Żywa Dusza - East Games United
Transkrypt
Żywa Dusza - East Games United
Żywa dusza Korzeń wstał z ziemi i otrzepał wytarte, ciemnobrązowe spodnie. Las był podejrzanie spokojny i zdawało się, że dzisiaj wyjątkowo nie zamierza go pożreć. Mimo to Korzeń, zanurzając się w gęstwinie puszczy, wciąż lustrował wzrokiem przestrzeń dookoła siebie. Po kilkunastu metrach przekonał się, że nie bez powodu – coś uporczywie szeleściło wśród splątanych krzewów. Jednak im bardziej zbliżał się do źródła dźwięku, tym wydawał mu się on bardziej chaotyczny i zbyt głośny jak na zastawianą przez las pułapkę. Gdy był już zupełnie blisko, z krzewu wyciągnęły się dwie szczupłe, podrapane dłonie. Bez namysłu rozchylił gałęzie, które posłusznie ustąpiły pod naciskiem jego silnych ramion. Uwięziona w splotach gałązek dziewczyna wyciągała bezradnie ręce i szamotała się bezsilnie, z całej siły zaciskając powieki. Uśmiechnął się. - Z zamkniętymi oczami dużo nie zobaczysz – stwierdził przytomnie. Zmusiła się do rozchylenia powiek i zamarła, jakby w tej ogromnej, wiekowej puszczy nie spodziewała się spotkać żywej duszy. Korzeń patrzył na nią spokojnie, z głową lekko przechyloną na prawą stronę. Zdawała sobie sprawę, że bynajmniej nie przeszkadza mu lewy rękaw zbyt dużej koszuli, który zsunął mu się prawie na nadgarstek. Niezgrabnie usiłowała wyczołgać się z potrzasku. Korzeń nie wyciągnął ręki, żeby jej pomóc, więc tylko zagryzła wargę i, czując ukłucia gałązek na kolanach, wyrwała się krzewom. Gałęzie z wściekłym szelestem wróciły na swoje miejsce, gdy Korzeń wypuścił je z silnego uścisku. - Co to było? - wzdrygnęła się dziewczyna. - Krzewy zazwyczaj tak nie robią. - Krzewy bardzo często tak robią. Nie znasz puszczy – odpowiedział nieznajomy. Wstała, cichutko jęcząc. Bolały ją podrapane ręce i kolana. Chciała zapytać o coś jeszcze, ale nagle poczuła, jak ziemia zaczyna osuwać jej się spod nóg. Nawet nie zdążyła krzyknąć, gdy Korzeń chwycił ją za ramię i pociągnął ku sobie. Gdyby miała czas się obejrzeć, zauważyłaby z przerażeniem, że tam, gdzie stała przed chwilą zieje głęboki dół. Ale Korzeń nie dał jej tego czasu – rzucili się na oślep przez las, brodząc w mchu jak w bagnie. Nie widziała prawie nic: tak szybko nie biegła jeszcze nigdy w życiu. Nagle poczuła pod stopami pewny grunt i zorientowała się, że Korzeń doprowadził ich do starych głazów, po których musieli się teraz szybko wspiąć. Kamienie mruczały niechętnie, gdy wpijała się w nie niepewnymi palcami, zdzierając skórę z opuszek. Zdyszani, przyciskali plecy do skały. Korzeń, uspokoiwszy oddech, otrzepał zdecydowanym gestem spodnie i spojrzał na nieznajomą. Miała zamknięte oczy i zaciśnięte dłonie, a we włosach plątały jej się drobne gałązki. Delikatnie wyjął jedną z nich. - Jak na kogoś, kto boi się ciemności, bardzo często zamykasz oczy. Rozchyliła powieki i spojrzała na niego. - To było przerażające. - To była puszcza. - Tego nie można wytrzymać! Ten las jest niebezpieczny, może przynieść jedynie śmierć! - Śmierć? Przeniósł na nią rozbawione spojrzenie i parsknął śmiechem, po czym nagle wyrzucił przed siebie oba ramiona, obejmując nimi całą zieloność. - Ten cały las, każda gałązka i mech pod korzeniami, to wszystko, to historie i legendy, to życie, pulsujące i rosnące, wielkie, wielkie życie! - Kim ty właściwie jesteś? - Mógłbym zapytać cię o to samo - gdyby nie fakt, że zupełnie mnie to nie interesuje. Nie dała się zmylić. - Ten las cię ściga. Coś mu zrobiłeś? Wzruszył ramionami. - Ścigamy się tak już ze dwieście lat. - Dwieście lat?! Dopiero wtedy uznał za stosowne powiedzieć coś o sobie. - Nazywam się Korzeń. Urodziłem się w puszczy i puszcza uznała, że w niej też powinienem umrzeć. Tutaj, na Wschodzie, jeżeli nikt nie zna twojej historii, zostajesz zapomniany. A skoro zostajesz zapomniany, nie istniejesz. Więc, jak się domyślasz, powinienem zniknąć. Gdy budzę się rano, nie wiem, czy las mnie w końcu nie pochłonie... Nigdy nie opowiedziałem mojej historii lekko się zachmurzył i jakby przygarbił. - A las umiera z ciekawości. * - To dlaczego nosisz zbyt dużą koszulę? - wyrwało się dziewczynie. Parsknął cicho. Kamienie zawtórowały mu echem, więc bez słowa wskazał jej, że muszą opuścić chwilowe schronienie. Zanurzyli się w gęstwinie, a Korzeń zastanawiał się, czy czeka go jeszcze dzisiaj kolejne starcie z lasem. Miał cichą nadzieję, że nie. - Tego też nie chcesz mi powiedzieć? - W lesie utkanym z historii musisz uważać na słowa. - A więc mówiąc, tworzymy las? - W pewien sposób – tak. Przemknęli w milczeniu u stóp ogromnego modrzewia. - Więc przez dwieście lat nikomu nie opowiedziałeś swojej historii... Gwałtownie się odwrócił, w jego oczach zalśniły ciemnobrązowe płomyki. - To historia na całe życie! Można opowiedzieć ją tylko raz. Później – owszem, zostanie powtórzona przez tysiące ust, coraz to inna, wypaczona przez kolejnych słuchaczy, aż w końcu zostanie z niej tylko okruch, który kiedyś był chlebem. Stali naprzeciwko siebie, a każda żyła w ciele Korzenia była napięta jak struna. Puszcza pomrukiwała gniewnie, usiłując zwrócić na siebie uwagę. - Nazywam się Korzeń, bo jestem częścią lasu. Bo wrosłem w niego tak głęboko, że nie mogę już żyć bez niego. Nawet, gdybym odszedł, coś będzie mnie tu wzywało. Do puszczy, do korzeni. Jeżeli coś mu się stanie, zaboli mnie. Jeżeli on zniknie, zniknę i ja. - Więc dlaczego ja nie mogę zniknąć?! Pomruk narastał, chociaż modrzew wciąż trwał w dostojnym bezruchu. Korzeń chwycił dziewczynę za nadgarstek, aż syknęła z bólu. - Uważaj na słowa! - Ale ja tak bardzo, bardzo pragnę już stąd zniknąć! - Nikt się żywy z puszczy nie wydostanie. Nosisz ją w sobie, zapuściła tam korzenie i nigdy jej nie opuścisz! - Niech więc ona… Raptownie ją pociągnął, byleby tylko nie dokończyła przekleństwa. Przez chwilę przemknęła jej przed oczami ich ucieczka, szaleńczy bieg przez las… Strach podszedł jej do gardła i nadludzkim wysiłkiem wyszarpnęła się z ręki Korzenia. Wtedy chwyciło ją coś innego. Nie mogła krzyczeć, jakby powietrze w jednej chwili zgęstniało i musiała walczyć o każdy oddech. Gałęzie wciągnęły ją w ciemność lasu, ziemia zmieszana z mchem pochłaniała ją. Prawie nic już nie widziała, poczuła tylko, że upada, a potem zapada się coraz bardziej, jakby na świecie nie pozostało nic oprócz mchu. Bała się śmierci. Bała się śmierci w tym ciemnym, nieprzystępnym lesie. Wszystko w nim było pierwotne, obce i złe, nienawidziło jej, tak samo, jak ona nienawidziła jego. Z kącika ust zaczęła jej sączyć się krew. Nagle poczuła, jak ktoś delikatnie ociera gorącą strużkę szorstkim materiałem. Do tej pory nie znała smaku własnej krwi. Po chwili poczuła, jak te same ręce otulają jej ramiona starą, zbyt dużą koszulą. Przestała drżeć. - Nigdy nie zgadniesz, skąd mam tę koszulę – głos Korzenia był ciepły, ale nieco stłumiony, jakby dobiegał z daleka. W ciemności nie mogła go zobaczyć. A przecież tak bała się ciemności! Należała do mojego brata. Wiesz, prawie dwieście lat temu nie byłem sam w tej puszczy – tylko tego nie rozumiałem, bo… nie miałem duszy. Brat wytłumaczył mi, że puszcza ją ukradła i uwięziła w jednym z drzew. Zaśmiałem mu się w twarz: drzew było przecież zbyt wiele, żebym mógł odszukać to jedno, które ma duszę. Ale on popatrzył na mnie z dziwnym smutkiem i powiedział, że kiedyś mi to drzewo pokaże. Korzeń szeptał tak cicho, że tylko ona go słyszała, chociaż nie mogła go zobaczyć. Słowa przepływały do jej umysłu i wypełniały ją całą. - Tamtego dnia obudził mnie razem z wschodzącym słońcem. W milczeniu szliśmy przez las, a ja pochłaniałem wzrokiem każde mijane drzewo, zastanawiając się, które skrywa moją duszę. Aż w końcu dotarliśmy do ogromnego, zwalonego pnia... Stanąłem jak wryty, nie umiałem wydobyć z siebie ani słowa. Więc odezwał się mój brat: „Nie mówiłem ci, że jest to żywa dusza”. Urwał na ułamek sekundy, jakby próbując złapać oddech. - A potem… Potem powoli zdjął z siebie koszulę i jednym ciepłym, opiekuńczym gestem zarzucił mi ją na ramiona. Pamiętam, jak na pniu powoli odradzał się mech... Poczuła lekkie muśnięcie na dłoni – jej palce drgnęły, ale chwyciły tylko pustkę. * Bez słowa wtuliła twarz w wytarty, pachnący lasem materiał koszuli. Po chwili zacisnęła powieki i wgryzła się w kołnierzyk. Ogromna puszcza szumiała, wrzeszczała, rozdrapując najwyższymi gałęziami niebo, unosząc się pierwotnym jazgotem gdzieś daleko, daleko w górze – a wokół dziewczyny nadal było cicho; tępy ból pulsował w czaszce, przed oczyma przemykały mgliste plamy. Nagle zorientowała się, że te mgliste plamy to zapadające się drzewa. Z przerażeniem ujrzała zwijające się w suche kłębki trawy, opadające z głuchym chrzęstem igły i stwardniałe jagody. Tuż obok niej zwaliła się ogromna, wiekowa gałąź, zanurzając się w momentalnie zrudziałym mchu. Dopiero wtedy zrozumiała, co się stało. Korzeń opowiedział j e j swoją historię. A las umarł z ciekawości.