Mój tata Łukasz Mieczysław Ciesielski urodził się 17 października
Transkrypt
Mój tata Łukasz Mieczysław Ciesielski urodził się 17 października
Mój tata Łukasz Mieczysław Ciesielski urodził się 17 października 1917 roku w Częstochowie w rodzinie mieszczańskiej. Rodzina Ciesielskich pochodziła z Końskich lub najbliższych okolic. Rodzice taty przed wojną prawdopodobnie prowadzili jakąś noclegownie czy hotelik dla pielgrzymów, ale nic pewnego nie wiem na ten temat. Zmarli po wojnie w latach czterdziestych w Częstochowie i są tam pochowani. Tata ukończył w Częstochowie liceum im. Sienkiewicza w 1938 roku. Po maturze dostał się na Politechnikę Warszawską. Warunkiem studiowania było odbycie rocznego szkolenia wojskowego. Przed powołaniem w 1938 roku do podchorążówki artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim odbył miesięczny obóz w Junackich Hufcach Pracy. Podchorążówkę ukończył w1939 roku i po miesięcznym urlopie został w sierpniu zmobilizowany do wojska i skierowany do 4 Pułku Artylerii Ciężkiej w Łodzi. Na front wyruszył z Łodzi rano 1 września. Pod Łodzią bateria na czele której jechał została zdradziecko ostrzelana przez samolot niemiecki, który miał namalowane polskie znaki identyfikacyjne. Tata został bardzo ciężko ranny w brzuch, a koń na którym jechał zabity. Był nieprzytomny i w tym stanie został okradziony przez okolicznych chłopów z munduru i dokumentów. Zabrano go właściwie przez przypadek (ponieważ pierwotnie uznano go za zabitego) do szpitala wojskowego w Łodzi na ulicy Żeromskiego. Po operacji został ewakuowany do szpitala polowego w Kowlu. Szpital w Kowlu został 17 września zajęty przez sowietów, a ranni i personel wzięci do niewoli. Zaraz na początku sowieckiej niewoli tata razem z kolegą nocą uciekli z prowadzonego piechotą konwoju jeńców. Tereny te zamieszkiwała ludność ukraińska. Tam też zobaczyli pomordowanych bestialsko przez Ukraińców polskich żołnierzy. Wystraszyli się, że spotka ich podobny los i sami ponownie oddali się sowietom. Ponieważ tata nie miał munduru i dokumentów, więc podał się za szeregowca. Miał w tym czasie stopień sierżanta podchorążego. Dzięki temu mimochodem uniknął losu tysięcy wymordowanych przez sowietów polskich oficerów i podchorążych. Los jego jednak nadal był ciężki. Znalazł się w łagrze, budującym drogi i lotniska na terenie obecnej Ukrainy, jak dziesiątki Polaków, jako niewolnik. Tłukł przez cały pobyt w niewoli kamienie na drogę. Kto nie wyrobił wygórowanej normy, ten nie dostawał jedzenia, które i tak było wydzielane w niedostatecznej ilości. Podczas tych "wczasów" został raniony przez strażnika bagnetem w prawą rękę. Nie zwalniało to go jednak od obowiązku ciężkiej pracy. Stąd do końca życia opanował umiejętność posługiwania się ręką lewą na równi z prawą. W czerwcu 1941 roku, po wybuchu wojny Niemiecko Rosyjskiej cały obóz, jak dziesiątki innych, został ewakuowany w głąb Rosji, do obozu w Starobielsku. Odbyło się to w straszliwych, wręcz barbarzyńskich warunkach. Z jeńców i więźniów politycznych utworzono kolumnę marszową w liczbie około 10 000 osób. Pędzili tych ludzi strażnicy z NKWD około 1000 kilometrów przez miesiąc czasu nie dając praktycznie po drodze nic do picia i jedzenia. Gdy początkowo przechodzili przez wsie, to ludzie wystawiali wiadra z wodą czy jakieś owoce przy drodze, ale strażnicy przewracali te wiadra i nie pozwalali nic brać. Czy ludzie mogli to wytrzymać? Nieliczni mogli. Jedli trawę, liście, korę a nawet glinę, pili z kałuż i przechodząc przez rzeki. Tata opowiadał, jak robił z gliny kulki i je połykał, bo to zapełniało żołądek i trochę oszukiwało głód. Kto nie miał sił i upadał był dobijany przez bojców bagnetem. Nie strzelali, szli nocami i bocznymi drogami, bo początkowo Niemcy ich wyprzedzili. Tata z wycieńczenia dwukrotnie się przewrócił, za drugim razem wstał dopiero w przedostatnim szeregu. Nikt nie miał siły pomagać. Jakaś niesamowita wola życia pomagała mu jednak wstawać i iść dalej. Jak doszli do obozu nie pamięta, bo z głodu stracił na kilka tygodni pamięć. Schudł tak bardzo, że ważył trzydzieści kilka kilogramów. Jeszcze pamiętam jak w latach 50 - tych miał paznokcie u nóg zmienione od awitaminozy i głodu. W Starobielsku widział napisy jakie pozostały na ścianach cerkwi, na terenie której znajdował się obóz, po wymordowanych polskich oficerach. Tam też zastała go amnestia po umowie Majski – Sikorski (30 lipca 41r.). Wstąpił do II Korpusu generała Andersa, do dywizji Lwów. Ujawnił się jako podchorąży i był jednym z pierwszych awansowanych na stopień oficerski. Tym sposobem związał się do końca wojny z II Korpusem. Przeszedł cały szlak formowania armii polskiej w Rosji. Tam też zachorował, jak większość żołnierzy, z głodu i złych warunków bytowania. Rosjanie celowo umieszczali polskie oddziały na terenach malarycznych i z chorobami endemicznymi. Jak opowiadał, podczas ewakuacji armii do Persji, będąc chorym prowadził dwóch kolegów, którzy byli jeszcze bardziej chorzy. Przeszedł całą kampanię włoską, od Monte Cassino, przez Ankonę po Bolonię. Był oficerem zwiadu w 9 Pułku Artylerii Ciężkiej. Powodowało to, że podczas walk był na pierwszej linii frontu. Dwukrotnie we Włoszech był kontuzjowany. Raz w usta i stracił część zębów, a raz w prawą rękę. Za męstwo podczas walk był odznaczony polskimi odznaczeniami: srebrnym krzyżem zasługi z mieczami, krzyżem walecznych i medalem wojska oraz brytyjskimi odznaczeniami: krzyżem Italii i krzyżem za wojnę oraz Demence medal. Został również awansowany na stopień porucznika. Po wojnie dzielił tułaczą dolę razem z innymi żołnierzami II Korpusu. W 1946 roku ewakuowano II Korpus do Anglii, skąd w 1947 wrócił do Polski. Po krótkim pobycie w Częstochowie przyjechał pracować i studiować do Łodzi. W Brzezinach mieszkał jego stryj. Podczas wyjazdów do tego stryja poznał moją Mamę, Zofię. Ślub wzięli 15 maja 1948 roku w Brzezinach, gdzie zamieszkali z dziadkami Wojciechowskimi. Studia z pracą zawodową i rodziną nie potrafił pogodzić i dlatego zrezygnował ze studiów. Ciężkie przeżycia wojenne, szczególnie te w Rosji, spowodowały trwały uszczerbek na jego zdrowiu. W latach 50 i 60-tych opowiadał jeszcze o swoich wojennych przeżyciach. W miarę jednak upływu lat nie mógł już opanować emocji podczas wspomnień i przy próbach opowiadania płakał i ulegał bardzo silnym emocjom. Przeżycia wojenne i przebyta malaria spowodowały też trwałe uszkodzenie serca. Przeszedł zawał i udar mózgu. Zmarł stosunkowo młodo, bo w wieku 67 lat w końcu grudnia 1984 roku.