FILM - Metropia

Transkrypt

FILM - Metropia
Metropia. Reż. Tarik Saleh. Scen. Fredrik Edin, Stig Larsson, Tarik
Saleh. Prod. Szwecja, Dania, Norwegia, Finlandia, 2009. 80 min.
Animowany dreszczowiec sci-fi. Głosów użyczyli: Vincent Gallo,
Juliette Lewis, Udo Kier, Stellan Skarsgård, Alexander Skarsgård
i in.
...świat w czarno-białych barwach, gdzie niewinni i z gruntu dobrzy ludzie stają się trybikami w bezwzględnej machinie interesów...
Akcja filmu toczy się w niezbyt odległej, przerażającej przyszłości. Kończą się światowe zapasy ropy. Wszystkie tunele systemów metra w całej Europie zostały połączone w jedną całość, tworząc gigantyczną podziemną sieć.
Futurystyczna, przerażająca wizja Europy w czasach, gdy kończą się
światowe zapasy ropy naftowej. Pewnego dnia Roger odkrywa, że każdy szczegół jego życia jest kontrolowany.
Kolejna ciekawa animacja wchodzi na polskie ekrany: Futurystyczna,
przerażająca wizja Europy w czasach, gdy kończą się światowe zapasy
ropy...
Metropia to swoiste dzieło sztuki.
Dystopijna science-fiction ukochała rozkład moralny opisywanego świata równie mocno, jak bohaterskich indywidualistów, których zdolność do
niemal kompletnej wewnętrznej przemiany opiewa. Heroiczny rys, mimo
że nie od początku widoczny w osobowości protagonisty, pojawia się
z czasem albo na skutek załamania wartości, w które dotychczas
wierzył, albo wraz z momentem wciągnięcia go w tarapaty bez wyjścia.
Zajawki publikowane przez media i recenzentów związanych z dystrybutorem podgrzewają emocje do
czerwoności na różnych – jak widać – poziomach. Recenzentów, którym się nie podoba (niezależnych?),
jest mniej. Piszą oni na przykład tak:
Jedyne, co „Metropia” ma oryginalnego do zaoferowania, to lekko surrealistyczny, kanciasty rodzaj animacji. To prawda, dzięki niej postaci przyciągają uwagę nadmiernie dużymi głowami i wyłupiastymi oczami, a ich
trącące fałszem ruchy [...] nadają wykreowanemu na potrzeby “Metropii” dystopijnemu światu atmosfery niepokoju i specyficznego odrealnienia. Tyle że niewiele z tego wynika dla samej opowieści, stylistyczna spójność animacji nie ma poparcia w reszcie obrazu. Celem Saleha było ukazanie czegoś, co nigdy nie zaistnieje, tak, by wyrwać widza ze stanu błogiego dystansu względem ekranowych wydarzeń. Tak się jednak nie dzieje, bowiem reżyser nie dopasował do intrygującej, faktycznie oryginalnej animacji ciekawej, wciągającej fabuły, która by uzasadniła tak dziwną wizualnie formę.
No cóż, prawda, że to, co dzieje sie na ekranie, można komentować w stylu wysokim.
Frustracje wielkiego miasta i megalopolitalnej klasy urzędniko-robotników w epoce mas, reklamy,
konsumeryzmu, korporacji i brzydkich blokowisk. Na to nałożona frustracja wieku średniego, niby to
nadwrażliwość (ale tak naprawdę wewnętrzna indolencja) bohatera. I wszystko w scenerii futurystycznego katastrofizmu, kiedy wszystko już zmierza do nieuchronnej zagłady.
Mnóstwo było o tym wcześniej. Hasła: samotność w tłumie, piekło to inni, dehumanizacja, alienacja,
i teorie kompleksów. Literatura: Georg Samsa, Winston Smith, Johnny Dzikus, Borowski i inni bohaterowie
Próchna, nawet Wokulskiego na upartego dałoby się podczepić. Filmy: Pies andaluzyjski, Bergman, Szalony Piotruś („je m'apelle Ferdinand”) i Hitchcock (rzecz jasna!). Malarstwo: wizje Boscha, pytania Gauguina i wizje Dalego dobrze się wszak sprzedające. Wczesny rap. Trendów filozoficznych nawet mi się nie
chce wymieniać.
Można o tym filmie bić pianę godzinami i tygodniami.
Można też nie zaprzątać sobie tym głowy i robić swoje, zwłaszcza gdy się ma świadomość, iż nic w tym
nowego poza formą i nazwą, czyli etykietką i opakowaniem. Zawsze powoduje nami jakaś siła, coś jest
większe od nas. Kiedyś to była burza z piorunami, potem siła faraonów i moc Amona-Ra, później egzystencja. Teraz śledzi nas Wielki Brat i wciska szampon.
Gdybym mieszkał w skandynawskim klimacie, pewnie
bym myślał podobnie, może nawet bym miał manię samobójczą, której taka dyskusja sprzyjałaby jak najbardziej. Ale na
szczęście tam nie mieszkam.
I jakoś nie mogę się powstrzymać od zejścia do poziomu
najniższego, dużo bardziej wg mnie przydatnego do rozszyfrowania – gdyby tu było co do rozszyfrowywania – całości. Film
bowiem, bez żadnych zahamowań, wali widza po oczach
stereotypami, jakby wyjętymi z podręcznika „Freudyzm dla początkujących”. Stereotypem jest bowiem informacja, że facet, który śpi
na stałe z kobiecą Mulatką o dużych piersiach, podświadomie –
a później jak najbardziej świadomie – będzie tęsknił do apodyktycznej deskowatej blondynki. Gdyby zaś miał co noc w łóżku
Zimny Blond Płomień Szwecji, jego id po jakimś czasie zacznie się
ślinić na widok Czekoladek. A później, po zaspokojeniu chuci, która
wszak była na początku, wróci skruszony na przypisane mu łono.
Reżyser nie stara się nawet tego ukryć. Blond bimbo z szamponu już w czwartej minucie odbiera
głównemu bohaterowi ochotę na czekoladową Wenus. W związku z tym bohater
zaczyna świrować. Wreszcie w 54 minucie ląduje z negatywem swojej kobiety
w hotelu celem kopulacji. Przez 50 minut wiadomo, że chodzi o libido i coitus,
ale reżyser i scenarzyści muszą sobie pogadać. Żeby było inteligentniej i nie tak,
że od razu stosunek; jak w dowcipie o milicjantach: najpierw o literaturze. Do
tego, by dowartościować płacącą za bilety klasę średnią, reżyser ze scenarzystą
wydumali bohatera niby to inteligentnego, ale który, tak naprawdę, jest jednym
z masy, bez zainteresowań, reagującym jak reszta pogańskiej dziczy strasznych mieszczan i podlega
przede wszystkim biologii. Któremu do głowy nawet nie wpadnie, że można po prostu wyłączyć
telewizor i – po prostu – coś sobie poczytać.
Cały ten filmowy intelektualizm robi wrażenie sosu béarnaise, którym polano kaszankę na zimno,
nakrojoną na gazecie i popijaną ciepłą wódką z musztardówek.
Ani to wciągające, ani dobrze sfilmowane. Nudne i długie. Wszystkie filmy o tym, co robią faceci,
gdy chcą zadośćuczynić swemu libido i nagłemu uderzeniu hormonów, które oglądałem, były ciekawsze.
Może dlatego, że nikt mi do tego nie dokładał postindustrialnej apokalipsy. A jeśli nawet, to inteligentnie,
jak np. w archaicznych ale wciąż smacznych Delikatessen.
Minus trzy w skali od minus do plus dziesięć.
A czemu jest to na stronie żeglarskiej?
Proste: w dobie kryzysu, gdy zabraknie ropy, tylko żeglarze przetrwają. Zwłaszcza ci, którzy mają
własne łódki. Zbudowali swe arki przed potopem.
kr