rushmore 002 – Bober o pasji do koszykówki

Transkrypt

rushmore 002 – Bober o pasji do koszykówki
Podcast „rushmore - pasja ma wiele twarzy” - Transkrypt
Odcinek 002 - Bober o pasji do koszykówki
Wicher: Cześć Patryk!
Bober: Witam, siema.
W: Na początek prosiłbym Cię o kilka słów o sobie, ponieważ nie wszyscy słuchacze i widzowie
mogą Cię kojarzyć. Kim jesteś? Czym się zajmujesz?
B: Jestem głównie fristajlowcem, występuję jako Bober. Można mnie znać z bitew fristajlowych,
czyli potocznie mówiąc z obrażania się. Jestem aktualnym mistrzem WBW (Wielka Bitwa
Warszawska, najbardziej prestiżowa bitwa w Polsce – przyp. aut.) i można powiedzieć, że
początkującym raperem.
W: Ale dzisiaj wyjątkowo nie o muzyce, ponieważ spotykamy się, żeby pogadać o Twojej drugiej
pasji, jaką jest koszykówka. Skąd w ogóle cała zajawa na koszykówkę? Kiedy się to u Ciebie
rozpoczęło?
B: Już dosyć dawno. W podstawówce, jeszcze jako gówniarz, podpatrywałem sobie wufistę na
lekcjach, jak grał w kosza. Wszyscy inni grali w nogę, jakoś w tym kraju ciężko było zauważyć coś
innego, zwłaszcza w dzieciństwie, kiedy wujkowie i rodzice zawsze mówili tylko o piłce nożnej. No
i gdzieś podłapałem tę koszykówkę, „Kosmiczne mecze” (kultowy film animowany o koszykówce –
przyp. aut.), jakieś granie w NBA Live na konsolach, aż w końcu się wzięło tę piłkę i zaczęło grać.
Jakoś powoli się to rozwijało, w sumie od dzieciaka, czyli parę dobrych lat.
W: Miałeś jakiś epizod koszykarski w swoim życiu?
B: Grałem przez 3 lata w Bielsku, w lidze amatorskiej w BLK. Pozdrawiam chłopaków z BLK, to
jest nasza najstarsza liga amatorska w Polsce, całkiem fajny poziom i fajna atmosfera. Zapraszam
na mecze (śmiech).
W: To co się wydarzyło, że jednak nie koszykówka, a fristajl?
B: Chyba brak czasu i troszeczkę lenistwo. W pewnym momencie, jak zaczęło się jeździć po
bitwach i zaczęło mieć to jakiś większy sens, odbywać się na wyższym poziomie, to trzeba się było
w to trochę zaangażować. Podróże nie bardzo pomagają, bo mecze w BLK miałem w weekendy.
Pamiętam, że przestałem grać w koszykówkę, jak zacząłem startować na WBW 2015 i właśnie
jeździłem na eliminacje. Co tydzień miałem eliminacje WBW i co tydzień były też mecze. Musiałem
to jakoś pogodzić, a że na WBW szło coraz lepiej, więc wybrałem to, a nie koszykówkę. Jak już
przestałem grać, to było mi coraz ciężej wrócić, m.in. ze względu na spadek formy. Ale może się
jeszcze pogra.
W: Koszykówka w wydaniu zawodniczym została zepchnięta na drugi plan, ale cała zajawa na
koszykówkę została, ponieważ jesteś wielkim fanem NBA, prawda?
B: Tak, tak.
W: Skąd w takim razie zajawka na NBA?
B: Szczerze mówiąc zaczęła się chyba od gier. Jak miałem jakąś konsolę czy kompa, NBA Live i
takie pierdoły, to grałem tymi zawodnikami i gdzieś tam się zajawiłem. Potem nadeszły czasy
Internetu, YouTube’a, konkursy wsadów. Zawsze było widać, że koszykówka w NBA była
widowiskowa. Chyba po prostu trzeba to lubić, coś w tym jest takiego, że podoba mi się i już,
kwestia gustu.
W: Nie mogę o to nie zapytać - ulubiony zawodnik i drużyna?
B: Właśnie jeśli chodzi o drużyny, to zazwyczaj mówią mi, że jestem sezonowcem. Trochę tak jest,
bo zawsze kibicowałem bardziej zawodnikom niż drużynom i zdarzyło mi się trochę latać. Nie
jestem silnie związany emocjonalnie z żadną drużyną. Zawsze byłem fanem LeBrona (LeBron
James – przyp. aut.), jako że zawsze prezentował dużo wyższy poziom niż reszta ligi. Teraz
podobało mi się to, co Curry (Stephen Curry – przyp. aut.) wyprawiał ze względu na to, że sam
byłem zawodnikiem mniejszym od wszystkich i starałem się wykorzystać inne atuty.
W: Jaka była Twoja pozycja na boisku?
B: Nisko, coś w rodzaju rzucającego obrońcy, trochę rozgrywającego, ale szczerze mówiąc jestem
ślepy i nigdy nie wiedziałem, gdzie mam podać piłkę w danym momencie, więc bardziej rzucałem
niż podawałem (śmiech).
W: Mówisz, że LeBron, i pojawia mi się pytanie w głowie - czy planowałeś kiedyś zobaczyć mecz
NBA na żywo?
B: Pewnie, że tak. To jest jedno z moich marzeń. Na pewno chciałbym kiedyś, tylko też mam
wrażenie, że trzeba poświęcić na to troszeczkę czasu, by zdobyć bilety i wyjechać. Nie jest to takie
proste.
W: Jak to w ogóle wygląda praktycznie, jeśli chodzi o kupno biletu na mecz NBA?
B: Bilet można dostać, są strony w Internecie, które zajmują się sprzedażą, czy odsprzedawaniem
na pojedyncze mecze. Ceny są różne, zależy to od meczu i klubu, bo na mniej popularne drużyny
dołujące w tabeli, jest dużo prościej zdobyć bilety niż na topowe, których spotkanie na pewno
będzie mega. Też kwestia przedostania się do Stanów, czy może do Kanady na mecz Toronto, nie
jest taka prosta.
W: Wiem, że zdecydowanie łatwiejsza opcja na dostanie się na mecz NBA jest w Europie, w
ramach europejskiego tournée drużyny. Orientowałeś się, jak to wygląda w tym aspekcie?
B: Tak, nawet kiedyś próbowaliśmy dostać się ze znajomymi, tylko jak mecze NBA są w Europie, to
prościej się dostać na mecz, ale dużo trudniej zdobyć bilety, bo wtedy wszyscy mówią: „O, jest
mecz NBA i jest okazja, żeby to zobaczyć” i bilety przepadają. Mieliśmy taką sytuację, że
chcieliśmy z kolegami znaleźć bilety, odnaleźliśmy jakąś stronę, która się tymi biletami zajmowała,
ale po dwóch minutach wszystkie bilety zniknęły. Nie byłeś w stanie nawet kliknąć zakupu. Jeżeli
będzie taka sytuacja, że będzie coś na miejscu, najbliżej chyba był mecz w Berlinie, to tak.
Wiadomo, że to nie to samo zobaczyć drużynę NBA grającą z europejskimi zawodnikami. To coś
zupełnie innego niż zobaczenie meczu w Los Angeles czy Miami.
W: Rozumiem, że europejska koszykówka to nie Twoja bajka?
B: Nie, zupełnie. Jak leci w telewizji i nie ma nic lepszego, to zdarza mi się obejrzeć, ale pod
względem widowiskowości i poziomu, europejska koszykówka nie leżała mi nigdy.
W: Z czego wynika taka dysproporcja między tymi ligami? Nie ma co ukrywać, że widowiskowość
jest nieporównywalnie wyższa w NBA.
B: Widowiskowość europejskiej koszykówki zabijają trochę przepisy i zawsze tak uważałem.
Często rozmawialiśmy na ten temat z chłopakami w lidze. Niektórzy uważają, że przepisy powinny
takie być. Wiesz, w NBA nie przestrzega się przepisów stricte koszykarskich tak bardzo. Zasady
na papierze są praktycznie takie same, jest tam tylko kilka drobnych różnic, ale sędziowie
pozwalają na dużo więcej. Jeśli zawodnik może zrobić dwa kroki, to w NBA zdarzają się sytuacje,
gdzie gość zbiera się do jakiegoś super wsadu, który będzie miał 2 miliony wyświetleń na
YouTube, no to sędzia mu nie gwizdnie kroków, jeśli zobaczy, że zrobił gdzieś tam jeden więcej.
Wychodzą z założenia, że „Show must go on” i pozwalają na takie wybryki. Wiadomo, że jest
ogromna dysproporcja ze względu na to, że szkolenie w Europie, a zwłaszcza w Polsce, nie ma
podjazdu do tego w Stanach Zjednoczonych. Koszykówka w Stanach już w liceum jest na chorym
poziomie. Naprawdę zawodnik NBA przechodzi cholernie długą drogę od liceum przez collage. W
collage’u już jest na takim poziomie, że europejska koszykówka to jest dla niego ostatnia deska
ratunku, jakby nie miał gdzie grać (śmiech).
W: Jak już mówimy o licealnej koszykówce, to muszę zapytać o draft. Śledzisz? Jesteś fanem?
B: Jak śledziłem bardziej NBA i nie miałem innych zajawek, to wtedy tak. Patrzyłem na
zawodników, miałem swoje typy. Teraz, od roku, czy dwóch lat, kompletnie nie wiem, co się działo,
ale pierwsze trzy picki znam.
W: OK, już się pojawiło pierwsze branżowe określenie. Jako laik koszykarski muszę zapytać, czym
jest ten legendarny pick? Jakbyś mógł w skrócie wyjaśnić całą zasadę draftu dla wszystkich
słuchaczy, którzy koszykówki nie śledzą na co dzień i mogą nie kojarzyć.
B: Draft polega na tym, że w pierwszej rundzie wybiera się trzydziestu albo pięćdziesięciu
zawodników, nie pamiętam teraz dokładnie, i najsłabsze drużyny mają losy w puli. Przed draftem
odbywa się loteria i drużyny, które zajęły najsłabsze miejsca mają największe szanse na
wyciągnięcie tych pierwszych picków. Pick polega na kolejności wybrania zawodnika, czyli drużyna
z pierwszym pickiem wybiera teoretycznie najlepszego zawodnika. Tak jak na wf-ie stoisz w grupie
i jest dwóch kapitanów, którzy wybierają drużyny, to ten, który wybiera pierwszy zawsze sobie
skubnie tego najlepszego do siebie, a na końcu zostają ogórki (śmiech). Każdy tego doświadczył i
nikt nie chciał być ostatni.
W: Też wiem, że nie zawsze te picki się sprawdzają.
B: Oczywiście. Było parę takich wpadek, przeoczeń i chorych decyzji. Legendarnym pierwszym
pickiem był Kwame Brown, który grał tragiczne mecze przez całą karierę. Wytrwał w NBA kilka lat,
ale zawsze był pośmiewiskiem. O, teraz na przykład świeża historia, pierwszy pick 2013, jedna z
największych wpadek - Anthony Bennett. Potencjał miał dobry, dawano mu szansę w kilku
drużynach i kilka dni temu przeczytałem newsa, że jedzie grać do Turcji. Finansowo to dla niego
dalej jest spoko, za kilka lat dołowania i grania ogonów w NBA zarobił wystarczające pieniądze, ale
wstyd chyba dość duży. Być pierwszym pickiem, to naprawdę spoko osiągnięcie dla młodych
zawodników.
W: Jak myślisz z czego to wynika? Czy to bardziej kwestia psychiki, nie udźwignięcia presji?
B: Anthony Bennett na pewno się nie spodziewał, że będzie pierwszym pickiem, bo zazwyczaj jest
tak, że co roku w drafcie jest kilka gwiazd, które się typuje naprzód. Pierwsza piątka zazwyczaj jest
znana i to się tylko zmienia według decyzji klubów, ale mniej więcej wiadomo kto będzie, bo widać,
kto ma największy potencjał. Śledzą to skauci, można sobie pooglądać te mecze licealne. Anthony
Bennett to jest akurat taka sytuacja, że on z zaskoczenia był pierwszym pickiem. Do dzisiaj nie
rozumiem tej decyzji. Faktycznie chłopak miał potencjał, warunki fizyczne OK, ale chyba psychika
mu nie pozwoliła. Nie mógł się przełamać, chyba przez pierwsze dwadzieścia meczy nie zdobył
punktu.
W: Poruszyłeś też kwestię Turcji. Rozumiem, że to trochę takie piłkarskie Chiny, prawda? Czy nie
ma zagrożenia, że kraje typu Turcja czy Chiny rozkupią największe gwiazdy, ponieważ tam za jakiś
czas będą większe pieniądze?
B: Nie, moim zdaniem nie ma na to szans ze względu na to, że pieniądze pieniędzmi, nawet gdyby
były większe, ale nie wydaje mi się. Pieniądze w NBA są wielkie - zawodnicy w NBA zarabiają
więcej niż piłkarze, ale tego się nie wie, jeśli się tym nie interesuje. Taka Turcja czy Chiny nawet
jeśli miałyby pieniądze, żeby wykupić tych zawodników, to jest zupełnie inny poziom grania. Dla
najlepszego zawodnika najwyższym celem jest zdobycie mistrzostwa NBA i gra w NBA, bo oni
sobie wyrobili już taką markę. To jest bardziej prestiż niż pieniądze. Zależy też od zawodników, ale
wydaje mi się, że dla najlepszych zawodników pieniądze są drugorzędne. Mimo, że podejmują
czasem głupie decyzje w środku NBA, idąc do jakiejś słabszej drużyny za większymi pieniędzmi, to
myślę, że o wyjściu z NBA dla większych pieniędzy żaden z nich by nie pomyślał, chyba że byłby
na tyle słaby, że gra po kilka minut w NBA i nie podoba mu się to.
W: Powiedziałeś też poza kamerą ciekawą rzecz - kontrakty w NBA są inne niż kontrakty
piłkarskie. Tu nie ma ekwiwalentu dla zespołu czy dla klubu, tutaj zawodnik podpisuje indywidualny
kontrakt.
B: Tak, zawodnik odpowiada sam za siebie, wiąże się z klubem kontraktem, ale kontraktem na
zasadzie umowy o pracę. Dostaje pieniądze za granie u nich i przy transferach między klubami nie
ma czegoś takiego jak w piłce, że klub płaci drugiemu klubowi 100 milionów za wykupienie
zawodnika i to tak naprawdę nie zależy od zawodnika. Co prawda zawodnik może zostać
wytransferowany, jeśli jest związany kontraktem, ale w transfery nie wchodzą pieniądze. Nie
dopłaca się do transferów. Wymienia się tylko zawodnikami i właśnie pickami w drafcie.
W: Czyli zawodnik, który załóżmy ma kontrakt na pięć lat, ale po dwóch latach jakaś drużyna chce
bardzo go u siebie, to co wtedy? Czy można rozwiązać kontrakt wcześniej lub wykupić kontrakt?
B: W takich sytuacjach najlepszy jest transfer. Drużyna nie odda łatwo dobrego zawodnika. W NBA
przeważnie czeka się na to aż ten zawodnik będzie wolnym agentem i wtedy zaproponować mu
jak najlepszy kontrakt. Nie ma sytuacji, kiedy drużyna pozbywa się bardzo dobrego zawodnika, bo
nie warto. Są sytuacje, że jeżeli dany zawodnik naprawdę im nie pomaga i go nie potrzebują, to
wtedy mogą go wymienić póki ma wartość. Jak się rozwiąże jego kontrakt to drużyna, w której grał,
też o niego walczy i ma pierwszeństwo.
W: Czy przez to, że drużyny czekają aż zawodnik będzie wolnym agentem, zdarzają się takie
kominy płacowe na zasadzie, że kluby sztucznie przebijają się o najlepszego zawodnika, które
później tworzą dysproporcje w całym klubie? Że na przykład zawodnik X zarabia 100 razy więcej
niż zawodnik Y w tym samym zespole?
B: Wiesz, hierarchia jest taka, że im lepszy zawodnik, tym więcej zarabia, poza tym zawodnicy
mają duże znaczenie pod względem marketingowym. Kobe Bryant, który teraz zakończył karierę,
dostał chyba maksymalny kontrakt, czyli 20 milionów dolarów od drużyny nie będąc już tak dobrym
zawodnikiem. Zdania są podzielone. Kobe, jak LeBron, też ma swoich psychofanów i generalnie
są dwa obozy, ale moim zdaniem nie pomagał drużynie już na tyle, że byłby warty tych pieniędzy,
ale marketingowo był taką perełką. Na Kobe’go każdy przyjdzie, nie ważne czy ma 37 czy 40 lat.
W: Poruszyłeś ciekawą kwestię - pieniądze w NBA to nie wszystko jeśli chodzi o kluby. Jak to się
prezentuje w kwestii innych źródeł zarabiania pieniędzy przez zawodników? Reklamy?
B: Tak, ci najlepsi zawodnicy z reklam zarabiają 10 razy większe pieniądze niż z NBA.
Na przykład LeBron podpisując kontakt z ligą był pierwszym pickiem w drafcie. Miał chyba 18 lat i
zanim zagrał pierwszy mecz w NBA już podpisał kontrakt z Nike na 90 milionów dolarów. To są
naprawdę astronomiczne pieniądze.
W: Rozumiem, że przede wszystkim marki sportowe typu Reebok czy Nike. Zdarzają się jeszcze
jakieś egzotyczne, o których warto powiedzieć?
B: Była śmieszna sytuacja kilka lat temu, kiedy zawodnik Miami Dwyane Wade, chociaż wtedy już
w sumie Chicago, zerwał kontrakt z Jordanem i podpisał kontrakt z chińską firmą Li-ning, strasznie
słabą jakościowo. To jest właśnie kwestia tych pieniędzy, akurat w koszykówce zawodnicy za tym
idą. Ale są także takie firmy jak Under Armour, które nie są stricte kojarzone z NBA, albo
Footlocker, który jest bardzo mocno powiązany z NBA, bo ma serię reklam z każdym najlepszym
zawodnikiem NBA. Beats’y, teraz już iBeats, bo firma została sprzedana Apple, ale za czasów jak
to były jeszcze Beats by Dre, to Dr. Dre był mocno związany i był dobrym kolegą kilku zawodników,
więc reklamował je m.in. LeBron.
W: Powiedziałeś teraz o Dre, a czy istnieją jakieś inne powiązania między rapem a koszykówką?
B: Wiesz, rap i koszykówka to jest chyba nieodłączna para - czarne klimaty, Harlem i tak dalej.
Swego czasu zawodnicy NBA wyglądali dużo bardziej rapersko i gangstersko niż teraz. Allen
Iverson był pierwszym, który przetarł szlaki w NBA, przychodził z krokiem w kostkach, w tatuażach
i obwieszony złotem, ale liga się na to nie zgadzała. NBA jest bardzo poprawne politycznie i w
pewnym momencie wprowadzili dress code. Zawodnicy muszą przychodzić na mecze w
garniturach i muszą być ubrani porządnie, a nie jak gangsterzy z ulicy. Odnośnie rapu, to wielu
zawodników z NBA rapowało. Ron Artest w Lakersach rapował, Shaquille O’neal nagrał kilka
numerów ze Snoop Doggiem. Czytałem w ogóle w biografii Shaq’a, że zdarzało im się fristajlować
w autobusach, więc oni wszyscy są bardzo związani z rapem.
W: A czy zdarzają się jakieś połączenia na szczeblach biznesowych? Na przykład jakiś raper
wykupuje udziału jakiegoś klubu?
B: Z tego co wiem, to parę lat temu Jay-Z był związany z Brooklyn Nets. Nie wiem czy był
właścicielem, ale na pewno był udziałowcem, bo to dość szumiało, jednak o innych takich
sytuacjach chyba nie słyszałem.
W: Powiedziałeś, że koszykówka i rap wiążą się ze sobą od samego początku, ponieważ grają od
początku na boiskach osiedlowych. Czy zawodnik, który wywodzi się z biednej dzielnicy ma łatwiej,
bo ma doświadczenie w grze ulicznej, czy nie ma to przełożenia potem na NBA?
B: To jest w sumie ciekawa historia i warto by się było nad tym zastanowić, bo dzieciaki grają od
najmłodszych lat w klubach i drużynach szkolnych. Czy takie doświadczenie im pomaga? Ciężko
powiedzieć, ale jest takie bardzo słynne miejsce w Nowym Jorku - Rucker Park. Miejsce znane z
tego, że wielu zawodników przed karierą w NBA tam wpadało, popularne już w latach 70. Był taki
zawodnik Dr. J (Julius Erving – przyp. aut.), legenda Parku. Swoją drogą Dr. Dre zawdzięcza swoją
ksywę właśnie temu człowiekowi. Ma na imię Andre, a jego ulubionym koszykarzem był właśnie Dr.
J.
Czytałem kiedyś artykuł o Rucker Parku i Julius Erving wpadał grać tam już w trakcie kariery w
NBA. Jest kilka legend, gości, którzy byli świetni, jednak nigdy nie zrobili zawodowych karier, a
zarabiają ogromne pieniądze grając na amatorskich turniejach w parkach.
W: Wiem, że Dwyane Wade jest taką postacią, która się wywodzi z biedy.
B: Tak, to jest w ogóle ciekawa kwestia. Dwyane miał ciężką przeszłość, wywodzi się z
patologiczno-gangsterskich dzielnic i warto sobie o nim doczytać. Długo by gadać, ale jest kilku
zawodników, którzy mają ciężką przeszłość.
W: Mówiłeś na temat Juliusa Ervinga. Czy masz jakiś swoich ulubionych zawodników starego
pokolenia?
B: Jednym z moich ulubionych był Kevin Garnett. Zaczął grać w latach 90. i chyba dopiero w tym
roku skończył karierę. Ze starszego pokolenia jestem fanem Hakeem'a Olajuwon’a. Choć nie
miałem okazji oglądać go na żywo, ale oglądając stare mecze i śledząc to, co się działo, zawsze
byłem jego fanem. Gościa, który zaczynał grając w piłkę nożną. Biorąc pod uwagę jego warunki
fizyczne był wielki, miał świetną koordynację. Między nim a resztą środkowych w NBA była
straszna przepaść w tym, jak się ruszał, tym jego luzem. Zawsze chciałem być centrem, bo miałem
175 centymetrów wzrostu (śmiech) i centrzy zawsze chcieli rzucać za 3. Wiesz, trawa jest zawsze
bardziej zielona tam, gdzie nas nie ma.
W: Jak w ogóle oceniasz rozwój całej koszykówki? Czy jeśli byśmy zestawili tych starych
zawodników w ich najlepszych czasach z obecnymi gwiazdami to myślisz, że byłby to poziom
porównywalny? Czy któraś z tych ekip była lepsza, a inna gorsza?
B: Stary, to jest odwieczna kłótnia i dyskusja. Są dwa obozy, bo jedni twierdzą, że Ci są lepsi,
drudzy twierdzą, że inni.
W: A jakie jest Twoje zdanie?
B: Wydaje mi się, że poziom koszykówki teraz jest wyższy, bo sporty ewoluują, zawodnicy
wyciągają wnioski, trenerzy tworzą nowe taktyki. Wiadomo, będą goście utalentowani jak Jordan,
Patrick Ewing czy Larry Bird ze starych czasów, którzy teraz też by się sprawdzili. Wydaje mi się
jednak, że koszykówka przechodzi taką ewolucję, że gdyby wyciągnąć zawodników z lat 90.,
przenieść ich wehikułem czasu na obecne parkiety, to mieliby trudniej. Dużo osób mówi, że
koszykówka w latach 90. była lepsza, gloryfikują tych starych zawodników i to jest takie gadanie w
stylu „za moich czasów było lepiej”. Zazwyczaj ci starsi mają do tego tendencję. Przepisy też się
zmieniły na przestrzeni lat i ta nowsza koszykówka ma coraz więcej wrogów. Mówią, że stara
koszykówka to była bardziej męska gra, twarda i pozwalało się na więcej. Teraz każde pchnięcie to
jest faul, za krzywe spojrzenie dostaje się faul techniczny. Faktycznie NBA traktuje restrykcyjnie
takie zachowania i coraz rzadziej można zobaczyć jakąś ciekawą bójkę na meczu (śmiech). Nie
opłaca się to zawodnikom finansowo, żeby komuś dać w gębę (śmiech).
W: Sam powiedziałeś, że kiedyś koszykówka była bardziej brutalna i bardziej siłowa. Z czego
wynika taka zmiana? Na jakiej zasadzie władze NBA o to dbają?
B: Wydaje mi się, że władze NBA dbają trochę o zdrowie zawodników i o to, żeby to miało ręce i
nogi, żeby dwumetrowe i stukilogramowe chłopy się nie pozabijały na boisku, bo wiadomo, że oni
mają swoje charaktery i zażyłości. Przepisy są coraz surowsze pod tym względem. Czasy Dennisa
Rodmana czy Karla Malone’a były zupełnie inne. Rodman przed karierą w Bullsach (Chicago Bulls
– przyp. aut.) grał w Detroit, którzy byli znani jako Bad Boys Detroit Pistons. Było tam kilku gości,
którzy mieli opinie bardzo brutalnych, mówiąc bardzo delikatnie.
W: Zmieńmy zupełnie temat - czy uważasz, że biali koszykarze mają szansę stać się większą siłą
w NBA niż obecnie?
B: Patrząc na lata 90. i obecne, to stosunek jest chyba taki sam, bo jest kilka gwiazd na naprawdę
wysokim poziomie i dużo średniaków.
W: Istnieje takie połączenie typu duże miasto-dobry klub? Czy klub z małego miasta może być
drużyną, która wygra całe NBA?
B: Trochę tak. Kluby już mają wyrobione marki w NBA, takie jak Lakersi (Los Angeles Lakers –
przyp. aut.), Knicksi (New York Knicks – przyp. aut.), Boston czy Bullsi (Chicago Bulls – przyp.
aut.), ze względu na przeszłość i na to, że w większych miastach zawsze są pieniądze, zawsze
jest dobry marketing i zawodników tam ciągnie. Jeśli wybierzesz 10 zawodników, to 10/10 woli
grać w Miami i po meczu iść na plażę czy grać w Minnesocie (Minnesota Timberwolves – przyp.
aut.) i po meczu iść pod kocyk (śmiech). Przeważnie jest tak, że te najlepsze drużyny są na górze,
ale to też się wyrównuje, bo np. Lakersi od kilku sezonów dołują i grają źle, Nowy York to już w
ogóle tragedia, a drużyny, które są z mniejszych miast przemysłowych, jak np. Cleveland, zdobyło
po raz pierwszy mistrzostwo NBA w zeszłym roku. Podobna historia była z Detroit, które chyba w
2003 roku zdobyło mistrzostwo, a jest znane z tego, że jest najtrudniejszym miastem Stanów.
W: A czy istnieją jakieś zażyłości między klubami? Czy jakieś kluby mają ze sobą na pieńku też
przez wzgląd kibicowski?
B: Tak, ale na pewno nie na taką skalę, jak drużyny piłkarskie w Polsce czy kiedyś w Anglii, kibice
się nie tłuką (śmiech). Można zaobserwować na meczach ludzi w różnych koszulkach koło siebie,
bo to jest sport, ale tak - są zażyłości. Lakersi z Bostonem zawsze były drużynami rywalizującymi
ze względu na to, że wygrali najwięcej razy NBA. Podobna sytuacja w Nowym Jorku, gdzie są
teoretycznie ci lepsi Knicksi i ci gorsi - Netsi (Brooklyn Nets –przyp. aut.). Chyba w każdym sporcie
jest tak, że jeśli w danym mieście masz dwa kluby, to zawsze jest rywalizacja. W Los Angeles są
Clippersi (Los Angeles Clippers – przyp. aut.) i Lakersi. ci bardziej znani. Lakersi od kilku lat dołują,
a Clippersi są na naprawdę dobrym poziomie. Czasy wszystko zmieniają. Też sporo zależy od
zawodników, ale jasne - kibice lubią się między sobą żreć, jak w każdym sporcie.
W: Powiedziałeś o drużynach, które mają ze sobą na pieńku, a czy zdarzają się zawodnicy, którzy
są mocno przywiązani do barw klubowych?
Pytam ponieważ w piłce są takie postacie, jak np. Steven Gerrard - prawie całe życie w jednym
klubie.
B: Kobe Bryant - całe życie w jednym klubie, Tim Duncan - całe życie w jednym klubie. Jak
najbardziej, jest dużo takich zawodników, którzy spędzali kariery w jednym miejscu. W NBA jest to
bardzo szanowane, a zawodnicy, jak pokazuje historia LeBrona, są besztani za przechodzenie do
silniejszych drużyn za lepsze pieniądze. LeBron po przejściu z Cleveland do Miami spotkał się z
taką falą hejtu, że do dzisiaj to w niego uderza, mimo że już wrócił i zdobył mistrzostwo dla
Cleveland, to trochę przestał być tym bad guy’em. W NBA szanuje się zawodników, którzy całe
kariery ciągną swój zespół w górę, niezależnie od tego czy grają dobrze, czy źle i właśnie Kobe był
zawodnikiem, który spędził w Lakers całą karierę, mimo że pewnie sporo klubów kusiło go przez te
wiele lat. San Antonio Spurs są taką drużyną, z której zawodnicy nie chcą odchodzić, bo oni
zawsze są na dobrym poziomie, chyba nieprzerwanie od 10 lat zawsze są w playoffach. Sztab
trenerski i medyczny jest niesamowity, przychodzą tam goście z potencjałem i ci trenerzy
naprawdę potrafią z nich zrobić mega solidnych graczy, dlatego gwiazdy Spurs, czyli Tim Duncan,
Manu Ginobili, Tony Parker, spędzili tam całe kariery.
W: Powiedziałeś o trzech zawodnikach starego pokolenia. Co więc taki zawodnik może robić po
zakończeniu kariery?
B: Są różne drogi, często zawodnicy zostają komentatorami, specami w studiu tak, jak np. Shaq
pracuje w studiu TNT i robi to, co umie najlepiej, czyli się wydurnia będąc pseudoekspertem
(śmiech). Reggie Miller jest komentatorem. Śmieszne jest, że Mark Jackson był trenerem Golden
State Warriors, zwolnili go, został komentatorem i będąc komentatorem oglądał, jak Golden State
robi rok później rekord NBA. Mogło go to trochę boleć zwłaszcza, że był naprawdę niezłym
trenerem. Zawodnicy także próbują być biznesmenami, ale trochę słabiej im to idzie. Michael
Jordan jest właścicielem Charlotte Hornets, drużyna od lat nisko w tabeli, kiepskie decyzje. Z tego
co widzę, to biznes byłym zawodnikom średnio idzie.
W: Często w piłce jest tak, że zawodnicy po karierze staczają się na dno. Czy taka sytuacja zdarza
się również w NBA?
B: Było parę takich sytuacji. Allen Iverson, który był super zawodnikiem, miał problemy z
alkoholem, do tego rozwód z żoną i proces, bo wziął dzieciaki i ich nie oddał. Dość mocno się
stoczył i przepuścił dużo pieniędzy. Teraz powoli wychodzi na prostą. Z takich świeższych historii
to Lamar Odom był bliski śmierci parę lat temu, znaleźli go w jakimś klubie ze striptizem, gdzie
przedawkował tabletki na serce czy jakąś viagrę, a był naprawdę genialnym zawodnikiem NBA.
Zszedł na dno i wchodzili mu z kamerami do szpitala. Często się to zdarza, niektórzy nie potrafią
udźwignąć nadmiaru pieniędzy.
W: Upadki piłkarskie owocują później dobrymi pozycjami jeśli chodzi o książki. Czy znasz jakieś
książki o NBA, albo o zawodnikach, które są godne polecenia?
B: Biografia Shaqa jest bardzo fajna, bardzo mi się podobała, choć kariera Shaqa naprawdę jest
na medal, zarówno w trakcie jak i po karierze. Człowiek renesansu - aktor, raper, koszykarz, więc
warto poczytać. A z ciemniejszych charakterów, to na pewno biografia Dennisa Rodmana jest
ciekawa, jest bardzo mało koszykarska, bo niewiele tam o koszykówce, ale faktycznie u Rodmana
działo się poza koszykówką naprawdę sporo. Sporo fajnych historii i anegdot. Miał barwne życie.
W: Kończąc temat NBA - planujesz wrócić do grania?
B: Zajawka dalej jest, jeśli znajduję czas, to czasami wpadam pograć. Myślę, że uda mi się wrócić
na halę i porzucać. Meczy raczej nie będę mógł grać nigdzie, bo czas mi na to nie pozwoli,
zarówno praca, jak i wyjazdy i bitwy, ale koszykówki nie odkładam na bok.
W: Jeśli chodzi o bitwy, to gdzie możemy Cię w tym roku zobaczyć? Wybierasz się na jakieś, czy
odpoczywasz po zeszłorocznych wyjazdach?
B: W tym roku powiedziałem sobie, że będę mniej jeździł, nie wystąpię na żadnej bitwie o Pcim
Dolny. Przepraszam mieszkańców Pcimia i Nowego Tomyśla, ale raczej pojadę na te większe. Na
pewno pojawię się na Pitosie (Bitwa o Pitos – przyp. aut.) i WBW - to jest oczywiste. Jeżeli w
międzyczasie pojawi się jakaś ciekawa bitwa to pewnie się pojawię.
W: Patryk, czego możemy Ci na koniec życzyć w tym roku?
B: Formy i progresu, bo mam wrażenie, że mam tendencję zwyżkową, więc niech to idzie w tym
kierunku.
W: W takim razie życzę progresu i powodzenia na bitwach. Dzięki za rozmowę.
B: Dzięki.

Podobne dokumenty