szeroki_margines numer strony

Transkrypt

szeroki_margines numer strony
Ja, klient
Kiedy zwróciłem się do kasjerki z reklamacją, odesłała mnie do swojej koleżanki, która w tym
markecie jest jakby nadrzędną.
Podszedłem do nadrzędnej i pokazując kupiony tegoż dnia pojemniczek z powidłami
śliwkowymi zacząłem trzepać językiem:
– Proszę pani, to się zupełnie nie nadaje do jedzenia. Kwaśne, niesmaczne, z odłamkami pestek,
skóra śliwek nie zmielona, twarda, nie dająca się zżuć.
– My nie wiemy, co nam firmy przysyłają – jęła się jakby usprawiedliwiać nadrzędna.
– Siedem złotych to wydatek niebłahy – kontynuowałem. – Zresztą nie chcę pieniędzy,
mógłbym wziąć coś w zamian, jakieś inne konfitury.
– Nie ma takiej opcji.
Już po raz drugi w tym sklepie uraczono mnie „opcją”.
– Czy makrela nie jest sucha? – zapytałem onegdaj kobietę z działu mięsnego.
Padła odpowiedź:
– Nie ma takiej opcji.
Minęło parę dni i znowu obija mi się o uszy „opcja”, a to w związku z konfiturami. Po czym:
– Ma pan paragon?
Zagrodziwszy dostęp do swojej kasy przez umieszczenie napisu „kasa nieczynna”, nadrzędna z
paragonem i pojemniczkiem zawierającym niezjadliwe powidła poszła w głąb hali.
Po powrocie, wraz z należnością pieniężną, dała mi radę:
– Następnym razem niech pan wybiera opakowanie małe i drogie (przy słowie „drogie” pojawił
się cień uśmiechu). Bo do większych opakowań to kładą nie wiadomo co.
Sprawa została pomyślnie załatwiona, można iść do domu, ale przecie nie z pustymi rękami,
skoro tu wdepnąłem. Chwyciwszy koszyk zapuściłem się między regały. Podczas gdy koszyk się
zapełniał, pracowała wyobraźnia. Widziałem się już przy kasie, tak oto przemawiającego:
– W portfelu oprócz gotówki mam jeszcze bony. Niestety o wysokim nominale: 50 zł. A moje
zakupy nigdy nie sięgają takiej sumy. Gdyby można było takim bonem płacić dwa razy, to by mnie
urządzało. Ale, zdaje się, nie ma takiej opcji.
Z bełkotu żebraka zdołałem wychwycić „piwo” i „portować”. Kombinuję: piwo importowane?
eksportowane? W końcu dotarło do mnie: poratować. Potrzebny mu ratunek. Nie na „kawałeczek
chleba”, jak mawiała żebraczka czyhająca w poniedziałki opodal mego domu – lecz na piwo. Był
szczery. Do garści monet otrzymanych od kasjerki razem z paragonem, którego jeszcze nie
zdążyłem przejrzeć i wskutek tego nie zdawałem sobie sprawy, że sporo jest tego bilonu, bo aż 7,70
zł – dodaję jeszcze dwuzłotówkę. Tym wszystkim „ratuję” spragnionego.
W porywie wdzięczności ściąga swojego kumpla, aby i ten podziękował.
Kumpel odpłaca tym, co ma najcenniejszego, barwnym wspomnieniem ze swego życia. Służył
w marynarce wojennej jako starszy mat. Może dochrapałby się stopnia oficerskiego? Stało się
inaczej. Wezwany przez komandora na czerwony dywanik usłyszał z ust dowódcy: „Muszę cię
zdegradować.” Były starszy mat wdaje się w szczegóły informując o rodzaju okrętu i o tym, że
jednostka zamiast słownej nazwy na burcie miała oznaczenia cyfrowe.
– Ale jak to było z tym czerwonym dywanikiem? – pytam niecierpliwie. – Zdegradowano pana,
bo nie wolno pić na morzu?
– Nie, wyrzuciłem porucznika za burtę, byłem niegrzeczny.
– I co, utopił się?
– Nie, sam go wyciągnąłem, bosakiem.
Grunt mi się pali pod nogami, więc:
– Lecę już, bo ochroniarze patrzą.
1
Niełatwo uwolnić dłoń z uścisku. Wyszarpnąłem ją pod pretekstem, że chcę podać grabę także
temu drugiemu. Ten drugi życzy mi wszystkiego najlepszego, mnie i całej mojej rodzinie,
wnuczkom też, „bo chyba pan ma”.
.
Widząc, że poprzedzająca mnie klientka płaci bonami, zwróciłem się do niej z prośbą: „Czy nie
byłaby pani skłonna dać mi pięć bonów 10-złotowych w zamian za bon 50-złotowy?” Nie, nie była
skłonna. Wtedy odezwała się kasjerka:
– Bony 10-złotowe? Ja panu dam.
– Przy okazji dowiem się, jak pani na imię – rzekłem ze wzrokiem wlepionym w przypiętą do
fartucha plakietkę. – Wiktoria.
Imiona nadał jej dziadek: na pierwsze Małgorzata, na drugie Wiktoria. Nie poprzestając na tych
informacjach dodała coś ku memu oświeceniu: pierwsze imię pochodzi z greckiego i oznacza perłę,
a drugie z łaciny i znaczy zwycięstwo.
Po raz wtóry pogadałem sobie z Wiktorią, gdy w głębi hali, stojąc na schodkach, układała towar
na półce. Jaka dowcipna! Przechodzącej koleżance, która się niby zatrwożyła o Wiktorię mówiąc:
„Nie spadnij”, odpaliła: „Może mnie kto złapie.”
Chętnie bym się znalazł na miejscu tego kogoś. Nie miałbym nic przeciw temu, aby Wiktoria,
niewysoka, ale zgrabna, z ładną, pulchną buziulką, osunęła się w moje ramiona.
Zbliżyłem się.
– Dzień dobry, pani Wiktorio. Szkoda, że dziś nie mogę załatwić transakcji z panią. Bo ja
zawsze ze swoimi zakupami walę prosto do pani.
Ona też zauważyła, że wszyscy do niej. Ma wskutek tego więcej roboty, lecz mimo to lubi być
„na kasie”.
Zeszła ze schodków i nie przerywając układania słoików mówiła o sobie i swojej pracy. A więc
o milionowym zadłużeniu całego tego interesu i złym traktowaniu pracownic przez szefa. Jedno z
drugim idzie w parze. Jeśli zniechęcone sprzedawczynie odejdą z własnej inicjatywy, tym lepiej.
Szefowi to na rękę. Owo przykre zadanie: redukcja personelu, jest tym sposobem ułatwione. Nie
wolno nawet kasjerce pić wody. Picie ma swoją stronę odwrotną: siusiu.
– Jak dziewczyna musi wstać od kasy, żeby pójść do kibla, to problem, bo klienci z koszykami
czekają.
Do pensji wynoszącej 1400 zł dochodzi premia, ale o nią nie tak łatwo. Premia jest
wynagrodzeniem za „wystawkę”. Pracownica musi wystawić to, co widnieje w reklamowym
pisemku. Wymaga się od niej natychmiastowego uzupełniania asortymentu, zgodnie z zawartością
ilustrowanej broszurki. Chodzi o to, żeby klient odnalazł na półkach wszystko, co sobie upatrzy w
broszurce.
Jakość jedzenia teraz pod psem. Wiktoria, urodzona w 1983, pamięta dawne produkty –
zjadliwe. A teraz ona wędlin nie jada. Obecnie nawet niemowlęta karmione są sztucznym mlekiem.
Ona tego nie uznaje. Wiktoria ma dwoje dzieci, jedno trzyletnie, wciąż karmione piersią. Garnie się,
gdy matka wróci z pracy do domu, więc trzeba dać cyca.
– Ee, smoka mu dawać – powiedziałem, dodając w duchu: „Piersi są piękne, ale przecież już
bez mleka. Szkoda, żeby je bachor miętosił i pozbawiał jędrności.”
Pięć lat tu pracuje, w Bomi, chciałaby się już stąd urwać. Przedtem miejscem pracy była
Biedronka.
Do wiceprezydenta miasta udała się – o mieszkanie. Jej obecny adres – nieciekawy. Najgorsza
dzielnica, Kozłówka. O mieszkańcach wyraziła się: „element”.
– Element dewastujący, nie płacący.
Klienci – różni. Jedni tacy, że do rany przyłóż, drudzy przychodzą do marketu, żeby swoje
urazy odreagować.
W parę dni po tej rozmowie zobaczyłem Wiktorię stojącą za ladą działu mięsnego. Był to jej
ostatni dzień w tym markecie. Zredukowana postanowiła wybrać się za chlebem do Anglii.
2

Podobne dokumenty