darmowa publikacja

Transkrypt

darmowa publikacja
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Bookarnia Online.
Nora Roberts
Ciemna strona księżyca
Fragment
Dedykuję Mamie
Drogowskazy
Wszędzie znaczy nigdzie.
Seneka
1
Przegrzany chevrolet cavalier toczył się po wybojach Angels Fall. Reece Gilmore miała w kieszeni dwieście
czterdzieści trzy dolary i trochę drobniaków, co być może wystarczy na reperację samochodu, paliwo i posiłek. O ile
szczęście dopisze, a usterka wozu nie okaże się zbyt poważna, zostanie trochę na opłacenie noclegu.
Potem, nawet przy najbardziej optymistycznych wyliczeniach, będzie bankrutką.
Smużki pary sączące się spod maski oznaczały, że na jakiś czas należy przerwać podróż i rozejrzeć się za pracą.
Nie ma zmartwienia, żaden problem – powiedziała sobie. Mała mieścina w Wyoming przycupnięta wokół jeziora
o zimnej, niebieskiej wodzie była równie dobrym miejscem jak każde inne. A może nawet lepszym. Miała tu tak
upragnioną przestrzeń; bezmiar nieba i góry Teton wznoszące się ku niemu niczym dostojne, obojętne bóstwa,
z czapami śniegu na szczytach.
Jechała ku nim, klucząc, godzinami nie schodziła jej z myśli fotografia szczytów i równin Ansela Adamsa. Nie
miała najmniejszego pojęcia, gdzie wyląduje, gdy przedwczoraj o świcie wyruszała w drogę, ale ominęła Cody,
przecięła Dubois i choć zastanawiała się, czy nie zajechać do Jackson, skręciła na południe.
A więc coś ją ciągnęło do tego miejsca.
W ostatnich ośmiu miesiącach nabrała mocnego przekonania, że należy wierzyć drogowskazom i ulegać
impulsom. Niebezpieczne zakręty. Mokra, śliska nawierzchnia. To miłe, że komuś chciało się wysilić i poświęcić
czas na ustawianie tego rodzaju ostrzeżeń. Zdarzały się też cudaczne tablice w kształcie promyków słońca,
wskazujące boczne drogi, albo wiatrowskazy ze strzałką wycelowaną na południe.
Jeśli spodoba się jej taki promyk albo wiatrowskaz, pojedzie w tamtym kierunku tak długo, aż znajdzie się
w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Może zatrzyma się na kilka tygodni albo – jak w Dakocie
Południowej – na parę miesięcy. Poszuka jakiejś pracy, zwiedzi okolicę, a potem pojedzie dalej, kiedy te znaki –
owe impulsy – wskażą jej nowy kierunek.
Nowe podejście do życia, które w sobie wypracowała, dawało wolność. Częściej, coraz częściej słabł teraz niepokój
bezustannie czający się w myślach. Te ostatnie miesiące samotnego życia i samodzielności skuteczniej ją
wyciszyły niż cały rok terapii.
Musiała uczciwie przyznać, że dzięki terapii mogła tolerować siebie każdego kolejnego dnia i każdej nocy.
I podczas tych wszystkich godzin pomiędzy.
A teraz czekał ją kolejny nowy początek, jeszcze jedna niezapisana tabliczka w zaciśniętych palcach gór wokół
Angels Fall.
W najgorszym wypadku zatrzyma się na parę dni, żeby nacieszyć oczy widokiem jeziora i gór oraz zarobić
trochę pieniędzy na dalszą drogę. Taka miejscowość jak ta (według informacji na drogowskazie zamieszkana przez
sześćset dwadzieścia trzy osoby) na pewno żyła z turystyki, wykorzystując walory krajobrazu i sąsiedztwo parku
narodowego.
Będzie tu przynajmniej jeden hotel, prawdopodobnie kilka pensjonatów, a może i gospodarstwo agroturystyczne
kilka mil za miastem. We wszystkich takich miejscach potrzeba kogoś do obsługi i sprzątania, szczególnie teraz,
gdy wiosenna odwilż wypiera zimę.
Ponieważ samochód wysyłał desperackie sygnały dymne, plując coraz gęstszymi obłokami pary, najważniejszą
sprawą była wizyta u mechanika.
Jechała powoli drogą wijącą się wzdłuż rozległego jeziora. Płachty śniegu wyglądały w cieniu jak szarobiałe
kałuże. Drzewa nadal miały brunatną barwę, lecz na jeziorze zauważyła już kilka łódek. Przez cień góry na
wodzie sunął biały kajak z paroma mężczyznami w sztormiakach i kapturach. Obraz był tak sugestywny, że
podnosząc wzrok, spodziewała się ujrzeć jego odbicie na chropawych zboczach.
Najwyraźniej centrum miasteczka znajdowało się na przeciwległym brzegu jeziora. Sklep z pamiątkami, mała
galeria. Bank i poczta. No i biuro szeryfa.
Odbiła od jeziora, żeby podjechać wymęczonym samochodem pod sklep wielobranżowy, który wyglądem
przypominał ogromną stodołę. Dwóch mężczyzn we flanelowych koszulach siedziało na masywnych krzesłach
przed frontem, mając w ten sposób dobry widok na jezioro.
Kiedy zgasiła silnik i wysiadła, obaj pozdrowili ją skinieniem głowy, a ten, który siedział po prawej stronie,
uniósł dłoń do daszka niebieskiej czapeczki z nazwą sklepu na denku: „Mac Merkantile and Grocery”.
– Zdaje się mamy kłopot, młoda damo – powiedział.
– Na to wygląda. Zna pan kogoś, kto mógłby mi pomóc?
Mężczyzna oparł dłonie na udach i dźwignął się z krzesła. Był krępy i miał ogorzałą twarz z siateczką
zmarszczek biegnących od kącików pogodnych piwnych oczu. Mówiąc, śpiewnie przeciągał samogłoski.
– A może by tak podnieść maskę i sprawdzić, co się dzieje?
– Będę bardzo zobowiązana.
Kiedy zwolniła zatrzask, podniósł pokrywę i cofnął się przed obłokiem pary. Nie wiedzieć czemu widok smużek
dymu i jego zainteresowanie bardziej Reece krępowały, niż niepokoiły.
– To się chyba zaczęło jakieś dziesięć mil stąd na wschód. Nie zwróciłam uwagi. Pochłonęły mnie widoki.
– Nic dziwnego. Jechała pani do parku?
– Tak. Mniej więcej.
Niepewna, zawsze niepewna – pomyślała, usiłując się skupić na chwili obecnej, a nie na przeszłości czy
przyszłości.
– Samochód, zdaje się, zdecydował inaczej – dodała.
Jego towarzysz zbliżył się do wozu i teraz obaj zaglądali pod maskę w sposób, w jaki patrzą mężczyźni –
z powagą w oczach i wyrazem skupienia na twarzy. Wpatrywała się wraz z nimi, akceptując fakt, że ich jedynie
naśladuje. Dla kobiety to, co znajduje się pod maską, jest tak samo obce jak powierzchnia Plutona.
– Pękł wężyk przy chłodnicy – oznajmił mężczyzna w czapce. – Trzeba go wymienić.
Nie brzmi to najgorzej, nie jest źle. Nie powinno dużo kosztować.
– Da się naprawić gdzieś w mieście?
– U Lynta w warsztacie. Mam do niego zadzwonić?
– Wybawco! – Obdarowała go uśmiechem i wyciągnęła dłoń gestem, który łatwiej przychodził jej wobec obcych.
– Jestem Reece, Reece Gilmore.
– Mac Drubber. A ten tu to Carl Sampson.
– Pochodzi pani ze wschodu, prawda? – zapytał Carl.
Wyglądał na pięćdziesiąt kilka lat, a w jego żyłach musiała płynąć domieszka indiańskiej krwi.
– Tak. Z daleka. Z okolic Bostonu. Jestem bardzo wdzięczna za pomoc.
– Ach, nic takiego, jeden telefon – powiedział Mac. – Niech pani wejdzie do środka i schroni się przed wiatrem
albo pójdzie na spacer. Może trochę potrwać, zanim Lynt tu dotrze.
– Chętnie się przejdę, o ile nie macie nic przeciwko temu. Może moglibyście mi wskazać jakieś porządne miejsce
na nocleg. Nic wyszukanego.
– Kawałek stąd jest Lakeview Hotel. A po drugiej stronie jeziora bardziej swojski Teton House. Coś w rodzaju
pensjonatu. A nad jeziorem i za miastem też są domki letniskowe do wynajęcia na tydzień lub na miesiąc.
Od dawna nie myślała w kategorii miesięcy. Już dzień stanowił wyzwanie. A „swojski” brzmiało zbyt poufale.
– Może pójdę rzucić okiem na hotel.
– To kawał drogi. Mogę panią podwieźć do centrum.
– Jechałam cały dzień. Chętnie rozprostuję nogi. Dzięki za wszystko, panie Drubber.
– Nie ma sprawy. – Postał jeszcze chwilę, kiedy oddalała się drewnianym chodnikiem. – Ładna kobitka –
skomentował.
– Sama skóra i kości. – Carl pokręcił głową. – Dzisiaj kobiety wiecznie się odchudzają.
Wcale się nie odchudzała, wręcz odwrotnie – robiła wszystko, żeby wrócić do wagi sprzed paru lat. Kiedyś miała
figurę jak z fitness clubu, potem zrobiła się chuda jak szczapa, a teraz udało jej się dojść do sylwetki, którą
uważała za niezgrabną. Za dużo kanciastych miejsc i wystających kości. Za każdym razem, gdy się rozbierała,
ciało wydawało się obce.
Nie zgodziłaby się z określeniem Maca: ł
a
kd
on
b.aJużi nie.
t Kiedyś
k auważała się za ładną, z dobrym
gustem, no i seksowną, gdy jej na tym zależało. A teraz twarz miała zbyt surowy wyraz, kości policzkowe były zbyt
wydatne, a policzki nadmiernie zapadnięte. Bezsenne noce rzadziej się zdarzały, lecz zostawiały po sobie ciemne
sińce pod oczami i ziemistą bladość cery.
Chciała znów się rozpoznawać.
Szła spacerowym krokiem, stąpając prawie bezgłośnie po drewnianym chodniku. Wyćwiczyła powolny chód,
nauczyła się nie rozpychać, nie pędzić, brać to, co przynosi dzień. I szczerze cieszyć się każdą chwilą.
Rześki wiatr owiewał jej twarz, wplątywał się we włosy ściągnięte w koński ogon. Reece podobał się jego dotyk
i świeży, czysty zapach, a także ostre światło znad Tetonów migocące na wodzie.
Pomiędzy nagimi konarami wierzb i topoli dostrzegła kilka domków letniskowych, o których wspominał Mac.
Ukryte za drzewami, zbudowane z bali i szkła, miały szerokie tarasy, z których widok zapewne zapierał dech
w piersi.
Miło byłoby usiąść na jednym z tych tarasów, patrzeć na jezioro i góry, obserwować ptaki i zwierzęta ciągnące
na mokradła, gdzie trzciny wyrastają prosto z bagien. Cieszyć się ciszą i przestrzenią.
Może któregoś dnia – pomyślała. Ale nie dziś.
Zauważyła zielone pędy żonkili w uciętej beczce po whisky obok wejścia do restauracji. Co prawda drżały
leciutko wystawione na chłodny wiatr, ale kazały jej pomyśleć o wiośnie. Wszystko odżywa o tej porze roku. Może
tej wiosny ona też odżyje.
Przystanęła, żeby nacieszyć oczy delikatnymi pędami. Widok wiosny powracającej po długiej zimie działa
pokrzepiająco. Wkrótce pojawią się inne oznaki. W przewodniku wyczytała o ciągnących się całymi milami łąkach
porośniętych szałwią i polnymi kwiatami, a także licznych w tej okolicy jeziorach i stawach.
Jest gotowa zakwitnąć – pomyślała. – Rozkwitać.
Powędrowała wzrokiem ku dużej witrynie restauracji. Raczej bistro niż restauracja – oceniła. Posiłki
zamawiane przy kontuarze, dwu- i czteroosobowe stoliki, boksy, a wszystko utrzymane w wyblakłej czerwieni
i bieli. Na wystawie zapiekanki i ciastka, kuchnia otwarta na salę. Uwijało się tam kilka kelnerek z tacami i z
dzbankami kawy.
Szczyt w porze lunchu – zorientowała się. Właśnie, powinna coś zjeść. Gdy tylko obejrzy hotel, to...
I wtedy zauważyła znak; odręcznie napisane ogłoszenie:
POTRZEBNA KUCHARKA.
PYTAĆ NA MIEJSCU.
Znaki – pomyślała kolejny raz, chociaż cofnęła się o krok, zanim się zreflektowała. Stała nieruchomo, lustrując
wnętrze przez szybę. Otwarta kuchnia – przypomniała sobie – to podstawa. Dania barowe nawet przez sen potrafi
przygotować. W każdym razie kiedyś potrafiła.
A może nadszedł czas się przekonać, zrobić kolejny krok. Sprawdzi, czy sobie radzi, a jeśli nie, wcale nie poczuje
się gorzej niż teraz.
Hotel też pewnie najmował personel przed letnim sezonem. Kto wie, czy pan Drubber nie potrzebuje jeszcze
jednej ekspedientki.
Jednak to właśnie tu natrafiła na znak. Samochód dowiózł ją do tego miasta, a nogi same doprowadziły do
miejsca, gdzie pędy żonkili wystrzeliły z ziemi z pierwszym nieśmiałym oddechem wiosny.
Podeszła do wejścia, głęboko zaczerpnęła powietrza i pchnęła drzwi.
Ostra woń smażonej cebuli oraz grillowanego mięsa, wymieszana z zapachem mocnej kawy, muzyka country
z grającej szafy i szmer rozmów przy stolikach.
Czyste czerwone podłogi i wyszorowany biały bufet. Kilka wolnych stolików nakrytych do lunchu. Na ścianach
fotografie – dobre, jak na jej oko. Czerń, biel i szarości jeziora, jasnej wody oraz gór o różnych porach roku.
Nie zdążyła zebrać się w sobie, zdobyć się na odwagę, gdy podbiegła do niej jedna z kelnerek.
– Dzień dobry. Jeśli na lunch, ma pani wybór – podajemy przy bufecie albo do stolika.
– Właściwie chcę się zobaczyć z kierownikiem. Albo z właścicielem. W związku z ogłoszeniem w oknie.
W sprawie kucharki.
Kelnerka przystanęła, nadal balansując tacą.
– Jesteś kucharką?
Niegdyś na takie stwierdzenie zareagowałaby prychnięciem – dobrodusznym, niemniej jednak prychnięciem.
– Tak.
– To się dobrze składa, bo Joanie kilka dni temu wyrzuciła kucharza. – Kelnerka zwinęła dłoń i przyłożyła do
ust w geście naśladującym picie.
– Aha.
– Zatrudniła go w lutym, gdy zajechał do miasta, rozglądając się za pracą. Mówił, że odnalazł Jezusa i głosi
słowo boże po kraju. – Przechyliła głowę i wypięła biodro. – Głosił to słowo boże jak apostoł na haju, aż brała chęć
zapchać mu usta ścierką. A potem najwyraźniej odnalazł butelkę i tak się to skończyło. W takim razie chodź,
przysiądź przy barze. Zobaczę, czy Joanie może na chwilę wyskoczyć z kuchni. Napijesz się kawy?
– Herbaty, jeśli to nie kłopot.
– Już się robi.
Nie muszę brać tej pracy – mówiła sobie, gdy wślizgując się na chromowany stołek ze skórzanym siedzeniem,
ocierała wilgotne dłonie o nogawki dżinsów. Nawet jeśli ją zaproponują, nie musi jej wziąć. Może sprzątać pokoje
w hotelu albo pojechać dalej i poszukać tego gospodarstwa agroturystycznego.
W grającej szafie przeskoczyła płyta i Shania Twain radośnie obwieściła, że czuje się kobietą.
Kelnerka poklepała po ramieniu krępą, niską kobietę przy ruszcie i pochyliła się ku niej. Ta po chwili obejrzała
się przez ramię, napotkała spojrzeniem oczy Reece i skinęła głową. Dziewczyna wróciła do kontuaru z wrzątkiem
w białej filiżance i saszetką herbaty Lipton na spodeczku.
– Joanie za moment podejdzie. Masz ochotę na lunch? Specjalnością dnia jest klops. Podajemy z ziemniakami
piure i fasolką szparagową. A na dodatek bułeczka.
– Nie, dzięki, wystarczy herbata. – Nie byłaby w stanie niczego przełknąć, kiedy z nerwów wywracały się jej
wnętrzności. Mdliło ją ze strachu, a piersi przygniatał wilgotny ciężar.
Powinna stąd wyjść – pomyślała. Natychmiast wyjść i wrócić po samochód. Naprawić wężyk i odjechać. Znaki to
przekleństwo.
Joanie z nastroszonymi blond włosami, obwiązanym wokół talii białym rzeźnickim fartuchem poplamionym
tłuszczem, i w pełnych, czerwonych sportowych butach Converse wyszła z kuchni, wycierając ręce w ścierkę do
naczyń.
Mierzyła Reece zimnym spojrzeniem oczu, które wydawały się bardziej szare niż niebieskie.
– Jesteś kucharką? – Ochrypły głos palaczki nadał temu lakonicznemu pytaniu dziwnie zmysłowe brzmienie.
– Tak.
– Z zawodu czy żeby zarobić na życie?
– Właśnie tym zajmowałam się w Bostonie zawodowo. – Zmagając się ze zdenerwowaniem, rozerwała saszetkę
z herbatą.
Joanie miała miękkie, wręcz dziecinne usta, kontrastujące z chłodnymi oczami. Reece zauważyła starą,
przybladłą bliznę, biegnącą od ucha wzdłuż linii szczęki prawie do podbródka.
– Boston. – Joanie bezwiednie zatknęła ścierkę za pasek fartucha. – Kawał drogi stąd.
– Tak.
– Nie wiem, czy potrzebna mi kucharka ze Wschodniego Wybrzeża, która nie potrafi zamilknąć na pięć minut.
Zaskoczona Reece otworzyła usta, po czym zamknęła je, wyginając w śladowym uśmiechu.
– Jestem gadatliwa, gdy się zdenerwuję.
– Co robisz w tych stronach?
– Podróżuję. Samochód mi się zepsuł. Potrzebuję pracy.
– Masz referencje?
Poczuła skurcz serca, ukłucie bezgłośnego bólu.
– Mogę się o nie postarać – powiedziała.
Joanie skrzywiła się, wskazując na kuchnię.
– Idź, włóż fartuch. Następne zamówienie to kanapka ze średnio wysmażonym stekiem, w cebulowej bułce, ze
smażoną cebulą i pieczarkami, a do tego frytki i sałatka. Jeżeli Dick nie padnie trupem po twoim gotowaniu,
prawdopodobnie masz robotę.
– Dobrze. – Zsunęła się ze stołka, po czym oddychając równo i powoli, przeszła przez wahadłowe drzwi przy
końcu bufetu.
Nie zauważyła, w przeciwieństwie do Joanie, że podczas rozmowy podarła w strzępy torebkę od herbaty.
Kuchnia okazała się bardzo zwyczajna, a jednocześnie dość wygodna. Duży ruszt, typowa restauracyjna
kuchenka, lodówka oraz zamrażarka. Pojemniki na produkty, zlewozmywaki, blaty do pracy, podwójna
frytkownica i system wentylacyjny. Gdy zawiązała fartuch, Joanie wyłożyła potrzebne produkty.
– Dzięki. – Reece dokładnie umyła ręce i wzięła się do pracy.
Nie zastanawiaj się – mówiła sobie w myślach – po prostu rób wszystko, jak leci. Ułożyła stek na gorącym
ruszcie, a kiedy się smażył, pokroiła cebulę i pieczarki. Wrzuciła pocięte ziemniaki do frytkownicy i nastawiła
minutnik.
Ręce nie drżały, jednak ciężar w piersi nadal zalegał, ale ani razu nie spojrzała za siebie, żeby sprawdzić, czy
przypadkiem ściana za plecami nie jest zbyt blisko.
Skoncentrowała się na muzyce z szafy grającej, skwierczeniu mięsa na grillu i ziemniaków we frytkownicy.
Joanie wyciągnęła kartkę z następnym zamówieniem spod klipsa podkładki i położyła na blacie.
– Zupa z trzech rodzajów fasoli z tamtego garnka, a do tego krakersy.
Reece jedynie skinęła głową, rzuciła pieczarki i cebulę na ruszt i zanim się usmażyły, zrealizowała drugie
zamówienie.
– Proszę odebrać! – zawołała Joanie i wyciągnęła następną kartkę. – Kanapka z mieloną wołowiną na razowym
chlebie z dwiema sałatkami.
Reece przygotowywała potrawy, pracując jak automat. Miejsca mogły się różnić nastrojem i rodzajem
zamówień, ale rytm pozostawał ten sam. Nie przestawaj pracować, ruszaj się.
Ułożyła pierwsze zamówienie na talerzu i odwracając się, chciała go podać Joanie do sprawdzenia.
– Postaw na ladzie – usłyszała. – I bierz się do następnego. Jeśli w ciągu pół godziny nie wezwiemy lekarza,
masz tę pracę. O pieniądzach i godzinach pogadamy później.
– Muszę...
– Zrealizuj następne zamówienie – ucięła Joanie. – Idę na papierosa.
Pracowała bez przerwy przez półtorej godziny. Później ruch trochę zelżał i mogła wyjść z gorącej kuchni, żeby
wypić duszkiem butelkę wody. Kiedy wróciła, Joanie siedziała przy barze i sączyła kawę.
– Nikt nie umarł – oznajmiła.
– Uff. Zawsze jest taki ruch?
– Sobotni szczyt obiadowy. Dobrze nam idzie. Na początek dostaniesz osiem dolarów na godzinę. Jeśli się
sprawdzisz, po dwóch tygodniach podniosę stawkę o dolara. Jest nas dwie i dziewczyna do pomocy przy grillu na
pół etatu. Masz dwa wolne dni albo dwa popołudnia w ciągu tygodnia. Grafik układam z tygodniowym
wyprzedzeniem. Otwieramy o wpół do siódmej, czyli pierwsza zmiana przychodzi na szóstą. Zestawy śniadaniowe
podajemy przez cały dzień, lunch od jedenastej do zamknięcia, ciepłe kolacje od siedemnastej do dwudziestej
drugiej. Jeżeli chcesz, mogę cię rozpisać na czterdzieści godzin w tygodniu. Za nadgodziny nie płacę, gdybyś więc
utknęła przy grillu i pracowała dłużej, zdejmę ci to z obciążenia w następnym tygodniu. Może być?
– Tak.
– Jeżeli będziesz pić w pracy, z miejsca cię wyrzucę.
– Zrozumiałe.
– Dostajesz kawę, wodę i herbatę. Za inne napoje płacisz. Tak samo z jedzeniem. Nie mamy darmowych
posiłków. Nie sądzę, że będziesz podjadać za moimi plecami. Jesteś chuda jak patyk.
– Fakt.
– Kucharka na ostatniej zmianie szoruje ruszt oraz kuchenkę i zamyka lokal.
– Tego nie zrobię – przerwała jej Reece. – Nie chcę zamykać. Mogę otwierać i pracować na każdej zmianie, jaką
mi wyznaczysz. Kiedy trzeba, będę pracować dwa razy dłużej czy dzielić zmiany. Mogę zostawać po godzinach, ale
nie zamykać. Przykro mi.
Joanie uniosła brwi i dopiła kawę.
– Boisz się ciemności, dziewuszko?
– Tak, boję się. Jeżeli zamykanie baru należy do zakresu obowiązków, będę musiała poszukać innej pracy.
– Coś się wymyśli. Mamy trochę urzędowych papierów do wypełnienia. Mogą poczekać. Twój samochód jest już
naprawiony, stoi u Maca. – Joanie uśmiechnęła się. – Wieści szybko się rozchodzą, a ja mam dobry słuch. Jeśli
szukasz lokum, na piętrze nad barem jest pokój, mogę ci go wynająć. Nic specjalnego, ale jest czysty i z ładnym
widokiem.
– Dzięki, na razie chyba zamieszkam w hotelu. Dajmy sobie kilka tygodni. Zobaczymy, jak się to wszystko ułoży.
– Świerzbią cię stopy?
– Nie, to co innego.
– Twój wybór. – Joanie podniosła się, wzruszając ramionami, i z filiżanką po kawie skierowała się ku
wahadłowym drzwiom. – Idź, odbierz samochód i rozpakuj rzeczy. Przyjdź z powrotem o czwartej.
Reece wyszła z baru nieco oszołomiona. Wróciła do kuchni i wszystko dobrze poszło. Dała sobie radę. Teraz, po
wszystkim, trochę kręciło jej się w głowie, ale to chyba normalne. Typowa reakcja, jeśli z marszu dostaje się pracę
i znowu robi to, do czego się nawykło. To samo, czego nie była w stanie robić od niemal dwóch lat.
Wracała powoli do samochodu, układając wszystko w myślach.
Kiedy weszła do sklepu, Mac wystukiwał rachunek na kasie fiskalnej przy krótkiej ladzie naprzeciw drzwi.
Wnętrze wyglądało tak, jak się spodziewała. Szwarc, mydło i powidło – chłodziarki załadowane produktami
spożywczymi i mięsem, półki z tekstyliami, dział gospodarstwa domowego, sprzęt rybacki i amunicja.
Potrzebujesz litra mleka albo pudełka nabojów? Dobrze trafiłeś.
Kiedy Mac skończył obsługiwać klienta, podeszła do lady.
– Teraz samochód powinien chodzić – oznajmił.
– Słyszałam. Dzięki. Jak mam zapłacić?
– Lynt zostawił rachunek. Jeżeli chcesz zapłacić kartą, zajedź po drodze do warsztatu. Gotówkę można zostawić
u mnie. Będę się z nim jeszcze widział.
– W takim razie zapłacę gotówką. – Wzięła rachunek i z ulgą stwierdziła, że naprawa kosztowała mniej, niż się
spodziewała. Z głębi sklepu doszedł ją szmer rozmowy i dzwonek drugiej kasy fiskalnej. – Znalazłam pracę.
– Naprawdę? – zapytał, przechylając głowę, kiedy wyciągała portfel. – Piorunem to załatwiłaś.
– W restauracji. Nawet nie wiem, jak się nazywa – zreflektowała się.
– Zapewne Anielskie Jadło. Miejscowi mówią po prostu: u Joanie.
– W takim razie u Joanie. Mam nadzieję, że zajrzy pan tam któregoś dnia. Jestem dobrą kucharką.
– Nie wątpię. Oto reszta.
– Dzięki za wszystko. Chyba zajmę się teraz szukaniem pokoju, no, a potem wrócę do pracy.
– Jeśli nadal planujesz zamieszkać w hotelu, powiedz Brendzie w recepcji, że chcesz zapłacić za miesiąc. No i że
pracujesz u Joanie.
– Dobrze. – Miała ochotę ogłosić to w lokalnej gazecie. – Dzięki, panie Drubber.
Czteropiętrowy hotel był otynkowany na kremowo, a z okien roztaczał się widok na jezioro. Na dole znajdował
się mały sklepik, maciupkie stoisko z kawą i babeczkami oraz przytulna jadalnia ze stołami nakrytymi lnianymi
obrusami.
Jak ją poinformowano, goście mieli do dyspozycji szybkie łącze internetowe, podstawową, darmową obsługę
w pokojach od siódmej do jedenastej oraz samoobsługową pralnię w piwnicy.
Reece wynegocjowała stawkę za tydzień (to kawał czasu) w jednoosobowym pokoju na drugim piętrze. Wszystko
poniżej było zanadto dostępne, aby zapewnić spokój umysłu, a wyżej czułaby się jak w pułapce.
Z całkowicie już pustym portfelem wtargała torbę i laptop na drugie piętro, nie chcąc korzystać z windy.
Widok z okna był wart ceny za pokój, więc natychmiast je otworzyła i zapatrzyła się na połyskliwą wodę, sunące
po niej łódki i góry okalające niewielką dolinę.
Dzisiaj to moje miejsce – pomyślała. Dowiem się, czy będzie nim również jutro. Odwracając się twarzą do
wnętrza, zauważyła drzwi do sąsiedniego pokoju. Sprawdziła zamki, szarpnęła za klamkę, po czym dosunęła do
nich komodę.
Tak będzie lepiej.
Nie rozpakuje się do końca, wyjmie jedynie podręczne drobiazgi: latarkę, trochę kosmetyków i ładowarkę do
komórki. Łazienka była niewiele większa od szafy, więc wzięła szybki prysznic przy otwartych drzwiach. Pod
strumieniem wody powtarzała na głos tabliczkę mnożenia, żeby zachować spokój. Pospiesznie narzuciła na siebie
świeże ubranie.
Nowa praca – przypomniała sobie, więc zdobyła się na wysiłek, żeby wysuszyć włosy i zrobić delikatny makijaż.
Postanowiła, że dziś nie może być taka blada i mieć zapadniętych oczu.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
2
Dostępne w wersji pełnej
3
Dostępne w wersji pełnej
4
Dostępne w wersji pełnej
5
Dostępne w wersji pełnej
6
Dostępne w wersji pełnej
7
Dostępne w wersji pełnej
8
Dostępne w wersji pełnej
9
Dostępne w wersji pełnej
10
Dostępne w wersji pełnej
Okrężne drogi
Dostępne w wersji pełnej
11
Dostępne w wersji pełnej
12
Dostępne w wersji pełnej
13
Dostępne w wersji pełnej
14
Dostępne w wersji pełnej
15
Dostępne w wersji pełnej
16
Dostępne w wersji pełnej
17
Dostępne w wersji pełnej
18
Dostępne w wersji pełnej
19
Dostępne w wersji pełnej
20
Dostępne w wersji pełnej
Dom
Dostępne w wersji pełnej
21
Dostępne w wersji pełnej
22
Dostępne w wersji pełnej
23
Dostępne w wersji pełnej
24
Dostępne w wersji pełnej
25
Dostępne w wersji pełnej
26
Dostępne w wersji pełnej
27
Dostępne w wersji pełnej
28
Dostępne w wersji pełnej
29
Dostępne w wersji pełnej
30
Dostępne w wersji pełnej
Ciemna strona księżyca
Spis treści
Okładka
Karta tytułowa
Dedykacja
Drogowskazy
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
Okrężne drogi
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
Dom
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
Karta redakcyjna
Tytuł oryginału
ANGELS FALL
Redaktor prowadzący
Elżbieta Kobusińska
Redakcja merytoryczna
Jerzy Lewiński
Redakcja techniczna
Lidia Lamparska
Korekta
Marianna Filipkowska
Jolanta Spodar
Copyright © 2006 by Nora Roberts
All rights reserved
Copyright © for the Polish translation by Bertelsmann Media sp. z o.o.
Warszawa 2008
Copyright © for the e-book edition by Weltbild Polska Sp. z o.o., Warszawa 2012
Świat Książki
Warszawa 2012
Weltbild Polska Sp. z o.o.
ul. Hankiewicza 2, 02-103 Warszawa
Księgarnia internetowa: Weltbild.pl
Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia
wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca
informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub
w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz
przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega
właściwym sankcjom.
ISBN 978-83-273-0209-0
Nr 90453143
Plik ePub opracowany przez firmę eLib.pl
al. Szucha 8, 00-582 Warszawa
e-mail: [email protected]
www.eLib.pl
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Bookarnia Online.