pełna wersja

Transkrypt

pełna wersja
„Panic disorder” jako forma uczestnictwa społecznego (media w Polsce: władza druga, trzecia i czwarta),
w: Zbigniew Galor, red., Odmiany życia społecznego współczesnej Polski. Instytucje, polityka, kultura, Wydawnictwo WSNHiD, Poznań 2010
oraz w: Instrukcja obsługi tekstów. : Metody retoryki. Red. nauk.: Jacek Wasilewski, Anna Nita. Sopot, GWP, 2012
[pełna wersja]
(wersja nieznacznie skrócona)
Marian Płachecki
PANIC DISORDER JAKO FORMA UCZESTNICTWA SPOŁECZNEGO.
MEDIA W POLSCE: WŁADZA DRUGA, TRZECIA I CZWARTA
Popularna w całej Europie, szacowna, założona u schyłku XVIII wieku szwedzka firma BRIO AB, wśród licznych zabawek edukacyjnych oferuje także grę logiczną
„TriBond”1. Pionki dwu bądź większej liczby osób wędrują w niej po planszy, uzyskując prawo ruchu pod warunkiem udzielenia przez gracza poprawnej odpowiedzi
na pytanie, co łączy trzy wylosowane słowa. Jeśli te proste zasady nieco rozszerzymy, pytając o wspólną cechę nie trzech wyrazów, ale zdarzeń, przyjdzie mi łatwiej
określić poznawcze ambicje niniejszego tekstu.
Media redagują rzeczywistość
Wiesław Michnikowski udzielił wywiadu dziennikarzowi delegowanemu przez
„Wysokie obcasy”. Opowiedział tam o tym, jak odrzucił jedną z oferowanych mu ról
filmowych, zdegustowany obfitością wulgaryzmów, pleniących się w przekazanym
mu scenariuszu. Nie sposób było, powiada, znaleźć kwestii, której nie wieńczyłoby
jakieś grube słowo. Toteż po tygodniu, gdy zadzwoniła do niego z pytaniem o decyzję pani upoważniona przez reżysera, odpowiedział (proszę wybaczyć) „(…) że materiał jest chujowy i ja pierdolę takie role, i co mi pani tu, kurwa, proponuje”2.
Internetowe wydanie dziennika „Fakt” w nocy z 3. na 4. listopada ujawniło, że
ostatnie przed tą datą wydanie talk-show Tomasz Lis na Ŝywo wcale nie było nadawane en direct, lecz z taśmy nagranej trzy dni przedtem. Redaktor Lis w dniu emisji
en direct śledził amerykańskie wybory. Czterej politycy, Grzegorz Napieralski, Eugeniusz Kłopotek, Joachim Brudziński, Stefan Niesiołowski oraz Władysław Frasyniuk ochoczo w mistyfikacji Tomasza Lisa uczestniczyli.
1
Tekst niniejszy w wersji nieznacznie odmiennej – bez ekskursu o dzisiejszych funkcjach prozopopei
w zestawieniu z tradycjami oświeceniowymi i romantycznymi – został po raz pierwszy opublikowany
w książce zbiorowej pod red. Zbigniewa Galora, Odmiany Ŝycia społecznego współczesnej Polski.
Instytucje, polityka, kultura, Wydawnictwo WSNHiD, Poznań 2010.
2
Odrobina męŜczyzny. Rozmawia Wojciech KrzyŜaniak, „Wysokie Obcasy” 2008 nr 43, 8.11 , s. 58.
2
Niecałe dwa tygodnie przedtem, bo 22 października „Fakt” w edycji kioskarskiej drukował zdjęcie mężczyzny skutego kajdankami, chowającego głowę głęboko
w zielonej kurtce. Zdjęcie od tekstu ciągłego oddziela fotografia noża, powiększona
do rozmiaru przekraczającego wzrost mężczyzny. Na klindze ulokowano krótką,
rzeczową informację: „Wiesław P. najpierw okładał matkę młotkiem, a potem ugodził ją tym nożem.” Tytuł zaś całego artykułu brzmi Halo, policja? Zabiłem matkę.
[Fkt1022_3]
Moje uwagi, jak zapowiedziałem, będą zmierzały do wskazania powiązań między tymi trzema wydarzeniami. A mówiąc „wydarzenia” mam na myśli tyleż to, co
rzeczywiście się stało w przeszłości dalszej i bliższej, ile współczesne relacje, lokujące owe fakty w bieżącym kontekście wypowiedzi oraz sytuacji mówienia. Na co
dzień obracamy się bowiem, jeśli pominąć awantury domowe i inne kataklizmy, w
których kładziemy na szalę własne życie, pośród zdarzeń poddanych redakcji werbalnej, przeważnie zaś technologicznie i pod każdym innym względem rozbudowanej, profesjonalnej redakcji medialnej. Kiedy trafi nam się, z rzadka, osobiście
uczestniczyć w jakichś wydarzeniach publicznych, to i tak naszą rozproszoną uwagę
porządkują gotowe kadry percepcji, niosąc ze sobą poczucie, że uczestniczymy właściwie nie w samym, dajmy na to, święcie państwowym, lecz w telewizyjnej, radiowej, prasowej relacji z miejsca zdarzeń. Podniosła okazja przeminie i rozmyje się w
pamięci, zarejestrowane sprawozdanie medialne – zostanie w bibliotekach czy archiwach.
Kiedy tytuł chwyta
Układanie tytułów prasowych jest prawdziwą sztuką, sztuką ważną, bogatą i
trudną. Tytuł spełnia elementarne funkcje nawigacyjne. Ułatwia szybkie zorientowanie się w zawartości całego, nieraz grubego wydania. Jest też swego rodzajem
hasłem indeksowym czy też tagiem, ułatwiającym czytelnikowi najpierw preselekcję
materiałów dziennikarskich, potem zaś szybki i nieomylny powrót do pozycji
uprzednio czy kiedy indziej wybranych. Przede wszystkim jednak tytuł wielorako
definiuje najbliższy kontekst znaczący lektury, umożliwiający poprawne, tj. zgodne
z intencjami autora i jego redakcji (bądź odwrotnie) zrozumienie samego tekstu.
Rozstawianie owego tła, eksponującego pożądane, tłumiącego opaczne konotacje
3
tekstu, przebiega w raczej małej części jawnie. Z reguły o wiele ważniejsze, bo skuteczniejsze, okazują się operacje językowe przeprowadzane pod przykrywką, poniżej progu świadomości odbiorcy.
[Fkt081305]
13 sierpnia w „Fakcie” tytuł cover story brzmiał, jak następuje: Prezydent Kaczyński: dominacji Rosji mówimy nie. Dobrze powiedziane. Kwestia inna czy powiedziane, czy tylko napisane i wydrukowane. Do tego pytania wrócę za chwilę. Jeśli
na moment zapomnimy o znaczeniu wyrazów, a wsłuchamy się w ich brzmienie, to
po dwukropku usłyszymy następstwo sylab akcentowanych i nieakcentowanych:
dominacji Rosji mówimy nie
Jeśli zaś odsłonięty w ten sposób rytm mowy podkreślimy samym zapisem,
otrzymamy trzy wersy o jednolitym wzorcu rytmicznym, potem zaś dwa o wzorcu
odwróconym:
DOMI
NACJI
ROSJI
MÓWI
MYNIE
Odwołując się do zapomnianego żargonu wersologii, powiedziałoby się, że po
czterech trochejach następują dwa jamby. Inwersja rytmiczna daje bardzo silne,
acz nie do końca uświadamiane wrażenie determinacji mówcy i jego wspólnoty, tudzież męskiej stanowczości w przeprowadzaniu słusznych racji. Umieszczony na
końcu wykrzyknik dałby efekt z pewnością słabszy.
W dziale sportowym tego samego wydania „Faktu” opisywano sylwetkę importowanego „najlepszego napastnika Legii Takesure Chinyamy”. Tytuł: Wraca do
gry! Powtórzenie znanej już nam procedury zapisu daje wynik:
WRACA
DO GRY
Drugi wers odwraca porządek akcentów pierwszego, całość zaś staje się
brzmieniowym ekwiwalentem zdjęcia towarzyszącego tytułowi: Takesure Chinyama
strzela na nim gola „z wywrotki”. Tak przynajmniej sztuczkę tę nazywano na moim
podwórku.
Przykład ostatni z zapowiedzianych. 23 października „Gazeta Wyborcza” daje
„na jedynce” rysunek Kostuchy w szelkach dealera walutowego, a nad nim tytuł
4
Bessa zŜera emerytom. Co mianowicie zżera – emerytury? oszczędności? – pominięto. W ten sposób forma eliptyczna sama demonstruje to, o czym mowa, a zeżarte dopełnienie bliższe staje się ekwiwalentem pieniędzy wchłoniętych przez kryzys
finansowy. Koncept okazał się tak celny, że nazajutrz nie oparła mu się „Rzeczpospolita”, wroga skądinąd „Wyborczej”. Na drugiej stronie jej wydania czytamy wersję wtórną, płaską i słabą: Prywatne zjada państwowe. Forma gramatyczna, tam po
mistrzowsku roztańczona, tu trzyma czytelnika w rozterce. Nie wiemy, co „zjada”
czemu: „prywatne” „państwowemu”, czy może „państwowe” „prywatnemu”..? Kradzione nie tuczy.
Nie skłamać i nie powiedzieć prawdy. Zalety dwukropka
Tytuł „Faktu” anonsujący omawiane w numerze płomienne przemówienie Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi, sam w sobie doskonały, aktualizuje wzorzec powielany
w nieskończoność przez prasę codzienną i nie tylko. Schetyna: Rząd w 100 procentach pokryje straty (spowodowane przez huragan). Boniek: Zero współpracy ze
związkiem3. Urban: Mniej gadania, więcej roboty. Tusk: Nie będę gnębił prezydenta. Herbert: Byłem chłopcem sennym4. Tusk: Ten samolot jest mój5. Piękna tancerka Aneta Piotrowska (22 l.) wyznaje: JuŜ nie tęsknię za Mroczkiem. Paweł Stasiak,
lider Papa D: Nie dam Ŝonie ani grosza!6 śona Tygrysa: śyję tylko z zasiłku. Tomasz Jacyków odpowiada Jolancie Rutowicz: Ciesz się, Ŝe ktokolwiek w ogóle cię
ocenia!7
Dwukropek w tytułach ukutych wedle formuły „X mówi: abc” jest miejscem
dramatycznego konfliktu ról. Polski dziennikarz czuje się na ogół – także prawnie –
zobowiązany poddawać autoryzacji cytowane w artykule wypowiedzi aktora czy polityka8. Lecz nie tytuł. Ten z reguły stanowi zastrzeżony bastion redakcyjnej polityki
3
„Dziennik” 24 sierpnia i 31 października 2008.
4
„Gazeta Wyborcza” 18 i 27 października 2008.
5
„Rzeczpospolita” 1 października 2008. Do tej afery wrócę później.
6
„Super Express” 29 sierpnia i 5 listopada 2008.
7
„Fakt” 9 września i 25 września 2008.
8
Obowiązek taki ciąży na dziennikarzu jedynie w przypadku dosłownego przytoczenia czyjejś wypowiedzi. Jednakże granice dosłowności cytatu stały się ostatnio – i nie przypadkiem – przedmiotem
zażartych sporów rozstrzyganych sądownie. Do tej kwestii także odwołam się niżej.
5
i magii. Jest odcinkiem frontu zbyt ważnym dla czytelniczego sukcesu pisma, aby
powierzać go ludziom z miasta. Rzadko tylko jego dobór pozostawia się samemu
sprawcy artykułu. Wobec czego biorąc gazetę do ręki, tekstowi następującemu w
tytule po dwukropku raczej nie należy przypisywać stuprocentowej wiarygodności.
Traktować go wypada trochę, ale tylko „trochę”, jak formę rzeczywistej mowy niezależnej, tak zatem, jakby był przytoczeniem co najmniej w szczerych intencjach
dziennikarza. Trochę zaś, mimo wszystko, tak jakby cytat tylko udawał, w istocie
będąc cudzym, zbiorowo zredagowanym, selektywnym i przesuniętym w rozkładzie
wartości streszczeniem czyjejś wypowiedzi; streszczeniem notabene utrzymanym w
konwencji mowy niezależnej, wiernego cytatu. Na ile passus po dwukropku zdecydujemy się czytać jako przytoczenie autentyczne, na ile zaś jako mowę pozornie
niezależną, pozostaje z jednej strony kwestią znaczeniowych korekt napływających
wraz z biegiem lektury ze szpalty i tekstu pod tytułem, z drugiej – kwestią preferencji danego czytelnika. Raz „X mówi: abc” równa się „abc”. Kiedy indziej „X mówi: abc”, odczytane za sprawą własnego, rzadko świadomego, wyboru czytelnika
równa się „X tylko mówi, że abc” lub wręcz „Ja tylko mówię, że X mówi: abc.”
Obserwacje powyższe można by zebrać, powiadając, iż tytuł z dwukropkiem
jest gazetową wersją klasycznego paradoksu kłamcy. Skoro tak, to jeśli wierzyć
Bertrandowi Russelowi, passus tytułu sprzed dwukropka wypada potraktować jako
wypowiedź metatekstową, opatrującą sąd orzekany po dwukropku dyskretną aurą
podmiotowej interesowności ze strony piszącego dany artykuł bądź też jego uległości wobec położenia osoby, której słowa przywołuje. Sąd pozostaje wypowiedziany
twardo, ale podpisany pod tekstem dziennikarz i jego redakcja przed dwukropkiem
lojalnie sygnalizują, że jest to sąd czyjś, ergo dubeltowo zrelatywizowany do okoliczności miejsca, czasu i osoby. Raz wobec autentycznych okoliczności wypowiedzi,
dwa – wobec okoliczności przytoczenia, podyktowanych przez linię polityczną czy
światopoglądową danej redakcji albo jedynie przez obowiązującą w niej manierę
stylistyczną.
Wszelako operacje rozumienia, ujęte przed chwilą w manierze nieco akademickiej, nie wymagają bynajmniej uprzedniego zaliczenia kursu logiki. Odniesienie
sądu przytaczanego w tytule do postaci wypowiadającej go w toku akcji, na gorąco i
bez opamiętania, nie przedstawia dla czytelnika najmniejszych trudności. W dzisiejszej prasie bowiem obrazek, zwykle fotografia, rzadziej karykatura, a w ostateczności grafika informacyjna, stanowi integralny komponent tytułu. Tylko w radykalnym
6
uproszczeniu można twierdzić, jakoby prasa współczesna operowała tekstem, czy
nawet tekstem ilustrowanym. Jedynie jakieś ekstrawaganckie cele badawcze mogą
dziś uzasadniać stawianie pytań o funkcje osobne efektów wizualnych w gazecie.
Realia współczesnego rynku medialnego, zdominowanego przez zażartą międzygatunkową agresję, konkurencję9 i wzajemną symulację, każą traktować przekaz prasowy jako konglomerat, amalgamated message werbalno-ikoniczny.
Tytułowi Schetyna: Rząd w 100 procentach pokryje straty towarzyszy zdjęcie
kobiety ciężko opartej o płot w obejściu zrujnowanym przez wichurę. Na tym samym płocie suszą się kołdry i poduchy. To, co intymnie prywatne, zostało wywalone
na wierzch. Linia graniczna działki stała się dla pokrzywdzonych ostatnim schronieniem, gdyż nie ma już żadnego wnętrza, w którym mogliby się skryć przed nawałnicą, także przed nawałnicą wścibskich kamer.
Zapowiedzi Nie dam Ŝonie ani grosza! grafik „Super Expressu” nadał postać –
to częsta konwencja – komiksowego dymku, ulatniającego się z wykrzywionych
wściekłością ust lidera Papa D. Jakby tego było mało, na zdjęciu towarzyszącym tytułowi Paweł Stasiak, wzburzony do granic, wskazującym palcem dźga widza w oko.
Krótko: zarówno sam tekst sprzed dwukropka, jak i obrazek, którym opatruje się tytuł, dzięki swojej stylistycznej i symbolicznej nadekspresji wyraziście podkreślają sytuację mówienia, w jakiej pada zdanie po dwukropku. Jest to zawsze sytuacja dramatycznie napięta, wyzwalająca pozytywną bądź negatywną emocjonalną
identyfikację czytelnika.
Świat zna oczywiście nieskończenie wiele tytułów prasowych obywających się
bez dwukropka. Nie wszystkie spośród nich uwalniają czytelnika od aporii wiarygodności. Te, które uwalniają, nie będą mnie tu obchodziły. Skupię się na tych, które wiążą czytelnika emocjonalnie.
Prawdę powiedziawszy, dwukropek jest rozwiązaniem tanim, bo względnie łatwym, a zarazem kosztownym, gdyż składnia przytoczenia zajmuje sporo miejsca.
Tytuł z dwukropkiem jest właściwie prasowym nielotem. Efekt mowy żywej, spontanicznie wtopionej w sytuację, można osiągnąć i osiąga się z lepszym skutkiem bez
dwukropka.
9
Aby przekonać się, jak bardzo dziś zaostrza się konkurencja na rynku medialnym, dość zajrzeć do
7
Nadekspresja. Tytuł jako Ŝądanie
W dzienniku „Fakt” z 13 sierpnia znajdujemy materiał o karygodnym niedopatrzeniu podczas remontu torowiska w tunelu warszawskiej linii średnicowej. Po
ukończeniu prac okazało się, że odnowiony tunel jest zbyt niski, by pomieścił zakupione już piętrowe wagony kolejowe. W typowym dla tabloidów fotobulaju10 widzimy wciśniętą stropioną twarz wskazanego po nazwisku Dyrektora Tanich Linii Kolejowych, a pod fotką tytuł: Podaj się do dymisji!. W tydzień później z równą kurtuazją potraktowano „prezesa metra”, wołając Otwórz te stacje! Pod koniec września
„Fakt” napomniał panią prezydent Warszawy i tym razem pod fotką: Weź się do roboty!11.
Podobnie wystylizowane wezwanie skierował „Super Express” 26 października: Złodzieje z PZPN oddajcie 18,5 miliona zł. (I do tej afery przyjdzie mi wrócić
później.) Podtytuł sugeruje, jakoby żądanie to reprezentowało stanowisko Urzędu
Skarbowego. Znacznie dalej, najdalej, „Super Express” posunął się niespełna trzy
tygodnie wcześniej, dając na pierwszej stronie twarz ministra sportu i rzucając na
nią tytuł: DRZEWIECKI WON!12.
[Sex100701]
We wszystkich tych przypadkach sprawca zostaje wskazany palcem, wymieniony z nazwiska, funkcji, twarzy. We wszystkich też kontekst każe przyjąć, jakoby owe wrogie eksklamacje padały nie ze strony dziennikarza czy jego gazety,
lecz z gromady wzburzonego ludu. Powiedziałbym nawet, że tryskająca z owych tytułów ekspresywna kulminacja sama przez się kreuje ramę modalną przytoczenia.
Nadekspresja doskonale zastępuje dwukropek lub cudzysłów. Wściekli są ludzie, bo
przecież nie my w redakcji. My tylko oddajemy im głos.
W dziennikarskiej praktyce ważniejsza jest zresztą wyrazistość czy też intensywność emocji, aniżeli jej charakter. Bo to nie musi być zaraz nienawiść. To może
być wulgarny rechot, jak w przypadku tytułu A fuj! Jaka kiepska sztuka!, towarzyszącego fotografii Pawła Królikowskiego rozebranego do slipów i krzepko dzierżącezestawienia Migracje 2008 z niedawnego nru miesięcznika „Press” (grudzień 2008).
10
Bulaj – okrągłe okienko na statku lub w samolocie.
11
„Fakt”, 13 i 20 sierpnia, 25 września 2008.
12
„Super Express”, 7 października 2008.
8
go przyrodzenie13. To może być nawet życzliwa drwina na widok posła Ryszarda Kalisza w ogniu emocji sportowych; drwina życzliwa co prawda tylko do chwili, gdy na
jednym ze zdjęć złapanych przez wścibskiego reportera dostrzeżemy, że poseł
prawą ręką również gmera koło krocza14. Tytuł zachowuje pozory serdeczności: Pośle Kalisz spójrz w lustro15.
Nadekspresja. Prozopopeja dobra na wszystko (lub prawie)
Retoryka klasyczna rozróżniała kilka przypadków wchodzenia mówcy czy po
prostu mówiącego, w cudzą skórę. Chcąc adeptów przygotować do biegłego dowodzenia przed sądem słusznych racji, szkolono ich w obronie racji niesprawiedliwych
i w przyjmowaniu pozycji strony przeciwnej. Dobry mówca, nie tylko sofista, winien
być w stanie równie skutecznie reprezentować obie strony sporu; byle nie równocześnie. Aby nabrać godności i autorytetu ćwiczono się w podejmowaniu roli słynnych mówców: Katona, Cezara lub Cicerona. Ćwiczono się zresztą także we wcielaniu się w postaci mityczne i fikcyjne. Za użyteczny środek pobudzania uwagi sędziów i audytorium uznawano ożywianie w wystąpieniu obiektów nieosobowych, pojęć abstrakcyjnych bądź alegorii. Przemawianie w imieniu bogów bądź zmarłych
podnosiło rejestr mowy i nastrój publiczności.
Wszystkie te chwyty jako też ćwiczenia w korzystaniu z nich miały na celu
wyrobienie biegłości w bieżącym rozwiązywaniu napięć, wobec jakich mówcę stawiają dwa konkurencyjne nakazy: utrzymania się w charakterze postaci, jaką chce
pozostać w opinii słuchaczy oraz przestrzegania decorum, to jest zasad stosowności, w odniesieniu do zastanych, a potem zmieniających się z minuty na minutę
okoliczności przemawiania. Spośród bogatego zestawu terminów retorycznych, obsługujących ten krąg problemowy - sermocinatio, status translationis, ethopeia, fictio personae – poprzestanę na prozopopei, definiowanej najprościej jako „przywołanie (czyjejś) postaci”.
W dzisiejszej kulturze prozopopeja szaleje. Najłatwiej ją przytrzymać, obejrzeć i opisać w tytułach prasy – lecz nie łudźmy się, że tylko tabloidowej. Przygląda13
„Super Express”, 21 października 2008.
14
„Fakt”, 25 września 2008.
15
„Fakt”, 9 września 2008.
9
jąc się bliżej gazetom wychodzącym w ciągu trzech miesięcy, od sierpnia do listopada b.r. zebrałem kilkaset przykładów tej figury.
Jak wszyscy wiemy, prasa kolorowa epatuje przemocą. Dokładniej powiedziałoby się: epatuje prozopopeją.
Spasiony, pięciokilogramowy pers wskoczył na klatkę piersiową swojej pani,
samotnej emerytki, teraz nieprzytomnej, gdyż dopiero co powalonej przez atak
dusznicy bolesnej. Wskoczył i nadal skakał, wykonując na swój koci sposób sztuczne oddychanie. Tak skakał, dopóki nie przywrócił kobiety do życia. Uratował mnie
Tomasz kot, brzmi tytuł tej historii. Gdyby słowa te miały pochodzić od dziennikarza, brzmiały by inaczej: Kot ratownik? Wybawiona przez kota? Pierwsza osoba
gramatyczna oraz imię męskie wyprzedzające wzmiankę o jego nosicielu, kocie, nie
pozostawiają wątpliwości: mamy tę lokucję brać za słowa własne pani Zofii16. Panu
Kazimierzowi „coś” kazało w pewnej chwili wysiąść z samochodu, którym znajomi
podwozili go z pracy do domu. Zaraz potem stary opel spadł z wiaduktu i natychmiast stanął w ogniu. Jadący nim dwaj mężczyźni spłonęli żywcem. Tytuł: Znak od
Boga mnie ocalił17. Ufność w Boską opiekę wyrażona w trzeciej osobie gramatycznej
poszłaby na konto redakcji; dlatego została podana w osobie pierwszej i jako prozopopeja przypisana Kazimierzowi Świstkowi.
Cudem uratowani stanowią wśród bohaterów tabloidów populację wcale
liczną. Wyróżniają się wśród nich niedoszli samobójcy. Dziewiętnastolatka skoczyła
z wiaduktu kolejowego. Tytuł: Chciałam się zabić, bo mam pecha18. Motywacja „ponieważ miała pecha” oczywiście nie mogłaby się pojawić wprost od redakcji. Tytuł
trzeba więc uznać za wypowiedź własną dziewczyny, odtworzoną przez dziennikarza.
Przytoczone historyjki dają wyobrażenie o najpogodniejszym wariancie prozopopei. Jeśli jednak zwrócimy uwagę na zbitkę dwu informacji, tej o wieku emerytki
(81 l.) i o wadze kota (5 kg), odnotujemy brak wiadomości o połamanych żebrach
uratowanej. W bogato ilustrowanej relacji o ufnym Kazimierzu widzimy dwa zdjęcia
kompletnie zdewastowanego wraku samochodu, dwóch mężczyzn wynoszących
zwłoki w plastikowej trumnie oraz nagrobne fotografie ofiar.
16
„Fakt”, 13 sierpnia 2008.
17
„Fakt”, 5 listopada 2008.
18
„Super Express” 26 października 2008.
10
Wreszcie materiał o Basi samobójczyni atakuje nas zbliżeniem poharatanej
twarzy, zdjęciem wiaduktu z wrysowaną strzałką, odmierzającą wysokość. Sześć
metrów.
Co również istotne, we wszystkich trzech przypadkach otrzymujemy relację w
tekście o dynamicznej typografii i fotoedycji. Zdjęcia łamią prostokątną geometrię
kolumn tekstowych. Zachodzą jedne na drugie, składając się na własną, energiczną
narrację ikoniczną.
Czemu wszystko to służy, widać najpełniej w numerze gazety z 24 września.
Otrzymujemy tam poruszającą opowieść o przygodzie 19-letniego Bartosza K. z
Ostródy. Chcąc się popisać przed kolegami chłopak zamówił w klubie płonącego
drinka, po czym wychylił go jednym haustem. Na zdjęciu widzimy skutek. Tytuł: Bo
pić to trzeba umieć… Wódka spaliła mu twarz! Tekstu w trzeciej osobie nie możemy
przypisać poparzonemu nieszczęśnikowi. Odwołanie do mądrości ludowej oraz wykrzyknik nadają lokucji charakter komentarza, wypowiedzianego przez bezpośredniego świadka zdarzenia.
Rzecz charakterystyczna – komukolwiek, poruszony, okazywałem tę stronę
„Faktu”, chwytał się za gardło, jakby sam w nim poczuł płonący spirytus. I o to właśnie chodzi w prozopopei – jeśli traktować ją jako założenie całej poetyki przekazu,
nie zaś jako prostą figurę retoryczną. Wszystkimi dostępnymi środkami, nieraz doprawdy brutalnymi, relacja zostaje wrzucona w pole bezpośredniego, zmysłowego
doznania odbiorcy. Uobecnienie sytuacji mówienia rozgrywanej w apogeum dramatycznych wydarzeń okazuje się ważniejsze aniżeli wzgląd na wiarygodność samej
lokucji użytej w tytule.
Współczesna kultura popularna obraca się w aurze histerycznego kultu teraźniejszości. Cokolwiek nam się pokazuje w grach komputerowych, w usługach internetowych, w programach telewizyjnych, w radiu i prasie niekoniecznie tabloidowej,
pokazuje nam się jako rzeczywistość-dopiero-co, zdarzenie jeszcze nie ostygłe, zaledwie wygasające już nie w naszej pamięci, lecz w oczach i dłoniach, wydarzenie
wciąż jeszcze żądające od nas bezpośredniej reakcji. Nawiasem mówiąc, to dlatego
jednym z nośnych patentów na news jest relacja z wypadków, w których interwencja świadka, lekarza, policjanta była spóźniona bądź nie nastąpiła wcale. Jednakże
nie wszystko wokół nas – jeśli cokolwiek – zaczęło się wczoraj i nie wystarczy na
pasku telewizyjnym pod relacją z przygotowań do Roku Chopinowskiego napisać
11
„Fryderyk Wielki”, aby zlikwidować zasługi Fryderyka Wielkiego dla melioracji naszych ziem w czasach PRL zwanych „zachodnimi” (a zwanych tak po drugiej wojnie
po to, abyśmy zapomnieli o odebranych nam „wschodnich”).
Prozopopeja odegrała istotną rolę w przemianach świadomości literackiej i
szerzej – kulturalnej – na przełomie XVIII i XIX wieku. W poetyce klasycystycznej
była chwytem częstym w nasyconej emocjonalnie poezji lirycznej, zwłaszcza zaś w
odzie. Ucieleśniała alegorie i abstrakta, pozwalając przemówić Prawdzie lub Cnocie.
Walor ekspresywny prozopopei gwarantował poetom osiągnięcie efektu wzniosłości,
a wraz z nim wstrzymanie przez słuchacza oddechu w kornym podziwie czy to dla
wielkości dzieł przyrody (borów, gór, rzek…), czy to dla okazałości królewskiej (cesarskiej…) architektury, czy wreszcie wprost i od razu – dla królewskiej chwały. U
schyłku wieku oświecenia nieoczekiwanie zmieniają się funkcje alegorii, prozopopei,
tudzież animizacji i personifikacji, ba, w ogólności języka figuratywnego, utkanego
bogatymi środkami stylistycznymi. Romantyczna krytyka literacka zaczyna widzieć
w figurach stylu efektowny sposób kreowania w wierszu czy dramacie świata osobnego, „Czarodziejskiej Krainy poezji zaludnionej przez wyobraźnię (…)”
19
. Prozopo-
peja stała się furtką dla poetyckiej cudowności, ta zaś ośmieszyła naturalne dotąd
oczekiwanie, aby w literaturze widzieć opowieść o świecie dostępnym również poza
nią.
Mówiąc z pewną przesadą, bez prozopopei w jej nowej funkcji nie byłby możliwy ani europejski romantyzm z jego kultem poety natchnionego, w swym akcie
twórczym równego samemu Bogu, ani żadna z szalonych odmian dwudziestowiecznej awangardy (w tym filmowej!), odrzucającej ze wstrętem naiwne pokusy mimetyczne.
Jeśli na takim tle umieści się współczesną karierę prozopopei w kulturze popularnej, dostrzeże się, po pierwsze, że tabloidowe użycia i nadużycia tej figury stylu radykalnie zrywają z obiema opcjami tradycyjnymi. Prozopopeja dziś nie służy
już, jak w poetyce klasycystycznej, uwznioślaniu czegokolwiek. Wprost przeciwnie,
stała się sposobem okazywania nienawiści, pogardy, wykluczenia. Ale nie służy także, jak w dziełach romantyków, otwieraniu przed odbiorcami świata innego aniżeli
powszechnie znany i dostępny, świata cudowności i wyobraźni. Wręcz przeciwnie,
prozopopeja dziś ma na celu wywołać w odbiorcach spazm bezpośredniej, zmysło19
Por. Meyer Howard Abrams, Zwierciadło i lampa. Romantyczna teoria poezji a tradycja krytycznoliteracka (1953), przełożyła Maria Bożenna Fedewicz, Gdańsk: słowo / obraz terytoria 2003, s. 317.
12
wej obecności w scenie przedstawianej czy opisywanej jako świat ich własny. Po
drugie jednak, w zaskakującej popularności prozopopei widzieć można reakcję na
inny – obok histerii teraźniejszości – fenomen kultury współczesnej, mianowicie na
nie zawsze uświadamiane poczucie zanurzenia w nieskończonej i stale ekspandującej liczbie światów z gruntu fikcyjnych, a o naszą realną, osobniczą i podmiotową
egzystencję zahaczonych jedynie o tyle, że apelują do prostego wyboru: kupić, nie
kupić. W ramach tej, bliskiej mi interpretacji prozopopeja, epatowanie okrucieństwem, pornografia śmierci i umierania, całe krwawe dionizyjskie uniwersum kultury popularnej miałoby przełamywać i przezwyciężać owo doznanie namnażającej się
niewstrzymanie fikcyjności, niepewności, nieautentyczności wszystkiego wokół, co
wykracza poza najprostsze potrzeby ciała.
Nadekspresja. Symulowane wyznania ofiary
W głośnej sprawie Krzysztofa B. z Grodzisk k. Siematycz, ojca dwojga dzieci
swojej córki, „Gazeta Wyborcza” wybrała na jedynkę wersję z dwukropkiem. MÓWIŁ: MAM DO NIEJ PRAWO20. To wydaje się dosyć prawdopodobne. Dopóki nie zapytamy, do kogo tak mówił. Nie do znajomych, bo zachowywał pozory. Nie do żony,
bo z latami wykształcił się domowy język eufemizmów w rodzaju „iść posłuchać
muzyki”. Wersja do córki powinna brzmieć inaczej: „Mam do ciebie prawo”. „MAM
DO NIEJ PRAWO” mógłby rzucić w twarz jedynie wzburzonym czytelnikom, gdyby
przed nim stanęli. Tego samego dnia „Fakt” odsunął skrupuły – Spowiedź córki bestii z Podlasia. Gwałcił mnie mój ojciec. Czy rzeczywiście mogłaby tak powiedzieć?
Optowałbym raczej za wersją „zmuszał mnie do pożycia”, czy nawet „ojciec
mnie gwałcił”. Zdanie „Gwałcił mnie mój ojciec” jest arcydziełem nadekspresji.
Pierwsze słowo, gwałcił, zdecydowanie, bez osłonek, wprowadza w sedno rzeczy.
Nadto zaś drastycznie kontrastuje ze słowem ostatnim – ojciec. Zaimek osobowy
mnie jeszcze podnosi walor ekspresywny czasownika: nie matkę, nie kochankę, nie
znajomą. Gwałcił mnie. Własną córkę. A wreszcie zaimek dzierżawczy mój, w odniesieniu do ojca, który przejął ją na własność, czyniąc z córki podręczną metresę,
odsłania całe wynaturzenie relacji przynależności i wspólnoty w przeciętnej rodzinie
Krzysztofa B.
13
Wewnątrz numeru otrzymujemy jaskrawą wersję prozopopei z pozycji świadka. W ujęciu „Gazety Wyborczej” ów hipotetyczny świadek zachowuje milczenie.
Jego obecność jest sygnalizowana jedynie przez zagmatwanie relacji osobowych w
zdaniu MAM DO NIEJ PRAWO. W świecie „Faktu” hamulce puszczają. Świadek rwie
się bicia. Krzyczy. „Ty ohydna bestio!21. 10 września „Super Express” na okładce
poświęconej tej samej sprawie, notabene nazajutrz po wiadomym wystąpieniu
premiera, woła Wykastrujcie potwora.
Wymowny przykład prozopopei z pozycji krewkiego świadka znajdujemy 29
września w „Fakcie”. Zdjęcie przedstawia interwencję policjantów, usiłujących wyprowadzić ze straganu w Zakopanem młodą kobietę, handlującą tam wbrew prawu
oscypkami. Tytuł dynamiczny graficznie, nawiązujący do komiksowych konwencji,
wklejony w zdjęcie, brzmi tak: Ona jest w ciąŜy. Zostawcie ją!
Zdarza się, że na wymierzenie ludowej sprawiedliwości jest już za późno.
Świadek zastyga w bezbrzeżnym zdumieniu. Na pierwszej stronie „Faktu” mamy
zdjęcie wisielca. Nadtytuł: Potwór rzucił się z noŜem na brzemienną kochankę. Niżej
tytuł: Zabił dziecko w łonie matki i się powiesił. W środku numeru otrzymujemy
wersję drastyczniejszą ikonicznie i werbalnie. Możemy z bliska obejrzeć sobie wisielca i wzdrygnąć się z odrazy na widok tytułu: Potwór zadźgał nienarodzone
dziecko22.
[Fkt092405]
Pozycje ofiary – jeszcze jeden przykład: Zgwałcili mnie i zabili mojego chłopaka, historia opatrzona zdjęciami Adama Kantora, Pauliny M. i dwóch sprawców,
„bydlaków”23 – i wzburzonego świadka dopełnia rola oprawcy bądź sprawcy. Ten
również czasem wypowiada się w tytułach. „Fakt” z 29 sierpnia pokazuje olbrzymiego tira, który w środku nocy wjechał do sypialni jednej z mieszkanek bloku w Nowej
Dębie. Tytuł: Kierowca tira przeprasza: Wybaczcie, Ŝe rozjechałem wam dom. Obok
wklejono twarz skruszonego szofera. Tu trzy uwagi. Pierwsza: w polszczyźnie „rozjechać” można coś znacznie mniejszego od pojazdu. Po dziś dzień nie mogę zapomnieć żab, jakie po zmroku mimo woli rozjechałem kilka lat temu, jadąc do znajo-
20
„Gazeta Wyborcza” 9 września 2008.
21
„Fakt”, 9 września 2008.
22
„Fakt”, 24 września 2008.
23
„Super Express” 13 sierpnia 2008.
14
mych pod Warszawą. Nie można „rozjechać” czegoś od samochodu czy nawet czołgu większego. Druga: w takim razie „dom” w cytowanych przeprosinach jest eufemizmem. Chodzi o ludzi „rozjeżdżanych” niczym drobne zwierzęta pól i lasów.
Uwaga trzecia: w młodzieżowej gwarze ulicznej „jechać”, „rozjechać” jest
również eufemizmem – zabawnym eufemizmem pewnej elementarnej czynności
seksualnej. Poprawną wersję przytoczonego tytułu należy zatem czytać z czterosylabowym wulgaryzmem w środku, brzmieniowo demonstrującym przebieg „rozjeżdżania” śpiących lokatorów bloku.
Moim skromnym zdaniem jest to przykład najjaskrawszy ze wszystkich dotąd
przytoczonych. Najjaskrawszy, a przez to najbardziej pouczający. Można się bowiem zastanawiać, na ile wiarygodnym przytoczeniem jest okrzyk świadka rwącego
się do samosądu. Można wątpić, czy kobieta skatowana, co widać dokładnie na
zdjęciu, zapytana przez reportera odpowie „Skatowali mnie, bo kocham męża”. Nie
sposób uwierzyć, aby ktoś kto przez nieuwagę zburzył ludziom ich jedyne mieszkania, zwracał się do nich tymi słowy: „Wybaczcie, że rozjebałem (dobrze: rozjechałem) wam dom”. Sama myśl o takiej scenie wywołuje odruch wymiotny.
I nie przypadkiem, sądzę. Arche-prozopopeja, modelowy i najintensywniejszy
wariant relacji obudowanej wokół „przywołania czyjejś postaci” umieszcza w polu
bezpośredniego, zmysłowego odruchu czytelnika zdarzenie przekraczające ludzkie
miary; zdarzenie w swym nieprawdopodobnym absurdzie groteskowe. A mówiąc o
grotesce, mam na myśli – zgodnie z definicją Wolfganga Kaysera – doznanie nagłej
wyrwy w potoku codziennego doświadczenia. Z owej wyrwy, z jej niezmierzonych
mroków, przez ułamek sekundy patrzy nam w oczy bezosobowe Zło24. Prozopopeja
jako poetyka przekazu wrzucając widza-czytelnika w domenę ponurej groteski, natychmiast go z owej traumy wydobywa: daje mu zaznać momentalnego spazmu
wspólnoty. Jest to zaś albo wspólnota wykluczająca ze swego grona czarną owcę –
24
Oto stosowny cytat z książki Kaysera: „(…) groteskowość to świat, który stał się obcy. (…) Zgroza
przejmuje nas tak bardzo właśnie dlatego, że chodzi o nasz świat, którego pewność okazała się pozorem. Czujemy zarazem, że w owym odmienionym świecie nie moglibyśmy żyć. W wypadku groteskowości nie chodzi o lęk przed śmiercią, lecz o lęk przed życiem. Jej cechą strukturalną jest ujawnienie zawodności kategorii naszej orientacji w świecie. (…) Któż jednak sprawia, że świat staje się
obcy, kto manifestuje swą obecność w ukrytym i kryjącym groźbę tle wszystkiego? (…) Dopiero teraz osiągamy dno otchłani zgrozy. Pytania te zostają bowiem bez odpowiedzi. (…) Prawdziwie groteskowe to coś, co wdziera się z zewnątrz, pozostaje nieuchwytne, niewytłumaczalne, bezosobowe.
(…) Świat wyobcowany wyklucza orientację, pojawia się jako absurd.” W. Kayser, Próba określenia
istoty groteskowości, przekł. Ryszard Handke, „Pamiętnik Literacki” 1979 nr 4, s. 277. Tekst
pochodzi z książki Das Groteske. Seine Gestaltung in Malerei und Dichtung, Gerhard Stalling Verlag
1957.
15
bydlaka, bandytę… – albo wspólnota wykluczonych przez wielkich i możnych tego
świata.
Co do tej drugiej, dwa tylko przykłady. Pierwszy jest przyziemny, choć ilustrowany zdjęciem ministra w kokpicie samolotu bojowego. Tytuł 30 par butów Radosława Sikorskiego w „Dzienniku” z 29 września uczynił z ministra obrony narodowej ni mniej, ni więcej, tylko Imeldę Marcos polskiego rządu. Cios był celny, jeśli
zważyć, że u początków premierostwa Jarosława Kaczyńskiego obiegło media zdjęcie steranego obuwia pana premiera. Od tej pory Sikorski pokazuje się publicznie a
to w niedopiętej marynarczynie, a to w wygniecionej jesionce. Przykład drugi jest
wzniosły. Chodzi o zdjęcie z okładki „Faktu” 13 sierpnia. W fotobulaju rozentuzjazmowany tłum licznych kobiet i kilku starszych panów wymachuje gruzińską flagą,
w prawym górnym rogu prezydent RP przemawia w Tbilisi. Tytuł: Jeszcze Gruzja nie
zginęła! Ta raczej histeryczna identyfikacja narodowych losów ma nam dać odczuć
wspólnotę państw skrzywdzonych przez cyniczną i samolubną Europę.
Prozopopeja w słuŜbie władzy
Prozopopeja nałogowo używana i nadużywana zaciera i gmatwa różnice między tym co powiedziane, a tym co mogłoby lub powinno zostać powiedziane. Między
tym co mówione spontanicznie, a tym co uprzednio zredagowane przez liczną i nie
bezinteresowną ekipę.
Śledziłem w relacji CNN przemówienie Sahry Palin podczas konwencji republikańskiej. Było to we wszystkich bodaj zakresach najlepsze przemówienie, jakie kiedykolwiek widziałem czy słyszałem. Ponad godzina swobodnie wypowiadanej prezentacji, z właściwą intonacją, naturalnie a bez najlżejszego zająknienia. Słowa i
zdania były proste, nierzadko dowcipne. To ich wygłaszanie było nieludzko doskonałe, znacznie doskonalsze aniżeli działo się to w przypadku wystąpień Baracka
Obamy. A stało się to możliwe dzięki prostemu wynalazkowi, który jeszcze nie trafił
pod nasze strzechy: dzięki dwóm przezroczystym od strony sali i widza teleprompterom formatu A4, ustawionym na stojakach mikrofonowych po obu stronach mówcy w odległości umożliwiającej pominięcie ich w kadrze kamer telewizyjnych. Całe
to więc przemówienie było świetnie przeprowadzoną prozopopeją, przywołaniem
postaci Sahry Palin w wykonaniu jej samej.
16
Chciałbym wrócić do wezwania Super Expressu Złodzieje z PZPN oddajcie
18,5 miliona zł. Ukazało się w wydaniu datowanym na 26 października, niedziela.
Tymczasem w piątek 24 października w godzinach południowych w TVN24 wypłynął
przeciek: PZPN zalega z podatkiem na 18,5 mln zł, czyli połowę rocznego budżetu
Związku. W poniedziałek zostaną zajęte konta. Prestiż Zarządu PZPN ostatecznie
runął w gruzy i to przed wyborami zapowiedzianymi na najbliższy czwartek. „Super
Express” skwapliwie podchwycił wątek. Dziennikarze wszystkich maści zaczęli się
prześcigać w zaciąganiu opinii u kolejnych działaczy, na czele z Grzegorzem Lato,
kandydującym do prezesury. Pytano nie o wiarygodność kwoty, lecz o reakcję
Związku. W poniedziałek afera, podczas weekendu rozkręcona do niebotycznych
rozmiarów, z godziny na godzinę traciła w mediach cały impet i patos, aż wreszcie
okazało się, że na kontach PZPN zajęto kwotę „sięgającą 10 mln”. We wtorek wiceprezes Eugeniusz Kolator poinformował, że Związek już wpłacił wszystkie zaległości
– co do których zresztą od dawna toczy się spór prawny – tj. niespełna 9 mln.
W rozgrywce tej strona rządowa posłużyła się już nie poetyką, lecz strategią
prozopopei, w której ramach urzędnicy wysokiego szczebla grali z dziennikarzami w
jednej zgodnej drużynie. Ktoś coś rzekomo powiedział, a ledwo powiedziane starannie dobranym pośrednikom zaczęło z miejsca w sieci powiadomień wpływać znacząco na to, co w ów feralny czwartek wyborczy dopiero miało zostać powiedziane.
Doświadczonym i biegłym praktykiem prozopopei jest poseł Janusz Palikot,
mistrz prawdziwy w Gombrowiczowskim mówieniu czegoś, tak jakby powiedział, a
zarazem nie powiedział, i to śmiertelnie serio, w szczerym zatroskaniu o dobro
wspólne.
PiS, mówił parę miesięcy temu, „próbuje dźwignąć trupa, jakim jest dzisiaj
urząd prezydenta i znów go wepchnąć na sceną polityczną, żeby jeszcze trochę na
wrotkach albo łyżwach pojeździł”. Jedno słówko, urząd, wetknięte w ten swobodny
potok mowy, zmieniło wypowiedź o pełnej asercji, podlegającą więc zaskarżeniu
sądowemu, w swego rodzaju auto-prozopopeję. Palikot powiedział, że prezydent
jest trupem wożonym na wrotkach, a zarazem bynajmniej tego nie powiedział.
Jak można się było spodziewać, poseł ochoczo włączył się w aferę podatkową
PZPN. W poniedziałek 27 października, w uprzejmej – bez ironii – rozmowie z red.
Justyną Pochanke oraz rzecznikiem prasowym Związku – Zbigniewem Koźmińskim,
w Faktach po faktach spokojnie oświadczył, że w PZPN „świnia świni dupę ślini” oraz
17
że widzi głęboki sens o pieśni stadionowych kibiców o refrenie „jebać PZPN”. W dwa
dni później mógł dzięki temu zwołać konferencję prasową w Sejmie, podczas której
solennie przeprosił za użycie słów wulgarnych. Wieczorem naturalnie gościł w Kropce nad i Moniki Olejnik, gdzie w odpowiedzi na zarzuty co do niewybrednego języka
poinformował, po pierwsze, że on tylko pieśń kibiców zacytował oraz, po drugie, że
w jego okręgu w zeszłych wyborach głosowało na niego ok. 40 tys. ludzi, a dziś, jak
pokazały badania, zlecone „dwa tygodnie temu”, głosowałoby za nim tysięcy 80.
To ważna wskazówka. Prozopopeja dobrze robi na poczytność. Prozopopeja
napędza elektorat.
Brukselska nowela, by nie rzec burleska, z kulminacją przewidzianą na wieczór 15 października, inscenizowana na kilka dni przed tą datą oraz kilka dni po
niej, przebiegała wedle scenariusza z góry, zda się, obmyślonego na użytek medialnych majstrów od prozopopei. Dość spojrzeć na dwie szpalty „Faktu” z 15 października. Już z okładki wygraża nam silnie wzburzony premier Tusk, nieświadom że to
my zostaliśmy obsadzeni w prezydenckiej roli. Na ucho i czoło zachodzi mu tytuł
utrzymany w znanej nam konwencji Premier Tusk do prezydenta Kaczyńskiego. Nie
dam ci samolotu25. W środku numeru przedstawia się nam 6 „scenariuszy kompromitacji”, obok zaś pyszną karykaturę obu panów wyrywających sobie… krzesło.
Równie udany fotomontaż zaprodukował „Wprost” z 26 października. Premier Tusk
z rozłożonymi ramionami szybuje nieco sztucznie uśmiechnięty, lecz już widać, że
nie zdoła wyminąć stojącego mu na szlaku prezydenta. Tytuł z perspektywy kostycznego świadka: Polski odlot.
Nie zamierzam rzecz jasna szczegółowo omawiać afery brukselskiej. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na trzy jej aspekty. Po pierwsze, jeśli nadawała się jak
ulał do relacjonowania jej w poetyce prozopopei, to dzięki temu, że i w miejscu akcji rozwijała się jako gra terenowa oparta na zasadzie wykluczania. Grę tę można
by przecież nazwać „Tutaj nie wejdziesz. A właśnie że wejdę”. Po drugie, w toku
rozgrywki jej aktorzy nie tylko postępowali tak, jakby z góry starali się dogodzić
dziennikarzom-sprawozdawcom, ale też sami rzucali do mikrofonów i kamer repliki
gotowe do użycia jako tytułowe prozopopeje. Czyż bowiem można pomyśleć, aby
25
Nie inaczej w „Rzeczpospolitej” na „jedynce” z tego dnia. „Tusk: ten samolot jest mój”. Motyw
krzesła wracał i później, choćby w „Polsce” z 29 października 2008: „Prezydent cieplej o rządzie, ale
znów kłótnia o krzesła.”
18
minister spraw wewnętrznych sam powiedział do kamery, że „prezydent się wciska”, gdzie go nie chcą?
Czy jest do wyobrażenia, by premier rządu oświadczył wśród lasu mikrofonów
i kamer „powiem brutalnie, nie potrzebuję pana prezydenta” (w Brukseli)? Czy prezydent o premierze mógłby ze sztucznie pobłażliwym uśmiechem powiedzieć, że „no
cóż, brakuje mu kindersztuby”? Są to przecież werbalne koncepty stojące na bakier
z wszelką oficjalną etykietą. Ich jedyną, za to poważną zaletą jest nośność medialna. Te pożal się Boże sound-bite’y świetnie i bez zmian dają się użyć jako gotowe
prozopopeje, odsłaniające prawdziwe intencje aktorów zdarzeń w formie ich mowy
pozornie niezależnej. Uwaga trzecia, najważniejsza: wszystko to było raczej żenujące i poniżające dla obu ekip uczestniczących w grze, a i dla publiczności obserwującej ją spoza boiska. Kiedy jednak firma GFK na zlecenie „Rzeczpospolitej” zadała –
jeszcze przed awanturą o samolot – 500 osobom pytanie „Co sądzisz o sporze prezydenta i premiera w sprawie szczytu UE”, proszę zgadnąć ile procent respondentów obrało opcję „nie wiem”..? Skromne 9 procent26.
Oto miara efektywności poetyki i strategii prozopopei w mobilizowaniu elektoratów. Uważam, że za skuteczność tę wszyscy płacimy wysoką cenę.
Aktorów teatralnych – jak Pawłowi Królikowskiemu przydarzyło się z „Super
Expressem” – fotografują w ryzykownej obyczajowo roli scenicznej, po czym zdjęcie
rzucają na pierwszą stronę sugerując, że chodzi o orientację bądź perwersję prywatną.
Dziennikarze, przeżarci wzajemną pogardą wobec polityków, cierpią na głód
autorytetu. Coraz bieglej więc „przywołują postać” eksperta; przywołują czyli
przywdziewają. Wśród programów radiowych i telewizyjnych na palcach jednej ręki
można policzyć takie, w których jeden dziennikarz rozmawia z kilku ekspertami. O
formacie rozmowy ekspertów bez dziennikarza nie ma co
marzyć. Coraz więcej
mamy za to tzw. debat, w których dziennikarze to w jednej stacji, to w innej, występują wobec siebie samych w roli autorytetów.
Eksperci z kolei, coraz wyraźniej w swych akademickich karierach uzależnieni
od medialnej rozpoznawalności, w każdej „setce”
26
27
27
, jakiej udzielają lotnej załodze
„Rzeczpospolita” 15 października 2008.
„Setka” – w żargonie dziennikarzy mediów elektronicznych krótka wypowiedź zarejestrowana „w
terenie”; w miejscu zdarzenia lub w naturalnym otoczeniu eksperta.
19
którejś z telewizji, liczą się z tym, że jeśli chlapną nie po myśli, nie będą więcej zapraszani.
Politycy nie potrzebują już rzeczników prasowych. Sami, jak poseł Palikot, a w
spokojniejszej manierze również premier, przejmują role dziennikarzy i obsługują
się samodzielnie – przy niewielkim wsparciu medialnych przyjaciół.
Wszyscy na wyprzódki starają się być kimś innym; kimś, kogo poza ekranem,
poza anteną nie ma. Wszyscy wraz w świecie sprawozdawanym kreują burzliwy teatr uczestnictwa społecznego intensywnego, lecz obranego z asercji i odpowiedzialności, uczestnictwa zredukowanego do reakcji elementarnych, niemal fizjologicznych, do mlaskania z zachwytu ku swoim i zwracania pokarmów z odrazy ku obcym.
Tak intensywnie mobilizowanych zasobów uwagi publicznej nie starcza już, by
śledzić ciche postępy ustawodawstwa poszerzającego zakres prawomocnej inwigilacji obywateli albo sejmowe losy ustawy umożliwiającej na Bushowski wzór wywożenie więźniów do krajów, gdzie tortury są dozwolone, aby tam pozyskać od nich informacje, z którymi dla wiadomych sobie powodów nie chcieli się podzielić w kraju
ojczystym. Cóż mówić o pilnowaniu, kiedy wreszcie zostanie podpisana przez prezydenta ustawa o bankowym funduszu gwarancyjnym…
17 listopada media podały, że przyczyną opieszałości w złożeniu podpisu jest
mały podstęp ze strony PO. W ustawie o bankowym funduszu gwarancyjnym zawarto paragraf ograniczający nadzorcze kompetencje prezesa NBP, którym jak powszechnie wiadomo jest „człowiek PiS”. Przedstawiając dokument do podpisu, nadaje mu się postać, której akceptacja oznacza publiczne przyznanie się do bezsilności. Chcąc uniknąć przegranej w kolejnym pojedynku o prestiż, a przynajmniej ją
odwlec, Prezydent kieruje projekt ustawy do Trybunału Konstytucyjnego. Kiedy
ustawa wreszcie przebrnie przez wszystkie procedury i wejdzie w życie, dla wielu
zainteresowanych, dziś jeszcze niedoszłych bankrutów, może się okazać musztardą
po obiedzie.
Telewidzom i czytelnikom prasy rozemocjonowanym potyczkami prominentów
trudniej przyjdzie odnotować, ile właściwie tygodni mija od podpisania ustawy przez
prezydenta (wszyscy wiedzą, że prezydent nie podpisuje, choć w ciągu pierwszego
roku rządów PO tylko trzykrotnie skorzystał z prawa weta) do wydrukowania jej w
20
„Dzienniku Ustaw”, a tym samym do nabrania przez nią mocy prawnej, albo o
sprawdzaniu, komu owo nieoficjalne vacatio legis w danym przypadku posłużyło.
Panic disorder
Te dwa przykłady rodzą pytanie, czy strategia prozopopei nie przeniknęła już
do ekonomicznej i gospodarczej polityki rządu: sposobem odhaczania spraw pilnych
jako załatwione jest od paru miesięcy ogłaszanie odnoszących się do nich zapowiedzi i projektów. Po czym zapada martwa, arbitralnie przez władze odmierzana cisza.
Ktoś nam mówi, że załatwi, mamy więc uznać, że załatwił i zająć się czym innym.
Najlepiej – wojną pałaców, czy raczej kancelarii prezydenta i premiera.
Wszelako wstępując do teatru symbolicznych odwetów i wzajemnych upokorzeń
oddajemy za bezcen odziedziczone resztki kultury prawnej, etosu obywatelskiego i
wzajemnej tolerancji. Z takim wianem, wtrącani co i rusz w zaburzenie psychiczne
przez fachowców określane jako panic disorder, to jest napadowe stany lękowe, po
krótkim łuku prowadzące do rozładowania w postaci dzikiej agresji, wściekli wszyscy na każdego, wkraczamy w dobę kryzysu gospodarczego, rosnących napięć społecznych i konfliktów etnicznych namnażanych wraz ze wzbierającą falą imigracyjną.
Acha, byłbym zapomniał. Poprawna odpowiedź na pytanie tribonda, co łączy
dialog Wiesława Michnikowskiego, mistyfikację Tomasza Lisa oraz Wiesława P., który „okładał matkę młotkiem” a potem dźgał nożem, brzmi: te trzy wydarzenia łączy
ryzykowna dwuznaczność prozopopei, sztuki „przywoływania postaci”, której wśród
nas nie ma, a tak dalece wiąże naszą uwagę, że już jej nie starcza na śledzenie poczynań innych postaci. Które jak najbardziej są i czynią swoje.
*
14 marca 2007 r. „Rzeczpospolita” opublikowała materiał zatytułowany śurnaliści pod wpływem autohipnozy, podpisany „Andrzej Zybertowicz, not. Michał A.
Zieliński”. Znalazł się tam passus
Niektórzy z łatwością sięgają (…) po argumenty personalne. Dziennikarz "Gazety Wyborczej" Seweryn Blumsztajn w dyskusji ze mną
oznajmił: prof. Zybertowicz teraz zabiera głos, choć za komuny siedział
cicho.
21
To już klasyka. Adam Michnik wielokrotnie powtarzał: ja tyle lat siedziałem w więzieniu, to teraz mam rację.
W następstwie 26 marca 2007 r. mecenas Piotr Rogowski, reprezentujący
Kancelarię Radcy Prawnego, Agora SA. Warszawa, skierował do prof. Andrzeja Zybertowicza „Wezwanie przedsądowe”, żądając od niego ogłoszenia w „Rzeczpospolitej” w ciągu dziesięciu dni następującego oświadczenia:
W wypowiedzi dla "Rzeczpospolitej" z dnia 14 marca 2007 r. pt. "Żurnaliści pod wpływem autohipnozy" stwierdziłem m.in., że Adam Michnik
wielokrotnie powtarzał: "ja tyle lat siedziałem w więzieniu, to teraz
mam rację". Przyznaję, że stwierdzenie to nie polegało na prawdzie i w
istotny sposób fałszowało życiorys i wypowiedzi pana Adama Michnika.
W związku z tym przepraszam pana Adama Michnika za publiczne
przedstawienie nieprawdziwej, zniesławiającej informacji, godzącej w
jego dobre imię i wiarygodność.
Andrzej Zybertowicz28
Doszło do procesu. 17 grudnia 2007 r. Sąd Okręgowy w Warszawie orzekł, że
Andrzej Zybertowicz ma przeprosić Adama Michnika i zamieścić w „Rzeczpospolitej”
oświadczenie, iż jego słowa „nie polegały na prawdzie” oraz godziły w dobre imię
redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”. Zybertowicza zobowiązano również do
wpłacenia 10 tys. zł zadośćuczynienia na cel społeczny i zwrócenia Michnikowi kosztów przewodu sądowego29.
Jak wiadomo, orzeczenie sądu wywołało głośną polemikę, a także opatrzone
licznymi podpisami listy protestacyjne w obronie wolności słowa oraz godności i dobrego imienia niesłusznie posądzonego.
Uważam, że obie strony bardzo się zagalopowały. Spór szedł w istocie rzeczy
o granice wiarygodności – proszę zgadnąć, czego? – rzecz jasna: prozopopei. Bo
przecież zdanie „Adam Michnik wielokrotnie powtarzał: ja tyle lat siedziałem w więzieniu, to teraz mam rację”30 jest klasyczną prozopopeją, przytoczeniem nieprzytoczeniem, mową pozornie niezależną, przywołaniem postaci.
28
Michnik straszy Zybertowicza sądem, „Rzeczpospolita” 2007.04.10.
29
Por. Łukasz Cybiński, Zybertowicz ma przeprosić Michnika, „Gazeta Wyborcza” 2007.12.18.
30
Lecz nie: Adam Michnik wielokrotnie powtarzał: "ja tyle lat siedziałem w więzieniu, to teraz mam
rację", jak czytamy w inseracie radcy prawnego „Agory”. Wprowadzając w tym zdaniu cudzysłów
radca w istotny sposób zmienił wypowiedź Zybertowicza, a następnie zażądał, by ten publicznie
uznał swoje autorstwo owej wersji przekłamanej (przekłamanej, gdyż sprowadzającej prozopopeję
do statusu wiernego przytoczenia) oraz by przyznał, iż jest ona kłamliwa. Otóż za sprawą radcy była
ona kłamliwa bez względu na to, czy sam Adam Michnik kiedykolwiek i gdziekolwiek tak powiedział,
czy nie. Do mecenasa Piotra Rogowskiego powinny czym prędzej zgłosić się wszystkie ofiary gwałtów, którym w ostatnim roku czy dwu prasa przypisała wypowiedzi ujęte w formie prozopopei, z ży-
22
Radca prawny Agory, podobnie jak potem ekspert sądowy, potraktował dwukropek jako ekwiwalent cudzysłowu. Sąd w swoim wyroku lekcję tę podtrzymał.
Jest wysoce charakterystyczne, że mecenas Rogowski dyktując Zybertowiczowi „oświadczenie” koryguje inkryminowane zdanie, dwukropek zastępując cudzysłowem (…stwierdziłem m.in., Ŝe Adam Michnik wielokrotnie powtarzał: "ja tyle
lat siedziałem w więzieniu, to teraz mam rację"). Zarazem jednak nie stawia bynajmniej zarzutu sfabrykowania cytatu z nieistniejącego źródła, poprzestając na
ogólnikowej, jurysdycznej formule, iż „stwierdzenie to nie polegało na prawdzie”.
Sąd w swoim orzeczeniu postąpił nie inaczej.
Żądać od prozopopei stuprocentowej asercji jest naiwnością, o którą trudno
posądzać Adama Michnika i Kancelarię Radcy Prawnego Agory. Chodziło o co innego; o sądowe skarcenie Andrzeja Zybertowicza za to, że w swym agresywnie polemicznym „przywołaniu postaci” posunął się o jeden most za daleko. Niemniej jednak precedensowy wyrok zapadł. Odtąd zanim ktokolwiek swoją prozopopeją zahaczy osobę publiczną, zastanowi się dwa razy, kim jest, spod jakiego grzbietu i do
kogo mówi, zwłaszcza zaś, czy nie przekracza granic milcząco aprobowanych w
konglomeracie polityki i mediów. Jeśli w ocenie się pomyli, czekać go może proces,
wyrok, kosztowne sprostowanie i jałmużna na cel społeczny.
2008.11.10
W wywiadzie, udzielonym przez prof. Stanisława Gomółkę, byłego wiceministra finansów, opublikowanym przez dzisiejszą „Polskę The Times”, czytam:
Problem polega głównie na tym, że obecny projekt budżetu zakładał dużo lepsze wykonanie ubiegłorocznego. Już w pięciu ostatnich miesiącach
ubiegłego roku odstępstwo dochodów od założeń wynosiło prawie 2 mld
miesięcznie31.
W pięciu ostatnich miesiącach ubiegłego roku? Zatem od września 2008. W
październiku 2008 rozpoczął się festiwal prozopopei z życia polityków.
2009.02.03
[pełna wersja]
czeniem, by wytoczył redakcjom procesy o sfałszowanie przytoczeń. Gdyby mecenas zadania się
podjął, a sądy w wyrokach kierowały precedensem, mielibyśmy rewolucję na rynku medialnym.
31
Herkulesowe zadanie dla Donalda Tuska. Rozmawia Joanna Leszczyńska, „Polska The Times”
2009.02.03.
23