Lucjan Kops
Transkrypt
Lucjan Kops
Łucjan Kops McGill University Montreal Wspomnienia o Michale Życzkowskim, koledze i przyjacielu Rozpoczęliśmy z Michałem studia w październiku 1948 roku na Wydziale Komunikacji Wydziałów Politechnicznych Akademii Górniczo-Hutniczej. Było nas około 160-ciu, w tym jedna studentka. Michał był na oddziale Pojazdów Szynowych, ja początkowo na oddziale Lotniczym, a gdy ten przeniesiono w 1949 r. na Politechnikę Warszawską, wybrałem oddział Pojazdów Mechanicznych i Ciągników (na dyplomie ciągniki zastąpiono traktorami). Oczywiście wykłady pierwszych dwóch lat były w większości wspólne. Byliśmy pierwszym rokiem nowego dwustopniowego systemu studiów: 3½ roku studiów inżynierskich i 2 lata magisterskich. Studia magisterskie odbyliśmy w latach 1952-54 w zakresie Technologii Budowy Maszyn już na Wydziale Mechanicznym ale jeszcze AGH (Politechnika Krakowska została powołana do życia później w 1954 r.). Moje pierwsze wspomnienia o Michale wiążą się z wykładem Wytrzymałości Materiałów profesora Janusza Walczaka na drugim i trzecim semestrze. Michał zwrócił na siebie uwagę wirtuozowskim opanowaniem przedmiotu, wykraczającym poza zakres wykładów. Zwracaliśmy się do niego o pomoc w opanowaniu trudnego (dla nas) materiału, a on chętnie i cierpliwie nam pomagał; tłumaczył jasno i metodycznie. Z podziwem przyjęliśmy wiadomość, że prof. Walczak mianował go swoim asystentem, uważaliśmy zresztą, że całkiem zasłużenie. Ja sam, mając wszystkie przedmioty na pierwszym roku zdane na „bardzo dobrze”, z niekłamanym podziwem obserwowałem nieprzeciętne zdolności Michała i zdawałem sobie sprawę, że daleko zajdzie... Na czwartym semestrze wzięliśmy wspólnie z Michałem główny projekt. Jego tematem było opracowanie technologiczne bloku silnika samochodowego. Przekonałem się wówczas, że Michał był nie tylko świetnym teoretykiem, ale z właściwą sobie logiką i starannością podchodził również do rozwiązywania zagadnień technologicznych. Częściowo pracowaliśmy w jego rodzinnym mieszkaniu przy ulicy Starowiślnej. Przy tej okazji miałem przyjemność poznać jego rodziców, niesłychanie godnych i serdecznych ludzi. Ich gościnność mogłem docenić w pełni nieco później, gdy spędziłem wakacyjny lipiec w ich domu w Piwnicznej. Chodziliśmy z Michałem na bliższe i dalsze wycieczki, z których szczególnie zapamiętałem całodniową wędrówkę na Radziejową. Michał był świetnym i zaradnym przewodnikiem po górach; był też dobrym narciarzem i chętnie wyjeżdżał zimą w Tatry. Oczywiście, poza turystyką górską, długie letnie dni w Piwnicznej wypełniały nam dyskusje. Po trzecim roku studiów odbyliśmy razem obowiązkową półroczną praktykę przeddyplomową w przemyśle. Przydzielono nam Zakłady Samochodów Ciężarowych w Starachowicach. Były to ogromne, kompeksowe zakłady zatrudniające wtedy (1951) dziesięć tysięcy pracowników; posiadały one nawet wielki piec. Zgodnie z programem praktyki przechodziliśmy kolejno wydział po wydziale. Będąc na wydziale pras mechanicznych, Michał wyprowadził tasiemcowy wzór na wydajność tych pras. Ten ułamkowy wzór, pisany charakterystycznym maczkiem (Michał pisał wogóle tekst literka po literce, rzadko je wiążąc) i przenoszony z linii na linię, ciągnął się na kilka stron. Michał pociął te strony poziomo pomiędzy liniami i spiął je spinaczami tak, że wzór połączył się w jedną długą linię, rozciągając się na kilka metrów. Trzymaliśmy ten tasiemiec w powietrzu za dwa końce, co spowodowało nie lada zbiegowisko; było to istotnie niecodzienne wydarzenie! W ramach prac Koła Naukowego Wydziału Mechanicznego, którego byłem przewodniczącym w czasie studiów magisterskich, zdecydowaliśmy się wydawać „Biuletyn naukowo-techniczny”. Był to miesięcznik o objętości kilkudziesięciu stron formatu A4 i nakładzie 200 egz., w którym swoje prace publikowali koledzy studenci-magistranci, pracownicy naukowi katedr, czasem któryś z profesorów, a także „członkowie-korespondenci KNWM” z innych politechnik. W czteroosobowym Kolegium Redakcyjnym Michał pelnił funkcję redaktora naukowego (oczywiście!), Marek Statter był odpowiedzialny za uzyskanie zezwolenia na publikację z urządu cenzury (a udanym wywiadem z profesorem Witoldem Biernawskim wykazał też swoje zdolności dziennikarskie!), zaś Mietek (Mieczysław) Wołek załatwiał z sukcesem terminowy druk w Drukarni Narodowej w Krakowie, co nie było rzeczą łatwą. Mnie przypadła w udziale funkcja przewodniczącego Kolegium Redakcyjnego. BNT wydawany był przez dwa lata; łącznie ukazało się 24 zeszytów. Komplet tych zeszytów ze zbiorów profesora Życzkowskiego został przekazany przez jego małżonkę, panią dr Teresę Życzkowską do Muzeum Politechniki Krakowskiej. Michał był niesłychanie pracowity i skrupulatny. Swoje osiągnięcia zawdzięczał na równi swemu talentowi, jak też swojej pracowitości, a także umiejętności organizowania sobie pracy. Znajdował jednak przy tym czas by udzielać się kolegom; lubił to, i robił to w sposób całkowicie naturalny, po koleżeńsku. I tak, jeszcze w czasie studiów magisterskich zorganizował dla nas kurs gry w brydża. Był zapalonym brydżystą; traktował brydż nie jako grę w karty, ale jako kombinatorykę przy pomocy kart. Mówiono nawet, że Michał przy rozpatrywaniu kandydatki na żonę będzie brał pod uwagę jej umiejętność gry w brydża... O jego gotowości do pomocy koleżeńskiej przekonałem się znowu w początkach mej pracy w Instytucie Obróbki Skrawaniem (i Obrabiarek – według ówczesnej nazwy) kiedy profesor Biernawski, założyciel tego Instytutu i jego dyrektor, dał mi do rozwiązania pewne zagadnienie z plastyczności materiału obrabianego, z którym miałem trudności; dla Michała nie przedstawiało ono żadnego problemu. Pozostaliśmy w kontakcie z Michałem także po moim wyjeździe do Kanady. Będąc z wykładami w Stanach Zjednoczonych, wstąpił do Montrealu by dać wykład na Uniwersytecie McGill, który zorganizowałem dla niego w ramach serii Seminariów z mechaniki. Wykład spotkał się z dużym zainteresowaniem. Michał zatrzymał się wówczas u mnie i jak zwykle, mieliśmy sobie dużo do opowiedzenia. Tradycyjnie pod koniec każdego roku podsumowywaliśmy w skrócie przebyty rok. Z czasem, państwo Życzkowscy zaczęli wysyłać do przyjaciół drukowane biuletyny; zawsze w nich jednak znajdowałem odręczny dopisek Michała. Poza kontaktem korespondencyjnym, przy każdym pobycie w Krakowie Michał zapraszał mnie do siebie. Było to zwykle połączone z kolacją smacznie przyrządzaną przez panią Teresę; zresztą, pod jej nieobecność i Michał potrafił dzielnie zastawić stół. W sprawach życiowych był czlowiekiem praktycznym; podchodził do nich z tą samą swoją logiką i porządkiem, jak w nauce. W rozmowach dowiadywałem się o jego nowych wystąpieniach, wyróżnieniach, publikacjach, koncepcjach pedagogicznych i planach rozwoju Instytutu; tematu do dyskusji było pod dostatkiem. Dla nas, jego kolegów ze studiów, kariera Michała jako najwyższej klasy naukowca, teoretyka i pedagoga, nigdy nie podlegała wątpliwości. W ostatnich latach z niepokojem patrzyłem na jego pogarszający się stan zdrowia. Jeszcze w sierpniu 2004 roku z przyjemnością obserwowałem jego satysfakcję ze zorganizowania sympozjum Hubera i związanego z tym opublikownia teorii Hubera po raz pierwszy w języku angielskim. Rok później, pod koniec maja 2005 przyjechałem do Krakowa na wręczenie dyplomu Złotego Wychowanka Politechniki Krakowskiej. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności trafiłem na uroczystość 50-ciolecia doktoratu Michała, która miała miejsce 1 czerwca na Wydziale Mechanicznym Politechniki Krakowskiej. Niestety, był to już ostatni raz kiedy widzieliśmy się... Michał odszedł pozostawiajac po sobie wspomnienia o wspaniałym, prawym człowieku, wybitnym naukowcu, koledze i przyjacielu, z którym łączyło nas blisko sześćdziesiąt lat przyjaźni. Był kimś, o którym wspomnienia są dla mnie punktem odniesienia do tamtych wspólnych lat... Poza wspomnieniami pozostały mi jego książki z dedykacjami: „Tablice funkcji Eulera i pokrewnych” (PWN 1954) opracowane jeszcze w czasie studiów; dwa tomy „Współczesne metody obliczeń wytrzymałościowych w budowie maszyn” (PWN 1957 i 1958) przetłumaczone z rosyjskiego wspólnie z Markiem Statterem, oraz „Obciążenia złożone w teorii plastyczności” (IPPT PAN 1973). Ta ostatnia, napisana z typową dla Michała logiką, jasnością i w pięknym językowo stylu, jest zadedykowana słowami: Drogiemu Łuckowi na pamiątkę wspólnych chwil... Ł.K Montreal, w listopadzie, 2009 r.