Pamiętniki wyjazdu na Syberię w roku 1914.
Transkrypt
Pamiętniki wyjazdu na Syberię w roku 1914.
li sami, wjechali w las nad ranem – a tam wojska austryjackie zastąpiły im drogę i z godzinę była strzelanina. Wreszcie zwrócili się w inną stronę i przekroczyli granicę. Droga była przykra, doły, wyboje, tak że [nasz] wóz [się] wywrócił a moja lewa noga powyżej kostki została stłuczona, żem się przejść nie mógł i już mi nie pozwolili wsiąść na wóz ale pieszo kazali nam iść i to tak prędko jak szły konie. Kapelusz mi zabrali; po drodze, po wioskach nas przedstawiali: monachy, strylały! Jeżeli nie mogliśmy nadążyć za końmi, to nas dzidami kłuli – a było ze cztery wiorsty drogi do stacji przeznaczenia, do Myszowa – 40 wiorst od granicy. [Na miejscu, gdzie się zatrzymaliśmy znajdował się] stary dwór, był też tam i pop, który nas grzecznie przyjął i wiele z nami rozmawiał i pierwszego dnia przysłał nam [nawet] od siebie dobry obiad i kolację. Lecz na drugi dzień szczęście się zmieniło, bo dowiedział się pop z gazet, że we Lwowie księży ruskich wieszali i rozstrzeliwali. Przyszedł do nas strasznie zdenerwowany i wymyśla jak tylko może na cesarza Franciszka Józefa, nazywa go starym psem i mówi, że chciał się wystarać dla nas, żeby nas wypuścili do domu: „ale kiedy tak Polacy robicie, to jak wojnę wygramy, ja już nie będę księdzem ale katem i będę wszystkich Polaków wieszał! W Myszowie byliśmy dwa dni i dwie noce. Leżeliśmy na podłodze betonowej – było też z nami paru Żydów i paru żołnierzy austryjackich. Całą noc przychodzili wojskowi i cywilni Rosjanie i jeden do drugiego mówił, co z nami zrobią. Jeden mówi rozstrzelają ich jutro, a drugi nie, powieszą ich! To była miła piosenka do snu. Na drugi dzień siedzimy przed gankiem, gdzie w suficie był duży hak i wskazując na ten hak mówią o, tu was powieszą! Ponieważ nie mieliśmy z Bratem Franciszkiem czym głowy nakryć, poszedłem do pułkownika prosić o jakieś czapki lub kapelusze… [Powiedziałem mu przy tym], że jeżeli dalej z nami mają się tak obchodzić jak dotąd, to ja chętnie przyjmę jakąkolwiek śmierć! (Bo rzeczywiście wielkim pokojem i gotowością [na przyjęcie śmierci] napełnił mnie Pan Bóg!) Pułkownik zdziwił się na te słowa i zapytał, dlaczego tak mówię? Odpowiedziałem, że znęcają się nad nami. On na to, że u nich nie wolno tego robić i że nam da za konwojenta Polaka, który jest bardzo dobry, on nam nie da krzywdy zrobić. Mieli nas odstawić do Włodzimierza. Dostaliśmy tego obiecanego Polaka za konwojenta a na głowę okrągłe wojskowe czapki bez daszka. Takich mnichów świat nie widział!: drewniane sandały, szary habit opasany zwykłem sznurem i na głowie rosyjska z zielonego sukna, okrągła czapka bez daszka. Ruszyliśmy w drogę na wozie był jeden ciężko ranny żołnierz austryjacki i ja z potłuczoną nogą (nie można było dostać choćby kawałka worka, żeby kompres zrobić z zimnej wody). Brat Franciszek również przy mnie się wprosił, że i on słaby – to też i jemu ten starszy konwojowy Polak pozwolił siąść na wóz. Inni zdrowsi musieli iść koło wozu – niektórzy a szczególnie Ukraińcy gniewali się, że oni idą pieszo, a my jedziemy wozem. cdn. br. Henryk Woźniak ======================================================================= W jednym z domów zakonnych złodzieje ukradli 40 tysięcy lirów. Siostry były zrozpaczone. Matka NIU INACZEJ Teresa pocieszała je, mówiąc, że były to tylko pieniądze. Potem dodała: Byłoby gorzej, gdyby was uprowadzono. Nie sądzę jednak, żeby to niebezpieczeństwo wam zagrażało, takie bowiem znowu ładne nie jesteście. A teraz do roboty! (ks. Z. Podlejski, „Święci [nie]święci”) ☺ O UPROWADZE- ======================================================================= Odpowiedzialni s. Agnieszka Koteja, [email protected] [0-12/413-55-99] br. Marek Bartoś, [email protected] [0-12/42-95-664] Któredy ? 2 (38) 2009 DROGA A SYBERIĘ. WSPOMIEIE BR. HERYKA WOŹIAKA [1] Pisma św. Brata Alberta zawierają m.in. trzy listy do br. Henryka Woźniaka, który był przełożonym w BR. HERYK WOŹIAK Sokalu. List z 1915 r. jest zaadresowany na Syberię. Przytoczymy go przed wspomnieniem wydarzeń z Pamiętniki 1914 r., napisanymi przez br. Henryka., które br. wyjazdu na Syberię Marek znalazł w Archiwum Braci Albertynów. W świetle tych wspomnień słowa Brata Alberta nabieraw roku 1914. ją nowego znaczenia. Czym innym bowiem wydaje się rada zachowania ufności dawana pośród codziennych trudności, czym innym zaś, gdy jest kierowana do więźniów będących w stałym zagrożeniu życia. Tekst br. Henryka przytaczamy w całości, poprawiając jedynie to, co było konieczne dla zrozumienia treści. List św. Brata Alberta (Kraków, 6 grudnia 1915) Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus teraz i zawsze, niech będzie pochwalony za wszystko złe i dobre, które się nam przydarza. Dopuszcza Pan Bóg złe, ażeby je w dobre przemieniał, niech będzie zawsze uwielbiony. Mamy nadzieję zobaczyć Braci, jak się wojna skończy, tymczasem pozdrawiamy was obydwóch z Franciszkiem i Opiece Boskiej polecamy. Bracia wszyscy są zdrowi, pozdrawiają was najserdeczniej. Przytuliska ubogich są jak były, ale ubogich wszędzie znacznie mniej. W Zakopanem umarły trzy Siostry – Elżbieta, Anna i Albertyna – proszę się za nich modlić, w Sokalu Siostra Hiacynta [s. Hiacynta Anna Czuryło, ur. w 1872 r. na Podlasiu, to właśnie siostra zastrzelona w Sokalu przez Kozaków 11.08.1914 - przyp. Marek Bartoś]. Chwała Bogu za wszystko, jeszcze raz was pozdrawiamy. Albert [Adres:] Russie / Siberie / Gubernia Tomska / miejscowość Barnauł / ulica Półkowa. Austriacki jeniec wojenny / Józef Woźniak. Nadawca: Brat Albert III Zak. Ś–go Fr. / Kraków, Krakowska 43. Wspomnienie Brata Henryka + Na większą chwałę Bożą Pamiętniki wyjazdu na Syberię w roku 1914. (11. sierpnia), pobyt i powrót do Ojczyzny oraz Zgromadzenia Braci Albertynów w roku 1921. (21. lutego), do Krakowa na Krakowską 43. Zacząłem pisać z polecenia moich Przełożonych dnia 11. sierpnia 1932 roku, w osiemnastoletnią rocznicę wyjazdu na Sybir z Sokala, gdzie przebywałem 12. lat przed wojną z woli ś.p. Brata Alberta, jako Starszego Zgromadzenia Braci Albertynów – Wigilia Św. Klary. Rok 1914. Dnia 11. sierpnia o godzinie 9. rano wojska austryjackie kwaterujące w Sokalu pozdejmowały telefony wojskowe i opuściły miasto. W Zakładzie zostało kilku uczniów… W mieście panował od samego rana wielki popłoch, tak w wojsku – jak pośród ludności cywilnej – z powodu tego, że komendant wojsk austryjackich w nocy uciekł – wojsko zostało bez wodza. Znaczna część ludności a zwłaszcza Polacy z bydłem, z tłumokami na plecach, matki z małymi dziećmi na rękach – wszystko jak fala morska dążyło w stronę Lwowa, na Krystynopol, Mosty Wielkie i Żółkiew. Część austryjackiej piechoty pozostała w mieście i na Babińcu koło przytułku, zrobiła szpaler i tak pozostała aż cała ludność przeszła – a za nią i reszta wojska opuściła miasto. Wojska rosyjskie nadciągały do miasta od strony Baranie Peretoki. Około 5. godziny popołudniu zbliżyły się do miasta i oddały kilka strzałów z ciężkich dział. Wkrótce wojska nieprzyjacielskie zajęły całe miasto bez żadnego oporu, gdyż wojska austryjackie kilka godzin przedtem odmaszerowały z Sokala. Pomimo ogólnej trwogi, jaka panowała w mieście z powodu przybycia wojsk rosyjskich – wewnątrz, w duszy panował [u mnie] pokój i zupełne zdanie się na wolę Bożą – więcej spodziewało się śmierci niż życia, które ofiarowało się Panu Bogu za Zgromadzenie i Ojczyznę. W Przytulisku na obydwóch oddziałach t.j. u Braci i Sióstr znajdowało się przeszło 60 osób ubogich– w tej liczbie około 30. dzieci, reszta starcy i kaleki. Bramy do przytuliska zostały pozamykane, ubogim zakazałem wychodzić na podwórze, a dzieci zabrałem do piwnicy i odmawialiśmy Różaniec, sądząc że jak wojska rosyjskie przejdą to może będzie można wyjść. W krótkim czasie jak fale wojska zalały całe miasto, kozacy otoczyli na koniach Przytulisko i kazali bramy otworzyć. Ubodzy powychodzili na podwórze i dali mi znać, że oficerowie koniecznie żądają otwarcia bramy. Wyszedłem więc z dziećmi z piwnicy i otworzyłem bramę wjazdową. Na podwórko wjechał na tęgim koniu ze straszliwym obliczem kapitan. Zmierzył [nas] przerażającym wzrokiem i zapytał: gdzie są wojska austryjackie? czy tu stały? i dokąd odjechali? Odpowiedziałem, że stali tutaj, ale dokąd odjechali nie wiem. Naklął po rosyjsku, pogroził nahajką, podciął konia i pojechał dalej w stronę kolei. W tej chwili cała zgraja żołnierzy weszła na podwórze i każdy z osobna woła dajcie jeść, dajcie pić! Wyniosłem garnuszek na wodę i chleb, ale czarny razowy, bo taki zwykle był używany – biały to tylko na większe święta i dla chorych. Rosjanie nie chcieli jeść tego chleba, chcieli koniecznie białego i nie uwierzyli nam, że my taki jemy. Ta gościna, a raczej spór, dosyć długo trwały – wszystko to działo się na oddziale męskim. Wtem przychodzi oficer, ale już nie podobny do pierwszego – spokojny i łagodny. Przemawia: nic się nie bójcie, nic się wam złego nie stanie. Żołnierze wobec niego zaraz się uspokoili i odeszli. Oficer zapytał się czy mogą dostać herbatę? Powiedziałem, że można, ale na ile osób – spytałem (sądziłem, że u Sióstr są duże kotły, to mogą nagotować wody). Odpowiedział, że pójdzie się porozumieć – jak poszedł tak nie powrócił. Co w tym czasie działo się u Sióstr – nie wiem. Rosjanie poszli za miasto, spalili tartaki na klasztornym gruncie, spalili stację kolejową. Jedni pojechali w stronę Krystynopola, a drudzy wrócili do miasta i około 7. wieczór zaczęli palić domy koło mostu. Jak to zobaczyłem pomyślałem sobie: nie tak to będzie, jak ten oficer mówił, że nam nic nie zrobią. A tu w tej chwili słyszę, że u Sióstr okna wybijają, słyszę brzęk szyb. Zakład był ogrodzony dwumetrowym parkanem z desek, [nad nim] dwa sznury drutu kolczastego. Po odejściu wojsk bramy pozamykałem, więc myślę sobie trzeba wyjść na ulicę i poprosić oficerów, żeby nie niszczyli domu, gdzie [mieszkją] tylko kalecy i dzieci sieroty. Wychodzę przed dom na ulicę, a tu kozacy mnie obskoczyli krzyczą: Monach strylał! ruki w wierch! [Jeden z nich] każe się rozpinać, ja chciałem habit rozpiąć, ale jemu było za długo czekać – szarpnął rozerwał do połowy habit, zostałem w bieliźnie i spodniach, i tak mnie kozak prowadzi do ogrodu Sióstr, w którym już było pełno wojska, bo parkany były rozrzucone. Przyprowadził mnie do oficera (znacznie niższego niż ja) i przedstawia: monach strylał! Oficer pyta się go po rosyjsku: zastrzeliłeś monaszke?, a ten odpowiada, że zastrzelił! Wtem oficer przykłada mi rewolwer w lewej ręce pod brodę, w drugiej miał trzcinę i tą uderzył z całej siły po głowie trzy razy – za trzecim uderzeniem krzyknąłem z bólu: Jezu! Maria! Józefie święty ratujcie mnie! W tej chwili trzcina się złamała – oficer nie miał dalej czym bić, powtarzał parę razy: a szczo – a szczo! Ponieważ zarzucają nam żeśmy strzelali, więc ja odważyłem się go prosić, żeby wysłał żołnierzy na rewizję, czy jest jaka broń u nas? Posłał pięciu. Wracając, przechodzę koło tego porwanego habitu, widzę, że zegarek mój jeszcze leży, nikt go nie podjął – podjąłem go więc a żołnierz nic mi nie powiedział. Był to dobry zegarek Zenit za 20 koron od Gankiewicza sprowadzony z Krakowa na wiosnę w 14. roku. W mieszkaniu zastali Brata Franciszka (przydomek – małego) i w tej chwili kazali mu się rozebrać do bielizny i nawet szkaplerza nie pozwolili mu wziąć na siebie – ja dostałem parę razy kolbą pod piersi. Brat Franciszek prosił za mną żem chory, żeby mnie nie bili – ale bez skutku. Teraz zaczęła się rewizja w całym domu. Dzieci jak zobaczyły Braci bez habitów, zaczęły płakać i kryć się pod łóżka. Postulant uciekł na drzewo, na akację i tak się ukrył. Bramy do Sióstr kazali pootwierać, a nas odprowadzili do tego oficera, który mnie bił. Brata Franciszka poprowadzili na przód, przy mnie został jeden żołnierz. Prosiłem go, żeby mi pozwolił ubrać nowy habit i wziąć kapelusz, więc mi pozwoli. Ja byłem w habicie, kapeluszu i w drewnianych sandałach – Brat Franciszek tylko w bieliźnie. Tak nas stawili przed oficera, który był przy tych domach, które palili. Tam zdali relację z rewizji, że nic nie znaleźli – żadnej broni. Oficer napisał list do naczelnika i tak zaczął się nasz pochód, otoczeni kozakami z najeżonymi dzidami, którymi nas popychali, żebyśmy prędzej szli. Przechodziliśmy, gdzie habit mój leżał, więc Brat Franciszek prosi, żeby mu pozwolili wziąć i ubrać się. Choć habit był porwany, jednak Brat się ubrał, części porwane postulał i tak maszerowaliśmy przez miasto do młyna parowego, bo myśleli że tam jest naczelnik wojsk. Lecz tam go nie było, więc z powrotem do miasta i do cegielni Pana Niespała, gdyż tam miał kancelarię naczelnik. Tu zastaliśmy bardzo dużo oficerów, wielu z nich zwracało się do nas zapytując, czy ten inżynier t.j. zięć Pana Niespała należał do Sokołów. Inny mówi: a! jezuita! Admarjam Dei Gloryja! Kazali nam kłaniać się naczelnikowi. Potem naczelnik kazał nam po polsku powiedzieć, że on jest głęboko wierzący i dla tego nie każe nas rozstrzelać, tylko do Rosji wywieść. Oddali nas konwojentowi, ten nas związał za ręce paskiem, którym się na habit opasujemy – i tak staliśmy na podwórzu. Postawili też koło nas żydka, który z Rosji uciekł przed wojskiem i naczelnik kazał go wieźć z nami do Rosji. Przyszedł oficer i pyta się [wskazując] na nas: co to jest? – A to monachy, odpowiada konwojent. A to – pokazuje na żydka, a to iwrej, [który] uciekał przed wojskiem. Oficer kazał go odprowadzić od nas i zastrzelić, tak żołnierz zrobił. Potem kazali nam siadać na wóz na dwóch kołach i dalej ruszyliśmy w drogę do Rosji w stronę [na] Baranie Peretoki. Ręce nam ścierpły bośmy byli silnie związani, więc prosiłem [żołnierza], żeby nam trochę pofolgował. Był [to] dobry człowiek i kazał całkiem rozwiązać [nam ręce] i tak do rana byliśmy wolni. W pewnym miejscu nasi konwojenci nie wiedzieli, jaka droga prowadzi do granicy. Powiedziałem więc im którędy mają jechać, lecz mi nie uwierzyli. Poszli do chałupy, zbudzili gospodarza, kazali mu siadać na wóz i pokazać drogę. Jak się kobiety o tym dowiedziały, otoczyły wkoło chłopa, narobiły krzyku i nie puściły go. Odjecha-