Gwiazdka

Transkrypt

Gwiazdka
Aleksandra Przybyło
Gwiazdka
Był dwudziesty czwarty dzień grudnia. Minęła dziewiętnasta, a dzieci nie odrywały
nosów od oszronionej szyby, za którą lada chwila miała zabłysnąć pierwsza gwiazdka.
Temperatura spadła wystarczająco poniżej zera, aby mróz mógł pokryć zewnętrzne tafle
szyb misternymi koronkami. Zza ich gęstej sieci można było jednak dostrzec zimowy
krajobraz. Rozległe zaspy śniegu, o gładkiej powierzchni – gdzieniegdzie tylko naruszonej
drobnymi śladami sikorek i gili – w półmroku nocy przybrały odcienie błękitów. Porywisty
wiatr, wzbijając w powietrze tumany białego pyłu, potęgował wrażenie wzburzonego morza.
Dom wypełniony był świeżą, żywiczną wonią choinki, migotającej kolorowymi światełkami,
zapachem bulgoczącej kapusty z grzybami i korzennym aromatem piernika. W rogu salonu,
w głębokim fotelu siedziała nieco przygarbiona postać staruszki. Wykonując zamaszyste
ruchy, babcia dziergała na drutach kolorową robótkę, która miała być kolejnym szalikiem
dla wnucząt. Przez grube okulary spoglądała na oczka włóczki, a nieme ruchy ust je liczyły.
Na jej kolanach spał, zwinięty w kłębek, mały jamnik o karmelowej sierści. Od czasu
do czasu cichutko posapywał, poruszając mokrymi nozdrzami.
- Tatusiu, nie ma gwiazdki – zakrzyczały nieco posmutniałym głosem dzieci, infantylnie
przedłużając ostatnią samogłoskę.
- To znak, że Dzieciątko jeszcze się nie narodziło. Musimy czekać – odpowiedział
im z uśmiechem.
Kolorowe lampki choinki, rozpraszając ciemność i mieniąc się w porcelanowej zastawie
uroczyście nakrytego stołu, tworzyły magiczną atmosferę. Stukanie garnków i czysty głos
nucący Gdy Śliczna Panna przypominały o obecności żony w kuchni, uwijającej się
z przygotowaniem kolacji. W jednej chwili rozległ się przytłumiony dzwonek telefonu,
uwięzionego na ten dzień w szufladzie komody i, niemal jednocześnie, przeszywający
powietrze dźwięk widelca spadającego na płytki. Dzieci odkleiły swoje usta od lodowatej
szyby, a tata nienaturalnie szybko poderwał się do aparatu, by zdążyć odebrać jeszcze
pierwsze połączenie
- Tak, słucham. Aha, proszę chwileczkę poczekać – ze słuchawką przy uchu, przeszedł
do swojego gabinetu.
W tym momencie poruszyła się jedna z dolnych gałązek choinki, zrzucając kilka zielonych
igiełek na ziemię. Może to anioł zechciał na niej przycupnąć, a może tylko jamnik, wcześniej
obudzony z drzemki, przebiegł pod nią, nieporadnie poruszając w tym czasie ogonem, jednak
nikt tego nie zauważył. Do salonu wrócił tata, ze szklistymi oczami i twarzą, na której teraz
nie było nawet cienia poprzedniego uśmiechu.
- Kochanie, mogę cię prosić? – zwrócił się w kierunku kuchni, do żony.
- Czyżbym nie zdążyła? – lekko zadyszana, przekornie zadała pytanie.
Twarz miała oblaną czerwonym rumieńcem i szeroko się uśmiechała. Potargane włosy,
niedbale upięte w kok i poplamiony fartuch zdradzały pośpiech, jaki jej towarzyszył podczas
gotowania. Dzieci niecierpliwie wierciły się przy framudze okna, zaczynając marudzić
i gotowe już odpakowywać prezenty. Odciągnął ją na korytarz i szepnął cicho, tak by tylko
ona usłyszała:
- Kochanie, dzwonili ze szpitala…
Jej cera natychmiast stała się pergaminowa, a niebieskie oczy nabrały połysku przerażenia.
On sam spojrzał na babcię, by przekonać się, że od zawsze go tak samo rozumie. Skrzypnęły
sprężyny wiekowego fotela i spracowane, ciepłe dłonie objęły swoje wnuczęta,
wciąż nieodstępujące od mroźnej tafli szkła. Podczas gdy on włożył kurtkę i szukał
kluczyków do samochodu, jego żona zakręciła kurki gazu pod gotującymi się potrawami
i wyłączyła szumiący okap. Panującą ciszę szybko przerwał kojący strumień babcinej
opowieści. Uśmiechnął się serdecznie do tej starej kobiety potrafiącej zaczarować otoczenie.
Urokowi poddał się także czworonożny karmelek, wcześniej zbudzony, teraz – usadowiwszy
się na swoim kocyku – ponownie smacznie mrużył ślepka i mlaskał różowym językiem,
ocierając krople mleka zawisłe na drobnych wąsikach.
- Babciu, dlaczego nie ma gwiazdki? - posmutniałym głosem odezwał się mały chłopczyk
o kędzierzawej blond czuprynie.
- Widzisz, wnusiu, ile tutaj – dookoła nas – jest domków i mieszkań w blokach, w których
także mieszkają rodziny z dziećmi? Nad każdym takim domkiem aniołek musi zapalić
gwiazdkę, więc sami widzicie ile ma roboty w tym dzisiejszym dniu.
- Dużo jest tych domków, babciu? - zapytała rumiana dziewczynka z czerwonymi kokardkami
na warkoczykach.
- Bardzo dużo, ale gdy już aniołek upora się z tą pracą i nad każdym domem zaświeci piękna
gwiazdka, wtedy stanie się coś cudownego.
- Co, babciu, co się stanie? – z entuzjazmem dopytywały dzieci.
- Wtedy właśnie… - pobłażliwie, lecz z wyrozumiałością babcia tłumaczyła swoim
pociechom tajemnice narodzenia Bożego Dzieciątka.
Wołającym gestem ponaglił żonę. Zgasili światło w ganku i wymknęli się na zewnątrz,
delikatnie zgrzytając zamkiem w drzwiach. Owionął ich orzeźwiający zapach zimy, mróz
szczypał w policzki, a z nieba zaczął lecieć skrzący się pył. Firmament wciąż prezentował
obraz rozległej czerni, na którym trudno było szukać punktu jasności. Rozległ się warkot,
koła ruszyły po skrzypiącym podłożu, a w radiu samochodowym prezenter ogłaszał,
nad jakim miastem właśnie zaświeciła gwiazda. Na ulicach panował niewielki ruch,
więc szybko dotarli na miejsce.
- Boję się… - powiedziała, jeszcze zanim zgasił silnik samochodu.
Przytulił ją mocno i zacisnął powieki, bo sam nie wiedział co ich czeka. Zamknął samochód,
ale zapomnieli wyłączyć radia, błyskającego niebieskimi nazwami stacji. Stali naprzeciw
dobrze
oświetlonego
gmachu,
w
którym
uwięzione
były dusze
chorych
ludzi.
Po przekroczeniu drzwi uderzył ich szpitalny zapach i nieprzyjemne dla oczu
neonowo-seledynowe barwy. Szybko znaleźli ordynatora, który chciał z nimi porozmawiać.
W długim, sterylnym korytarzu na parterze znajdowały się sylwetki tylko ich trojga.
Z szeregu drzwi dochodziły głuche dźwięki maszyn kontrolujących albo podtrzymujących
życie.
- Proszę się pożegnać z tatą – odparł po kilku minutach milczenia lekarz, łagodnym,
lecz smutnym głosem.
- Ależ, panie doktorze… jak to się… - zapytała kobieta, chcąc się dowiedzieć więcej
szczegółów.
Sędziwy wiek doktora kontrastował z postawą młodego małżeństwa. Ordynator położył dłoń
na ramieniu mężczyzny i spuścił wzrok, by po chwili zniknąć za drzwiami swojego białego
gabinetu. Po jej policzku spłynęła łza. W radiu samochodowym wolno popłynęły słowa
kolędy Cicha noc, święta noc, które jednak nie mogły się przedrzeć na zewnątrz przez ściany
zamkniętego auta. W domu babcia kończyła bajkę o Boskim Dzieciątku, gdy podekscytowane
dzieci poderwały się na widok pierwszej, skrzącej się złociście, gwiazdki. Na gałązce choinki,
poruszone podmuchem, zamajaczyło białym puchem maleńkie piórko. On wziął swoją żonę
za rękę i nacisnął klamkę sali nr 4.
Była pogodna noc. Wraz z pojawianiem się kolejnych gwiazd na niebie, dwudziesty
czwarty grudnia przechodził w dwudziesty piąty – pełen magii dzień narodzin.