Zajrzyj do książki
Transkrypt
Zajrzyj do książki
Zeszyty Karmelitańskie Pismo poświęcone duchowości Nr 3 (68) lipiec – wrzesień Nie zabijaj Poznań 2014 2014 Wydawca: FLOS CARMELI Wydawnictwo Warszawskiej Prowincji Karmelitów Bosych Redakcja: Antoni Rachmajda OCD (red.) Marek Jekel, Maciej Mazurek, Anna Młodak, Andrzej Sikorski Zespół: Krzysztof Koehler, Sergiusz Niziński OCD, Aleksandra Pethe Grażyna Piskorz, Juliusz Wiewióra OCD, Karol Milewski OCD Z „Zeszytami” stale współpracują: ks. Paweł Bortkiewicz TChr, ks. Ryszard Kozłowski COr Gabriel Maciejewski, Jan Malicki OCD, Jolanta Miluska Katarzyna Olbrycht, Krzysztof Stachewicz Adiustacja i korekta: Bogna Hołyńska, Agata Rozwadowska Imprimi potest: Łukasz Kansy OCD, Prowincjał; Warszawa, L. dz. 213/P/2014 z dnia 10.05.2014 Adres Redakcji: ul. Działowa 25, 61-747 Poznań tel: 61-856-08-34, fax: 61-856-09-47 e-mail: [email protected] http:www.floscarmeli.poznan.pl Projekt okładki: Waldemar Pluta Zdjęcie na okładce: Monika Oliwa-Ciesielska Druk: Uni-Druk, Luboń Redakcja zastrzega sobie prawo skracania tekstów i zmiany tytułów. Materiałów niezamówionych nie oddajemy. Nakład: 700 egz. ISSN: 1230-7041 Spis treści Od Redakcji . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 5 DUCHOWOŚĆ ORIENTACJE Aneta E. Adamczyk: Wiara i nadzieja – filary ludzkiego życia . . . . . . 6 Krzysztof Stachewicz: Chronić życie i człowieczeństwo . . . . . . . . . . . . 13 Piotr Nyk OCD: „Nie będziesz zabijał” (Wj 20,13; Pwt 5,17) . . . . . . 19 Teresa Świrydowicz: Zabijanie czegoś w nas . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 26 PRZYBLIŻENIA – OPCJE Antoni Szepietowski: Zabity własnymi grzechami . . . . . . . . . . . . . . . . . . 31 Krzysztof Osiejuk: Największym wrogiem jest śmierć . . . . . . . . . . . . . . 35 Małgorzata Nowak: Nie zabijajmy radości życia w dzieciach . . . . . . . 40 Kasia: Inni nie chcą bym żyła . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 45 Adam Czabański: Samobójstwo jako zabójstwo ciała i ducha . . . . . . . 52 Gianna Jessen: Przeżyła aborcję . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 57 Anna: Nasze zdrowie leży w naszych rękach . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 61 Jacek Maria Norkowski OP: Znowu kontrowersje wokół transplantacji? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 63 Jacek W.: O eutanazji, czyli rehabilitacja neandertalczyków . . . . . . . . . 70 Ryszard Kozłowski COr: Smak życia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 75 3 KARMEL TEREZJAŃSKI ŚW. TERESA OD JEZUSA Luı́s Rodrı́guez OCD, Teofanes Egido OCD: Listy św. Teresy od Jezusa. Część 3. System pocztowy . . . . . . . . . . . . . . . . 83 ks. Daniel Foucher: Ojcostwo Józefa niezbędne dla rozwoju równowagi ludzkiej Jezusa. Część 2 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 91 MISTYKA MISTYKA KARMELU Ciro Garcı́a OCD: Kontemplacja mistyczna. Droga spotkania z Bogiem . . . . . . . . . . . . . . . . . . 99 ŚW. TERESA OD JEZUSA Daniel de Pablo Maroto OCD: Medytacje nad Pieśnią nad pieśniami św. Teresy od Jezusa. Część 1 . 103 POLECANE – POLECANI Bartosz Paszkiewicz: Męczennicy chrześcijańscy . . . . . . . . . . . . . . . . . . 110 Gabriel Maciejewski: Śledztwo w sprawie śmierci św. Andrzeja Boboli. Część 1 . . . . . . . . . . . . 118 Od Redakcji Nie będziesz zabijał (Wj 20,13; Pwt 5,17). Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie zabijaj!; a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi (Mt 5,21-22). Piąte przykazanie Dekalogu teoretycznie doskonale znamy. W konfesjonale często służy ono za usprawiedliwienie: „nikogo przecież nie zabiłem...”. Tak traktując to przykazanie i ograniczając je „tylko” do pozbawiania człowieka życia (por. Nyk), zapomniany jednak o Jezusie i Jego nauczaniu z Ewangelii: „Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie zabijaj!; a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: «pusta głowo», podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: «bezbożniku», podlega karze piekła ognistego” (Mt 5,21-22). Nie chodzi zatem „tylko” o ostateczne skutki tego przykazania, pozbawienie kogoś życia, lecz o to wszystko, co wcześniej człowieka życia pozbawia: zabijanie jego ducha, charakteru, chęci i radości życia – przez słowo, brak obecności, drwinę, nadużywanie władzy, ekonomię etc. (por. Kasia, Nowak). To te małe, z pozoru niewinne, „zabijania”, których nie zauważamy, doprowadzają do tragicznych skutków, czego potwierdzeniem są statystyki policyjne, odnotowujące w Polsce w 2012 roku, po raz pierwszy, więcej samobójstw (4177 udanych usiłowań na 5791 prób) aniżeli ofiar śmiertelnych wypadków drogowych. W roku 2013 liczba ta wzrosła aż o 46%. A pozostają jeszcze autentyczne zabójstwa: aborcja, eutanazja, pobieranie narządów od pacjentów w stanie śmierci mózgowej, które próbuje się zalegalizować i wyłączyć z zakresu piątego przykazania (por. Jessen, Norkowski). I inne słowa Jezusa podpowiadające, iż istnieje jeszcze inna śmierć: „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle” (Mt 10,28). To właśnie ona jest najpoważniejszym zagrożeniem, bo to z niej wynikają wszystkie inne... Tymi wszystkimi aspektami zabijania spróbujemy się zająć w niniejszym numerze naszych „Zeszytów”. 5 Krzysztof Osiejuk Największym wrogiem jest śmierć I przyjaciele, i rodzice, i Kościół, i różnego rodzaju autorytety przestrzegają nas, byśmy trzymali się z dala od ścieżek szatana, który – ciekawe, swoją drogą, skąd ten pomysł – próbuje nas podobno uwieść przez muzykę czy w ogóle kulturę pop. Otóż wygląda na to, że, owszem. Ani nie jestem teologiem autoryzowanym, ani, jak część tak zwanych dziennikarzy katolickich, teologiem samozwańczym, ani, co więcej, nie mam nawet tak skromnych ambicji, by objaśniać ludziom najprostsze zagadki naszej wiary, takie choćby, o których dzieci uczą się – czy powinny się uczyć – na lekcjach religii. Jednak tym razem chciałbym zaryzykować pewną teorię dotyczącą słynnego fragmentu Pisma Świętego, znanego nam z krótkiego bardzo wyimka: „Jako ostatni wróg zostanie pokonana śmierć”. Otóż od pewnego czasu chodzi mi po głowie owa śmierć jako „ostatni wróg”. Ja oczywiście rozumiem, że wrogiem – choćby i ostatnim – może być szatan; nie zdziwiłbym się, gdyby ostatnim wrogiem okazał się grzech czy w ogóle zło – a tu tymczasem mamy tę śmierć. Wszyscy wiemy, że śmierć może być czymś, z naszego punktu widzenia, najgorszym: boimy się jej, nie rozumiemy jej, niektórzy z nas nawet nie lubią o niej rozmawiać, i mimo że wiemy jednocześnie, że żyć wiecznie nikt z nas chyba by nie chciał, staramy się ją odwlec w nieskończoność. A i tak wciąż mamy tę świadomość, że jest ona czymś równie naturalnym jak życie. Tymczasem nagle się dowiadujemy, że śmierć jest wrogiem. Nie wyjątkowo wyboistą drogą do życia wiecznego, ale wrogiem, i to – co tu akurat jest dla nas kwestią podstawową – wrogiem ostatecznym. Tematem tego numeru „Zeszytów” jest piąte przykazanie, czyli „nie zabijaj”, i jego przeróżne interpretacje. Nie wiem, jak inni, ale z jakiegoś niepojętego dla mnie powodu, od czasów, gdy byłem małym dzieckiem, to właśnie przykazanie – nie pierwsze, nie czwarte, nie siódme nawet, ale właśnie piąte – przemawiało do mnie najbardziej: nie wolno zabijać. Kraść, 35 Krzysztof Osiejuk kłamać, nie chodzić do kościoła, nie słuchać rodziców – owszem, to też. Przede wszystkim jednak trzeba się trzymać jak najdalej od śmierci. Takie to były wówczas moje emocje, do tego stopnia silne, że fraza „piąte: nie zabijaj” stanowiła dla mnie w pewnym momencie punkt wyjścia do innych przykazań. Ile razy trzeba było szybko powiedzieć, które przykazanie nie pozwala na przykład cudzołożyć, od razu zaczynałem w głowie recytację od „piąte: nie zabijaj”. A przecież, jeśli się dobrze zastanowić, to akurat piąte jest być może jedynym przykazaniem, które większości z nas nie dotyczy. My możemy nie szanować Boga, bliźniego i rodziców i opuszczać msze święte, i zazdrościć, i kłamać, i kraść nawet, ale zabijać? No, zabijanie to akurat nie jest nasza rzecz. A jednak myślę, że emocje, jakie budziło to piąte przykazanie, były nie tylko moje. Emocje, które w jakiś tam sposób, jak sądzę, wyprzedzały, a jednocześnie uzupełniały ową zapowiedź św. Pawła, że na końcu jako największy wróg zostanie pokonana śmierć. I już nikt nikogo nie zabije. Proszę zwrócić uwagę, że Paweł, poza tym największym, nie wymienia innych wrogów. Oczywiście, w innych miejscach mamy i demony, i grzech, i grzeszników, i samego diabła, ale tu, u Pawła, jest tylko śmierć. Wszyscy wrogowie i największy z nich – śmierć. Czy to możliwe więc, że nasza dziecięca intuicja, która kazała nam traktować zabójstwo jako grzech największy, a śmierć jako największego wroga człowieka była słuszna? Wydaje mi się, że tak. Kiedyś przeżyłem pewną przygodę, którą zresztą miałem okazję już opisać w paru miejscach, ale muszę do niej wrócić i tu, w „Zeszytach”. Otóż przez jakiś czas, jeżdżąc tramwajem do pracy, spotykałem dziewczynkę w wieku może 15, a może 16 lat, drobną blondynkę, ani ładną, ani brzydką, z plecakiem, w jakim dzieci noszą książki do szkoły, z niemal całą twarzą poprzebijaną czarnymi kolczykami. I kiedy mówię o całej twarzy i o czarnych kolczykach, wcale nie przesadzam, ale mam na myśli autentycznie całą twarz: wargi, nos, uszy i brwi – ona miała to wszystko poprzebijane czarnymi kolczykami. Ale mało tego. Najgorsze w tym wszystkim było to, że za każdym razem, kiedy ją widziałem – a widziałem ja razy kilka – była straszliwie smutna, straszliwie samotna i straszliwie pusta. Nigdy się nie dowiedziałem, czy jechała do szkoły, czy może tak krążyła bez sensu po mieście, bo szkoła nie była jej do niczego potrzebna, czy może była z kimś umówiona, ale myślę, że to akurat nie jest takie ważne. To, co robiło największe wrażenie, to oczywiście te kolczyki i ta samotność. A jeśli ktoś jest na tyle domyślny, by wyprzedzać moje słowa, to już wie, że jeszcze ta śmierć. Bo właśnie tak to wyglądało: ona była zanurzona w śmierci. W odróżnieniu od większości dzieci w jej wieku nie słuchała muzyki. Nawet nie sprawiała wrażenia, że ma telefon komórkowy, z którego mogłaby 36 Największym wrogiem jest śmierć tej muzyki, gdyby tylko chciała, słuchać. Siedziała tak pogrążona w swojej ponurej samotności i patrzyła przed siebie. I to, powiem szczerze, mnie bardzo zdziwiło. Ja bym po kimś takim jak ona spodziewał się, że będzie słuchał, nawet jeśli nie Nergala z zespołem „Behemoth”, to chociaż „Black Sabbath”, a ona nie słuchała niczego. Jej najwidoczniej ta muzyka nawet nie interesowała. Trochę skaczę w tym tekście od wątku do wątku, no ale tak to jakoś wyszło i pewnie już tak zostanie. Otóż ja od pewnego czasu bardzo przejmuję się satanizmem promowanym przez kulturę popularną, a kiedy używam określenia „satanizm” to niekoniecznie mam na myśli tylko takich wykonawców, jak wspomniany „Black Sabbath” czy „Led Zeppelin”, czy choćby całą tę muzykę określaną nazwą „black metal”, ale też nie coś, co ostatnio staje się coraz bardziej popularne jako pogański folk. Chodzi o tych wszystkich grajków poprzebieranych w najstarsze słowiańskie stroje, uzbrojonych w stare tradycyjne słowiańskie instrumenty i wykonujących muzykę źródeł, z czasów, jak to oni określają, jeszcze przedchrześcijańskich, a więc jedynie prawdziwych. Słucham niekiedy tej muzyki i myślę sobie, że tak to właśnie diabeł próbuje zdobyć nasze dusze. Odwracając naszą uwagę od Boga. Realizując dokładnie to, co papież Franciszek tak fantastycznie celnie określił słowami: „kto się nie modli do Boga, ten się modli do diabła”. Słucham niekiedy tej muzyki i trochę się boję. Niedawno miałem okazję obejrzeć gdzieś fragment koncertu zespołu „Behemoth”, gdzie wśród tej całej satanistycznej dekoracji Nergal wykrzykiwał do idealnie opętanej publiczności bluźniercze hasła, a tłum je podejmował i wiernie za nim powtarzał – no i też się bałem. Bo wiedziałem, że tam z nimi jest szatan. Natomiast przyznaję, że ani na moment nie przyszło mi do głowy – i wtedy, podczas słuchania fragmentów tego koncertu, ani wcześniej, kiedy słuchałem zespołów „Led Zeppelin”, „Black Sabbath” czy naszej polskiej „Kapeli ze wsi Warszawa” – że tam dochodzi do zabójstwa; że tam, oprócz tego diabła, jest też śmierć. I oto kilka dni temu kolega przesłał mi link do pewnego filmu dostępnego w Internecie, stanowiącego fragment większego projektu zatytułowanego Kraina grzybów, po obejrzeniu którego doszedłem do wniosku, że gdyby nawet zostawić ten obraz – obraz, powiedzmy to uczciwie, z wielu względów, dla normalnie przeżywającego świat człowieka nie do wytrzymania – natomiast wypełniający go dźwięk zastąpić wspomnianym wcześniej koncertem zespołu „Behemoth”, cały czarny plan stojący za tym projektem wziąłby w łeb. Gdyby wspomniany film wypełnić klasycznym czarnym metalem, to wszystko nagle stałoby się żartem. Bo rzecz polega na tym, że projekt Kraina grzybów to nie jest taki satanizm, jaki znamy – to jest śmierć. I owa śmierć jest wręcz w doskonały sposób opisywana przez obraz, 37 Krzysztof Osiejuk ale w równym stopniu też przez dźwięk – powtarzam, dźwięk zupełnie inny od tego, do któregośmy zdążyli się już przyzwyczaić. Chrześcijanie spaleni żywcem w Ugandzie Nie udało mi się obejrzeć więcej niż dwie, może trzy minuty tego filmu, ale powiem szczerze, że te parę minut wystarczyło mi, żebym zrozumiał, czym jest śmierć i jak wygląda piekło. I niech nikt nie myśli, że tam widziałem jakieś kozły, odwrócone krzyże, szyderstwa z Boga, seks, ciężką rockową muzykę, jakieś nieludzkie zawodzenia. Nic z tego. Tam wszystko robiło wrażenie dość klasycznego artystycznego projektu, tyle że on cały tonął w śmierci. Nie jestem w stanie tego opisać i przyznaję, że nie chciałbym tego robić, ale tak to właśnie wyglądało: to było jak koszmar z dzieciństwa, z którego budzimy się zlani potem, bo przez chwilę poczuliśmy na czole zimny oddech śmierci. Piekła, szatana, wiecznego cierpienia, ale przede wszystkim śmierci, czyli – powiedzmy to sobie wreszcie – nieskończonej samotności. I przyjaciele, i rodzice, i Kościół, i różnego rodzaju autorytety przestrzegają nas, byśmy trzymali się z dala od ścieżek szatana, który – ciekawe, swoją drogą, skąd ten pomysł – próbuje nas podobno uwieść przez muzykę czy w ogóle kulturę pop. Otóż wygląda na to, że, owszem, Tenktórynieprzepuszczażadnejokazji ma wiele sposobów i bardzo dużo cierpliwości na to, by każdy z nich wykorzystać przeciwko człowiekowi, jednak nie powinniśmy zbyt ławo uwierzyć, że on jest tak naiwny, by te wszystkie swoje sposoby wymalować nam na wielkiej tablicy, a na koniec jeszcze się pod nimi podpisać za pomocą trzech szóstek czy odwróconego pentagramu. 38 Największym wrogiem jest śmierć Jeśli on jest tym, za kogo go uważamy, i będzie chciał nas zaatakować, to z całą pewnością nie dostarczy nam wcześniej odpowiedniej instrukcji, jak się przed tym atakiem bronić, ale spróbuje nas, z sobie tylko znaną perfekcją, uwieść. Co więc powinniśmy wiedzieć? Przede wszystkim, że on jest i wcale nie zamierza czekać bezczynnie na przyjście Królestwa Bożego. On w Boga nie wierzy. On jest przekonany, że Bóg nie żyje. Poza tym nie powinniśmy się łudzić, że wystarczy, że nie będziemy słuchać muzyki rockowej, ale ograniczymy się na przykład do klasyki, bo nie ma żadnego naprawdę powodu, by uważać, że diabeł z jakiegoś powodu czuje obrzydzenie do Beethovena. Nie ma też powodu sądzić, że diabeł gardzi i nie ogląda rozrywkowych programów na Polsacie. No i wreszcie, po trzecie, musimy pamiętać, że największym wrogiem jest śmierć i to w niej dopiero możemy odnaleźć prawdziwego szatana. Bo to on jest pierwszym zabójcą. To przeciwko niemu zostało zapisane piąte przykazanie. Właśnie tak. To śmierć jest pierwszym wrogiem i bądźmy pewni, że kiedy Tenktórynieprzepuszczażadnejokazji będzie chciał nas do siebie przygarnąć, to nie przez to, że nam pokaże jakiś wisiorek z powieszonym do góry nogami krzyżykiem, nie przez figurkę kozy z poskręcanymi rogami, nie przez pisane gotykiem idiotyzmy o tym, że niepokonane słońce przenika czarne drzewa, ale w taki sposób, byśmy się nawet nie zorientowali, że to on do nas przemawia, byśmy myśleli, że to tylko taka sztuka w temacie kosmosu i niepokonanej śmierci. Bo ona, jak już wiemy, zostanie pokonana, ale co z nami? Tak. Kradnie, cudzołoży, kłamie, nie szanuje rodziców, zazdrości, zabija – nie człowiek, ale szatan, a robiąc to, spycha nas w otchłań śmierci. To jest jego domena. I właśnie dlatego, na samym końcu, jako największy wróg, zostanie pokonana śmierć. 39 Małgorzata Nowak Nie zabijajmy radości życia w dzieciach Odczuwanie silnych napięć, słaba więź emocjonalna z rodzicami, niska samoocena oraz brak stabilnego systemu wartości stanowią podstawę do odczuwania przez dzieci braku sensu życia. Jednym z najważniejszych zadań człowieka jest wychowanie dzieci na pełnowartościowych ludzi. Do tego zadania nie przygotowuje rodziców żadna instytucja szkoleniowa. Naukę tego, jak wychowywać dzieci, pobierają oni już w dzieciństwie w swoich rodzinnych domach. Na ogół powielają metody wychowawcze swoich rodziców, które wtedy często budziły w nich bunt i obiecywali sobie, że sami nigdy nie będą tak postępować wobec swoich dzieci. Nie znając innych strategii wychowawczych, sięgają do tych, których sami doświadczali. Często działają instynktownie, a nawet półświadomie. Bywa, że nie próbują zrozumieć pobudek swoich oddziaływań. Większość uznaje, że te metody wychowawcze są odpowiednie dla ich dziecka. Dzieci przychodzą na świat z pewnym wyposażeniem. Dziedziczą po przodkach informacje genetyczne zawierające m.in. indywidualne zdolności i typ temperamentu. Posiadają również wrodzoną potrzebę rozwoju. Dzięki własnej aktywności przechodzą z jednego etapu rozwojowego do następnego, zdobywają nowe umiejętności, aby coraz lepiej regulować swoje relacje z otoczeniem. Już niemowlęta są bardzo zaangażowane w poznawanie świata i dużo energii poświęcają na zdobywanie nowych sprawności. Ale samo wewnętrzne wyposażenie nie wystarczy im do samodzielnego i prawidłowego funkcjonowania w środowisku społecznym. Konieczne jest oddziaływanie wychowawcze środowiska, w którym żyją. Tę funkcję spełniają rodzice. To oni zabezpieczają warunki biologiczne potrzebne do rozwoju i stymulują go, wzmacniają pozytywne zachowania, uczą wyrażać emocje oraz wskazują normy etyczne i społeczne. 40 Nie zabijajmy radości życia w dzieciach Wychowanie to bardzo złożony układ działań, których celem jest kształtowanie i modyfikowanie określonych właściwości psychicznych dziecka oraz form jego zachowania. Optymalnym efektem jest ukształtowanie takiego człowieka, który poradzi sobie w życiu dorosłym, nie krzywdząc siebie i innych. Odpowiednie wychowanie pozwala rozwinąć wrodzone możliwości dziecka dzięki stworzeniu bezpiecznych dla niego warunków, a także ukształtować w nim najlepsze cechy charakteru poprzez otoczenie go miłością oraz zauważanie i wzmacnianie pozytywnych zachowań. Jednakże niektóre style wychowania czy postawy rodziców wobec dzieci dają odmienny rezultat. Zabijają w nich potrzebę rozwoju, chęć doskonalenia czy zdobywania nowych umiejętności, a nawet wyzwalają destrukcyjne zachowania, rozwijają egoizm i uczą manipulacji. Lucas Cranach St., Jezus błogosławiący dzieci Psychologowie wyróżniają dwa podstawowe style wychowania i związane z nimi różne postawy wychowawcze. W czasach, kiedy mało wiedziano o psychice dziecka i jego potrzebach rozwojowych, dominował styl autorytarny. Jego mottem było powiedzenie „dzieci i ryby głosu nie mają”. O wszystkim decydowali rodzice. Ich władza była nieograniczona. Nie brali pod uwagę potrzeb psychicznych dziecka, jego zdolności i zainteresowań. Decydowali o wykształceniu lub jego braku, o zawodzie, jaki ma w przyszłości wykonywać, a nawet wybierali mężów i żony. Metodą wychowawczą 41 ks. Daniel Foucher Ojcostwo Józefa niezbędne dla rozwoju równowagi ludzkiej Jezusa∗ Część 2 Postawa Józefa przypomina nam, że żaden ojciec nie jest właścicielem swojego dziecka, lecz jedynie wiernym i rozważnym zarządcą. Jest on świadectwem Tego, z którego wypływa wszelkie ojcostwo w niebie i na ziemi. Cywilizacja bez ojca jest zgubną cywilizacją. 1. Duchowe i rzeczywiste ojcostwo Józefa Śmierć i zmartwychwstanie płodności Zauważmy, że zwiastowanie Maryi opisane przez świętego Łukasza ma miejsce kilka miesięcy przed wezwaniem skierowanym do Józefa, opisanym przez Mateusza. Czas ten nie jest bez znaczenia – oznacza on koniec męskiego pierwszeństwa i prawdziwy awans kobiety, która staje sam na sam, twarzą w twarz z Bogiem. Mężczyzna przestaje być pierwszy. Musi się usunąć, by mogło realizować się jedyne ojcostwo Boga. Jego nieobecność świadczy o całkowitej obecności jedynego i uniwersalnego Ojca. Jako mąż tej, która postanowiła na zawsze zachować dziewictwo i „nigdy nie poznać mężczyzny”, Józef był skazany na bezpłodność. Nie rozumiejąc wszystkiego, przez wzgląd na swoją miłość do Maryi opartą na wielkim szacunku, Józef zrezygnował ze swojej męskiej potencji, dokonał swoistego „obrzezania serca” (Pwt 30,6; Rz 2,29). Jak mówi Jezus: „istnieją bezpłodni, którzy ∗ Referat wygłoszony podczas X Międzynarodowego Kongresu Józefologicznego w Kaliszu (27 września – 4 października 2009). Tekst integralny w języku francuskim został zamieszczony w: A. Latoń (red.), Święty Józef – Patron na nasze czasy, dz. cyt., s. 147-169. 91 ks. Daniel Foucher stali się takimi dla królestwa Bożego” (Mt 19,12). Po przyjęciu tej śmierci przychodzi zwycięskie zmartwychwstanie. Cieśla z Nazaretu doświadcza pełni ojcostwa. Poprzez duchową zgodę, dzięki posłuszeństwu i głębokiej więzi z Bogiem staje się ojcem Jego Jedynego Syna. Może razem z Maryją powiedzieć do Jezusa jak Bóg: „Tyś jest nasz Syn umiłowany, kochamy Cię z całego serca”. W ten sposób, dzięki wierze, Józef staje się ojcem mnóstwa braci Jezusa, potomstwa obiecanego Abrahamowi, które będzie „tak liczne jak gwiazdy na niebie i jak ziarnka piasku na wybrzeżu morza” (Rdz 13,16; 15,5; 22,17). Ojcostwo przybrane i rzeczywiste Z tego wynika, iż prawdziwym ojcostwem, tym, które pozostaje, jest adopcja, czyli duchowy akt, przez który „tworzę” niezwykle silną więź z dzieckiem, które dzięki łasce Boga uznaję jako swojego syna: „Będę dla ciebie ojcem, ty będziesz mi synem”. Na tym też oparte było już przymierze w Starym Testamencie. Nigdy nie jest za późno dla biologicznych rodziców, by w ten sposób zaadoptować swoje dziecko, tworząc więź, która nie przemija i trwa po wieczne czasy. Odtąd płeć nie jest już ważna tylko ze względu na swój wymiar fizyczny, lecz na to, co oznacza w swojej głębi – a więc ze względu na rozróżnienie osób na ziemi, jak i w niebie. Przynależność wyłącznie cielesna może doprowadzić jedynie do zniszczenia więzi i rozpadu rodziny. Ks. Marc Oraison pisze: W przechodzeniu od relacji dwojga (rodziców odmiennych płci) do relacji trojga, dziecko od razu staje się potencjalnie otwarte na tego lub tę, z którym lub z którą będzie w stanie stworzyć parę; staje się otwarte na swoje własne dzieci, na wszelkie pozytywne możliwości relacji z innymi mężczyznami i kobietami, w bezpiecznej afektywności. Jest to zdumiewające, że z psychologicznego punktu widzenia absolutnie konieczne jest przejście od „relacji dwojga” do „relacji trojga”, aby jakakolwiek egzystencja, realizacja siebie i miłości były naprawdę możliwe1 . Samotne macierzyństwo wciąż niewystarczające Sama obecność Maryi, niezbędna przez dziewięć miesięcy, nie wystarczyłaby Jezusowi, by zapewnić Mu tę trynitarną strukturę konieczną do rozwoju Jego ludzkiej równowagi. Nie oceniając nikogo, należy zauważyć, 1 92 Marc Oraison, Le mystère humain de la sexualité, s. 125. Ojcostwo Józefa niezbędne dla rozwoju równowagi ludzkiej Jezusa że niezamężna kobieta wychowująca samotnie dziecko, nie tworzy prawdziwej rodziny. Ta relacja dwojga, w której nie ma miejsca dla ojca, może rodzić niebezpieczną więź między matką i dzieckiem i powodować zlanie się ich w jedno, nawet jeżeli dziecko fizycznie będzie już wykształcone, a oboje przestaną być jednym. Są przecież matki, które chcą mieć dziecko na wyłączność, kochają je miłością zaborczą, miłością, która może zabić. Wtedy jedno z dwojga może wchłonąć lub pożreć to drugie, chyba że wcześniej rozszarpią się nawzajem. Czas ojca i jego powrót Szczęśliwe wydarzenie narodzin jest momentem, w którym matka „traci” swoje dziecko, daje je światu, wyrzuca je, by mogło wpaść w ramiona ojca. Miejsce, do którego dziewięć miesięcy wcześniej, zgodnie z naturalnym procesem, wszedł ojciec, by począć dziecko, jest swoistą bramą „ciasną i wąską” (Mt 7,14), w której dokona się otwarcie matczynego łona. Wyjście ze świata matki jest jednocześnie wejściem do świata ojca. Ojciec był nieobecny „przez dłuższy czas” (Mt 25,19), bowiem „udał się w podróż” (Mt 22,33; 25,14), jak opisuje to w przypowieściach Jezus, usprawiedliwiając nieobecność Stwórcy. Ale oto w Betlejem, w Boże Narodzenie, nadchodzi godzina, w której Jezus przechodzi do swojego ojca, takie jest bowiem znaczenie Jego zaplanowanego narodzenia i zapowiedzianej śmierci. Józef powraca, by przyjąć dziecko na swoich kolanach, jak zrobił to patriarcha Józef ze swoimi wnukami (Rdz 50,23). Bierze Go w swoje ramiona z wielką czułością, niczym ojciec syna marnotrawnego w chwili jego ponownego narodzenia (Łk 15,20). Cieśla z Nazaretu musiał tam być, by przyjąć nowonarodzonego Jezusa na świecie. Dzięki obecności Józefa w tym przełomowym momencie Jezus przechodzi z relacji dwojga do relacji trojga. Józef, będąc różnym od nich, uosabia prawo, które rozłącza matkę i syna. Taka jest bowiem prawidłowa struktura trzyosobowej rodziny – Jezus, będąc w pełni człowiekiem, nie mógł żyć inaczej. Zraniona miłość W świetle tego, co zostało powiedziane, łatwiej zrozumieć, jak wielkie rany może spowodować odtrącenie drugiego. Jeżeli matka nie chce dzielić tej szczególnej więzi ze swoim mężem, ucieka się do zabójstwa ojca niczym modliszka czy królowa pszczół, która zabija samca po zapłodnieniu. Podobnie dzieje się również, gdy nieodpowiedzialny ojciec dziecka porzuca jego matkę lub kiedy rodzice postanawiają pozbyć się maleństwa, niekiedy jeszcze przed jego narodzeniem. We wszystkich tych przypadkach to brutalne rozdzielenie powoduje duże szkody na trzech poziomach: cielesnym, 93 ks. Daniel Foucher psychicznym i duchowym. Urazy te mogą pozostawić ślady do końca życia. Dzięki dokładnej i zbawiennej analizie ofiara może uwolnić się od tego bólu. Dając innym miłość, której ona nie zaznała, z pomocą Boga uda jej się wyzwolić z cierpienia, a rany ulegną zabliźnieniu. 2. Józef uznany przez Syna, który staje się odrębną Osobą W tej perspektywie łatwiej zrozumieć kluczową rolę Józefa w psychicznym i duchowym rozwoju Jezusa. Najpierw począł Go w duchowym akcie adopcji, po czym przyjął w momencie Jego narodzin i towarzyszył Mu przez cały okres wzrastania. Jezus, po fuzjonalnym „ty” ze swoją matką od pierwszych tygodni ciąży, w okresie 6. miesiąca zaczyna odkrywać kogoś całkowicie nowego. Pojawia się „on”, który z punktu widzenia gramatyki oznacza dystansującego się, trzeciego, nieobecnego, wezwanego do tego, by stawać się coraz bardziej obecnym. Będąc jeszcze w matczynym łonie, dziecko zaczyna rozpoznawać drugi wyróżniający się głos. Po kluczowym momencie narodzin powoli odsłaniać się będzie przed nim podwójna, ściśle z nim złączona osobowość. To stopniowe odkrywanie zaczyna się w ciemnościach podświadomości, niedługo jednak zaczną pojawiać się promienie zapowiadające nadejście słońca; poranna zorza będzie jaśnieć coraz bardziej, aż do dnia, w którym dziecko doświadczy nowych narodzin, narodzin swojej samoświadomości. Dialog z rodzicami, dzięki którym przyszedł na świat jako niepowtarzalna osoba, ośmiela go i pobudza. Dziecko rodzi się na nowo, radośnie reagując i wydając pierwotny krzyk: „Mamo!” Tato!”. To nie jest już zwykłe nieokreślone wezwanie, ale akt uznania, który nigdy nie przestanie się pogłębiać. Jak wiele to uznanie, będące równocześnie podziękowaniem, musi znaczyć dla Józefa: „Ojcze, uznaję, że byłeś w centrum mojego życia, dziękuję ci”. Tu należałoby wspomnieć o tym, co Robert Aron nazywa „ukrytym życiem Jezusa”. Święty Łukasz, ewangelista i lekarz, w dwóch zdaniach opisuje ten okres: „Dziecię zaś rosło i nabierało mocy (...). Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi” (Łk 2,40.52). W mojej książce Józef z Nazaretu, nasz ojciec nawiązuję do tego „oczarowania codziennością” i tych błogosławionych lat, umieszczając je w ich kulturowym, żydowskim kontekście oraz odwołując się do własnego doświadczenia dziecka szczęśliwego przy swoich rodzicach. Każdy ma możliwość przypomnieć sobie na swój własny sposób ten czas rozwoju i doskonalenia się w miłości i wolności, które wszyscy w mniejszym lub większym stopniu poznaliśmy. 94 MISTYKA ŚW. TERESA OD JEZUSA Daniel de Pablo Maroto OCD Medytacje nad Pieśnią nad pieśniami św. Teresy od Jezusa Część 1 Wbrew oczekiwaniom czytelnika dzieło nie stanowi klasycznego „komentarza” do Pieśni nad pieśniami, jak zostało już powiedziane. Zawiera ono natomiast „medytacje” o charakterze mistycznym nad kilkoma wersetami tekstu biblijnego. Dzieło i jego historia Pośród pism świętej Teresy określanych mianem „mniejszych” bez wątpienia najbardziej się wyróżniającym jest dziełko, które w pierwszej edycji Hieronima Graciana wydanej w 1611 r. w Brukseli, nosi tytuł Conceptos del Amor de Dios... sobre algunas palabras de los Cantares de Salomón (Rozważania o miłości Bożej... nad niektórymi fragmentami Pieśni Salomona)1 . Myślę, że wprowadzenie do lektury tego dzieła wymaga dwóch rodzajów informacji: pierwszej, która wyjaśnia jego rodzaj literacki, historię powstania, datę ostatecznej redakcji itd.; i drugiej, która zarysowuje duchowy klimat XVI stulecia, w którym zostało ono spisane, podkreślając stopień dostępu do lektury Pisma Świętego przez osoby nieuczone, do których zaliczała się również Teresa. W rzeczywistości nie możemy mówić o „księdze” czy o komentarzu do Pieśni nad pieśniami w ścisłym tego słowa znaczeniu, lecz raczej o zbiorze osobistych medytacji nad jej kilkoma fragmentami. W polskich wydaniach Dzieł św. Teresy nosi ono tytuł: „Podniety miłości Bożej” [P] napisane przez św. Matkę Teresę od Jezusa na niektóre słowa Pieśni Salomona (przyp. tłum.). 1 103 Daniel de Pablo Maroto OCD Geneza dzieła i sytuacja autorki Teresa podaje pewne ważne wskazówki, które pozwalają nam dowiedzieć się, w jaki sposób doszło do spisania tych medytacji. Podobnie jak miało to miejsce w przypadku innych jej dzieł, również tutaj mieszają się ze sobą różne motywy. Z jednej strony dochodzi do głosu jej pragnienie przelania na papier wszystkich emocji, jakie wzbudzała w niej lektura Pieśni nad pieśniami, w której Teresa odnajdywała odzwierciedlenie osobistych doświadczeń mistycznych. Z drugiej strony Teresa pragnęła podzielić się tym doświadczeniem ze swoimi duchowymi córkami, karmelitankami bosymi. Aby to uczynić, potrzebowała pozwolenia, „pozytywnej oceny” ze strony swoich spowiedników. Jak sama wyznaje: To już prawie dwa lata odkąd Pan pozwala mi, z wielką korzyścią dla mnie, pojąć niektóre rzeczy dotyczące tych słów [Pieśni nad pieśniami] i myślę, że mogłyby one stać się źródłem pociechy nie tylko dla mnie, ale i dla tych spośród sióstr, które Panu podoba się prowadzić również tą drogą. Czasami Pan dawał mi zrozumieć wiele rzeczy, które pragnęłam zachować w pamięci na zawsze. Nie śmiałam jednak spisać niczego. Teraz jednak, postępując w myśl tych, którym zobowiązana jestem posłuszeństwo, chcę spisać niektóre z tych rzeczy, które Panu spodobało się mi użyczyć... (P prol. 2-3)2 . Pisze tak jak zwykła to czynić zawsze: z licznymi przerwami, starając się skraść odrobinę wolnego czasu między swoimi codziennymi obowiązkami, modlitwą, przędzeniem, czasem, który poświęcała osobom wszelkich statusów społecznych, w szczególności swoim mniszkom. W takich warunkach rzeczą najlepszą, jak czyniła to w innych przypadkach, było całkowite zawierzenie nie własnej wiedzy czy nawet własnemu doświadczeniu, ale Boskim natchnieniom. „Pan raczy wyprowadzać ze wszystkiego swoją chwałę! Bądźcie zatem pewne, że o ile w tych zapiskach znajduje się cokolwiek dobrego, nie pochodzi to ode mnie, także z powodu pośpiechu, z jakim spisywałam to wszystko, powodowanego mnóstwem zajęć, o czym wiedzą towarzyszące mi mniszki” (P 7,10). Data redakcji Jeśli chodzi o datę oraz miejsce ostatecznej redakcji tekstu, dysponujemy jedynie dość niedokładnymi danymi. Punkt oparcia może stanowić dla nas krytyka samego tekstu. Po pierwsze, Teresa czyni aluzję do wizyty, którą złożył jej Alonso de Cordoba, zakonnik alkantaryński, zmarły 2 Pod koniec dzieła potwierdza raz jeszcze, iż pisząc je działała pod posłuszeństwem – P 7,10, jak również P 1,8. 104 Medytacje nad Pieśnią nad pieśniami św. Teresy od Jezusa w październiku 1566 roku. Był on znany mniszkom, do których zwraca się Teresa, ponieważ odwiedzał klasztor, w którym przebywała podczas pisania tekstu. „Poznałam pewnego człowieka, którego znacie również i wy, gdyż widziałyście go, kiedy przyszedł złożyć mi wizytę; jest to człowiek przepełniony miłością Bożą...” (P 3,8). Z jednej strony, biorąc pod uwagę datę śmierci owego zakonnika, jedynym klasztorem, w którym mógł on spotkać Teresę, był klasztor św. Józefa w Ávila, w którym przebywała do sierpnia 1567 roku, kiedy to wyruszyła na fundację do Medina del Campo. Z drugiej jednak strony Teresa sugeruje w tekście istnienie innych klasztorów Reformy, o których nie mogłaby pisać przed końcem 1569 roku (P prol. 1 i 3). Znajdujemy jeszcze inne wzmianki o charakterze osobistym, które rzucają pewne światło na kwestię dokładnej daty powstania dzieła. Teresa wspomina mistyczne pochwycenie, którego doświadczyła w Salamance, przysłuchując się śpiewowi Izabeli de San Domingo: zdarzenie to miało miejsce w Wielkanoc 1571 roku (P 7,2). Wspomina także, jak się wydaje, kanonizację Diego de Alcalà, która miała miejsce 2 lipca 1568 roku (P 2,29). W tym czasie napisała już dwa teksty, tj. Księgę życia oraz Drogę doskonałości, i to właśnie wskazuje na fakt, że mówimy o okresie po roku 1566 (P 4,1). Jako datę końcową redakcji należy wyznaczyć dzień 10 sierpnia 1575 roku, kiedy w Valladolid Domenico Báñez zaaprobował tekst, jak wynika z kopii z Alba. Różnica odniesień czynionych przez Teresę podczas pisania oraz analiza różnych kopii tekstu, które zachowały się do naszych czasów, sugerują, że Teresa spisała tekst swoich medytacji przynajmniej dwa razy. Pierwszą redakcję można datować na ok. 1566 rok, natomiast drugą na okres pomiędzy 1572 a 1575. Charakter i treść dzieła Wbrew oczekiwaniom czytelnika dzieło nie stanowi klasycznego „komentarza” do Pieśni nad pieśniami, jak zostało już powiedziane. Zawiera ono natomiast „medytacje” o charakterze mistycznym nad kilkoma wersetami tekstu biblijnego, jednakże dokładnie objaśnione, jak zaznacza sama Teresa (P 1,8)3 . Można by powiedzieć, że Teresa nie traktuje samego tekstu biblijnego jako schematu, według którego spisuje swoje medytacje, lecz stanowi on dla niej pretekst dla rozwinięcia bliskich jej sercu tematów, znanych jej z osobistego doświadczenia mistycznego. Medytacje Teresy ukazują miłość czysto ludzką jako symbol miłości Boga do duszy ludzkiej, podczas 3 Owe objaśnione fragmenty to: Pnp 1,1-2; 2,3-5. Teresa cytuje również: Pnp 2,16; 4,7; 6,3; 6,9; 8,5. 105 Daniel de Pablo Maroto OCD gdy na drugim planie pozostaje ukazanie miłości Boga do narodu wybranego czy miłości Chrystusa do Kościoła, co było podkreślane w okresie patrystycznym i w pismach mistyków średniowiecznych. Pierwszym typem oblubienicy Chrystusa pozostaje Maryja. Teresa tak pisze na ten temat: „Czy to właśnie nie od Ciebie, o Pani, można doskonale nauczyć się, co tak naprawdę zachodzi między Bogiem i duszą według słów «Pieśni nad pieśniami»?”. Wizja miłości Chrystusa do duszy przyrównanej do miłości, jaką Oblubieniec darzy oblubienicę, bardzo trafnie wpasowuje się w doktrynę Teresy. Ponieważ, jak zostało już powiedziane, nie mamy tu do czynienia z klasycznym egzegetycznym „komentarzem” do Pisma Świętego (co byłoby aktem niezwykłej odwagi lub niebywałej zuchwałości ze strony Teresy), lecz jedynie zbiorem osobistych refleksji na temat kilku wersetów biblijnych, nie należy zbytnio się dziwić, że to małe dziełko pozostało wręcz niezauważone i nie wywołało właściwie żadnych problemów z inkwizycją. Nikt nie mógł zarzucić Teresie próby interpretowania Pisma. Możliwe, że sam Gracián wprowadził w błąd krytyków, nadając temu dziełu ogólny tytuł Conceptos del Amor de Dios, kiedy publikował je po raz pierwszy w Brukseli. Kopie i wydania dzieła Oryginalny rękopis dzieła nie zachował się, co tłumaczyłoby różnice w wydaniach, którymi dziś dysponujemy. Historia oryginalnego tekstu jest bogata w ciekawe, wręcz malownicze elementy, jakkolwiek kończy się jego spaleniem przez samą autorkę, postępującą w ten sposób za radą któregoś ze spowiedników (być może był to Báñez) w duchu posłuszeństwa. Zaświadcza o tym Gracián: Pośród innych dzieł, które napisała, było jedno zawierające wzniosłe refleksje nad miłością Bożą, modlitwą oraz cnotami, w którym zostały wyjaśnione niektóre fragmenty z Pieśni Salomona. Ponieważ 106