tanger – miasto - Jakub Ciećkiewicz
Transkrypt
tanger – miasto - Jakub Ciećkiewicz
9.07.2010 Podróż do Królestwa Maroka (2) TANGER – MIASTO „Tanger, otoczony wzgórzami, twarzą w twarz z morzem, wyglądający jak biała peleryna udrapowana na wybrzeżach Afryki, jest miastem międzynarodowym… Są tu wspaniałe plaże, niebywałe połacie miękkiego jak cukier piasku i morskiej piany, a życie nocne toczy się od zmierzchu do świtu… Jeśli uciekasz przed policją, lub po prostu uciekasz, ze wszech miar tu przybywaj”. Truman Capote Jakub Ciećkiewicz Tanger jest bramą tajemnicy. Stolicą wyobraźni. Krainą tajemniczej energii. Miejscem, gdzie w każdej chwili może się zdarzyć wszystko, lecz nigdy nie wiadomo, czy to, czegośmy doświadczyli, zdarzyło się naprawdę... Tanger jest wizją. Szczęśliwą wyspą. Słodko zdeprawowaną wersją raju, przynoszącą upadłym aniołom złudne poczucie bezkarności. Nad Tangerem unosi się mgła marihuany. „Jestem jak człowiek śniący i widzący rzeczy, które obawia się stracić” – notował nerwowo Eugene Delacroix. „Fakty płynnie przechodzą tu w sny, a sny eksplodują w świat realny” – pointował Burroughs. *** „Miasto powróciło do niego nocą. Wizja, pojawiwszy się w trakcie niezmąconego snu, w ciepły, majowy wieczór nowojorski, pozostawiła rozkoszne uczucie spokoju”.* Paul Bowles widział samego siebie, spacerującego krętymi uliczkami tangerskiej medyny – zapuszczał się w tajemniczy labirynt błękitnych zaułków… był szczęśliwy. Po przebudzeniu zrozumiał, że musi wrócić do Maroka. W autobusie, jadącym wzdłuż Piątej Alei, nagle, w błysku olśnienia, ułożył plan powieści. Postanowił, że wyśle trójkę Amerykanów na Saharę: małżeństwo artystów i ich przyjaciela wałkonia, ludzi, jakich wielu spotykał w Tangerze – niespokojnych, żyjących poza konwencjami i zasadami tradycyjnej moralności. Wysiadł naprzeciw wydawnictwa Doubleday, gdzie po krótkiej rozmowie redaktorzy wręczyli mu zaliczkę. Szybko spakował bagaże i mimo protestów żony, natychmiast wyjechał do Tangeru, a książka „Pod osłoną nieba” – która stała się światowym bestsellerem, wykreowała mit tajemniczego miasta. Miasta dekadencji. Miasta deprawacji. Miasta grzechu! Powieść, a potem film Bertolucciego z Johnem Malkovichem, Debrą Winger i Campbellem Scottem. Arcydzieła! *** Autobus hamuje nagle, krzyk przecina sen. Wokoło rozciąga się terra incognita, a właściwie – terra rosa, czerwona, krwista ziemia, porośnięta nędznymi, ubogimi krzewami. Nad krętą szosą wiszą nagie skały; poniżej kłębi się żółte morze – złowrogie, groźne, rozwścieczone. Pożerające ląd jak pies, który kąsa wroga. Tak, to już koniec. /MAGAZYNPIĄTEK C10 Martwe i... żywe FOT . JAKUB CIEĆKIEWICZ Wszystko, co dotąd było zwarte rozpada się, wypacza i dematerializuje – zewsząd wyzierają nieład i brzydota. Ostatnie miasteczko na trasie do portu wygląda jak koszula wetknięta do portek – niby ją masz, ale nikt tej części koszuli przecież nie ogląda. Koniec Europy. W Algeciras barwne są jedynie agencje promowe. Krzyczą wokoło czerwonymi hasłami. „Tylko u nas, najszybciej, najtaniej”. Tymczasem jedne statki płyną godzinę, inne dwie i pół godziny, rozkładu rejsów brak, informacji brak, wszędzie panuje chaos, a w ogromnym, przemysłowym porcie trwa normalna praca. – Prom miał odpłynąć pół godziny temu, ale nastąpiła zwłoka, więc jeśli Pan pobiegnie… No, oczywiście to ferry rapido, bardzo szybki, tylko trzeba się spieszyć… Tak mówi każdy agent. Potem, w ogromnej sali odpraw, oszukani podróżni siedzą godzinami z minami frajerów, obserwując, jak odpływają statki kolejnych kompanii, a ich popłynie kiedyś, w tempie winniczka, bo na bilecie napisano „wolny”. Więc niby to jeszcze Hiszpania, ale numer już rodem z Maroka! *** Czarna, seksowna stewardesa, której chód przypomina rozwijanie liny, wprowadza na pokład garstkę pasażerów. Maszyny ruszają. Z pomostu widać oddalający się Gibraltar. „Rozpościera się tam jeden z najpiękniejszych widoków, jakie istnieją być może na świecie. Widać trzy wielkie królestwa, ocean, który otacza wszechświat, i Morze Śródziemne, którego wody obmywają Ziemię Świętą” – zanotował 1 lipca 1791 Jan Potocki, pierwszy Polak w Afryce Północnej. Hrabia Jan miał przy sobie list polecający do cesarza Mulaja Jezida od ambasadora Maroka w Madrycie: „W imię Najmiłosierniejszego. Chwała Prorokowi! Ja – Sidi, emir al–muminin! Padam twarzą na ziemię, którą depczą Twoje stopy! Człowiek, który doręczy ten list Waszej Wysokości jest mieszkańcem Bulunii, kraju bardzo od nas odległego, leżącego w pobliżu Moskwy. Jest on jednym z najznaczniejszych ludzi w swej ojczyźnie, a jedynym celem jego podróży jest oddać pokłon Waszej Wysokości. Żaden człowiek z owej odległej krainy nie odwiedził dotąd Maroka: Bóg zachował to zdarzenie na początek twojego pełnego chwały panowania...”. Ja również wiozę list. Od dostojnego Moha Ouali Tagma, ambasadora królestwa w Warszawie. po trapie z wysokości 3. piętra. Mała chwila strachu… I… …wokoło wybucha szalona energia. Podbiega bagażowy w białej dżelabiji, mężczyzna o wspaniałej, egzotycznej twarzy. – Daj walizkę! – No daj, dawaj. Chyba, do cholery, nie jesteś rasistą!? Zza pleców wystawiają głowy życzliwi. – Panie, dzisiaj strajkują taksówkarze!… – Na medynie jest strasznie niebezpiecznie!… – Twój hotel się spalił!… Potok słów kwituje gromki wybuch śmiechu! Już wiem, że przyjechałem do Tangeru! *** Tanger jest mitem. Miastem Heraklesa. Celem Argonautów, którzy ukradli Afryce złote pomarańcze. Jest zaginioną Atlantydą. Arabskim zaklęciem, wprowadzającym wędrowca w świat egzotycznej magii. Jest onirycznym mirażem, szalonym, białym rumakiem, którego nikt, nigdy nie okiełznał – chociaż wielu chciało. Oto Tanger! Na pokładzie są sklepy, kawiarnie, tarasy widokowe, setki foteli lotniczych i stanowisko odpraw celnych. Przy sąsiednim stoliku siedzą dwaj pięćdziesięcioletni przedsiębiorcy budowlani z Fezu. Dowcipni, mili, bezinteresowni, towarzyscy. Pan Said stawia kawę, a pan Abdullah przynosi kwestionariusz wjazdowy i osobiście wypełnia kolejne rubryki. Obaj są światowcami. Mają francuskie paszporty, doskonale znają meandry polityki, życie, ludzi, więc kiedy skrytykujemy już prezydenta Algierii, dzierżymordę z Tunezji, dyktatora Zimbabwe i ojca narodu libijskiego – odważę się zadać nieśmiałe pytanie… – Czy Tanger naprawdę jest miastem grzechu? – O oui! Evidemment! Kiwają głowami. – Ale to sprawka Europy. Seksturystyka, burdele dla mężczyzn i kobiet, przemyt diamentów, przemyt dziewcząt, narkotyki… Wszystko dla was! Europa prezentuje się Afryce od najlepszej strony. *** Z oddali szybko nadciąga niepokorne miasto: biała góra otoczona gęstą, soczystą zielenią ogrodów. Zejście *** *** Spojrzenie na port. Tak, to ten sam dok, ten sam punkt, właśnie to miejsce, gdzie rozpoczyna się kultowy film Bertolucciego. Siadam na metalowym pachołku przy nabrzeżu. Odtwarzam z pamięci listę dialogową. Campbell Scott: – Stały ląd. Pewnie jesteśmy tu pierwszymi turystami od czasów wojny. Debra Winger: – Nie turystami, tylko podróżnikami. Campbell Scott: – Co za różnica? John Malkovich: – Turysta już od chwili przyjazdu myśli o powrocie do domu, a podróżnik nie wie, czy w ogóle wróci… A ja, kim jestem? *** Żelazna brama hotelu Continental głośno skrzypi. Ziewający portier niedbałym gestem poprawia koszulę. Wokoło chodzą senne kury. Niby coś dziobią, ale tak naprawdę… – Witam. Wieczorem zaprowadzę pana do apartamentu, w którym Bertolucci kręcił „Pod osłoną nieba”. Niestety, pokój Malkovicha jest zajęty… Recepcjonista w czarnym, tu i ówdzie rozdartym, mundurze, wkłada walizę na głowę i pędzi po schodach. Wokoło trwa mroczna, fascynująca, postkolonialna aura – tapety odpadają, dywany są brudne. Widać, że hotel się rozkłada. *** Nocą, na kawiarnianym balkonie, gromadzi się grupka międzynarodowych snobów – mężczyźni pozują na Johna, kobiety na Debrę, jakiś Anglik – na młodszego syna lorda Pembroke, wielmożnego Davida Herberta, a Szwajcar, który nie zrozumiał, na czym ta gra polega, przebrał się za Lawrenca z Arabii. No i faux pas, foie gras! Et cetera. Na tarasie popija się zimne białe wino i mówi ściszonymi głosami: o Paulu Bowlsie i jego żonie Jane, o dawnym Tangerze, który kiedyś był popularniejszy od Cannes, lecz niestety, nic nie trwa przecież wiecznie, a teraz, to już jest naprawdę koniec… Kawiarniany spektakl oświetla ogromny, złoty księżyc – spektakl naprawdę żenujący. Ci starsi państwo przez całe życie kogoś udawali i bezkrytycznie naśladowali swych idoli. Tymczasem martwe gwiazdy kończyły życie w paroksyzmach obłędu, w oparach narkotyków – na tangerskim wysypisku śmieci. *** Wrzask koguta rozbija noc na tysiąc części. Jest mroczno, duszno, ponuro – przeraźliwie. Stare, zardzewiałe okno, z archaicznym zamkiem, opiera się