Pobierz - Miasto Kobiet
Transkrypt
Pobierz - Miasto Kobiet
8 10 12 13 14 16 W domu wolę muzykę – rozmowa z Zofią Gołubiew (Anna Laszczka) Majowe święto fotografii (Bogna Szymańska) Dama w operze (Karolina Siudeja) Soyka po trzydziestce – rozmowa ze Stanisławem Soyką (Paweł Gzyl) Recenzje muzyczne (Paweł Gzyl) Zaglądając w siebie – rozmowa z Piotrem Roguckim z zespołu Coma (Paweł Gzyl) Z wizytą w mieście – nowości w kinie (Kamil Śmiałkowski) fot. Wacław Wantuch 6 16 Wydarzenia 17 Żeby skorupka nasiąkła – nowości książkowe (Łucja Kucia) 28 Ubrani w kolor – Art Color Ballet (Aleksandra Soboń-Smyk) 24 Nowe miejsca (Ola Przegorzalska) 26 Nie-przystanek Kraków (Andrzej Politowicz) 30 32 33 40 Ubrani w kolor Berlin, miasto otwarte (Agnieszka Kozak) Moda news W kwestii spodni (Matylda Stanowska) Art Color Ballet Projektantki (fot.: Anna Ciupryk, tekst: Aneta Pondo) 44 Gavroche (fot. Anna Ciupryk, Kamil Zacharski) 50 Testujemy siłownie (Matylda Stanowska, Agnieszka Kozak, Maks Rokatański) 56 Londyn – Kraków (Aneta Pondo) 58 Aminokwasy w pigułce 68 Uroda news str. 28 18 Z widokiem na piaskownicę (Klaudia Maślanka) 64 Sprawa Edukacji S. (Karolina Siudeja) 66 Mamą będę później (Karolina Kelman) 73 Niedokończona historia (Anna Laszczka) ...................................................................................... Kolejny numer ukaże się 11 lipca, zamówienia na reklamy przyjmujemy do 25 czerwca Okładka: fot. Kamil Zacharski, kolekcja Gavroche, sukienka zaprojektowana przez Peggy Pawłowski, modelka Paulina Grabacka, więcej na str. 44 Całostronicowe reklamy i materiały promocyjne znajdują się na stronach: 3, 5, 7, 9, 11, 21, 22, 23, 25, 34, 48, 49, 52, 55, 63, 75 oraz na II, III i IV stronie okładki. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam. Wydawca: Agencja Etna, Kraków 30-107, plac Na Stawach 1 (pokój 411), tel. 012/ 294 11 82, tel./fax 012 / 294 11 80; redaktor naczelny: Aneta Pondo, [email protected]; sekretarz redakcji: Andrzej Politowicz, [email protected]; skład i opracowanie graficzne: Eliza Luty; współpraca: Blanka Antoniewicz-Goraj, Justyna Dziegieć, Emilia Fajkowska, Paweł Gzyl, Karolina Kelman, Zyta Kowalska, Agnieszka Kozak, Małgorzata Krajewska, Łucja Kucia, Anna Laszczka, Klaudia Maślanka, Ola Przegorzalska, Karolina Siudeja, Aleksandra Soboń-Smyk, Matylda Stanowska, Kamil M. Śmiałkowski; ilustracje: Agnieszka Kucia, Eliza Luty, Aurelia Milach; reklama: Barbara Fijał (tel. 698 901 255) Ludmiła Mentlewicz (tel. 609 817 533) Renata Stós-Pacut (tel. 601 998 170); Druk: Leyko, ul. Romanowicza 11, Naklad: 11 tys. egz. Miasto Kobiet – bezpłatny dwumiesięcznik, dostępny w kawiarniach, klubach i restauracjach, salonach kosmetycznych i fryzjerskich, ośrodkach SPA, sklepach, przychodniach, klubach fitness, itp. Chcesz się podzielić z nami swoimi uwagami na temat Miasta Kobiet i poruszanych w nim tematów? Zapraszamy do pisania listów do redakcji: [email protected] dla Czytelników KONKURS MIASTA KOBIET: Krakowskie firmy ufundowały dla Czytelniczek i Czytelników Miasta Kobiet nagrody: pachnące, smakowite, użyteczne, cenne... Każdy sms to szansa na wygranie jednej z nich. Wybierz nagrodę, wyślij sms na numer 7101 i… czekaj. Koszt sms-a 1,22 zł (z VAT) Rozstrzygnięcie konkursu – 20 czerwca Zwycięzców poinformujemy sms-em. Nagrody będą do odbioru w redakcji, pl. Na Stawach 1/ 411. Poszerzonych informacji o nagrodach i ich fundatorach szukaj na www.miastokobiet.pl, zakładka KONKURSY NAGRODY zabieg stomatologiczny – pełna higienizacja jamy ustnej (wartość 500 zł) – Stomatologia Cichoń, ul. Borelowskiego-Lelewela 13, sms o treści: MKA stomatologia imie i nazwisko 3 pary okularów przeciwsłonecznych Excite (każda o wartości 145 zł) – Mozart Optyk, Rynek Główny 13 (Pasaż 13) sms o treści: MKA okulary imie i nazwisko 2 podwójne zaproszenia na kolację w restauracji il Fresco w Hotelu Niebieskim (każde o wartości 120 zł), ul. Flisacka 3 sms o treści: MKA kolacja imie i nazwisko 1 zabieg mikrodermabrazji z zabiegiem na twarz ColdMarine (wartość 230 zł) – Daphne, ul. Ludwika Węgierskiego 4 sms o treści: MKA mikrodermabrazja imie i nazwisko 3 karnety na usługi fryzjerskie (każdy o wartości 75 zł), Trendy, ul. Starowiślna 47, Świętokrzyska 8, Karmelicka 33, sms o treści: MKA fryzjer imie i nazwisko 2 zaproszenia na zakupy (każde o wartości 100 zł) – AB Kreacja, ul. św. Agnieszki 3 sms o treści: MKA zakupy imie i nazwisko 1 różany zestaw prezentowy do kąpieli (o wartości 120 zł) – Mydlarnia u Franciszka, ul. Krakowska 5, ul. Starowiślna 40 sms o treści: MKA mydlarnia imie i nazwisko 5 opakowań błonnika w kapsułkach (każde o wartości 12 zł), Fabryka Stylu, ul. Garbarska 4 sms o treści: MKA błonnik imie i nazwisko {twarze miasta} W domu wolę muzykę Została Pani przez krakowskie Soroptymistki wybrana Krakowianką Roku. Jak samopoczucie w nowej roli? Wspaniale! Bardzo się cieszę z tej nagrody nie tylko dla siebie, ale i dla muzeum. To dla mnie ważne także i dlatego, że urodziłam się w tym mieście. Jestem dziesiątą krakowianką uhonorowaną tym tytułem, a grono dziewięciu moich poprzedniczek jest naprawdę wyjątkowe. Znalezienie się w grupie takich kobiet to rzeczywisty honor. W tej zacnej kompanii znalazła się Pani niewątpliwie zasłużenie i z wielu powodów. Czy powód główny to śmiałe działania podejmowane w Muzeum Narodowym? Jestem przekonana, że tytuł otrzymałam przede wszystkim za działalność muzealną, zresztą w samym uzasadnieniu czarno na białym jest napisane: „za odwagę i konsekwencję w przekształcaniu muzeum w nowoczesną instytucję”. Dostrzeżono mnie więc jako dyrektora, ale być może i wieloletniego pracownika. Myślę, że na każdym szczeblu swojej kariery zawodowej starałam się coś modernizować i unowocześniać. Zaczynałam od redakcji wydawnictw, którą właściwie zbudowałam od podstaw. Potem objęłam stanowisko kierownika jednego z najważniejszych i największych naszych działów, czyli nowoczesnego polskiego malarstwa i rzeźby. Naturalnie nie wolno zapominać, że moje plany udają się i udawały dzięki całemu zespołowi pracowników, ale jako szef zawsze miałam jasną koncepcję, do realizacji której konsekwentnie dążyłam. Kiedy zostałam wicedyrektorem, wprowadziłam bardzo wiele nowych elementów – promocję, która nie istniała, i edukację, wcześniej w wymiarze niemal szczątkowym. Kiedy zmiany przynoszą dobre efekty, szybko uznajemy, że tak było od dawna. Nie wiem czy ktoś mi dziś uwierzy, że przed 1996 rokiem żadna z naszych dwunastu galerii nie miała drukowanego przewodnika. Powiedziała Pani, że przyznając jej tytuł Krakowianki Roku doceniono jej odwagę. Co uznałaby Pani za swój najodważniejszy projekt? Wydaje mi się, że remont Sukiennic. Po sześćdziesięciu latach Galeria Sztuki Polskiej XIX wieku była już w stanie, mówiąc delikatnie, zapyziałym. Trącąca myszką estetyka, a przede wszystkim brak jakichkolwiek profesjonalnych rozwiązań technicznych, m.in. klimatyzacji, oświetlenia czy ogrzewania. W zimie zwiedzający chodzili w płaszczach, latem po kilku minutach koncertu czy spotkania wszyscy spływali potem. Nie wspomnę o tym, jak te warunki wpływały na zgromadzone tam obrazy. Byłoby mi wygodniej zostawić to, nie ruszać, podeprzeć się tradycją, ale ja co chwila chcę rozpoczynać coś nowego. W tym muzeum ukryty jest tak 6 Miasto Kobiet 2008 ROZMOWA Z ZOFIĄ GOŁUBIEW, DYREKTOREM MUZEUM NARODOWEGO W KRAKOWIE Zofia Gołubiew, dyrektor Muzeum Narodowego, jest odważna, stanowcza i uparcie dąży do celu. A jaka jest jako kobieta? Szczerze mówiąc, nie wiem. Mój pierwszy mąż, Stanisław Gołubiew, miał takie powiedzenie: „nie bawi mnie praca pozorna”. To chyba sedno. Nie jest dobrze, gdy praca przeradza się w pracoholizm, a ze mną właśnie tak było, i zapłaciłam zawałem i prawie rocznym pobytem w szpitalu. Lubię, żeby coś się działo, lubię zmieniać, ulepszać, pracować. To jedna z moich dominujących cech. Druga, negatywna, ale chyba bardzo kobieca: jest mi bardzo trudno o dystans do pewnych spraw. Mężczyzna potrafi zachować zdrowy stosunek do pracy zawodowej: zamyka biurko, wychodzi, idzie z przyjaciółmi na piwo. Ja nie umiem spowodować, żeby muzealne problemy odczepiły się ode mnie w tak zwanym wolnym czasie. Myślę, że to wada. Mimo że panie tak bardzo pędzą ku karierze, z własnego doświadczenia radzę, aby – zanim się podejmą kolejnych funkcji – rozpoznały siebie pod tym względem. Cena jaką się płaci, jest bardzo wysoka, a mówię to jako jedyny w historii Muzeum Narodowego w Polsce dyrektor-kobieta. A tak zwane babskie zajęcia? Zofia Gołubiew, fot. MMK niesamowity potencjał, że grzechem zaniedbania byłoby go nie wykorzystać. Czy w miejscu takim jak Kraków muzealnictwo jest trudniejsze? Czy krakowski tradycjonalizm przeszkadza? Chyba nie, choć słyszę, że Wrocław szybciej przyswaja sobie nowoczesność, a w Poznaniu jest większa zgoda. Kraków ma coś innego. Tu wszyscy z góry wiedzą, że coś się nie uda, narzekają, wieszczą klęskę. Bardzo trudno jest skoordynować pracę, bo na każde działanie potrzeba wielu zgód, a każdy zaczyna od zdania: „to na pewno będzie źle”. Uodporniłam się na takie marudzenie, bo wiem, że kiedy już się kogoś zjedna i przekona, wszystko się udaje. Przykład? Noc Muzeów w tym roku odbędzie się już po raz piąty. A jak się zaczęło? W Warszawie, w Ministerstwie, powiedziano mi, że dobrze byłoby zrobić coś takiego, bo w Europie i na świecie pomysł się przyjął. Chodziłam, przekonywałam i ciągle słyszałam to krakowskie marudzenie. W końcu jednak udało się, a sukces przerósł nasze oczekiwania. Dzisiaj Noc Muzeów ma wielu ojców, co więcej do ojcostwa przyznają się też i ówczesne marudy. A tradycjonalizm Krakowa nie przeszkadza mi, bo w tradycji jest wiele nauk na przyszłość i nie wolno jej bezkarnie niszczyć, gdzieś wstydliwie chować. Trzeba nauczyć się z niej czerpać, a także unowocześniać możliwości obcowania z nią. Z powodów wymienionych wcześniej „babskie” sprawy zostały trochę zaniedbane. Odrobinę zaniedbuję męża i córkę, mam nadzieję, że oboje mi to wybaczyli. Zwłaszcza córka miała trudności z pogodzeniem się z faktem, że nie jestem tradycyjną babcią piastującą wnuczęta. Jeśli chodzi o zajęcia, które mnie relaksują, to uwielbiam świat kulinariów. Największą moją pasją jest jednak działka. Mamy letni domek i kiedy tylko mam czas, upiększam ogródek. Lubię też wycieczki, las, grzybobranie... Niestety nie mogę polecić żadnych zabiegów kosmetycznych. Rzadko chodzę do fryzjera, żyję bez manicure’u i pedicure’u, nie mam zaufanej krawcowej. Pod tym względem jest ze mną kiepsko. Czy zawodowe nasycenie sztuką pozwala Pani mieć pośród artystów własne sympatie? Tak! I nie jestem w tym oryginalna. To wiecznie na nowo odkrywany Wyspiański, Boznańska, Makowski. Od kilku lat przeżywam taką wewnętrzną modę na XXlecie. Czasem chodzę po Krakowie i z zachwytem odkrywam pochodzące z tego okresu płaskorzeźby umieszczone nad bramami kamienic. Polecam taką zabawę – jest wspaniała i pokazuje, jak bardzo jesteśmy nieuważni i jak mało obcujemy ze swoim otoczeniem. Natomiast w domu wolę muzykę, staram się także jak najczęściej chodzić do teatru, do kina. To są dla mnie te przestrzenie sztuki, w których nic nie muszę. Rozmawiała Anna Laszczka { sztuka} Majowe święto fotografii M AJ W KRAKOWIE TO JAK ZWYKLE CZAS FOTOGRAFII. TYM RAZEM ORGANIZATORZY MIESIĄCA FOTOGRAFII W KRAKOWIE 2008 POSTANOWILI PODBIĆ MIASTO NIE TYLKO CZTERDZIESTOMA EKSPOZYCJAMI, LECZ RÓWNIEŻ WYSTAWAMI PLENEROWYMI I PROJEKCJAMI W ZASKAKUJĄCYCH PUNKTACH MIASTA. PRZYGOTUJCIE SIĘ: CZEKA NAS INWAZJA OBRAZÓW... ...i to obrazów polskich. Kuratorzy związani z imprezą postanowili w tym roku zaprosić w charakterze gościa specjalnego kraj, którego dorobek fotograficzny nie jest doceniany – Polskę. Dzięki temu będziemy mieli szansę obejrzeć „poważne” wystawy przekrojowe – choćby „Fotografię Polską XX wieku” i „Zapis socjologiczny” Zofii Rydet (pozycje obowiązkowe), a także „lżejsze” – multimedialną prezentację fotografików polskich tworzących po 2000 roku (w Kinie Światowid) oraz „Wenus 2008”. Ta ostatnia, prezentowana w dawnym zostawała do tej pory absolutnie nieznana, choć dokonała rzeczy niemal niemożliwej. – W latach 1923-37, w czasach, kiedy kobietom w Polsce dopiero udało się uzyskać prawa wyborcze, prowadziła w Dębicy pod Tarnowem samodzielny zakład fotograficzny i zatrudniała wybitnych specjalistów, wśród nich Feliksa Adama Czelnego, który przez jakiś czas był nawet jej zięciem, a po latach zasłynął jako kronikarz powojennego Wrocławia – mówi Agnieszka Sabor, która wraz z Andrzejem Kramarzem jest kuratorką projektu. Intrygująco będą wyglądały fotografie Gurdowej w kontekście choćby tych prezentowanych na wystawie „RealPhoto”. – Na wystawie tej Mikołaj Długosz 2. schronisku Brata Alberta, nawiązuje do 1. słynnego cyklu z lat 70., którego celem było pokazanie kobiecego ciała pod szyldem „artystycznej fotografii”. Adamowi Mazurowi z CSW udało się jednak „przystosować Wenus” do obecnych czasów. Kobiece ciało, seks, erotyka istnieją tu w kontekście zmian obyczajowych, feminizmu, ruchów genderowych i przede wszystkim – tworzących artystek. Skoro mowa o kobietach fotografkach, trudno nie wspomnieć o niezwykłej wystawie prac Stefanii Gurdowej. Odkryta przez Andrzeja Kramarza Gurdowa (1888 -1968) to odkrycie na skalę światową. Artystka po8 Miasto Kobiet 2008 na zdjęciach: 1. fot. Stefania Gurdowa, wystawa: Klisze przechowuje się, Synagoga Kupa, ul. Warschauera 8 2. fot. Zofia Rydet, wystawa: Zapis socjologiczny 1978-1990, Galeria Starmach, ul. Węgierska 5 3. fot. Karen Brutt, wystawa: The Myth of Sexual Loss (Mit utraconej seksualności), Krypta u Pijarów, ul. Pijarska 2 4. fot. Ewa Łowżył, wystawa: Wenus 2008, dawna Kuchnia Brata Alberta, ul. Estery 12 zaprezentował wybór zdjęć z aukcji internetowych. Te zdjęcia „jednorazowego użytku” wyrwane zostały z pierwotnego kontekstu. Zabieg ten sprawia, że przyciągają w nich uwagę treści, których nie dostrzegali ich autorzy i które pomijają profesjonalni fotografowie – mówi Karol Hordziej, dyrektor artystyczny festiwalu. Wystawa Długosza splata dwa główne tematy Miesiąca Fotografii 2008 – „Polskę” i „Młodość”. Ta ostatnia jest tematem przewodnim drugiej, kuratorskiej części festiwalu. Zostaną tu pokazane projekty na temat dążeń techniki i medycyny do maksymalnego przedłużenia życia człowieka, co sprawia, że okres jego aktywności, przypadający na młodość właśnie, trwa relatywnie krótko. Ekspozycje Glena E. Friedmana, Maggie Cardelius, Marty i Mikołaja Zasępów czy Michaela Janga to tylko niektóre z osiemnastu wystaw tej części festiwalu. – „Młodość” to nie tylko tematyka przedstawionych zdjęć – mówi Hordziej. – Do młodego pokolenia należą także sami autorzy prezentowanych wystaw. Do fotografii podchodzą z charakterystycznym dla swego wieku niepokojem – coraz częściej wychodzą zarówno poza czyste medium fotografii, jak i poza bezpieczną przestrzeń ga. 3 lerii, czego dobrym przykładem może być zaangażowany charakter prac takich artystów jak JR. Takie działania przywracają fotografii interwencyjny charakter, jaki miała na przełomie XIX i XX wieku, a który na długi czas zatraciła na skutek zawłaszczenia przez media. Jak co roku kuratorskie bloki tematyczne uzupełni prezentacja OFF. Fotografie nadesłane przez artystów z całego świata zawisną w krakowskich kawiarniach, klubach i pubach, a także takich miejscach jak kazimierski Okrąglak. W ramach OFF-u będzie też prezentować swoje wideo... Monika Brodka. Krakowski festiwal z roku na rok podnosi swój poziom. Tegoroczna edycja najważniejszego święta fotografii w Europie Środkowo-Wschodniej może stać się wydarzeniem na skalę przodującego dotąd w Europie festiwalu w Arles. Nie wolno więc go przegapić. Bogna Szymańska Miesiąc Fotografii w Krakowie 2008, 6 - 31 maja, w w w . p h o t o m o n t h . c o m 4. {opera} Dama w operze 6 I 7 KWIETNIA, PIERWSZY RAZ PO 42-LETNIEJ PRZERWIE, NA DESKACH OPERY KRAKOWSKIEJ MIELIŚMY OKAZJĘ ZOBACZYĆ „DAMĘ PIKOWĄ” PIOTRA CZAJKOWSKIEGO. TĘ HISTORIĘ O MIŁOŚCI, PRAGNIENIU WŁADZY, HAZARDZIE, NAMIĘTNOŚCIACH I TĘSKNOCIE ZA MŁODOŚCIĄ WARTO USŁYSZEĆ, ALE I WARTO ZOBACZYĆ, BO SCENOGRAFIA I KOSTIUMY TWORZĄ WRAZ Z MUZYKĄ PIĘKNE WIDOWISKO. Emocje wzięły górę Odtwórcami głównych ról w „Damie Pikowej” są ludzkie emocje. Nie postaci aktorów ani nawet nie muzyka, ale przeżycia i namiętności. Zwracają na to uwagę wszyscy twórcy widowiska. – Tym razem orkiestra ma jedynie komentować i uzupełniać emocje bohaterów, ma być ich tłem, nie zaś pierwszym planem – wyjaśnia Iwona Sowińska, dyrygent i kierownik muzyczny „Damy Pikowej”. Podobną rolę pełni piękna, choć minimalistyczna, scenografia autorstwa Marka Chowańca. Kobiecy punkt widzenia O uczuciach bohaterów dużo mówią także soliści. – Hrabina to postać, którą zagrałam specjalnie dla kobiet, zwłaszcza tych starszych, bo tylko one będą potrafiły ją zrozumieć – powiedziała „Miastu Kobiet” Bożena ZawiślakDolny, krakowska artystka operowa grająca w „Damie Pikowej” rolę tytułową (drugą odtwórczynią Hrabiny jest Alicja Węgorzewska-Whiskerd). – Dama Pikowa jest starą, niedołężna kobietą. Ubolewa nad swym losem, zwłaszcza że kiedyś, gdy była młoda, brylowała na francuskich salonach i rozkochiwała w sobie mężczyzn. Jednak mimo żalu i bólu, w towarzystwie nadal potrafi trzymać klasę i nie pokazuje po sobie, jak strasznie cierpi. Jest prawdziwą damą. Temat ten zdaje się być aktualny 10 Miasto Kobiet 2008 Psychologia kostiumu Ponadczasowość ludzkich przeżyć w „Damie Pikowej” podkreśla również Krzysztof Nazar, reżyser spektaklu. – Istnieją dzieła, które niezależnie od tego, czy mają sto, dwieście czy trzysta lat nadal mówią o tym, z czym się borykamy. A libretto do „Damy Pikowej” jest jednym z najlepszych literacko i psychologicznie dzieł spośród utworów operowych. Na uwagę widza zasługują też Scena zbiorowa, fot. Jacek Wrzesiński / MAI Bożena Zawiślak-Dolny (Hrabina), fot. Jacek Wrzesiński / MAI zwłaszcza dziś, gdy w mediach panuje kult młodości, a starość spychana jest na margines – dodaje. stroje. Ich projektantka, Zofia de Ines, znana z rozmachu, z jakim tworzy kostiumy, podkreślała, że to nie one są w tej operze najważniejsze. – Starałam się powściągnąć wodze mojej wyobraźni. Mimo, że akcja „Damy Pikowej” rozgrywa się w carskiej Rosji, postanowiłam zastosować proste, współczesne rozwiązania, ale z nutą namiętności – mówiła przed premierą. Bogusław Nowak, dyrektor Krakowskiej Opery, ripostował: – To nieprawda, że pani Zofia powściągnęła swoją fantazję. Widzę przecież, jak wysokie rachunki spływają do opery za tkaniny na suknie... To będzie piękne wydarzenie. Karolina Siudeja ............................................................. Najbliższe spotkanie z „Dama Pikową” w Krakowskiej Operze już 18 i 19 maja o godz. 18.30. ................................................................................. {muzyka} Soyka Stanisław Soyka, fot. Andrzej Tyszko po trzydziestce ROZMOWA Z PIOSENKARZEM I MUZYKIEM STANISŁAWEM SOYKĄ Niedawno ukazała się płyta DVD zawierająca zapis Pana solowego występu – „Soyka Solo Recital”. Co Pana skłoniło do podjęcia takiego „pojedynku” z samym sobą? To nie pierwszy raz. Przecież w 1978 roku, gdy dałem swój pierwszy solowy recital w Filharmonii Narodowej, właśnie w taki sposób zaczynałem się wdzierać na scenę. Było to możliwe, ponieważ Jarek Śmietana odstąpił mi połowę swego czasu na scenie. A że od tamtego momentu minęło 30 lat, postanowiłem to uczcić wydaniem DVD. Jakie emocje towarzyszą solowym koncertom? To ogromne wyzwanie, które daje wiele satysfakcji, oczywiście tylko wtedy, kiedy uda się przykuć uwagę widowni. Te występy są dla mnie pożyteczne również z innego względu – sprawdzam podczas nich nowe utwory. Jeśli jakaś kompozycja broni się wykonana z samym fortepianem czy gitarą – oznacza to, że jest dobra. Jeśli nie – to nawet nie warto nad nią dalej pracować. Kiedy widzi się Pana na scenie, wydaje się, że czuje się Pan na niej jak ryba w wodzie. Nigdy nie widać po Panu tremy. Czy tak jest w rzeczywistości? Tremy nie powinno być widać. To byłoby niepożądane. Ale często trema jest mylona z lękiem. Trema to raczej dotkliwe skupienie, kumulowanie wewnętrznej energii przed występem. Kiedy mam świadomość, że wieczorem jest koncert, o niczym innym nie myślę, jestem wręcz nieobecny, koncentruję energię, którą będę potem musiał oddać publiczności. I taką tremę odczuwam z biegiem lat coraz dotkliwiej. Wiele Pana płyt zostało nagranych „na żywo”. Czy to znaczy, że woli Pan koncerty niż pracę w studiu? Nie. Lubię pracę w studiu. Szczególnie teraz, u siebie. Ale koncerty i nagrywanie to dwie różne dyscypliny. Dużo występuję. Choć dokładnie nie liczę, mogę powiedzieć, że dałem tysiące koncertów. A spora część mojej publiczności woli płyty koncertowe. Dlatego często decyduję się na ich wydawanie. Poza tym jestem z natury jazzmanem, myślę jazzowo, co znaczy, że podczas występów utwory znane z płyt za każdym razem wypadają inaczej. 12 Miasto Kobiet 2008 LUBIĘ ŚPIEWAĆ ZARÓWNO DO MODLITWY, JAK I DO TAŃCA Ostatnio poświęca się Pan „poważnym” projektom – sonetom Szekspira, „Tryptykowi rzymskiemu” czy pieśniom wielkopostnym. Czy to znaczy, że znudziła się Panu formuła piosenki pop? Nie. Jako kompozytor idę za wyzwaniami, które się pojawiają na bieżąco – w konkretnych zamówieniach czy w zwykłych rozmowach z przyjaciółmi. Jako wykonawca lubię śpiewać zarówno do modlitwy, jak i do tańca. Wszystko ma swój czas – jest czas skupienia i czas zabawy. Nie obrażam się więc na piosenkę pop, sam lubię jej posłuchać, a nawet czasem potańczyć. Ostatnia Pana studyjna płyta – „Soyka Sings Love Songs” – była ciekawą przygodą z nowoczesną elektroniką. Zamierza Pan kontynuować ten wątek w swej twórczości? To cały czas się dzieje. „Soyka Sings Love Songs” był interesującym romansem z grupą Agressiva 69. Zaciekawiło mnie, jak młodzi ludzie słyszą klasykę piosenki. Niedawno nagrałem z Piotrem Krakowskim dwie piosenki w stylu reggae. Są całkiem udane, ukażą się więc niebawem na singlu. Do współpracy zapraszają mnie również warszawskie sound systemy specjalizujące się w jamajskich brzmieniach. Cieszy mnie to, że młodzi muzycy ciągle chcą ze mną współpracować. Początkowo był Pan mocno związany z „czarną” muzyką – jazzem, soulem czy funkiem. Dziś jest Pan jakby mniej zainteresowany tymi brzmieniami. Fundacja Kultury im. Ignacego Jana Paderewskiego zaprasza na koncerty w ramach IV Festiwalu Ogrody Muzyką Malowane: 25 maja, Grupa MoCarta, Auditorium Maximum UJ, ul. Krupnicza 35, g. 18 15 czerwca, Stanisław Sojka z Zespołem, Filharmonia im. K. Szymanowskiego, ul. Zwierzyniecka 1, g .18 Bilety: biuro Fundacji przy Placu Szczepańskim 8/205 (II p.), Filmotechnika, PIM, portal www.ticketportal.pl oraz przed koncertami w w w . p a d e r e w s k i . k r a k o w . p l Miasto Kobiet jest patronem medialnym koncertów Kiedy gdzieś w połowie lat 80. zaczynałem szukać swego języka muzycznego, sięgnąłem do swych korzeni – do tego, na czym się wychowałem, a więc śląskiej pieśni ludowej, góralszczyzny, średniowiecza, baroku, Bartoka. „Czarna” muzyka została gdzieś z tyłu głowy. Na pierwszy plan wyszła polska tradycja – ludowa i klasyczna. W końcu jako dziecko przez siedem lat śpiewałem w kościelnym chórze. Dzięki temu poznałem muzykę, której nie miałbym okazji słuchać czy wykonywać w innych warunkach. To wszystko ukształtowało mój muzyczny język, którym do dzisiaj się posługuję. W swojej twórczości często sięga Pan po piosenki innych artystów. Co musi mieć taki utwór, by Pan się nim zainteresował? Powinien mieć to coś, co stanowiłoby zaczyn do identyfikacji z nim. W końcu jestem też melomanem, mam swoich ulubionych wykonawców. Jednym z nich jest Bob Dylan. Choć niektórzy twierdzą, że nie umie śpiewać, to w połączeniu z poetyckim tekstem tworzy on taką wartość, od której nie mogę się oderwać. Ponieważ Dylan skończył niedawno 60 lat, pomyślałem, że to dobra okazja, by przerobić z zespołem kilka jego piosenek. Pięknych pieśni jest wiele – wystarczy dla wszystkich. Przecież one są po to, aby je śpiewać. Ale warto to robić tylko wtedy, kiedy do danego utworu można dodać coś od siebie. Tak jak Krystian Zimmerman, który odczytał z partytur Chopina coś, czego inni nie potrafili odczytać przez sto lat. Dlatego obecnie pracuję nad monografią Czesława Niemena. Chciałbym nagrać płytę z jego piosenkami. Mierzę się z tym projektem już od dwunastu lat. Jak Pan wspomniał, w tym roku obchodzi Pan trzydziestolecie rozpoczęcia swej kariery artystycznej. Na pewno w 1978 roku miał Pan swoje młodzieńcze marzenia. Czy z dzisiejszej perspektywy może Pan uznać, że się spełniły? Powiem więcej – nawet przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Chciałem wtedy być dobrym muzykiem, ciągle doskonalącym się, akceptowanym przez publiczność i mogącym utrzymać się z muzyki. I udało się. Nadal się rozwijam, podejmuję nowe działania, mam swoją grupę wiernych słuchaczy. Czego chcieć więcej? Rozmawiał Paweł Gzyl muza redaguje Paweł Gzyl { recenzje} news Traincha The Look Of Love – The Burt Bacharach Songbook Być może są wśród czytelników „Miasta Kobiet” tacy, którzy pamiętają występ tej holenderskiej piosenkarki na festiwalu w Sopocie w 1997 roku, nagrodzony przez widzów Bursztynowym Słowikiem. Na swej najnowszej płycie Traincha sięga po nieśmiertelne klasyki muzyki rozrywkowej, napisane przez Burta Bacharacha. Jego piosenki śpiewały największe gwiazdy: Aretha Franklin, Tom Jones, Stevie Wonder czy Elton John. Traincha podchodzi do tych słynnych utworów z wielkim szacunkiem. Wykonuje je w tradycyjnym stylu – z towarzyszeniem orkiestry, zachowując ducha oryginału i nawiązując do wcześniejszych wykonań tych kompozycji. Stąd część nagrań utrzymana jest w lekko swingującym klimacie, a inna w bardziej filmowej tonacji zdominowanej przez soundtrackowe partie smyczków. Ciekawostką dla polskich fanów Trainchy jest jej duet z Grzegorzem Turnauem. Wykonana przezeń romantyczna piosenka „(They Long To Be) Close To You” jest jednym z mocniejszych punktów albumu. [EMI Music Poland] Öszibarack Plim Plum Plam Kto choć raz usłyszał wokal Patrycji Hefczyńskiej, rozpozna go później nawet obudzony w środku nocy. Pochodząca z Wrocławia wokalistka i didżejka dysponuje bowiem głosem niezwykłym i potrafi go używać w fascynujący sposób. Przykładem jej udział w dwóch projektach – Husky i Öszibarack. Ten ostatni wydał właśnie nowy album, który powinien mu otworzyć wrota do wielkiej kariery (oczywiście w normalnym showbiznesie, czyli nie u nas). Z jednej strony mamy tu bowiem finezyjną produkcję Agima Dzeljelilji (różnorodne podkłady rytmiczne, orkiestrowe smaczki, soundtrackowe aranżacje), a z drugiej – wokalne popisy Patrycji, które łączą samoświadomość własnych możliwości głosowych z uroczą, dziewczęcą bezpretensjonalnością. Co najciekawsze, mimo efektownego (nie – efekciarskiego) charakteru tych nagrań, zachowują one prostotę klasycznych przebojów pop. Wszystko to sprawia, że nową płytę Öszibaracka można z powodzeniem postawić w jednym rzędzie z najlepszymi płytami zachodnich gwiazd elektronicznego popu – jak choćby Roisin Murphy. [2-47 Records] Waglewski Fisz Emade Męska muzyka Niewykluczone, że po tej płycie zgłosi się do Wojtka Waglewskiego jakiś wydawca z propozycją napisania poradnika „Jak wychować dzieci, aby być z nich dumnym?”. Bo jak tu nie cieszyć się z takich synów, jak Fisz i Emade? Nie dość, że sami tworzą wysokiej próby hip hop, to jeszcze nagrywają z ojcem wspólną płytę, zaskakując wszystkich jej zawartością. Bo mimo liczebnej przewagi młodzieży w tym trio, „Męskiej muzyce” zdecydowanie najbliżej do autorskiej twórczości Waglewskiego seniora. Mamy tu bowiem zarówno siarczysty rock’n’roll, jak i knajpiany blues, nostalgiczny folk i surowe country. Wszystko to zostało jednak podrasowane nowoczesną produkcją Emade i uzupełnione (po raz pierwszy śpiewającym, a nie rymującym) wokalem Fisza. Rzadko zdarza się, by rodzinne granie owocowało tak smakowitą muzyką. [Agora] www.miastokobiet.pl 13 {muzyka} W ciągu ostatnich miesięcy Coma zagrała aż trzy razy w Krakowie. Skąd ta sympatia do naszego miasta? Sympatia jest obustronna. Często zaprasza się nas do Krakowa, a my chętnie przyjeżdżamy, szczególnie ja, bo przecież studiowałem na PWST właśnie w Krakowie. I okazuje się, że na nasze występy przychodzi ponad tysiąc osób. Wiemy, że to ludzie, którzy nie tylko będą tańczyli, ale też słuchali. W ten sposób stawiają nam wysoko poprzeczkę. Za każdym razem musimy na nowo zdobywać krakowską publiczność – i jest to dla nas ekscytujące wyzwanie. Dzisiaj jesteś gwiazdą rocka, ale swoją karierę muzyczną zaczynałeś od poezji śpiewanej. To prawda. W 1997 r. zacząłem startować na przeglądach i konkursach piosenki poetyckiej. Zbierałem doświadczenia i nagrody. Największymi sukcesami okazały się występy na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie, Spotkaniach Zamkowych „Śpiewajmy poezję” w Olsztynie i FAMIE w Świnoujściu. Myślę, że zdobyłem wszystkie ważniejsze wyróżnienia, jakie może otrzymać wykonawca tego gatunku. Czy zauważasz jakieś punkty styczne między rockiem a poezją śpiewaną? Nie sposób się całkowicie odciąć od tego, na czym się wychowałem. Tak nasiąkłem piosenką literacką, że kiedy zacząłem śpiewać z Comą, postanowiłem dostosowywać poetycki tekst do rockowej energii. Łączenie poezji z rockiem ma tyle samo zwolenników, co przeciwników. Moje teksty nie są czystą poezją. To po prostu upoetycznione słowa do piosenek. Zawsze piszę do gotowej muzyki. To ona determinuje przekaz, a nie na odwrót. Wielu ludzi przekonało się dzięki nam do takiej formy. Fani dziękują nam w swoich mailach za to, że traktujemy ich poważnie, proponując coś wartościowego i wyjątkowego. Dzięki takiemu podejściu do rocka muzyka Comy może być atrakcyjna nie tylko dla studenta, ale też dla jego profesora. Twoje teksty zaskakują przede wszystkim swym dramatycznym tonem. Czy są one odbiciem wewnętrznych przeżyć czy raczej śladem po przeczytanych książkach i obejrzanych filmach? Kiedy pisałem słowa do piosenek na pierwszą płytę, miałem osiemnaście lat i dopiero zaczynałem poznawać świat, poezję, literaturę. Moimi mistrzami byli wtedy T.S. Eliot, Bolesław Leśmian, Marcel Proust czy Hermann Hesse. Starałem się szukać inspiracji w ich twórczości. Gdy zabieraliśmy się za drugi album, rozsmakowałem się w pismach Nietzschego. Tak mnie zachwycił, że dziś szukam poezji przede wszystkim u... filozofów – choćby Nietzschego czy Hegla, bo do Schopenhauera na razie nie dorastam. 14 Miasto Kobiet 2008 ROZMOWA Z PIOTREM ROGUCKIM WOKALISTĄ ZESPOŁU COMA Piotr Rogucki (pierwszy od prawej) z zespołem, fot. Sony BMG Zaglądając w siebie Zrobiło się o Tobie głośno, kiedy w ramach 25. Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu za wykonanie utworu „Sto tysięcy jednakowych miast” otrzymałeś aż trzy nagrody: główną w konkursie interpretacji piosenki, im. Agnieszki Osieckiej i dziennikarzy... Kiedy stanąłem na scenie, aby wykonać konkursową piosenkę, poczułem, że tracę głos. Wcześniejsze próby niczego nie zapowiadały. Z trudem opanowałem przerażenie. Nie wiem, jak udało mi się wyśpiewać te wszystkie nagrody. Później dowiedziałem się, że to ostre zapalenie krtani. Mimo kłopotów z głosem zrobiłeś na jury i widowni ogromne wrażenie. Myślę, że konkursu nie wygrał wtedy Piotr Rogucki, ale świadome przełamanie pewnej konwencji kojarzonej z festiwalem piosenki aktorskiej. Występy z różą w zębach i pistoletem w dłoni to już przeżytek. Organizatorzy przeglądu, zapraszając na pozakonkursowe koncerty takich artystów jak Nick Cave czy Diamanda Galas, od dawna dawali środowisku do zrozumienia, że interesuje ich twórczość wykraczająca daleko poza obowiązujący u nas schemat piosenki poetyckiej. Zespołowi Coma udało się pojawić w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Stąd ten sukces. Choć jury PPA nagrodziło Ciebie, to przecież występowałeś we Wrocławiu jako wokalista zespołu Coma. Jak do niego trafiłeś? Chodziłem z jego założycielem i gitarzystą, Dominikiem Witczakiem, do tej samej klasy w łódzkim Technikum Elektrycznym. Początkowo śpiewaliśmy wspólnie poezję, ale z czasem nasze drogi się rozeszły. On „zszedł na psy”, jak wówczas uważałem, bo zaczął grać na elektrycznej gitarze rocka, ja skoncentrowałem się na występach solowych z piosenką literacką. W pewnym momencie zaproponował mi współpracę z zespołem De Ja Vi, którego trzon stanowiły trzy śpiewające dziewczyny. Zgodziłem się i wykonywaliśmy razem piosenki turystyczne. Kiedy zmęczone dziewczyny odpoczywały na próbach, chłopcy tworzący zespół chwytali za gitary i grzmocili rockowe numery. W pewnym momencie złapałem za mikrofon i zaśpiewałem z nimi. Wyszło całkiem fajnie, co zaskoczyło zarówno ich, jak i mnie. Wymyśliliśmy więc sobie nazwę i zaczęliśmy grać. Muzyka Comy to mocny rock, w którym mieszają się różne wpływy. Wpisujemy w nasze kompozycje odległe od siebie brzmienia. W ten sposób nabierają one totalnego, wręcz kosmicznego wymiaru. Wasza muzyka kojarzy mi się z twórczością amerykańskiego zespołu Tool. Nie zgadzam się. Poetyka ich tekstów jest skrajnie fizjologiczna – wręcz obrzydliwa dla mnie. My jesteśmy {muzyka} od tego dalecy. Zmagania ze złem, jakie opisuję, są utrzymane w romantycznej otoczce. Ale muzycznie jesteście blisko matematycznego rocka w wykonaniu Toola – wasze kompozycje są monumentalne i rozbudowane. Ciągle się zmieniamy. Nie boimy się eksperymentować. Ale rzeczywiście – na drugiej płycie postawiliśmy na bardziej skomplikowane formy muzyczne. Po wydaniu debiutanckiej płyty „Pierwsze wyjście z mroku” zagraliście niezliczoną liczbę koncertów. Jak one wpłynęły na kształt drugiego albumu Comy – „Zaprzepaszczenie siły wielkiej armii świętych znaków”? Bardzo. Odkryliśmy w sobie większą energię. Dlatego na drugim krążku znalazło się więcej mocniejszych utworów. Również mój głos, dzięki wypalonym papierosom i wypitemu alkoholowi, zyskał nowe tony. Okazało się, że potrafię ostro zaśpiewać. Poszło to aż za daleko – po pewnym czasie miałem problemy ze śpiewaniem normalnym głosem. Dopiero podczas pracy w studio powoli opanowałem technikę wykorzystywania delikatniejszych rejestrów mojego głosu. Druga płyta Comy była bardziej spójna od debiutu pod względem muzycznym i tekstowym. Bo taki mieliśmy plan. Ponieważ „Pierwsze wyjście z mroku” było zbieraniną naszych różnych piosenek, postanowiliśmy następnym razem nagrać „concept -album”. Jego tematykę wyznaczyło tytułowe nagranie – „Zaprzepaszczone siły wielkiej armii świętych znaków”. Postanowiłem przyjrzeć się w tekstach „ciemnej stronie mocy”. Dlatego pokusiłem się o analizę różnych przejawów zła w naszej rzeczywistości – strachu, gniewu, złości. Spojrzałem również w głąb siebie i zobaczyłem tam wiele mroku. Wydobyłem go na światło dzienne i uczyniłem tematem utworów na płytę. Skąd zwrot ku takiej tematyce? Z dwóch powodów – wiele złego dzieje się dzisiaj na świecie. Nie sposób tego nie zauważyć. Ja sam również w ostatnich latach przeszedłem okres głębokiej transformacji – wydostałem się z rodzinnego domu, podjąłem pracę, przeżyłem wiele trudnych doświadczeń. Odczułem trwogę istnienia, podjąłem wewnętrzny dialog z Bogiem. Sięgnąłem po nowe lektury – przede wszystkim wspomnianego Nietzschego. Odkryłem w nich przerażająco piękne obszary ludzkiej myśli, którym nie sposób było się bliżej nie przyjrzeć. Aby się z tego wszystkiego oczyścić postanowiłem wyrzucić z siebie refleksje w formie tekstów piosenek. To było takie moje prywatne katharsis. W zeszłym roku zagraliście przed Pearl Jam na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Czy to najbardziej pamiętny koncert Comy w jej historii? Na pewno wyjątkowy – będziemy go sobie mogli wpisać do C.V. Ale przyznam szczerze, że nasze oczekiwania były większe niż sam efekt. Zostaliśmy potraktowani jako support i dostaliśmy zaledwie piętnaście minut na próbę. Choć realizatorzy bardzo się starali, było mnóstwo niedoboru dźwięku na scenie. Cieszył nas jednak widok przybywających z każdą minutą ludzi. Ostatnich dwóch piosenek wysłuchał już prawie cały stadion. I zostaliśmy świetnie przyjęci, choć wśród widzów byli nie tylko Polacy. W ogólnym rozrachunku warto więc było się tam pojawić. Jesteś aktorem. Czy wykorzystujesz teatralne doświadczenia podczas koncertów Comy i na odwrót – rockową energię na deskach teatru? Energia jest jedna. Objawia się tylko w różnych formach. Ja mam to szczęście, że zostałem obdarowany talentem do jej przekazywania w trakcie spektaklu teatralnego i koncertu rockowego. Za każdym razem korzystam z tej energii, by stworzyć niepowtarzalne święto, coś, co zostanie w ludzkiej pamięci. Oba rodzaje sztuki, które uprawiam, mocno się ze sobą łączą. Nawet gdy piszę teksty jestem trochę aktorem, bo przybieram różne maski i pozy. Kiedy przygotowujemy trasę, opracowujemy odpowiednią scenografię, światła, wprowadzamy do występów elementy performance’u – kosztuje nas to sporo, ale nie żałujemy wysiłków, bo chcemy żeby uczestnictwo w naszych koncertach było dla odbiorców czymś wyjątkowym. Czy widząc na występach Comy tłumy fanów czujesz się ich idolem? Od początku naszej działalności staramy się zmniejszyć dystans między nami a widownią. Często powtarzam podczas koncertów, że Coma liczy sześciu członków – nas pięciu i publiczność. I zawsze dostaję za to ogromne oklaski. Ale to prawda – nie istnielibyśmy bez naszych fanów. Kiedy zaczynaliśmy grać, występowaliśmy za przysłowiowe piwo. W ciągu pięciu lat działalności w Łodzi zdobyliśmy wierno grono odbiorców, gotowych pomagać nam przed każdym koncertem w ustawianiu scenografii czy podłączaniu światła, aby koncert stał się swego rodzaju rockową mszą. To sprawiło, że mieliśmy niesamowity związek z naszą publicznością. Kiedy przedstawiciele wytwórni płytowych przyjechali na występ Comy i zobaczyli nieznaną im kapelę grającą dla tysiąca szalejących fanów, od razu zaproponowali nam kontrakt. Zaistnieliśmy więc dzięki publiczności. I dlatego dziś, chociaż tworzymy dla siebie, zawsze myślimy o naszych odbiorcach. Jaki będzie trzeci album Comy? To będzie również płyta spójna treściowo. Nie lubię wyrażać się w kilku oderwanych od siebie utworach. Dlatego wszystkie nagrania połączy wspólna idea. Chcę przyjrzeć się człowiekowi, który jest zakochany w swoim życiu. Będzie więc radośnie, ale smutno – bo przecież kiedyś będzie się musiał z tym życiem pożegnać. Spróbuję spojrzeć na ten temat z różnych punktów widzenia. Rozmawiał Paweł Gzyl www.miastokobiet.pl 15 { film} KRAKÓW maj ● czerwiec festiwale 06-30.05, Miesiąc Fotografii w Krakowie, patrz str. 8 17-18.05, Festiwal Wnętrz, Centrum Targowe Chemobudowa, patrz str. 72 17-18.05, Międzynarodowy Kongres Kosmetyczny LNE&spa, NCK, al. J. Pawła II 232, patrz str. 70 24.05, Międzynarodowy Festiwal Zupy, Kazimierz, Pl. Nowy, g. 11 29.05-31.05, I Festiwal Muzyki Filmowej, patrz str. 11 29.05-31.06, Święto Miasta Krakowa, www.krakow2000.pl 07-08.06, Wielka Parada Smoków, ul. Dominikańska, Grodzka, Rynek Gł., Bulwary Wiślane 13/14.06, Noc Teatrów, www.krakow2000.pl 15.06-11.07, Letni Festiwal Operowy, www.opera.krakow.pl koncerty 18.05, Rykarda Parasol, Alchemia, ul. Estery 5, g. 20 18.05, Ludzie Estrady - Iga Cembrzyńska, Teatr Groteska, ul. Skarbowa 2, g. 19 19.05, Aga Zaryan, Rotunda, ul. Oleandry 1, g. 20 20.05, Natalia Lesz, Klub Studio, ul. Budryka 4, g. 20 20.05, Edyta Geppert & Kroke, Alchemia, ul. Estery 5, g. 20 23.05, Zbigniew Raj, Piwnica Pod Baranami, Rynek Gł. 27, g. 20 24.05, Gendos - solo, Alchemia, ul. Estery 5, g. 21 25.05, Grupa MoCarta, Audytorium Maximum, ul. Krupnicza 33, g. 18 25.05, Agnieszka Chrzanowska, Tylko dla kobiet, Teatr Piosenki w Centrum, Kawiarnia Krzysztofory, ul. Szczepańska 2, g. 20 25.05, Katarzyna Maksymowicz-Tokajuk, Loch Camelot, ul. św. Tomasza 17, g. 19 26.05, Janusz Radek, Królowa Nocy, Alchemia, ul. Estery 5, g. 20 26.05, Piotr Kubowicz, Piwnica Pod Baranami, Rynek Gł. 27, g. 20 27.05, Wolna Grupa Bukowina, Kino Kijów, al. Krasińskiego 34 28.05, Oleś Brothers Duo, Alchemia, ul. Estery 5, g. 20 30.05, Tamara Kalinowska, Piwnica Pod Baranami, Rynek Gł. 27, g. 20 31.05, Jaga Wrońska, Na wyspie Kraków, Loch Camelot, ul. św. Tomasza 17, g. 20 04.06, Luc&Rahim, Klub Studio, ul. Budryka 4, g. 20 06.06, GusGus, Klub Studio, ul. Budryka 4, g. 20 07.06, Iwona Konieczkowska, Piosenki Marleny Dietrich, Loch Camelot, ul. św. Tomasza 17, g. 20 07.06, Pro-Pain, Lochness, ul. Warszawska 15 13.06, Zbigniew Raj, Piwnica Pod Baranami, Rynek Gł. 27, g. 20 13.06, Tadeusz Zięba, piosenki Yvesa Montanda, Scena przy Pompie, pl. św. Ducha 4, g. 20 14.06, piosenki Jana Kantego Pawluśkiewicza, Scena przy Pompie, pl. św. Ducha 4, g. 20.30 15.06, Basia Stępniak-Wilk, Scena przy Pompie, pl. św. Ducha 4, g. 20.30 15.06, Stanisław Sojka z zespołem, Filharmonia Krakowska, ul. Zwierzyniecka 1, g. 18, patrz str. 12 21.06, Escale Dedale (Francja), Scena przy Pompie, pl. św. Ducha 4, g. 20.30 22.06, Grzegorz Turnau, Sowie piosenki, Scena przy Pompie, pl. św. Ducha 4, g. 20.30 22.06, Ludzie Estrady – Michał Bajor, Teatr Groteska, ul. Skarbowa 2, g. 19 28.06, May B Kraków – Muzyczne wydarzenie Krakowa: Celine Dion, Błonia 28.06, Wróć do Lwowa, Loch Camelot, ul. św. Tomasza 17, g. 20 29.06, Maja i Andrzej Sikorowscy, Scena przy Pompie, pl. św. Ducha 4, g. 20.30 inne 05.06, Marcin Daniec, NCK, ul. Jana Pawła II 232, g.19.30 21.06, Wianki, Bulwary Wiślane z wizytą w mieście WIZYTA TRZECIA iosna atakuje w sposób coraz bardziej zdecydowany (że pozwolę sobie na tak mało odkrywcze rozpoczęcie dzisiejszej wizyty). W sumie zawsze najbezpieczniej rozpocząć rozmowę od pogody. Czasem poza nią trudno znaleźć jakiś inny temat, ale nie tym razem, bo maj i czerwiec zapowiadają się w kinach zupełnie smacznie, więc mam o czym opowiadać. Przedpole przygotowane (żona u fryzjera, dzieci zneutralizowane przy pomocy kanału Minimini), więc przystąpmy do przeglądu zapowiedzi. Maj od pierwszych dni zapowiada się świetnie. Najpierw niebanalny dramat Alpha Dog o rozgrywce pomiędzy drobnymi handlarzami narkotyków, która kończy się tragicznie dla niewinnego nastolatka. Jeśli obejrzycie ten film, przekonacie się, podobnie jak ja, że o dziwo Justin Timberlake jest zupełnie niezłym aktorem, Sharon Stone potrafi zaszokować wizualnie nie tylko rozbierając się przy każdej okazji, a Nick Cassavetes radzi sobie w Hollywood równie dobrze jak ojciec. Tydzień później w kinach pojawi się W dolinie Elah – najnowszy film Paula Haggisa, twórcy oscarowego „Miasta gniewu”. Tym razem jest to smutny i przejmujący dramat o ojcu, który prowadzi prywatne śledztwo w sprawie zaginięcia syna. A zaginął on tuż po powrocie jego jednostki z Iraku. Tommy Lee Jones za główną rolę w tym filmie był nominowany do Oscara. Sierociniec zapowiadałem już poprzednim razem, ale dystrybutor przesunął premierę na maj. Przypominam więc tylko, że ten nastrojowy, niespieszny hiszpański horror to jeden z najlepszych filmów, jakie widziałem w zeszłym roku (a widziałem naprawdę sporo). Ale oczywiście nie samą powagą człowiek żyje – fani i fanki komedii romantycznych też mają w maju na co czekać. Najpierw Co się zdarzyło w Las Vegas z Cameron Diaz i Ashtonem Kutcherem, potem Nawiedzona narzeczona z Paulem Ruddem i duchem (acz mocno złośliwym) Evy Longorii, wreszcie 2 dni w Paryżu z Julie Delpy i Adamem Goldbergiem. I jeszcze jedna majowa premiera. Nie wiem czy akurat na tych łamach warto ten film wspominać, ale tak się nań cieszę, że wymieniam go wszędzie. W końcu to wielki powrót jednego z największych idoli mojego dzieciństwa – oto nadciąga Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki. Cieszę się jak dziecko. Przyznajcie się – Wy też! Czerwiec zaczyna się równie ciekawie, acz uprzedzam, że przenosimy się do W Kamil Śmiałkowski wydarzenia nowości w kinie ............................................................................ krainy spekulacji, bo teraz będę pisał o filmach, których nie miałem jeszcze okazji zobaczyć. Ale z pewnością zobaczę. Np. takie Kochanice króla – dramat historyczny ze Scarlett Johansson i Natalie Portman w rolach sióstr Boleyn walczących o względy Henryka VIII. Czy 21 – opowieść o studentach, którzy ogrywali amerykańskie kasyna. I z pewnością wybiorę się na najnowszy film braci Wachowskich – Speed Racer. To ekranizacja popularnej japońskiej mangi o futurystycznych wyścigach samochodowych, pełna jaskrawych kolorów i spektakularnych efektów specjalnych. Ta charakterystyka to najlepszy dowód, że Hollywood już w czerwcu wkracza z butami w coroczny sezon wielkich wakacyjnych blockbusterów. Wiem, że rzadko który może być tu wart wzmianki, ale pojawi się u nas np. najnowszy film M. Night Shyamalana Zdarzenie, o którym tradycyjnie prawie nic nie wiadomo (ten to umie zaskakiwać) i kolejna ekranizacja superbohaterskiego komiksu Hulk (wspominam o nim, bo gdy Hulk nie jest wielki i zielony, to w jego postać wciela się Edward Norton, a to nie dość, że wielki aktor, to jeszcze zupełnie przystojny – jak twierdzi wiele moich znajomych). Ale wakacyjny sezon w Hollywood to nie tylko fantastyka i komiksowi herosi (choć oczywiście te gatunki występują tam w zdecydowanej przewadze). Oto pod koniec czerwca zobaczymy w kinach coś, na co miliony kobiet na całym świecie czekały od czterech lat. Wtedy to bowiem zakończono serial Seks w wielkim mieście i od tylu lat obiecywano jego wersję kinową. Wreszcie się udało, zebrano całą oryginalną obsadę i już za kilka tygodni zobaczymy jak Carrie Bradshaw, jej przyjaciółki i ukochany Mr Big czują się po tak długiej przerwie. Ja bym stawiał na to, że czują się świetnie, ale oczywiście trzeba to obowiązkowo sprawdzić na własne oczy. No a potem można już na wakacje. Ale o tym następnym razem. Kamil Śmiałkowski / www.slowem.pl {książki Żeby skorupka nasiąkła Znacie? To posłuchaj- cie. Za górami, za lasami mieszkali Król z Królową i Mały Potwór. Kiedy nadszedł Dzień Królewskiego Dziecka, królewscy rodzice – bardzo dumni z siebie, bo prezent sprowadzili zza siedmiu gór i zza siedmiu rzek – wręczyli paczkę Małemu Potworowi. Ten z błyskiem w oku pożarł opakowanie i… wydał z siebie jęk rozpaczy, aż było go słychać w sąsiednim królestwie: „Książkaaaaa!…” „Jak to – książka?” – zaprotestowali oburzeni królewscy rodzice. „Nie jakaś-tam-książka! To arcydzieło literatury dla Małych Potworów!” Niestety, naszego Potwora nic nie mogło przekonać… Dawanie książek w prezencie to kolejny dowód bezmyślności i wyjątkowego okrucieństwa dorosłych! Cóż było robić? Król posłał heroldów, aby w całym królestwie szukali wiadomej lalki (z zestawem), kuriozalnego różowego zwierzęcia w pantoflach na obcasach oraz zestawu monstrów z popularnej kreskówki. Deficyt budżetowy królestwa rósł, Mały Potwór skakał z radości i wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Znacie? Znacie, znacie… Nie będę więc nikogo namawiać do zakupu książki w prezencie na Dzień Dziecka – nie w charakterze prezentu głównego. Ale będę się upierać, że przy każdej okazji to świetny prezent na przystawkę albo deser. W ten sposób, nawet jeśli łamiemy swoje najświętsze zasady i kupujemy zabawkę, która napawa nas wstrętem, ocalimy resztki godności. A najlepiej kupować książki bez okazji. Oczywiście samo wręczenie prezentu sprawy nie rozwiązuje i najczęściej musimy jeszcze zaangażować się w udowadnianie, że wybrana przez nas lektura jest ósmym cudem świata. Urządzamy więc przedstawienie ze wzdychaniem, głaskaniem okładki, podziwianiem ilustracji, itp. Nie ulega więc wątpliwości, że wybór takiego prezentu musi być wyjątkowo przemyślany – nie każdy z nas jest utalentowanym aktorem, żeby przekonująco mlaskać nad byle czym. W myśl zasady inżyniera Mamonia zwykle podobają się nam książki, które już czytaliśmy. I to jest słuszna koncepcja. Nie wszystkie lektury naszego dzieciństwa przetrwały próbę czasu, ale i tak możliwości mamy w bród. Dzięki wydawnictwu Dwie Siostry o niektóre rarytasy nie musimy już walczyć na aukcjach internetowych. Seria „Mistrzowie Ilustracji” to reedycje klasycznych hitów literatury dla dzieci. Zasadą wydawnictwa jest wybieranie książek w ten sposób, by przypomnieć świet- nych polskich ilustratorów, ale by jednocześnie treść dorównywała mistrzowskiej grafice. To przede wszystkim tekst ma porwać czytelnika. Do tej pory ukazały się m.in. Babcia na jabłoni Miry Lobe z ilustracjami Mirosława Pokory, Gałka od łóżka Mary Norton (ilustr. Jan Marcin Szancer), Klementyna lubi kolor czerwony Krystyny Boglar (ilustr. Bohdan Butelko), a ostatnio Latający detektyw Åke Holmberga z rysunkami Anny Kołakowskiej. Obserwując powszechne zamiłowanie do seriali pamiętajmy, że dzieci też przywiązują się do ulubionych bohaterów i nie ma w tym niczego złego. Do bohaterów przywiązują się też autorzy – stąd wszelkie kontynuacje i cykle powieściowe. Niedawno nakładem wydawnictwa Videograf II ukazała się już trzecia książka z serii o Miki Molu, sympatycznym molu książkowym zamieszkującym Filobiblonię (to kolejna lektura „nostalgiczna”, trzydziestolatkowie nie powinni mieć kłopotów z przypomnieniem sobie tej postaci). Warto odnotować również fakt publikacji Kronik Spiderwick spółki autorskiej Tony DiTerlizzi i Holly Black, które cieszą się dużym wzięciem (zwłaszcza teraz, po wejściu na ekrany adaptacji filmowej). Sekret powodzenia serii z pewnością tkwi w jej tematyce – istoty magiczne bardzo rozpalają wyobraźnię dzieci. Cykl składa się m.in. z pięciu zgrabnych tomików przygód trojga rodzeństwa i Przewodnika terenowego po fantastycznym świecie wokół nas, takiego samego jak ten, który został odnaleziony przez dzieci i wokół którego zawiązuje się dość skomplikowana intryga. Atutem Kronik jest to, że inspi- } rują młodego czytelnika do zabawy w przeżywanie własnych przygód, np. z Notatnikiem terenowym do fantastycznych obserwacji pod pachą. Warto zainteresować się Bajkami dla Idy (Znak) Mikołaja Łozińskiego. Tytułowe „bajki” to na wskroś nowoczesne baśnie, które za bohaterów mają np. hodowanego w klatce anarchizującego gwarka czy buntowniczo dojrzewającą muchę. Jak wszystkie szanujące się baśnie, te też mają działanie terapeutyczne. Dziś może nawet łatwiej nam identyfikować się z ich bohaterami niż z tymi klasycznymi. Nie ma tu nudnawych księżniczek, których jedynym celem jest znalezienie dobrej partii. Książka robi wrażenie – również za przyczyną niezrównanych ilustracji Ewy Stiasny. Wyzwaniem dla wielbicieli baśni będzie powieść Lyn Gardner Wiejemy do lasu (Nasza Księgarnia), która jest swego rodzaju grą, spacerem po baśniowym labiryncie motywów literatury dziecięcej. Może słowo „spacer” nie jest tu zbyt szczęśliwym określeniem. Przygody trzech sióstr, które nagle – w obliczu ogromnego niebezpieczeń- stwa – zostały same, jeżą włos na głowie. W okolicy znów pojawił się okrutny Szczurołap, który szczególnie groźny jest dla dziewczynek, bo z ich rodziną łączą go tajemnicze więzy. Już po raz siódmy początek czerwca został ogłoszony Ogólnopolskim Tygodniem Czytania Dzieciom. Oczywiście byłoby najlepiej, gdyby cała Polska czytała dzieciom tak po prostu, bez akcji, ale faktom przeczyć się nie da. Czytajmy więc Małym Potworom, nawet jeśli na widok książki teatralnie ziewają. Jeśli będziemy dość cierpliwi i przekonujący, to skorupki na pewno nasiąkną. Łucja Kucia www.miastokobiet.pl 17 z widokiem na piaskownicę W SPÓŁCZESNA OBSESJA I KULT MŁODOŚCI SPOWODOWAŁY, ŻE DOROŚLI TĘSKNIĄ ZA BEZTROSKIM DZIECIŃSTWEM. WRACAJĄ DO NIEGO CORAZ AKTYWNIEJ, KUPUJĄC KOLOROWE GADŻETY, UBIERAJĄC KOSZULKI Z MYSZKĄ MIKI, CZY TEŻ JEDZĄC WATĘ CUKROWĄ. CECHUJE ICH SPOSÓB BYCIA NASTOLATKA I WYPŁACALNOŚĆ DOROSŁEGO. CZYŻBYŚMY WCHODZILI W EPOKĘ MASOWEGO ZDZIECINNIENIA? Witaj w świecie Kidultów Piątkowy wieczór. Duże mieszkanie typu studio w centrum Krakowa. Pluszowa różowa kanapa wypełniona szóstką rozbawionych ludzi. Miękki, landrynkowy dywan sięgający kostek, w którym tonie dwanaście stóp: Pianka, Bombel, Lolitka, Dziubas, Barbie i Misiek. Wyglądem i stylem bycia przypominają kilkulatków, podczas gdy przekroczyli już trzydziestkę. Są samodzielni, dobrze sytuowani i bez wyrzutów sumienia sprawiają sobie frajdę przyjemnościami. Wpadli w pętlę czasu i cofnęli się do dzieciństwa. Pianka (38). Brunetka z misą owoców na kolanach. Miłośniczka plastikowej biżuterii, słodkich błyszczyków i torebek ze sztucznego futerka. Prowadzi butik z ciuchami dla nastolatek, które sama namiętnie nosi. – Moja ulubiona pora dnia? Wieczorna kąpiel z kaczuszką w wannie pełnej piany o zapachu truskawek – mówi jedząc maliny, które wcześniej ponatykała na palce. Bombel (35). Prawnik z zegarkiem w neonowych kolorach. – Uwielbiam ten moment, kiedy po całym dniu paradowania w garniturze zakładam T-shirt ze Snoopy’ym i relaksuję się przy konsoli do gier Play Station. Potrafię tak siedzieć godzinami, najczęściej z lizakiem chupa chups w ustach. Nie boję się obciachu. Korzystam z doświadczeń dorosłości, jednocześnie uciekając od jej powagi. Przyznaję, że jestem dzieckiem mediów, uzależnionym od mangi i gier komputerowych. Nie założyłem rodziny, jeszcze nie jestem na to gotowy. Lolitka (30). Nauczycielka języka angielskiego ze spineczką – misiem we włosach. Jej śmiech rozbraja każdego. Nie jest w stanie trafić widelcem w ptysia, więc otwiera go i palcami wydłubuje różowy krem. – Wiecie, jaki jest mój ulubiony drink?... Następny. 18 Miasto Kobiet 2008 SĄ SAMODZIELNI, DOBRZE SYTUOWANI I BEZ WYRZUTÓW SUMIENIA SPRAWIAJĄ SOBIE FRAJDĘ PRZYJEMNOŚCIAMI Dziubas (37). Właściciel knajpki na Kazimierzu, z długimi włosami zebranymi w kucyk. Dusza towarzystwa. Przyznaje się do tego, że chodzi do McDonalda dla zabawek z zestawu Happy Meal. – Jestem typowym singlem i dobrze mi z tym. Nie muszę brać na siebie odpowiedzialności za drugiego człowieka, niczego poświęcać, z niczego rezygnować. Przyzwyczaiłem się do wygodnego życia i ciężko byłoby mi teraz pójść na kompromis. Może z lenistwa, a może z tchórzostwa. Odpowiada mi taki stan, kiedy nie muszę pracować nad związkiem. Dlatego otaczam się kobietami radosnymi, roztrzepanymi, spragnionymi życia i lekko nieodpowiedzialnymi. Lubię komiksy, fioletową Milkę i Red Bulla, z którego czerpię energię. Ja po prostu funkcjonuję lepiej jako singiel. Co chwilę sięga po telefon komórkowy dzwoniący melodyjką z filmu „Reksio”. Barbie (34). 47 kg rozciągnięte do wysokości 165 cm. Zmiksowana Paris Hilton i Doda, w opinającej ciało różowej sukieneczce w stylu Miss Playboy z 1960 roku i klapeczkach obszytych futerkiem. Właścicielka mieszkania niczym z teledysku „Lucky” Britney Spears. Pluszowa różowa kanapa, obrazy Marilyn Monroe, zdjęcia we włochatych ramkach... To właśnie u niej najczęściej spotyka się paczka znajomych, których łączy przede wszystkim pociąg do niebanalnej zabawy. – Po części oficjalnej (wspólne odpakowywanie jajek z niespodzianką), urządzamy towarzyskie seanse dla celebrowania ulubionych bajek. Z wypiekami na twarzy oglądamy kreskówki, przenosząc się jakby w inną rzeczywistość, zapominając o problemach dnia codziennego. Rzucamy się przy tym popcornem, żujemy różowe balonówki i śmiejemy się, gdy wielkie balony pękają nam na twarzy. Często puszczamy bańki mydlane i generalnie zachowujemy się ilustracja: Agnieszka Kucia {obyczaje} {obyczaje} jak grupka dzieciaków – opowiada sącząc koktajl, który nazwała „Napojem Shreka”, bo barwą przypomina płyn do mycia naczyń Ludwik. Misiek (35). Pracownik salonu samochodowego, w podartych dżinsach. Kolekcjonuje miniaturowe samochodziki i właściwie wszystko, co jest związane z czterema kółkami. Marzy mu się Ford Ka, Audi TT albo Mini Cooper, bo choć wyglądają jak przerośnięte gadżety należące do kultury młodzieżowej, przeznaczone są dla dorosłych mających zasobniejsze portfele. – Uwielbiam lody, szaleństwa w lunaparku, breloczki i magnesy na lodówkę z motywem samochodzików oraz mojego kochanego Kubusia Puchatka. Tak, jestem kidultem. Z jednej strony chciałbym już się usamodzielnić, nie spowiadać się mamusi, o której wrócę, ale z drugiej wiadomo, że rano będzie śniadanie i czyste skarpetki. Nie chcę brać na siebie żadnych zobowiązań. Nie chcę przysięgać przed ołtarzem. Nie chcę mieć dzieci, bo sam się czuję małolatem. Wolę pobawić się w paintball, popływać na jachcie lub połazić z kumplami po klubach. A mama robi najlepsze naleśniki na świecie. Mamo, ja nie chcę dorosnąć! Badanie przeprowadzone w 2002 roku w Wielkiej Brytanii pokazało, że niemal co trzeci mężczyzna w wieku od 20 do 35 lat żyje z rodzicami. Kiedyś niezależność była warta obniżenia standardu życia. Teraz bardziej atrakcyjne jest wydawanie pieniędzy na gadżety, podróże, ubrania lub rozrywkę, niż na oddzielne mieszkanie i rachunki. Z badań CBOS, OBOP i Raportu Durexa wynika, że prawie 5mln Polaków to 30-latkowie. Większość żyje w miastach. Statystyczny 30-latek zakłada dom i rodzinę coraz później. Oto pokolenie singli, których nikt nie nazywa już starymi pannami czy kawalerami. Kidult to angielskie słowo, które powstało z połączenia dwóch innych: kid (dziecko) i adult (dorosły). Choć pojawiło się w amerykańskiej prasie już ponad dwadzieścia lat temu, teraz nabiera prawdziwych kolorów. Bo kultura popularna coraz bezwzględniej lansuje dobre samopoczucie i beztroskę. Dlatego średnie pokolenie tak chętnie sięga po atrybuty młodszych. – Kidulci to idealni konsumenci, produkt popkultury i globalizmu – stwierdza pedagog Danuta Gajda. Marketingowcy dostrzegli, że bezdzietni, dobrze zarabiający 30-latkowie żywo reagują na nowe trendy i wydają sporą część dochodów na przyjemności. Trzydziestka często zaskakuje, wywraca życie do góry nogami. Kiedyś nazywano ten moment kryzysem wieku średniego. Nowe czasy zdają się należeć do kidultów – osób w średnim wieku, ale wciąż uczestniczących w kulturze młodych. Ich specyfika polega m.in. na tym, że w swoich nawykach konsumenckich i sposobach spędzania wolnego czasu przypominają nastolatków. W sportowych ciuchach, z plecakiem na ramieniu i komiksem pod pachą uwielbiają tracić czas szalejąc na rolkach czy snowboardzie. Czerpią z życia i nie są specjalnie skrępowani sztucznymi nakazami i obyczajami. Jak dzieci chcą mieć wszystko, co im się podoba, a sprzedawcy i kultura konsumpcji uwielbiają ich rozpieszczać i zaspokajać dziecinne grymasy. Wystarczy zajrzeć do kuchni czy łazienki – kolorowe gadżety przypominają przedmioty z pokoju dziecinnego. Włoska firma Alessi już lata temu zaczęła produkować luksusowe wyposażenie kuchni: dzbanki do kawy, korkociągi czy wyciskarki do owoców kosztujące nierzadko kilkaset złotych, a wyglądające jak dziecięce zabawki. Rekordy popularności biją marki o dziecięcej estetyce, jak japońska ikona popkultury Hello Kitty. – Młodość kojarzy nam się z radością i zabawą, dorosłość – z nudą i stagnacją. Osoby, które nie chcą dorosnąć, uciekają od odpowiedzialności i chcą przedłużyć swoją młodość. Zabawa stała się celem – mówi informatyk Hubert Gąsiorowski. Dla ludzi showbiznesu moda na kidult jest okazją do kreowania ciekawego wizerunku. – Taką ikoną medialną w Polsce jest niewątpliwie Kuba Wojewódzki. Czasu jednak nie można cofnąć, a ucieczka w ciuchy i dziecinne zachowanie nic nie da, mało tego – taka postawa jest śmieszna, a niekiedy groteskowa. Lepiej chyba zaakceptować siebie w całości niż pajacować i wystawiać się na ośmieszenie – twierdzi dziennikarz Michał Rosner. Niektórzy socjologowie biją na alarm, doszukując się w zjawisku kidultu ucieczki od odpowiedzialności. Są jednak i tacy, którzy uważają, że całe to zjawisko pozwala utrzymać dystans wobec świata i zachować w sobie pierwiastek spontaniczności. – Przyznam szczerze, że bawią mnie dorośli faceci, którzy za wszelką cenę poszukują w sobie małego, niegrzecznego łobuziaka – mówi dziennikarz Bartosz Łabęcki. – Jednak ci faceci myślą o życiu bardzo serio, chyba nawet bardziej niż ci, którzy noszą skórzane teczki i dobrze skrojone garnitury. Wiem coś o tym, bo mam na nogach skarpetki z kotem Feliksem, a moja ulubiona czapka to ta z nadrukiem diabła tasmańskiego. W inwazji młodości nie chodzi tylko o ciągłe przedłużanie okresu zabawy. U wielu polskich kidultów to także rodzaj rekompensaty – dzieci szarego PRL-u próbują odnaleźć smak dzieciństwa. To, co kiedyś można było znaleźć w niewielkim wyborze w Peweksie, teraz jest dostępne w każdym sklepie. Polacy mają więcej pieniędzy, a gdy podstawowe potrzeby są zaspokojone, można zacząć zaspokajać potrzebę przyjemności. Dlatego kidulci kupują produkty, o których, gdy byli dziećmi, mogli tylko pomarzyć, np. ręczniki z Krecikiem czy kubki z Muminkami. Just kidding! Klaudia Maślanka www.miastokobiet.pl 19 {kuchnia} Metamorfozy w Farinelli JEDNO Z NAJPIĘKNIEJSZYCH I NAJBARDZIEJ ORYGINALNYCH MIEJSC Z HISZPAŃSKIMI TAPAS W KRAKOWIE PRZESZŁO OSTATNIO SPORĄ ZMIANĘ. FARINELLA KUCHNIA I BAR ZYSKAŁA NOWE MENU, WNĘTRZE I INSPIRACJE. O WIOSENNYCH POMYSŁACH I PROPOZYCJACH OPOWIADA MONIKA TURASIEWICZ uż starożytni byli przekonani, że świat opiera się na ciągłej zmianie. Zmieniają się ludzie, miejsca, krajobrazy. Także Farinella przeszła w tym roku metamorfozę. Wielkomiejski szyk zastąpiliśmy przytulnością, wyrafinowane wnętrze – domową atmosferą. Wnętrze przypomina teraz bardziej trattorię, prowansalską karczmę: nowoczesne elementy wystroju znalazły wspólny język ze starymi, odszukiwanymi na targach staroci przedmiotami. Nowa nazwa - Farinella Kuchnia i Bar – też zwiastuje zmiany: dzięki temu, że kuchnia pozostała częściowo otwarta, każdy może przyjrzeć się, jak przygotowywane są potrawy. Na oczach klientów kucharze szykują kanapki i sałaty, wyciskają soki. Odgłosy, zapachy, dochodzące smaki sprawiają, że goście poczuć się tu mogą nieco jak we własnej kuchni. tosty, codziennie świeżą pastą z jajek. Wieczorem atmosfera zmienia się, na stołach pojawiają świece i obrusy, jednak nastrój nadal jest domowy. Dobre, proste jedzenie, jakie wszyscy lubią, niższe niż dotychczas ceny – Farinella w nowym kształcie z pewnością podbije serca naszych gości. Wiosenne zmiany dosięgły także Farinę. Jest dużo świeżych sałat, pojawiły się nowe ryby i propozycje makaronów. Na spotkania w przyjacielskim czy rodzinnym gronie szczególnie polecam chrupiące kalmary i kraby w czosnkowym i różowym sosie, ogniste spaghetti z krewetkami, sałatę z wątróbką drobiową na słodko, kaczkę z jabłkami glazurowaną miodem, carpaccio z tuńczyka, a na deser bezowy nugat z bakaliami i truskawkowym sosem. Świeże smaki, większy wybór win, słońce – wiosna tego roku zapowiada się wyśmienicie. ............................................................... J św. Anny 5 ul. , Kraków tel.: 012 422 21 21, fax: 012 422 21 20 Karta dań nowej Farinelli jest prosta. Krótsza niż poprzednio, codziennie zaskakuje nowymi potrawami. Menu wywieszane na tablicy każdego dnia informuje o świeżych propozycjach. Każdy czwartek to w Farinelli Dzień Tatara. Można wtedy zjeść świeżego tatara: tradycyjnego z polędwicy wołowej lub z łososia z kaparami i sosem szczypiorkowym. Choć krążymy wokół smaków śródziemnomorskich, nie wiążemy się z żadną konkretną kuchnią. Hiszpańskie przekąski zastąpiły kanapki, precle i podpłomyki; nasze pieczywo – croissanty, czarny chleb, bułki z czarnuszką – cieszą się wielkim powodzeniem. Precla czy kanapkę można sobie skomponowć samemu, ja polecam szczególnie swoje ulubione propozycje: kiełbasę krakowską z chrzanem i ogórkiem, oscypek z żurawiną, szynkę parmeńską i rukolę. Mamy też śniadania – doskonałe paróweczki cielęce, www.miastokobiet.pl 21 {kuchnia} Smardze, truskawki i szparagi - czyli na wiosnę rozwijamy skrzydła a wiosnę chce się żyć – a szefom kuchni chce się eksperymentować. Dlatego z utęsknieniem czekam co roku na szparagi, jedne z moich ulubionych warzyw. Choć kojarzą się nadzwyczaj dostojnie, są wyjątkowo uniwersalne: pasują do wszystkiego i niemal wszystko można z nich wyczarować. Co roku zmieniam i ulepszam swój zestaw szparagowych dań, a tej wiosny po raz pierwszy podam je w Ancorze. Przekąski, zupy, risotta, makarony, dania główne i desery – sezon na szparagi jest krótki, jednak lista dań z ich wykorzystaniem wydaje się nie mieć końca. Zdarzają się miłośnicy jedzenia szparagów na surowo, ja jednak wolę je lekko zblanszowane, delikatnie oczyszczone ze zdrewniałych części, gotowane z odrobiną cukru N (zielone) lub solą i cząstkami cytryn (białe). Co roku proponuję je w nowej odsłonie: na zimno, ciepło, jako dodatek do sałat, mięs – kaczki czy medalionów cielęcych, w sosach, a nawet z rybami – wędzonym łososiem i tuńczykiem. Choć brzmieć to może zaskakująco, szparagi doskonale sprawdzają się w deserach. Flan z białą czekoladą, mus z karmelem lub czekoladą – w tych słodkich propozycjach to właśnie szparagi grają główną rolę. Od początku czerwca czekam też na prawdziwe, gruntowe, nasycone słońcem i zapachem truskawki. Ich smak O NOWALIJKOWYCH INSPIRACJACH, SMAKACH I KOLORACH ADAM CHRZĄSTOWSKI, OPOWIADA SZEF KUCHNI RESTAURACJI ANCORA ul. Dominikańska 3, Kraków, tel. 012 357 33 55 www.ancora-restaurant.com i aromat jest niepowtarzalny, dodaję je więc niemal wszędzie. Idealnie sprawdzają się jako składnik sałatek, w klasycznej polskiej zupie owocowej, w chłodniku – razem z miętą i pieprzem, z pieczonym indykiem czy jako dodatek do wołowiny. Truskawkowe desery – torty, ciasta, tarty – pozwalają kucharzowi rozwinąć skrzydła, a gościom cieszyć się świeżym, zachwycającym smakiem. Zakończenie zimy w Ancorze świętujemy też smardzami. Te pierwsze wiosenne grzyby mają niezwykły, porównywany do trufli charakter. Trudne do odszukania, nie poddają się hodowli, a ich ulotny aromat, źle przyrządzony, ginie bezpowrotnie. Jednak smardz otoczony właściwą opieką jest niezwykle wdzięczny: subtelny, muślinowy w smaku. Idealnie pasuje do lekkich, białych mięs, a w tym roku w naszej kuchni zadebiutuje w towarzystwie małży. ........................................... spełniać swoje kulinarne zachcianki na wiosnę! Warto {kuchnia} należy się bawić! Jedzeniem Jak zaczęła się Twoja przygoda z gotowaniem? Zawsze chciałeś zostać kucharzem? Kiedy miałem szesnaście lat, chciałem zostać chef pattissie. Tak trafiłem do Stefana Franka. Jako jego uczeń odkryłem, że moje serce jest w kuchni. Szybko zdałem sobie sprawę, że gotowanie może być bardzo interesujące i że tak naprawdę nie ma granic. Pamiętasz swój pierwszy dzień w kuchni? Tak. Nigdy nie wyprasowałem tylu kucharskich kitli! A poważnie… Tam pierwszy raz w życiu poznałem, czym jest wojskowa dyscyplina. Musieliśmy nawet obciąć włosy! Przede wszystkim wymagano od nas maksymalnej koncentracji i ogromnego szacunku dla przełożonych. Czy przypuszczałeś kiedyś, że w tak młodym wieku zostaniesz szefem kuchni? Z każdym miesiącem nauki u boku tak wybitnych mistrzów widziałem, jak pogłębia się różnica pomiędzy wiedzą zdobywaną przeze mnie i moich rówieśników uczących się w dobrych, ale nie najlepszych restauracjach. Pod koniec nauki wiedziałem już, że nie ma innej drogi i że tylko jako szef kuchni mogę realizować swoje wizje, nie będąc przez nikogo ograniczanym. Można zostać szefem kuchni w młodym wieku, ale chyba ani w Niemczech, ani w Polsce nie jest to standard. Jaka jest Twoim zdaniem najbardziej rzucająca się w oczy różnica pomiędzy prowadzeniem restauracji w Niemczech i w Polsce? Dyscyplina, a raczej jej brak, to chyba największy mankament w Polsce. Natomiast atmosfera wśród kolegów w pracy jest bardziej przyjacielska i ciepła, zdecydowanie lepsza niż w Niemczech. Opowiedz coś o swoich mistrzach. Wiemy, że byli honorowani wyróżnieniami Michelina, ale za co ich najbardziej cenisz? Jako ludzie byli bardzo różni. Każdy z nich miał wielką charyzmę, ale wszyscy mieli jeden wspólny mianownik – w kuchni najważniejsza była dla nich dyscyplina i dokładność. Wszyscy umieli też oddzielać życie prywatne od pracy. Prywatnie byli OK. W pracy nie byli mili, wymagali od nas – przynajmniej tak nam się wtedy wydawało – więcej, niż to było możliwe. Nigdy nas nie chwalili. Uważali, że zawsze może i musi być lepiej. Przychodzi mi do głowy jedna z myśli filozofii kuchennej, której czasami musiałem wysłuchiwać nawet po pięćdziesiąt razy dziennie: „Jeśli się chce gotować piekielnie dobrze, trzeba przejść przez piekło”. Coś w tym jest… O TYM, ŻE NAUKA GOTOWANIA WYMAGA NIEMAL WOJSKOWEJ DYSCYPLINY, A NASZE MAMY NIE MIAŁY RACJI MÓWIĄC, ŻE JEDZENIEM NIE NALEŻY SIĘ BAWIĆ… ROZMAWIAMY Z SASCHĄ BRANDOWSKYM, SZEFEM KUCHNI RESTAURACJI TESORO DEL MAR NA KRAKOWSKIM KAZIMIERZU przyjechałem do Krakowa właśnie po to, by wprowadzić Tesoro do ścisłej czołówki krakowskich restauracji. To tylko pierwszy krok. Teraz ważne jest, aby iść dalej i rozwijać się. Mam nadzieję, że pomoże mi w tym doświadczenie zdobyte podczas pracy w restauracjach wyróżnionych gwiazdkami Michelina. Co robisz poza gotowaniem? SASCHA BRANDOWSKY ◗ Szef Kuchni restauracji Tesoro del Mar Sascha Brandowsky urodził się i wychował w Berlinie. Przez ostatnie sześć lat pracował z największymi niemieckimi wirtuozami kuchni francuskiej. Wystarczy wymienić zaledwie kilku z nich: Stefan Frank/16 pkt Gault Pamiętasz jakieś inne złote myśli? Miault, gwiazdka Michelin, Sascha Feren- Ralf Hag, mistrz kuchni molekularnej, zawsze powtarzał, że to, co mówiły do nas nasze mamy, kiedy byliśmy dziećmi, że jedzeniem nie powinno się bawić, to bzdura. Właśnie trzeba się nim bawić! Teraz wiem, co miał na myśli. bach/17 pkt Gault Miault, gwiazdka Miche- Która z Twoich autorskich kompozycji najbardziej Cię zadziwiła efektem nietypowego połączenia smaków? Czy wyróżnienie Michelina, które postawiłoTesoro del Mar na równi z restauracjami uznanymi za najlepsze nie tylko w Krakowie, ale również w Polsce, sprawiło Ci dużą niespodziankę? Pokrzywa z czarną porzeczką, kurki i karmel oraz czerwona kapusta z czekoladą, które świetnie pasują do dziczyzny. To tylko niektóre z moich odkryć… Trudno mi faworyzować jedną kompozycję. Dla mnie gotowanie nie ma granic. Poszuki- Moją pasją jest kuchnia i wszystko, co z nią związane. Chętnie łowię ryby, zbieram zioła. Lubię zakupy… Najbardziej oczywiście lubię kupować rzeczy związane z gotowaniem, np. maszyny kuchenne, naczynia, itd. Mam lin, Steffen Schwarz/15 pkt Gault Miault, Ralf Haug/15 pkt Gault Miault, Tom Wickbolt, H. Wohlfahrt, Dieter Müller, Haag Peceli. wanie nowych smaków i ich tworzenie to moja pasja. Zaskoczeniem było tylko to, że stało się to tak szybko. Do Tesoro przyjechałem zaledwie dwa tygodnie przed wizytą testera z Michelina! Inna sprawa, że dużą kolekcję noży kuchennych. Poza tym uwielbiam spotkania z przyjaciółmi przy grillu i dobrym winie. Czego powinniśmy koniecznie spróbować w Tesoro del Mar? To najtrudniejsze pytanie. Każda potrawa to moje dziecko. Wszystkie kocham tak samo. www.miastokobiet.pl 23 { miasto} nowe miejsca Al Dente r e s t a u r a c j a , ul. Kupa 12 ..................................................... Dwaj młodzi Włosi, grafik i inżynier, po raz pierwszy trafili do Krakowa sześć lat temu. Potem wracali już, zauroczeni, każdego roku, aż całkiem niedawno pomyśleli, że warto tu „zakotwiczyć” na dłużej. Dzięki temu mamy na Kazimierzu restaurację kultywującą kulinarne tradycje Sardynii. Rzetelności przepisów pilnuje szef kuchni, rodowity Włoch. W prostym i wysmakowanym wnętrzu nic nie przeszkadza cieszyć się smakiem śródziemnomorskiej kuchni. Szereg produktów importowanych jest bezpośrednio z Sardynii. Wśród specjalności znaleźć można potrawy gdzie indziej nieosiągalne, np. spaghetti z potarga (rodzaj suchego kawioru, stanowiący jeden z wyspiarskich delikatesów). 24 Miasto Kobiet 2008 Pepe Tabu p r a l n i a , ul. Dietla 51 p u b , ul. Kurniki 3 ............................................ Ściślej – pralnia, która jest mini kawiarnią, czytelnią prasy i kawiarenką internetową – lub odwrotnie. Tak czy owak miejsce bardzo pożyteczne dla różnych singli i przelotnych ptaków, pozwalające „oprać się” nie tracąc przy tym ani chwili z czasu przeznaczonego na pracę, kontakty ze znajomymi lub surfowanie po sieci. Obiekt działa od listopada. W części pralniczej dysponuje czterema automatami do prania, dwiema suszarkami i stanowiskiem do prasowania. Internet udostępniają cztery stanowiska komputrowe. Otwarte od 11 do 22. .................................. Pub ukryto nieco z dala od rozrywkowego epicentrum, w podziemiach restauracji „La Bella Mamma”, dwa kroki od pewnej galerii i dworca PKP. Jego wystrój i koncepcja to owoc fascynacji właściciela kulturą materialną Czarnego Lądu, a zwłaszcza Nigerii, gdzie spędził kilka lat. Większość eksponatów zdobiących wnętrze, to jego „trofea”. Skóry zebu na sofach, bębny, światło sączące się przez rytualne maski i bambusowe przepierzenia… Tak, klimat tego miejsca przykuwa i trochę onieśmiela. Nie onieśmiela natomiast solidny i dobrze zaopatrzony bar, wysokie stołki-tamtamy ani pięć dziewczyn z Ghany, które nie mogąc opanować tanecznego ruchu bioder krążą wśród gości, zbierając zamówienia. I to wszystko, jeśli chodzi o afrykańskie asocjacje. Muzyka i wachlarz drinków to już cała reszta świata. Marchewka z Groszkiem r e s t a u r a c y j k a , ul. Mostowa 2 ................................................................. Właśnie restauracyjka, a nie restauracja – w dodatku niedroga i z rodzinnie bezpretensjonalną atmosferą. Wypączkowała na miejscu mieszkanka, zakładu fryzjerskiego i sklepiku z ciuchami, dzięki przebiciu kilku ścian – toteż wewnątrz nie brak nisz, łuków i zakamarków, troskliwie i z pomysłem zagospodarowanych. Znalazł się nawet kącik dla maluchów. Menu dopiero nabiera kształtu, ale już wiadomo, że będzie tyleż proste co zdrowe. Na uwagę zasługują ukraińskie piwa w niezłym wyborze, odmienne w smaku od tego, do czego przywykliśmy. Obsługa, jak na serce Europy przystało, wielojęzyczna. Na śniadanie zapraszają od godz. 9. {miasto} Kraina cygar i Mojito Perła Karaibów, roztańczona, zmysłowa… dla jednych „gorąca jak wulkan”, rozbrzmiewająca dźwiękami znanymi z Buena Vista Social Club, przez innych kojarzona z reżimem Fidela Castro i Che Guevarą. Bardzo zmienna. Chyba żaden z tropikalnych rajów nie budzi takich emocji jak Kuba. Ta położona w Zatoce Meksykańskiej wyspa, która była pierwszym lądem Nowego Świata napotkanym przez Krzysztofa Kolumba, z uwagi na uwarunkowania społeczno-polityczne pozostaje nieodkryta do dziś. Tajemnicza kraina cygar i Mojito przyciąga jak magnes, a wycieczka na nią może być tym bardziej kusząca, że Kuba dla każdego przybysza odkrywa nieco inne oblicze. Kubańczycy są gościnni i otwarci, szczęśliwi wbrew wszystkim współczującym tego świata. Ich legendarna gościnność sprawia, że nie boimy się odkrywać wyspiarskich tajemnic. Skansen socjalizmu? Stolica światowego hazardu lat 30? Budzący u Polaków raczej jednoznacznie negatywne skojarzenia socjalizm nijak nie przystaje do stereotypowego wyobrażenia na temat tropikalnej wyspy, błękitnych lagun i palm chylących się ku białym piaskom. Jeśli dodamy do tego złożoną mieszankę etniczną – obecna ludność Kuby to potomkowie hiszpańskich najeźdźców, afrykańskich niewolników oraz Amerykanów przybyłych tutaj na początku minionego – powstanie połączenie nad wyraz egzotyczne! Być może dotarliśmy właśnie do sedna sprawy. To magia, której należy doświadczyć. Należy poczuć ją na własnej skórze, zamiast próbować ją zrozumieć. Kuba oferuje turystom różnorodność na wielu płaszczyznach. Odzwierciedla ją również kubańska kuchnia, która jest odbiciem kultur kulinarnych trzech kontynentów. Choć oparta w głównej mierze na smakach kojarzonych z kuchnią hiszpańską, można w niej także znaleźć wiele naleciałości kuchni północno-afrykańskiej, a także karaibskiej. Szeroko używany jest kumin i cynamon. Do wielu dań dodaje się kokosu czy trawy cytrynowej, składników używanych zarówno w Afryce, jak i Ameryce Południowej. Warto skosztować kubańskich smaków jeszcze zanim urlopowe szaleństwo zawiedzie nas wprost do Hawany! Jest takie miejsce na krakowskim Kazimierzu, z którego rozciąga się piękny widok na Perłę Karaibów. Restauracja Buenavista (tłum. piękny widok) to jedyny kubański resto-bar w tej części kraju. Klimat Hawany nietkniętej reżimem Castro i zmysłowość w sferze przywiezionych z Kuby zdjęć i obrazów, wszechobecnych dźwięków salsy, ale przede wszystkim w SMAKU! Można tu spróbować wyśmienitej zupy kokosowej z krewetkami, typowej kubańskiej „Ropa Vieja” czy „Ceviche”, a także zamówić wyśmienite Mojito w jednym z 10 oferowanych smaków. Najlepiej rozsmakowując się w Kubie sprawdzić kartę od początku do końca. Justyna Dziegieć Kraków - Kazimierz, r ó g u l i c y J ó z e f a i E s t e r y rezerwacja: 0668 035 000, [email protected] www.buenavista.krakow.pl www.miastokobiet.pl 25 {miasto} Nie-przystanek Kraków Łyk herbaty i szisza – Herbata jest jak wino – mówi z namaszczeniem Roman Višek, właściciel Czajowni. – Wymaga znajomości rzeczy. Višek, cieszyński Czech, z upodobaniem pociąga z sziszy, otaczając się kłębem niebieskawego dymu. Nic dziwnego, że jest atrakcją i żywą reklamą swego orientalnie urządzonego zakładu: siedzi w kącie odziany w ciemny fartuch i myckę, przy fajce i spodeczku herbaty, jakby to była algierska kazba lub labirynt starego Marrakeszu, a nie krakowski Kazimierz. Nim półtora roku temu otworzył swój lokal, dziewięć lat przepracował w czeskich herbaciarniach znanych pod marką Dobrá Cajowna. Firma miała rozmach – otwarła sieć lokali nie tylko w Czechach; prowadzi herbaciarnię w Budapeszcie, a nawet w amerykańskim Burlington w stanie Vermont. – Szef zapytał mnie kiedyś, czy pomógłbym mu założyć herbaciarnię w Krakowie – opowiada. – Na początku miałem przyjeżdżać na kilka dni w tygodniu, jako kierownik. Potem nadarzyła się okazja wejścia we franszyzę. Przez czternaście lat Milcowie – właściciele marki – zdołali wydeptać własne ścieżki przez herbaciane plantacje Chin, Indii, Sri Lanki i Japonii. Nigdy nie korzystali z pośredników, sprowadzają herbatę prosto z plantacji i dobrze wiedzą, kiedy i gdzie była zbierana i co jest warta. Takiego know how nie da się przecenić. Toteż Roman pogodnie patrzy w przyszłość i zamyśla, by wraz z żoną na stałe przenieść się pod Wawel. 26 Miasto Kobiet 2008 Odys z Placu Wolnica Antonio Polimeno ma twarz w zmarszczkach. To przez to jego pogodne, skore do śmiechu usposobienie. Niedawno świat zawęził mu się do kafeterii Antonio Caffè przy placu Wolnica. Ale wcześniej… ho, ho! Od lat pracował dla Fiata, a turyński koncern posyłał go w najróżniejsze zakątki globu. – Pierwszym miejscem był Iran – wspomina. – Byłem tam, gdy rozpoczęła się wojna z Irakiem. Nie dało się wyjechać, lotniska zamknięte… Potem trzy miesiące spędziłem w Chicago. Od 1999 do 2004 roku pracowałem w zakładach Fiata w Bielsku-Białej. Z Polski pojechał Antonio Polimeno tylko tych, dla których miasto jest jednym z rozdziałów w przewodnikach, kropką na turystycznej mapie świata! Mam na myśli takich, którzy… Ale zobaczcie sami. Oto kilkoro z nich – choć jest ich w mieście całkiem pokaźna liczba. Roman Višek Czym byłby dziś Kraków bez cudzoziemców? Nie, nie na półtora roku do Port Elizabeth w pobliżu Cape Town (RPA), za jakiś czas do Australii… I nagle poczuł się zmęczony życiem na walizkach; zaplanował dłuuuugi urlop. Ale ileż można siedzieć w domu, czytać gazety i oglądać telewizję? I ni stąd ni z owąd przypomniał sobie Bielsko, gdzie miał kilkoro przyja- ciół. „Dlaczegóż by nie Polonia?”. Przyjechał więc i zaczął się rozglądać za jakimś biznesem. Aż trafił do Krakowa – i doznał szoku: za mały lokalik przy Grodzkiej, który sobie upatrzył, chciano od niego 16 tys. miesięcznie. Do dziś nie może tego przeboleć. – Ile kaw musiałbym sprzedać, żeby zarobić na czynsz? I wtedy taksówkarz zawiózł go na Kazimierz. Dziś, po półtora roku prowadzenia interesu widzi, że są już ludzie, którzy przychodzą do niego jak do siebie i głośno go pozdrawiają. – Jak we Włoszech – rozpromienia się. – To wszystko moi przyjaciele. Nowosybirskie pielmieni W kawiarni Wiśniowy Sad Galina Głazowa popija gorący barszczyk. Z zawodu choreograf, dawniej prowadziła w Nowosybirsku młodzieżowy zespół baletu na lodzie. Uczyła też języka polskiego, który szlifowała między innymi w Polsce podczas miesięcznych kur- Galina Głazowa {miasto} sów dla nauczycieli – obcokrajowców. Tak było do lat 90. – Każdy ma wewnętrzne poczucie wolności – mówi z przekonaniem, miękko wymawiając słowa. Kiedy w 1993 roku usłyszała o puczu w Moskwie, dotarło do niej, że władza może w każdej chwili zamknąć granice. Pospiesznie spakowała więc walizkę i przyjechała do Polski – a tu okazało się, że może zostać i studiować w Krakowie, w Instytucie Polonijnym w Przegorzałach. – Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do Krakowa, zakochałam się w tym mieście – śmieje się. Podobał jej się pomysł studiowania języka i kultury, i obracanie się w Instytucie wśród takich jak ona obywateli świata. Interesowała ją praca tłumacza – przez ponad rok tłumaczyła prozę Manueli Gretkowskiej. Miała też nadzieję, że kiedyś uda jej się wynająć salę i zorganizować zajęcia baletowe. Szukała nawet kontaktów w kilku krakowskich szkołach, ale próżny trud! – Kawiarnia to był pomysł mojej koleżanki, Japonki. „Patrz, ile tu restauracji, a rosyjskiej nie ma!”, powiedziała w 1994 roku. Ta myśl we mnie utkwiła, zaczęłam testować na znajomych różne dania… smakowało! No to pomyślałam – będę przyrządzać to, co potrafię: tort, pielmieni… W 1998 roku otwarła Wiśniowy Sad, pięć lat później restaurację Kalinka. Andrzej Politowicz www.miastokobiet.pl 27 {balet} Ubrani w KOLOR Art Color Ballet JUŻ OD 10 LAT KRAKOWSKI ZESPÓŁ ŁĄCZY TANIEC WSPÓŁCZESNY Z BODY PAINTINGIEM – SZTUKĄ MAKIJAŻU CIAŁA. NA POCZĄTKU MAJA Z OKAZJI JUBILEUSZU ZESPÓŁ WYSTĄPIŁ W NOWOHUCKIM CENTRUM KULTURY. SPEKTAKLOM TOWARZYSZYŁA WYSTAWA FOTOGRAFII ZESPOŁU, AUTORSTWA ZNAKOMITEGO FOTOGRAFIKA WACŁAWA WANTUCHA. ystępy Art Color Ballet to niezwykła synteza koloru, ruchu i dźwięku. Każdy spektakl przenosi widzów w nierealny świat ruchomych obrazów z pogranicza snu i fantazji. Wzory na ciałach tancerzy, scenografia i choreografia tworzą zawsze przemyślaną całość. Zespół wykorzystuje różne techniki tańca współczesnego, od modern jazzu i neoklasyki po elementy Mogło to wyglądać trochę niepoważnie – wspomina dziś z uśmiechem. A spraw do załatwienia jest coraz więcej. Bo przedsięwzięcie, które – jak mówi Glińska – było na początku jedynie eksperymentem, dziś nabiera coraz większego rozmachu. Art Color Ballet ma co najmniej jeden pokaz tygodniowo, a zdarza się, że i dwa lub trzy w jednym dniu. Zespół zapewnia także oprawę taneczną wielu imprezom artystycznym (np. gale estradowe, produkcje telewizyjne) lub wydarzeniom komercyjnym (kampanie reklamowe, promocje, targi). Tańczy w nim na stałe 10 osób. W Tajniki palety etniczne. Każdy spektakl jest inny. Art Color Ballet tańczył już spektakle inspirowane sambą, flamenco, karnawałem weneckim, organizował także tzw. „action body painting” – prawdziwe widowiska malarskotaneczne, gdzie ciało tancerza stapia się z powstającym w czasie spektaklu obrazem. Dziś trudno nawet zliczyć, ile spektakli powstało w ciągu 10 lat działalności zespołu. Założycielką i dyrektorką zespołu jest Agnieszka Glińska. Od lat związana z tańcem (jest choreografem, tańczyła m.in. w Balecie Form Nowoczesnych AGH), ukończyła też studia plastyczne. Art Color Ballet jest efektem połączenia jej dwóch wielkich fascynacji: tańca i malarstwa. Dziś rzadziej występuje na scenie wraz z zespołem, bardziej koncentruje się na sprawach organizacyjnych. – Kiedyś załatwiałam wszystkie sprawy przed występami, w „stroju” scenicznym. 28 Miasto Kobiet 2008 TO CO ROBIĄ JEST UNIKATOWE I ROZPOZNAWALNE W ŚRODOWISKU MIĘDZYNARODOWYM. NIEWIELE JEST GRUP, KTÓRE ŁĄCZĄ BODY PAINTING Z TAŃCEM Do body paintingu używa się specjalnych farb przeznaczonych do charakteryzacji. Zwykłe farby kruszą się i odpadają. Potrzebne są farby higroskopijne, z dodatkiem gliceryny. Są one zupełnie nieszkodliwe dla ciała, zmywa się je gąbką i mydłem. Agnieszka Glińska pokazuje mi farby Kryolan, których używają, i maluje mi pędzelkiem dłoń. Pachną bardzo przyjemnie, jak puder do makijażu. Wymalowanie jednej osoby przed występem trwa około trzech godzin, a jeśli makijaż ma być bardzo dokładny (np. na pokaz konkursowy), może to być nawet siedem godzin! Malarz wykonuje więc całkiem ciężką, fizyczną pracę. W prawdziwie anielską cierpliwość muszą się też uzbroić tancerze. By podczas malowania nie starli farb, nie wolno im się ruszyć ani nawet usiąść. W zespole jest kilku plastyków, którzy zawsze towarzyszą tancerzom. Toteż gdy na scenie ma wystąpić sześć osób, na występ jedzie piętnaście. Wzory są najpierw szkicowane na papierze. Jednak Glińska lubi improwizować – na ciele nigdy nie powstaje ten sam wzór, który ma na kartce. – Efekt może być zaskakujący także dla malowanego tancerza – mówi Piotr Słodkowicz, którzy tańczy w Art Color Ballet od powstania zespołu. Body painting można nazwać „malarstwem organicznym”, a body painter jest bardziej artystą niż makijażystą. Ze względu na trójwymiarową strukturę ciała i inne zasady łączenia kolorów, technika malowania ciała różni się jednak bardzo od malowania na płótnie. Wykształcony artysta plastyk, który chce zacząć przygodę z body paintingiem, musi się więc wiele nauczyć. Kostium uszyty pędzlem Malowanie ciała daje nowe możliwości kreacji i ekspresji w tańcu, ale także niesie ograniczenia. Jak choćby to, że spektakl nie może trwać dłużej niż 20 minut. Po tym czasie, wskutek wysiłku, ciała tancerzy się rozgrzewają i farby nieubłaganie zaczynają spływać. Jest to więc sztuka niezwykle ulotna. Próbą jej utrwalenia są fotografie. Zespół od 8 lat współpra- {balet} cuje ze znakomitym fotografikiem Wacławem Wantuchem. – Zdjęcia Wantucha pokazują ciała „zamrożone” w ruchu. Jego zdjęcia najbardziej oddają to, o co mi chodzi, choć współpracowaliśmy także z innymi fotografami – mówi Glińska. Sam Wantuch mówi, że body painting kojarzy mu się z powrotem do pierwotnej kultury człowieka. Bo przecież człowiek malował swoje ciało od czasów prehistorycznych. Wantuch zawsze daje swoim modelom wolną rękę, a tancerki Art Color Ballet są przed obiektywem bardzo kreatywne. Może to jest sekretem piękna tych zdjęć? Podczas sesji fotograficznych i występów tancerze mają na sobie jedynie bieliznę. – Przed obiektywem występują bez skrępowania. Pomalowane ciało daje im poczucie, że są ubrani – mówi Wantuch. Piotr Słodkowicz nazywa pomalowane ciało nietypową formą kostiumu. Agnieszka Glińska dodaje: To jest kreacja, przybranie innej skóry, innego wcielenia, maski. Wymalowana osoba nie jest sobą. Body painting bardzo zmienia człowieka. Zdarza się, iż rodzice tancerzy zapraszani na występy, nie rozpoznają na scenie własnych dzieci. Wśród najlepszych Członkowie Art Color Ballet są pionierami sztuki body paintingu w Polsce. Uczyli się wszystkiego sami, na własnych błędach. Nie obyło się też bez trudności. Agnieszka Glińska wspomina, że na początku, gdy udało im się w końcu zdobyć z teatru większą ilość farb, na ciele malowanej tancerki pojawiła się wysypka. Przestraszyli się, że wszystkie farby będą wywoływać taki efekt. Tymczasem okazało się, że farby były po prostu przeterminowane. FOTOGRAFIE Wacław Wantuch Przełomem w działalności zespołu był udział w 2003 roku w Międzynarodowym Festiwalu Body Painting w austriackim Seeboden. To prawdziwe święto body paintingu. Przez tydzień odbywają się tam warsztaty, seminaria, pokazy fotografii, makijażu i choreografii. Na imprezie gromadzącej kilkuset uczestników, pojawiają się najlepsi w tej dziedzinie. Można się od nich wiele nauczyć. Oprócz tego w Seeboden odbywa się konkurs w trzech technikach malowania: pędzlem i gąbką, metodą natryskową (farbę nakłada się aerografem) oraz z efektami specjalnymi (m.in. z doczepianiem do ciała różnych elementów). Artyści z Art Color Ballet byli w konkursach festiwalowych wielokrotnie nagradzani, w ubiegłym roku zajęli I i II miejsce w kategorii Fluoro Efekt (farby świecące w ciemności), w 2003 roku – III miejsce w kategorii pędzel/gąbka. Można więc powiedzieć, że są w czołówce światowej. To co robią jest unikatowe i rozpoznawalne w środowisku międzynarodowym. Niewiele jest grup, które łączą body painting z tańcem, poza tym wyróżnia ich styl malowania. Glińska unika np. bardzo rozpowszechnionego malowania „dekoracyjnego”, czyli kwiatuszków czy zwierzątek. – Zamiast namalować człowiekowi na ciele tygryska, wolę go całego przemalować w tygrysa. Choć zespół ma już dziesięć lat, wciąż odkrywa nowe możliwości i czeka na nowe wyzwania. – Ta forma sztuki nie jest jeszcze dla nas w pełni odkryta – mówi Agnieszka Glińska. Najbliższe plany Art Color Ballet to udział w festiwalu body paintingu w lipcu w Austrii, a w sierpniu w Korei. Czy przywiozą do Krakowa kolejne trofea? Aleksandra Soboń-Smyk strona zespołu www.baletcolor.pl www.miastokobiet.pl 29 { moda} zakupowe centra Berlin świata miasto otwarte czasach, gdy niezapomniany easyJet umożliwiał nam dojazd na wszystkie większe kulturalne wydarzenia, podróż z Krakowa do Berlina trwała chwilkę. Teraz musimy zarezerwować na nią około dziesięciu godzin – tyle trwa podróż pociągiem. Mogę was jednak zapewnić, że naprawdę warto to wytrzymać! Dlaczego? Po pierwsze, to miasto – miejscami podobne do Warszawy, miejscami do Paryża – jest jednym z najlepiej zorganizowanych i „ułożonych” pod przybysza. Komunikacja jak w zegarku, drogowskazy, biura informacji... Wszystko to sprawia, że pobyt w Berlinie jest po prostu łatwy. A jeśli po paru dniach pobytu zorientujecie się, że odruchowo segregujecie śmieci – cóż, to taki mały bonus. Po drugie, to najmodniejsze miasto wśród trendsetterów: to tu znajdziecie najciekawiej ubranych ludzi, nowe gatunki muzyki, realizujących się artystów i setki bezrobotnych dziennikarzy. To tu mieścił się „latający” klub chłopaka Peaches – każda impreza była w innym miejscu, a zwoływano się na nią przez sms-y... To tu wreszcie znajduje się Muzeum Zerwanych Związków i tu mogą się zrealizować najbardziej szalone koncepcje. W BERLIN NAJLEPSZY JEST NA ZAKUPY DLA UBRANIOWEGO , TAKIEGO, CO TO JEST W PÓŁ DROGI DO COMME DES GARÇONS I UWIELBIA STYL VINTAGE FREAKA Nie znosisz seryjnie produkowanej konfekcji? Chcesz znaleźć ciuch, który wyrażałyby twoją duszę, aktualne rozterki lub pasował do zajęć z filozofii, na które zdecydowałaś się pójść? Berlin to miasto, w którym powinnaś lub powinieneś się udać na zakupy. Autorskie butiki znajdują tu przestrzeń przyjaźniejszą niż w innych metropoliach. Tańsze czynsze, pustostany po... byłych sklepach mięsnych – wszystko to przyciąga debiutujących projektantów z całego świata. Uważajcie, może uda wam się upolować rzecz od projektanta, który stanie się nowym Tomem Fordem? Uważać należy również na inną rzecz – czasem trzy szwy i metka na zwykłych jeansach mogą nas kosztować fortunę. Jednak w Berlinie każdy znajdzie coś dla siebie – i wielbiciele irańskiego kawioru podjadanego w przerwach w kupowaniu ubrań od Prady czy Gucciego, i ci, którzy na zakupy mają tylko parę euro. Tych pierwszych znajdziemy na najwyższym piętrze w Ka De We, tych drugich na flohmarktach, czyli pchlich targach – także na tym najsłynniejszym, niedzielnym, na Arcona Platz na Prenzlauer30 Miasto Kobiet 2008 {moda} berg. Są też tacy, którzy potrafią do Berlina przyjechać po to, by pogrzebać w tamtejszych H&M – bo i inny asortyment, i przeceny większe... Są też tacy, którzy przyjeżdżają po G-stary. Jednak Berlin najlepszy jest na zakupy dla ubraniowego freaka, takiego, co to jest w pół drogi do Comme des Garçons i uwielbia styl vintage. Do Ka De We warto się wybrać, nawet jeśli nie jesteś nastawiony na kupno Diora czy foie gras. Największy w Europie dom handlowy to zbudowany w przedziwnym stylu monument. Poszczególne sale mogą swobodnie konkurować z Harrodsem, są jednak o wiele bardziej oszczędne. Totalne pomieszanie stylów i luksus podany w lekko nostalgicznym sosie – to właśnie Ka De We. W poszukiwaniach „swojego” sklepu warto oprzeć się na lokalnych źródłach informacji. W wielu miejscach w Berlinie można znaleźć komercyjny przewodnik „EINOOO”, gdzie sklepy są omawiane dzielnica po dzielnicy, każda z nich z kolei opatrzona jest mapką. Warto go użyć, jeśli wiemy, czego chcemy i jeśli szukamy sklepów bardziej hiphopowych lub np. fryzjera. Są tu też sklepy dla maniaków: dla wielbicieli koralików i robionej z nich biżu, dla poszukiwaczy ubranek dla psów czy specjalności berlińskiej: toreb dla messengerów oraz banerówek (toreb zrobionych z resztek banerów reklamowych). Moim ulubionym szlakiem jest Kastanienalee na Prenzlauerberg, gdzie można znaleźć to, co dla mody berlińskiej najbardziej charakterystyczne – workowate sukienki, wielkie boty, sprane dzianiny. To wszystko, doprawione dużą dawką vintage, można dostać w sklepach takich jak „Egoiste” (bo kto nie kocha siebie najbardziej na świecie?) czy Pale Blue Eyes (fantastyczna moda ze Skandynawii) oraz w rozmaitych sklepach bez szyldu. W wędrówkach nie można też pominąć nowego sklepowego zagłębia mieszczącego się mniej więcej pomiędzy Alexander Platz, Hakesher Markt i Luxemburger Platz. Dla tych, którzy najbardziej lubią nietypowe akcesoria, polecam sklep z... okularami. „Lunettes” prowadzone jest przez prawdziwych maniaków kolekcjonujących niezwykłe modele vintage i dzielących się widokiem swoich zbiorów z zainteresowanymi. Nietypowe rzeczy kupimy również w okolicach Kreuzbergu: kurteczki w wisienki znajdziecie w „Kreuzberganker”, ubrania firmy Skunk Funk w sklepie o nazwie „Faster, pussycat”, a ubrania rockendrolowe w „Tiki Heart shop & cafe”... Zakupy w Berlinie możemy połączyć z kawą, ciastkiem i ploteczkami.... Albo – jak wspomniałam – z irańskim kawiorem i najlepszym szampanem. Tu naprawdę każdy znajdzie coś dla siebie. Agnieszka Kozak www.miastokobiet.pl 31 {moda news Fulara & Żywczyk Duet Zbigniew Fulara i Jarosław Żywczyk od 5 lat projektuje suknie ślubne i wieczorowe. Ich kreacje często można było oglądać w ubiegłym roku na pokazach w Stalowych Magnoliach, Piano Rouge, Farmonie, a także na wyborach Miss Małopolski. W czasie pokazu 30 maja w hotelu Sympozjum zaproszeni goście będą podziwiać najnowszą jubileuszową kolekcję sukni koktajlowych i wieczorowych oraz biżuterii artysty- cznej. Będą zmysłowe kreacje, najlepszej jakości materiały i piękne modelki, a także oryginalna aranżacja wybiegu. .......................................................................... www.studiofz.pl Miasto Kobiet jest patronem medialnym pokazu. Jarosław Żywczyk i Zbigniew Fulara Krakowski laureat Kreatora Paweł Okuniewski z salonu fryzjerskiego Vici zajął III miejsce w konkursie Kreator 2008. Kreator to jeden z najbardziej prestiżowych konkursów dla fryzjerów. Jego laureaci reprezentują Polskę na międzynarodowych konkursach. Tegoroczna impreza towarzysząca Międzynarodowym Targom Poznańskim, odbyła się 26 kwietnia, gromadząc 44 stylistów z całej Polski. } { trendy} w kwestii {moda} spodni statnie lata bezwzględnie upłynęły pod dyktatem rurek. Obcisłe, najczęściej o biodrówkowym kroju spodnie zdominowały wybiegi i ulice, a wizerunek znany z licznych zdjęć Kate Moss czy Sienny Miller, powielały niemal wszystkie kobiety, bez względu na budowę ciała. O fot. Marcin Urban i Jacek Wrzesiński / MAI spodnie – Jakub Ziemirski Zdjęcie pochodzi z sesji Szyk w wielkim mieście , którą opublikujemy w następnym numerze Miasta Kobiet Nadchodząca wiosna i lato w kwestii spodni nareszcie będą bardziej liberalne. Już nie tylko ortodoksyjnie traktowane „marchewy”, ale i pumpy, szwedy, alladyny, wysoki stan i szeroka nogawka uchodzić mogą za propozycje modne i stylowe. Powrócił nawet – nie widziany całe lata świetlne – jasny, kojarzący się nieuchronnie z latami 80., dżins. Szero- kie dżinsy z długimi (często zbyt długimi) nogawkami pokazali w tym roku m.in. D&G, Roberto Cavalli i Chanel. Rozszerzane, jasne dżinsy z wysokim stanem widziane były (i szeroko reklamowane) w H&M. W Mango znaleźć można dżinsy z wyraźną, podniesioną talią, przewiązywaną dżinsowym paskiem – szerokie lecz lekko zwężone ku dołowi. Bardzo kobiece, podkreślające kształty, ale i nadające sylwetce szyku i smukłości są dżinsy z wąskimi nogawkami, ale wysokim stanem – takich szukać należy m.in. w sklepach Benettona. Klasyczne spodnie ¾, ze sztywnego nieco materiału, bez ściągaczy na dole i z widocznymi kantami, pokazał w tym roku w swej kolekcji Paul Smith. Do łask wraca także długość 7/8 – trudna w noszeniu, ale bardzo efektowna – oczywiście pod warunkiem posiadania odpowiedniej długości nóg... Pumpy widywane są w najprzeróżniejszych długościach. Krótsze, sięgające zarówno za, jak i przed kolano, i całkiem długie, za kostkę; nisko opadające na biodra lub wysoko wyciągnięte – niemal sięgające biustu; groteskowo szerokie lub z krokiem opadającym znacznie poza linię nogawki... Wszystkie szyte są zazwyczaj z cienkiego, delikatnie lejącego się materiału, czasami nabłyszczane lub sprawiające wrażenie lekko nawoskowanych. Są i szwedy – spodnie bardzo szerokie w nieco sportowym szyku, kiedyś noszone z butami na płaskim obcasie, dziś kojarzone raczej ze szpilkami lub – jeszcze częściej – koturnami. No i kombinezony… Czy na polskich ulicach przyjmą się już teraz, czy ich wylew zobaczymy dopiero za rok? Jak na razie wielcy krawcy pokazali je niemal jako propozycję obowiązkową: dżinsowe (Mulberry i Givenchy), wieczorowe (Anna Molinari, Viktor&Rolf), stylizowane na ubrania robotnicze lub szalenie eleganckie. Razem z dawno nie widzianymi fasonami spodni z pewnością wniosą na ulicę nieco urozmaicenia. (MISI) www.miastokobiet.pl 33 fot. Michał Grzywacz {moda} FOT. ANNA CIUPRYK PROJEKTANTKI Są w różnym wieku i mieszkają w różnych zakątkach Polski. To co je łączy to pasja projektowania i… Kraków, w którym kończyły Szkołę Artystycznego Projektowania Ubioru (SAPU). Peggy Pawłowski 33 lata, mieszka w Warszawie SAPU ukończyła w 2008 roku Urodziła się i większość swojego życia spędziła we Francji, ale jej serce zawsze biło dla Polski. – Moja Babcia mieszkała w Warszawie i wszystkie wakacje spędzałam u niej. W Polsce zawsze czułam się jak w domu. Gdy w końcu dorosłam i zaczęłam odpowiadać za siebie, mogłam się tu przeprowadzić. Studiowała psychologię, podróżowała po świecie, aż wreszcie trafiła do SAPU. Pewnie to dlatego, że w rodzinie wszystkie kobiety znały się na szyciu, a i ona od dziecka obcinała firanki, malowała kropeczki na rajstopach i przerabiała po swojemu ubrania (także cudze). – W rodzinie mówi się, że poszłam w ślady prababci, która była w Warszawie uznaną krawcową (wtedy jeszcze nie było określenia „projektantka”). Ubierała takie osobistości jak Mieczysława Ćwiklińska. Tworzyła modę w Warszawie. Kolekcja Peggy Pawłowski „Gavroche”, pokazana na tegorocznym Cracow Fashion Awards, odbiegała daleko od szkolnych schematów. Była najlepsza. Unosił się nad nią paryski duch łobuziaków w kaszkietach i za dużych spodniach. – Wszyscy znajomi, widząc moją kolekcję mówili, że to jestem ja sama sklonowana 8 razy. Nie chciałam tworzyć kolekcji pod czyjeś dyktando. Chciałam wyrazić samą siebie. Po takim sukcesie można już tylko… projektować dalej. – Moim marzeniem jest stworzenie marki Peggy Pawłowski. Chciałabym, żeby mój styl był rozpoznawalny na ulicy, żeby ludzie, widząc moją klientkę, od razu wiedzieli, że to ja ją ubrałam. KOLEKCJA „GAVROCHE” NA STR. 44 40 {moda} Elwira Horosz 23 lata, mieszka w Białymstoku SAPU ukończyła w 2007 roku O jej duszę w liceum walczyła nauczycielka plastyki z nauczycielem fotografii. Jedną nogą była już na studiach fotograficznych w Warszawie, gdy pani od plastyki zaproponowała: Jedźmy do Krakowa, jest tam fajna szkoła projektowania ubioru. Po powrocie Elwira zdecydowała: Będzie projektować ubrania. Tak naprawdę przeczuwała to od dawna. Jej mama uczyła w szkole odzieżowej. – Była dla mnie wróżką, która czarowała igłą i nitką. Od dziecka siedziałam wśród kolorowych materiałów, szyłam, przebierałam lalki, rysowałam olbrzymie żaby, które były królewnami. Pierwszą poważną kolekcję stworzyła, gdy miała 17 lat, na wybory Miss Ziemi Podlaskiej, w których rok wcześniej sama brała udział. Dyplomowa kolekcja Elwiry Horosz „Kokieteria” została doceniona przez jurorów ubiegłorocznego Cracow Fashion Awards (8 nagród). Wełniane płaszcze, żakiety, spódniczki i spodnie w kolorze rubinowej czerwieni i zmysłowej czerni, zwracały uwagę perfekcyjnym wykończeniem i pracochłonnymi detalami. – Zrobiłam tę kolekcję z myślą o kobietach pewnych siebie i jest to też obraz mojej ulicy. Chciałabym, żeby tak ubierały się Polki. Ostatni rok spędziła na walizkach, jeżdżąc od pokazu do pokazu, z których przywoziła kolejne trofea. Zaczęła studiować zarządzanie i otwarła pracownię, w której tworzą się zalążki nowej kolekcji. Jej ubrań można w Krakowie szukać w Artmanii i Fabryce Artystów. 41 {moda} Beata Blachura 44 lata, mieszka w Krakowie SAPU ukończyła w 2006 roku Przez kilkanaście lat zajmowała się razem z mężem projektowaniem wnętrz. A że i moda nie była im obca, któregoś dnia przenieśli się do Krakowa i razem, całą rodziną, zaczęli studiować w SAPU. Najpierw szkołę ukończyła Beata, a w tym roku do grona absolwentów dołączył jej mąż Zdzisław i córka Paulina. Kiedy Beata dwa lata temu w kolekcji „Nieznośna lekkość bytu” nonszalancko zdekonstruowała jeans, posypały się nagrody na pokazie dyplomowym Igłą Malowane, a zaraz potem propozycje współpracy. Jednak po roku projektowania dla dużej firmy odzieżowej rodzina Blachurów postawiła na rozwój własnej marki. W Studio B3 wspólnie projektują ubrania i akcesoria, nie boją się także innych wyzwań. Sukienka ze sportowych koszulek dla Pumy, stoisko targowe i ozdoby dla Osikowej Doliny, logotypy, projekty wnętrz... – Postanowiliśmy nie ograniczać się tylko do odzieży, bo przekonaliśmy się, że wchodzenie w inny temat, inną dziedzinę, daje nam nowe spojrzenie na modę – mówi Beata Blachura. – Należymy do grona wybrańców, gdyż nasza praca to spełnienie marzeń – dodaje z przekonaniem. Wkrótce nową kolekcję trójki Blachurów będzie można obejrzeć w krakowskiej Artmani i Fabryce Artystów. 42 {moda} Produkcja sesji: Fashion Color ul. Zygmunta Augusta 5/4 tel. 012/429 15 80 www.fashioncolor.pl Zdjęcia i makijaż: Anna Ciupryk / Fashion Color Asystent fotografa: Kamil Zacharski tel. 503 606 304 Tekst: Aneta Pondo Projektantki pozowały we własnych ubraniach Łucja Wojtala 25 lat, mieszka w Kętach SAPU skończyła w 2005 roku – Nigdy mnie nie ciągnęło do projektowania. Cała rodzina zajmowała się dziewiarstwem, więc ja nie chciałam. Nie wiem, co mnie podkusiło, że poszłam na te studia – zaczyna swą opowieść. Na początku było ciężko, brak wprawy w rysowaniu, dojazdy do Krakowa i równolegle drugi kierunek w Bielsku-Białej (marketing i zarządzanie). Dopiero, gdy zaczęła pracować nad dyplomową kolekcją „Po drugiej stronie lustra”, odkryła, że projektowanie jest jej powołaniem. Postawiła na to, od czego uciekała, czyli dzianiny. Dodała odważne kolory, nowoczesny krój i… posypały się nagrody: wyróżnienie za malarskość na pokazie dyplomowym SAPU „Igłą Malowane”, pierwsza nagroda w konkursie Srebrna Pętelka w Poznaniu, wyróżnienie w konkursie Złota Nitka w Łodzi. Wreszcie te najważniejsze: finał w konkursie „International Talent Support 4” w Trieście we Włoszech i 3miesięczny staż w Paryżu u wielkiego kreatora Johna Galliano. Dziś Łucja Wojtala projektuje swetry dla Big Stara, ale spełnia się tworząc kolekcje autorskie. Pozostała wierna dzianinie i mocnym kolorom. W jej sukienkach chodzą już niektóre Paryżanki, a od stycznia z powodzeniem współpracuje z butikiem w Hiszpanii. W Polsce jest trochę gorzej – Moje prace są lepiej odbierane za granicą. Te kolory dla Polek są chyba trochę za odważne… 43 GAVROCHE Fot. Anna Ciupryk i Kamil Zacharski W czasie tegorocznego Cracow Fashion Awards 2008 (pokaz dyplomowy krakowskiej Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru) tytuł Kolekcji Roku oraz szereg innych nagród i wyróżnień przypadł kolekcji Peggy Pawłowski pt. „Gavroche” – Inspiracją mojej kolekcji był bohater książki „Nędznicy” Victora Hugo – powiedziała Miastu Kobiet Peggy Pawłowski (więcej o projektantce na str. 40) fot. Anna Ciupryk 44 Miasto Kobiet 2008 fot. Kamil Zacharski www.miastokobiet.pl 45 fot. Anna Ciupryk 46 Miasto Kobiet 2008 fot. Kamil Zacharski L ekki powiew jesiennego wiatru, zapach Paryża, piękny mężczyzna jedzący ślimaki, śpiew małego chłopca w za dużych spodniach wracającego do domu, asymetryczna blizna po wczorajszej bijatyce, entuzjazm panów po kobiecym spektaklu, odgłos monet wrzucanych do kaszkietki akordeonisty palącego cygaro, szept kobiety w jedwabnej sukience „oui”, ogrom falban w Wersalu, szkła butelki rozbitej przez garstkę łobuzów, kawałek dzianiny zgubiony przez jednego z Montmartre dzisiejszy spacer, moja inspiracja Gavroche Produkcja sesji: Fashion Color, ul. Zygmunta Augusta 5/4 tel. 012/429 15 80, www.fashioncolor.pl Zdjęcia: Anna Ciupryk (505 122 432) i Kamil Zacharski (tel. 503 606 304) Makijaż: Anna Ciupryk Modelka: Paulina Grabacka / Fashion Color i Magdalena Nitoń (str. 46) / Fashion Color Gavroche – to nazwisko jednego z bohaterów „Nędzników” Victora Hugo, a także ulicznik paryski, urwis, łobuziak. www.miastokobiet.pl 47 { fitness} testujemy Siłownie T ej wiosny w Krakowie obrodziły nie tylko nowalijki. Nowe, świetnie wyposażone siłownie wyrastają jak grzyby po deszczu, rywalizując między sobą sprzętem i poziomem usług. Trójka wysłanników „Miasta Kobiet” testowała – oficjalnie i pod przykryciem – nowe krakowskie salony fitness Platinium Zaczęliśmy – dwie kobiety i mężczyzna – od listy obiektów, jakie zamierzamy odwiedzić i porównać. Po krótkiej naradzie ustalono, że pod uwagę weźmiemy: siłownię Młyn (ul. Dolnych Młynów), Energym (ul. Wrocławska), Platinium (ul. Lea) oraz otwarty kilka miesięcy temu, ale wciąż pachnący świeżością, Atlantic Stare Kino (ul. Stradomska). Ustaliliśmy też kryteria, jakimi będziemy się posługiwać – naszej ocenie zostanie poddana czystość, funkcjonalność i estetyka miejsca, poziom opieki trenera, jakość sprzętu i ogólne wrażenie. Uzbrojeni w ręczniki i butelki z wodą, ruszyliśmy wyciskać z siebie krople potu. meną kobiet, widać także w układzie sal do ćwiczeń (bynajmniej nie podporządkowanym wymaganiom umięśnionych „karków”) i wystroju: przyjaznym, estetycznym, wygodnym. Otwarty na początku marca Energym uwodzi przestrzenią. Miejsca jest tu naprawdę dużo, widok z okien, przy których ustawione są bieżnie, może pomóc zapomnieć o wysiłku. Sporo miejsca jest także w Platinium, jednak i mniejsze siłownie mają się czym pochwalić. Do ostatniego centymetra wykorzystano miejsce w Atlanticu i Młynie – choć maszyny ustawione są blisko siebie, ćwiczący w żadnym momencie nie mają wrażenia, że naruszają granice bezpiecznej bliskości. W obydwu miejscach powierzchnia jest stosunkowo mała, lecz jej przemyślana Wszystko dla pań Do tej pory siłownie kojarzone były raczej z usługami adresowanymi do mężczyzn. To jednak zdaje się zmieniać – w dwóch z czterech odwiedzonych przez nas miejsc (w Młynie i Platinium) powiedziano nam, że docelowym klientem są zdecydowanie kobiety, zaś w pozostałych obiektach dziewczyny w różnym wieku stanowiły przynajmniej 30-40 procent klientów. To, że już nie tylko uprawiany w grupie fitness jest do50 Miasto Kobiet 2008 Atlantic aranżacja powoduje, że fakt ten pozostaje niemal niezauważalny. W każdym z odwiedzonych przez nas miejsc zamontowana jest też klimatyzacja, więc za- pach potu – zwykle kojarzony z piwnicznymi siłowniami – jest w zasadzie niewyczuwalny. O standardzie wielu miejsc – nie tylko siłowni – świadczą szatnie i prysznice. Oczywiście zdarzają się osoby, które po godzinie ćwiczeń zakładają na spocone ciało dżinsy i wychodzą, nie propagujemy jednak podobnej patologii. W przypadku testowanych przez nas miejsc nie ma się jednak do czego przyczepić – wszystkie odwiedzane siłownie oferują odwiedzającym wygodne szafki, czyste szatnie i łazienki zaopatrzone w mydło i suszarki do włosów. Dodatkowo w Platinium (bezpłatnie) i Atlanticu (płatne ekstra) po skończonych ćwiczeniach można zdecydować się na krótki seans w saunie. Człowiek kontra maszyna Zanim jednak przejdziemy pod prysznic, poćwiczmy. Najpierw maszyny cardio – bieżnie, orbitreki, steppery. Z nich najprzyjemniej korzysta się w Atlanticu (niezły widok na grających na niższym poziomie w squasha) i Energymie (o ile lubi się wyglądać przez okno na ulicę pełną przejeżdżających samochodów). Ilość sprzętu cardio w każdym z miejsc jest podobna, czyli nie oszałamiająca (co czasami podyktowane jest względami praktycznymi, czyli niewielką ilością miejsca) – zdarza się, że na wolną bieżnię trzeba czekać. Wyjątkiem od reguły jest Platinium, gdzie sprzęt cardio zajmuje znaczną część powierzchni. Kolejnym kryterium oceny była jakość maszyn (tu najwięk- sze wrażenie wywarł na nas sprzęt w Młynie, niezwykle wygodny w użyciu, a wyglądem przypominający domowe sprzęty) oraz funkcjonalność ich Młyn ustawień. Idealnie jest, gdy przyrządy służące treningowi jednej grupy mięśniowej (brzuch, nogi, ręce) znajdują się obok siebie, jednak nie jest to wymóg bezwzględny (dlaczego – o tym za moment). Najbardziej przejrzyście ustawiony sprzęt znaleźlismy (w kolejności ocen) w: Młynie, Platinium i Atlanticu. W Energymie, aby znaleźć kolejną maszynę na piękne mięśnie rąk czy nóg, trzeba się trochę nabiegać. Nie jest to trudne, o ile prowadzi nas troskliwy (lub choćby minimalnie zainteresowany klientami) trener. Niestety – widok osób nie mających wiedzy, w jaki sposób używać maszyn i zdanych całkowicie na samych siebie, nie był aż tak rzadki, jak się spodziewaliśmy... W czym można pomóc? Zacznijmy jednak od miejsc, zapewniających pod tym względem największy komfort. Rewelacyjna opieka, zaintere- {fitness} sowanie i ciągła kontrola poprawności wykonywanych ćwiczeń czeka na nas w Młynie. Trener cały czas obecny jest na sali, nawiązuje z ćwiczącymi bardzo miły, nie narzucający się kontakt. Przed ustawieniem programu zadaje pytania o kondycję i przebyte kontuzje, dopasowuje poziom ćwiczeń do możliwości. Bardzo dobrze sprawdzają się Energym również opiekunowie siłowni w Platinium – zainteresowanie klientem jest szczere, komunikacja bardzo dobra. W Atlanticu pod tym względem jest już nieco gorzej. O ile kobieca część naszego teamu mogła liczyć na zainteresowanie instruktora, męski tester został niemal całkowicie zignorowany (choć jego bezradność – nie wnikajmy: autentyczna czy odegrana na potrzeby testu – widoczna była od pierwszej chwili). Program dla osoby początkującej został ustawiony w miarę szybko, gorzej było na poziomie zaawansowanym – tu nie zostało zapropono- wane żadne ćwiczenie, które dla wytrenowanych mięśni stanowiłoby wyzwanie. Jednak najgorzej w naszym przekonaniu pod względem opieki trenerskiej wypadł Energym. Z dwójki zatrudnionych tam instruktorów bardziej niedostępne wrażenie robi ten o posturze znacznie rozbudowanej. Jednak to na jego pomoc można liczyć: nawet nie proszony poprawia ustawienia ciała i pomaga dopasować obciążenie do indywidualnych możliwości. Drugi z trenerów wydaje się niemal całkowicie nie zainteresowany swoją pracą – najczęściej spotkać można go za kontuarem recepcji, wpatrzonego w ekran monitora. Dwie panie, które do siłowni przyszły razem z nami i już na pierwszy rzut oka widoczne było, że nie mają najmniejszego pojęcia, co robić ze skomplikowanym sprzętem, po dwóch kwadransach wyrywkowego szarpania się z przypadkowymi maszynami wylądowały na bieżni: jedynej rzeczy, jaką udało im się okiełznać. Jesteśmy czynni całą dobę Rozważamy teraz, jaka jest dostępność siłowni i jakie są ich dodatkowe możliwości. Położony w centrum (brak parkingu) Młyn zlokalizowany jest w pięknej, historycznej kamienicy – dawnym młynie, który warto zobaczyć. Poza siłownią oferuje też zajęcia z piłkami, jogę, pilates, taniec i Indoor PODSUMOWANIE czystość, funkcjonalność i estetyka miejsca poziom opieki trenera jakość sprzętu ogólne wrażenie Atlantic Młyn 4,5 3,5 4,5 4,5 5 5 5 5 Cykling oraz – po zajęciach – bar kawowy. Młyn czynny jest od godz. 7 do 23, w weekendy od 9 do 18, a jego klientkami są w większości panie. Atlantic to również centrum, a parking mieszczący się przy klubie nie pomieści zbyt wielu samochodów. Jednak to zdecydowanie najlepsze miejsce w mieście do uprawiania squasha, a właściciele oferują swoim gościom także wspomnianą już saunę, salę fitness i komfortowe spa. Dużym atutem siłowni w Atlanticu jest też fakt, że – z uwagi na sąsiadujący z kompleksem hotel – ćwiczyć tu można nawet 24 godziny na dobę. Wśród przychodzących klientów spory odsetek stanowią kobiety, osoby pracujące w centrum oraz goście hotelowi i cudzoziemcy. Energym to przede wszystkim duża, przestrzenna, położona na piętrze sala oraz solarium. Budynkowi nie towarzyszy parking, jednak w tej okolicy znalezienie miejsca do pozostawienia samochodu nie jest problemem. Miejsce czynne jest od godziny 6 do 23, a w soboty i niedziele od 8 do 16. Przy ulicy Wrocławskiej ćwiczy dużo młodzieży, uczącej Platinium 5 5 5 5 Energym 4 2 4 4 się i studiującej, facetów jest tu nieco więcej niż gdzie indziej. Platinium położone jest nieco dalej od centrum, jednak na klubowym parkingu każdy znajdzie dla siebie miejsce, a poza siłownią czeka na nas tutaj także doskonale prowadzony spinninig, zajęcia fitness i weekendowe spotkania poranne. To tylko część oferty – klub ruszył zaledwie tydzień przed oddaniem gazety do druku, dlatego nie mogliśmy na własnej skórze sprawdzić wszystkiego, co oferuje to wyjątkowo energetyczne miejsce: treningu personalnego, masaży oraz cuda-robiącej maszyny Vibro Training. Kończymy ten tekst zmęczeni i wypoceni – jednak było warto. Nie tylko dlatego, że stoimy na stanowisku, że czytelniczkom „Miasta Kobiet” należą się tylko wiarygodne informacje, a rynkowi fitness w Krakowie dobrze zrobi zdrowa konkurencja. Także dlatego, że siłownia to świetna zabawa zapewniająca rewelacyjne efekty i samopoczucie. Warto przetestować na własnej skórze! Matylda Stanowska Agnieszka Kozak Maks Rokatański www.miastokobiet.pl 51 {fitness} W ZDROWYM CIELE ... AKTYWNY ODPOCZYNEK W KLUBIE FITNESS KSZTAŁTUJE CIAŁO I OSOBOWOŚĆ zęsto słyszymy, że kluby fitness dostarczają motywacji do pracy nad sylwetką i zmiany trybu życia. Ułatwiają pokonanie słabości fizycznej – a to pierwszy krok do lepszego samopoczucia. W Krakowie powstaje coraz więcej miejsc, w których możemy zadbać o kondycję i wydolność układu oddechowego i krążenia, poprawić sylwetkę, rozładować napięcia wywołane niepowodzeniem, stresem i zmęczeniem, osiągnąć stan równowagi i powalczyć z chorobami cywilizacyjnymi. Aktywny odpoczynek w klubie fitness kształtuje ciało i osobowość, powoduje też wydzielanie hormonu szczęścia – endorfiny. Nie wystarczy jednak kilka ćwiczeń na siłowni czy godzina zajęć fitness. Gwarancją sukcesu jest kompleksowość i systematyczność ćwiczeń. Z kolei klub musi iść z duchem czasu, oddając do dyspozycji gości oprócz siłowni i sali do ćwiczeń również saunę i masaże, które uzupełniają trening, poprawiając jego skuteczność. C Jak znaleźć dobry klub fitness? Powinien dawać możliwość korzystania z kilku podstawowych usług. Personalny trening na siłowni to popularna forma aktywnego spędzania czasu, pozwalająca żyć w zgodzie z zasadami Międzynarodowej Organizacji Zdrowia. A te zalecają ćwiczenia po 30 minut przez siedem dni w tygodniu, aby tętno przyśpieszyło do 130/min. Dzięki takiemu treningowi możemy osiągnąć wymarzoną sylwetkę w krótkim czasie. Jednak często indywidualne ćwiczenia na siłowni nie przynoszą efektu. Nowoczesny sprzęt i silna motywacja nie wystarczą, potrzeba jeszcze fachowości i doświadczenia instruktora. Dba on nie tylko o bezpieczeństwo ćwiczeń, lecz także o technikę ich wykonywania, dzięki czemu każda minuta spędzona na siłowni jest efektywniejsza. Trener indywidualnie dobiera zestaw ćwiczeń, określa obciążenie i liczbę powtórzeń, kierując się celami, jakie stawia sobie ćwiczący, a jego obecność dopinguje do zwiększonego wysiłku i pokonywania zmęczenia. 52 Miasto Kobiet 2008 Strefa kardio kojarzona jest z bieżniami, rowerami i stepperami, które znamy od lat. Jednak ciągle rozwijająca się branża wellnes oferuje coraz więcej ćwiczeń bardziej wszechstronnych, a co za tym idzie – bardziej skutecznych. Dobre kluby wprowadzają urządzenia łączące możliwości różnych, wykorzystywanych dotąd sprzętów. Spinning, cieszący się w całej Polsce niezwykłą popularnością, jest w Krakowie nowością. To oryginalna i skuteczna metoda wzmacniania ciała i spalania ogromnych ilości kalorii. Zajęcia odbywają się w grupach, przy muzyce i wykorzystują rowery stacjonarne. Trening może mieć charakter interwałowy, wytrzymałościowy, siłowy lub może być rodzajem sprawdzenia wszystkich tych cech w specjalnie organizowanym „race day”. Fitness pozwala uzyskać wymarzoną sylwetkę, poprawić wydolność organizmu, wzmocnić i ujędrnić ciało – a wszystko to przy okazji miłej pracy w grupie i przy muzyce. Zajęcia noszą różne nazwy, jednak muszą się na nie składać: – formy wzmacniające, nowością jest użycie sztang, dzięki którym poprawiamy wydolność organizmu, wytrzymałość i siłę mięśni, spalamy też tkankę tłuszczową. Nie powoduje to jednak przyrostu masy mięśni, a tylko ich rzeźbienie. – formy kondycyjne, mentalne i mieszane, pomagają uzyskać wspaniałe samopoczucie i satysfakcję z ćwiczeń, dlatego powinno się korzystać z każdej, by harmonijnie realizować swoje cele. Vibro trening to także zupełna nowość w klubach. Pomaga w rzeźbieniu sylwetki, opcjonalnie zawiera też masaż i ćwiczenia rozciągające. Może stanowić uzupełnienie szerszego treningu albo wręcz zastąpić go osobom cierpiącym na brak czasu. Nawet 30 minut takiego treningu przynosi niesamowite efekty. Reasumując – trening personalny na siłowni, pomoc wykwalifikowanych instruktorów, fitness, spinning, vibro trening i sauna to podstawowe elementy oferty dobrego klubu fitness. Bez nich nie jest on w stanie zagwarantować klientom warunków do harmonijnego rozwoju, samorealizacji i dbałości o zdrowie. {uroda} Londyn–Kraków W kwietniu krakowski Face and Body Institute obchodził pierwszą rocznicę istnienia. W Instytucie, specjalizującym się w medycynie estetycznej, spotkało się wieloletnie doświadczenie angielskiej lekarki Elisabeth Dancey i młodzieńcza energia Polki, Pauliny Pyki. Historia tego spotkania zaczęła się kilka lat wcześniej. Paulina Pyka miała 19 lat, gdy zaraz po maturze wyjechała do Anglii. – Nie miałam sprecyzowanego pomysłu, co studiować, chciałam się nad tym zastanowić, poszukać inspiracji. Za pierwszym razem pojechałam na siedem miesięcy jako au pair. Niestety, rodzina, do której trafiłam, okazała się inna od tego, co było ustalone z agencją organizującą wyjazd. Oboje byli Hindusami, którzy potrzebowali służby, a nie opiekunki do dziecka. Myślę, że nauczyło mnie to pokory i mocno zahartowało. Wytrzymałam. Po kilku dniach zrozumiałam, że albo wracam – a tego nie chciałam – albo muszę sobie tam jakoś zorganizować życie. Postawiłam na naukę i to mi pomogło; poszłam do college’u, gdzie w pięć miesięcy podciągnęłam angielski do poziomu „advanced”. Do Polski wróciła tylko na chwilę i zaraz wyjechała znowu, tym razem z zamysłem znalezienia pracy, ale też równoczesnego studiowania w szkole psychoterapii ruchem i tańcem. Ale wszystko potoczyło się inaczej. – Udało mi się wynająć mieszkanie w samym centrum Londynu, z widokiem na Big Ben, a po tygodniu już byłam w klinice Face and Body, która właśnie szukała kogoś do poprowadzenia recepcji. Ogłoszenie wisiało na witrynie sklepowej. Wieczorem poszłam na rozmowę kwalifikacyjną i dzień później zaczęłam pracę. O medycynie estetycznej wiedziałam wtedy niewiele, a określenie „kurze łapki” poznałam najpierw w języku angielskim. Właścicielka Face and Body Institute, Elisabeth Dancey, jest w Wielkiej Brytanii autorytetem w dziedzinie medycyny estetycznej. Na początku swojej lekarskiej drogi zajmowała się zdrowym żywieniem. Dopiero potem zainteresowała ją medycyna estetyczna, którą zgłębiała w jej kolebce, czyli we Francji. Stamtąd przywiozła i upowszechniła na Wyspach między innymi mezoterapię. W Londynie zaczynała od małego stanowiska wynajętego w gabinecie dermatologii estetycznej, a po 3 latach miała już tylu klientów, że mogła otworzyć 56 Miasto Kobiet 2008 pracowałam sobie takie zaufanie i że zobaczyła we mnie taki potencjał. Krakowski Face and Body Institute wystartował w marcu ubiegłego roku. Zabiegi wykonują tu tylko lekarze. Lista zabiegów jest długa: redukcja cellulitu i rozstępów, TITAN (niechirurgiczny lifting twarzy i ciała), Mole mate (diagnozowanie zmian skórnych), Radiolase (usuwanie niezłośliwych zmian skórnych), wypełniacze na bazie kwasu hialuronowego, wybielanie zębów, botox… – Sprowadzane przez nas aparaty do zabiegów są często pierwszymi w Polsce, jedynymi lub Paulina Pyka i Michał Piróg Paulina Pyka fot. Łukasz Gawroński ................................................................................. własną klinikę. Siedziba brytyjskiego Face and Body Institute to niewielki, nie rzucający się w oczy dom w prestiżowej dzielnicy Londynu. Placówka dr Dancey zapewnia nie tylko profesjonalizm zabiegów, ale też przyjazną atmosferę i dyskrecję. Według Pauliny Pyki tajemnicą sukcesu, jaki Elisabeth Dancey odniosła w Londynie, w którym istnieje ogromna konkurencja w tej branży, jest nie tylko jej doświadczenie, ale i to, że zna każdego klienta i wszystkie zabiegi medyczne wykonuje sama. Gdy się patrzy na tę wysoką, szczupłą, niezwykle promienną Angielkę, nietrudno w to uwierzyć. dr Elisabeth Dancey założycielka Face and Body Institute Minął rok i Paulina szykowała się do wyjazdu do Polski na miesięczny urlop. – Pewnego wieczoru zupełnie przypadkowo zaczęłyśmy rozmawiać o tym, jak wygląda rynek medycyny estetycznej w naszym kraju. Elisabeth zapytała, czy w czasie wakacji mogłabym się zorientować, czy jest nisza na takie usługi. I kiedy ja chodziłam po Krakowie, by rozeznać tę branżę, ona przygotowywała dla mnie kontrakt. Byłam kompletnie zaskoczona tym, że w rok wy- w czasie rocznicowych obchodów Face and Body Institute jednymi z niewielu – chwali się Paulina Pyka. Ich skuteczność miały okazję przetestować w czasie rocznicowych obchodów polskie celebrities, między innymi Kinga Preiss, Zofia Czernicka i Tomasz Schimscheiner. Marzenie Pauliny o psychoterapii ruchem i tańcem też się spełniło, tyle tylko, że studiuje ją w Warszawie, a nie Anglii. A oprócz tego jeszcze resocjalizację w Krakowie. Kiedy ma na to czas? – Jest bardzo ciężko. Nie ma co ukrywać – ze względu na pracę studia cierpią, a ja uczę się tylko przed sesją. W ubiegłym roku jako jedna z 30 kobiet w Polsce (i jedna z trzech z Krakowa) wzięła udział w projekcie „Jak dobrze być przedsiębiorczą kobietą”. Film o jej drodze do własnego biznesu miliony Polek mogły obejrzeć w telewizyjnej dwójce, a potem w Internecie. – Do dziś pamiętam telefon z zaproszeniem do udziału w filmie. Było to 1 kwietnia, więc czekałam, aż ktoś powie – „prima aprilis!”. Na gali kończącej projekt dowiedziałam się, że setki tysięcy kobiet odwiedzają regularnie stronę projektu, korzystają z porad ekspertów i zainspirowane tymi filmami myślą o otwieraniu własnego biznesu. Wiem, że projekt ma być kontynuowany. To był doskonały pomysł, żeby zmotywować kobiety do działania i uruchomić gigantyczny potencjał, jaki posiadają. Aneta Pondo {uroda} Aminokwasy w pigułce, czyli odbudowa włosów i paznokci maju rządzi słońce i... miłość. Promienie słoneczne i zielone otoczenie poprawiają nam nastrój, pobudzają do działania, motywują do zmian. Zaczynamy farbować włosy, układać nowe fryzury, malować paznokcie, kupować dodatki, wprowadzamy do naszej szafy nową kolorystykę. W całym tym zamieszaniu zapominamy o tym, że każda zmiana niesie za sobą konsekwencje nie tylko dla naszego wyglądu, ale przede wszystkim – zdrowia. Wszelkie farbowania, prostowanie włosów, kręcenie loków, przyklejanie tipsów, nieprofesjonalny pedicure – poprawiają wygląd, ale niszczą strukturę paznokci i włosów. Im więcej zabiegów z zewnątrz, tym bardziej należy dbać od wewnątrz. Dobrą kondycję naszych włosów i paznokci pomagały nam zazwyczaj utrzymać preparaty zawierające wyciąg ze skrzypu polnego, witaminy i minerały. Ale oferta rynkowa co roku się rozszerza. Przed kupnem suplementu warto zastanowić się nad składnikami budującymi nasze włosy i paznokcie. Głównym budulcem warstwy rogowej naskórka paznokci i włosów jest keratyna. Charakteryzuje się ona wysoką zawartością aminokwasów: metioniny oraz cysteiny. To właśnie wspomniane aminokwasy sprawiają, że nasze włosy błyszczą i mają zdrowy wygląd. Jak? Dzięki ich obecności w organizmie tworzą się „wiązania dwusiarczkowe”. Pełnią one rolę wzmocnień oraz nadają prawidłową przestrzenną budowę poszczególnym włosom i płytce paznokcia. Wysoki poziom aminokwasów zapobiega także wypadaniu włosów oraz rozdwajaniu się końcówek. Niestety, rzadko występują w tradycyjnej polskiej kuchni, dlatego też pozostaje nam suplementacja. „Aminokwasy w pigułce” możemy od niedawna nabywać w aptekach. Onozis Beauty – jest to suplement diety w formie różowych (naprawdę!) tabletek. W skład Onozis Beauty oprócz aminokwasów (L-cysteina i L-metionina) wchodzi także żelazo. Uczestniczy ono w procesie transportu i magazynowania tlenu w organizmie. W 58 Miasto Kobiet 2008 Obecność żelaza sprawia, że aminokwasy mogą dotrzeć w najdalsze zakątki naszego organizmu – np. do skóry głowy. Przy kuracji Onozisem ich przyswajanie przez organizm jest o 20% lepsze. Panie powinny pamiętać o uzupełnianiu żelaza zwłaszcza w okresie miesiączki. Wtedy dużo go tracimy, a nasze włosy słabną. Onozis zawiera też „obowiązkowe” składniki takie jak witamina B5 oraz cynk. Większość producentów preparatów na włosy i paznokcie przekonuje o wyjątkowym działaniu swoich produktów. Ale gdzie są dowody? Trudno jest zauważyć zmianę zwłaszcza przy długich włosach. Jeśli chcesz sprawdzić, czy włosy stają się bardziej gęste i mocniejsze, śledź częstotliwość ich wypadania. Co 2-3 dzień stosowania preparatu wzmacniającego policz włosy, które straciłaś pod prysznicem. Pamiętaj o tym, że każdy człowiek traci ich przeciętnie 100 dziennie. 20-30 włosów na kafelkach łazienki to naprawdę nie tragedia! Zwróć uwagę na to, że dobrze odżywiane od wewnątrz włosy zaczynają szybciej rosnąć „nie tylko na głowie”. Przyjrzyj się swoim paznokciom, brak plamek czy przebarwień świadczy o dobrej kondycji. Powyginaj je lekko i sprawdź czy stały się twardsze. Producent preparatu Onozis Beauty wpadł na pomysł przetestowania „różowych aminokwasów” wśród klientów prestiżowych salonów fryzjerskich. 90% testujących zauważyło przede wszystkim szybszy wzrost paznokci i włosów. Obecnie Onozis testowany jest w krakowskim MOLOKO hair studio i gabinecie kosmetycznym EGO. Zanim akcja przeniesie się do Poznania wszystkie czytelniczki Miasta Kobiet (i ich brzydsze połowy też) mogą wygrać w konkursie naszego pisma i Onozisu prawdziwie nowy różowy look. ................................................................. Informacji o konkursie szukaj na stronie nr 55 {zdrowie} Do dentysty, GDY BOLI GŁOWA zacuje się, że niemal 60 proc. społeczeństwa w zmiennym stopniu wykazuje objawy typowe dla schorzeń SSŻ (Stawu Skroniowo-Żuchwowego). Objawami mogą być zarówno odgłosy nieszkodliwego „strzelania” w stawie skroniowożuchwowym, lekkie poranne bóle głowy, jak również silny, przewlekły, niezwykle uporczywy ból. S STOMATOLOGIA CICHOŃ uspokaja: Współczesna stomatologia potrafi się uporać z tego rodzaju dolegliwościami dzięki innowacyjnemu produktowi – szynie NTI. Czym jest szyna NTI? NTI (Nociceptive Trigeminal Inhibition) to spowodowany zbyt dużym obciążeniem zębów wrodzony odruch obronny polegający na tym, że mózg wysyła do mięśni impuls zapobiegający silnemu zaciskaniu szczęk. Niestey u wielu osób, szczególnie żyjacych w stresie, impuls ten jest wysyłany zbyt rzadko. W takich przypadkach stosuje się szynę NTI, która jest „amortyzatorem” między zbyt silnie zaciskanymi szczękami. Stanowi ją poliwęglanowa matryca, którą stomatolog dopasowuje indywidualnie każdemu pacjentowi. Działa ona w przybliżeniu tak samo, jak ściskany zębami ołówek. Łatwo zbadać opusz- kami palców, że gdy zaciskamy zęby na ołówku, aktywność mięśni skroniowych jest znacznie mniejsza niż wtedy, gdy robimy to bez jego udziału. Efekty zastosowania szyny NTI są natychmiastowe. SZYNA NTI OGRANICZA LUB ELIMINUJE: ■ napięciowe bóle głowy ■ migrenowe bóle głowy pochodzenia napięciowego ■ zaburzenia czynnościowe stawów skroniowo- żuchwowych ■ zgrzytanie zębami (bruksizmy) ■ przeciążenia powodujące łamanie zębów ZAPRASZAMY DO GABINETU STOMATOLOGIA CICHOŃ NA BEZPŁATNĄ KONSULTACJĘ. NASZ SPECJALISTA CHĘTNIE ODPOWIE NA KAŻDE PYTANIE DOTYCZĄCE NTI {edukacja} Sprawa Edukacji S. „ rys. Eliza Luty Witam! Jestem uczniem jednego z krakowskich liceów. Niedawno w mojej szkole wyświetlono szereg filmów traktujących o tematach aborcji i homoseksualizmu. W jednym z nich można było usłyszeć zdanie, że liberałowie i postkomuniści mordują nienarodzone dzieci” – NAPISAŁ W SWOIM LIŚCIE DO GRUPY MŁODZIEŻOWYCH DORADCÓW „PONTON” W WARSZAWIE MARCIN, UCZEŃ KRAKOWSKIEGO IX LICEUM OGÓLNOKSZTAŁCĄCEGO. Krakowie, niestety, nie bardzo wiadomo, do kogo się w takich sprawach zwrócić. – Główny problem z edukacją seksualną w Polsce polega na tym, że jej nie ma. I nie jest to problem wyłącznie dużych miast – mówi Aleksandra Józefowska, koordynatorka grupy Ponton. – W prawie przewidziane jest czternaście godzin zajęć z wychowania seksualnego lub tzw. wychowania do życia w rodzinie. Jednak nikt nie sprawdza tego, jak w rzeczywistości jest to realizowane. W większości przypadków nauczyciele zamiast mówić o tym, w jaki sposób młody człowiek powinien odpowiedzialnie rozpoczynać swoje życie seksualne, ograniczają się do przekazywania swoich poglądów i szerzenia propagandy w stylu, że „jeśli seks, to tylko po ślubie”. W Filmy niezgody Liceum, w którym uczy się Marcin, nie jest pewnie wyjątkiem. Podobne filmy zakupuje wiele polskich szkół. – Z filmów dowiedzieliśmy się, że homoseksualizm można a wręcz należy leczyć oraz, że homoseksualiści w wyniku emocjonalnej atrofii nie są w stanie stworzyć żadnej więzi z drugim człowiekiem – wylicza Marcin w swoim liście. – Po emisji filmu nauczycielka wychowania do życia w rodzinie porównała dzisiejszą ustawę aborcyjną do stalinowskich i hitlerowskich metod niszczenia narodu polskiego – dodaje. Nagrania te pokazała uczniom także nauczycielka na lekcji wychowawczej. Kiedy podczas takich zajęć Marcin głośno sprzeciwił się propagowanym w filmach poglądom, 64 Miasto Kobiet 2008 wywołał szkolny skandal. – Nauczycielka skłóciła ze mną resztę klasy, sugerowała, że mam ze sobą jakiś problem – mówi. Konflikty ideologiczne zastąpiły prawdziwy cel zajęć z wychowania seksualnego. – Nie powiedziano nam nic o metodach zabezpieczania się przed chorobami wenerycznymi czy niechcianą ciążą, poza metodami naturalnymi. Z ust nauczycielki nie padło też ani razu słowo „seks” – zauważa Marcin. Dyrektor IX LO – Anna Urbańska – widzi te sprawę zupełnie inaczej. – Po wyświetlanych w klasie filmach, zawsze prowadzona jest dyskusja. Chodzi o to, aby każdy mógł zabrać głos i przedstawić swój punkt widzenia. Ponadto jej zdaniem, szkoła nie jest jedynym winowajcą za niedostateczne lub błędne wychowanie seksualne młodzieży. – Szkoła nie czuje się jedyną instytucją odpowiedzialną za taką edukację. Pierwszoplanowym dla ucznia partnerem są i powinni być rodzice, a inne instytucje, jak szkoła, kościół, grupy wolontariackie, stowarzyszenia, grupa rówieśnicza, itp. tę edukację dopełniają. ale brak im przygotowania emocjonalnego. Gazety o seksie mówią „zrób to, bo to jest fajne i wszyscy to robią”, podczas gdy w domu i szkole seks to tabu. Młodzież zaczyna się gubić. Skutków braku wychowania seksualnego nie trzeba szukać daleko. O pomoc do grupy Ponton zwróciła się kiedyś dziewczyna mówiąc, że od siedmiu miesięcy nie ma okresu, urósł jej brzuch i piersi, podejrzewa więc, że może być w ciąży, ale boi się o tym powiedzieć rodzicom, bo wówczas wyszłoby na jaw, że nie jest już dziewicą. Na porządku dziennym są także pytania, czy można zajść w ciążę masturbując się albo korzystając z publicznej toalety. – Wśród młodych ludzi wciąż krążą mity dotyczące tego, jak zachodzi się w ciążę albo kiedy powinno się przeżyć swój pierwszy raz. Zawsze tłumaczymy im, że tu nie istnieje żadne „powinno się”, ale że o inicjacji ma decydować świadome „chcę i jestem na to gotowy” – mówi Józefowska. – Ciągle pokutuje także przeświadczenie, że podczas pierwszego razu nie można zajść w ciążę. Zakazany owoc Ponton ratunkowy – Brak dobrze prowadzonych zajęć z wychowania seksualnego kończy się tym, że cała wiedza dotycząca sfery seksualnej, jaką posiada młodzież, czerpana jest od rówieśników, z Internetu albo z pism młodzieżowych – mówi Józefowska. – To z kolei prowadzi do seksualizacji młodzieży. Gazety dla młodzieży podchodzą do kwestii seksu jednostronnie. Często ograniczają się do porad typu: „jak być sexy” albo „jak opanować technikę całowania do perfekcji”. Wiedza młodzieży jest przez to poszarpana. Znają techniki i nazewnictwo, Dla młodzieży, która nie ma kogo zapytać o „te” sprawy powstał właśnie Ponton. Grupa ta zrzesza młodych ludzi, którzy – na zaproszenie dyrektorów i nauczycieli gimnazjów i liceów – odwiedzają szkoły, by tam organizować zajęcia z wychowania seksualnego. Wielu z doradców Pontonu ma wykształcenie psychologiczne lub seksuologiczne. Wszyscy przeszli szkolenia z ekspertami: seksuologami, pedagogami i ginekologami. Jednak to, co jest największym ich atutem, to młodość. – Młodzież dużo chętniej zwierza się z „tych” spraw ludziom młodym. W rozmowie z nami nie mają bowiem takich oporów, jak ma to miejsce w przypadku, gdy przychodzi im poruszać kwestie seksu przy rodzicach czy nauczycielach – mówi Aleksandra Józefowska. Ponton odpowiada także na pytania młodzieży drogą mailową i prowadzi telefon zaufania. – Często przeciwnicy naszej działalności sugerują, że rozmawianie o seksie zachęca tylko młodych ludzi do wcześniejszej inicjacji. To kompletna bzdura! Zajęcia z seksualności można prowadzić już z małymi dziećmi, pod warunkiem, że odpowiednio dopasuje się program zajęć do ich wieku – zapewnia Józefowska. – Unikanie tematów intymnych prowadzi do sytuacji, w której dzieci wyrastają w lęku przed swoim ciałem. A przecież pochwa czy penis jest takim samym organem jak ręka czy głowa. Deska dla Krakowa? Pomoc w sprawach edukacji seksualnej potrzebna jest szkołom. Co do tego wątpliwości nie ma także dyrektor IX LO. – Problem aborcji i homoseksualizmu to zagadnienia bardzo trudne. Byłoby dobrze gdyby szkoła miała w tej dziedzinie partnerów wspierających – deklaruje Anna Urbańska. Do niedawna Ponton działał wyłącznie w Warszawie, jednak ich akcje, jak np. wakacyjny telefon zaufania, znane były w całej Polsce. Od lutego swoją „szalupę ratunkową” w sprawach seksu ma już młodzież z Gdańska. W dalszych planach jest utworzenie filii w Poznaniu, a potem także i w Krakowie. Wybór miast nie jest przypadkowy. – Po prostu w Gdańsku znaleźli się ludzie, którzy mieli dość zapału, by od zera stworzyć u siebie grupę doradców. My pomogliśmy w szkoleniach i podzieliliśmy się swoimi doświadczeniami, cała reszta to ich zasługa. Kraków też może mieć Ponton, ale pod warunkiem, że znajdą się wolontariusze, którzy zechcą pomagać innym – mówi Józefowska. Konieczna będzie też pomoc którejś z krakowskich organizacji czy placówki edukacyjnej, która na początek użyczy Pontonowi siedziby. Warszawski Ponton działa jako grupa nieformalna przy Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny w Warszawie. Karolina Siudeja .......................................................... PONTON Telefon zaufania 022 635 93 92 w piątki w godzinach 16.00 – 20.00, www.ponton.org.pl e-mail: [email protected] www.miastokobiet.pl 65 {macierzyństwo} Mamą będę później STRACH PRZED UTRATĄ PRACY, KOLEJNY KIERUNEK STUDIÓW, KARIERA, ABSORBUJĄCE PASJE, ODKŁADANIE PIENIĘDZY NA MIESZKANIE. DZIECKO? NIE TERAZ. PÓŹNIEJ. CORAZ WIĘCEJ MŁODYCH POLEK ŚWIADOMIE WYBIERA MACIERZYŃSTWO DOPIERO WTEDY, GDY WSKAZÓWKI BIOLOGICZNEGO ZEGARA WYSTUKAJĄ TRZYDZIEŚCI LUB WIĘCEJ LAT. – Ludzie w moim wieku chcą dorobić się, poużywać życia, a dopiero później „babrać się w pieluchach” – tłumaczy Agnieszka, mama małej Tosi. – Moje macierzyństwo było całkowicie zaplanowane i przemyślane. Tosia pojawiła się w momencie, gdy oboje z mężem stwierdziliśmy, że już czas zostać rodzicami. Nie miałam żadnych dylematów, czy urodzić dziecko czy nie, ale i u mnie w pracy nie było żadnych problemów z tym związanych. Bożena ma 37 lat i od kilku miesięcy jest szczęśliwą mamą Łukaszka. – Myślę, że u sporej liczby kobiet pragnienie macierzyństwa pojawia się właśnie w późniejszym wieku – zauważa. – Ale są też inne powody. Choćby obawa przed utratą pracy, konieczność liczenia się ze sporymi wydatkami na dziecko. Młode małżeństwa są zazwyczaj na tzw. dorobku, a osiągnięcie stabilizacji finansowej może trwać nawet kilka lat. Jak sama przyznaje, pojawienie się dziecka sprawiło, że całe jej dotychczasowe życie stanęło na głowie. Wszystkie inne sprawy – praca, kariera naukowa – musiały zejść na drugi plan. Dzień został podporządkowany ważącemu już 6 kg maleństwu o niebieskich oczkach. 66 Miasto Kobiet 2008 – Mimo iż jeszcze w okresie ciąży teoretycznie przygotowywałam się do opieki nad dzieckiem, po porodzie byłam pełna obaw i niepokojów, czułam się bezradna. Potrzebowałam czasu, by oswoić się ze swoją nową rolą – wspomina pierwsze tygodnie po powrocie ze szpitala. Ale też z całym przekonaniem podkreśla, że macierzyństwo daje jej mnóstwo satysfakcji i radości. – Jest jednak warunek – należy bezwzględnie znaleźć choć trochę czasu wyłącznie dla siebie. Bardzo ważna jest umiejętność pielęgnowania swej kobiecości i relacji z mężem oraz powrót, przynajmniej w części, do spraw, które sprawiały nam przyjemność – mówi Bożena. Później znaczy trudniej – Kilkanaście lat temu kobiety najczęściej decydowały się na ciążę mając po dwadzieścia kilka lat. Teraz w Europie Zachodniej co piąta kobieta rodzi pierwsze dziecko po 35 roku życia – mówi doktor Artur Ludwin, ginekolog-położnik. Również w Polsce do drzwi poradni ginekologicznych coraz częściej pukają kobiety, które zdecydowały się na późniejsze macierzyństwo. – Zmieniły się również po- jęcia ginekologiczne. Dawniej w położnictwie, w odniesieniu do matki będącej po raz pierwszy w ciąży po 35 roku życia, używało się terminu „stara pierwiastka”. Teraz mówi się „dojrzała” lub „w zaawansowanym wieku matczynym” – tłumaczy Ludwin. – Z ginekologicznego punktu widzenia najlepszy czas na urodzenie dziecka przypada między 18 a 28 rokiem życia. Najstarsza na świecie kobieta, która została biologiczną matką, miała 59 lat. Ciężarne po 35 roku życia są w grupie zwiększonego ryzyka, jednak część czynników ryzyka może być wyeliminowana zarówno w okresie przedciążowym, jak i w trakcie ciąży. Kobiety w starszym wieku narażone są na problemy związane m.in. z samym zajściem w ciążę, ryzykiem urodzenia dziecka z wadą genetyczną, poronienia oraz nasilającymi się podczas ciąży już istniejącymi kłopotami zdrowotnymi. Jak pokazują statystyki, problemy z zajściem w ciążę ma 1/3 kobiet w wieku od 35 do 39 lat oraz połowa 40-latek. Jeśli kobieta, która ukończyła 35 lat, zaczyna się starać o ciążę i nie udaje jej się w nią zajść w ciągu pół roku, to powinna poddać się specjalistycznej diagnostyce. {macierzyństwo} ilustracja: Agnieszka Kucia Do najczęściej występujących zaburzeń należy zespół Downa. U kobiet 25-letnich ryzyko urodzenia dziecka z taką chorobą wynosi 1 na 1250 przypadków, u 30-letnich jest to 1 na 1000. Pięć lat później ryzyko wzrasta już gwałtownie – 1 na 400 ciąż. W wieku 40 lat występuje prawdopodobieństwo 1 na 100 ciąż, a w wieku 49 lat – 1 na 10 ciąż. Pojawia się też większe ryzyko obumarcia płodu – po czterdziestce jest dwa razy większe niż przed trzydziestką, podobnie jak prawdopodobieństwo, że konieczne będzie cesarskie cięcie. W USA to ostatnie przeprowadzane jest u 47 procent kobiet rodzących po raz pierwszy po 35 roku życia i 21 procent kobiet przed 30 rokiem życia. Mieć czy być? U młodszych kobiet takie badania wskazane są dopiero po roku. Kolejne ryzyko to poronienie. – Do większości poronień dochodzi w pierwszym trymestrze ciąży, niezależnie od wieku. Badania wykazują, że ok. 10 procent ciąż wykrytych przed 30 rokiem życia kończy się poronieniem. Między 35 a 39 rokiem życia ryzyko wzrasta do 30 procent, a między 40 i 44 rokiem – aż do 50 procent. Jest to spowodowane wzrostem nieprawidłowości chromosomalnych w komórkach jajowych starszych kobiet lub w rozwijających się zarodkach – wyjaśnia ginekolog. Po 30. roku życia w czasie ciąży występuje też większe prawdopodobieństwo nasilenia się problemów zdrowotnych, które zaczęły się jeszcze przed ciążą. Na przebieg ciąży mogą więc wpłynąć takie choroby, jak nadciśnienie tętnicze, cukrzyca, choroba serca czy nerek. U kobiet w tym wieku stwierdzono również większe ryzyko powikłań – cukrzycy ciążowej czy problemów łożyskowych (łożysko przodujące). – Może też dojść do wcześniejszego porodu, jeszcze przed osiągnięciem przez płód dojrzałości optymalnej do życia pozałonowego. Niektóre badania sugerują, że kobiety po 35 roku życia mogą urodzić dziecko z niską masą ciała lub z wadą genetyczną – mówi Artur Ludwin. – W związku z tym zaleca się co najmniej przeprowadzenie nieinwazyjnych testów skriningowych, pozwalających określić ryzyko wystąpienia wady genetycznej. W przypadku stwierdzenia wysokiego ryzyka można zaproponować inwazyjną diagnostykę prenatalną, pozwalającą wykluczyć wadę genetyczną w 100 procentach. Psychologowie społeczni i socjologowie zwracają uwagę na związek między nowymi rolami kobiety i zmieniającym się modelem rodziny a wiekiem zachodzenia w ciążę. – Badania socjologiczne pokazują, że młodzi ludzie chcą założyć rodzinę i mieć co najmniej dwójkę dzieci. Jednak czas dorastania do takiej decyzji wydłuża się, co jest spowodowane kilkoma czynnikami – wyjaśnia dr Małgorzata Duda, socjolog rodziny w Wyższej Szkole im. Bogdana Jańskiego oraz Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. – Jednym z nich na pewno jest czynnik materialny. W naszym społeczeństwie lansowany jest model konsumpcyjny, a więc najpierw „mieć”, a dopiero potem „być”. W pierwszej kolejności chcemy zdobyć pozycję ekonomiczną, więc automatycznie granica wiekowa związania z urodzeniem dziecka przesuwa się. Nie bez znaczenia jest również emancypacja kobiet. Zmieniła się rola kobiety w rodzinie. Kiedyś większość matek miała co najwyżej wykształcenie średnie. Na dalszy plan schodziły aspiracje przywódcze, dążenie do kariery i stanowisk kierowniczych. Teraz kobiety chcą być pełnoprawnymi uczestnikami rynku pracy, który nie zawsze jest im przyjazny. Często pracodawcy zatrudniając młodą kobietę wprost żądają deklaracji, że nie zajdzie w ciążę np. przez najbliższe pięć lat. Sztuka kompromisu Bożena od października zamierza na nowo zająć się obowiązkami zawodowymi. – Widzę, że macierzyństwo wymaga ogromnego poświęcenia i zaangażowania. Nie chodzi wyłącznie o zapewnienie dziecku opieki, ale przede wszystkim o wychowanie go w świecie wartości, zadbanie o jego rozwój intelektualny i emocjonalny. To wymaga przemyślanego i konsekwentnie realizowanego modelu wychowawczego, a tym samym rezygnacji przynajmniej z części własnych ambicji zawodowych. Nie twierdzę, że kobieta, by być dobrą mamą, powinna zrezyg- nować z pracy zawodowej, niemniej pogodzenie wychowania dziecka i pracy wymaga ogromnej samodyscypliny i umiejętności dokonywania w codziennym życiu mądrych wyborów. 32-letnia Basia, która podjęła decyzję o macierzyństwie po zakończeniu nauki, ale przed rozpoczęciem pracy zawodowej, również nie ma złudzeń. – Podstawowy problem to jak pogodzić życie rodzinne i zawodowe. Najgorsza jest świadomość, że trzeba znowu iść na kompromis i albo zrezygnować ze szkolenia, wyjazdu, zebrania, projektu – albo zostawić dziecko z kimś, z kim wolelibyśmy go nie zostawiać. Podkreśla, że w takiej sytuacji najważniejsze jest wsparcie i pomoc najbliższych. Matka na billboardzie Co powinno się zmienić w sposobie traktowania matek? – Przede wszystkim chodzi o pokazanie w przestrzeni publicznej, że macierzyństwo jest pięknym i niezwykłym doświadczeniem, i że pogodzenie macierzyństwa i pracy zawodowej jest możliwe – dzieli się swoimi przemyśleniami Bożena. Dodaje, że kobiety, które powracają do pracy po urlopie macierzyńskim, nie powinny być od razu nadmiernie obciążane obowiązkami. – Należy dać im trochę czasu na to, by powtórnie weszły w rytm pracy. Do tego niezbędna jest elastyczność ze strony pracodawcy. Przydałyby się też takie rozwiązania, jak profesjonalna opieka nad małymi dziećmi w siedzibach firm, aby mamy miały możliwość kontaktu ze swoimi maleństwami i karmienia ich bez wychodzenia z pracy. Jej zdaniem urlop macierzyński powinien zostać wydłużony przynajmniej do sześciu miesięcy. Pierwsze miesiące życia są decydujące dla rozwoju dziecka. Tymczasem, zamiast być z matką, z konieczności jest ono pozostawiane pod opieką niani lub posyłane do żłobka. Cykliczne badania socjologiczne pokazują, że współczesna młoda kobieta ma świadomość, iż pogodzenie roli żony, matki i pracownika jest niezwykle trudne. Trzeba więc umożliwić jej pogodzenie tych ról. – Należałoby wprowadzić długofalowy plan zakładający wsparcie rodziny przez państwo przynajmniej przez kilka pierwszych lat od urodzenia dziecka. Ulgi podatkowe, pomoc na każdym szczeblu edukacji – tak to działa w innych krajach wysoko rozwiniętych. Nie chodzi o rozdawnictwo w postaci „becikowego”, ale o konkretne i długofalowe wsparcie – tłumaczy dr Duda. I dodaje, że należy też popracować nad sposobem postrzegania rodzin wielodzietnych. – To niedopuszczalne, aby pragnienie wychowania licznego potomstwa postrzegano w kategoriach zacofania społecznego. Karolina Kelman www.miastokobiet.pl 67 { uroda news} Włosów nigdy dość O zdrowiu w Pałacu Pugetów Przedłużanie włosów to jedna z efektowniejszych sztuk warsztatu fryzjerskiego, a przy tym coraz Organizatorzy akcji „Porozmawiajmy o zdrowiu” już po raz czwarty zapraszają do Pałacu Pugetów. Spotkanie pod hasłem „Lato pełne zdrowia” poświęcone będzie przede wszystkim chorobom tarczycy. O tym, jak rozpoznać objawy nieprawidłowej pracy tego ważnego gruczołu i jak je leczyć, usłyszymy od lekarza-endokrynologa. Urozmaicony program spotkania przewiduje również dyskusję ze stomatologiem na temat najczęstszych dolegliwości zębów i dziąseł gość ostatniego spotkania oraz wad zgryzu. Poznamy też zbawienne dla zdrowia - Ewa Kuklińska właściwości wina i najnowsze trendy w dziedzinie fot. Olaf Solarz mody i kosmetologii. Gościem specjalnym spotkania będzie Hanna Bakuła, pisarka, publicystka i malarka, a atrakcją – orientalny, porywający taniec brzucha w wykonaniu Katarzyny Galas. Organizatorem cyklu jest Image Line Communications. Miasto Kobiet jest patronem medialnym cyklu. bardziej popularna. Nie dziwi więc, że są firmy, które poszukują do tego celu włosów najwartościowszych – zdrowych, jednorodnych i nigdy nie farbowanych. Tylko takie gwarantują długą żywotność. Bytomska Bella Donna Hair jest firmą rodzinną z długą perukarską tradycją. Wyspecjalizowała się w przedłużaniu włosów w oparciu o włosy słowiańskie, pozyskiwane w Polsce, Słowenii, Czechach i na Słowacji. Ma też wybór włosów europejskich i indyjskich, a wszystkie dostępne w przedziale długości od 20 do 60 cm. Każdy komplet („kitka”) pochodzi od jednej osoby. Najcenniejsze wśród nich są rzecz jasna włosy dziecięce, proste, zdrowe i elastyczne, łatwo poddające się zabiegom fryzjerskim. Stanowią one połowę oferty bytomskiej firmy. ......................................................... Pałac Pugetów 28 maja, godz. 18. www.porozmawiajmyozdrowiu.com www.wlosyslowianskie.pl Poszukaj harmonii Dermique z Ajurwedą - nie tylko w Krakowie Polska Akademia Ajurwedy zaprasza od 23 maja do 1 czerwca na spotkanie z Ajurwedą. Cykl zajęć przewiduje wykłady otwarte dla szerokiej publiczności (wstęp wolny), a także płatne dwudniowe warsztaty „Jak pielęgnować zdrowie. Ajurweda w życiu codziennym” (350 zł). Będzie też trzydniowy kurs dla masażystów i fizjoterapeutów „Masaże ajurwedyjskie. Abhyanga, Udvartana, Udgharshana” (1100-1300 zł). Zajęcia prowadzą lekarze medycyny ajurwedyjskiej dr M. K. Sasidharan i dr S. Sooraj. Z lekarzami będzie można umawiać się także na indywidualne konsultacje. Informacje: Polska Akademia Ajurwedy, ul. Zamkowa 18/14, tel. 012 634 43 83, e-mail: [email protected] W maju Instytut Piękna Dermique w Galerii Kazimierz świętuje pierwszy rok działalności, a zarazem zapowiada utworzenie sieci salonów pod taką samą nazwą w największych aglomeracjach w Polsce. Dermique świadczy usługi w zakresie medycyny estetycznej (m.in. botox, mezoterapia) oraz kosmetyki tradycyjnej. Wykorzystuje najnowsze technologie, takie jak endermologia i mikrodermabrazja. Najnowsze usługi w instytucie to laseroterapia (depilacja laserowa, fotoodmładzanie, usuwanie naczynek i przebarwień). www.dermique.pl / Coś dla domu Fabryka Stylu przy ul. Garbarskiej 4 postawiła na kompleksową obsługę tego, co decyduje o charakterze domowego zacisza. W Galerii Wnętrz można zlecić projekt aranżacji pomieszczeń, zamówić jego wykonanie lub uzyskać fachową poradę. Na miejscu można też nabyć obrazy, ceramikę i bibeloty, a dodatkowo autorską biżuterię i coś na upominek. Galeria Zdrowia natomiast proponuje zastanowić się nad modyfikacją domowej kuchni. W tym celu ułatwia kontakt z dietetykiem. Znajdziemy tu żywność ekologiczną, produkty Organic Planet (przyprawy, bakalie, makarony, ciasta, kawę), a także toskańską oliwę, ryby i owoce morza. 68 Miasto Kobiet 2008 {u r o d a n e w s } Święto kosmetologii w NCK 17. edycja Międzynarodowego Kongresu i Targów LNE & spa. Od 17 do 18 maja w Nowohuc- Przed nami kim Centrum Kultury będzie można obserwować najbardziej prestiżową imprezę edukacyjno-targową w dziedzinie kosmetologii. Już kilka lat temu, gdy uczestniczyło w niej 200300 osób, mówiono, że to największa cykliczna konferencja kosmetyczna w kraju. Teraz przyjeżdża do Krakowa niemal dwa tysiące profesjonalistów, a odwiedzających jest drugie tyle. Nic dziwnego, bo aby swobodnie poruszać się po tym, co oferuje rynek, niezbędna jest spora dawka wiedzy. A kongres to okazja, aby zaczerpnąć jej od najlepszych. Panele kongresu zapowiadają się niezwykle atrakcyjnie. Tegorocznym gościem specjalnym będzie dr Hidemi Morimasa z Japonii, lekarka i masażystka, autorka licznych publikacji i wykładowca międzynarodowych kongresów. Opracowała ona kilka autorskich technik masażu łączących akupresurę, tradycyjną medycynę chińską i najnowszą wiedzę medyczną. W Krakowie pokaże masaż „japoński lifting twarzy”. Z wykładem na temat skuteczności i bezpieczeństwa stosowania kosmeceutyków przyjedzie, również po raz pierwszy, dr Roland Sacher (Niemcy) – jeden z najbardziej znanych ekspertów kosmetyki i kosmetologii, twórca kosmeceutyków Janssen Cosmeceutical. Jacek Szwedo, fizykoterapeuta z wieloletnim doświadczeniem w zakresie estetyki ciała, będzie mówił o elektrostymulacji za pomocą fal radiowych jako metodzie nieinwazyjnego odmładzania. Głęboko energetyzujący polinezyjski masaż lomi lomi nui pokaże mistrzyni tej techniki – Karina Wagner z Nie- 70 Miasto Kobiet 2008 miec. Przez wiele lat, podróżując po Azji, Indonezji i Polinezji, zgłębiała ona tajniki alternatywnych terapii inspirowanych filozofią Wschodu. Ogromne zainteresowanie wzbudzi zapewne autorski masaż antycellulitowy stałego gościa kongresu Gila Amsallema. Ten francuski specjalista od najbardziej poszukiwanych metod masażu zaprezentował swą nową technikę w ub. roku na kongresie LNE w Paryżu. Zabiegi antycellulitowe i modelujące pokażą również Bruno Fauche (Francja) i Piotr Szczotka. To tylko niektóre z poważniejszych kongresowych propozycji. Będzie też dużo nowości w tradycyjnej kosmetyce. Każdy znajdzie coś dla siebie. ................................................................................. 17. Międzynarodowy Kongres i Targi Kosmetyczne LNE & spa 17 - 18 maja, al. Jana Pawła II 232 organizator: Les Nouvelles Esthetiques & spa www.lne.pl ................................................................................. Miasto Kobiet jest partnerem medialnym kongresu www.miastokobiet.pl 71 {wnętrza} Festiwal Wnętrz po raz trzeci 72 Miasto Kobiet 2008 Także i w tym roku Centrum Targowe Chemobudowa otworzy podwoje dla Festiwalu Wnętrz. Tegoroczna edycja imprezy potrwa od 17 do 18 maja. Jej hasłem przewodnim jest „Wspólne poszukiwanie inspiracji”. W specjalnie zaprojektowanej przestrzeni ekspozycyjnej zaprezentuje się ponad 60 wystawców. O atrakcyjności Festiwalu decyduje również bogaty program imprez towarzyszących, współpraca ze znanymi projektantami wnętrz oraz dostępność bezpłatnych porad architektów. Organizator zapowiada, że Festiwal będzie służył prezentacji najnowszych polskich rozwiązań we wzornictwie. Na targach zostanie stworzona specjalna przestrzeń wystawowa dla młodych polskich projektantów. Poza tym będzie można się zapoznać z nowościami pokazanymi na niezwykle prestiżowych targach w Mediolanie oraz zgłębić tajniki aranżacji przestrzeni według feng shui. Patronem honorowym imprezy jest Prezydent Miasta Krakowa prof. Jacek Majchrowski. Miasto Kobiet jest patronem medialnym festiwalu. {architektura} Niedokończona historia yła kiedyś taka bajka o sympatycznym stworzonku, zwanym Kiwaczkiem. Kiwaczek miał wielkie uszy, okrągły brzuszek i razem przyjaciółmi budował dom. Przeszkadzała mu w tym babcia, która z kolei żadnych przyjaciół nie miała. Jedynym zwierzątkiem, jakie jej towarzyszyło, był szczurek imieniem Ogryzek. Działania babci zakończyły się totalną klęską i po tygodniach wytężonych wysiłków Kiwaczek mógł wreszcie powiedzieć: „budowaliśmy, budowaliśmy, no i zbudowaliśmy”. Bajkę o budowlanym przedsięwzięciu futrzaka i jego ferajny opowiadały swoim dzieciom matki w kraju, którego już nie ma – i dobrze, bo serdecznieśmy go nie cierpieli. Nie mam pojęcia, dlaczego przyplątała mi się ta historia, a ewentualne dopatrywanie się podobieństw do osób, instytucji, czy firm opisanych w dalszej części tekstu, będzie nadinterpretacją. Interesująca mnie inwestycja jak na razie różni się od tej kiwaczkowej głównie zakończeniem: „Budowaliśmy, budowaliśmy – i nic…” A teraz zgadywanka! Jakąż to budowę mam na myśli? Nie, to nie szpital w Podgórzu. Nie jest to też inwestycja nad Rudawą, w prestiżowej okolicy przy krakowskich Błoniach... To wielki, strzelający w niebo, straszący czernią stalowych legarów prawiebudynek, znany jako „szkieletor”. Trochę ramota, ale tej historii nic już chyba zaszkodzić nie może. B Na początku był rozmach... W systemie słusznie minionym, a ściślej mówiąc w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, w rejonie Ronda Mogilskiego rozpoczęła się budowa. I właściwie można powiedzieć, że trwa ona do dziś. Od 1975 roku wybudowano 94-metrową stalowo-betonową konstrukcję, liczącą 24 piętra. Dawniej mówiono w Krakowie, że to wieżowiec NOT-u, czyli Naczelnej Organizacji Technicznej. Dzisiaj najczęściej używa się albo nazwy odzwierciedlającej stan zaawansowania prac – „szkieletor”, albo lokalizującej obiekt w terenie –„mogilak”. Kiedyś była to najwyższa konstrukcja nie tylko Krakowa, ale i Małopolski. Dziś przerasta ją stojący nieopodal „Błękitek”. Podobno gdyby przed laty doszło do zakończenia budowy, powstałby tam hotel. Najstarsi krakowianie opowiadają, że zachwyt nad rozmachem inwestycji był przeogromny. Była zaawansowana technicznie, nowatorska, mówiono nawet, że będzie u nas jak na Manhattanie – choć niewielu wiedziało wtedy, jak rzeczony Manhattan wygląda. Do realizacji śmiałej wizji musiano sprowadzić dźwig z obcej ustrojowo Francji. Potem wszystko jakoś przygasło, oklapło, aż w roku 1979 zupełnie się zatrzymało. Brak pieniędzy na budowę, zmiany własnościowe – no i mamy problem, górujący nad okolicą. Przez ostatnie lata „mogilak” żył własnym życiem. Był przedmiotem rozmów na internetowych forach i ulubionym obiektem sporej grupy wspinaczy, którzy wdrapywali się na najwyższe legary, wyprowadzając wcześniej w pole pilnującego konstrukcji strażnika. Co miano ukraść ukradziono, do zakupu pozostałej góry żelastwa przymierzały się firmy ze Szwecji, Niemiec, nawet z Kanady. Od pewnego czasu w stalowe wnętrzności wieżowca próbuje tchnąć życie nowy właściciel. Teraz to już nie NOT ani „szkieletor”, ale „TreiMorfa”. Jego właścicielami są: GD&K Group oraz Verity Development. Myliłby się jednak ten, kto przypuszcza, że śpieszno Krakowowi do finału tego przydługiego wątku. Po trzydziestu trzech latach, jakie minęły od rozpoczęcia budowy, przyszedł czas na dywagacje architektoniczno-urbanistyczno-krajobrazowe. www.miastokobiet.pl 73 {architektura } Wizja właściciela „TreiMorfa Tower” ma być kompleksem, w którym znajdą się wysokiej klasy biura, hotel, przestrzeń wystawiennicza oraz apartamenty. W podziemnych kondygnacjach zaplanowano miejsca parkingowe. – Wybór budynku TreiMorfa Tower, ze względu na jego doskonałe położenie oraz rozmiary, był dla nas oczywisty – uzasadnia decyzję o zakupie obiektu przedstawiciel spółki Włodzimierz Jędraszak. – Nasz projekt, oprócz względów ekonomicznych, zapewnia inwestorom prestiż, a miastu niezaprzeczalne korzyści w postaci rewitalizacji tej części Krakowa. Z powyższą argumentacją trudno się nie zgodzić, ale doświadczenie uczy, że wiele planów w Krakowie trzeba przykrawać i weryfikować, a przykładem niech będzie słynne Nowe Miasto, bardziej znane dziś jako Galeria Krakowska. Po doniesieniach prasowych o kłopotach związanych z akceptacją ostatecznego projektu, a zwłaszcza po wypowiedziach Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków Jana Janczykowskiego, że dopuszcza się tylko dwanaście pięter, w tzw. mieście pojawiły się spekulacje dotyczące konieczności obniżenia szkieletu. – Chcielibyśmy sprostować – protestuje Włodzimierz Jędruszak – wysokość dwunastu pięter czyli 50 metrów, o której wspomina konserwator, dotyczy jedynie nowo wznoszonych budynków. TreiMorfa w chwili obecnej mierzy, zgodnie z oryginalnym pozwoleniem na budowę, ponad 94 metry. Wysokość ta nie jest i nie może być w żaden sposób kontestowana, co konserwator potwierdził w swej opinii. Wieża nie będzie zatem obniżana. Będziemy nadal prowadzić z Wojewódzkim Urzędem Ochrony Zabytków dialog dotyczący podwyższenia tej konstrukcji według koncepcji profesora Kollhoffa. Uważamy, że koncepcja ta, przewidująca zwieńczenie istniejącej konstrukcji przepiękną formą nawiązującą do hełmów krakowskich wież, wysmukli wysokościowiec i doda urody panoramie miasta. To szansa na jej poprawę i zamierzamy ją wykorzystać. W tym miejscu czytelnikom należą się dodatkowe informacje. Profesor Hans Kollhoff zaprojektował takie obiekty jak Daimler Chrysler Skyscraper w Berlinie czy Landeszentralbank w Lipsku. Jako architekt znany jest z tego, że sięga po motywy zastane w danym otoczeniu, starając się wpisywać nowe zamierzenia w istniejący kontekst. Wydawać by się mogło, że dla konserwatywnego Krakowa, który nie ma na swoim koncie spektakularnych współczesnych realizacji architekto74 Miasto Kobiet 2008 nicznych, to wymarzona rekomendacja. Nic bardziej mylącego, bo pod Wawelem główną kategorią w kształtowaniu przestrzeni jest wysokość. Co dalej? Czy spółka pogodzi się z negatywną opinią? Może „mogilak” znów zmieni właściciela? – Na pewno nie – zapewnia Włodzimierz Jędruszak. – Budynek jest w obecnym stanie od 30 lat i czas najwyższy to zmienić. W Krakowie najprawdopodobniej rozgrywane będą mecze EURO 2012. Nie wyobrażamy sobie, żeby przyjeżdżających do Krakowa kibiców nadal straszyła niedokończona budowla. Problem braku zgody służb konserwatorskich na realizację projektu może wydawać się nieco drugorzędny – wszak pozwolenia na budowę wydawane są przez Wydział Architektury UMK, a inne instytucje pełnią w tym kontekście funkcję jedynie opiniodawczą. Przypomina mi się jednak przykład budynku dawnego hotelu Forum. Po dyskusji – wyburzyć, nie wyburzyć – ostateczny los pustego od lat obiektu spoczywa w rękach właśnie Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków i to pomimo, iż jest to własność prywatna. W związku ze „szkieletorem” nasuwa się pytanie, czy przed zakupem inwestor dokonał rozpoznania sytuacji w tak podstawowych kwestiach? – Oczywiście – zapewnia Włodzimierz Jędruszak. – Gdy kupowaliśmy nieruchomość wiedzieliśmy, że na mocy decyzji z 16 lutego 1984 roku układ urbanistyczny Kleparza objęty jest ochroną konserwatorską. Sama budowla z zabytkiem nie ma jednak nic wspólnego. Zdawaliśmy sobie sprawę, że oficjalne instytucje zajmujące się konserwacją zabytków w Krakowie, uporczywie blokując nowe inwestycje, zmierzają do zmumifikowania miasta w jego obecnym kształcie, ze wszystkimi pamiątkami po PRL, takimi jak „szkieletor”, włącznie. Jesteśmy jednak przekonani, że miasto zasługuje na architektoniczną przyszłość, a mogą ją zapewnić tylko nowe inwestycje, które zmienią zaniedbane fragmenty Krakowa. Czas pokaże, czy uda się pokryć stalowe wnętrzności jakąś elewacyjną skórą. Oby był to czas krótki. Jako dyletantka zastanawiam się jednak nad inną kwestią. Czy istnienie Wawelu wymaga, by cała reszta Krakowa była nijaka? Bo niewątpliwie najszybciej porozumiewamy się w kwestiach dotyczących galerii handlowych… Anna Laszczka