żródła leny - Gienieczko.pl
Transkrypt
żródła leny - Gienieczko.pl
ŻRÓDŁA LENY Droga pod górę jest długa i męcząca. Prowadzi wzdłuż potoku, który trzeba często przekraczać lub iść jego korytem. Przed nami rozpływają się kamieniste wododziały. Dodatkowym utrudnieniem są powalone drzewa. Po przejściu przez zarośla karłowatej limby docieramy na przełęcz. Z jednej strony rozciąga się widok na Płaskowyż LeńskoArgański, z drugiej na kamienisty grzbiet Gór Bajkalskich. Stąd już niedaleko do źródeł Leny. W pobliżu położone jest górskie jezioro. Z przełęczy schodzimy po kamienistym urwisku. Władymir szturcha mnie w bok. - Zobacz, stok Leny. Dostrzegam w niewielkiej dolinie kapliczkę. Zbudowana przez Władymira budka informuje, że źródła Leny znajdują się właśnie tutaj. - Krasiwa priroda - spoglądając na mnie uśmiecha się Władymir. Zapominamy o zmęczeniu jakie jeszcze parę minut temu nam towarzyszyło. Ogarnia mnie szczęście. Lena, trzecia pod względem długości rzeka Rosji płynie malutkim strumykiem koło mojego buta. Wypływa z niewielkiego jeziora, położonego na wysokości tysiąc czterystu dziewięćdziesięciu trzech metrów, na grzbiecie Gór Bajkalskich. Przepływa przez całą Syberię o łącznej długości cztery i pół tysiąca kilometrów. Uchodzi do Morza Łapietów, będącego częścią Morza Arktycznego. W syberyjskiej tundrze rozdziela się na sto pięćdziesiąt odnóg. Powierzchnia delty Leny ustępuje jedynie Missisipi i Amazonce. Stąd już tylko dwadzieścia kilometrów do zachodniego brzegu Bajkału, jeden dzień drogi. Droga do Bajkału ma być prostsza. Ale mam wrażenie, że błądzimy. Olbrzymie mgły, które przyszły znad Bajkału utrudniają wędrówkę. Wspinamy się w gęstej mgle wysoko w góry. Po siedmiu godzinach morderczej wędrówki Władymir, wytrawny traper oznajmia mi, że stracił orientację w terenie. Mgła ogranicza widoczność do dwóch metrów. Hulający, silny wiatr przenika nasze ciała. Uniemożliwia dalszą przeprawę przez góry. Podejmujemy decyzję, schodzimy w dół. - Tu wysoko w górach czyha na nas śmierć - krzyczy Władymir. W tajdze przetrwamy, tutaj zginiemy - dodaje. Człowiek obyty z tajgą nie zginie nawet kiedy niedźwiedź zje mu wszystkie suchary - komentuje Władymir. Asortyment tajgi jest duży. Jagody, grzyby, borówki, czarna i czerwona porzeczka. Można przeżyć pod warunkiem, że jest to odpowiedni miesiąc. Traper z drzewa zdrapuje żywicę. Wzniecamy ognisko w celu ogrzania naszych zmarzniętych nóg i rąk. Błądzimy po tajdze i dzikich górach od trzech dni. Wyciskam ze skarpet wodę. - Po co to robisz - ze zdenerwowaniem pyta mnie Rosjanin. Zaraz znowu będziesz miał mokro w butach. W krótkich przerwach na odpoczynek zajadam się resztkami kakao. Ponowna wspinaczka w góry nie przynosi wyjścia z opresji. Władymir nie ma pojęcia gdzie się znajdujemy. G.P.S nie może złapać od paru dni satelity. Mgła, deszcz, silny wiatr tworzy kompozycję pogody nie do pokonania. Po raz pierwszy widzę w oczach syberyjskiego „rengera” zwątpienie. Chowamy się za dużą skałą od wiatru. - Pogibli - załamanym głosem wyznaje syberyjczyk. Nogi odmawiają posłuszeństwa. Nie mam sił, aby dalej forsować góry. - Stawaj, dasz radę! - krzyczy. Podnosi ręce do góry. Słońca, Boże daj nam słońca. Bóg chyba zesłał na nas nieszczęście - modląc patrzy się w zamglone niebo. - Widzisz, to Syberia - uspakaja się na parę minut. Nawet Władymir Pietrowicz Trapieznikow może się zgubić - dodaje. Mobilizujemy resztki swoich sił wspomnieniami o wyprawie Magellana. On się nie poddał, my się też nie poddamy. Poklepujemy siebie po plecach. - Damy radę - oznajmiam Władymirowi. Schodzimy w puszczę. Przed nami wije się kolejna rzeka bez nazwy. Przewodnik jest daleko na przedzie. Szukam brodu. Nagle osuwam się po kamieniach, wpadam do wody. Moja odzież z polaretcu nasiąka wodą. Robi się tak ciężka, że z trudem mogę podnieść rękę. Na szczęście cały plecak mam opakowany w szczelny wór, a dokumenty w prezerwatywy, najlepszy środek wodoszczelny. Drżę z zimna. Dopada mnie myśl zagrożenia hipotermią. Rozrywam na strzępy podkoszulek. Robię sobie suche skarpety. Mimo kilkunastu minut spędzonych w lodowatej wodzie wieczorem nie mam nawet kataru. Władymir pociesza mnie, że jestem pierwszym podróżnikiem, który dotarł w te dzikie, nieznane nikomu rejony Przybajkala. Rzeka, do której wpadłem nie jest naniesiona na żadnej mapie. Władymir też pierwszy raz ją widzi. Przy skromnej kolacji rosyjski wagabunda chrzci rzekę moim nazwiskiem. Wyprawa przemienia się w walkę o przetrwanie. Moja kurtka podczas suszenia się spaliła. Jedzenie się kończy. Wieczorem zbieram do menażki jagody. Władymir każe mi zostawić ciężki sprzęt fotograficzny. Zdecydowanie się sprzeciwiam. Tajga próbuje już drugi raz w moim życiu mnie zatrzymać. Kilka lat temu w Mongolii, kiedy tonąłem wraz z końmi w czeluściach ciemnego lasu. Teraz tutaj w syberyjskiej głuszy. I staje się cud. Słońce wzbiło się ponad chmury i oświetla dolinę, pokrytą białym szronem. Mgła się podniosła. Widoczność doskonała. Władymir rozpoznaje dzikie góry. - Pójdziemy przez tą przełęcz - pokazuje palcem. Idziemy tropem odchodów niedźwiedzia. Wreszcie po kilku dniach włóczęgi, natrafiamy na kolejne ślady. Ścięte drzewa pod ukos informują nas o bliskości bytowania człowieka. - To Wołodia, mój pracownik - oznajmia szczęśliwym głosem Władymir. Po chwili dodaje. - Jego śladami dojdziemy do brzegów Bajkału. Przypomina mi się stara pieśń jaką śpiewał Czesław Niemen. „Do brzegów Bajkału wędrował zgarbiony włóczęga, wspomina swój dom”. Z zadumy wyrywa mnie głos Władymira. - Patrz, Bajkał. W oddali jawi się nam majestatyczne jezioro. Wygląda jak diament oprawiony w wysokie góry. Będąc upojony szczęściem strażnik rezerwatu pyta mnie, czy czytałem książki Marka Twina i Jacka Londona. Oczywiście, wychowałem się na nich - odpowiadam. Właśnie przeżyliśmy przygodę w stylu ich powieści. Brakowało nam tylko złota - śmieje się Władymir Trapieznikow Pietrowicz. Wraca rzeczywistość. Smrodek benzyny i oleju napędowego to dla nas najwspanialsze perfumy, oznajmiające jedno – ludzkie siedliska. Wszystko to miesza się z rześkim powietrzem znad Bajkału. Na brzegu syberyjskiego morza, zlokalizowana jest stacja metrologiczna Słoniecznaja. W kilku drewnianych chatkach mieszkają pracownicy naukowi parku. Miejsce, nazywane Pokojniki, znajduje się na terenie leśnictwa „Brzeg Burych Niedźwiedzi”. Nazwa ta nie jest bezpodstawna. Spotkanie z tym zwierzęciem nie jest tutaj rzadkością. Dalsza nasza podróż odbywała się łodzią do Irkucka Marcin Gienieczko