Kod prowadzący na manowce
Transkrypt
Kod prowadzący na manowce
Kod prowadzący na manowce Jacek Słaby Pewnego razu jeden z polityków powiedział, że ludzie wykorzystują znajomość czytania głównie w tym celu, by zgłębiać horoskopy, tanie porady z tygodników kobiecych oraz inne pozycje, które nie wnoszą w ich życie żadnych wartości. Oczywiście, nie mam nic przeciw dobrze pojętej literaturze rozrywkowej, ale to, co dzieje się na świecie wokół książki „Kod Leonarda da Vinci” Dana Browna, jest czymś zastanawiającym. Milionowe nakłady, film z udziałem gwiazd amerykańskiego i francuskiego kina (Tom Hanks, Audrey Tautou i Jean Reno), potężne kampanie reklamowe tylko po to, by historyczno-teologiczne dywagacje autora „Kodu...” mogły dotrzeć pod dachy współczesnego Europejczyka, Amerykanina czy obywatela naszego kraju. Aby zwiększyć cały efekt, premiera filmu odbyła się praktycznie tego samego dnia na całym świecie, co nie jest częstą praktyką dystrybutorów filmowych. Promocja książki i filmu przebiega pod hasłem „Seek the Truth” (Szukaj prawdy). A przecież gdyby treści tej książki przyjrzeć się chłodnym okiem zwykłego, rozsądnie myślącego człowieka, który ukończył szkołę średnią i chociaż trochę przykładał się do nauki historii, to na usta ciśnie się tylko jedno zdanie: to nic innego, jak garść zgrabnie skleconych bzdur. Owszem, powieść wciąga, czyta się ją lekko i przyjemnie. Nieoczekiwane zmiany akcji, zaskakujące rozwiązania powodują, że trudno oderwać się od tej lektury. Gdyby jednak tego rodzaju przesłanie pojawiło się w wysokonakładowej książce 50–100 lat temu, wówczas autor takiego dzieła literackiego byłby wyśmiany za wszystkie merytoryczne błędy z dziedziny historii i teologii (np. prezentowanie teologii gnostyckiej w sposób, który ma niewiele wspólnego z prawdziwą starożytną gnozą, odrzucającą zło świata materialnego). Ale w czasach tzw. społeczeństwa informatycznego właśnie taka literatura spotyka się z uznaniem, a jej autor jest przedstawiany światu, jako odkrywca wielkich tajemnic historii chrześcijaństwa, ukrywanych w zakamarkach klasztorów i świątyń. O jakich to tajemnicach mówi Dan Brown? Jezus mężem Marii Magdaleny, Maria Magdalena nosiła w swoim łonie dziecko Jezusa, które stało się protoplastą królewskiego rodu Merowingów. Jej grób znajduje się w Luwrze. Opus Dei kryje w swoich szeregach bezwzględnych morderców, a chrześcijaństwo zafałszowało prawdziwy obraz religii, która w najwłaściwszej formie istniała przed jego pojawieniem się na świecie, wtedy kiedy ludzie czcili boski męski i żeński pierwiastek. Dodatkowo, by zyskać zaufanie czytelnika, już na wstępie Brown informuje, że wszelkie opisy dzieł sztuki, rytuałów czy dokumentów są zgodne z rzeczywistością. Autorzy wielu książek i artykułów w polskiej prasie świeckiej i religijnej rozprawili się już z wierutnymi bzdurami Browna (szczególnie polecam książkę A. Palli „Kod Leonarda da Vinci – fakt czy fikcja”), toteż ja nie mam zamiaru robić tego w niniejszym artykule. Chciałbym jednak zwrócić uwagę czytelnika na kilka istotnych kwestii, związanych z książką oraz filmem, który od kilku tygodni jest obecny na ekranach polskich i światowych kin. Dla mnie bestsellerowa książka pana Browna jest „dorosłym” odpowiednikiem młodzieżowego cyklu książek na temat Harrego Pottera. Oczywiście mamy tutaj do czynienia z innymi autorami, trochę inną tematyką, jednak obie pozycje są pewnego rodzaju klasyką literatury współczesnej. Co mam na myśli? Obie reprezentują rosnący dynamicznie nurt, który ma na celu odpowiednio oswoić i przysposobić nowe pokolenie do rzeczywistości czarów i okultyzmu (o czym pisałem w poprzednim numerze „Celu”), a w przypadku „Kodu...” zniszczyć i wypaczyć idee chrześcijaństwa, przedstawionego jako wróg „zdrowej religii naturalnej”, w której oba pierwiastki – męski i żeński – mogły znaleźć swój upust. Czytając dokładnie książkę, możemy zauważyć, że główny bohater, profesor Langdon, jednoznacznie daje czytelnikowi do zrozumienia, że Jezus nie umarł na krzyżu za grzechy każdego z nas i nie zmartwychwstał! Dan Brown podsuwa swojemu czytelnikowi następujące przesłanie – to, w co wierzyłeś do tej pory, jest jednym wielkim mitem, legendą, opowiastką; pora byś poznał prawdę, bo żyłeś złudzeniami – ja przynoszę ci odpowiedź. Tego rodzaju poglądy znajdują jednak pozytywny oddźwięk, gdyż ludzie z chęcią przyjmują te prawdy wiary, które nie wymagają od nich zmiany stylu życia, przewartościowania własnych priorytetów czy też podejmowania ważkich decyzji. Liberalne społeczeństwa zachodniej cywilizacji, gdzie sekularyzm i obojętność religijna są wyznacznikami „postępu”, popierają i akceptują wiarę, która nic nie kosztuje i nic nie zmienia. A taką przecież postawę spotykamy na kartach „Kodu...”, gdzie w charakterze apostoła nowej, a jednocześnie starej religii pogańskiej występuje profesor Langdon. Oczywiście, osobom, które dobrze znają Pismo Święte i historię, tego rodzaju literatura nic złego nie uczyni i nie zachwieje ich światopoglądem. Jednak bądźmy realistami. Jak wielu naszych rodaków czyta regularnie Biblię i interesuje się sprawami dotyczącymi historii chrześcijaństwa? A więc ich widzenie rzeczywistości będzie kształtowane właśnie przez tego rodzaju książki, które fałszują prawdę, w których Biblia przedstawiana jest jako jedna z wielu książek, wcale nie ważniejsza od innych tzw. ewangelii, napisanych przez członków ruchu gnostyckiego, który pojawił się na obszarze Cesarstwa Rzymskiego pod koniec I i II wieku po Chrystusie. W ten sposób umysłom i sercom wielu ludzi dozowana jest kropla po kropli trucizna zwątpienia oraz niewiara lub wręcz odrzucenie chrześcijaństwa. Zaczyna kiełkować nowa duchowość oparta na dywagacjach i objawieniach Dana Browna i jemu podobnych twórców. Jestem przekonany, że w najbliższym czasie, a także w dalszej przyszłości wielu młodych ludzi i tych w średnim wieku będzie otwarcie kontestowało chrześcijaństwo, tak naprawdę wcale nie znając biblijnego znaczenia tego słowa, gdyż zafascynowało się pseudognostyckim myśleniem serwowanym przez bohaterów „Kodu...” i innych tego rodzaju książek. Kiedy apostoł Paweł pisał swoje listy, jakże często i mocno przypominał wierzącym, że gdyby Chrystus nie umarł i nie zmartwychwstał, ich wiara byłaby daremna, bez sensu i znaczenia. „Chrystus został złożony w ofierze, jako nasza Pascha” (1Kor.5:7). A więc poprzez Jego ofiarę na krzyżu, która bez wątpienia miała miejsce w Jerozolimie, otrzymujemy w darze nowe życie, odkupienie grzechów i prawdziwą wolność. Nie wolność od Chrystusa, Kościoła, prawdy, którą propaguje i do której zachęca „Kod...”, ale wolność, by żyć dla Jezusa, stanowić żywą część Jego Kościoła, cieszyć się radością życia w prawdzie. Wyznawcy Kodu, a tacy już się na świecie pojawili, nie są w stanie tego doświadczyć. Jedyne co mogą otrzymać, to życie w postępującym odrzuceniu prawdy i fałszywym przekonaniu, że Jezus już nie będzie miał wpływu na bieg historii świata. Inne, zastanawiające przesłanie tej powieści to polityczna poprawność i schlebianie nurtom feministycznym. Możemy przeczytać takie zdania, jak: „Konstantynowi i jego męskim następcom udało się nawrócić świat z pogańskiego matriarchatu na chrześcijański patriarchat dzięki kampanii propagandowej, która demonizowała sakralność kobiecą i usuwała na zawsze Wielką Boginię ze współczesnych religii. Księga Rodzaju mówi, że Ewę stworzono z żebra Adama. Kobieta stała się odpryskiem mężczyzny. A zarazem czymś grzesznym.” To tylko jeden z wielu fragmentów książki, które są wodą na młyn radykalnych ruchów feministycznych. Poglądy Browna utwierdzają te ruchy i stanowią dla masowego odbiorcy „Kodu...” dodatkowe uprawomocnienie. A przecież to właśnie chrześcijaństwo, przesłanie Jezusa z Nazaretu przyniosło wolność kobietom. W ówczesnych, ale i późniejszych religiach kobieta nie była traktowana na równi z mężczyzną, była czymś gorszym – mogła jedynie rodzić dzieci i służyć swojemu mężowi, etc. Obecnie tego rodzaju traktowanie kobiet istnieje w islamie obowiązującym w wielu krajach Bliskiego i Dalekiego Wschodu (Arabia Saudyjska, Pakistan, Iran, etc.). Autor „Kodu...” zapomniał, a raczej świadomie nie chciał lub pominął fakt, iż to apostoł Paweł powiedział, że w Chrystusie nie ma mężczyzny ani kobiety. Jesteśmy równi w Jezusie, mając jednocześnie odmienne funkcje i role do spełnienia, które nie dają nam prawa do gorszego traktowania drugiej płci. To, że w historii chrześcijaństwa miały miejsce różne okresy, głoszone były poglądy, które zaprzeczały temu ewangelicznemu przesłaniu, nie oznacza, że tak mówił Jezus lub apostołowie. Warto o tym także pamiętać, czytając książkę Browna. Apostoł Paweł w jednym ze swoich listów napisał, że ludzie w czasach ostatecznych będą wierzyć baśniom. Patrząc na wielkie zainteresowanie pozycją Dana Browna, musimy się zgodzić, że wielu zafascynowały baśnie, jakie zawiera „Kod...”. Traktują „Kod...” jako wyrocznię dla swojej duchowości. A przecież wystarczyłoby sięgnąć po Biblię, by przeżyć naprawdę coś wyjątkowego z Bogiem. Fałszywy KOD Browna 1. Nie istnieje żaden starożytny dokument, który mówiłby na temat małżeństwa Jezusa i Marii Magdaleny. Jezus miał przed sobą misję, która nie pozwalała Mu na założenie rodziny. Celibat nie był w Jego czasach tabu, jak podaje Brown. Jan Chrzciciel prowadził samotne życie, prorokini Anna, esseńczycy, apostoł Paweł. Gdyby Jezus posiadał żonę, zatroszczyłby się o nią pod krzyżem, tak jak o swoją matkę, którą powierzył opiece apostoła Jana. 2. Gnostycy nie byli żadnymi pierwotnymi chrześcijanami, a ewangelie gnostyckie pochodzą z późniejszego okresu niż ewangelie kanoniczne. Znawcy tematu zgodnie uważają, że najwcześniejszą była Ewangelia wg Marka, a następnie Mateusza, Łukasza i Jana. Gnostyckie pisma najczęściej odwołują się do Ewangelii wg Jana, która powstała najpóźniej, zapewne pod koniec I wieku, a zatem najbliżej czasów, w których gnostycyzm zaczął się rozwijać. Na to, że ewangelie gnostyków powstały później od kanonicznych (jeden, dwa, a niekiedy trzy wieki po śmierci apostołów), wskazują cytowane w nich fragmenty Nowego Testamentu. Chrześcijaństwo odrzuciło ewangelie gnostyków, gdyż głosiły one przesłanie inne od tego, które przekazał Jezus i apostołowie, a nawet sprzeczne z nim. Gnostycka herezja zwana doketyzmem polegała na uznaniu Jezusa za Boga w stopniu wykluczającym Jego człowieczeństwo. Dokeci wierzyli, że ludzkie ciało Jezusa było tylko fantomem, zjawą. Jezus gnostyków to istota eteryczna, która nie może mieć nic wspólnego ze złym światem materialnym – to połączenie Biblii z filozofią grecką i wschodnią. 3. Żydowski tetragram YHWH nie jest połączeniem męskiego i żeńskiego imienia, lecz Bożym imieniem. Imię Boże zapisywano tetragramem YHWH, gdyż pismo żydowskie nie zawierało wówczas samogłosek, lecz spółgłoski. Tradycja żydowska zabraniała wymawiać imię Jahwe, dlatego zastępowano je słowem Adonai, czyli Pan. W średniowieczu żydowscy gramatycy dodali pod i nad tekstem hebrajskim znaki samogłoskowe słowa Adonai, aby ułatwić jego odczytywanie i wymowę. 4. Zakon Syjonu, który wymienia Brown, nie istniał w średniowieczu, lecz został powołany do życia przez francuskiego oszusta Pierra Plantarda w XX wieku. W 1954 r. Pierre Plantard, nieżyjący już Francuz, opuścił więzienie, dokąd trafił za oszustwa, i założył organizację społeczną, zwaną Zakonem Syjonu. Jej celem była walka o tanie mieszkania. Po roku Zakon Syjonu upadł. W kilka lat później powołał następny, o tej samej nazwie. Tym razem ogłosił się wielkim mistrzem, utrzymując, że pochodzi z francuskiej rodziny królewskiej. Twierdził, że Zakon Syjonu jest olbrzymią organizacją liczącą tysiące ludzi, a jego członkowie posiadają sekret zagrażający chrześcijaństwu. W 1993 r. Pierre Plantard stanął przed sądem, gdzie przyznał się, że zmyślił całą tę historię. 5. Leonardo da Vinci nie był homoseksualistą, a przynajmniej nie istnieją żadne dowody, które mogłyby to potwierdzić. Zarzut o homoseksualne skłonności Leonarda opiera się wyłącznie na jednym epizodzie. Otóż w młodości został posądzony wraz z trzema młodymi ludźmi o sodomię, gdy znalazł się w towarzystwie młodzieńca, który uprawiał prostytucję we Florencji. Sąd odrzucił oskarżenie i młodzieńców uniewinniono. Biograf malarza Serwin B. Nuland napisał, że eksperci od życia Leonarda da Vinci uważają, iż incydent ten nigdy się nie wydarzył. 6. Mona Lisa nie jest autoportretem Leonarda, lecz portretem Lisy Gherardini, żony kupca z Florencji. Przypuszcza się, że do obrazu pozowała Lisa Gherardini, żona Francesca del Gioconda, dlatego obraz jest znany jako Mona Lisa Gioconda. Artysta nie nazwał tego portretu, podobnie jak żadnego ze dzieł. Przed jego śmiercią obraz zatytułowano „portret florenckiej a później „portret zacnej włoskiej damy”. kupca lub La swoich damy”, 7. Na Soborze w Nicei nie omawiano kwestii kanonu Nowego Testamentu, a ksiąg biblijnych nie zestawił cesarz Konstantyn, gdyż swoje rządy sprawował w IV wieku. Na Soborze w Nicei (325 r.) nie głosowano w sprawie kanonu Biblii, ani nawet nie dyskutowano tej kwestii. Zapadło na nim 20 decyzji (wszystkie zachowały się do naszych czasów, żadna nie dotyczyła kanonu). Cztery ewangelie i większość listów uznano za część Pisma Świętego już za życia apostołów. Apostoł Piotr nazywał listy Pawła Słowem Bożym, zaś Paweł cytował jako Pismo Święte Ewangelię wg Łukasza. Dowodzi to, że już w I wieku istniał funkcjonalny kanon Nowego Testamentu. Z II wieku pochodzi tak zwany kanon Muratoriego, który wymienia cztery ewangelie i większość listów nowotestamentowych. Listę ksiąg Nowego Testamentu wymienił też Orygenes (185-254). Stary Testament powstał na wieki przed cesarzem Konstantynem. Zestawili je Żydzi w czasach przedchrześcijańskich, a zatwierdził zjazd rabinów w Jamni w 90. roku. Z kolei nowotestamentowy kanon funkcjonował już w II wieku, na blisko dwa stulecia przed Konstantynem Wielkim. 8. Rozkaz aresztowania członków zakonu templariuszy dotyczył Francji, a nie całej Europy, jak pisze Brown, i wydał go król Filip IV, a nie papież. To król francuski Filip IV wydał rozkaz aresztowania templariuszy. Miał kilka ku temu powodów: ogromny dług zaciągnięty w zakonie, odrzucenie przez konwent petycji króla o przyjęcie go na honorowego członka, zasobność skarbca templariuszy i pilna potrzeba zdobycia środków na wojnę z angielskim królem Edwardem I. Rankiem, w piątek 13 października 1307 r. doszło do aresztowania wszystkich templariuszy we Francji i rekwizycji ich mienia. 9. Biblijny sakrament Komunii (Wieczerzy Pańskiej) nie ma nic wspólnego z pogańskimi uroczystościami. Pogaństwo nie miało nic wspólnego z nowotestamentowym akcentem na przelaną krew Chrystusa ani z symboliką Wieczerzy Pańskiej. Komunia święta ma swe korzenie w Starym Testamencie, a ściślej w święcie Paschy, podczas którego Jezus ustanowił ten sakrament. Jezus ustanowił Wieczerzę Pańską w miejsce Paschy, ale nadał jej głębsze znaczenie i polecił obchodzić jako pamiątkę swej śmierci. Opracowała Anna Kurkowska, na podstawie książki Alfreda J. Palli “Kod Leonarda da Vinci fakt czy fikcja”, Wydawnictwo Betezda, Rybnik 2004. Źródło: Magazyn Chrześcijański CEL/ nr 5/2008