Rodzina katolicka - Savoir

Transkrypt

Rodzina katolicka - Savoir
Rodzina katolicka - Savoir-vivre. Reaktywacja
piątek, 10 kwietnia 2009 13:14
Dobre wychowanie? Chętnie nadrobimy braki – mówią młodzi. Tylko według jakiego klucza? Do
kupienia kilkanaście specjalistycznych podręczników. To już prawie przemysł manier.
W e-mailu pisać: Szanowny panie czy witam? Czy przy gościach można mieć włączony
telewizor? Czy w kościele dziecko może się bawić zabawką?
Te i dziesiątki innych pytań kwalifikowałyby się do rozstrzygnięcia przez savoir-vivre 2009 roku.
Wydają się bardziej aktualne niż ustalenie, ile czasu ma trwać pierwsza wizyta i czym należy
jeść szparagi. Do nich życie dołącza wciąż nowe. Ale dziś termin „dobre maniery” brzmi
reakcyjnie i staroświecko. Narzucanie jednej osobie przez drugą sposobu zachowania wydaje
się ryzykowne.
Za dobrze wychowanego zresztą uważa siebie każdy. To inni trzaskają drzwiami przed nosem,
siorbią herbatę i nie odpowiadają na e-maile. Inni źle się zachowują. My nie.
Jednak, sądząc po liczbie wydawanych ostatnio podręczników savoir-vivre’u, nie czujemy się
tak bardzo pewni siebie. Chętnych, żeby podciągnąć się w sztuce dobrych manier, nie brakuje.
W Merlinie naliczyłam kilkanaście specjalistycznych podręczników. Dla dzieci, dla kobiet, dla
nowoczesnych kobiet, dla singli, nowożeńców, podróżujących samolotem, internautów. Są też
książki o etykiecie telefonów komórkowych, kwiatów, ubrań i wina. Podręczniki biznesowe
stanowią osobną liczną grupę.
Prof. Małgorzata Marcjanik z Instytutu Dziennikarstwa UW, autorka książek o grzeczności
językowej (najnowsza – „Mówimy uprzejmie” – ukazuje się właśnie nakładem PWN), nie jest
dobrego zdania o tej literaturze.
– Znam te książki, pisałam recenzje niektórych. Na savoir-vivre jest dzisiaj duże
zapotrzebowanie. Część podręczników jest tłumaczona z języków obcych, inne sprawiają
wrażenie anachronicznych, nie uwzględniają współczesnych realiów. Niemiecki każe na
przykład odbierającemu telefon się przedstawiać, co jest naturalne w Niemczech, ale nie u nas.
Któryś polski autor radzi, żeby umawiając się na podróż pociągiem z kobietą, nie pozwolić jej
płacić za bilet i ukryć przed damą godzinę odjazdu, spotkać ją już pół godziny wcześniej, żeby
1/5
Rodzina katolicka - Savoir-vivre. Reaktywacja
piątek, 10 kwietnia 2009 13:14
się nie spóźniła i – co damy uwielbiają – nie zatrzymywała odjeżdżającego już pociągu.
Rzeczywiście, trzeba nie znać polskiej rzeczywistości, żeby namawiać kogoś na randkę na
Dworcu Centralnym.
Literatura służąca sztuce życia nie powstaje dzisiaj w salonach arystokracji. Rolę wychowawcy
od elit przejęły osoby publiczne. Ich sposób ubierania, zachowania, mówienia stanowi wytyczne
dla mas. Zdawałoby się, że media pilnują standardów, przynajmniej się starają. Prowadzący
wiadomości dziennikarze zwracają się do nas grzecznie, mówią dziękuję i proszę. Ale
wystarczy jedno czy dwa nagrania puszczone na dziko w Internecie, żeby prysł czar ich kultury
słownej. Czy spotyka się to z dezaprobatą? Sądząc po wpisach w Internecie, słysząc, co mówi
prowadzący, kiedy nie jest na fonii, ludzie oddychają z ulgą. – Facet naprawdę nie jest takim
sztywniakiem, na jakiego wygląda. Bluzga jak każdy z nas.
W podobnej postawie utwierdzają wypowiedzi showmanów i polityków, z których niektórzy
także są showmanami. Powiedzieć o kimś cham, idiota czy kretyn – nie ma sprawy. Zapewni to
popularność, jest swojskie i bezpośrednie. Jak zachowanie Kuby Wojewódzkiego, który rozwala
się na kanapie, wrzeszczy na gości i robi z nich niewybredne żarty. Widownia czuje, że to swój
chłop. Nie będą nas pouczać żadne hrabiny – myślą ludzie. Zrobiło się trochę jak za PRL –
precz z elitami, niech żyje lud. Tylko dzisiaj lud nie jest z fabryk i hut, ale z kanapy w
telewizyjnym studio.
Demokracja bez sfer
Czy dawniej maniery były lepsze, nie wiadomo. Podręczniki i kodeksy istniały także, jak słynny
kodeks Boziewicza, ale było ich mniej. Savoir-vivre był nie po to, żeby narzucać puste reguły,
ale ułatwiać życie. Trzymać łokcie przy sobie oznaczało zrobić więcej miejsca dla sąsiada,
porządek sztućców na stole wynikał z kolejności jedzenia potraw. Ale paradoksalnie ludzie,
których savoir-vivre dotyczył, mniej go potrzebowali. Z pewnym zestawem zachowań człowiek
się rodził. Potem wzrastał otoczony ludźmi, którzy te sprawy rozumieli podobnie. Granice
własnej klasy społecznej przekraczało się nie w sytuacjach towarzyskich, lecz po to, by wydać
polecenia służbie.
W demokracji nie ma już sfer. Każdy obcuje z każdym, chce czy nie chce. Mijam w parku
2/5
Rodzina katolicka - Savoir-vivre. Reaktywacja
piątek, 10 kwietnia 2009 13:14
grupkę młodzieży, która pije piwo, siedząc na oparciach ławek, nogi trzymając na siedzeniu i
zaznaczając strefę wokół pustymi butelkami i opakowaniami po chipsach. Zwrócić uwagę? Nie
zwracam, bo wiem, że mogę liczyć tylko na parę bluzgów.
Profesor Marcjanik tłumaczy: – W starciu z grupą pojedyncza osoba nie ma szans. I dodaje: –
W polskim savoir-vivrze pouczanie jest źle widziane. Traktuje się je jako wywyższanie, a to
przeczy zasadzie skromności.
Czy zachowanie tych nastolatków należy rozpatrywać jeszcze w kategoriach savoir-vivre’u czy
już patologii społecznej? A może to tylko przekroczenie norm? Nikomu krzywda się nie dzieje
od tego, że ktoś trzyma nogi na ławce. Najwyżej ktoś inny będzie musiał oddać płaszcz do
pralni.
Czy za przysłowiowych naszych czasów było lepiej? – Nic podobnego – odpowiada prof.
Marcjanik, która niedawno przeprowadziła w warszawskich liceach anonimową ankietę na
temat savoir-vivre’u. Pytała, czy grzeczność młodych ludzi różni się od grzeczności starszych.
Jeśli tak, to czym? Padło także pytanie o wzory: są nimi rodzice, dziadkowie, nauczyciele czy
ludzie mediów? – Młodzież przyznaje, że nie zna zasad dobrego wychowania, nie uznaje
autorytetów, nie słucha nauczycieli. Ale młodzi mówią także, że chcieliby braki nadrobić. Tylko
czy wystarczy do tego lektura jednego z poradników?
To zabawne, ale do nas skutki zachodniej rewolucji obyczajowej końca lat 60. z jej hasłem
„zabrania się zabraniać” dotarły z opóźnieniem ponaddwudziestoletnim. Komunizm wprawdzie
odżegnywał się od burżuazyjnych norm, ale sam obyczajowo był restrykcyjny. Spróbowałby kto
położyć nogi na fotelu w kinie, zaraz przyleciałby kierownik i z sali wyrzucił. W szkole dzieci
wstawały, gdy do klasy wchodził nauczyciel, nawet towarzyszom i towarzyszkom zdarzało się
cmoknąć damę w rękę.
W pewnym sensie komunizm spetryfikował niektóre przedwojenne zasady. Może nie zaprzątał
sobie głowy tworzeniem nowych, może nie miał czasu na głupstwa.
Po wojnie ukazało się kilka podręczników savoir-vivre’u jeszcze w starym stylu, ale szybko
stalinizm ukręcił łeb zamiarom wychowywania narodu w duchu – nie daj Boże –
przedwojennym. W socjalistycznej świadomości nie było miejsca na takie bzdury jak trzymanie
3/5
Rodzina katolicka - Savoir-vivre. Reaktywacja
piątek, 10 kwietnia 2009 13:14
łokci przy sobie.
Gdy władza poluzowała, pojawiły się ponowne próby skodyfikowania zachowań w nowej
sytuacji. Pierwszym arbitrem elegantiarum PRL został Jan Kamyczek, który przez wiele lat
prowadził w „Przekroju” rubrykę „Grzeczność na co dzień”. W 1956 r. wydał książkę pod tym
tytułem. Pod pseudonimem Kamyczek ukrywała się krakowska dziennikarka i malarka Janina
Ipohorska (napisała także scenariusz serialu „Kapitan Sowa na tropie”). Kamyczek w żartobliwy
sposób próbował ocalić trochę starych zasad, inne odrzucał, niektóre dopasowywał do życia w
gomułkowskich M3. Choć większość porad czyta się dzisiaj z przymrużeniem oka, to
podbudowy ideologicznej nie sposób nie wyczuć. Opis obyczajów, jaki z nich wynika, czasem
kabaretowy, gdzieniegdzie powieje grozą.
„Czy wizytówki to relikt dawnego ustroju?” – pyta M.W. z Jasienicy w roku 1957. „Nie bronimy
nikomu wizytówek, ale stwierdzamy, że to trochę relikt dawnego ustroju. Ale kto ma dla nich
zastosowanie, ten oczywiście może używać” – odpowiada Kamyczek.
Elita po amerykańsku
W III RP odrodziła się potrzeba ucywilizowania narodu. Wysypały się kursy, szkolenia i
podręczniki. Każda szanująca się firma zatrudniała eksperta od dobrych manier.
Zapotrzebowanie na temat było ogromne. W „Twoim Stylu”, pierwszym kobiecym magazynie po
1989 r., rubrykę „Bon ton” prowadził Edward Pietkiewicz, peerelowski dyplomata, wykładowca
protokołu dyplomatycznego, autor kilku książek na ten temat. Wiele jego porad przeniesionych
było żywcem z dawnych podręczników. Niektóre raziły sztywnością i brakiem wyczucia
współczesności. W latach 90. trudno było kogoś przekonać, że po godzinie 17 należy nosić
suknię popołudniową...
Większe niż na własną tradycję było parcie na wszystko, co zagraniczne, międzynarodowe.
Zamiast skromności lansowano asertywność – słowo, które pokolenie przedwojenne nazwałoby
bezczelnością. Młodzi chcą stwarzać pozytywny, w stylu amerykańskim wizerunek własnej
osoby. Tak uczą zagraniczne podręczniki.
Ostatnio przy pomocy TVN na narodową wyrocznię stylu wykreowała się Jolanta Kwaśniewska.
Oto kilka złotych wskazówek byłej pierwszej damy (podaję za serwisem Plotek.pl): – Najpierw
4/5
Rodzina katolicka - Savoir-vivre. Reaktywacja
piątek, 10 kwietnia 2009 13:14
pupa, potem nogi – złota zasada dla pań wsiadających do samochodu w sukience. – Nigdy nie
przychodź na garden party w szpilkach – będziesz się źle bawić.
– Na zaproszeniu warto wspomnieć, o której kończy się garden party, w przeciwnym razie
goście nie wyjdą.
Ostatnio Jolanta Kwaśniewska skrytykowała Michelle Obamę, że ta na spotkaniu z królową
Elżbietą miała na sobie sweterek zamiast kostiumu. Czyżby zapomniała, że sama na spotkanie
z królową ubrała się kiedyś w mini?
Powstaje pytanie: jaki powinien być nowy kodeks? Kto miałby zdefiniować na nowo savoir-vivre
jako pojęcie głębsze, wykraczające poza obszar salonowego bon tonu, kindersztuby czy
dobrych manier? Tu chodzi przecież o zasady współżycia społecznego, kultury osobistej,
estetyki. Edward Pietkiewicz pisał, że to „umiejętność opanowania niechęci i uprzedzeń,
nieujawnianie złego humoru, dyskrecja, umiejętność słuchania, punktualność, słowność,
skromność i uprzejmość”.
Zdaniem Małgorzaty Marcjanik przy Prezydium PAN na wzór Rady Języka Polskiego powinna
powstać komórka, która zajmowałaby się kodyfikacją normy grzecznościowej. W jej skład
wchodziliby m.in. kulturoznawcy i językoznawcy. Ale też dziennikarze i inni ludzie znający się na
obyczajach i języku. Pod ich kierunkiem powstałyby podręczniki i słowniki, które miałyby moc
taką jak na przykład „Słownik poprawnej polszczyzny”.
W obecnej sytuacji najbardziej zdezorientowani są czytelnicy, którzy – jeśli nie mają wsparcia w
inteligenckich domach – boleśnie błądzą.
Joanna Bojańczyk
Źródło: Rzeczpospolita
5/5