Chiny wobec Europy Środkowej Gdy Chińczycy pukają do naszych

Transkrypt

Chiny wobec Europy Środkowej Gdy Chińczycy pukają do naszych
Chiny wobec Europy Środkowej
Gdy Chińczycy pukają do naszych bram1
Bogdan Góralczyk
Chińczycy zastawili na świat zewnętrzny pułapkę. Nazywają swoją ojczyznę Państwem
Środka, tymczasem rozporządzają nie państwem, a kontynentem, ponadto starożytną
cywilizacją o zdumiewającej ciągłości, opartą na własnym systemie wartości i tak odmienną
od innych. Chociaż nie są już odgrodzone od świata zewnętrznego Wielkim Murem, a od
1992 r. włączyły się w procesy globalizacyjne, jeszcze wcześniej bezprecedensowo
otwierając się na świat zewnętrzny (kaifang), dla obcokrajowców pozostają systemem
zamkniętym, nieprzeniknionym i nieprzejrzystym. Chiny, ostatnio spektakularnie rosnące w
siłę i wracające na pozycje mocarstwowe, jakie kiedyś posiadały, pozostają partnerem
trudnym, choć coraz bardziej intratnym.
Dziel i rządź
Z punktu widzenia Europy Środkowej mankamenty są jeszcze inne: Chiny myślą długofalowo
i mają strategię wobec całego kontynentu europejskiego, podczas gdy nasi politycy,
korzystający ze świeżych demokratycznych odruchów, myślą znacznie krótszymi okresami –
od wyborów do wyborów, a nawet od sondażu do sondażu. Nie mamy też, ani pojedynczo,
ani zbiorowo, jako region a nawet cała Unia Europejska, wspólnej koncepcji i podejścia do
Chin. Ponieważ na to wszystko nakładają się nasze nierównomierne potencjały, istnieje realne
niebezpieczeństwo korzystania przez Chiny ze starej, co prawda rzymskiej, ale skutecznej
zasady: dziel i rządź. Byliśmy świadkami jej zastosowania po fiasku chińskiej firmy Covec z
budową odcinka autostrady w Polsce. Gdy atmosfera w polskich mediach i elitach
politycznych wobec Chin po nieudanym eksperymencie się zagęściła, chińskie firmy
natychmiast skierowały swe zainteresowanie ku Węgrom, Bułgarii i Rumunii.
Na krótko jednak, bowiem Chińczycy szybko wyciągnęli wnioski także z błędów
popełnionych przez siebie (brak właściwego rozeznania rynku i lokalnych uwarunkowań oraz
inna kultura biznesowa w państwach UE) i już po pół roku podpisali z Polską umowę o
strategicznym partnerstwie. Dwie wizyty premiera Wen Jiabao w regionie i jego programowe
wystąpienia na Uniwersytecie ELTE w Budapeszcie w czerwcu 2011 r. oraz podczas Forum
1
Tekst ten, w nieco zmienionej formie, ukazał się w języku polskim i angielskim w pierwszym numerze
kwartalnika Instytutu Aspen w Pradze. Pismo dostępne w polskich EMPIK-ach.
biznesowego w Warszawie w kwietniu 2012 r. dowodzą jednoznacznie, że Chińczycy patrzą
na ten region jako na całość i widzą w nim ogromne możliwości współpracy, przede
wszystkim gospodarczej, choć mówią też o wymianie kulturalnej, turystycznej, naukowej, a
nawet młodzieży. Wybór Polski na strategicznego partnera, mimo niezwykle pozytywnego
podejścia do Państwa Środka ze strony gabinetu Viktora Orbana w Budapeszcie, nie wynika
wcale z jej nadmiernej aktywności, bowiem takiej po stronie polskiej nie było, lecz chłodnej
chińskiej kalkulacji. Zgodnie z nią, Polska jest położona na strategicznej osi między Rosją a
UE i między Moskwą a Berlinem. To tylko – jeden z wielu – dowodów na tamtejsze
myślenie: geopolityczne, pragmatyczne, dobrze skalkulowane, pozbawione emocji czy
ideologicznego zacietrzewienia. Dzisiejszymi Chinami, w przeciwieństwie do szaleństw
epoki Mao Zedonga, nie kieruje żadna ideologia, lecz interes i chłodna kalkulacja
sporządzona na inwentarzu zysków i strat.
Polska po zmianie systemu i upadku komunizmu, podobnie jak Czechy za prezydentury
Vaclava Havla, długo podchodziła do Chin wręcz ideologicznie i niechętnie, widząc w nich
partnera nieuczciwego, zalewającego cały świat podróbkami, nie przestrzegającego zasad
państwa prawa i reguł demokracji, tępiącego mniejszości w Tybecie czy Xinjiangu,
skazującego na ciężkie wyroki dysydentów. Jedna data, 4 czerwca 1989 r., gdy w Polsce
odbyły się pierwsze na poły demokratyczne wybory, które uruchomiły efekt domina i obaliły
rządy komunistyczne, a w Chinach czołgi stratowały demonstrujących studentów, na dwie
dekady stała się niejako „kamieniem węgielnym” stosunków dwustronnych, opartych na
nieufności, a chwilami wręcz wrogości. Bohaterem w Polsce był częsty tu gość, Dalajlama, a
nie żaden z chińskich polityków. Postrzegano Chiny jedynie w barwach ciemnych lub mocno
zacienionych.
Zmiana strategii
Dopiero efekty światowego kryzysu po 2008 r. i rosnące chińskie znaczenie na światowych
rynkach sprawiły, że podejście do tego partnera się zmieniło. Wreszcie także w Europie
Środkowej i Wschodniej (EŚW) zrozumiano, że Chiny to: druga gospodarka świata z
realnymi szansami szybkiego zdobycia pierwszej pozycji od tym względem, od 2009 r.
największy na globie eksporter, a także posiadacz największych na globie rezerw
walutowych. Kiedy więc Chińczycy zaczęli składać swe coraz intratniejsze oferty, szybko
znaleźli partnerów. Czesi, jako jedyne państwo w regionie, wypracowali coś na kształt
strategii stosunków z Chinami, kreśląc w miarę dokładny harmonogram współpracy i rysując
jej obszary. Polacy po przełomowej pod tym względem wizycie prezydenta Bronisława
Komorowskiego w Chinach w grudniu 2011 r. zmienili ton, mniej niż dotychczas mówiąc o
prawach człowieka, a znacznie więcej o interesach. Z kolei Węgrzy pod wodzą (to chyba
właściwy termin) Viktora Orbána, który kilkakrotnie, publicznie dawał wyraz poglądowi, iż
Zachód znajduje się obecnie w poważnych tarapatach i kryzysie, a „prawdziwa nadzieja” tkwi
na Wschodzie, w tym szczególnie w Chinach, wręcz na nie postawili, powołując nawet w
gabinecie specjalnego pełnomocnika ds. współpracy z Państwem Środka.
Należy jednak stale podkreślać, że to Chiny są w tych relacjach stroną mocniej rozgrywającą,
nie mówiąc już o tym, że posiadającą więcej atutów. Dlaczego tak jest? Odpowiedzi należy
szukać również wokół kryzysu na światowych rynkach po 2008 roku. Chiny zrozumiały, że
dotychczasowa strategia państwa, opierająca się na dwóch podstawowych filarach – eksporcie
za wszelką cenę i eksploatowanej niemiłosiernie, taniej sile roboczej – nie jest już na dłużej
do utrzymania. Tanie Chiny się skończyły, a perturbacje na światowych rynkach zmuszają je
także do rozkręcania rynku wewnętrznego i wzrostu konsumpcji. Również szybko rosnąca
klasa średnia, choć najczęściej mocno związana z rządzącym establishmentem i
Komunistyczną Partią Chin (z nazwy; raczej chodzi o współczesnego, zbiorowego cesarza)
ma swoje nowe aspiracje i dążenia. To wszystko razem sprawia, że przed Chinami staje
konieczność „miękkiego lądowania” po bezprecedensowej fazie szybkiego i wysokiego
wzrostu (przeciętnie o 9,8 proc. rocznie w okresie 1978-2010). Tym samym, czas
dywersyfikować rynki i szukać za wszelką cenę odpowiedzi na nowe wyzwania, związane z
rozwojem high-tech. Pod tym względem, Chiny postawiły najwyraźniej na Europę, a EŚW
ma tu – w ich kalkulacjach – odegrać rolę „furtki”.
W kontekście „nowego otwarcia” na EŚW jeszcze ważniejsze są sięgające 3,4 biliona
dolarów, niebotyczne rezerwy walutowe. Sprawiają one, iż Chiny, które dotychczas tylko
przyjmowały bezpośrednie inwestycje zagraniczne, teraz zaczną je eksportować. Jako jeden z
kierunków ekspansji wybrano tym razem nie Afrykę czy Amerykę Łacińską, lecz Europę, w
tym nade wszystko państwa EŚW, jak wynika z ich oficjalnych enuncjacji wokół wizyty
premiera Wen Jiabao w Polsce (pierwszej do 25 lat, co należy uznać za znaczące).
Tym samym, zgodnie z przyjętą chińską strategią, należy się spodziewać chińskiej ekspansji
finansowej i kapitałowej do regionu, gdzie jej wcześniej nie było. W ogóle, poza szacowaną
na 30-35 tys. osób chińską diasporą Węgrzech, która przybyła tu głównie po 1989 r. i
wydarzeniach na Placu Tiananmen, Chińczyków tutaj dotychczas na stałe nie widziano. Teraz
należy się ich spodziewać. Chińskie inwestycje w regionie EŚW, dotychczas, jak w całej
Europie, raczej rachityczne, które pojawiły się tutaj dopiero po 2004 r, na koniec 2010
wyniosły zaledwie 821,28 mln dolarów, z czego połowa trafiła na Węgry, mocno o te
inwestycje zabiegające, szczególnie po przejęciu władzy przez gabinet Viktora Orbána.
Jednakże w połowie 2011 r. sytuacja zdaje się wyglądać już zupełnie inaczej. Po wizycie i
rozmowach premiera Wen Jiabao w Warszawie zatwierdzono m.in. poważne kontrakty na
chińskie inwestycje w sektorze energetycznym, dwa chińskie banki, w tym Bank of China
otworzą swoje filie w Warszawie, a pomiędzy stolicami państw wznowione zostaną
bezpośrednie połączenia lotnicze (co szczególnie ważne dla strony polskiej, gdzie znaczną
część eksportu wypracowują małe i średnie przedsiębiorstwa; po stronie chińskiej są to
głównie wielkie, państwowo-rynkowe konglomeraty). Do podobnego ożywienia ma dojść z
innymi partnerami w regionie, nie tylko Polską i Węgrami. W Bułgarii firmy z prowincji
Zhejiang już rozpoczęły budowę w pobliżu Sofii wielkiej specjalnej strefy przemysłowej ze
specjalnym naciskiem na rozwój nowoczesnych technologii. Rozpoczęła już tam działalność
także największa dotychczasowa inwestycja w regionie – fabryka samochodów Great Wall,
pierwsza tego typu na całym kontynencie europejskim. Z kolei Rumunia planuje największą
chińską inwestycję w regionie, opiewającą na 2 mld dolarów elektrownię jądrową budowaną
przez firmy z prowincji Guangdong. Chińczycy proponują też partnerom z regionu wspólne
przedsięwzięcia w projektach z wykorzystaniem energii wiatrowej i solarnej. Widać, że
chodzi im o wysokie technologie, czego dowodem wspólne projekty z Czechami w produkcji
samolotów i awionetek oraz urządzeniach precyzyjnych.
Asymetryczni partnerzy
W stosunkach Chin z państwami regionu EŚW panuje asymetria. Potencjały obu stron są
nierówne, o czym szczególnie należy pamiętać po stronie słabszej, bardziej wrażliwej na
ewentualne zawirowania i mającej mniej kart przetargowych w rękach. W stosunkach
handlowych ze wszystkimi tutejszymi partnerami Chiny notują poważne nadwyżki (w
przypadku Polski stosunek ten wynosi 10:1!). Teraz proponują ekspansję finansową i
kapitałową, do której państwa regionu najwyraźniej nie są przygotowane, ani mentalnie, ani
instytucjonalnie, ani strukturalnie. Po naszej stronie czas wypracować nie tylko strategię,
której brak, ale też zbudować infrastrukturę takich stosunków, począwszy od porządnych
think-tanków, które dostarczyłyby nam więcej wiedzy o dzisiejszym Państwie Środka,
partnerze nadal nam nieznanym, nie mówiąc już o właściwym rozeznaniu tamtejszego obcego
nam dotąd rynku, rządzącego się innymi prawidłami.
Odrębnym, wielkim zagadnieniem jest odmienna kultura i mentalność partnerów po obu
stronach. Chińczycy już rozpoczęli ekspansję swojej soft-power, promując wszędzie Instytuty
Konfucjusza (w Polsce jest ich dotychczas cztery). Państwa EŚW również muszą tworzyć tam
swoje instytucje – instytuty kultury, agencje biznesowe i turystyczne, nawet filie większych
przedsiębiorstw. Jeśli tego nie zrobią, nasze relacje pozostaną w dużej mierze jednostronne,
tak jak to dotychczas było w naszym wzajemnym handlu, mocno przechylonym na korzyść
Chin.
Chiny, powtórzmy, to dzisiaj partner intratny, ale bardzo trudny: inny, odmienny, niełatwy do
zrozumienia. Ma wiele do zaoferowania – i warto z tej oferty skorzystać. Byle tylko po ponad
20 latach wzajemnego negowania się (tu uderzmy się w pierś: bardziej my zawiniliśmy) i
ignorancji nagle nie skoczyć do chińskiego basenu i dopiero tam uświadomić sobie, iż nie ma
w nim spodziewanej przez nas wody. Chiny u siebie potrzebują miękkiego lądowania, a
państwa EŚW muszą zadbać, by również i u nas wylądowali miękko. Bo wszystko wskazuje
na to, iż lądować chcą.
Autor – politolog i sinolog, profesor w Centrum Europejskim Uniwersytetu Warszawskiego,
b. ambasador w państwach Azji, red. naczelny rocznika „Azja-Pacyfik”, autor wielu książek o
Azji, w tym tomu „Chiński Feniks. Paradoksy wschodzącego mocarstwa” (Warszawa 2010).