i królowa tangeru - Jakub Ciećkiewicz

Transkrypt

i królowa tangeru - Jakub Ciećkiewicz
16.07.2010
I KRÓLOWA TANGERU
Bufet działa bez przerwy. Straganiarz
szybko lepi w dłoniach mięsne kulki,
10–letni właściciel grilla wrzuca je na ruszt
i już po chwili podaje brudną dłonią gorącą przekąskę, z płaskim, białym plackiem. – Myślisz, że mogę jeść bez ryzyka?
– pytam Ahmeda.
– Zależy jaki masz system immunologiczny. Jeśli mocny, jak najbardziej.
Do małego, drewnianego sklepiku,
ostatkiem sił dowleka się afrykański
chłopiec. Opiera dłonie na ladzie. Powoli wyciąga z kieszeni monety. Widać, że są
to wszystkie pieniądze, jakie ma przy sobie. I albo zaraz zje – albo padnie. Sprzedawca bez słowa przecina bulkę, otwiera puszkę sardynek, wrzuca zawartość do
środka. A na dokładkę daje małą flaszkę
wody. Transakcja odbywa się bez słów.
Wszystko jasne.
W błysku wspomnienia widzę własną młodość: Kassel, rok 1985. Bezskuteczne poszukiwanie pracy, mieszkanie na
poddaszu, jedzenie raz dziennie gorących
kartofli. Wreszcie pomysł, żeby w miejskim parku nałowić karpi za pomocą plastikowej torby… A potem długie miesiące spędzone wniemieckich przetwórniach
i warsztatach…
– Znam życie gastarbeitera – wspomina Ahmed el Ghouch. – Też pracowałem w Niemczech. Mój ojciec buduje teraz
na czarno dom w Holandii. Więc mamy
ze sobą coś wspólnego.
***
Na ulicy wybucha szalona muzyka.
Kapela maszeruje w oszałamiającym rytmie. Jęczą bębny, krzyczą trąbki, śpiewa
niebiańską pieśń fletnia Pana. Wuszy uderza mieszanina jazzu, Johna Coltrane’a,
gnawa, transu, pogaństwa iBóg raczy wiedzieć czego: Afryki, Hiszpanii, Arabii, Egiptu… Ludzie tańczą, klaszczą, bawią się
– w ekstatycznym rytmie.
Gdzieś tu, gdzieś w okolicy, może
właśnie w baszcie, którą w tej chwili mijamy, obok armat broniących miasta
przed napaścią Hiszpanów, Jan Potocki,
przeżył oblężenie Tangeru, rysując obrazki
i pisząc plan „Pamiętnika znalezionego
w Saragossie”. Był podobnie jak ja – zaintrygowany miastem. Podobnie jak ja
– pytał, zaglądał, notował – chociaż akurat trwała wojna, co zdawało mu się
wcale nie przeszkadzać…
***
Ulica medyny nagle się rozszerza.
Przed nami „rdzeń kręgowy i centrala telefoniczna Tangeru”. PETIT SOCCO! Maleńki, prostokątny placyk, wokół którego
bezczelnie walczy o pierwszeństwo kilkanaście pyskatych kawiarni. Miejsce, magiczne, niepojęte, szalone.
„Brodway, Piccadilly, wzystkie takie
punkty zaznają spokojniejszych chwil, lecz
małe Socco dudni całą dobę” – pisał
Truman Capote. „To plac paradny prostytutek, skład handlarzy narkotyków
oraz ośrodek szpiegowski, jest to również
miejsce, gdzie zwyczajni ludzie przychodzą na aperitif.”
W czasach Strefy Międzynarodowej
Socco miało swoich charakterystycznych bywalców. Estelle, piękna pół–Chinka, pół–Murzynka, zanim została tangerską prostytutką, była podobno modelką
w Paryżu. Muami, tancerz flamenco,
pracował z zapałem w tej samej dziedzinie, lecz go, niestety, zasztyletowano.
Lady Warbanks, całkiem declase, prowadzała się z lesbijką Sunny, jedyną kobietą w Maroku, która miała własny
gang przemytników.
Wokoło włóczyli się nieudacznicy
bez pieniędzy, którzy usiłowali coś
użebrać. Jeden podawał się za pisarza,
chociaż był zwykłym grafomanem,
drugi podobno stracił fortunę na ho-
dowli pszczół w Indiach Zachodnich,
trzeci trzymał pieniądze na koncie
żony, która uciekła z gachem, czwarty mówił przechodniom obrzydliwości,
żeby wydębić kilka dirhamów. Stary
Żyd udawał detektywa, a Norweg wyjmował szklane oko i opowiadał, że zbiera na nowe, bo zamierza zostać kelnerem.
„Wszyscy przeklinają Tanger, mając
nadzieję, ze jakimś cudem wyrwą się
z Socco Chico. Dostaną pracę na jachcie,
napiszą bestseller, przemycą 1000 skrzynek szkockiej do Hiszpanii, znajdą kogoś,
kto sfinansuje ich system gry wruletkę…”
– pisał Burroughs.
Jak każe obyczaj, siadamy w słynnej
Cafe Central. Przyglądamy się tangerczykom, turystom, naganiaczom, cwa-
Wspaniale – odpowiada. – Jak na egzotycznych wakacjach.
Historia pani D. jest właściwie typowa. W kraju była pedagogiem w domu
dziecka, w latach 90. wyjechała do brata, do Belgii, żeby mu pomóc w prowadzeniu knajpy. Tam poznała przyszłego
męża, z którym założyła firmę budowlaną. Sprowadzali nawet po 30 fachowców – Ale wie pan, jacy roszczeniowi bywają Polacy!
Poza tym Belgia to wysokie podatki, duże koszty utrzymania, naglące terminy. W Maroku jest inaczej! Spokojniej! I fachowcy świetni.
– Tu jest ogromny rynek. Tu budują
wszyscy! Arabowie z Syrii, Kuwejtu,
Emiratów, Amerykanie i Europejczycy. Pewnie też szara strefa. Pewnie na
Tanger zaroił się od młodych ludzi
w kolorowych ubraniach, z gitarami
na plecach i pacyfkami na piersiach
– zjechały dzieci kwiaty: hipisi i hipsterzy
– wyznawcy kultu marihuany i Williama
Burroughsa! Wśród nich, późniejszy
twórca Microsoftu – Bill Gates.
niakom i kombinatorom, których zawsze jest tutaj pod dostatkiem. – Tanger
żyje po swojemu – mówi el Ghouch – choć
hipisowska moda przeminęła. Powiem ci
nawet coś smutnego. Tanger flirtował
z Ameryką, a potem szybko strzepnął
ręce. O tak! Pokazuje jak. – I już, koniec!
Moda minęła, ale na Petit Socco niewiele się zmieniło. Bo przecież właśnie tu
uzgadnia się przerzut Afrykanów do Europy, tu kupuje się haszysz i marihuanę
albo wychodzi z naganiaczem do „pokojów na górze”, gdzie czekają zawsze chętne rifeńskie dziewczęta i rifeńscy chłopcy. Ba… Socco ma nadal swoich charakterystycznych typów.
– Powiedz panu, kim jesteś! – Ahmed
wprawnie wyławia z tłumu mężczyznę
w średnim wieku.
– W młodości paliłem trawkę z Billem Gatesem – recytuje facet.
Nie umiem się powstrzymać i wybucham śmiechem. – A ile wtedy miałeś
lat? 5? 7? Teraz śmieje się już pół kawiarni.
Po chwili do stolika podchodzi starszy mężczyzna w jasnym, wełnianym
dżelabie i niebieskiej czapeczce.
– Jestem tangerskim Pele! Grałem
w „Lwach Atlasu”.
Wszyscy kiwają głowami zuznaniem.
Mężczyzna sięga do portfela iwyciąga zdjęcia. – W 1972, w Norymberdze, na igrzyskach olimpijskich, dostaliśmy od was
pięć do zera. Wylicza na palcach – Kmiecik, Lubański, Deyna… – podnosi w górę
dwa palce, oznaczające dwa strzelone gole
– i Gadocha. Wszyscy kiwają głowami.
– I co teraz? Koniec z polską piłką? Macham smutno ręką. – Nas też ominęło
szczęście – ciągnie „Pele” myśleliśmy, że
mundial odbędzie się w Maroku. O dziwo
– wcale nie chce pieniędzy. Czego chce?
Uznania.
budowach pierze się brudne pieniądze
pochodzące z przemytu, narkotyków,
prostytucji, korupcji. Ale kto o to
pyta? Urzędnicy biorą swoje i milczą.
Sąsiadka pani D. to dyrektorka
banku – rodowita Francuzka. Szkoła, do
której chodzi córka D. J. – to szkoła międzynarodowa. Czas wolny uprzyjemniają paniom spotkania w ekskluzywnym
stowarzyszeniu zagranicznych kobiet.
W Tangerze żyje się naprawdę słodko,
miło i… światowo.
***
Droga do kazby pnie się ostro ku
górze, ku największemu mitowi miasta
– Sidi Hosni! Wokoło rozgrywa się
uliczny teatr: pokrzykują druciarze,
skandują specjaliści od ostrzenia noży,
pędzą kolorowi mężczyźni na osłach.
Z dachu kawiarni Alibaba widać
pyszne białe tarasy budynku, który
oszałamiał kiedyś światowe elity. Oto
baśniowa rezydencja amerykańskiej
multimilionerki Barbary Hutton, spadkobierczyni fortuny Woolwortha, która kupując pałac przebiła hojną ofertę
generała Franco.
Tu, na szalonych balach, bawili się:
Onasis i Jacqueline, Chaplin i Garbo, Maria Callas i Cecil Beaton. Egzotyczne tancerki wykonywały taniec brzucha, błękitni nomadzi jeździli na wielbłądach,
a gospodyni przyjmowała hołdy siedząc na tronie w diamentowej tiarze, należącej kiedyś do carycy Katarzyny!
Królowa Tangeru!
– Chcesz wejść do środka? Daj robotnikom, którzy remontują dom po kilka euro. Tylko ostrożnie, bo tu wciąż
mieszkają krewni milionerki – mówi
Ahmed.
Biała budowla przypomina labirynt
– ma 15 wspaniałych komnat, dwie jadalnie, 3 sypialnie, kilka salonów prowadzących do sali tronowej i domek dla gości. Ściany zdobią płytki ceramiczne,
mauretańskie łuki, rzeźbione kasetony,
dziedzińce są pełne fantastycznych kwiatów, a z ogromnego tarasu na dachu roztacza się niezapomniany widok na wybrzeże Hiszpanii.
„Kiedy lato 1960 roku dobiegało
końca, dwie wielkie imprezy dostarczyły emocji tym, którzy wiedzieli, że Tanger powoli umiera. Pierwszym było
przybycie króla Muhammada V, drugim
gala wyprawiana przez Barbarę Hutton
która jawiła się jako anachroniczny
przejaw upojnego zbytku” – pisze Michelle Green.
29 sierpnia przez Kasbę przetoczyły się dwie setki zaproszonych gości.
„Oślepiająca bielą, skąpana w świetle
reflektorów rezydencja Sidi Hosni wyglądała jak pałac godowy na przyjęcie sułtana w baśni z Tysiąca i jednej nocy” – relacjonował Paul Bowles. „Kolekcja malarstwa była olśniewająca: Kandinsky,
Klee, Dali, Braque iManet… Kelnerzy biegali z tacami, na których piętrzyły się
ogromne homary i łosoś importowany ze
Szkocji… Na dużym dziedzińcu występowała grupa tancerzy flamenco…”.
Tak. To było ostatnie lato tangerskich ekscentryków i koniec Strefy
Międzynarodowej. Finał mitu. Mitu, który był w gruncie rzeczy żałosny. Sta-
rożytny Tanger zawsze kąpał się w opowieściach śródziemnomorskich: o Heraklesie, który oderwał Afrykę od Europy, o wielkich epickich herosach
– Argonautach. Kim byli przy nich: Burroughs i jego naśladowcy? Płaczącymi
nad sobą gówniarzami. Ot i wszystko!
***
Czas kończyć spacer. Zapraszam
Mahomeda na kawę, mówię, że mój ojciec jest przewodnikiem miejskim. On
również chce powiedzieć coś osobistego. – Widzę, że nie jesteś zwykłym turystą – ty próbujesz zrozumieć Maroko.
Wyjmuję 15 euro, co tam. Nagle
twarz przewodnika robi się pociągła.
– Przepraszam, ale umawialiśmy się
na 30. Przez moment czuję dziwne
drętwienie w okolicy serca. 13 to
przecież nie 30, zresztą takich cen po
prostu nie ma.
Ghouch robi tragiczną minę, kręci głową. – Tak mi przykro, od razu mówiłem, że liczę na 30 euro, chyba mnie
źle zrozumiałeś?
Upada łatwy mit – porozumienia
ponad kulturami, porozumienia opartego na wspólnocie doświadczeń. Jest
mi smutno. Płacę, wstaję. Przewodnik
mówi sam do siebie – Co to dla was, jesteście z Europy… Zresztą, jeśli Cię nie
stać, jeśli jesteś w potrzebie, albo nawet
w biedzie…
***
Nad Tangerem płonie wielkie,
czerwone słońce. Dzień spływa powoli do morza. Jutro John Malkovich wyjedzie samochodem do Busif, a Debra
Winger i Campbell Scott, opróżniając
kolejne flaszki szampana, podążą pociągiem na południe. Pora i na mnie.
Jadę szukać leśnych obozów afrykańskich uchodźców do Ceuty, a potem pól
narkotykowych w górach Rif. Właśnie
skąd trafia do Europy 60 procent marihuany i haszyszu.
Po skórze chodzi zimny dreszcz
emocji…
* W trakcie pisania korzystałem z tekstów: Paula Bowlesa, Trumana Capote, Williama Burroughsa, Alfreda
Chestera, Michelle Green, Jane Howard, Jamesa
Grauerholza, Daniela Odiera, Yasin Adnan i innych.
Zainteresowanym polecam „Literaturę na świecie”
nr7/8, 2005.
**Jacek Stwora, Dzielnica Szwarckopów
***
Pani D. J., Polka z Kostrzynia, kupiła we wrześniu rezydencję w Tangerze,
gdzie mieszka wraz z mężem – właścicielem sporej firmy parkieciarskiej i z pięcioletnią córką. – Jak się tutaj czuję?
„Lew Atlasu”, uczestnik meczu Polska – Maroko, rozegranego w Norymberdze, podczas igrzysk
olimpijskich w 1972 roku. ZDJĘCIA JAKUB CIEĆKIEWICZ
MAGAZYNPIĄTEK
/C9