Siara! I wszystko jasne

Transkrypt

Siara! I wszystko jasne
znani i lubiani
Siara!
I wszystko jasne
Wyrzucił Pan wszystkie listy od niedoszłych narzeczonych?
– No tak. Na wszelki wypadek. Żeby nikt tego nie znalazł i mnie nie szantażował (śmiech).
Ale dzisiaj chyba też listy do Pana przychodzą.
– Oczywiście. Z Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa (śmiech). Dostaję ich wiele. Nawet mam
zamiar opublikować je w zbiorze pod tytułem: „Pisma
zebrane”. To ładny tytuł, prawda?
Zupełnie adekwatny do zawartości. A inne listy?
– Od ludzi nie dostaję żadnych.
Mam rozumieć, że te z ARiMR są nieludzkie?
– Chyba je Pani udostępnię. To niemożliwe, by napisał
je człowiek. Stawiam na maszynę. Aaaaa..., przypomniałem sobie o jeszcze jednym rodzaju listów, które
dostawałem...
Zamieniam się w słuch.
– To było wówczas, gdy zasiadałem w Sejmie.
K
tóż nie kojarzy Janusza Rewińskiego, słynnego Stefana „Siarę” Siarzewskiego, gangstera
z filmu „Kiler”? A jeśli nie jako Siarę, to jako
Edwarda Nowaka z „Tygrysów Europy” albo
jako satyryka z programu „Ale plama”. Oczywiście nasza rozmowa miała dotyczyć Poczty Polskiej i spraw
nazywanych przez nas luźno „okołopocztowymi”, a nie
dokonań na polu filmowo-satyrycznym. Kiedy Janusz
Rewiński dowiedział się, dla jakiej gazety będzie udzielał wywiadu, od razu zareagował…
te dręczące mnie urzędy: Agencja Rynku Rolnego,
Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa.
I ja potem znowu muszę te listy wysyłać. Więc Poczta Polska ma ze mnie trochę pożytku. Pani to nagrała? Bo sam siebie słucham i mi niezły monolog
z tego wychodzi.
– Teraz już nie.
– Były to listy jednego rodzaju. Wszystkie zaczynały się
od słowa: Ty…, czyli były listy typu: Ty piiiiiiiiii… albo Ty
piiiiiiiiiii, a także Ty piiiiiii oraz Ty piiiiiiiiiii. Musiałem wypikać, bo by nikt Pani tego w gazecie nie opublikował.
Ech, jak to było przyjemnie być posłem…
Janusz Rewiński: Poczta Polska? A czy przypadkiem
A kiedyś?
Szkoda, że nie możemy tych listów przeczytać.
nie pomyliła mnie Pani z Zenonem Laskowikiem? To on
jest listonoszem, specem od kopert, znaczków, przekazów, rent i emerytur…
– Kiedyś było inaczej. Jako młody chłopak, tak jak każdy młody chłopak, nie pisałem do rodziców.
– Kilka z nich opublikowałem w książce pod tytułem:
„Z kabaretu do Sejmu… i z powrotem?”. Oczywiście
tylko te zdatniejsze. Książka rozeszła się raczej systemem z ręki do ręki, niż w sprzedaży, ale gdzieś pewnie kilka egzemplarzy krąży. To Pani sobie poczyta. Ja
nawet nie wiem, czy jeszcze gdzieś ją mam. Po przeprowadzce zajmuję się już tylko rolnictwem.
Proszę się nie obawiać. Wszystko zostało utrwalone, ale
do rzeczy. Poza pisma urzędowe Pan nie wykracza?
Chciał Pan powiedzieć – pisałem…
Magazyn PP: Raczej trudno panów pomylić.
– No tak. Może jakbym zgolił brodę [śmieje się, głaszcząc po brzuchu – przyp. red.]. Więc jednak to ze mną
chciała Pani rozmawiać? A o czym?
To się zaraz okaże. Najpierw chciałam Pana zapytać,
czy pisze Pan listy?
Naprawdę jestem
pełen podziwu.
Ludzie czasami,
jak do mnie coś
piszą, to adresują
na Berdyczów.
A te listy i tak
dochodzą
30
POCZTA POLSKA
nr 20/2010
– Piszę pisma. Jeśli pisma urzędowe można nazwać
listami, to tak. To piszę ich całe mnóstwo.
Ręcznie? Piórem, długopisem? Na papierze?
– Ja jestem starszym panem. Ja piszę tylko ręcznie.
Jednak, żeby wyglądało to wszystko bardziej oficjalnie
i poważnie, biorę ten napisany przeze mnie list i wysyłam faksem do syna. Syn to przepisuje na komputerze
czy innej maszynce, drukuje, wkłada do koperty i wysyła. Ale z tego są same problemy…
Problemy?
– No tak. Bo takie listy nie są podpisane ręcznie.
A te wszystkie urzędy tego wymagają. Przynajmniej
– Nie, jak każdy młody człowiek – rocznik ’49, nie pisałem do rodziców, chociaż oni bardzo się tego domagali. Ale jakoś się nie składało. Zresztą jak wszystkim
młodym – rocznik ’49. Za to…
Uff… czyli jednak coś Pan pisał…
– Kiedy serce drgnęło w miłosnym uniesieniu… wtedy
pisałem, pisałem, pisałem i słałem te listy codziennie
do swoich wybranek serca. Może gdzieś, na jakimś
starym strychu, istnieje takie osobiste archiwum, w którym przechowywane są te listy. Koperty muśnięte damską szminką, przewiązane błękitną wstążeczką…
Słynna Polska Partia Przyjaciół Piwa?
– Tak. Sejm I kadencji. Tuż po odzyskaniu niepodległości.
Ale o jakie listy chodzi?
Foto: Archiwum prywatne (2)
O sobie mówi, że jest podstarzałym aktorzyną, z nie najgorszym
poczuciem humoru, byłym posłem Polskiej
Partii Przyjaciół Piwa, satyrykiem i prześmiewcą,
ale chyba najbardziej bliskie mu określenie to po prostu „rolnik”.
Janusz Rewiński w przerwie między karmieniem krów a czyszczeniem
obory, zgodził się porozmawiać z naszym magazynem
Ludzie czasami, jak do mnie coś piszą, to adresują
na Berdyczów. A te listy i tak dochodzą. Czasem koperta jest bardzo pokreślona, bo skreślony jest kod
i wpisany inny albo inna nazwa miejscowości. Albo
nawet przekreślony numer domu i wpisany właściwy.
No w każdym razie zawsze te listy dochodzą. Ostatnio
czekałem na gości. Słyszę za bramą, że samochód
hamuje. Poszedłem otworzyć. Wychodzę, a przed
bramą stoi samochód listonosza. Szybka się uchyla
i przez nią wydostaje się ręka machająca listem. Wziąłem go. Szybka się zamknęła i auto odjechało. Nawet
nie zdążyłem podziękować. A koperta cała była pokreślona. Właściwie tylko imię i nazwisko się zgadzało. Spod przekreśleń widać było stary adres. Jak to
do mnie trafiło? Dotąd zachodzę w głowę. Ale często
poznaję, że był listonosz, po tym, jak z pyska mojego psa wystają skrawki papieru. Znaczy, że listonosz
włożył pocztę między sztachety. Ja mu nie mam za
złe, bo skrzynki nie powiesiłem, to gdzie ma te koperty wkładać? Boję się tylko, żeby psu nie zaszkodziło,
jak pożre pismo od Agencji Restrukturyzacji lub – nie
daj Boże – z banku.
A czego życzyłby Pan pocztowcom?
A przynajmniej zna Pan listonoszy w miejscowości,
w której Pan mieszka?
– Żeby jeździli na japońskich motocyklach i żeby dostawali duże końcówki. Końcówka to coś, co jest przypisane do listonosza, tak jak buda do psa. Należy do niego i koniec! I życzę jeszcze Poczcie, a właściwie sobie,
żeby Bank Pocztowy zaczął zarządzać kasą ARiMR
i żeby w końcu zrobił porządek z tymi dopłatami dla
rolników. Bo ja dotąd połapać się nie mogę. A na wsi
grosz potrzebny jak mało gdzie.
– Brutalne sprowadzenie na ziemię romantycznej duszy.
– Jak mieszkałem w Radości na stałe, to znałem bardzo dobrze listonosza. Jeździł, jak to na wsi, na rowerze mocno już zużytym. I zawsze – czy był skwar, czy
lało jak z cebra – przyjeżdżał. Uważam ten zawód za
wyjątkowy i bardzo trudny. Dlatego, by osłodzić listonoszowi ten czas pracy, starałem się być bardzo miły.
Nie wiem, czy to jakikolwiek skutek odniosło, bo zawsze, gdy staram się być miły, jestem raczej śmieszny.
Na pocieszenie zostawiałem mu końcówki. Teraz już
w Radości nie mieszkam.
A Pan takie archiwum ma?
… i listonosza nie znam.
Nie było tak źle.
– Nie, ja nie mam ani jednego listu. Ani takiego, który
otrzymałem, ani takiego, który sam wysłałem. Nie przechowuję ich, żeby nie było corpus delicti.
– Ano tak dobrze to może nie znam. Ale ponieważ
oni mnie znają, to jakoś tak jest swojsko. Tu pracują
dobrzy pocztowcy. Naprawdę jestem pełen podziwu.
– Kamień z serca. Pozdrawiam Pocztowców!
I posypane zasuszonymi płatkami róży. Tak, tak.
Gdzieś to czytałam.
Dziękują bardzo za rozmowę.
– Jak nagadałem głupot, to Pani to wytnie albo na
nowo napisze, dobrze?
Rozmawiała: Katarzyna Robaczewska
nr 20/2010
POCZTA POLSKA
31