deskach teatru?
Energia jest jedna. Objawia się tylko w różnych formach. Ja mam to
szczęście, że zostałem obdarowany talentem do jej przekazywania
w trakcie spektaklu teatralnego i koncertu rockowego. Za każdym
razem korzystam z tej energii,
by stworzyć niepowtarzalne
święto, coś, co zostanie w ludzkiej pamięci. Oba rodzaje
sztuki, które uprawiam, mocno
się ze sobą łączą. Nawet gdy
piszę teksty jestem trochę aktorem, bo przybieram różne
maski i pozy. Kiedy przygotowujemy trasę, opracowujemy
odpowiednią
scenografię,
światła, wprowadzamy do występów
elementy
performance’u – kosztuje nas to
sporo, ale nie żałujemy wysiłków, bo chcemy żeby uczestnictwo w naszych koncertach
było dla odbiorców czymś
wyjątkowym.
Czy widząc na występach Comy
tłumy fanów czujesz się ich idolem?
Od początku naszej działalności
staramy się zmniejszyć dystans
między nami a widownią.
Często powtarzam podczas
koncertów, że Coma liczy sześciu członków – nas pięciu
i publiczność. I zawsze dostaję
za to ogromne oklaski. Ale to
prawda – nie istnielibyśmy bez
naszych fanów. Kiedy zaczynaliśmy grać, występowaliśmy za
przysłowiowe piwo. W ciągu
pięciu lat działalności w Łodzi
zdobyliśmy wierno grono odbiorców, gotowych pomagać
nam przed każdym koncertem
w ustawianiu scenografii czy
podłączaniu światła, aby koncert stał się swego rodzaju rockową mszą. To sprawiło, że
mieliśmy niesamowity związek
z naszą publicznością. Kiedy
przedstawiciele wytwórni płytowych przyjechali na występ Comy i zobaczyli nieznaną im kapelę
grającą dla tysiąca szalejących fanów, od razu zaproponowali nam
kontrakt. Zaistnieliśmy więc dzięki publiczności. I dlatego dziś, chociaż tworzymy dla siebie, zawsze myślimy o naszych odbiorcach.
Jaki będzie trzeci album Comy?
To będzie również płyta spójna treściowo. Nie lubię wyrażać się
w kilku oderwanych od siebie utworach. Dlatego wszystkie nagrania połączy wspólna idea. Chcę przyjrzeć się człowiekowi, który jest
zakochany w swoim życiu. Będzie więc radośnie, ale smutno – bo
przecież kiedyś będzie się musiał z tym życiem pożegnać. Spróbuję
spojrzeć na ten temat z różnych punktów widzenia.
Rozmawiał Paweł Gzyl
www.miastokobiet.pl
15
{
film}
KRAKÓW
maj ● czerwiec
festiwale
06-30.05, Miesiąc Fotografii w Krakowie, patrz str. 8
17-18.05, Festiwal Wnętrz, Centrum Targowe Chemobudowa,
patrz str. 72
17-18.05, Międzynarodowy Kongres Kosmetyczny
LNE&spa, NCK, al. J. Pawła II 232, patrz str. 70
24.05, Międzynarodowy Festiwal Zupy, Kazimierz, Pl. Nowy, g. 11
29.05-31.05, I Festiwal Muzyki Filmowej, patrz str. 11
29.05-31.06, Święto Miasta Krakowa, www.krakow2000.pl
07-08.06, Wielka Parada Smoków, ul. Dominikańska,
Grodzka, Rynek Gł., Bulwary Wiślane
13/14.06, Noc Teatrów, www.krakow2000.pl
15.06-11.07, Letni Festiwal Operowy, www.opera.krakow.pl
koncerty
18.05, Rykarda Parasol, Alchemia, ul. Estery 5, g. 20
18.05, Ludzie Estrady - Iga Cembrzyńska, Teatr Groteska,
ul. Skarbowa 2, g. 19
19.05, Aga Zaryan, Rotunda, ul. Oleandry 1, g. 20
20.05, Natalia Lesz, Klub Studio, ul. Budryka 4, g. 20
20.05, Edyta Geppert & Kroke, Alchemia, ul. Estery 5, g. 20
23.05, Zbigniew Raj, Piwnica Pod Baranami, Rynek Gł. 27, g. 20
24.05, Gendos - solo, Alchemia, ul. Estery 5, g. 21
25.05, Grupa MoCarta, Audytorium Maximum, ul. Krupnicza
33, g. 18
25.05, Agnieszka Chrzanowska, Tylko dla kobiet, Teatr Piosenki w Centrum, Kawiarnia Krzysztofory, ul. Szczepańska 2, g. 20
25.05, Katarzyna Maksymowicz-Tokajuk, Loch Camelot,
ul. św. Tomasza 17, g. 19
26.05, Janusz Radek, Królowa Nocy, Alchemia, ul. Estery 5,
g. 20
26.05, Piotr Kubowicz, Piwnica Pod Baranami, Rynek Gł. 27, g. 20
27.05, Wolna Grupa Bukowina, Kino Kijów, al. Krasińskiego
34
28.05, Oleś Brothers Duo, Alchemia, ul. Estery 5, g. 20
30.05, Tamara Kalinowska, Piwnica Pod Baranami, Rynek Gł.
27, g. 20
31.05, Jaga Wrońska, Na wyspie Kraków, Loch Camelot, ul.
św. Tomasza 17, g. 20
04.06, Luc&Rahim, Klub Studio, ul. Budryka 4, g. 20
06.06, GusGus, Klub Studio, ul. Budryka 4, g. 20
07.06, Iwona Konieczkowska, Piosenki Marleny Dietrich, Loch
Camelot, ul. św. Tomasza 17, g. 20
07.06, Pro-Pain, Lochness, ul. Warszawska 15
13.06, Zbigniew Raj, Piwnica Pod Baranami, Rynek Gł. 27, g. 20
13.06, Tadeusz Zięba, piosenki Yvesa Montanda, Scena przy
Pompie, pl. św. Ducha 4, g. 20
14.06, piosenki Jana Kantego Pawluśkiewicza, Scena przy
Pompie, pl. św. Ducha 4, g. 20.30
15.06, Basia Stępniak-Wilk, Scena przy Pompie, pl. św. Ducha
4, g. 20.30
15.06, Stanisław Sojka z zespołem, Filharmonia Krakowska,
ul. Zwierzyniecka 1, g. 18, patrz str. 12
21.06, Escale Dedale (Francja), Scena przy Pompie, pl. św.
Ducha 4, g. 20.30
22.06, Grzegorz Turnau, Sowie piosenki, Scena przy Pompie,
pl. św. Ducha 4, g. 20.30
22.06, Ludzie Estrady – Michał Bajor, Teatr Groteska, ul. Skarbowa 2, g. 19
28.06, May B Kraków – Muzyczne wydarzenie Krakowa:
Celine Dion, Błonia
28.06, Wróć do Lwowa, Loch Camelot, ul. św. Tomasza 17,
g. 20
29.06, Maja i Andrzej Sikorowscy, Scena przy Pompie, pl.
św. Ducha 4, g. 20.30
inne
05.06, Marcin Daniec, NCK, ul. Jana Pawła II 232, g.19.30
21.06, Wianki, Bulwary Wiślane
z wizytą w mieście
WIZYTA TRZECIA
iosna atakuje w sposób
coraz bardziej zdecydowany (że pozwolę sobie
na tak mało odkrywcze
rozpoczęcie dzisiejszej
wizyty). W sumie zawsze najbezpieczniej
rozpocząć rozmowę od pogody. Czasem
poza nią trudno znaleźć jakiś inny temat,
ale nie tym razem, bo maj i czerwiec zapowiadają się w kinach zupełnie smacznie,
więc mam o czym opowiadać. Przedpole
przygotowane (żona u fryzjera, dzieci
zneutralizowane przy pomocy kanału Minimini), więc przystąpmy do przeglądu zapowiedzi.
Maj od pierwszych dni zapowiada się
świetnie. Najpierw niebanalny dramat
Alpha Dog o rozgrywce pomiędzy drobnymi
handlarzami narkotyków, która kończy się
tragicznie dla niewinnego nastolatka. Jeśli
obejrzycie ten film, przekonacie się, podobnie jak ja, że o dziwo Justin Timberlake
jest zupełnie niezłym aktorem, Sharon
Stone potrafi zaszokować wizualnie nie
tylko rozbierając się przy każdej okazji,
a Nick Cassavetes radzi sobie w Hollywood
równie dobrze jak ojciec. Tydzień później
w kinach pojawi się W dolinie Elah – najnowszy film Paula Haggisa, twórcy oscarowego „Miasta gniewu”. Tym razem jest to
smutny i przejmujący dramat o ojcu, który
prowadzi prywatne śledztwo w sprawie zaginięcia syna. A zaginął on tuż po powrocie
jego jednostki z Iraku. Tommy Lee Jones
za główną rolę w tym filmie był nominowany do Oscara. Sierociniec zapowiadałem
już poprzednim razem, ale dystrybutor
przesunął premierę na maj. Przypominam
więc tylko, że ten nastrojowy, niespieszny
hiszpański horror to jeden z najlepszych filmów, jakie widziałem w zeszłym roku
(a widziałem naprawdę sporo). Ale oczywiście nie samą powagą człowiek żyje – fani
i fanki komedii romantycznych też mają
w maju na co czekać. Najpierw Co się zdarzyło w Las Vegas z Cameron Diaz i Ashtonem Kutcherem, potem Nawiedzona
narzeczona z Paulem Ruddem i duchem
(acz mocno złośliwym) Evy Longorii,
wreszcie 2 dni w Paryżu z Julie Delpy i Adamem Goldbergiem. I jeszcze jedna majowa
premiera. Nie wiem czy akurat na tych
łamach warto ten film wspominać, ale tak
się nań cieszę, że wymieniam go wszędzie.
W końcu to wielki powrót jednego z największych idoli mojego dzieciństwa – oto
nadciąga Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki. Cieszę się jak dziecko.
Przyznajcie się – Wy też!
Czerwiec zaczyna się równie ciekawie,
acz uprzedzam, że przenosimy się do
W
Kamil Śmiałkowski
wydarzenia
nowości w kinie
............................................................................
krainy spekulacji, bo teraz będę pisał o filmach, których nie miałem jeszcze okazji
zobaczyć. Ale z pewnością zobaczę. Np.
takie Kochanice króla – dramat historyczny
ze Scarlett Johansson i Natalie Portman
w rolach sióstr Boleyn walczących
o względy Henryka VIII. Czy 21 – opowieść
o studentach, którzy ogrywali amerykańskie kasyna. I z pewnością wybiorę się na
najnowszy film braci Wachowskich – Speed
Racer. To ekranizacja popularnej japońskiej mangi o futurystycznych wyścigach
samochodowych, pełna jaskrawych kolorów i spektakularnych efektów specjalnych.
Ta charakterystyka to najlepszy dowód, że
Hollywood już w czerwcu wkracza z butami
w coroczny sezon wielkich wakacyjnych
blockbusterów. Wiem, że rzadko który
może być tu wart wzmianki, ale pojawi się
u nas np. najnowszy film M. Night Shyamalana Zdarzenie, o którym tradycyjnie
prawie nic nie wiadomo (ten to umie zaskakiwać) i kolejna ekranizacja superbohaterskiego komiksu Hulk (wspominam
o nim, bo gdy Hulk nie jest wielki i zielony,
to w jego postać wciela się Edward Norton,
a to nie dość, że wielki aktor, to jeszcze zupełnie przystojny – jak twierdzi wiele moich
znajomych).
Ale wakacyjny sezon w Hollywood to nie
tylko fantastyka i komiksowi herosi (choć
oczywiście te gatunki występują tam w zdecydowanej przewadze). Oto pod koniec
czerwca zobaczymy w kinach coś, na co
miliony kobiet na całym świecie czekały od
czterech lat. Wtedy to bowiem zakończono
serial Seks w wielkim mieście i od tylu lat
obiecywano jego wersję kinową. Wreszcie
się udało, zebrano całą oryginalną obsadę
i już za kilka tygodni zobaczymy jak Carrie
Bradshaw, jej przyjaciółki i ukochany Mr
Big czują się po tak długiej przerwie. Ja
bym stawiał na to, że czują się świetnie, ale
oczywiście trzeba to obowiązkowo sprawdzić na własne oczy. No a potem można już
na wakacje. Ale o tym następnym razem.
Kamil Śmiałkowski / www.slowem.pl
{książki
Żeby
skorupka
nasiąkła
Znacie? To posłuchaj-
cie. Za górami, za lasami mieszkali Król z Królową i Mały
Potwór. Kiedy nadszedł Dzień
Królewskiego Dziecka, królewscy rodzice – bardzo dumni
z siebie, bo prezent sprowadzili
zza siedmiu gór i zza siedmiu
rzek – wręczyli paczkę Małemu
Potworowi. Ten z błyskiem
w oku pożarł opakowanie i…
wydał z siebie jęk rozpaczy, aż
było go słychać w sąsiednim królestwie: „Książkaaaaa!…” „Jak
to – książka?” – zaprotestowali
oburzeni królewscy rodzice.
„Nie jakaś-tam-książka! To arcydzieło literatury dla Małych Potworów!” Niestety, naszego
Potwora nic nie mogło przekonać… Dawanie książek w prezencie to kolejny dowód bezmyślności i wyjątkowego okrucieństwa dorosłych! Cóż było
robić? Król posłał heroldów, aby
w całym królestwie szukali wiadomej lalki (z zestawem), kuriozalnego różowego zwierzęcia
w pantoflach na obcasach oraz
zestawu monstrów z popularnej
kreskówki. Deficyt budżetowy
królestwa rósł, Mały Potwór skakał z radości i wszyscy żyli długo
i szczęśliwie.
Znacie? Znacie, znacie…
Nie będę więc nikogo namawiać
do zakupu książki w prezencie
na Dzień Dziecka – nie w charakterze prezentu głównego. Ale
będę się upierać, że przy każdej
okazji to świetny prezent na
przystawkę albo deser. W ten
sposób, nawet jeśli łamiemy
swoje najświętsze zasady i kupujemy zabawkę, która napawa nas
wstrętem, ocalimy resztki godności. A najlepiej kupować
książki bez okazji.
Oczywiście samo wręczenie
prezentu sprawy nie rozwiązuje
i najczęściej musimy jeszcze zaangażować się w udowadnianie,
że wybrana przez nas lektura
jest ósmym cudem świata.
Urządzamy więc przedstawienie
ze wzdychaniem, głaskaniem
okładki, podziwianiem ilustracji,
itp. Nie ulega więc wątpliwości,
że wybór takiego prezentu musi
być wyjątkowo przemyślany –
nie każdy z nas jest utalentowanym aktorem, żeby przekonująco mlaskać nad byle czym.
W myśl zasady inżyniera Mamonia zwykle podobają się nam
książki, które już czytaliśmy. I to
jest słuszna koncepcja. Nie
wszystkie lektury naszego dzieciństwa przetrwały próbę czasu,
ale i tak możliwości mamy
w bród. Dzięki wydawnictwu
Dwie Siostry o niektóre rarytasy
nie musimy już walczyć na aukcjach internetowych. Seria
„Mistrzowie Ilustracji” to reedycje klasycznych hitów literatury
dla dzieci. Zasadą wydawnictwa
jest wybieranie książek w ten
sposób, by przypomnieć świet-
nych polskich ilustratorów, ale
by jednocześnie treść dorównywała mistrzowskiej grafice. To
przede wszystkim tekst ma porwać czytelnika. Do tej pory ukazały się m.in. Babcia na jabłoni
Miry Lobe z ilustracjami Mirosława Pokory, Gałka od łóżka
Mary Norton (ilustr. Jan Marcin
Szancer), Klementyna lubi kolor
czerwony Krystyny Boglar
(ilustr. Bohdan Butelko), a
ostatnio Latający detektyw Åke
Holmberga z rysunkami Anny
Kołakowskiej.
Obserwując powszechne zamiłowanie do seriali pamiętajmy, że dzieci też przywiązują
się do ulubionych bohaterów i
nie ma w tym niczego złego. Do
bohaterów przywiązują się też
autorzy – stąd wszelkie kontynuacje i cykle powieściowe. Niedawno nakładem wydawnictwa
Videograf II ukazała się już trzecia książka z serii o Miki Molu,
sympatycznym molu książkowym zamieszkującym Filobiblonię (to kolejna lektura „nostalgiczna”, trzydziestolatkowie nie
powinni mieć kłopotów z przypomnieniem sobie tej postaci).
Warto odnotować również fakt
publikacji Kronik Spiderwick
spółki autorskiej Tony DiTerlizzi
i Holly Black, które cieszą się
dużym wzięciem (zwłaszcza
teraz, po wejściu na ekrany adaptacji filmowej). Sekret powodzenia serii z pewnością tkwi
w jej tematyce – istoty magiczne
bardzo rozpalają wyobraźnię
dzieci. Cykl składa się m.in.
z pięciu zgrabnych tomików
przygód trojga rodzeństwa i Przewodnika terenowego po fantastycznym świecie wokół nas,
takiego samego jak ten, który
został odnaleziony przez dzieci
i wokół którego zawiązuje się
dość skomplikowana intryga.
Atutem Kronik jest to, że inspi-
}
rują młodego czytelnika do zabawy w przeżywanie własnych
przygód, np. z Notatnikiem terenowym do fantastycznych obserwacji pod pachą.
Warto zainteresować się Bajkami dla Idy (Znak) Mikołaja
Łozińskiego. Tytułowe „bajki” to
na wskroś nowoczesne baśnie,
które za bohaterów mają np. hodowanego w klatce anarchizującego gwarka czy buntowniczo
dojrzewającą muchę. Jak wszystkie szanujące się baśnie, te też
mają działanie terapeutyczne.
Dziś może nawet łatwiej nam
identyfikować się z ich bohaterami niż z tymi klasycznymi. Nie
ma tu nudnawych księżniczek,
których jedynym celem jest znalezienie dobrej partii. Książka
robi wrażenie – również za przyczyną niezrównanych ilustracji
Ewy Stiasny.
Wyzwaniem dla wielbicieli
baśni będzie powieść Lyn Gardner Wiejemy do lasu (Nasza
Księgarnia), która jest swego rodzaju grą, spacerem po baśniowym labiryncie motywów literatury dziecięcej. Może słowo
„spacer” nie jest tu zbyt szczęśliwym określeniem. Przygody
trzech sióstr, które nagle – w obliczu ogromnego niebezpieczeń-
stwa – zostały same, jeżą włos na
głowie. W okolicy znów pojawił
się okrutny Szczurołap, który
szczególnie groźny jest dla
dziewczynek, bo z ich rodziną
łączą go tajemnicze więzy.
Już po raz siódmy początek
czerwca został ogłoszony Ogólnopolskim Tygodniem Czytania
Dzieciom. Oczywiście byłoby
najlepiej, gdyby cała Polska czytała dzieciom tak po prostu, bez
akcji, ale faktom przeczyć się nie
da. Czytajmy więc Małym Potworom, nawet jeśli na widok
książki teatralnie ziewają. Jeśli
będziemy dość cierpliwi i przekonujący, to skorupki na pewno
nasiąkną.
Łucja Kucia
www.miastokobiet.pl
17
z widokiem
na piaskownicę
W
SPÓŁCZESNA OBSESJA
I KULT MŁODOŚCI
SPOWODOWAŁY,
ŻE DOROŚLI TĘSKNIĄ ZA BEZTROSKIM
DZIECIŃSTWEM. WRACAJĄ DO NIEGO
CORAZ AKTYWNIEJ, KUPUJĄC KOLOROWE GADŻETY, UBIERAJĄC KOSZULKI
Z MYSZKĄ MIKI, CZY TEŻ JEDZĄC WATĘ
CUKROWĄ. CECHUJE ICH SPOSÓB BYCIA
NASTOLATKA I WYPŁACALNOŚĆ
DOROSŁEGO. CZYŻBYŚMY WCHODZILI
W EPOKĘ MASOWEGO ZDZIECINNIENIA?
Witaj w świecie Kidultów
Piątkowy wieczór. Duże mieszkanie typu studio
w centrum Krakowa. Pluszowa różowa kanapa wypełniona szóstką rozbawionych ludzi. Miękki, landrynkowy dywan sięgający kostek, w którym tonie dwanaście
stóp: Pianka, Bombel, Lolitka, Dziubas, Barbie i Misiek.
Wyglądem i stylem bycia przypominają kilkulatków,
podczas gdy przekroczyli już trzydziestkę. Są samodzielni, dobrze sytuowani i bez wyrzutów sumienia
sprawiają sobie frajdę przyjemnościami. Wpadli w pętlę
czasu i cofnęli się do dzieciństwa.
Pianka (38). Brunetka z misą owoców na kolanach.
Miłośniczka plastikowej biżuterii, słodkich błyszczyków i torebek ze sztucznego futerka. Prowadzi butik
z ciuchami dla nastolatek, które sama namiętnie
nosi. – Moja ulubiona pora dnia? Wieczorna kąpiel
z kaczuszką w wannie pełnej piany o zapachu truskawek – mówi jedząc maliny, które wcześniej ponatykała na palce.
Bombel (35). Prawnik z zegarkiem w neonowych kolorach. – Uwielbiam ten moment, kiedy po całym
dniu paradowania w garniturze zakładam T-shirt ze
Snoopy’ym i relaksuję się przy konsoli do gier Play
Station. Potrafię tak siedzieć godzinami, najczęściej
z lizakiem chupa chups w ustach. Nie boję się obciachu. Korzystam z doświadczeń dorosłości, jednocześnie uciekając od jej powagi. Przyznaję, że jestem
dzieckiem mediów, uzależnionym od mangi i gier
komputerowych. Nie założyłem rodziny, jeszcze nie
jestem na to gotowy.
Lolitka (30). Nauczycielka języka angielskiego ze spineczką – misiem we włosach. Jej śmiech rozbraja
każdego. Nie jest w stanie trafić widelcem w ptysia,
więc otwiera go i palcami wydłubuje różowy krem.
– Wiecie, jaki jest mój ulubiony drink?... Następny.
18
Miasto Kobiet 2008
SĄ SAMODZIELNI,
DOBRZE
SYTUOWANI
I BEZ
WYRZUTÓW
SUMIENIA
SPRAWIAJĄ
SOBIE FRAJDĘ
PRZYJEMNOŚCIAMI
Dziubas (37). Właściciel knajpki na Kazimierzu,
z długimi włosami zebranymi w kucyk. Dusza towarzystwa. Przyznaje się do tego, że chodzi do McDonalda dla zabawek z zestawu Happy Meal. – Jestem
typowym singlem i dobrze mi z tym. Nie muszę brać
na siebie odpowiedzialności za drugiego człowieka,
niczego poświęcać, z niczego rezygnować. Przyzwyczaiłem się do wygodnego życia i ciężko byłoby mi
teraz pójść na kompromis. Może z lenistwa, a może
z tchórzostwa. Odpowiada mi taki stan, kiedy nie
muszę pracować nad związkiem. Dlatego otaczam się
kobietami radosnymi, roztrzepanymi, spragnionymi
życia i lekko nieodpowiedzialnymi. Lubię komiksy,
fioletową Milkę i Red Bulla, z którego czerpię energię.
Ja po prostu funkcjonuję lepiej jako singiel. Co chwilę
sięga po telefon komórkowy dzwoniący melodyjką
z filmu „Reksio”.
Barbie (34). 47 kg rozciągnięte do wysokości 165 cm.
Zmiksowana Paris Hilton i Doda, w opinającej ciało
różowej sukieneczce w stylu Miss Playboy z 1960 roku
i klapeczkach obszytych futerkiem. Właścicielka
mieszkania niczym z teledysku „Lucky” Britney
Spears. Pluszowa różowa kanapa, obrazy Marilyn
Monroe, zdjęcia we włochatych ramkach... To właśnie
u niej najczęściej spotyka się paczka znajomych, których łączy przede wszystkim pociąg do niebanalnej zabawy. – Po części oficjalnej (wspólne odpakowywanie
jajek z niespodzianką), urządzamy towarzyskie
seanse dla celebrowania ulubionych bajek. Z wypiekami na twarzy oglądamy kreskówki, przenosząc się
jakby w inną rzeczywistość, zapominając o problemach dnia codziennego. Rzucamy się przy tym popcornem, żujemy różowe balonówki i śmiejemy się, gdy
wielkie balony pękają nam na twarzy. Często puszczamy bańki mydlane i generalnie zachowujemy się
ilustracja: Agnieszka Kucia
{obyczaje}
{obyczaje}
jak grupka dzieciaków – opowiada sącząc koktajl, który nazwała
„Napojem Shreka”, bo barwą przypomina płyn do mycia naczyń
Ludwik.
Misiek (35). Pracownik salonu samochodowego, w podartych dżinsach. Kolekcjonuje miniaturowe samochodziki i właściwie wszystko,
co jest związane z czterema kółkami. Marzy mu się Ford Ka, Audi
TT albo Mini Cooper, bo choć wyglądają jak przerośnięte gadżety
należące do kultury młodzieżowej, przeznaczone są dla dorosłych
mających zasobniejsze portfele. – Uwielbiam lody, szaleństwa w lunaparku, breloczki i magnesy na
lodówkę z motywem samochodzików oraz mojego kochanego Kubusia Puchatka. Tak, jestem
kidultem. Z jednej strony
chciałbym już się usamodzielnić,
nie spowiadać się mamusi, o której wrócę, ale z drugiej wiadomo,
że rano będzie śniadanie i czyste
skarpetki. Nie chcę brać na siebie
żadnych zobowiązań. Nie chcę
przysięgać przed ołtarzem. Nie
chcę mieć dzieci, bo sam się czuję
małolatem. Wolę pobawić się
w paintball, popływać na jachcie
lub połazić z kumplami po klubach. A mama robi najlepsze naleśniki na świecie.
Mamo,
ja nie chcę dorosnąć!
Badanie przeprowadzone w 2002
roku w Wielkiej Brytanii pokazało, że niemal co trzeci
mężczyzna w wieku od 20 do 35
lat żyje z rodzicami. Kiedyś niezależność była warta obniżenia standardu życia. Teraz bardziej
atrakcyjne jest wydawanie pieniędzy na gadżety, podróże, ubrania
lub rozrywkę, niż na oddzielne
mieszkanie i rachunki. Z badań
CBOS, OBOP i Raportu Durexa
wynika, że prawie 5mln Polaków
to 30-latkowie. Większość żyje
w miastach. Statystyczny 30-latek
zakłada dom i rodzinę coraz później. Oto pokolenie singli, których nikt nie nazywa już starymi
pannami czy kawalerami.
Kidult to angielskie słowo,
które powstało z połączenia
dwóch innych: kid (dziecko)
i adult (dorosły). Choć pojawiło
się w amerykańskiej prasie już
ponad dwadzieścia lat temu, teraz nabiera prawdziwych kolorów.
Bo kultura popularna coraz bezwzględniej lansuje dobre samopoczucie i beztroskę. Dlatego średnie pokolenie tak chętnie sięga po
atrybuty młodszych. – Kidulci to idealni konsumenci, produkt popkultury i globalizmu – stwierdza pedagog Danuta Gajda. Marketingowcy dostrzegli, że bezdzietni, dobrze zarabiający 30-latkowie
żywo reagują na nowe trendy i wydają sporą część dochodów na
przyjemności. Trzydziestka często zaskakuje, wywraca życie do góry
nogami. Kiedyś nazywano ten moment kryzysem wieku średniego.
Nowe czasy zdają się należeć do kidultów – osób w średnim wieku,
ale wciąż uczestniczących w kulturze młodych. Ich specyfika polega
m.in. na tym, że w swoich nawykach konsumenckich i sposobach
spędzania wolnego czasu przypominają nastolatków. W sportowych
ciuchach, z plecakiem na ramieniu i komiksem pod pachą uwielbiają tracić czas szalejąc na rolkach czy snowboardzie. Czerpią
z życia i nie są specjalnie skrępowani sztucznymi nakazami i obyczajami. Jak dzieci chcą mieć wszystko, co im się podoba, a sprzedawcy i kultura konsumpcji uwielbiają ich rozpieszczać i zaspokajać
dziecinne grymasy. Wystarczy zajrzeć do kuchni czy łazienki – kolorowe gadżety przypominają przedmioty z pokoju dziecinnego.
Włoska firma Alessi już lata temu zaczęła produkować luksusowe
wyposażenie kuchni: dzbanki do kawy, korkociągi czy wyciskarki do
owoców kosztujące nierzadko kilkaset złotych, a wyglądające jak
dziecięce zabawki. Rekordy popularności biją marki o dziecięcej
estetyce, jak japońska ikona popkultury Hello Kitty.
– Młodość kojarzy nam się
z radością i zabawą, dorosłość –
z nudą i stagnacją. Osoby, które
nie chcą dorosnąć, uciekają od
odpowiedzialności i chcą przedłużyć swoją młodość. Zabawa
stała się celem – mówi informatyk
Hubert Gąsiorowski. Dla ludzi
showbiznesu moda na kidult jest
okazją do kreowania ciekawego
wizerunku. – Taką ikoną medialną w Polsce jest niewątpliwie
Kuba Wojewódzki. Czasu jednak
nie można cofnąć, a ucieczka
w ciuchy i dziecinne zachowanie
nic nie da, mało tego – taka
postawa jest śmieszna, a niekiedy
groteskowa. Lepiej chyba zaakceptować siebie w całości niż pajacować i wystawiać się na
ośmieszenie – twierdzi dziennikarz Michał Rosner. Niektórzy socjologowie biją na alarm, doszukując się w zjawisku kidultu
ucieczki od odpowiedzialności. Są
jednak i tacy, którzy uważają, że
całe to zjawisko pozwala utrzymać
dystans wobec świata i zachować
w sobie pierwiastek spontaniczności.
– Przyznam szczerze, że
bawią mnie dorośli faceci, którzy
za wszelką cenę poszukują
w sobie małego, niegrzecznego
łobuziaka – mówi dziennikarz
Bartosz Łabęcki. – Jednak ci faceci myślą o życiu bardzo serio,
chyba nawet bardziej niż ci, którzy noszą skórzane teczki i dobrze
skrojone garnitury. Wiem coś o tym, bo mam na nogach skarpetki
z kotem Feliksem, a moja ulubiona czapka to ta z nadrukiem diabła
tasmańskiego.
W inwazji młodości nie chodzi tylko o ciągłe przedłużanie okresu
zabawy. U wielu polskich kidultów to także rodzaj rekompensaty –
dzieci szarego PRL-u próbują odnaleźć smak dzieciństwa. To, co
kiedyś można było znaleźć w niewielkim wyborze w Peweksie, teraz
jest dostępne w każdym sklepie. Polacy mają więcej pieniędzy, a gdy
podstawowe potrzeby są zaspokojone, można zacząć zaspokajać potrzebę przyjemności. Dlatego kidulci kupują produkty, o których,
gdy byli dziećmi, mogli tylko pomarzyć, np. ręczniki z Krecikiem czy
kubki z Muminkami. Just kidding!
Klaudia Maślanka
www.miastokobiet.pl
19
{kuchnia}
Metamorfozy
w Farinelli
JEDNO Z NAJPIĘKNIEJSZYCH I NAJBARDZIEJ ORYGINALNYCH MIEJSC Z HISZPAŃSKIMI TAPAS W KRAKOWIE
PRZESZŁO OSTATNIO SPORĄ ZMIANĘ. FARINELLA KUCHNIA I BAR ZYSKAŁA NOWE MENU, WNĘTRZE I INSPIRACJE. O WIOSENNYCH POMYSŁACH I PROPOZYCJACH OPOWIADA MONIKA TURASIEWICZ
uż starożytni byli przekonani, że
świat opiera się na ciągłej zmianie. Zmieniają się ludzie,
miejsca, krajobrazy. Także Farinella przeszła w tym roku metamorfozę. Wielkomiejski szyk zastąpiliśmy
przytulnością, wyrafinowane wnętrze – domową atmosferą. Wnętrze przypomina
teraz bardziej trattorię, prowansalską
karczmę: nowoczesne elementy wystroju
znalazły wspólny język ze starymi, odszukiwanymi na targach staroci przedmiotami.
Nowa nazwa - Farinella Kuchnia i Bar – też
zwiastuje zmiany: dzięki temu, że kuchnia
pozostała częściowo otwarta, każdy może
przyjrzeć się, jak przygotowywane są potrawy. Na oczach klientów kucharze szykują kanapki i sałaty, wyciskają soki.
Odgłosy, zapachy, dochodzące smaki sprawiają, że goście poczuć się tu mogą nieco
jak we własnej kuchni.
tosty, codziennie świeżą pastą z jajek. Wieczorem atmosfera zmienia się, na stołach
pojawiają świece i obrusy, jednak nastrój
nadal jest domowy. Dobre, proste jedzenie,
jakie wszyscy lubią, niższe niż dotychczas
ceny – Farinella w nowym kształcie z pewnością podbije serca naszych gości.
Wiosenne zmiany dosięgły także Farinę.
Jest dużo świeżych sałat, pojawiły się nowe
ryby i propozycje makaronów. Na spotkania w przyjacielskim czy rodzinnym gronie
szczególnie polecam chrupiące kalmary
i kraby w czosnkowym i różowym sosie,
ogniste spaghetti z krewetkami, sałatę
z wątróbką drobiową na słodko, kaczkę
z jabłkami glazurowaną miodem, carpaccio
z tuńczyka, a na deser bezowy nugat z bakaliami i truskawkowym sosem. Świeże
smaki, większy wybór win, słońce – wiosna
tego roku zapowiada się wyśmienicie.
...............................................................
J
św. Anny 5
ul.
, Kraków
tel.: 012 422 21 21, fax: 012 422 21 20
Karta dań nowej Farinelli jest prosta.
Krótsza niż poprzednio, codziennie zaskakuje nowymi potrawami. Menu wywieszane
na tablicy każdego dnia informuje
o świeżych propozycjach. Każdy czwartek to
w Farinelli Dzień Tatara. Można wtedy
zjeść świeżego tatara: tradycyjnego z polędwicy wołowej lub z łososia z kaparami
i sosem szczypiorkowym. Choć krążymy
wokół smaków śródziemnomorskich, nie
wiążemy się z żadną konkretną kuchnią.
Hiszpańskie przekąski zastąpiły kanapki,
precle i podpłomyki; nasze pieczywo – croissanty, czarny chleb, bułki z czarnuszką –
cieszą się wielkim powodzeniem. Precla czy
kanapkę można sobie skomponowć samemu, ja polecam szczególnie swoje ulubione propozycje: kiełbasę krakowską
z chrzanem i ogórkiem, oscypek z żurawiną, szynkę parmeńską i rukolę. Mamy też
śniadania – doskonałe paróweczki cielęce,
www.miastokobiet.pl
21
{kuchnia}
Smardze, truskawki i szparagi
- czyli na wiosnę rozwijamy skrzydła
a wiosnę chce
się żyć – a szefom kuchni chce
się eksperymentować. Dlatego
z utęsknieniem czekam co
roku na szparagi, jedne
z moich ulubionych warzyw.
Choć kojarzą się nadzwyczaj
dostojnie, są wyjątkowo uniwersalne: pasują do wszystkiego
i niemal wszystko można
z nich wyczarować. Co roku
zmieniam i ulepszam swój zestaw szparagowych dań, a tej
wiosny po raz pierwszy podam
je w Ancorze.
Przekąski, zupy, risotta, makarony, dania główne i desery –
sezon na szparagi jest krótki,
jednak lista dań z ich wykorzystaniem wydaje się nie mieć
końca. Zdarzają się miłośnicy
jedzenia szparagów na surowo,
ja jednak wolę je lekko zblanszowane, delikatnie oczyszczone ze zdrewniałych części,
gotowane z odrobiną cukru
N
(zielone) lub solą i cząstkami
cytryn (białe). Co roku proponuję je w nowej odsłonie:
na zimno, ciepło, jako dodatek
do sałat, mięs – kaczki czy medalionów cielęcych, w sosach,
a nawet z rybami – wędzonym
łososiem i tuńczykiem. Choć
brzmieć to może zaskakująco,
szparagi doskonale sprawdzają
się w deserach. Flan z białą
czekoladą, mus z karmelem
lub czekoladą – w tych słodkich
propozycjach to właśnie szparagi grają główną rolę.
Od początku czerwca czekam też na prawdziwe, gruntowe, nasycone słońcem i zapachem truskawki. Ich smak
O NOWALIJKOWYCH
INSPIRACJACH,
SMAKACH I KOLORACH
ADAM
CHRZĄSTOWSKI,
OPOWIADA
SZEF KUCHNI
RESTAURACJI ANCORA
ul. Dominikańska 3, Kraków, tel. 012 357 33 55
www.ancora-restaurant.com
i aromat jest niepowtarzalny,
dodaję je więc niemal wszędzie.
Idealnie sprawdzają się jako
składnik sałatek, w klasycznej
polskiej zupie owocowej,
w chłodniku – razem z miętą
i pieprzem, z pieczonym indykiem czy jako dodatek do wołowiny. Truskawkowe desery –
torty, ciasta, tarty – pozwalają
kucharzowi rozwinąć skrzydła,
a gościom cieszyć się świeżym,
zachwycającym smakiem.
Zakończenie zimy w Ancorze świętujemy też smardzami.
Te pierwsze wiosenne grzyby
mają niezwykły, porównywany
do trufli charakter. Trudne do
odszukania, nie poddają się hodowli, a ich ulotny aromat, źle
przyrządzony, ginie bezpowrotnie. Jednak smardz otoczony
właściwą opieką jest niezwykle
wdzięczny: subtelny, muślinowy w smaku. Idealnie pasuje do
lekkich, białych mięs, a w tym
roku w naszej kuchni zadebiutuje w towarzystwie małży.
...........................................
spełniać swoje kulinarne zachcianki na wiosnę!
Warto
{kuchnia}
należy się bawić!
Jedzeniem
Jak zaczęła się Twoja przygoda z gotowaniem? Zawsze chciałeś zostać kucharzem?
Kiedy miałem szesnaście lat,
chciałem zostać chef pattissie.
Tak trafiłem do Stefana Franka.
Jako jego uczeń odkryłem, że
moje serce jest w kuchni. Szybko zdałem sobie sprawę, że gotowanie może być bardzo interesujące i że tak naprawdę nie ma
granic.
Pamiętasz swój pierwszy dzień
w kuchni?
Tak. Nigdy nie wyprasowałem
tylu kucharskich kitli! A poważnie… Tam pierwszy raz
w życiu poznałem, czym jest
wojskowa dyscyplina. Musieliśmy nawet obciąć włosy!
Przede wszystkim wymagano
od nas maksymalnej koncentracji i ogromnego szacunku dla
przełożonych.
Czy przypuszczałeś kiedyś, że w tak
młodym wieku zostaniesz szefem
kuchni?
Z każdym miesiącem nauki
u boku tak wybitnych mistrzów
widziałem, jak pogłębia się
różnica pomiędzy wiedzą zdobywaną przeze mnie i moich rówieśników uczących się w dobrych, ale nie najlepszych restauracjach. Pod koniec nauki
wiedziałem już, że nie ma innej
drogi i że tylko jako szef kuchni
mogę realizować swoje wizje, nie
będąc przez nikogo ograniczanym. Można zostać szefem
kuchni w młodym wieku, ale
chyba ani w Niemczech, ani
w Polsce nie jest to standard.
Jaka jest Twoim zdaniem najbardziej
rzucająca się w oczy różnica pomiędzy
prowadzeniem restauracji w Niemczech i w Polsce?
Dyscyplina, a raczej jej brak, to
chyba największy mankament
w Polsce. Natomiast atmosfera
wśród kolegów w pracy jest bardziej przyjacielska i ciepła, zdecydowanie lepsza niż w Niemczech.
Opowiedz coś o swoich mistrzach.
Wiemy, że byli honorowani wyróżnieniami Michelina, ale za co ich najbardziej cenisz?
Jako ludzie byli bardzo różni.
Każdy z nich miał wielką charyzmę, ale wszyscy mieli jeden
wspólny mianownik – w kuchni
najważniejsza była dla nich dyscyplina i dokładność. Wszyscy
umieli też oddzielać życie prywatne od pracy. Prywatnie byli
OK. W pracy nie byli mili, wymagali od nas – przynajmniej
tak nam się wtedy wydawało –
więcej, niż to było możliwe.
Nigdy nas nie chwalili. Uważali,
że zawsze może i musi być lepiej. Przychodzi mi do głowy
jedna z myśli filozofii kuchennej, której czasami musiałem
wysłuchiwać nawet po pięćdziesiąt razy dziennie: „Jeśli się
chce gotować piekielnie dobrze,
trzeba przejść przez piekło”. Coś
w tym jest…
O
TYM, ŻE NAUKA GOTOWANIA WYMAGA NIEMAL WOJSKOWEJ DYSCYPLINY, A NASZE MAMY NIE
MIAŁY RACJI MÓWIĄC, ŻE JEDZENIEM NIE
NALEŻY SIĘ BAWIĆ… ROZMAWIAMY
Z SASCHĄ BRANDOWSKYM, SZEFEM KUCHNI
RESTAURACJI TESORO DEL MAR NA KRAKOWSKIM KAZIMIERZU
przyjechałem do Krakowa właśnie po to, by wprowadzić Tesoro
do ścisłej czołówki krakowskich
restauracji. To tylko pierwszy
krok. Teraz ważne jest, aby iść
dalej i rozwijać się. Mam nadzieję, że pomoże mi w tym doświadczenie zdobyte podczas
pracy w restauracjach wyróżnionych gwiazdkami Michelina.
Co robisz poza gotowaniem?
SASCHA BRANDOWSKY
◗ Szef Kuchni restauracji Tesoro del Mar
Sascha Brandowsky urodził się i wychował
w Berlinie. Przez ostatnie sześć lat pracował
z największymi niemieckimi wirtuozami
kuchni francuskiej. Wystarczy wymienić zaledwie kilku z nich: Stefan Frank/16 pkt Gault
Pamiętasz jakieś inne złote myśli?
Miault, gwiazdka Michelin, Sascha Feren-
Ralf Hag, mistrz kuchni molekularnej, zawsze powtarzał,
że to, co mówiły do nas nasze
mamy, kiedy byliśmy dziećmi,
że jedzeniem nie powinno się
bawić, to bzdura. Właśnie trzeba
się nim bawić! Teraz wiem,
co miał na myśli.
bach/17 pkt Gault Miault, gwiazdka Miche-
Która z Twoich autorskich kompozycji
najbardziej Cię zadziwiła efektem nietypowego połączenia smaków?
Czy wyróżnienie Michelina, które
postawiłoTesoro del Mar na równi
z restauracjami uznanymi za najlepsze
nie tylko w Krakowie, ale również
w Polsce, sprawiło Ci dużą niespodziankę?
Pokrzywa z czarną porzeczką,
kurki i karmel oraz czerwona
kapusta z czekoladą, które
świetnie pasują do dziczyzny.
To tylko niektóre z moich odkryć… Trudno mi faworyzować
jedną kompozycję. Dla mnie gotowanie nie ma granic. Poszuki-
Moją pasją jest kuchnia i wszystko, co z nią związane. Chętnie
łowię ryby, zbieram zioła. Lubię
zakupy… Najbardziej oczywiście
lubię kupować rzeczy związane
z gotowaniem, np. maszyny kuchenne, naczynia, itd. Mam
lin, Steffen Schwarz/15 pkt Gault Miault, Ralf
Haug/15 pkt Gault Miault, Tom Wickbolt,
H. Wohlfahrt, Dieter Müller, Haag Peceli.
wanie nowych smaków i ich
tworzenie to moja pasja.
Zaskoczeniem było tylko to, że
stało się to tak szybko. Do Tesoro przyjechałem zaledwie dwa
tygodnie przed wizytą testera
z Michelina! Inna sprawa, że
dużą kolekcję noży kuchennych.
Poza tym uwielbiam spotkania
z przyjaciółmi przy grillu i dobrym winie.
Czego powinniśmy koniecznie spróbować w Tesoro del Mar?
To najtrudniejsze pytanie.
Każda potrawa to moje dziecko.
Wszystkie kocham tak samo.
www.miastokobiet.pl
23
{
miasto}
nowe
miejsca
Al Dente
r e s t a u r a c j a , ul. Kupa 12
.....................................................
Dwaj młodzi Włosi, grafik i inżynier, po raz pierwszy trafili do Krakowa sześć lat temu. Potem wracali już, zauroczeni, każdego roku, aż całkiem
niedawno pomyśleli, że warto tu „zakotwiczyć”
na dłużej. Dzięki temu mamy na Kazimierzu restaurację kultywującą kulinarne tradycje Sardynii. Rzetelności przepisów
pilnuje szef kuchni, rodowity
Włoch. W prostym i wysmakowanym wnętrzu nic nie
przeszkadza cieszyć się smakiem śródziemnomorskiej
kuchni. Szereg produktów
importowanych jest bezpośrednio z Sardynii. Wśród specjalności znaleźć można
potrawy gdzie indziej nieosiągalne, np. spaghetti
z potarga (rodzaj suchego kawioru, stanowiący
jeden z wyspiarskich delikatesów).
24
Miasto Kobiet 2008
Pepe
Tabu
p r a l n i a , ul. Dietla 51
p u b , ul. Kurniki 3
............................................
Ściślej – pralnia, która jest mini kawiarnią,
czytelnią prasy i kawiarenką internetową –
lub odwrotnie. Tak czy owak miejsce bardzo pożyteczne dla różnych singli i przelotnych ptaków, pozwalające „oprać się” nie
tracąc przy tym ani chwili z czasu przeznaczonego na pracę, kontakty ze znajomymi
lub surfowanie po sieci. Obiekt działa od listopada. W części pralniczej dysponuje czterema automatami do
prania, dwiema suszarkami i stanowiskiem do prasowania.
Internet udostępniają
cztery
stanowiska
komputrowe. Otwarte
od 11 do 22.
..................................
Pub ukryto nieco z dala od rozrywkowego epicentrum, w podziemiach
restauracji „La Bella Mamma”, dwa kroki od pewnej galerii i dworca
PKP. Jego wystrój i koncepcja to owoc fascynacji właściciela kulturą
materialną Czarnego Lądu, a zwłaszcza Nigerii, gdzie spędził kilka lat.
Większość eksponatów zdobiących
wnętrze, to jego „trofea”. Skóry zebu
na sofach, bębny, światło sączące się
przez rytualne maski i bambusowe
przepierzenia… Tak, klimat tego
miejsca przykuwa i trochę onieśmiela.
Nie onieśmiela natomiast solidny
i dobrze zaopatrzony bar, wysokie
stołki-tamtamy ani pięć dziewczyn
z Ghany, które nie mogąc opanować
tanecznego ruchu bioder krążą wśród
gości, zbierając zamówienia. I to
wszystko, jeśli chodzi o afrykańskie
asocjacje. Muzyka i wachlarz drinków
to już cała reszta świata.
Marchewka z Groszkiem
r e s t a u r a c y j k a , ul. Mostowa 2
.................................................................
Właśnie restauracyjka, a nie restauracja – w dodatku niedroga i z rodzinnie bezpretensjonalną atmosferą. Wypączkowała na miejscu mieszkanka, zakładu fryzjerskiego i sklepiku z ciuchami, dzięki przebiciu kilku ścian – toteż wewnątrz nie
brak nisz, łuków i zakamarków, troskliwie i z pomysłem zagospodarowanych. Znalazł się nawet kącik dla maluchów. Menu dopiero nabiera kształtu, ale już wiadomo, że będzie tyleż proste co zdrowe. Na uwagę zasługują ukraińskie piwa
w niezłym wyborze, odmienne w smaku od tego, do czego przywykliśmy. Obsługa,
jak na serce Europy przystało, wielojęzyczna. Na śniadanie zapraszają od godz. 9.
{miasto}
Kraina cygar i Mojito
Perła Karaibów, roztańczona, zmysłowa…
dla jednych „gorąca jak wulkan”, rozbrzmiewająca
dźwiękami
znanymi
z Buena Vista Social Club, przez innych kojarzona z reżimem Fidela Castro i Che Guevarą. Bardzo zmienna. Chyba żaden
z tropikalnych rajów nie budzi takich emocji
jak Kuba. Ta położona w Zatoce Meksykańskiej wyspa, która była pierwszym lądem Nowego Świata napotkanym przez Krzysztofa
Kolumba, z uwagi na uwarunkowania
społeczno-polityczne pozostaje nieodkryta
do dziś. Tajemnicza kraina cygar i Mojito
przyciąga jak magnes, a wycieczka na nią
może być tym bardziej kusząca, że Kuba dla
każdego przybysza odkrywa nieco inne oblicze. Kubańczycy są gościnni i otwarci,
szczęśliwi wbrew wszystkim współczującym
tego świata. Ich legendarna gościnność
sprawia, że nie boimy się odkrywać wyspiarskich tajemnic. Skansen socjalizmu? Stolica
światowego hazardu lat 30? Budzący u Polaków raczej jednoznacznie negatywne skojarzenia socjalizm nijak nie przystaje do
stereotypowego wyobrażenia na temat tropikalnej wyspy, błękitnych lagun i palm
chylących się ku białym piaskom. Jeśli dodamy do tego złożoną mieszankę etniczną –
obecna ludność Kuby to potomkowie hiszpańskich najeźdźców, afrykańskich niewolników oraz Amerykanów przybyłych tutaj na
początku minionego – powstanie połączenie nad wyraz egzotyczne!
Być może dotarliśmy właśnie do sedna
sprawy. To magia, której należy doświadczyć.
Należy poczuć ją na własnej skórze, zamiast
próbować ją zrozumieć.
Kuba oferuje turystom różnorodność na
wielu płaszczyznach. Odzwierciedla ją również kubańska kuchnia, która jest odbiciem
kultur kulinarnych trzech kontynentów.
Choć oparta w głównej mierze na smakach
kojarzonych z kuchnią hiszpańską, można
w niej także znaleźć wiele naleciałości kuchni
północno-afrykańskiej, a także karaibskiej.
Szeroko używany jest kumin i cynamon. Do
wielu dań dodaje się kokosu czy trawy cytrynowej, składników używanych zarówno w Afryce, jak i Ameryce Południowej. Warto
skosztować kubańskich smaków jeszcze
zanim urlopowe szaleństwo zawiedzie nas
wprost do Hawany! Jest takie miejsce na krakowskim Kazimierzu, z którego rozciąga się
piękny widok na Perłę Karaibów. Restauracja
Buenavista (tłum. piękny widok) to jedyny kubański resto-bar w tej części kraju. Klimat
Hawany nietkniętej reżimem Castro
i zmysłowość w sferze przywiezionych z Kuby
zdjęć i obrazów, wszechobecnych dźwięków
salsy, ale przede wszystkim w SMAKU!
Można tu spróbować wyśmienitej zupy kokosowej z krewetkami, typowej kubańskiej
„Ropa Vieja” czy „Ceviche”, a także zamówić
wyśmienite Mojito w jednym z 10 oferowanych smaków. Najlepiej rozsmakowując się w
Kubie sprawdzić kartę od początku do końca.
Justyna Dziegieć
Kraków - Kazimierz, r ó g u l i c y J ó z e f a i E s t e r y
rezerwacja: 0668 035 000, [email protected]
www.buenavista.krakow.pl
www.miastokobiet.pl
25
{miasto}
Nie-przystanek
Kraków
Łyk herbaty i szisza
– Herbata jest jak wino – mówi z namaszczeniem Roman Višek, właściciel
Czajowni. – Wymaga znajomości rzeczy.
Višek, cieszyński Czech, z upodobaniem
pociąga z sziszy, otaczając się kłębem
niebieskawego dymu. Nic dziwnego, że
jest atrakcją i żywą reklamą swego orientalnie urządzonego zakładu: siedzi
w kącie odziany w ciemny fartuch
i myckę, przy fajce i spodeczku herbaty,
jakby to była algierska kazba lub labirynt
starego Marrakeszu, a nie krakowski Kazimierz. Nim półtora roku temu otworzył
swój lokal, dziewięć lat przepracował
w czeskich herbaciarniach znanych pod
marką Dobrá Cajowna. Firma miała rozmach – otwarła sieć lokali nie tylko
w Czechach; prowadzi herbaciarnię
w Budapeszcie, a nawet w amerykańskim Burlington w stanie Vermont.
– Szef zapytał mnie kiedyś, czy pomógłbym mu założyć herbaciarnię
w Krakowie – opowiada. – Na początku
miałem przyjeżdżać na kilka dni w tygodniu, jako kierownik. Potem nadarzyła się okazja wejścia we franszyzę.
Przez czternaście lat Milcowie – właściciele marki – zdołali wydeptać własne
ścieżki przez herbaciane plantacje Chin,
Indii, Sri Lanki i Japonii. Nigdy nie korzystali z pośredników, sprowadzają herbatę prosto z plantacji i dobrze wiedzą,
kiedy i gdzie była zbierana i co jest
warta. Takiego know how nie da się
przecenić. Toteż Roman pogodnie patrzy w przyszłość i zamyśla, by wraz
z żoną na stałe przenieść się pod Wawel.
26
Miasto Kobiet 2008
Odys z Placu Wolnica
Antonio Polimeno ma twarz w zmarszczkach. To przez to jego pogodne, skore
do śmiechu usposobienie. Niedawno
świat zawęził mu się do kafeterii Antonio Caffè przy placu Wolnica. Ale
wcześniej… ho, ho! Od lat pracował dla
Fiata, a turyński koncern posyłał go
w najróżniejsze zakątki globu.
– Pierwszym miejscem był Iran – wspomina. – Byłem tam, gdy rozpoczęła się
wojna z Irakiem. Nie dało się wyjechać,
lotniska zamknięte… Potem trzy miesiące spędziłem w Chicago. Od 1999 do
2004 roku pracowałem w zakładach
Fiata w Bielsku-Białej. Z Polski pojechał
Antonio Polimeno
tylko tych, dla których miasto jest jednym
z rozdziałów w przewodnikach, kropką
na turystycznej mapie świata! Mam na
myśli takich, którzy… Ale zobaczcie
sami. Oto kilkoro z nich – choć jest ich
w mieście całkiem pokaźna liczba.
Roman Višek
Czym byłby dziś Kraków
bez cudzoziemców? Nie, nie
na półtora roku do Port Elizabeth w pobliżu Cape Town (RPA), za jakiś czas do
Australii… I nagle poczuł się zmęczony
życiem na walizkach; zaplanował
dłuuuugi urlop. Ale ileż można siedzieć
w domu, czytać gazety i oglądać telewizję? I ni stąd ni z owąd przypomniał
sobie Bielsko, gdzie miał kilkoro przyja-
ciół. „Dlaczegóż by nie Polonia?”. Przyjechał
więc i zaczął się rozglądać za jakimś biznesem. Aż trafił do Krakowa – i doznał szoku: za
mały lokalik przy Grodzkiej, który sobie upatrzył, chciano od niego 16 tys. miesięcznie. Do
dziś nie może tego przeboleć. – Ile kaw musiałbym sprzedać, żeby zarobić na czynsz?
I wtedy taksówkarz zawiózł go na Kazimierz.
Dziś, po półtora roku prowadzenia interesu
widzi, że są już ludzie, którzy przychodzą do
niego jak do siebie i głośno go pozdrawiają. –
Jak we Włoszech – rozpromienia się. – To
wszystko moi przyjaciele.
Nowosybirskie pielmieni
W kawiarni Wiśniowy Sad Galina Głazowa
popija gorący barszczyk. Z zawodu choreograf, dawniej prowadziła w Nowosybirsku
młodzieżowy zespół baletu na lodzie. Uczyła
też języka polskiego, który szlifowała między
innymi w Polsce podczas miesięcznych kur-
Galina Głazowa
{miasto}
sów dla nauczycieli – obcokrajowców. Tak
było do lat 90.
– Każdy ma wewnętrzne poczucie wolności –
mówi z przekonaniem, miękko wymawiając
słowa. Kiedy w 1993 roku usłyszała o puczu
w Moskwie, dotarło do niej, że władza może
w każdej chwili zamknąć granice. Pospiesznie spakowała więc walizkę i przyjechała do
Polski – a tu okazało się, że może zostać i studiować w Krakowie, w Instytucie Polonijnym
w Przegorzałach. – Kiedy po raz pierwszy
przyjechałam do Krakowa, zakochałam się
w tym mieście – śmieje się. Podobał jej się pomysł studiowania języka i kultury, i obracanie
się w Instytucie wśród takich jak ona obywateli świata. Interesowała ją praca tłumacza –
przez ponad rok tłumaczyła prozę Manueli
Gretkowskiej. Miała też nadzieję, że kiedyś
uda jej się wynająć salę i zorganizować zajęcia
baletowe. Szukała nawet kontaktów w kilku
krakowskich szkołach, ale próżny trud!
– Kawiarnia to był pomysł mojej koleżanki,
Japonki. „Patrz, ile tu restauracji, a rosyjskiej nie ma!”, powiedziała w 1994 roku. Ta
myśl we mnie utkwiła, zaczęłam testować
na znajomych różne dania… smakowało!
No to pomyślałam – będę przyrządzać to, co
potrafię: tort, pielmieni… W 1998 roku
otwarła Wiśniowy Sad, pięć lat później restaurację Kalinka.
Andrzej Politowicz
www.miastokobiet.pl
27
{balet}
Ubrani w KOLOR
Art Color Ballet
JUŻ OD 10 LAT KRAKOWSKI ZESPÓŁ
ŁĄCZY TANIEC WSPÓŁCZESNY Z BODY
PAINTINGIEM – SZTUKĄ MAKIJAŻU CIAŁA. NA POCZĄTKU MAJA Z OKAZJI JUBILEUSZU ZESPÓŁ WYSTĄPIŁ W NOWOHUCKIM CENTRUM KULTURY. SPEKTAKLOM TOWARZYSZYŁA WYSTAWA FOTOGRAFII ZESPOŁU, AUTORSTWA ZNAKOMITEGO FOTOGRAFIKA WACŁAWA WANTUCHA.
ystępy Art Color Ballet to niezwykła synteza koloru, ruchu
i dźwięku. Każdy spektakl przenosi widzów w nierealny świat ruchomych obrazów z pogranicza
snu i fantazji. Wzory na ciałach tancerzy, scenografia
i choreografia tworzą zawsze przemyślaną całość. Zespół wykorzystuje różne techniki tańca współczesnego, od modern jazzu i neoklasyki po elementy
Mogło to wyglądać trochę niepoważnie – wspomina
dziś z uśmiechem. A spraw do załatwienia jest coraz
więcej. Bo przedsięwzięcie, które – jak mówi Glińska –
było na początku jedynie eksperymentem, dziś nabiera
coraz większego rozmachu. Art Color Ballet ma co najmniej jeden pokaz tygodniowo, a zdarza się, że i dwa
lub trzy w jednym dniu. Zespół zapewnia także oprawę
taneczną wielu imprezom artystycznym (np. gale estradowe, produkcje telewizyjne) lub wydarzeniom komercyjnym (kampanie reklamowe, promocje, targi).
Tańczy w nim na stałe 10 osób.
W
Tajniki palety
etniczne. Każdy spektakl jest inny. Art Color Ballet
tańczył już spektakle inspirowane sambą, flamenco,
karnawałem weneckim, organizował także tzw. „action body painting” – prawdziwe widowiska malarskotaneczne, gdzie ciało tancerza stapia się
z powstającym w czasie spektaklu obrazem. Dziś
trudno nawet zliczyć, ile spektakli powstało w ciągu
10 lat działalności zespołu.
Założycielką i dyrektorką zespołu jest Agnieszka
Glińska. Od lat związana z tańcem (jest choreografem,
tańczyła m.in. w Balecie Form Nowoczesnych AGH),
ukończyła też studia plastyczne. Art Color Ballet jest
efektem połączenia jej dwóch wielkich fascynacji:
tańca i malarstwa. Dziś rzadziej występuje na scenie
wraz z zespołem, bardziej koncentruje się na sprawach
organizacyjnych. – Kiedyś załatwiałam wszystkie
sprawy przed występami, w „stroju” scenicznym.
28
Miasto Kobiet 2008
TO CO ROBIĄ
JEST UNIKATOWE
I ROZPOZNAWALNE W ŚRODOWISKU
MIĘDZYNARODOWYM. NIEWIELE
JEST GRUP,
KTÓRE ŁĄCZĄ
BODY PAINTING
Z TAŃCEM
Do body paintingu używa się specjalnych farb przeznaczonych do charakteryzacji. Zwykłe farby kruszą
się i odpadają. Potrzebne są farby higroskopijne, z dodatkiem gliceryny. Są one zupełnie nieszkodliwe dla
ciała, zmywa się je gąbką i mydłem. Agnieszka Glińska
pokazuje mi farby Kryolan, których używają, i maluje
mi pędzelkiem dłoń. Pachną bardzo przyjemnie, jak
puder do makijażu. Wymalowanie jednej osoby przed
występem trwa około trzech godzin, a jeśli makijaż ma
być bardzo dokładny (np. na pokaz konkursowy),
może to być nawet siedem godzin! Malarz wykonuje
więc całkiem ciężką, fizyczną pracę. W prawdziwie
anielską cierpliwość muszą się też uzbroić tancerze.
By podczas malowania nie starli farb, nie wolno im
się ruszyć ani nawet usiąść.
W zespole jest kilku plastyków, którzy zawsze towarzyszą tancerzom. Toteż gdy na scenie ma wystąpić
sześć osób, na występ jedzie piętnaście. Wzory są najpierw szkicowane na papierze. Jednak Glińska lubi
improwizować – na ciele nigdy nie powstaje ten sam
wzór, który ma na kartce. – Efekt może być zaskakujący także dla malowanego tancerza – mówi Piotr
Słodkowicz, którzy tańczy w Art Color Ballet od powstania zespołu. Body painting można nazwać „malarstwem organicznym”, a body painter jest bardziej
artystą niż makijażystą. Ze względu na trójwymiarową
strukturę ciała i inne zasady łączenia kolorów, technika
malowania ciała różni się jednak bardzo od malowania
na płótnie. Wykształcony artysta plastyk, który chce zacząć przygodę z body paintingiem, musi się więc wiele
nauczyć.
Kostium uszyty pędzlem
Malowanie ciała daje nowe możliwości kreacji i ekspresji w tańcu, ale także niesie ograniczenia. Jak
choćby to, że spektakl nie może trwać dłużej niż 20
minut. Po tym czasie, wskutek wysiłku, ciała tancerzy
się rozgrzewają i farby nieubłaganie zaczynają
spływać. Jest to więc sztuka niezwykle ulotna. Próbą
jej utrwalenia są fotografie. Zespół od 8 lat współpra-
{balet}
cuje ze znakomitym fotografikiem Wacławem Wantuchem. – Zdjęcia Wantucha pokazują ciała „zamrożone” w ruchu. Jego zdjęcia najbardziej oddają to,
o co mi chodzi, choć współpracowaliśmy także z innymi fotografami – mówi Glińska. Sam Wantuch
mówi, że body painting kojarzy mu się z powrotem do
pierwotnej kultury człowieka. Bo przecież człowiek
malował swoje ciało od czasów prehistorycznych.
Wantuch zawsze daje swoim modelom wolną rękę,
a tancerki Art Color Ballet są przed obiektywem bardzo kreatywne. Może to jest sekretem piękna tych
zdjęć? Podczas sesji fotograficznych i występów tancerze mają na sobie jedynie bieliznę. – Przed obiektywem występują bez skrępowania. Pomalowane ciało
daje im poczucie, że są ubrani – mówi Wantuch. Piotr
Słodkowicz nazywa pomalowane ciało nietypową
formą kostiumu. Agnieszka Glińska dodaje: To jest
kreacja, przybranie innej skóry, innego wcielenia,
maski. Wymalowana osoba nie jest sobą. Body painting bardzo zmienia człowieka. Zdarza się, iż rodzice
tancerzy zapraszani na występy, nie rozpoznają na
scenie własnych dzieci.
Wśród najlepszych
Członkowie Art Color Ballet są pionierami sztuki body
paintingu w Polsce. Uczyli się wszystkiego sami, na
własnych błędach. Nie obyło się też bez trudności. Agnieszka Glińska wspomina, że na początku, gdy udało
im się w końcu zdobyć z teatru większą ilość farb, na
ciele malowanej tancerki pojawiła się wysypka. Przestraszyli się, że wszystkie farby będą wywoływać taki
efekt. Tymczasem okazało się, że farby były po prostu
przeterminowane.
FOTOGRAFIE
Wacław
Wantuch
Przełomem w działalności zespołu był udział w 2003
roku w Międzynarodowym Festiwalu Body Painting
w austriackim Seeboden. To prawdziwe święto body
paintingu. Przez tydzień odbywają się tam warsztaty, seminaria, pokazy fotografii, makijażu i choreografii. Na
imprezie gromadzącej kilkuset uczestników, pojawiają
się najlepsi w tej dziedzinie. Można się od nich wiele
nauczyć. Oprócz tego w Seeboden odbywa się konkurs
w trzech technikach malowania: pędzlem i gąbką, metodą natryskową (farbę nakłada się aerografem) oraz
z efektami specjalnymi (m.in. z doczepianiem do ciała
różnych elementów). Artyści z Art Color Ballet byli
w konkursach festiwalowych wielokrotnie nagradzani,
w ubiegłym roku zajęli I i II miejsce w kategorii Fluoro
Efekt (farby świecące w ciemności), w 2003 roku – III
miejsce w kategorii pędzel/gąbka. Można więc powiedzieć, że są w czołówce światowej. To co robią jest unikatowe i rozpoznawalne w środowisku międzynarodowym. Niewiele jest grup, które łączą body painting z tańcem, poza tym wyróżnia ich styl malowania.
Glińska unika np. bardzo rozpowszechnionego malowania „dekoracyjnego”, czyli kwiatuszków czy
zwierzątek. – Zamiast namalować człowiekowi na ciele
tygryska, wolę go całego przemalować w tygrysa.
Choć zespół ma już dziesięć lat, wciąż odkrywa
nowe możliwości i czeka na nowe wyzwania. – Ta
forma sztuki nie jest jeszcze dla nas w pełni odkryta
– mówi Agnieszka Glińska. Najbliższe plany Art Color
Ballet to udział w festiwalu body paintingu w lipcu
w Austrii, a w sierpniu w Korei. Czy przywiozą do Krakowa kolejne trofea?
Aleksandra Soboń-Smyk
strona zespołu www.baletcolor.pl
www.miastokobiet.pl
29
{
moda}
zakupowe
centra
Berlin
świata
miasto otwarte
czasach, gdy niezapomniany easyJet
umożliwiał nam dojazd na wszystkie
większe kulturalne wydarzenia, podróż z Krakowa do Berlina trwała
chwilkę. Teraz musimy zarezerwować na nią około dziesięciu godzin – tyle trwa podróż pociągiem. Mogę was jednak zapewnić, że naprawdę warto
to wytrzymać! Dlaczego? Po pierwsze, to miasto – miejscami podobne do Warszawy, miejscami do Paryża – jest
jednym z najlepiej zorganizowanych i „ułożonych” pod
przybysza. Komunikacja jak w zegarku, drogowskazy,
biura informacji... Wszystko to sprawia, że pobyt w Berlinie jest po prostu łatwy. A jeśli po paru dniach pobytu
zorientujecie się, że odruchowo segregujecie śmieci –
cóż, to taki mały bonus.
Po drugie, to najmodniejsze miasto wśród trendsetterów: to tu znajdziecie najciekawiej ubranych ludzi, nowe
gatunki
muzyki,
realizujących
się
artystów
i setki bezrobotnych dziennikarzy. To tu mieścił się „latający” klub chłopaka Peaches – każda impreza była
w innym miejscu, a zwoływano się na nią przez sms-y... To
tu wreszcie znajduje się Muzeum Zerwanych Związków
i tu mogą się zrealizować najbardziej szalone koncepcje.
W
BERLIN NAJLEPSZY JEST
NA ZAKUPY DLA UBRANIOWEGO
, TAKIEGO, CO TO
JEST W PÓŁ DROGI DO COMME
DES GARÇONS I UWIELBIA STYL
VINTAGE
FREAKA
Nie znosisz seryjnie produkowanej konfekcji? Chcesz
znaleźć ciuch, który wyrażałyby twoją duszę, aktualne
rozterki lub pasował do zajęć z filozofii, na które zdecydowałaś się pójść? Berlin to miasto, w którym powinnaś
lub powinieneś się udać na zakupy. Autorskie butiki znajdują tu przestrzeń przyjaźniejszą niż w innych metropoliach. Tańsze czynsze, pustostany po... byłych sklepach
mięsnych – wszystko to przyciąga debiutujących projektantów z całego świata. Uważajcie, może uda wam się
upolować rzecz od projektanta, który stanie się nowym
Tomem Fordem? Uważać należy również na inną rzecz
– czasem trzy szwy i metka na zwykłych jeansach mogą
nas kosztować fortunę.
Jednak w Berlinie każdy znajdzie coś dla siebie – i wielbiciele irańskiego kawioru podjadanego w przerwach
w kupowaniu ubrań od Prady czy Gucciego, i ci, którzy na
zakupy mają tylko parę euro. Tych pierwszych znajdziemy
na najwyższym piętrze w Ka De We, tych drugich na flohmarktach, czyli pchlich targach – także na tym najsłynniejszym, niedzielnym, na Arcona Platz na Prenzlauer30
Miasto Kobiet 2008
{moda}
berg. Są też tacy, którzy potrafią do Berlina przyjechać po
to, by pogrzebać w tamtejszych H&M – bo i inny asortyment, i przeceny większe... Są też tacy, którzy przyjeżdżają
po G-stary. Jednak Berlin najlepszy jest na zakupy dla
ubraniowego freaka, takiego, co to jest w pół drogi do
Comme des Garçons i uwielbia styl vintage.
Do Ka De We warto się wybrać, nawet jeśli nie jesteś
nastawiony na kupno Diora czy foie gras. Największy
w Europie dom handlowy to zbudowany w przedziwnym
stylu monument. Poszczególne sale mogą swobodnie konkurować z Harrodsem, są jednak o wiele bardziej
oszczędne. Totalne pomieszanie stylów i luksus podany
w lekko nostalgicznym sosie – to właśnie Ka De We.
W poszukiwaniach „swojego” sklepu warto oprzeć się
na lokalnych źródłach informacji. W wielu miejscach
w Berlinie można znaleźć komercyjny przewodnik
„EINOOO”, gdzie sklepy są omawiane dzielnica po dzielnicy, każda z nich z kolei opatrzona jest mapką. Warto go
użyć, jeśli wiemy, czego chcemy i jeśli szukamy sklepów
bardziej hiphopowych lub np. fryzjera. Są tu też sklepy dla
maniaków: dla wielbicieli koralików i robionej z nich biżu,
dla poszukiwaczy ubranek dla psów czy specjalności berlińskiej: toreb dla messengerów oraz banerówek (toreb zrobionych z resztek banerów reklamowych).
Moim ulubionym szlakiem jest Kastanienalee na Prenzlauerberg, gdzie można znaleźć to, co dla mody berlińskiej najbardziej charakterystyczne – workowate sukienki,
wielkie boty, sprane dzianiny. To wszystko, doprawione
dużą dawką vintage, można dostać w sklepach takich jak
„Egoiste” (bo kto nie kocha siebie najbardziej na świecie?)
czy Pale Blue Eyes (fantastyczna moda ze Skandynawii)
oraz w rozmaitych sklepach bez szyldu. W wędrówkach nie
można też pominąć nowego sklepowego zagłębia
mieszczącego się mniej więcej pomiędzy Alexander Platz,
Hakesher Markt i Luxemburger Platz.
Dla tych, którzy najbardziej lubią nietypowe akcesoria,
polecam sklep z... okularami. „Lunettes” prowadzone jest
przez prawdziwych maniaków kolekcjonujących niezwykłe
modele vintage i dzielących się widokiem swoich zbiorów
z zainteresowanymi. Nietypowe rzeczy kupimy również
w okolicach Kreuzbergu: kurteczki w wisienki znajdziecie
w „Kreuzberganker”, ubrania firmy Skunk Funk w sklepie
o nazwie „Faster, pussycat”, a ubrania rockendrolowe
w „Tiki Heart shop & cafe”...
Zakupy w Berlinie możemy połączyć z kawą, ciastkiem
i ploteczkami.... Albo – jak wspomniałam – z irańskim kawiorem i najlepszym szampanem. Tu naprawdę każdy
znajdzie coś dla siebie.
Agnieszka Kozak
www.miastokobiet.pl
31
{moda news
Fulara & Żywczyk
Duet Zbigniew Fulara i Jarosław
Żywczyk od 5 lat projektuje suknie ślubne
i wieczorowe. Ich kreacje często można było
oglądać w ubiegłym roku na pokazach w Stalowych Magnoliach, Piano Rouge, Farmonie, a także
na wyborach Miss Małopolski. W czasie pokazu
30 maja w hotelu Sympozjum zaproszeni goście
będą podziwiać najnowszą jubileuszową kolekcję
sukni koktajlowych i wieczorowych oraz biżuterii
artysty- cznej. Będą zmysłowe kreacje, najlepszej
jakości materiały i piękne modelki, a także oryginalna aranżacja wybiegu.
..........................................................................
www.studiofz.pl
Miasto Kobiet jest patronem medialnym pokazu.
Jarosław Żywczyk i Zbigniew Fulara
Krakowski
laureat Kreatora
Paweł Okuniewski z salonu fryzjerskiego Vici zajął III miejsce
w konkursie Kreator 2008. Kreator to jeden z najbardziej prestiżowych konkursów dla fryzjerów. Jego laureaci reprezentują Polskę na międzynarodowych konkursach. Tegoroczna
impreza towarzysząca Międzynarodowym Targom Poznańskim, odbyła się 26 kwietnia,
gromadząc 44 stylistów z całej Polski.
}
{ trendy}
w kwestii
{moda}
spodni
statnie lata bezwzględnie
upłynęły pod dyktatem
rurek. Obcisłe, najczęściej o biodrówkowym
kroju spodnie zdominowały wybiegi i ulice, a wizerunek znany
z licznych zdjęć Kate Moss czy Sienny
Miller, powielały niemal wszystkie kobiety, bez względu na budowę ciała.
O
fot. Marcin Urban i Jacek Wrzesiński / MAI
spodnie – Jakub Ziemirski
Zdjęcie pochodzi z sesji
Szyk w wielkim mieście
,
którą opublikujemy w następnym numerze
Miasta Kobiet
Nadchodząca wiosna i lato w kwestii
spodni nareszcie będą bardziej liberalne.
Już nie tylko ortodoksyjnie traktowane
„marchewy”, ale i pumpy, szwedy, alladyny, wysoki stan i szeroka nogawka
uchodzić mogą za propozycje modne i
stylowe. Powrócił nawet – nie widziany
całe lata świetlne – jasny, kojarzący się
nieuchronnie z latami 80., dżins. Szero-
kie dżinsy z długimi (często zbyt
długimi) nogawkami pokazali w tym
roku m.in. D&G, Roberto Cavalli i Chanel. Rozszerzane, jasne dżinsy z wysokim stanem widziane były (i szeroko
reklamowane) w H&M. W Mango znaleźć można dżinsy z wyraźną, podniesioną talią, przewiązywaną dżinsowym
paskiem – szerokie lecz lekko zwężone
ku dołowi. Bardzo kobiece,
podkreślające kształty, ale i nadające
sylwetce
szyku
i smukłości są dżinsy z wąskimi
nogawkami, ale wysokim stanem – takich szukać należy
m.in. w sklepach Benettona.
Klasyczne spodnie ¾, ze
sztywnego nieco materiału, bez
ściągaczy na dole i z widocznymi kantami, pokazał w tym
roku w swej kolekcji Paul
Smith. Do łask wraca także
długość 7/8 – trudna w noszeniu, ale bardzo efektowna –
oczywiście pod warunkiem posiadania odpowiedniej długości
nóg... Pumpy widywane są
w najprzeróżniejszych długościach. Krótsze, sięgające zarówno za, jak i przed kolano,
i całkiem długie, za kostkę;
nisko opadające na biodra lub
wysoko wyciągnięte – niemal
sięgające biustu; groteskowo
szerokie lub z krokiem opadającym znacznie poza linię
nogawki... Wszystkie szyte są
zazwyczaj z cienkiego, delikatnie lejącego się materiału, czasami
nabłyszczane
lub
sprawiające wrażenie lekko nawoskowanych.
Są i szwedy – spodnie bardzo
szerokie w nieco sportowym
szyku, kiedyś noszone z butami na
płaskim obcasie, dziś kojarzone raczej
ze szpilkami lub – jeszcze częściej –
koturnami. No i kombinezony… Czy
na polskich ulicach przyjmą się już
teraz, czy ich wylew zobaczymy dopiero za rok? Jak na razie wielcy
krawcy pokazali je niemal jako propozycję obowiązkową: dżinsowe (Mulberry i Givenchy), wieczorowe (Anna
Molinari, Viktor&Rolf), stylizowane na
ubrania robotnicze lub szalenie eleganckie. Razem z dawno nie widzianymi fasonami spodni z pewnością
wniosą na ulicę nieco urozmaicenia.
(MISI)
www.miastokobiet.pl
33
fot. Michał Grzywacz
{moda}
FOT. ANNA CIUPRYK
PROJEKTANTKI
Są w różnym wieku
i mieszkają w różnych zakątkach Polski.
To co je łączy to pasja projektowania
i… Kraków, w którym kończyły
Szkołę Artystycznego Projektowania Ubioru (SAPU).
Peggy Pawłowski
33 lata, mieszka w Warszawie
SAPU ukończyła w 2008 roku
Urodziła się i większość swojego życia spędziła we Francji, ale jej serce zawsze biło dla Polski. – Moja Babcia mieszkała w Warszawie i wszystkie
wakacje spędzałam u niej. W Polsce zawsze czułam się jak w domu. Gdy
w końcu dorosłam i zaczęłam odpowiadać za siebie, mogłam się tu przeprowadzić.
Studiowała psychologię, podróżowała po świecie, aż wreszcie trafiła
do SAPU. Pewnie to dlatego, że w rodzinie wszystkie kobiety znały się na
szyciu, a i ona od dziecka obcinała firanki, malowała kropeczki na rajstopach i przerabiała po swojemu ubrania (także cudze). – W rodzinie mówi
się, że poszłam w ślady prababci, która była w Warszawie uznaną krawcową (wtedy jeszcze nie było określenia „projektantka”). Ubierała takie
osobistości jak Mieczysława Ćwiklińska. Tworzyła modę w Warszawie.
Kolekcja Peggy Pawłowski „Gavroche”, pokazana na tegorocznym Cracow Fashion Awards, odbiegała daleko od szkolnych schematów. Była
najlepsza. Unosił się nad nią paryski duch łobuziaków w kaszkietach i za
dużych spodniach. – Wszyscy znajomi, widząc moją kolekcję mówili, że to
jestem ja sama sklonowana 8 razy. Nie chciałam tworzyć kolekcji pod czyjeś dyktando. Chciałam wyrazić samą siebie.
Po takim sukcesie można już tylko… projektować dalej. – Moim marzeniem jest stworzenie marki Peggy Pawłowski. Chciałabym, żeby mój styl
był rozpoznawalny na ulicy, żeby ludzie, widząc moją klientkę, od razu wiedzieli, że to ja ją ubrałam.
KOLEKCJA „GAVROCHE” NA STR. 44
40
{moda}
Elwira Horosz
23 lata, mieszka w Białymstoku
SAPU ukończyła w 2007 roku
O jej duszę w liceum walczyła nauczycielka plastyki z nauczycielem fotografii. Jedną nogą była już na studiach fotograficznych w Warszawie, gdy pani od plastyki zaproponowała: Jedźmy do Krakowa, jest tam fajna szkoła projektowania ubioru. Po powrocie Elwira zdecydowała: Będzie projektować ubrania. Tak naprawdę przeczuwała to od dawna. Jej mama uczyła w szkole odzieżowej. – Była dla mnie
wróżką, która czarowała igłą i nitką. Od dziecka siedziałam wśród kolorowych materiałów, szyłam, przebierałam lalki, rysowałam olbrzymie żaby, które były królewnami. Pierwszą poważną kolekcję stworzyła, gdy miała 17 lat, na wybory Miss Ziemi Podlaskiej, w których
rok wcześniej sama brała udział.
Dyplomowa kolekcja Elwiry Horosz „Kokieteria” została doceniona przez jurorów ubiegłorocznego Cracow Fashion Awards (8 nagród). Wełniane płaszcze, żakiety, spódniczki i spodnie w kolorze rubinowej czerwieni i zmysłowej czerni, zwracały uwagę perfekcyjnym wykończeniem i pracochłonnymi detalami. – Zrobiłam tę kolekcję z myślą o kobietach pewnych siebie i jest to też obraz mojej
ulicy. Chciałabym, żeby tak ubierały się Polki.
Ostatni rok spędziła na walizkach, jeżdżąc od pokazu do pokazu, z których przywoziła kolejne trofea. Zaczęła studiować zarządzanie
i otwarła pracownię, w której tworzą się zalążki nowej kolekcji. Jej ubrań można w Krakowie szukać w Artmanii i Fabryce Artystów.
41
{moda}
Beata Blachura
44 lata, mieszka w Krakowie
SAPU ukończyła w 2006 roku
Przez kilkanaście lat zajmowała się razem z mężem projektowaniem wnętrz. A że i moda nie była im obca, któregoś dnia
przenieśli się do Krakowa i razem, całą rodziną, zaczęli studiować w SAPU. Najpierw szkołę ukończyła Beata, a w tym
roku do grona absolwentów dołączył jej mąż Zdzisław i córka
Paulina.
Kiedy Beata dwa lata temu w kolekcji „Nieznośna lekkość
bytu” nonszalancko zdekonstruowała jeans, posypały się nagrody na pokazie dyplomowym Igłą Malowane, a zaraz potem
propozycje współpracy. Jednak po roku projektowania dla
dużej firmy odzieżowej rodzina Blachurów postawiła na rozwój własnej marki. W Studio B3 wspólnie projektują ubrania
i akcesoria, nie boją się także innych wyzwań. Sukienka ze
sportowych koszulek dla Pumy, stoisko targowe i ozdoby dla
Osikowej Doliny, logotypy, projekty wnętrz... – Postanowiliśmy
nie ograniczać się tylko do odzieży, bo przekonaliśmy się, że
wchodzenie w inny temat, inną dziedzinę, daje nam nowe spojrzenie na modę – mówi Beata Blachura. – Należymy do grona
wybrańców, gdyż nasza praca to spełnienie marzeń – dodaje
z przekonaniem.
Wkrótce nową kolekcję trójki Blachurów będzie można
obejrzeć w krakowskiej Artmani i Fabryce Artystów.
42
{moda}
Produkcja sesji:
Fashion Color
ul. Zygmunta Augusta 5/4
tel. 012/429 15 80
www.fashioncolor.pl
Zdjęcia i makijaż:
Anna Ciupryk / Fashion Color
Asystent fotografa:
Kamil Zacharski
tel. 503 606 304
Tekst:
Aneta Pondo
Projektantki pozowały
we własnych ubraniach
Łucja Wojtala
25 lat, mieszka w Kętach
SAPU skończyła w 2005 roku
– Nigdy mnie nie ciągnęło do projektowania. Cała rodzina zajmowała się dziewiarstwem, więc ja nie chciałam. Nie wiem, co
mnie podkusiło, że poszłam na te studia – zaczyna swą opowieść. Na początku było ciężko, brak wprawy w rysowaniu, dojazdy do Krakowa i równolegle drugi kierunek w Bielsku-Białej
(marketing i zarządzanie). Dopiero, gdy zaczęła pracować nad
dyplomową kolekcją „Po drugiej stronie lustra”, odkryła, że projektowanie jest jej powołaniem. Postawiła na to, od czego uciekała, czyli dzianiny. Dodała odważne kolory, nowoczesny krój i…
posypały się nagrody: wyróżnienie za malarskość na pokazie dyplomowym SAPU „Igłą Malowane”, pierwsza nagroda w konkursie Srebrna Pętelka w Poznaniu, wyróżnienie w konkursie
Złota Nitka w Łodzi. Wreszcie te najważniejsze: finał w konkursie „International Talent Support 4” w Trieście we Włoszech i 3miesięczny staż w Paryżu u wielkiego kreatora Johna Galliano.
Dziś Łucja Wojtala projektuje swetry dla Big Stara, ale
spełnia się tworząc kolekcje autorskie. Pozostała wierna dzianinie i mocnym kolorom. W jej sukienkach chodzą już niektóre
Paryżanki, a od stycznia z powodzeniem współpracuje z butikiem w Hiszpanii. W Polsce jest trochę gorzej – Moje prace są
lepiej odbierane za granicą. Te kolory dla Polek są chyba trochę
za odważne…
43
GAVROCHE
Fot. Anna Ciupryk i Kamil Zacharski
W czasie tegorocznego Cracow Fashion Awards
2008 (pokaz dyplomowy krakowskiej Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru) tytuł Kolekcji
Roku oraz szereg innych nagród i wyróżnień przypadł kolekcji Peggy Pawłowski pt. „Gavroche”
– Inspiracją mojej kolekcji był bohater książki
„Nędznicy” Victora Hugo – powiedziała Miastu
Kobiet Peggy Pawłowski (więcej o projektantce
na str. 40)
fot. Anna Ciupryk
44
Miasto Kobiet 2008
fot. Kamil Zacharski
www.miastokobiet.pl
45
fot. Anna Ciupryk
46
Miasto Kobiet 2008
fot. Kamil Zacharski
L
ekki powiew jesiennego wiatru,
zapach Paryża, piękny mężczyzna jedzący ślimaki,
śpiew małego chłopca w za dużych spodniach
wracającego do domu,
asymetryczna blizna po wczorajszej bijatyce,
entuzjazm panów po kobiecym spektaklu,
odgłos monet wrzucanych do kaszkietki
akordeonisty palącego cygaro,
szept kobiety w jedwabnej sukience „oui”,
ogrom falban w Wersalu,
szkła butelki rozbitej przez garstkę łobuzów,
kawałek dzianiny zgubiony przez
jednego z Montmartre
dzisiejszy spacer,
moja inspiracja Gavroche
Produkcja sesji:
Fashion Color, ul. Zygmunta Augusta 5/4
tel. 012/429 15 80, www.fashioncolor.pl
Zdjęcia: Anna Ciupryk (505 122 432)
i Kamil Zacharski (tel. 503 606 304)
Makijaż: Anna Ciupryk
Modelka:
Paulina Grabacka / Fashion Color
i Magdalena Nitoń (str. 46) / Fashion Color
Gavroche – to nazwisko jednego z bohaterów „Nędzników”
Victora Hugo, a także ulicznik paryski, urwis, łobuziak.
www.miastokobiet.pl
47
{
fitness}
testujemy
Siłownie
T
ej wiosny w Krakowie obrodziły nie tylko
nowalijki. Nowe, świetnie wyposażone siłownie
wyrastają jak grzyby po deszczu,
rywalizując między sobą sprzętem i poziomem usług.
Trójka wysłanników „Miasta Kobiet” testowała –
oficjalnie i pod przykryciem – nowe krakowskie
salony fitness
Platinium
Zaczęliśmy – dwie kobiety
i mężczyzna – od listy obiektów,
jakie zamierzamy odwiedzić
i porównać. Po krótkiej naradzie
ustalono, że pod uwagę weźmiemy: siłownię Młyn (ul. Dolnych Młynów), Energym (ul.
Wrocławska), Platinium (ul. Lea)
oraz otwarty kilka miesięcy
temu, ale wciąż pachnący
świeżością, Atlantic Stare Kino
(ul. Stradomska). Ustaliliśmy
też kryteria, jakimi będziemy się
posługiwać – naszej ocenie zostanie poddana czystość, funkcjonalność i estetyka miejsca,
poziom opieki trenera, jakość
sprzętu i ogólne wrażenie.
Uzbrojeni w ręczniki i butelki
z wodą, ruszyliśmy wyciskać
z siebie krople potu.
meną kobiet, widać także
w układzie sal do ćwiczeń (bynajmniej nie podporządkowanym wymaganiom umięśnionych „karków”) i wystroju: przyjaznym, estetycznym, wygodnym.
Otwarty na początku marca
Energym uwodzi przestrzenią.
Miejsca jest tu naprawdę dużo,
widok z okien, przy których
ustawione są bieżnie, może
pomóc zapomnieć o wysiłku.
Sporo miejsca jest także w Platinium, jednak i mniejsze
siłownie mają się czym pochwalić. Do ostatniego centymetra
wykorzystano miejsce w Atlanticu i Młynie – choć maszyny
ustawione są blisko siebie,
ćwiczący w żadnym momencie
nie mają wrażenia, że naruszają
granice bezpiecznej bliskości.
W obydwu miejscach powierzchnia jest stosunkowo
mała, lecz jej przemyślana
Wszystko dla pań
Do tej pory siłownie kojarzone
były raczej z usługami adresowanymi do mężczyzn. To jednak
zdaje się zmieniać – w dwóch
z czterech odwiedzonych przez
nas miejsc (w Młynie i Platinium) powiedziano nam, że docelowym klientem są zdecydowanie kobiety, zaś w pozostałych obiektach dziewczyny
w różnym wieku stanowiły przynajmniej 30-40 procent klientów. To, że już nie tylko uprawiany w grupie fitness jest do50
Miasto Kobiet 2008
Atlantic
aranżacja powoduje, że fakt ten
pozostaje niemal niezauważalny.
W każdym z odwiedzonych
przez nas miejsc zamontowana
jest też klimatyzacja, więc za-
pach potu – zwykle kojarzony
z piwnicznymi siłowniami – jest
w zasadzie niewyczuwalny.
O standardzie wielu miejsc –
nie tylko siłowni – świadczą szatnie i prysznice. Oczywiście zdarzają się osoby, które po godzinie
ćwiczeń zakładają na spocone
ciało dżinsy i wychodzą, nie propagujemy jednak podobnej patologii. W przypadku testowanych
przez nas miejsc nie ma się jednak do czego przyczepić –
wszystkie odwiedzane siłownie
oferują odwiedzającym wygodne
szafki, czyste szatnie i łazienki
zaopatrzone w mydło i suszarki
do włosów. Dodatkowo w Platinium (bezpłatnie) i Atlanticu
(płatne ekstra) po skończonych
ćwiczeniach można zdecydować
się na krótki seans w saunie.
Człowiek
kontra maszyna
Zanim jednak przejdziemy pod
prysznic, poćwiczmy. Najpierw
maszyny cardio – bieżnie, orbitreki, steppery. Z nich najprzyjemniej korzysta się w Atlanticu
(niezły widok na grających na
niższym poziomie w squasha)
i Energymie (o ile lubi się wyglądać przez okno na ulicę pełną
przejeżdżających samochodów).
Ilość sprzętu cardio w każdym
z miejsc jest podobna, czyli nie
oszałamiająca (co czasami podyktowane jest względami praktycznymi, czyli niewielką ilością
miejsca) – zdarza się, że na
wolną bieżnię trzeba czekać.
Wyjątkiem od reguły jest Platinium, gdzie sprzęt cardio zajmuje znaczną część powierzchni.
Kolejnym kryterium oceny
była jakość maszyn (tu najwięk-
sze wrażenie wywarł na nas
sprzęt w Młynie, niezwykle wygodny w użyciu, a wyglądem
przypominający domowe
sprzęty) oraz funkcjonalność ich
Młyn
ustawień. Idealnie jest, gdy przyrządy służące treningowi jednej
grupy mięśniowej (brzuch, nogi,
ręce) znajdują się obok siebie,
jednak nie jest to wymóg bezwzględny (dlaczego – o tym za
moment). Najbardziej przejrzyście ustawiony sprzęt znaleźlismy
(w kolejności ocen) w: Młynie,
Platinium i Atlanticu. W Energymie, aby znaleźć kolejną maszynę na piękne mięśnie rąk czy
nóg, trzeba się trochę nabiegać.
Nie jest to trudne, o ile prowadzi
nas troskliwy (lub choćby minimalnie zainteresowany klientami) trener. Niestety – widok
osób nie mających wiedzy, w jaki
sposób używać maszyn i zdanych całkowicie na samych siebie, nie był aż tak rzadki, jak się
spodziewaliśmy...
W czym można
pomóc?
Zacznijmy jednak od miejsc, zapewniających pod tym względem największy komfort.
Rewelacyjna opieka, zaintere-
{fitness}
sowanie i ciągła kontrola poprawności wykonywanych ćwiczeń czeka na nas w Młynie.
Trener cały czas obecny jest na
sali, nawiązuje z ćwiczącymi
bardzo miły, nie narzucający się
kontakt. Przed ustawieniem programu zadaje pytania o kondycję
i przebyte kontuzje, dopasowuje
poziom ćwiczeń do możliwości.
Bardzo dobrze sprawdzają się
Energym
również opiekunowie siłowni
w Platinium – zainteresowanie
klientem jest szczere, komunikacja bardzo dobra. W Atlanticu
pod tym względem jest już nieco
gorzej. O ile kobieca część naszego teamu mogła liczyć na zainteresowanie instruktora,
męski tester został niemal całkowicie zignorowany (choć jego
bezradność – nie wnikajmy: autentyczna czy odegrana na potrzeby testu – widoczna była od
pierwszej chwili). Program dla
osoby początkującej został ustawiony w miarę szybko, gorzej
było na poziomie zaawansowanym – tu nie zostało zapropono-
wane żadne ćwiczenie, które dla
wytrenowanych mięśni stanowiłoby wyzwanie.
Jednak najgorzej w naszym
przekonaniu pod względem
opieki trenerskiej wypadł Energym. Z dwójki zatrudnionych
tam instruktorów bardziej niedostępne wrażenie robi ten o
posturze znacznie rozbudowanej. Jednak to na jego pomoc
można liczyć: nawet nie proszony poprawia ustawienia ciała
i pomaga dopasować obciążenie
do indywidualnych możliwości.
Drugi z trenerów wydaje się niemal całkowicie nie zainteresowany swoją pracą – najczęściej
spotkać można go za kontuarem
recepcji, wpatrzonego w ekran
monitora. Dwie panie, które do
siłowni przyszły razem z nami
i już na pierwszy rzut oka widoczne było, że nie mają najmniejszego pojęcia, co robić ze
skomplikowanym sprzętem, po
dwóch kwadransach wyrywkowego szarpania się z przypadkowymi maszynami wylądowały na
bieżni: jedynej rzeczy, jaką udało
im się okiełznać.
Jesteśmy czynni
całą dobę
Rozważamy teraz, jaka jest dostępność siłowni i jakie są ich
dodatkowe możliwości.
Położony w centrum (brak parkingu) Młyn zlokalizowany jest
w pięknej, historycznej kamienicy – dawnym młynie, który
warto zobaczyć. Poza siłownią
oferuje też zajęcia z piłkami,
jogę, pilates, taniec i Indoor
PODSUMOWANIE
czystość, funkcjonalność
i estetyka miejsca
poziom opieki trenera
jakość sprzętu
ogólne wrażenie
Atlantic
Młyn
4,5
3,5
4,5
4,5
5
5
5
5
Cykling oraz – po zajęciach – bar
kawowy. Młyn czynny jest od
godz. 7 do 23, w weekendy od
9 do 18, a jego klientkami są
w większości panie.
Atlantic to również centrum,
a parking mieszczący się przy
klubie nie pomieści zbyt wielu
samochodów. Jednak to zdecydowanie najlepsze miejsce
w mieście do uprawiania
squasha, a właściciele oferują
swoim gościom także wspomnianą już saunę, salę fitness
i komfortowe spa. Dużym atutem siłowni w Atlanticu jest też
fakt, że – z uwagi na sąsiadujący
z kompleksem hotel – ćwiczyć
tu można nawet 24 godziny na
dobę. Wśród przychodzących
klientów spory odsetek stanowią
kobiety, osoby pracujące w centrum oraz goście hotelowi i cudzoziemcy.
Energym to przede wszystkim duża, przestrzenna,
położona na piętrze sala oraz
solarium. Budynkowi nie towarzyszy parking, jednak w tej
okolicy znalezienie miejsca do
pozostawienia samochodu nie
jest problemem. Miejsce
czynne jest od godziny 6 do 23,
a w soboty i niedziele od 8 do
16. Przy ulicy Wrocławskiej
ćwiczy dużo młodzieży, uczącej
Platinium
5
5
5
5
Energym
4
2
4
4
się i studiującej, facetów jest tu
nieco więcej niż gdzie indziej.
Platinium położone jest nieco
dalej od centrum, jednak na klubowym parkingu każdy znajdzie
dla siebie miejsce, a poza
siłownią czeka na nas tutaj także
doskonale prowadzony spinninig, zajęcia fitness i weekendowe spotkania poranne. To
tylko część oferty – klub ruszył
zaledwie tydzień przed oddaniem gazety do druku, dlatego
nie mogliśmy na własnej skórze
sprawdzić wszystkiego, co oferuje to wyjątkowo energetyczne
miejsce: treningu personalnego,
masaży oraz cuda-robiącej maszyny Vibro Training.
Kończymy ten tekst zmęczeni i wypoceni – jednak było
warto. Nie tylko dlatego, że
stoimy na stanowisku, że czytelniczkom „Miasta Kobiet” należą
się tylko wiarygodne informacje,
a rynkowi fitness w Krakowie
dobrze zrobi zdrowa konkurencja. Także dlatego, że siłownia to
świetna zabawa zapewniająca
rewelacyjne efekty i samopoczucie. Warto przetestować na
własnej skórze!
Matylda Stanowska
Agnieszka Kozak
Maks Rokatański
www.miastokobiet.pl
51
{fitness}
W ZDROWYM
CIELE
...
AKTYWNY ODPOCZYNEK W KLUBIE FITNESS
KSZTAŁTUJE CIAŁO I OSOBOWOŚĆ
zęsto słyszymy, że kluby fitness dostarczają motywacji
do pracy nad sylwetką i zmiany trybu życia. Ułatwiają
pokonanie słabości fizycznej – a to pierwszy krok do
lepszego samopoczucia. W Krakowie powstaje coraz
więcej miejsc, w których możemy zadbać o kondycję
i wydolność układu oddechowego
i krążenia, poprawić sylwetkę,
rozładować napięcia wywołane
niepowodzeniem, stresem i zmęczeniem, osiągnąć stan równowagi i powalczyć z chorobami
cywilizacyjnymi. Aktywny odpoczynek w klubie fitness kształtuje
ciało i osobowość, powoduje też
wydzielanie hormonu szczęścia –
endorfiny. Nie wystarczy jednak
kilka ćwiczeń na siłowni czy godzina zajęć fitness. Gwarancją
sukcesu jest kompleksowość i systematyczność ćwiczeń. Z kolei
klub musi iść z duchem czasu,
oddając do dyspozycji gości
oprócz siłowni i sali do ćwiczeń
również saunę i masaże, które
uzupełniają trening, poprawiając
jego skuteczność.
C
Jak znaleźć dobry klub
fitness? Powinien dawać możliwość korzystania z kilku podstawowych usług.
Personalny trening na siłowni
to popularna forma aktywnego
spędzania czasu, pozwalająca żyć
w zgodzie z zasadami Międzynarodowej Organizacji Zdrowia.
A te zalecają ćwiczenia po 30
minut przez siedem dni w tygodniu, aby tętno przyśpieszyło do
130/min. Dzięki takiemu treningowi możemy osiągnąć wymarzoną sylwetkę w krótkim czasie.
Jednak często indywidualne ćwiczenia na siłowni nie przynoszą
efektu. Nowoczesny sprzęt i silna
motywacja nie wystarczą, potrzeba jeszcze fachowości i doświadczenia instruktora. Dba on
nie tylko o bezpieczeństwo ćwiczeń, lecz także o technikę ich wykonywania, dzięki czemu każda minuta spędzona na siłowni jest
efektywniejsza. Trener indywidualnie dobiera zestaw ćwiczeń,
określa obciążenie i liczbę powtórzeń, kierując się celami, jakie stawia sobie ćwiczący, a jego obecność dopinguje do zwiększonego wysiłku i pokonywania zmęczenia.
52
Miasto Kobiet 2008
Strefa kardio kojarzona jest z bieżniami, rowerami i stepperami,
które znamy od lat. Jednak ciągle rozwijająca się branża wellnes
oferuje coraz więcej ćwiczeń bardziej wszechstronnych, a co za tym
idzie – bardziej skutecznych. Dobre kluby wprowadzają urządzenia
łączące możliwości różnych, wykorzystywanych dotąd sprzętów.
Spinning,
cieszący
się
w całej Polsce niezwykłą popularnością, jest w Krakowie nowością.
To oryginalna i skuteczna metoda
wzmacniania ciała i spalania
ogromnych ilości kalorii. Zajęcia
odbywają się w grupach, przy muzyce i wykorzystują rowery stacjonarne. Trening może mieć charakter interwałowy, wytrzymałościowy, siłowy lub może być rodzajem sprawdzenia wszystkich tych
cech w specjalnie organizowanym
„race day”.
Fitness pozwala uzyskać wymarzoną sylwetkę, poprawić wydolność organizmu, wzmocnić
i ujędrnić ciało – a wszystko to
przy okazji miłej pracy w grupie
i przy muzyce. Zajęcia noszą
różne nazwy, jednak muszą się na
nie składać:
– formy wzmacniające, nowością
jest użycie sztang, dzięki którym
poprawiamy wydolność organizmu, wytrzymałość i siłę mięśni, spalamy też tkankę tłuszczową. Nie powoduje to jednak
przyrostu masy mięśni, a tylko ich
rzeźbienie.
– formy kondycyjne, mentalne
i mieszane, pomagają uzyskać
wspaniałe samopoczucie i satysfakcję z ćwiczeń, dlatego powinno
się korzystać z każdej, by harmonijnie realizować swoje cele.
Vibro trening to także zupełna nowość w klubach. Pomaga
w rzeźbieniu sylwetki, opcjonalnie
zawiera też masaż i ćwiczenia
rozciągające. Może stanowić uzupełnienie szerszego treningu albo
wręcz zastąpić go osobom cierpiącym na brak czasu. Nawet 30
minut takiego treningu przynosi niesamowite efekty.
Reasumując – trening personalny na siłowni, pomoc wykwalifikowanych instruktorów, fitness, spinning, vibro trening i sauna to
podstawowe elementy oferty dobrego klubu fitness. Bez nich nie jest
on w stanie zagwarantować klientom warunków do harmonijnego
rozwoju, samorealizacji i dbałości o zdrowie.
{uroda}
Londyn–Kraków
W
kwietniu krakowski Face and Body Institute obchodził pierwszą rocznicę istnienia.
W Instytucie, specjalizującym się w medycynie estetycznej, spotkało się wieloletnie
doświadczenie angielskiej lekarki Elisabeth
Dancey i młodzieńcza energia Polki, Pauliny Pyki. Historia tego spotkania zaczęła
się kilka lat wcześniej.
Paulina Pyka miała 19 lat, gdy zaraz po
maturze wyjechała do Anglii. – Nie miałam
sprecyzowanego pomysłu, co studiować,
chciałam się nad tym zastanowić, poszukać inspiracji. Za pierwszym razem pojechałam na siedem miesięcy jako au pair.
Niestety, rodzina, do której trafiłam, okazała się inna od tego, co było ustalone
z agencją organizującą wyjazd. Oboje byli
Hindusami, którzy potrzebowali służby,
a nie opiekunki do dziecka. Myślę, że nauczyło mnie to pokory i mocno zahartowało.
Wytrzymałam. Po kilku dniach zrozumiałam, że albo wracam – a tego nie
chciałam – albo muszę sobie tam jakoś zorganizować życie. Postawiłam na naukę i to
mi pomogło; poszłam do college’u, gdzie w
pięć miesięcy podciągnęłam angielski do
poziomu „advanced”.
Do Polski wróciła tylko na chwilę i zaraz
wyjechała znowu, tym razem z zamysłem
znalezienia pracy, ale też równoczesnego
studiowania w szkole psychoterapii ruchem i tańcem. Ale wszystko potoczyło się
inaczej. – Udało mi się wynająć mieszkanie w samym centrum Londynu, z widokiem na Big Ben, a po tygodniu już byłam
w klinice Face and Body, która właśnie
szukała kogoś do poprowadzenia recepcji.
Ogłoszenie wisiało na witrynie sklepowej.
Wieczorem poszłam na rozmowę kwalifikacyjną i dzień później zaczęłam pracę.
O medycynie estetycznej wiedziałam
wtedy niewiele, a określenie „kurze łapki”
poznałam najpierw w języku angielskim.
Właścicielka Face and Body Institute,
Elisabeth Dancey, jest w Wielkiej Brytanii
autorytetem w dziedzinie medycyny estetycznej. Na początku swojej lekarskiej drogi
zajmowała się zdrowym żywieniem. Dopiero potem zainteresowała ją medycyna
estetyczna, którą zgłębiała w jej kolebce,
czyli we Francji. Stamtąd przywiozła i upowszechniła na Wyspach między innymi
mezoterapię. W Londynie zaczynała od
małego stanowiska wynajętego w gabinecie
dermatologii estetycznej, a po 3 latach
miała już tylu klientów, że mogła otworzyć
56
Miasto Kobiet 2008
pracowałam sobie takie zaufanie i że zobaczyła we mnie taki potencjał.
Krakowski Face and Body Institute wystartował w marcu ubiegłego roku. Zabiegi
wykonują tu tylko lekarze. Lista zabiegów jest
długa: redukcja cellulitu i rozstępów, TITAN
(niechirurgiczny lifting twarzy i ciała), Mole
mate (diagnozowanie zmian skórnych), Radiolase (usuwanie niezłośliwych zmian skórnych), wypełniacze na bazie kwasu hialuronowego, wybielanie zębów, botox… – Sprowadzane przez nas aparaty do zabiegów są
często pierwszymi w Polsce, jedynymi lub
Paulina Pyka
i Michał Piróg
Paulina Pyka
fot. Łukasz Gawroński
.................................................................................
własną klinikę. Siedziba brytyjskiego Face
and Body Institute to niewielki, nie rzucający się w oczy dom w prestiżowej dzielnicy Londynu. Placówka dr Dancey
zapewnia nie tylko profesjonalizm zabiegów, ale też przyjazną atmosferę i dyskrecję. Według Pauliny Pyki tajemnicą
sukcesu, jaki Elisabeth Dancey odniosła
w Londynie, w którym istnieje ogromna
konkurencja w tej branży, jest nie tylko jej
doświadczenie, ale i to, że zna każdego
klienta i wszystkie zabiegi medyczne wykonuje sama. Gdy się patrzy na tę wysoką,
szczupłą, niezwykle promienną Angielkę,
nietrudno w to uwierzyć.
dr Elisabeth
Dancey
założycielka
Face and Body
Institute
Minął rok i Paulina szykowała się do wyjazdu do Polski na miesięczny urlop. – Pewnego wieczoru zupełnie przypadkowo
zaczęłyśmy rozmawiać o tym, jak wygląda
rynek medycyny estetycznej w naszym
kraju. Elisabeth zapytała, czy w czasie wakacji mogłabym się zorientować, czy jest
nisza na takie usługi. I kiedy ja chodziłam
po Krakowie, by rozeznać tę branżę, ona
przygotowywała dla mnie kontrakt. Byłam
kompletnie zaskoczona tym, że w rok wy-
w czasie rocznicowych
obchodów
Face and Body
Institute
jednymi z niewielu – chwali się Paulina
Pyka. Ich skuteczność miały okazję przetestować w czasie rocznicowych obchodów polskie celebrities, między innymi Kinga Preiss,
Zofia Czernicka i Tomasz Schimscheiner.
Marzenie Pauliny o psychoterapii ruchem i tańcem też się spełniło, tyle tylko,
że studiuje ją w Warszawie, a nie Anglii.
A oprócz tego jeszcze resocjalizację w Krakowie. Kiedy ma na to czas? – Jest bardzo
ciężko. Nie ma co ukrywać – ze względu na
pracę studia cierpią, a ja uczę się tylko
przed sesją.
W ubiegłym roku jako jedna z 30 kobiet
w Polsce (i jedna z trzech z Krakowa) wzięła
udział w projekcie „Jak dobrze być przedsiębiorczą kobietą”. Film o jej drodze do własnego biznesu miliony Polek mogły obejrzeć
w telewizyjnej dwójce, a potem w Internecie.
– Do dziś pamiętam telefon z zaproszeniem
do udziału w filmie. Było to 1 kwietnia, więc
czekałam, aż ktoś powie – „prima aprilis!”.
Na gali kończącej projekt dowiedziałam się,
że setki tysięcy kobiet odwiedzają regularnie stronę projektu, korzystają z porad ekspertów i zainspirowane tymi filmami myślą
o otwieraniu własnego biznesu. Wiem, że
projekt ma być kontynuowany. To był doskonały pomysł, żeby zmotywować kobiety
do działania i uruchomić gigantyczny potencjał, jaki posiadają.
Aneta Pondo
{uroda}
Aminokwasy w pigułce,
czyli odbudowa
włosów i paznokci
maju rządzi słońce
i... miłość. Promienie słoneczne i zielone otoczenie poprawiają nam nastrój, pobudzają do działania, motywują
do zmian. Zaczynamy farbować włosy,
układać nowe fryzury, malować paznokcie, kupować dodatki, wprowadzamy do naszej szafy nową kolorystykę. W całym tym zamieszaniu zapominamy o tym, że każda zmiana niesie za sobą konsekwencje nie tylko dla
naszego wyglądu, ale przede wszystkim
– zdrowia. Wszelkie farbowania, prostowanie włosów, kręcenie loków, przyklejanie tipsów, nieprofesjonalny pedicure – poprawiają wygląd, ale niszczą
strukturę paznokci i włosów. Im więcej
zabiegów z zewnątrz, tym bardziej należy dbać od wewnątrz.
Dobrą kondycję naszych włosów
i paznokci pomagały nam zazwyczaj
utrzymać preparaty zawierające wyciąg
ze skrzypu polnego, witaminy i minerały. Ale oferta rynkowa co roku się rozszerza. Przed kupnem suplementu
warto zastanowić się nad składnikami
budującymi nasze włosy i paznokcie.
Głównym budulcem warstwy rogowej naskórka paznokci i włosów jest keratyna. Charakteryzuje się ona wysoką
zawartością aminokwasów: metioniny
oraz cysteiny. To właśnie wspomniane
aminokwasy sprawiają, że nasze włosy
błyszczą i mają zdrowy wygląd. Jak?
Dzięki ich obecności w organizmie
tworzą się „wiązania dwusiarczkowe”.
Pełnią one rolę wzmocnień oraz nadają
prawidłową przestrzenną budowę poszczególnym włosom i płytce paznokcia. Wysoki poziom aminokwasów
zapobiega także wypadaniu włosów
oraz rozdwajaniu się końcówek. Niestety, rzadko występują w tradycyjnej
polskiej kuchni, dlatego też pozostaje
nam suplementacja. „Aminokwasy
w pigułce” możemy od niedawna nabywać w aptekach.
Onozis Beauty – jest to suplement
diety w formie różowych (naprawdę!)
tabletek. W skład Onozis Beauty oprócz
aminokwasów (L-cysteina i L-metionina) wchodzi także żelazo. Uczestniczy ono w procesie transportu
i magazynowania tlenu w organizmie.
W
58
Miasto Kobiet 2008
Obecność żelaza sprawia,
że
aminokwasy mogą
dotrzeć w najdalsze zakątki
naszego organizmu – np. do
skóry głowy. Przy
kuracji Onozisem ich
przyswajanie przez organizm jest o 20% lepsze. Panie
powinny pamiętać o uzupełnianiu
żelaza zwłaszcza w okresie miesiączki.
Wtedy dużo go tracimy, a nasze włosy
słabną. Onozis zawiera też „obowiązkowe” składniki takie jak witamina
B5 oraz cynk.
Większość producentów preparatów
na włosy i paznokcie przekonuje
o wyjątkowym działaniu swoich produktów. Ale gdzie są dowody? Trudno jest
zauważyć zmianę zwłaszcza przy długich
włosach. Jeśli chcesz sprawdzić, czy
włosy stają się bardziej gęste i mocniejsze, śledź częstotliwość ich wypadania.
Co 2-3 dzień stosowania preparatu
wzmacniającego policz włosy, które straciłaś pod prysznicem. Pamiętaj o tym, że
każdy człowiek traci ich przeciętnie 100
dziennie. 20-30 włosów na kafelkach
łazienki to naprawdę nie tragedia! Zwróć
uwagę na to, że dobrze odżywiane od wewnątrz włosy zaczynają szybciej rosnąć
„nie tylko na głowie”. Przyjrzyj się swoim
paznokciom, brak plamek czy przebarwień świadczy o dobrej kondycji. Powyginaj je lekko i sprawdź czy stały się
twardsze.
Producent preparatu Onozis Beauty
wpadł na pomysł przetestowania
„różowych aminokwasów” wśród klientów prestiżowych salonów fryzjerskich.
90% testujących zauważyło przede
wszystkim szybszy wzrost paznokci
i włosów. Obecnie Onozis testowany jest
w krakowskim MOLOKO hair studio
i gabinecie kosmetycznym EGO. Zanim
akcja przeniesie się do Poznania wszystkie czytelniczki Miasta Kobiet (i ich
brzydsze połowy też) mogą wygrać
w konkursie naszego pisma i Onozisu
prawdziwie nowy różowy look.
.................................................................
Informacji o konkursie szukaj na stronie
nr 55
{zdrowie}
Do dentysty,
GDY BOLI GŁOWA
zacuje się, że niemal 60 proc. społeczeństwa w zmiennym stopniu wykazuje objawy typowe
dla schorzeń SSŻ (Stawu Skroniowo-Żuchwowego). Objawami mogą być zarówno
odgłosy nieszkodliwego „strzelania” w stawie skroniowożuchwowym, lekkie poranne
bóle głowy, jak również silny,
przewlekły, niezwykle uporczywy ból.
S
STOMATOLOGIA CICHOŃ
uspokaja:
Współczesna stomatologia
potrafi się uporać z tego rodzaju dolegliwościami dzięki
innowacyjnemu produktowi –
szynie NTI.
Czym jest szyna NTI?
NTI (Nociceptive Trigeminal
Inhibition) to spowodowany
zbyt dużym obciążeniem zębów
wrodzony odruch obronny polegający na tym, że mózg wysyła do mięśni impuls
zapobiegający silnemu zaciskaniu szczęk. Niestey u wielu
osób, szczególnie żyjacych
w stresie, impuls ten jest wysyłany zbyt rzadko. W takich
przypadkach stosuje się szynę
NTI, która jest „amortyzatorem” między zbyt silnie zaciskanymi szczękami. Stanowi ją
poliwęglanowa matryca, którą
stomatolog dopasowuje indywidualnie każdemu pacjentowi.
Działa ona w przybliżeniu tak
samo, jak ściskany zębami
ołówek. Łatwo zbadać opusz-
kami palców, że gdy zaciskamy
zęby na ołówku, aktywność
mięśni skroniowych jest znacznie mniejsza niż wtedy, gdy robimy to bez jego udziału. Efekty
zastosowania szyny NTI są natychmiastowe.
SZYNA NTI OGRANICZA
LUB ELIMINUJE:
■
napięciowe bóle głowy
■ migrenowe bóle głowy pochodzenia napięciowego
■ zaburzenia czynnościowe stawów skroniowo- żuchwowych
■
zgrzytanie zębami (bruksizmy)
■ przeciążenia powodujące
łamanie zębów
ZAPRASZAMY DO GABINETU STOMATOLOGIA CICHOŃ NA BEZPŁATNĄ KONSULTACJĘ.
NASZ SPECJALISTA CHĘTNIE ODPOWIE NA KAŻDE PYTANIE DOTYCZĄCE NTI
{edukacja}
Sprawa Edukacji S.
„
rys. Eliza Luty
Witam! Jestem uczniem jednego z krakowskich liceów. Niedawno w mojej szkole wyświetlono szereg filmów traktujących o tematach aborcji i homoseksualizmu. W jednym
z nich można było usłyszeć zdanie, że liberałowie i postkomuniści mordują nienarodzone dzieci” – NAPISAŁ W SWOIM LIŚCIE
DO GRUPY MŁODZIEŻOWYCH DORADCÓW „PONTON” W WARSZAWIE MARCIN,
UCZEŃ
KRAKOWSKIEGO
IX LICEUM OGÓLNOKSZTAŁCĄCEGO.
Krakowie, niestety, nie
bardzo wiadomo, do
kogo się w takich sprawach zwrócić.
– Główny problem
z edukacją seksualną w Polsce polega na
tym, że jej nie ma. I nie jest to problem
wyłącznie dużych miast – mówi Aleksandra Józefowska, koordynatorka grupy Ponton. – W prawie przewidziane jest czternaście godzin zajęć z wychowania seksualnego lub tzw. wychowania do życia w rodzinie. Jednak nikt nie sprawdza tego, jak
w rzeczywistości jest to realizowane.
W większości przypadków nauczyciele zamiast mówić o tym, w jaki sposób młody
człowiek powinien odpowiedzialnie rozpoczynać swoje życie seksualne, ograniczają
się do przekazywania swoich poglądów
i szerzenia propagandy w stylu, że „jeśli
seks, to tylko po ślubie”.
W
Filmy niezgody
Liceum, w którym uczy się Marcin, nie jest
pewnie wyjątkiem. Podobne filmy zakupuje
wiele polskich szkół. – Z filmów dowiedzieliśmy się, że homoseksualizm można
a wręcz należy leczyć oraz, że homoseksualiści w wyniku emocjonalnej atrofii
nie są w stanie stworzyć żadnej więzi
z drugim człowiekiem – wylicza Marcin
w swoim liście. – Po emisji filmu nauczycielka wychowania do życia w rodzinie porównała dzisiejszą ustawę aborcyjną do
stalinowskich i hitlerowskich metod niszczenia narodu polskiego – dodaje. Nagrania te pokazała uczniom także nauczycielka na lekcji wychowawczej. Kiedy podczas takich zajęć Marcin głośno sprzeciwił
się propagowanym w filmach poglądom,
64
Miasto Kobiet 2008
wywołał szkolny skandal. – Nauczycielka
skłóciła ze mną resztę klasy, sugerowała,
że mam ze sobą jakiś problem – mówi. Konflikty ideologiczne zastąpiły prawdziwy cel
zajęć z wychowania seksualnego. – Nie powiedziano nam nic o metodach zabezpieczania się przed chorobami wenerycznymi
czy niechcianą ciążą, poza metodami naturalnymi. Z ust nauczycielki nie padło też
ani razu słowo „seks” – zauważa Marcin.
Dyrektor IX LO – Anna Urbańska – widzi
te sprawę zupełnie inaczej. – Po wyświetlanych w klasie filmach, zawsze prowadzona jest dyskusja. Chodzi o to, aby każdy
mógł zabrać głos i przedstawić swój punkt
widzenia. Ponadto jej zdaniem, szkoła nie
jest jedynym winowajcą za niedostateczne
lub błędne wychowanie seksualne młodzieży. – Szkoła nie czuje się jedyną instytucją odpowiedzialną za taką edukację.
Pierwszoplanowym dla ucznia partnerem
są i powinni być rodzice, a inne instytucje,
jak szkoła, kościół, grupy wolontariackie,
stowarzyszenia, grupa rówieśnicza, itp. tę
edukację dopełniają.
ale brak im przygotowania emocjonalnego.
Gazety o seksie mówią „zrób to, bo to jest
fajne i wszyscy to robią”, podczas gdy
w domu i szkole seks to tabu. Młodzież zaczyna się gubić. Skutków braku wychowania seksualnego nie trzeba szukać daleko.
O pomoc do grupy Ponton zwróciła się kiedyś dziewczyna mówiąc, że od siedmiu
miesięcy nie ma okresu, urósł jej brzuch
i piersi, podejrzewa więc, że może być
w ciąży, ale boi się o tym powiedzieć rodzicom, bo wówczas wyszłoby na jaw, że nie
jest już dziewicą. Na porządku dziennym są
także pytania, czy można zajść w ciążę
masturbując się albo korzystając z publicznej toalety. – Wśród młodych ludzi wciąż
krążą mity dotyczące tego, jak zachodzi się
w ciążę albo kiedy powinno się przeżyć
swój pierwszy raz. Zawsze tłumaczymy
im, że tu nie istnieje żadne „powinno się”,
ale że o inicjacji ma decydować świadome
„chcę i jestem na to gotowy” – mówi Józefowska. – Ciągle pokutuje także przeświadczenie, że podczas pierwszego razu nie
można zajść w ciążę.
Zakazany owoc
Ponton ratunkowy
– Brak dobrze prowadzonych zajęć z wychowania seksualnego kończy się tym, że
cała wiedza dotycząca sfery seksualnej,
jaką posiada młodzież, czerpana jest od rówieśników, z Internetu albo z pism młodzieżowych – mówi Józefowska. – To z kolei
prowadzi do seksualizacji młodzieży. Gazety dla młodzieży podchodzą do kwestii
seksu jednostronnie. Często ograniczają się
do porad typu: „jak być sexy” albo „jak
opanować technikę całowania do perfekcji”. Wiedza młodzieży jest przez to poszarpana. Znają techniki i nazewnictwo,
Dla młodzieży, która nie ma kogo zapytać
o „te” sprawy powstał właśnie Ponton.
Grupa ta zrzesza młodych ludzi, którzy – na
zaproszenie dyrektorów i nauczycieli gimnazjów i liceów – odwiedzają szkoły, by tam
organizować zajęcia z wychowania seksualnego. Wielu z doradców Pontonu ma wykształcenie psychologiczne lub seksuologiczne. Wszyscy przeszli szkolenia z ekspertami: seksuologami, pedagogami i ginekologami. Jednak to, co jest największym
ich atutem, to młodość. – Młodzież dużo
chętniej zwierza się z „tych” spraw
ludziom młodym. W rozmowie
z nami nie mają bowiem takich oporów, jak ma to miejsce w przypadku,
gdy przychodzi im poruszać kwestie
seksu przy rodzicach czy nauczycielach – mówi Aleksandra Józefowska.
Ponton odpowiada także na pytania
młodzieży drogą mailową i prowadzi
telefon zaufania. – Często przeciwnicy naszej działalności sugerują, że
rozmawianie o seksie zachęca tylko
młodych ludzi do wcześniejszej inicjacji. To kompletna bzdura! Zajęcia z seksualności można prowadzić
już z małymi dziećmi, pod warunkiem, że odpowiednio dopasuje się
program zajęć do ich wieku – zapewnia Józefowska. – Unikanie tematów intymnych prowadzi do
sytuacji, w której dzieci wyrastają
w lęku przed swoim ciałem. A przecież pochwa czy penis jest takim
samym organem jak ręka czy głowa.
Deska dla Krakowa?
Pomoc w sprawach edukacji seksualnej potrzebna jest szkołom. Co
do tego wątpliwości nie ma także dyrektor IX LO. – Problem aborcji
i homoseksualizmu to zagadnienia
bardzo trudne. Byłoby dobrze gdyby
szkoła miała w tej dziedzinie partnerów wspierających – deklaruje
Anna Urbańska. Do niedawna Ponton działał wyłącznie w Warszawie,
jednak ich akcje, jak np. wakacyjny
telefon zaufania, znane były w całej
Polsce. Od lutego swoją „szalupę ratunkową” w sprawach seksu ma już
młodzież z Gdańska. W dalszych
planach jest utworzenie filii w Poznaniu, a potem także i w Krakowie.
Wybór miast nie jest przypadkowy.
– Po prostu w Gdańsku znaleźli się
ludzie, którzy mieli dość zapału, by
od zera stworzyć u siebie grupę doradców. My pomogliśmy w szkoleniach i podzieliliśmy się swoimi
doświadczeniami, cała reszta to ich
zasługa. Kraków też może mieć Ponton, ale pod warunkiem, że znajdą
się wolontariusze, którzy zechcą pomagać innym – mówi Józefowska.
Konieczna będzie też pomoc którejś
z krakowskich organizacji czy placówki edukacyjnej, która na początek użyczy Pontonowi siedziby.
Warszawski Ponton działa jako
grupa nieformalna przy Federacji
na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny w Warszawie.
Karolina Siudeja
..........................................................
PONTON Telefon zaufania 022 635 93 92
w piątki w godzinach 16.00 – 20.00,
www.ponton.org.pl
e-mail: [email protected]
www.miastokobiet.pl
65
{macierzyństwo}
Mamą będę później
STRACH PRZED UTRATĄ PRACY, KOLEJNY KIERUNEK STUDIÓW, KARIERA, ABSORBUJĄCE PASJE,
ODKŁADANIE PIENIĘDZY NA MIESZKANIE. DZIECKO? NIE TERAZ. PÓŹNIEJ. CORAZ WIĘCEJ
MŁODYCH POLEK ŚWIADOMIE WYBIERA MACIERZYŃSTWO DOPIERO WTEDY, GDY WSKAZÓWKI
BIOLOGICZNEGO ZEGARA WYSTUKAJĄ TRZYDZIEŚCI LUB WIĘCEJ LAT.
– Ludzie w moim wieku chcą dorobić się,
poużywać życia, a dopiero później „babrać
się w pieluchach” – tłumaczy Agnieszka,
mama małej Tosi. – Moje macierzyństwo
było całkowicie zaplanowane i przemyślane. Tosia pojawiła się w momencie, gdy
oboje z mężem stwierdziliśmy, że już czas
zostać rodzicami. Nie miałam żadnych dylematów, czy urodzić dziecko czy nie, ale
i u mnie w pracy nie było żadnych problemów z tym związanych.
Bożena ma 37 lat i od kilku miesięcy jest
szczęśliwą mamą Łukaszka. – Myślę, że u
sporej liczby kobiet pragnienie macierzyństwa pojawia się właśnie w późniejszym
wieku – zauważa. – Ale są też inne powody.
Choćby obawa przed utratą pracy, konieczność liczenia się ze sporymi wydatkami na
dziecko. Młode małżeństwa są zazwyczaj na
tzw. dorobku, a osiągnięcie stabilizacji finansowej może trwać nawet kilka lat.
Jak sama przyznaje, pojawienie się
dziecka sprawiło, że całe jej dotychczasowe
życie stanęło na głowie. Wszystkie inne
sprawy – praca, kariera naukowa – musiały
zejść na drugi plan. Dzień został podporządkowany ważącemu już 6 kg maleństwu o niebieskich oczkach.
66
Miasto Kobiet 2008
– Mimo iż jeszcze w okresie ciąży teoretycznie przygotowywałam się do opieki
nad dzieckiem, po porodzie byłam pełna
obaw i niepokojów, czułam się bezradna.
Potrzebowałam czasu, by oswoić się ze
swoją nową rolą – wspomina pierwsze tygodnie po powrocie ze szpitala. Ale też
z całym przekonaniem podkreśla, że macierzyństwo daje jej mnóstwo satysfakcji i
radości. – Jest jednak warunek – należy
bezwzględnie znaleźć choć trochę czasu
wyłącznie dla siebie. Bardzo ważna jest
umiejętność pielęgnowania swej kobiecości
i relacji z mężem oraz powrót, przynajmniej w części, do spraw, które sprawiały
nam przyjemność – mówi Bożena.
Później znaczy trudniej
– Kilkanaście lat temu kobiety najczęściej
decydowały się na ciążę mając po dwadzieścia kilka lat. Teraz w Europie Zachodniej co piąta kobieta rodzi pierwsze
dziecko po 35 roku życia – mówi doktor
Artur Ludwin, ginekolog-położnik.
Również w Polsce do drzwi poradni ginekologicznych coraz częściej pukają kobiety, które zdecydowały się na późniejsze
macierzyństwo. – Zmieniły się również po-
jęcia ginekologiczne. Dawniej w położnictwie, w odniesieniu do matki będącej po
raz pierwszy w ciąży po 35 roku życia,
używało się terminu „stara pierwiastka”.
Teraz mówi się „dojrzała” lub „w zaawansowanym wieku matczynym” – tłumaczy
Ludwin. – Z ginekologicznego punktu widzenia najlepszy czas na urodzenie dziecka
przypada między 18 a 28 rokiem życia.
Najstarsza na świecie kobieta, która została biologiczną matką, miała 59 lat.
Ciężarne po 35 roku życia są w grupie
zwiększonego ryzyka, jednak część czynników ryzyka może być wyeliminowana zarówno w okresie przedciążowym, jak i w
trakcie ciąży.
Kobiety w starszym wieku narażone są
na problemy związane m.in. z samym zajściem w ciążę, ryzykiem urodzenia dziecka
z wadą genetyczną, poronienia oraz nasilającymi się podczas ciąży już istniejącymi
kłopotami zdrowotnymi. Jak pokazują statystyki, problemy z zajściem w ciążę ma 1/3
kobiet w wieku od 35 do 39 lat oraz połowa
40-latek. Jeśli kobieta, która ukończyła 35
lat, zaczyna się starać o ciążę i nie udaje jej
się w nią zajść w ciągu pół roku, to powinna
poddać się specjalistycznej diagnostyce.
{macierzyństwo}
ilustracja: Agnieszka Kucia
Do najczęściej występujących zaburzeń należy zespół Downa. U kobiet 25-letnich ryzyko urodzenia dziecka z taką chorobą
wynosi 1 na 1250 przypadków, u 30-letnich
jest to 1 na 1000. Pięć lat później ryzyko
wzrasta już gwałtownie – 1 na 400 ciąż.
W wieku 40 lat występuje prawdopodobieństwo 1 na 100 ciąż, a w wieku 49 lat –
1 na 10 ciąż.
Pojawia się też większe ryzyko obumarcia płodu – po czterdziestce jest dwa razy
większe niż przed trzydziestką, podobnie jak prawdopodobieństwo, że konieczne będzie cesarskie cięcie.
W USA to ostatnie przeprowadzane
jest u 47 procent kobiet rodzących po
raz pierwszy po 35 roku życia i 21 procent
kobiet przed 30 rokiem życia.
Mieć czy być?
U młodszych kobiet takie badania wskazane są dopiero po roku.
Kolejne ryzyko to poronienie. – Do większości poronień dochodzi w pierwszym trymestrze ciąży, niezależnie od wieku.
Badania wykazują, że ok. 10 procent ciąż
wykrytych przed 30 rokiem życia kończy
się poronieniem. Między 35 a 39 rokiem
życia ryzyko wzrasta do 30 procent, a między 40 i 44 rokiem – aż do 50 procent. Jest
to spowodowane wzrostem nieprawidłowości chromosomalnych w komórkach jajowych starszych kobiet lub w rozwijających
się zarodkach – wyjaśnia ginekolog.
Po 30. roku życia w czasie ciąży występuje też większe prawdopodobieństwo nasilenia się problemów zdrowotnych, które
zaczęły się jeszcze przed ciążą. Na przebieg
ciąży mogą więc wpłynąć takie choroby, jak
nadciśnienie tętnicze, cukrzyca, choroba
serca czy nerek. U kobiet w tym wieku
stwierdzono również większe ryzyko powikłań – cukrzycy ciążowej czy problemów
łożyskowych (łożysko przodujące).
– Może też dojść do wcześniejszego porodu,
jeszcze przed osiągnięciem przez płód dojrzałości optymalnej do życia pozałonowego. Niektóre badania sugerują, że
kobiety po 35 roku życia mogą urodzić
dziecko z niską masą ciała lub z wadą genetyczną – mówi Artur Ludwin.
– W związku z tym zaleca się co najmniej
przeprowadzenie nieinwazyjnych testów
skriningowych, pozwalających określić ryzyko wystąpienia wady genetycznej. W
przypadku stwierdzenia wysokiego ryzyka
można zaproponować inwazyjną diagnostykę prenatalną, pozwalającą wykluczyć
wadę genetyczną w 100 procentach.
Psychologowie społeczni i socjologowie
zwracają uwagę na związek między nowymi
rolami kobiety i zmieniającym się modelem
rodziny a wiekiem zachodzenia w ciążę.
– Badania socjologiczne pokazują, że
młodzi ludzie chcą założyć rodzinę i mieć
co najmniej dwójkę dzieci. Jednak czas dorastania do takiej decyzji wydłuża się, co
jest spowodowane kilkoma czynnikami –
wyjaśnia dr Małgorzata Duda, socjolog rodziny w Wyższej Szkole im. Bogdana Jańskiego
oraz
Papieskiej
Akademii
Teologicznej w Krakowie. – Jednym z nich
na pewno jest czynnik materialny. W naszym społeczeństwie lansowany jest model
konsumpcyjny, a więc najpierw „mieć”,
a dopiero potem „być”. W pierwszej kolejności chcemy zdobyć pozycję ekonomiczną,
więc automatycznie granica wiekowa
związania z urodzeniem dziecka przesuwa
się. Nie bez znaczenia jest również emancypacja kobiet. Zmieniła się rola kobiety
w rodzinie. Kiedyś większość matek miała
co najwyżej wykształcenie średnie. Na dalszy plan schodziły aspiracje przywódcze,
dążenie do kariery i stanowisk kierowniczych. Teraz kobiety chcą być pełnoprawnymi uczestnikami rynku pracy, który nie
zawsze jest im przyjazny. Często pracodawcy zatrudniając młodą kobietę wprost
żądają deklaracji, że nie zajdzie w ciążę
np. przez najbliższe pięć lat.
Sztuka kompromisu
Bożena od października zamierza na nowo
zająć się obowiązkami zawodowymi.
– Widzę, że macierzyństwo wymaga ogromnego poświęcenia i zaangażowania. Nie chodzi wyłącznie o zapewnienie dziecku opieki,
ale przede wszystkim o wychowanie go
w świecie wartości, zadbanie o jego rozwój
intelektualny i emocjonalny. To wymaga
przemyślanego i konsekwentnie realizowanego modelu wychowawczego, a tym samym
rezygnacji przynajmniej z części własnych
ambicji zawodowych. Nie twierdzę, że kobieta, by być dobrą mamą, powinna zrezyg-
nować z pracy zawodowej, niemniej pogodzenie wychowania dziecka i pracy wymaga ogromnej samodyscypliny i umiejętności dokonywania w codziennym życiu
mądrych wyborów.
32-letnia Basia, która podjęła decyzję
o macierzyństwie po zakończeniu nauki, ale
przed rozpoczęciem pracy zawodowej, również nie ma złudzeń. – Podstawowy problem
to
jak
pogodzić
życie
rodzinne
i zawodowe. Najgorsza jest świadomość, że
trzeba znowu iść na kompromis i albo zrezygnować ze szkolenia, wyjazdu, zebrania,
projektu – albo zostawić dziecko z kimś,
z kim wolelibyśmy go nie zostawiać. Podkreśla, że w takiej sytuacji najważniejsze jest
wsparcie i pomoc najbliższych.
Matka na billboardzie
Co powinno się zmienić w sposobie traktowania matek?
– Przede wszystkim chodzi o pokazanie
w przestrzeni publicznej, że macierzyństwo
jest pięknym i niezwykłym doświadczeniem, i że pogodzenie macierzyństwa
i pracy zawodowej jest możliwe – dzieli się
swoimi przemyśleniami Bożena. Dodaje, że
kobiety, które powracają do pracy po urlopie macierzyńskim, nie powinny być od
razu nadmiernie obciążane obowiązkami.
– Należy dać im trochę czasu na to, by powtórnie weszły w rytm pracy. Do tego niezbędna jest elastyczność ze strony
pracodawcy. Przydałyby się też takie rozwiązania, jak profesjonalna opieka nad
małymi dziećmi w siedzibach firm, aby
mamy miały możliwość kontaktu ze
swoimi maleństwami i karmienia ich bez
wychodzenia z pracy.
Jej zdaniem urlop macierzyński powinien zostać wydłużony przynajmniej do
sześciu miesięcy. Pierwsze miesiące życia
są decydujące dla rozwoju dziecka. Tymczasem, zamiast być z matką, z konieczności jest ono pozostawiane pod opieką
niani lub posyłane do żłobka.
Cykliczne badania socjologiczne pokazują, że współczesna młoda kobieta ma
świadomość, iż pogodzenie roli żony, matki
i pracownika jest niezwykle trudne. Trzeba
więc umożliwić jej pogodzenie tych ról.
– Należałoby wprowadzić długofalowy
plan zakładający wsparcie rodziny przez
państwo przynajmniej przez kilka pierwszych lat od urodzenia dziecka. Ulgi podatkowe, pomoc na każdym szczeblu
edukacji – tak to działa w innych krajach
wysoko rozwiniętych. Nie chodzi o rozdawnictwo w postaci „becikowego”, ale
o konkretne i długofalowe wsparcie –
tłumaczy dr Duda. I dodaje, że należy też
popracować nad sposobem postrzegania
rodzin wielodzietnych. – To niedopuszczalne, aby pragnienie wychowania licznego potomstwa postrzegano w kategoriach zacofania społecznego.
Karolina Kelman
www.miastokobiet.pl
67
{
uroda news}
Włosów
nigdy dość
O zdrowiu
w Pałacu Pugetów
Przedłużanie włosów to jedna z efektowniejszych sztuk warsztatu fryzjerskiego, a przy tym coraz
Organizatorzy akcji „Porozmawiajmy o zdrowiu” już po raz czwarty zapraszają do Pałacu Pugetów. Spotkanie pod hasłem „Lato pełne zdrowia” poświęcone będzie przede wszystkim chorobom tarczycy. O tym, jak rozpoznać objawy nieprawidłowej pracy tego ważnego
gruczołu i jak je leczyć, usłyszymy od lekarza-endokrynologa. Urozmaicony program spotkania
przewiduje również dyskusję ze stomatologiem na
temat najczęstszych dolegliwości zębów i dziąseł
gość ostatniego spotkania
oraz wad zgryzu. Poznamy też zbawienne dla zdrowia
- Ewa Kuklińska
właściwości wina i najnowsze trendy w dziedzinie
fot. Olaf Solarz
mody i kosmetologii. Gościem specjalnym spotkania
będzie Hanna Bakuła, pisarka, publicystka i malarka,
a atrakcją – orientalny, porywający taniec brzucha
w wykonaniu Katarzyny Galas. Organizatorem cyklu
jest Image Line Communications. Miasto Kobiet jest
patronem medialnym cyklu.
bardziej popularna. Nie dziwi więc, że są firmy, które poszukują do tego celu
włosów najwartościowszych – zdrowych, jednorodnych i nigdy nie farbowanych. Tylko takie gwarantują długą żywotność.
Bytomska Bella Donna Hair jest firmą rodzinną z długą perukarską
tradycją. Wyspecjalizowała się w przedłużaniu włosów w oparciu o włosy
słowiańskie, pozyskiwane w Polsce, Słowenii, Czechach i na Słowacji. Ma
też wybór włosów europejskich i indyjskich, a wszystkie dostępne w przedziale długości od 20 do 60 cm.
Każdy komplet („kitka”) pochodzi od
jednej osoby. Najcenniejsze wśród
nich są rzecz jasna włosy dziecięce,
proste, zdrowe i elastyczne, łatwo
poddające się zabiegom fryzjerskim.
Stanowią one połowę oferty bytomskiej firmy.
.........................................................
Pałac Pugetów
28 maja, godz. 18.
www.porozmawiajmyozdrowiu.com
www.wlosyslowianskie.pl
Poszukaj harmonii
Dermique
z Ajurwedą
- nie tylko w Krakowie
Polska Akademia Ajurwedy zaprasza od 23 maja do 1 czerwca na spotkanie z Ajurwedą. Cykl
zajęć przewiduje wykłady otwarte dla szerokiej publiczności (wstęp wolny), a także płatne dwudniowe warsztaty „Jak pielęgnować zdrowie. Ajurweda
w życiu codziennym” (350 zł). Będzie też trzydniowy kurs dla
masażystów i fizjoterapeutów „Masaże ajurwedyjskie. Abhyanga, Udvartana, Udgharshana” (1100-1300 zł). Zajęcia
prowadzą lekarze medycyny ajurwedyjskiej dr M. K. Sasidharan i dr S. Sooraj. Z lekarzami będzie można umawiać się
także na indywidualne konsultacje. Informacje: Polska Akademia Ajurwedy, ul. Zamkowa 18/14, tel. 012 634 43 83,
e-mail: [email protected]
W maju Instytut Piękna Dermique w Galerii Kazimierz świętuje pierwszy rok
działalności, a zarazem zapowiada utworzenie sieci salonów pod taką samą
nazwą w największych aglomeracjach w Polsce. Dermique świadczy usługi
w zakresie medycyny estetycznej (m.in. botox, mezoterapia) oraz kosmetyki
tradycyjnej. Wykorzystuje najnowsze technologie, takie jak endermologia i
mikrodermabrazja.
Najnowsze usługi
w instytucie to laseroterapia (depilacja laserowa,
fotoodmładzanie,
usuwanie naczynek i przebarwień).
www.dermique.pl
/
Coś dla domu
Fabryka Stylu przy ul. Garbarskiej 4 postawiła na kompleksową
obsługę tego, co decyduje o charakterze domowego zacisza. W Galerii
Wnętrz można zlecić projekt aranżacji pomieszczeń, zamówić jego wykonanie lub uzyskać fachową poradę. Na miejscu można też nabyć obrazy, ceramikę i bibeloty, a dodatkowo autorską biżuterię i coś na upominek. Galeria
Zdrowia natomiast proponuje zastanowić się nad modyfikacją domowej
kuchni. W tym celu ułatwia kontakt z dietetykiem. Znajdziemy tu żywność
ekologiczną, produkty Organic Planet (przyprawy, bakalie, makarony, ciasta,
kawę), a także toskańską oliwę, ryby i owoce morza.
68
Miasto Kobiet 2008
{u r o d a n e w s }
Święto kosmetologii
w NCK
17. edycja Międzynarodowego Kongresu i Targów
LNE & spa. Od 17 do 18 maja w Nowohuc-
Przed nami
kim Centrum Kultury będzie można obserwować najbardziej prestiżową imprezę edukacyjno-targową
w dziedzinie kosmetologii.
Już kilka lat temu, gdy uczestniczyło w niej 200300 osób, mówiono, że to największa cykliczna konferencja kosmetyczna w kraju. Teraz przyjeżdża do
Krakowa niemal dwa tysiące profesjonalistów,
a odwiedzających jest drugie tyle. Nic dziwnego, bo
aby swobodnie poruszać się po tym, co oferuje
rynek, niezbędna jest spora dawka wiedzy. A kongres to okazja, aby zaczerpnąć jej od najlepszych.
Panele kongresu zapowiadają się niezwykle atrakcyjnie. Tegorocznym gościem specjalnym będzie
dr Hidemi Morimasa
z Japonii, lekarka
i masażystka, autorka licznych publikacji
i wykładowca międzynarodowych kongresów. Opracowała
ona kilka autorskich
technik masażu łączących akupresurę, tradycyjną
medycynę chińską i najnowszą wiedzę medyczną.
W Krakowie pokaże masaż „japoński lifting twarzy”.
Z wykładem na temat skuteczności i bezpieczeństwa
stosowania kosmeceutyków przyjedzie, również po
raz pierwszy, dr Roland Sacher (Niemcy) – jeden
z najbardziej znanych ekspertów kosmetyki i kosmetologii, twórca kosmeceutyków Janssen Cosmeceutical. Jacek Szwedo, fizykoterapeuta z wieloletnim
doświadczeniem w zakresie estetyki ciała, będzie
mówił o elektrostymulacji za pomocą fal radiowych
jako metodzie nieinwazyjnego odmładzania. Głęboko
energetyzujący polinezyjski masaż lomi lomi nui pokaże mistrzyni tej techniki – Karina Wagner z Nie-
70
Miasto Kobiet 2008
miec. Przez wiele lat, podróżując po Azji, Indonezji
i Polinezji, zgłębiała ona tajniki alternatywnych terapii
inspirowanych filozofią Wschodu. Ogromne zainteresowanie wzbudzi zapewne autorski masaż antycellulitowy stałego gościa kongresu Gila Amsallema.
Ten francuski specjalista od najbardziej poszukiwanych metod masażu zaprezentował swą nową technikę w ub. roku na kongresie LNE w Paryżu. Zabiegi
antycellulitowe i modelujące pokażą również Bruno
Fauche (Francja) i Piotr Szczotka.
To tylko niektóre z poważniejszych kongresowych propozycji. Będzie też dużo nowości w tradycyjnej kosmetyce. Każdy znajdzie coś dla siebie.
.................................................................................
17. Międzynarodowy Kongres i Targi
Kosmetyczne LNE & spa
17 - 18 maja, al. Jana Pawła II 232
organizator: Les Nouvelles Esthetiques & spa
www.lne.pl
.................................................................................
Miasto Kobiet jest partnerem medialnym kongresu
www.miastokobiet.pl
71
{wnętrza}
Festiwal
Wnętrz
po raz trzeci
72
Miasto Kobiet 2008
Także i w tym roku Centrum Targowe Chemobudowa otworzy podwoje dla Festiwalu Wnętrz. Tegoroczna edycja imprezy potrwa od 17 do 18 maja. Jej hasłem przewodnim jest „Wspólne poszukiwanie inspiracji”.
W specjalnie zaprojektowanej przestrzeni ekspozycyjnej zaprezentuje się ponad 60 wystawców. O atrakcyjności Festiwalu decyduje również bogaty program imprez towarzyszących, współpraca ze znanymi projektantami wnętrz oraz
dostępność bezpłatnych porad architektów. Organizator zapowiada, że Festiwal będzie służył prezentacji najnowszych polskich rozwiązań we wzornictwie. Na targach zostanie stworzona specjalna przestrzeń wystawowa dla
młodych polskich projektantów. Poza tym będzie można się zapoznać z nowościami pokazanymi na niezwykle prestiżowych targach w Mediolanie oraz zgłębić tajniki aranżacji przestrzeni według feng shui. Patronem honorowym imprezy jest Prezydent Miasta Krakowa prof. Jacek Majchrowski. Miasto Kobiet jest patronem medialnym festiwalu.
{architektura}
Niedokończona
historia
yła kiedyś taka bajka o sympatycznym stworzonku,
zwanym Kiwaczkiem. Kiwaczek miał wielkie uszy,
okrągły brzuszek i razem
przyjaciółmi budował dom. Przeszkadzała mu w tym babcia, która z kolei żadnych przyjaciół nie miała. Jedynym
zwierzątkiem, jakie jej towarzyszyło, był
szczurek imieniem Ogryzek. Działania
babci zakończyły się totalną klęską i po
tygodniach wytężonych wysiłków Kiwaczek mógł wreszcie powiedzieć: „budowaliśmy, budowaliśmy, no i zbudowaliśmy”. Bajkę o budowlanym przedsięwzięciu futrzaka i jego ferajny opowiadały swoim dzieciom matki w kraju,
którego już nie ma – i dobrze, bo serdecznieśmy go nie cierpieli. Nie mam
pojęcia, dlaczego przyplątała mi się ta
historia, a ewentualne dopatrywanie się
podobieństw do osób, instytucji, czy firm
opisanych w dalszej części tekstu, będzie
nadinterpretacją. Interesująca mnie inwestycja jak na razie różni się od tej kiwaczkowej głównie zakończeniem:
„Budowaliśmy, budowaliśmy – i nic…”
A teraz zgadywanka! Jakąż to budowę
mam na myśli? Nie, to nie szpital w Podgórzu. Nie jest to też inwestycja nad Rudawą, w prestiżowej okolicy przy krakowskich Błoniach... To wielki, strzelający w
niebo, straszący czernią stalowych legarów prawiebudynek, znany jako „szkieletor”. Trochę ramota, ale tej historii nic
już chyba zaszkodzić nie może.
B
Na początku był
rozmach...
W systemie słusznie minionym, a ściślej mówiąc w latach siedemdziesiątych
ubiegłego stulecia, w rejonie Ronda
Mogilskiego rozpoczęła się budowa.
I właściwie można powiedzieć, że
trwa ona do dziś. Od 1975 roku wybudowano 94-metrową stalowo-betonową konstrukcję, liczącą 24 piętra.
Dawniej mówiono w Krakowie, że to
wieżowiec NOT-u, czyli Naczelnej Organizacji Technicznej. Dzisiaj najczęściej
używa
się
albo
nazwy
odzwierciedlającej stan zaawansowania prac – „szkieletor”, albo lokalizującej obiekt w terenie –„mogilak”.
Kiedyś była to najwyższa konstrukcja nie tylko Krakowa, ale i Małopolski.
Dziś przerasta ją stojący nieopodal
„Błękitek”. Podobno gdyby przed laty
doszło do zakończenia budowy, powstałby tam hotel. Najstarsi krakowianie opowiadają, że zachwyt nad rozmachem inwestycji był przeogromny.
Była zaawansowana technicznie, nowatorska, mówiono nawet, że będzie u
nas jak na Manhattanie – choć niewielu wiedziało wtedy, jak rzeczony
Manhattan wygląda. Do realizacji
śmiałej wizji musiano sprowadzić
dźwig z obcej ustrojowo Francji. Potem
wszystko jakoś przygasło, oklapło, aż w
roku 1979 zupełnie się zatrzymało.
Brak pieniędzy na budowę, zmiany
własnościowe – no i mamy problem,
górujący nad okolicą.
Przez ostatnie lata „mogilak” żył
własnym życiem. Był przedmiotem
rozmów na internetowych forach
i ulubionym obiektem sporej grupy
wspinaczy, którzy wdrapywali się na
najwyższe legary, wyprowadzając
wcześniej w pole pilnującego konstrukcji strażnika. Co miano ukraść
ukradziono, do zakupu pozostałej góry
żelastwa przymierzały się firmy ze
Szwecji, Niemiec, nawet z Kanady. Od
pewnego czasu w stalowe wnętrzności
wieżowca próbuje tchnąć życie nowy
właściciel. Teraz to już nie NOT ani
„szkieletor”, ale „TreiMorfa”. Jego
właścicielami są: GD&K Group oraz
Verity Development. Myliłby się jednak ten, kto przypuszcza, że śpieszno
Krakowowi do finału tego przydługiego wątku. Po trzydziestu trzech
latach, jakie minęły od rozpoczęcia
budowy, przyszedł czas na dywagacje
architektoniczno-urbanistyczno-krajobrazowe.
www.miastokobiet.pl
73
{architektura }
Wizja właściciela
„TreiMorfa Tower” ma być kompleksem, w którym znajdą się wysokiej
klasy biura, hotel, przestrzeń wystawiennicza oraz apartamenty. W podziemnych kondygnacjach zaplanowano
miejsca parkingowe.
– Wybór budynku TreiMorfa Tower, ze
względu na jego doskonałe położenie
oraz rozmiary, był dla nas oczywisty –
uzasadnia decyzję o zakupie obiektu
przedstawiciel spółki Włodzimierz Jędraszak. – Nasz projekt, oprócz względów ekonomicznych, zapewnia inwestorom prestiż, a miastu niezaprzeczalne korzyści w postaci rewitalizacji
tej części Krakowa.
Z powyższą argumentacją trudno się
nie zgodzić, ale doświadczenie uczy, że
wiele planów w Krakowie trzeba przykrawać i weryfikować, a przykładem
niech będzie słynne Nowe Miasto, bardziej znane dziś jako Galeria Krakowska. Po doniesieniach prasowych o
kłopotach związanych z akceptacją
ostatecznego projektu, a zwłaszcza po
wypowiedziach Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków Jana Janczykowskiego, że dopuszcza się tylko
dwanaście pięter, w tzw. mieście pojawiły się spekulacje dotyczące konieczności obniżenia szkieletu.
– Chcielibyśmy sprostować – protestuje
Włodzimierz Jędruszak – wysokość dwunastu pięter czyli 50 metrów, o której
wspomina konserwator, dotyczy jedynie
nowo wznoszonych budynków. TreiMorfa w chwili obecnej mierzy, zgodnie
z oryginalnym pozwoleniem na budowę,
ponad 94 metry. Wysokość ta nie jest i
nie może być w żaden sposób kontestowana, co konserwator potwierdził w
swej opinii. Wieża nie będzie zatem obniżana. Będziemy nadal prowadzić z
Wojewódzkim Urzędem Ochrony Zabytków dialog dotyczący podwyższenia tej
konstrukcji według koncepcji profesora
Kollhoffa. Uważamy, że koncepcja ta,
przewidująca zwieńczenie istniejącej
konstrukcji przepiękną formą nawiązującą do hełmów krakowskich wież,
wysmukli wysokościowiec i doda urody
panoramie miasta. To szansa na jej poprawę i zamierzamy ją wykorzystać.
W tym miejscu czytelnikom należą
się dodatkowe informacje. Profesor
Hans Kollhoff zaprojektował takie
obiekty jak Daimler Chrysler Skyscraper w Berlinie czy Landeszentralbank
w Lipsku. Jako architekt znany jest
z tego, że sięga po motywy zastane
w danym otoczeniu, starając się wpisywać nowe zamierzenia w istniejący
kontekst. Wydawać by się mogło, że dla
konserwatywnego Krakowa, który nie
ma na swoim koncie spektakularnych
współczesnych realizacji architekto74
Miasto Kobiet 2008
nicznych, to wymarzona rekomendacja. Nic bardziej mylącego, bo pod Wawelem główną kategorią w kształtowaniu przestrzeni jest wysokość.
Co dalej?
Czy spółka pogodzi się z negatywną opinią? Może „mogilak” znów zmieni
właściciela?
– Na pewno nie – zapewnia Włodzimierz Jędruszak. – Budynek jest w
obecnym stanie od 30 lat i czas najwyższy to zmienić. W Krakowie najprawdopodobniej rozgrywane będą
mecze EURO 2012. Nie wyobrażamy
sobie, żeby przyjeżdżających do Krakowa kibiców nadal straszyła niedokończona budowla.
Problem braku zgody służb konserwatorskich na realizację projektu może
wydawać się nieco drugorzędny –
wszak pozwolenia na budowę wydawane są przez Wydział Architektury
UMK, a inne instytucje pełnią w tym
kontekście funkcję jedynie opiniodawczą. Przypomina mi się jednak
przykład budynku dawnego hotelu
Forum. Po dyskusji – wyburzyć, nie wyburzyć – ostateczny los pustego od lat
obiektu spoczywa w rękach właśnie
Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków i to pomimo, iż jest to własność
prywatna.
W związku ze „szkieletorem” nasuwa się pytanie, czy przed zakupem
inwestor dokonał rozpoznania sytuacji
w tak podstawowych kwestiach?
– Oczywiście – zapewnia Włodzimierz
Jędruszak. – Gdy kupowaliśmy nieruchomość wiedzieliśmy, że na mocy decyzji z 16 lutego 1984 roku układ
urbanistyczny Kleparza objęty jest
ochroną konserwatorską. Sama budowla z zabytkiem nie ma jednak nic
wspólnego. Zdawaliśmy sobie sprawę,
że oficjalne instytucje zajmujące się
konserwacją zabytków w Krakowie,
uporczywie blokując nowe inwestycje,
zmierzają do zmumifikowania miasta
w jego obecnym kształcie, ze wszystkimi pamiątkami po PRL, takimi jak
„szkieletor”, włącznie. Jesteśmy jednak przekonani, że miasto zasługuje
na
architektoniczną
przyszłość,
a mogą ją zapewnić tylko nowe inwestycje, które zmienią zaniedbane fragmenty Krakowa.
Czas pokaże, czy uda się pokryć stalowe wnętrzności jakąś elewacyjną
skórą. Oby był to czas krótki. Jako dyletantka zastanawiam się jednak nad
inną kwestią. Czy istnienie Wawelu wymaga, by cała reszta Krakowa była nijaka? Bo niewątpliwie najszybciej
porozumiewamy się w kwestiach dotyczących galerii handlowych…
Anna Laszczka

Podobne dokumenty