Pamiętnik Pani 4 kwietnia 1853 r. (środa)
Transkrypt
Pamiętnik Pani 4 kwietnia 1853 r. (środa)
Pamiętnik Pani 4 kwietnia 1853 r. (środa) Drogi pamiętniku! Ten dzień był kolejnym krokiem w naszym małżeństwie. Wprowadziliśmy się do wynajętego mieszkania w warszawskiej kamiennicy. Jest cudownie! Wprowadziła się z nami nasza mała służąca, będzie sypiać na kufrze za szafą. Jesteśmy bardzo szczęśliwi - w końcu to nasze pierwsze wspólne „gniazdko”. Przeprowadzka poszła szybko, praktycznie wszystko jest już na swoim miejscu. 13 maja 1853 r. (poniedziałek) Ten dzień był jak każdy inny, ale i tak było cudownie. Jak zwykle wstaliśmy rano, wypiliśmy herbatę i wyszliśmy rano do miasta. Ja na lekcję, on do biura. Wieczorem siedzieliśmy razem, on uzupełniał jakieś arkusze, a ja szyłam. Widziałam , że jest bardzo śpiący – zasypiał nad pracą. Kazałam położyć mu się spać. On jednak powiedział, że, gdy ja zrobię jeszcze parę szwów, to on zrobi jeszcze parę wersów i pójdziemy spać razem. I siedzieliśmy tak do około pierwszej w nocy. Potem poszliśmy spać. 25 maja 1953 r. (niedziela) Jak ja lubię niedzielę! Te nasze wspólne spacery i w ogóle. Dzisiaj około południa poszliśmy kupić sobie kufle doskonałej wody oraz dwa duże pierniki, sprzedawali je przy bramie oddzielającej Ogród Botaniczny od Łazienek. Potem spacerowaliśmy, trzymając się za ręce. Do domu wróciliśmy pod wieczór. 6 lipca 1853 r. (czwartek) Dzisiaj mała służąca, która była z nami 3 miesiące, wyprowadziła się do innych państwa. Mieli jej więcej płacić i codziennie gotować obiady. Szkoda, lubiłam ją. 15 lipca 1853 r. (wtorek) Ach!!! Drogi pamiętniczku! Ten dzień nie zalicza się do udanych. Mój mąż zaziębił się i nie wiem dlaczego w nocy dostał silnego krwotoku, aż stracił przytomność. Pobiegłam do stróżowej, by posiedziała przy nim. Ja w tym czasie poszłam szukać doktora. Dowiedziałam się o pięciu, ale spotkałam jednego - przypadkiem na ulicy. Gdy mnie doktor ujrzał, natychmiast zaczął mnie uspokajać. Musiałam wyglądać na naprawdę przerażoną. Byłam również bardzo zmęczona. W pobliżu nie było żadnej dorożki, więc lekarz podał mi rękę i poszliśmy w stronę kamiennicy. Po drodze tłumaczył mi, że krwotok o niczym nie świadczy. Powiedział, że jeśli on kaszle, to może być to lekki kaszel z oskrzeli. Zapytał, czy mój mąż ostatnio nie chorował na zapalenie płuc. Odpowiedziałam, że chorował, ale już dawno, czyli zeszłej zimy. Gdy doszliśmy do mieszkania, stróżowa powiedziała, że nic się nie działo. On drzemał. Lekarz obudził go, a on trochę się oburzył, ponieważ od początku mówił mi, że to nic. Ale ja się naprawdę o niego martwiłam! Doktor zaproponował wyjazd na wieś, jednak my nie mamy takiej możliwości. Powiedział więc, że mamy zostać w Warszawie, a on będzie nas od czasu do czasu odwiedzał. Krwotok był na szczęście tylko z nosa. Uszczęśliwiły mnie słowa doktora, że wszystko będzie dobrze. Kamień spadł mi z serca. Lekarz wyszedł, a ja uklękłam przy jego łóżku i, płacząc i śmiejąc się na zmianę, całowałam go po rękach. I tak doczekaliśmy czasu, gdy zaczęło świtać. 8 sierpnia 1853 r. (piątek) Jego stan się pogarsza. Czuję to. Nie chodzi do biura, nie ma siły. Dobrze, że jest urzędnikiem najemnym i nie musi brać urlopu. Mnie udało się wziąć więcej lekcji, więc mamy za co opłacać domowe potrzeby. Dzisiaj wyszłam z domu jak zwykle – o ósmej rano. Około pierwszej przybiegłam do domu, by ugotować mu obiad. Potem znowu poszłam do pracy. Wieczór spędziliśmy razem – jak zawsze. Wzięłam więcej szycia, by nie próżnować. 29 sierpnia 1853 r. (sobota) Wracając wieczorem z pracy, przypadkiem spotkałam doktora. Długo chodziliśmy razem i rozmawialiśmy o nim i jego stanie zdrowia. W końcu chwyciłam lekarza za ramię i błagalnym tonem poprosiłam o to, by do nas przychodził częściej – to bardzo uspokaja mojego męża. Doktor obiecał mi, że będzie wpadał z wizytą częściej. A ja zapłakana wróciłam do domu . 30 sierpnia 1853 r. (niedziela) On staje się już nie do zniesienia. Przez to ciągłe siedzenie w domu zrobił się drażliwy i nerwowy. Od pewnego czasu zaczął wmawiać mi, że jestem nadopiekuńcza i że on niedługo umrze. Dzisiaj zapytał mnie, czy doktor powiedział mi, że on nie przeżyje kilku miesięcy. Zdrętwiałam . Zapytałam go, skąd u niego takie myśli. Wpadł w gniew. Chwycił mnie za ręce i kazał patrzeć prosto w oczy i opowiadać, co mówił doktor. W moich oczach utopił swoje rozgorączkowane spojrzenie. Uśmiechnęłam się łagodnie i powiedziałam, że to nic, że doktor powiedział, że musi tylko trochę wypocząć. On puścił moje ręce, drżał i śmiał się. Powiedział, że doktor w niego zwątpił , ale dzięki mnie już jest spokojny. 1 września 1853 r. ( wtorek ) Mąż jest spokojny. Myślę, że to mój spokój bardzo mu pomaga. Ma jeszcze kaszel z oskrzeli, czasami krwotok z nosa i gorączkę. Dzisiaj powiedział, że nie chce już leżeć w łóżku, chciał wyjść, ale……. osłabł. 8 września 1853 r. (sobota) Jego stany nerwowe, podobne do gorączki, występują od paru dni coraz częściej. Uważa, że są to głupstwa. Bardzo schudł ostatnimi czasy. Jednak dzisiaj, gdy znów przymierzył swoją kamizelkę, powiedział zadowolony, że przybrał na wadze, ponieważ kamizelka jest ciaśniejsza. Tak naprawdę, to ja zwężam pasek, by myślał, że jest zdrowszy i wracają mu siły. Nie wiem, czy dobrze robię, okłamując go … Ale robię to dla jego dobra. On uważa, że nie wyzdrowieje, będąc takim chudym. Dzisiaj znowu pomogłam mu się ubrać, on cały czas ma nadzieję, że właśnie w tym dniu wyjdzie na świeże powietrze. 12 września 1853 r. (poniedziałek) Dzisiaj jak zwykle, zmierzył swoją kamizelkę. Powiedział, że jest ona jeszcze ciaśniejsza niż wczoraj. Jak wróciłam z lekcji , przywitał mnie uradowany i powiedział bardzo wzruszony, że codziennie, by mnie uspokoić, ściągał pasek kamizelki. I tym sposobem dzisiaj dociągnął pasek do końca. Powiedział, że bał się, że jego sekret się wyda, ale dzisiaj zamiast ściągać pasek, musiał go rozluźnić! Szczęśliwy powiedział, że wie, że teraz wyzdrowieje. A doktor ma myśleć, co chce. Tak bardzo go to zmęczyło, że zamiast położyć się na łóżku usiadł na fotelu i wtulił się w moje ramiona. Wyszeptał, że nie spodziewał się, że po dwóch tygodniach oszukiwania mnie, kamizelka naprawdę znów stanie się ciasna. Tuląc się do siebie, przesiedzieliśmy cały wieczór. Piękny wieczór. Byliśmy bardzo wzruszeni. Powiedział jeszcze, że myślał, że będzie tak chudł do końca, że dzisiaj pierwszy raz uwierzył w to, że może być zdrowy. 14 października 1853 r. (środa) Ten dzień był najgorszym w moim życiu! On umarł, zastawił mnie samą!!! Nie mogę w to uwierzyć, nie wiem, co teraz będzie. Przegrał walkę z chorobą… Nie mam ochoty ani siły napisać dzisiaj czegoś więcej. Moje życie bez niego nie będzie takie samo. Moje oczy opuchnięte i czerwone od płaczu patrzą na nasze wspólne zdjęcie. Nie mogę uwierzyć w to, że już nigdy go nie przytulę… 5 listopada 1853 r. (sobota) Właśnie sprzedałam na licytacji wszystkie niepotrzebne rzeczy. Wszystko za bardzo przypominało mi jego. Zostawiłam tylko kamizelkę. Wąchając ją, wciąż czuję jego zapach … 27 listopada 1853r. (piątek) Dzisiaj postanowiłam się wyprowadzić. Do naszego mieszkania zawołałam handlarza starzyzny i sprzedałam mu jedyne rzeczy, jakie mi zostały: parasol za dwa złote oraz kamizelkę – jedyną pamiątkę po moim mężu za czterdzieści groszy. Zamknęłam mieszkanie na klucz, wyszłam na dziedziniec, w bramie oddałam klucz stróżowi, odwróciłam się i…. popatrzyłam na okna naszego pierwszego wspólnego „ gniazdka’’. Padały drobne płatki śniegu. Następnie odwróciłam się na pięcie i ze łzami w oczach wyruszyłam przez siebie. W nieznane….. Izabela Dzień