Przystań Autor: Barbara Gil-Knap Komputer | Opowiadania | X

Transkrypt

Przystań Autor: Barbara Gil-Knap Komputer | Opowiadania | X
Przystań
Autor: Barbara Gil-Knap
18 września 1997
Kwatera Główna FBI
Waszyngton D.C.
Godzina 07 30
Wrześniowy poranek był wyjątkowo piękny i spokojny. Scully siedziała w biurze, w doskonałym nastroju.
Wczoraj udało się jej oficjalnie zakończyć prowadzoną ostatnio sprawę, co oznaczało koniec kilkudniowej sesji
poświęconej wyłącznie żmudnej (i nikomu niepotrzebnej) papierkowej robocie. Najbardziej znienawidzony
fragment dochodzenia był już za nią. W takie słoneczne dni rutynowa praca biura wydawała się całkiem
atrakcyjna - powrót do domu o "normalnej" godzinie, relaksujący wieczór przed telewizorem z paczką lodów
waniliowych, nareszcie czas na porządną maseczkę kosmetyczną. Nie, żeby miała coś przeciwko sprawom
z Archiwum, ale taka przerwa była całkiem miła. Przeszła na tyły biura i nalała sobie kawy.
- Chyba, że to cisza przed burzą - mruknęła do siebie, odstawiając dzbanek.
W tym momencie główne drzwi ich piwnicy zostały otwarte i natychmiast zamknięte z dużą energią.
- Scully, Scully!..
- Spóźniłeś się...
Jedno spojrzenie na wchodzącego Muldera powiedziało Scully, że "coś się stało". Zanim partner zdążył złapać
oddech, mimowolnie zdążyła rozpatrzyć możliwości. Cóż mogło spowodować, że Mulder pojawił się zdyszany,
spóźniony i z jeszcze gorzej niż zwykle dobranym krawatem i jednym niezapiętym guzikiem koszuli? Były trzy
opcje. Noc spędzona w towarzystwie kobiety - nie, wtedy nie wpadłby tutaj wołając ją już od progu. Wyjątkowo
udane polowanie na rządowe spiski przeprowadzone w kwaterze Samotnych Strzelców - nie, wtedy miałby
czerwone od wielogodzinnego wpatrywania się w monitor oczy i to samo ubranie, co wczoraj. Nowa sprawa do
Archiwum? Kiedy u diabła zdążył coś wynaleźć, jeżeli ona wyszła z biura o dziesiątej?!
- Widziałeś się już ze Skinnerem? - zapytała unosząc brwi i opierając się o futrynę.
Mulder otworzył usta, zamknął je i westchnął.
- Robisz się tak samo "nawiedzona" jak ja - mruknął, co oznaczało ni mniej, ni więcej, jak pytanie "Skąd
wiesz?"
- Nawet ty z premedytacją nie wkładasz brązowego krawata do granatowego garnituru - wyjaśniła.
- Jestem daltonistą - popatrzył z wyrzutem najpierw na nią, potem na krawat.
- Ale na ogół pamiętasz, jakiego koloru jest to, co kupujesz - przepuściła go, żeby mógł nalać sobie kawy.
Mijając ją, wręczył jej akta.
- Poczytaj sobie, potem mi powiesz, co na ten temat myślisz. Jesteśmy oficjalnie oddelegowani do tej sprawy.
Kiedy wczoraj wychodziłem, znalazłem to w naszej poczcie, Skinner już to podpisał. Mamy lot do Albany
o 16.25 z głównego terminala Dulles.
- Szybki jesteś - mruknęła Scully i usiadła przy biurku. Doskonale wiedziała, że Mulder nie spuszcza z niej
spojrzenia, co oznaczało, że według jej partnera sprawa dotyczy uprowadzenia przez Obcych i Mulder tylko
czeka, żeby temu zaprzeczyła.
Czekała ich wyprawa do Laurel, w stanie Montana, niedaleko Billings. O tej porze roku powinno tam być jeszcze
ciepło. Fakty były stosunkowo proste. Dotyczyły, acz w różnych odmianach pięciu mężczyzn - i tylko mężczyzn.
Chronologicznie pierwszym wydawał się być Chris Porter - sześćdziesięcioletni nieszkodliwy pijaczek, doskonale
znany lokalnej policji - zawsze pijany, ale łagodnego serca. Znaleziono go nieprzytomnego przy drodze nr 72.
Zabrany do szpitala i ocucony zaczął bredzić o tunelu światła i miłości. Poziom alkoholu w jego krwi, ustalony
tego ranka na około 2 promile, pozwalał stosunkowo łatwo wydedukować, iż ubiegłego wieczoru musiał być
odpowiednio wyższy.
Kilka tygodni później, w pobliżu opuszczonej fabryki przy tej samej drodze 72 znajdowało się dwóch 16-latków.
Jason Clift, w stanie lekkiego szoku, opowiadał o latających spodkach i przyjaznych obcych - małych,
wielkookich, szaroskórych, człekopodobnych stworzeniach.
- Małe, szare ludziki, Mulder? - Scully zsunęła okulary prawie na koniec nosa.
- Teraz są bardziej popularne, niż zielone - Mulder przygryzł od środka dolną wargę. - Czytaj dalej.
Szkolny kolega Jasona - Andrew Nichols nadal pozostaje w stanie śpiączki w St. Paul Hospital, stąd niemożliwe
jest uzgodnienie zeznań obu świadków. Dwaj następni to Phil Palmer i John Gibbling - panowie w średnim wieku
o mocno podejrzanej reputacji i nieznanych źródłach dochodu. Patrol, który regularnie już sprawdzał zarówno
drogę 72, jak i dostępne tereny opuszczonej fabryki, znalazł ich schowanych w porzuconej wielkiej beczce.
Katolik Gibblin do tej pory na wspomnienie o fabryce blednie i czyni znak krzyża. Obaj jednak zdecydowanie
odmawiają jakichkolwiek zeznań dotyczących nocy spędzonej w opuszczonej fabryce.
Ostatnio zanotowano jeszcze jeden wypadek, tym razem śmiertelny, ale poza miejscem nic nie łączyło
go z pozostałymi zdarzeniami. Kolejny patrol znalazł Buicka Le Sabre, owiniętego wokół jednego z drzew
na drodze 72. Raport z autopsji wykazał, że kierowca, Paul Reidy, nie żył już w chwili zetknięcia z drzewem.
Przyczyną zgonu był rozległy zawał serca, spowodowany awarią wszczepionego rozrusznika.
- Rozumiem, że gdyby wypadki przy drodze 72 nadal dotyczyły dzieciaków ze szkoły, czy miejscowych lumpów,
nikt nie wzywałby FBI do Laurel - podsumowała Scully. - Kto to był ten z Buicka? Zdążyłeś sprawdzić?
- Nie, ale jeden z zastępców szeryfa, podpisanych pod którymś z wcześniejszych raportów także nazywa
się Reidy - Mulder wzruszył ramionami. - Co o tym sądzisz?
- Uważam, że należałoby sprawdzić, co to za opuszczona fabryka. Co tam poprzednio było?
- To już zdążyłem ustalić. Nieoficjalnie.
-?
Komputer | Opowiadania | X-Files | Przystań
ussocean.gwflota.com
Strona 1 z 9
2001-12-11 13:18
Przystań
Autor: Barbara Gil-Knap
- Oficjalnie mieścił się tam jeden z oddziałów Frisco Inc., wysokoenergetyczne odżywki i tym podobne, wiesz,
dla kulturystów i wielbicieli Schwarzeneggera.
- A nieoficjalnie? I co to znaczy nieoficjalnie?
- Zdążyłem odwiedzić Strzelców. Nieoficjalnie tajna baza wojskowa. Nie wiadomo nic na temat ich działalności,
ale z pewnością był to silnie chroniony teren. Po drugiej stronie miasta jest małe lotnisko - Laurel Muni, nadal
w rękach armii. Z nieznanych przyczyn, jakieś dwa lata temu wojsko dostało rozkaz wycofania się z fabryczki.
Zwinęli interes a nie znaleźli się chętni na opuszczone budynki. Całość niszczeje teraz, będąc terenem
wycieczek różnych dziwnych jegomości, jak nasz pijaczek czy para handlarzy metalami kolorowymi.
- Sugerujesz zatem? - Scully zerknęła do kubka, ale śmietanka na zimnej kawie zamieniła się w nieprzyjemny
kożuch, zrezygnowała zatem z konsumpcji.
- Sądzę, że wojsko pozostawiło na miejscu coś, co uaktywniło się teraz.
- UFO?
- Scully, ty to powiedziałaś - Mulder w ostatniej chwili uchylił się przed zmierzającym w jego kierunku jabłkiem.
-Dobrze, Mulder, kupuję wersję wojska - kontynuowała jakby nigdy nic Scully - kiedy, powiedziałeś mamy
samolot?
- Możesz nie jechać.
- Mogę.
- ?!
- Pojadę, bo w przypadku mojej nieobecności zrobisz z tego pierwszą udowodnioną sprawę o porwanie przez
Obcych.
- Sugerujesz, że naciągam fakty?
- Powiedzmy, że sugeruję, że twoja interpretacja, acz błyskotliwa, sięga czasem zbyt daleko.
- Czy to nie to samo?
- Jeżeli tak uważasz...
19 września 1997
Hotel Wanderer
Laurel, Montana
Godzina 09 30
Scully zapinała ostatni guzik kostiumu, kiedy ktoś zastukał do drzwi.
- Wejdź, Mulder.
Lot z Waszyngtonu do Billings z przesiadką w Atlancie zajął im prawie pięć godzin, potem wynajęli samochód
i do Laurel dojechali w środku nocy. Jednomyślnie ustalili pobudkę na dziewiątą rano. Nawet Mulder, który
zresztą cały czas prowadził samochód, nie nalegał na wcześniejszą pobudkę. Zdecydowanie zbyt dobrze znał
Scully i wolał rozpocząć dzień późno, niż skazać się na jej zły humor. I jego skutki uboczne.
- Hej, jak spałaś?
- Świetnie, zawsze odpowiadały mi góry, a wysokość prawie pięciu tysięcy stóp to to, co lubię. Idziemy
na śniadanie?
- Mhm, zadzwoniłem już do szeryfa, powiedział, żeby wpaść, kiedy nam to odpowiada.
- Wygląda, że miejscowi gliniarze nie mają zbyt wiele pracy.
- Tylko im tego nie powiedz.
Spojrzenie Scully nie wymagało komentarza. Fakt, to zwykle on był tym, który narażał się miejscowym
władzom, poddając pod wątpliwość ich kompetencje.
19 września 1997
Posterunek Policji w Laurel
Montana
Godzina 10 24
Szeryf nerwowo bawił się guzikiem przy rękawie koszuli.
- Ja tu mam tylko dwóch zastępców - tłumaczył Mulderowi - teren Frisco Inc. jest za duży, żebyśmy mogli
go sensownie przeszukać. I niby czego mamy szukać? Latających talerzy, czy tunelu ze światła, i tej, jak jej
tam... miłości?
Mulder z westchnieniem usiadł na biurku.
- Szeryfie Gordeno - przejęła Scully.
- Andy wystarczy - z kwaśną miną sprostował szeryf.
Jego kwaśna mina wyraźnie nie wynikała z obecności w Laurel Federalnych, był z tego nawet zadowolony zdejmowali mu z głowy dziwaczną sprawę, którą zajął się wyłącznie dlatego, że David Reidy, jego pieprzony
zastępca i jednocześnie siostrzeniec burmistrza nalegał na wszczęcie dochodzenia w sprawie jego wuja,
niejednoznacznie dając mu do zrozumienia, że burmistrz interesuje się tą śmiercią. Niezadowolenie wynikało
raczej z faktu, że musiał się przyznać do całkowitej bezsilności. Nie powie przecież Fedsom, że jak dla niego,
to cała ta sprawa to zawracanie głowy. I marnotrawienie pieniędzy.
- Andy - Scully potrafiła być urocza i cierpliwa - zdajemy sobie sprawę z trudności, które wynikają w tak
niewielkich w porównaniu z Waszyngtonem miastach, nie chcielibyśmy jednak deptać po już przetartych
ścieżkach, szkoda na to czasu.
Komputer | Opowiadania | X-Files | Przystań
ussocean.gwflota.com
Strona 2 z 9
2001-12-11 13:18
Przystań
Autor: Barbara Gil-Knap
- Nasze rutynowe patrole przy drodze US-310 do Rockvale i odchodzącej od niej drodze 72 nie wykryły niczego
podejrzanego, czy odbiegającego od normy. Sprawdzaliśmy też to, co pozostało po Frisco Inc., ale ani nie
jesteśmy w stanie stwierdzić, co za maszyny po nich pozostały, ani czy mogą stanowić jakiekolwiek zagrożenie.
Zagrożenie to stanowią budynki. Po trzech ostrych zimach zostały z nich takie ruiny, że nie mogę tam posyłać
ludzi, bo jeszcze coś się im stanie i kto będzie za to odpowiedzialny? Tam i tak nie chodzi nikt przy zdrowych
zmysłach - dorzucił gorzko.
- Szeryfie, wie pan oczywiście, że Frisco to tylko przykrywka dla prawdziwej działalności fabryki.
- Mówimy nieoficjalnie? - szeryf odruchowo sprawdził, czy są sami w biurze.
- Jak najbardziej - Mulder też potrafił być uroczy.
- To chyba wiecie, że tym bardziej nie wiadomo, co tam pozostało. Na zdrowy rozum, to wszystko, co było
dla nich cośkolwiek warte, to zabrali ze sobą, ale też zbierali się trochę jakby w pośpiechu, to cholera ich tam
wie. Moi ludzie wszyscy żonaci, dzieciaci, kto tam będzie ryzykował niewiadomo, po co. Co innego, jakby
to rzeczywiście ludziom zagrażało, ale takie bzdety?... UFO, tunel miłości...
- Możemy oczywiście porozmawiać z poszkodowanymi i personelem szpitala?
- Ja tam nie widzę przeszkód, jesteście z FBI, przejmujecie dochodzenie i macie ode mnie i od wszystkich moich
ludzi pełne poparcie i całą pomoc, jaką możemy wam udzielić. Nikt nie będzie wam przeszkadzał. Nieoficjalnie,
to dobrze, żebyście wiedzieli, że ten kierowca z La Sabre to krewniak burmistrza.
- Rozumiem, władze są zainteresowane.
- Burmistrz to gość w porządku... - uznał za stosowne dodać szeryf.
19 września 1997
Mercy Hospital w Laurel
Montana
Godzina 14 07
- Możesz mi powiedzieć, co właściwie myślisz o tych raportach? - Mulder postawił przed Scully napój zwany
tu eufemistycznie kawą. - Gdybym nie znała tła całej tej historii pomyślałabym, że mamy do czynienia
z przypadkami śmierci klinicznej.
- Scully? Życie po życiu? Dobrze, powiedz mi, kim jesteś i co zrobiłaś z moją partnerką - Mulder z błyskiem
w oku znacząco położył dłoń na kaburze pistoletu.
- Mulder, fakt, że powiedziałam o śmierci klinicznej wcale nie jest jednoznaczny z tym, że JA w te opowieści
wierzę. Przed kilku laty zostały przeprowadzone badania, które pokazały pewną zbieżność opowieści ludzi,
którzy pozostawali przez pewien okres czasu w stanie śmierci klinicznej. Sensacyjne opowieści, których
się zapewne naczytałeś...
- Sc..
- Nie przerywaj mi, proszę. Otóż sensacyjne opowieści publikowane przez najrozmaitsze osoby, w tym, zgodzę
się, nawet autorytety, siłą rzeczy nie są pewne. Zbieżności dotyczą na ogół grup ludzi albo o podobnym
pochodzeniu etnicznym, albo społecznym.
- Nie powiesz mi, że profesor Yale i robotnik z kanałów mają podobne pochodzenie społeczne.
- A, jednak czytałeś...
Mulder mimowolnie odwrócił wzrok, a Scully kontynuowała jak gdyby nigdy nic.
- Wiara w Boga jest wspólna u ludzi o rozmaitym pochodzeniu, a nie muszę ci chyba przypominać, że odsetek
przyznających się do wiary w Boga i przestrzegania rytuałów religijnych jest właśnie najwyższy wśród ludzi
wysoko wykształconych i klasyfikowanych poniżej klasy średniej.
- Delikatnie to ujęłaś - Mulder usiłował wypić mętny płyn z dna styropianowego kubeczka.
- Wróćmy zatem do twoich wniosków, w które, jak to wyznałaś, nie wierzysz.
- Mulder!
-?
Scully westchnęła i wróciła do równowagi.
- W każdym przypadku mamy do czynienia albo ze wspomnieniem wstrząsu elektrycznego, albo też wyraźnym
dowodem - w rozruszniku serca kierowcy nie stwierdzono żadnej awarii - po prostu nagle przestał
funkcjonować, co może być interpretowane jako działanie silnego pola elektrycznego czy magnetycznego. Taki
wstrząs może powodować zatrzymanie akcji serca i wprowadzić ofiarę w stan śmierci klinicznej...
- Scully, jestem tylko psychologiem, ale wydaje mi się, że ze stanu śmierci klinicznej człowiek nie wychodzi
ot, tak sobie.
- Jak rozumiem, mówisz z autopsji - wyrwało się Scully zanim zdążyła pomyśleć.
- Przyganiał kocioł garnkowi - odpalił Mulder.
Nie da się ukryć, oboje zdążyli przećwiczyć na sobie wzajemnie, nabytą podczas kursów, umiejętność
przeprowadzenia akcji reanimacyjnej.
- Wracając do sprawy - wyjaśniała dalej Scully - nie wiemy jak długo pozostawali w stanie śmierci klinicznej.
Jeżeli nastąpiła seria wstrząsów, to któryś kolejny mógł spowodować przywrócenia akcji serca.
- A co z tym dzieciakiem, Nicholsem?
- Może impuls okazał się niewystarczający?
- Trochę za dużo tych "może", Scully.
- Na tym etapie dochodzenia "może" to jedyne stwierdzenie, na które mogę sobie pozwolić - Scully spojrzała
na zegarek. - Chodźmy na lunch. Trochę późno się zrobiło.
- Dobrze - zgodził się Mulder. - Ale nie tutaj - zastrzegł się natychmiast.
- Jeżeli jedzenie jest tu równie wyborne, jak kawa, to też wolę zmienić lokal. Chcesz tu potem wrócić?
- Nie, nie muszę. Byłem już u Nicholsa i zobaczyłem wszystko, co mnie interesowało.
- Chcesz powiedzieć, że mimo wszystko mamy do czynienia z przypadkami uprowadzeń? - Scully otarła wargi
serwetką.
Komputer | Opowiadania | X-Files | Przystań
ussocean.gwflota.com
Strona 3 z 9
2001-12-11 13:18
Przystań
Autor: Barbara Gil-Knap
- Dlaczego mimo wszystko? Uważam, że twoje "możliwe i prawdopodobne" przypadki śmierci klinicznej
są równie "możliwe i prawdopodobne" jak moja interpretacja jako przypadków uprowadzeń.
- Jeżeli jako dowód traktujesz tylko zeznania młodego Jasona Cliffa, to chyba nie sądzisz, że przyznam ci rację.
- Scully, ty nie przyznałabyś mi racji nawet, gdybym ci przyprowadził Obcego za rękę. Scully nawet nie podjęła
próby repliki.
- Jason opowiadał o małych, szarych ludzikach, powielając jeden z wielu scenariuszy spotkań piątego stopnia,
które znajdują się w Archiwum.
- To nie znaczy, że nie czyta prasy brukowej, czy marnej SF.
- Scully, ranisz moją duszę...
- Jedz lody zanim stopnieją.
- Obejrzałem jednak dokładnie nie tylko jego akta, ale również jego samego i znalazłem znamię w kształcie
trójkąta równobocznego na lewym barku oraz bliznę, podobną do twojej, u nasady szyi.
Scully mimowolnie sięgnęła dłonią do karku, jednak powstrzymała się w połowie ruchu, nagle zawstydzona.
Nie umknęło to uwadze Muldera, który jednak niezbyt udolnie udał, że tego nie dostrzega.
- Pozostałe przypadki także zgadzają się z aktami znajdującymi się w Archiwum.
- Wiesz, Mulder, mam wrażenie, że w Archiwum znajdują się akta, które pasują do każdego wypadku. Nawet
motylica wątrobowa może zostać podciągnięta pod akt okaleczania bydła...
- Scully, nie mogę walczyć z kimś, kto na cios pięścią odpowiada uderzeniem siekierą.
- Dobrze, poddaję się, przynajmniej do czasu, kiedy zdobędziemy więcej materiałów. Co teraz, chcesz
porozmawiać z ofiarami?
- Nie, jest jeszcze wcześnie, chodźmy do fabryki. Chcę ją oglądnąć, jeszcze zanim porozmawiam z ludźmi,
przynajmniej będę mógł sobie wyobrazić tło ich opowieści.
- Jeżeli ktokolwiek ci coś opowie - mruknęła Scully.
- Proszę?
- Chodźmy się przebrać, nie będę biegać na obcasach po rusztowaniach.
Teren Frisco Inc.,
Droga 72
Godzina 18 43
- Mulder, pomijając oczywisty fakt, że jestem lekarzem, nie elektronikiem i nie znam się na tych wszystkich
rupieciach - wysapała zirytowana Scully - to widzę, że klimat Montany nie sprzyja co bardziej skomplikowanym
sprzętom. Jak myślisz, czy to może jeszcze funkcjonować?
Scully podniosła kawałek czegoś, co rzeczywiście trudno było zidentyfikować, z czego sypała się całymi płatami
rdza.
- Scully, rozumiem, że jesteś zmęczona - westchnął Mulder, - ale chciałbym być pewien, że w żadnym z łatwiej
dostępnych miejsc nie spotkamy niczego podejrzanego. Proszę.
Mulder proszący? No tak, sprawa dotyczyła uprowadzeń a jedynie w tych przypadkach, gdy Mulder stawał
się z jednej strony rozdrażniony, z drugiej uprzedzająco miły. Znała powód obu tych zachowań - zniknięcie
Samanthy i jej uprowadzenie przez Duanne'a Barry'ego.
- Nie możemy tego skończyć jutro? - zapytała już tylko dlatego, żeby nie poddać się bez słowa.
- Scully, już tak niewiele zostało, jutro oglądnęlibyśmy drogę 72 i porozmawialibyśmy z ludźmi. Słuchaj,
rozdzielmy się, ty skończysz tę halę z suwnicą, ja tę obok, dobrze?
- Dobrze - udało się jej nawet uśmiechnąć.
Mulder popchnął ciężkie drzwi ze szkła i metalu, zamknęły się za nim z łoskotem, który odbił się echem
po wysokich ścianach. Przez chwilę rozważał, czy powinien wrócić i przeprosić, Scully nienawidziła trzaskania
drzwiami a ostatnie, co było mu teraz potrzebne to rozdrażniona partnerka. Gdy była zła, zamykała się na jego
argumenty. Co wcale nie znaczyło, że miał jakąkolwiek szansę na przekonanie jej, że to miejsce mogło być
tajną bazą, testująca technologie Obcych. Świadczył o tym choćby i ten drobny fakt, że bazę zlikwidowano
w 1995 roku, kiedy to pewne grupy w Senacie naciskały na Clintona w sprawie likwidacji mocno obciążających
budżet tajnych baz wojskowych. Chcąc uratować słynne bazy Area 51 i 19 niedaleko Groom Lake, zgodzono
się na likwidację kilku pomniejszych ośrodków. Jak ten. Prawdopodobnie...
Nagle zainteresowała go dziwna aparatura znajdująca się niemal na środku pomieszczenia. Wydawała się być
świetnie zachowana i Mulder zastanawiał się, czy widzi jedynie odblaski zachodzącego słońca, czy też błyskają
niektóre z diod kontrolnych? Ruszył przed siebie z oczami utkwionymi w maszynie, nie zauważył grubego kabla,
leżącego mu na drodze. I, jak zwykle, miał pecha - nie skończyło się na zwykłym potknięciu. Gdy tylko czubek
jego buta zetknął się z kablem, poczuł potężny wstrząs. To było prawie tak samo, jak wtedy, gdy nieświadomy
rozmiarów awarii, usiłował włączyć korki w swoim, pogrążonym w ciemnościach, mieszkaniu. Ledwo podniósł do
góry klapkę bezpiecznika, poczuł coś, co mógłby porównać tylko z kopnięciem prosto w serce. Tamto uderzenie
posłało go prosto na przeciwległą ścianę, skutecznie pozbawiając tchu. Wtedy jednakże skończyło się tylko
na obolałych plecach i poparzonych palcach. I na okazjonalnym chichocie Scully. Teraz jednak "kopnięcie"
wydawało się wypychać mu całą krew z serca. Stracił przytomność zanim jeszcze jego ciało zetknęło się
z ziemią.
Kiedy się obudził było ciemno. "Ciemno? Dlaczego to tak długo trwało?" - zastanawiał się niemrawo. "I dlaczego Scully..."
- Scully! - krzyknął w dzikiej panice. - Scully!
Komputer | Opowiadania | X-Files | Przystań
ussocean.gwflota.com
Strona 4 z 9
2001-12-11 13:18
Przystań
Autor: Barbara Gil-Knap
Poderwał się, ale zawrót głowy powalił go ponownie na miękkie poszycie. Miękkie poszycie? Dopiero teraz
zorientował się, że leży na miękkim i mokrym mchu, zaś wokół siebie ma otwartą przestrzeń, nie zaś halę
fabryczną. Kilka następnych sekund i głębokich oddechów przywróciło mu jasność umysłu. Podświetlone
wskazówki zegarka pokazywały 22:03. Minęły zatem przynajmniej cztery godziny. Cztery godziny, podczas
których... co właściwie się stało? Doskonale pamiętał, co zaszło w fabryce, zdawał sobie też sprawę, że przez
jego ciało, w tym mózg, przepłynęła potężna dawka elektryczności, która mogła co nieco pomieszać
w delikatnej strukturze neuronowych połączeń. Niemniej jednak, czuł się świetnie, zniknął nawet ból głowy,
który przedtem delikatnie, ale uporczywie dawał znać o sobie. Wstrząsy elektryczne jako lekarstwo na ból głowy
wydały mu się być jednak zbyt drastyczne. Przez chwilę rozważał, czy przypadkiem nie został uprowadzony,
niemniej jednak nie odczuwał żadnego ze znanych mu objawów "syndromu uprowadzonych", poza tym jako
człowiek już kiedyś porażony prądem, znał skutki jego działania - nie, jednak nie został uprowadzony, tylko jak
ostatni głupek potknął się o niewłaściwy kabel. Post factum uświadomił sobie, że to oznacza, iż opuszczona
fabryczka nie jest jednak pozbawiona dopływu energii. Miał nadzieję, że tylko on odczuwa na sobie skutki
niewłaściwego kroku. Wyciągnął z kieszeni kurtki latarkę. Mocny strumień światła wyłonił z ciemności zielone
liście i szpilki pobliskich drzew - i nic więcej. Po dłuższej chwili zdecydował, że najprawdopodobniej sam opuścił
teren fabryki, zaliczył spacer po lesie, nie wiedząc, co czyni i ponownie zemdlał. Scully go zabije. Jeżeli nawet
tym razem nie będzie do niego strzelać, to jad w jej głosie powali go bez trudu. Szczególnie, jeśli zdążyła
zorganizować akcję poszukiwawczą, podczas gdy on beztrosko włóczył się po lesie. Wyciągnął komórkę,
właściwie nie bardzo spodziewając się, że zadziała pośrodku lasu. I miał rację, kiedy ją włączył, zabłysła
na moment, po czym ściemniała. No tak, kolejna komórka, którą należy spisać na straty. Miejmy nadzieję,
że ucierpiała bardziej, niż mój mózg - pomyślał z nadzieją Mulder. No, pora ruszać w drogę, nad strategią
ratowania życia pomyśli po drodze. Rozejrzał się dookoła. Od razu stwierdził, że poszukiwanie kierunku
północnego na podstawie obserwacji, z której strony rośnie mech na drzewach, może sobie darować. Rósł
równo z każdej strony. Niebo było zachmurzone a kompasu nie brał ze sobą, nie planując wyprawy
krajoznawczej. Jeden z kierunków wydał mu się jednak jakby bardziej właściwy, ruszył zatem przed siebie,
użytkując ledwie widoczną, wąską ścieżkę, wydeptaną raczej przez leśnie zwierzęta, niż przez ludzi.
Ścieżka to zanikała, to pojawiała się znowu, raz szeroka i wygodna, raz niemalże niewidoczna pośród paproci.
Po dwóch godzinach marszu Mulder postanowił odpocząć chwilę na powalonym pniu. Coś mu się zdecydowanie
przestało podobać. Po dwóch godzinach marszu jest nadal pośrodku pustkowia - dobrze, może obrał zły
kierunek, teraz już trochę za późno, żeby go zmieniać. Ale - jego dżinsy są wilgotne a na twarzy pod okiem
pulsuje paskudne otarcie, ślad bliskiego spotkania z gałęzią sosny, która "wyskoczyła" na niego z ciemności.
Jakim zatem sposobem dwie godziny temu znalazł się pośrodku lasu w suchym ubraniu i bez guza, jeżeli nawet
nie używał latarki? Wyciągnął ją przecież z kieszeni kurtki!
- Mulder! Nie baw się prądem! - ostrzegł się po fakcie. Cokolwiek wstrząs elektryczny pomieszał w jego głowie,
zrobił to tak skutecznie, że nie miał najmniejszej szansy rozwikłać tego samodzielnie. - Coś mi się zdaje, Scully,
że nie będę musiał udawać amnezji - nawiązał do wymyślonej po drodze strategii "ochrony tyłka" - ja naprawdę
czegoś tu nie łapię.
Westchnął i wstał. I w tej chwili poczuł, jak obrany uprzednio kierunek przyciąga go niemal magnetycznie,
tak jakby potężny wicher pchał go w plecy, choć gałęzie drzew ledwo poruszał delikatny powiew. - Co, u licha?!
- mruknął i w naturalnym odruchu spróbował zawrócić.
To było obrzydliwe. Słońce wybuchło mu w głowie, oślepiając go i rozpryskując jej zawartość po wnętrzu
czaszki. Żołądek skurczył się w maleńką, lodowatą kulkę, wyrzucając na zewnątrz całą swoją zawartość.
- Wstrząśnienie mózgu, to musi być wstrząśnienie mózgu - wymamrotał Mulder, kiedy był już do tego zdolny.
Nie mając innego wyjścia ponownie ruszył przed siebie. Zdecydowanie NIE podobała mu się ta narzucona
marszruta, ale już sama myśl o oporze powodowała protesty żołądka.
Scully podskoczyła, kiedy za Mulderem drzwi zatrzasnęły się z łoskotem. - Czy ten człowiek nie wie, ile ma siły?
- pokręciła głową i ruszyła przed siebie, by najpierw zbadać górną część hali.
Była w połowie wysokiej drabiny, kiedy usłyszała wysoki krzyk Muldera, zduszony nagle i ułamek sekundy
potem potworny łomot.
- Mulder! - odwróciła głowę, w kierunku drugiej hali w samą porę, żeby zobaczyć, jak pęka szklana tafla
w drzwiach, za którymi był Mulder, i jak przelatuje przez nie około półmetrowej średnicy metalowy pierścień
o poszarpanych brzegach. Równie nagle jak wybuchł hałas, zapadła cisza.
- Mulder! - jej głos rozpłynął się bez odpowiedzi.
W dzikim pośpiechu zaczęła schodzić po drabinie, w pewnej chwili nie trafiła na szczebel, omal nie spadając
z wysokości przeszło pięciu metrów. Gdzieś na marginesie świadomości zarejestrowała ból przygryzionego
języka i stłuczonej szczęki, zsunęła się na sam dół i wypadła przez szczątki drzwi. Zrobiła tylko krok i poczuła
jak zarówno włosy na głowie, jak i drobne włoski na twarzy i dłoniach, unoszą się. Wzdrygnęła się. To, co
zobaczyła praktycznie odebrało jej oddech. Środek hali był całkowicie pusty, wymieciony do czysta - wszystkie
urządzenia, maszyny, fragmenty aparatury piętrzyły się w stosach pod ścianami, jakby wypchnięte poza zarys
ogromnego okręgu. Wrażenie było zbyt silne - Scully odruchowo spojrzała na sufit, spodziewając się znaleźć
tam okrągłą dziurę. Kiedy jednak sufit okazał się być nienaruszony, poczuła złość na samą siebie. - Co, nie ma
latającego spodka? - odetchnęła głęboko i zaczęła korzystać z szarych komórek.
Kiedy dotknęła najbliższego fragmentu rury i naelektryzowane włosy opadły, zdała sobie sprawę, że to,
co widzi, to efekt działania potężnego pola magnetycznego, tak silnego, że zmagnetyzowało a następnie
odepchnęło wszystko, co znalazło się w jego zasięgu.
Komputer | Opowiadania | X-Files | Przystań
ussocean.gwflota.com
Strona 5 z 9
2001-12-11 13:18
Przystań
Autor: Barbara Gil-Knap
- Mulder, co ty uruchomiłeś? - jęknęła i bezradnie rozglądnęła się dookoła - Mulder! - krzyknęła jeszcze bez
większego przekonania i sięgnęła po telefon, żeby poprosić szeryfa o zwołanie ekipy, która przeszukałaby
to złomowisko, by odnaleźć Muldera - oby jeszcze żywego. - Mulder, proszę cię, wytrzymaj.
Minęła kolejna godzina marszu przez dziwnie cichy las, gdy Mulder zobaczył poświatę, rozjaśniającą szczyty
sosen przed nim. Zgasił latarkę - nie, to nie było złudzenie. Przez moment zastanawiał się, czy być może udało
mu się wrócić na teren Frisco, ale nadzieja ta szybko się rozwiała. Otwarła się przed nim polana, pośrodku
której stał duży, drewniany dom. Z jego okien, a prawie wszystkie były oświetlone, padały na okoliczne drzewa
wyraźne, białożółte smugi. Nisko nad ziemią snuła się ciemna warstwa mgły, co sprawiało wrażenie, jakby dom
był zawieszony wśród chmur. Mulder stanął na polanie - i w tej samej chwili otworzyły się drzwi domu.
Na drżącej powierzchni oparu zajaśniała jeszcze jedna smuga, kończąca się tuż u stóp Muldera, który poczuł się
- zaproszony. Światło było jasne i ciepłe, w ułamku sekundy ujrzał obraz, podawany przez stare opowieści:
żeglarz, wypływający na wiele miesięcy w niebezpieczną podróż, jego ukochana, żegnająca go we łzach
i stawiająca na parapecie okna świecę; żeglarz, zmęczony po pełnej przygód podróży, wracający na
nadwerężonym sztormami okręcie i widzący jasną niczym latarnia świecę, która nadal płonie w oknie ukochanej
- obiecującą odpoczynek i bezpieczną przystań. Zaledwie wizja ta przemknęła mu przez głowę, w drzwiach
ukazała się postać wysokiego i barczystego mężczyzny, trzymającego w ręce zapaloną przenośną latarenkę.
Mężczyzna podniósł do góry światło, które padło mu na twarz. Z pewnością przekroczył już pięćdziesiątkę, łysiał
i mocno szpakowate włosy ostrzygł na jeża, był jednak zdecydowanie przystojny.
- Wejdź wędrowcze.
I Mulder bez słowa przyjął zaproszenie.
- Jestem Fox Mulder - znalazłszy się w przestronnym hallu wyciągnął rękę do gospodarza.
- Peter Fisherman.
Nie trzeba było być empatą, by wyczuć aurę, roztaczaną przez gospodarza - to był człowiek, który doskonale
wiedział, czego chce i całe życie dążył do tego ze spokojną pewnością siebie.
- Piękny dom - Mulder wykonał nieokreślony gest.
Gospodarz patrzył na niego bez słowa, cała ta scena była nienaturalna, jakby... jakby on sam mówił co innego,
niż myślał, a gospodarz czekał na jego decyzję. Z drugiej zaś strony, cały czas czuł się mile widzianym
i oczekiwanym gościem.
- Chciałeś o coś zapytać - pomógł mu wreszcie gospodarz, podając mu jednocześnie ręcznik i odstawiając
latarenkę na wysoki stół pośrodku hallu.
Mulder zastanawiał się gorączkowo, czy ma opowiedzieć o przymusie wędrówki do tego miejsca, o tym,
że w jakiś nieokreślony sposób wydaje się mu ono znajome, czy też przypisać te wrażenia przebytemu
wstrząsowi.
- Wiem, że nigdy tu nie byłem - oddał gospodarzowi wilgotny ręcznik, próbując dłonią doprowadzić zmierzwione
włosy do ładu. - Ale ten dom wydaje mi się znajomy.
- I powinien - Peter poprowadził go do saloniku, oświetlonego tylko lampami naftowymi i ogniem na kominku.
- Nie rozumiem... - zaczął Mulder. - To dom pośrodku lasu, nigdy tu nie byłem, nawet przypadkiem,
zapamiętałbym.
- Tylko dla ciebie to dom pośrodku lasu.
-?
- Inni postrzegają go jako poczekalnię, tunel światła...
- ... czy to znaczy, że umarłem? - zapytał Mulder po dłuższej przerwie wypełnionej intensywnym myśleniem.
- Umarło twoje ciało - spokojnie potwierdził gospodarz.
Mulderowi nagle zakręciło się w głowie, gospodarz poprowadził go i posadził w głębokim fotelu.
- Jeżeli - odetchnął z pewnym trudem. - Jeżeli moje ciało nie żyje, to jak mnie może kręcić się w głowie?
- To przyzwyczajenie - Peter zajął miejsce w sąsiednim fotelu. - Jedyne, co zna twój umysł i dusza,
to świadectwo twoich zmysłów. Minie wiele czasu zanim przyzwyczaisz się do nowej percepcji świata.
Mulder pokiwał głową, przygryzając dolna wargę.
- Więc to znaczy, że moja... jaźń tak pojmuje to, co jest po śmierci? - nadal nie wierzył że nie żyje, czuł, tak
samo jak zawsze, dotyk wilgotnych włosów na karku, ukłucia bólu z ranki pod okiem, rytmiczne uderzenia
serca... A jednak było coś, czego już dawno nie zaznał - spokój. Zawsze żył w ruchu, ciągłym pośpiechu
i niepokoju. Coś w atmosferze tego miejsca mówiło mu, że teraz jest czas na wszystko.
- Tak - padła kolejna, spokojna odpowiedź.
- Nie jestem... nie byłem religijny.
- Byłeś raczej typem agnostyka. A ten wizerunek przejścia pomiędzy życiem i śmiercią był ci najbliższy, dawał
ci największy komfort.
- Robicie tę uprzejmość każdemu, Peter?
- Daruj sobie tę ironię - nic nie było w stanie zmącić spokoju gospodarza. - Nie chcemy, by Podróżni trafiali
do nas zszokowani. Tak jest znacznie lepiej. Wystarczająco okropny jest już sam fakt, że nie żyją. Przynajmniej
dla nich.
Mulder wstał i oparł dłonie o ciepły kamień, obramiający kominek.
- Jeżeli to jest przedsionek, to co czeka mnie dalej, Piotrze Rybaku? Dlaczego moja dusza agnostyka wrzuciła
do tego obrazu ciebie, jako mojego przewodnika?
- Przyjemnie jest podyskutować z kimś inteligentnym - z wyraźnym zadowoleniem uśmiechnął się gospodarz. Zostałeś wychowany w wierze chrześcijańskiej i te obrazy zapadły w ciebie dużo silniej, niż mógłbyś
przypuszczać. Twoja głoszona negacja wiary tak naprawdę nigdy nie sięgnęła aż negacji istnienia Boga. Bądź
szczery, negowałeś jedynie rytuały religijne. Jak wielu w obecnych czasach...
Komputer | Opowiadania | X-Files | Przystań
ussocean.gwflota.com
Strona 6 z 9
2001-12-11 13:18
Przystań
Autor: Barbara Gil-Knap
Przerwał na chwilę i podniósł głowę, jakby w odpowiedzi na ripostę niewidocznego rozmówcy.
- Zdradzę ci tajemnicę. Bóg istnieje. Nie ma imienia w żadnym z ludzkich języków, lecz istnieje. Jest
nieskończonością, którą zrozumiesz, kiedy wyzwolisz się spod władzy twoich ludzkich, niedoskonałych zmysłów.
I w jego nieskończoności znajduje się miejsce dla każdego. Jego własne miejsce - powiedział miękko. - Teraz
odpocznij.
Gospodarz wyciągnął rękę, jakby chcąc wziąć Muldera pod ramię, ale ten usunął się i Peter nie nalegał.
Z hallu wychodził długi korytarz, pokryty ciemną boazerią, surowy i dłuższy, niż wskazywałyby na to wymiary
domu. Mijali szereg ciemnych, jednakowych drzwi; za niektórymi panowała cisza, zza niektórych dobiegał
szmer rozmowy, jeszcze zza innych - jakby szloch.
- Czy to inni? Co zastanę za tymi drzwiami? - Mulder przystanął i odwrócił się do Petera.
- Tylko to, co sam tam zabierzesz - brzmiała odpowiedź udzielona tonem, wykluczającym jakiekolwiek dalsze
indagacje.
- To tutaj - Peter wskazał na drzwi, takie same, jak wiele poprzednich. Mulder położył dłoń na klamce.
- Obojętne, co czeka mnie za tymi drzwiami - zaczął niskim, zduszonym głosem - muszę ci zadać pytanie.
Jedno - popatrzył gospodarzowi prosto w oczy. - Czy Samantha, moja siostra, umarła? Czy została porwana
przez Obcych? Szukałem tej prawdy przez całe życie, czy mogę poznać ją po śmierci?
- Jeszcze nie pora na te odpowiedzi - Peter potrząsnął głową, również patrząc Mulderowi prosto w oczy. Wejdź, nie bój się.
I Mulder wszedł bez słowa, bo nic, co przychodziło mu do głowy nie wydawało mu się adekwatne.
Po drugiej stronie drzwi był pokój, dokładnie taki, jaki Mulder spodziewał się ujrzeć w tym domu - duży,
o ścianach z pociemniałego drewna, ogromnym oknie i podłodze pokrytej wzorzystym dywanem. Pod oknem
stało wielkie, ciężkie biurko z zapaloną lampą o zielonym kloszu, druga, identyczna stała na malutkim stoliku
przy łóżku. A na łóżku, kontrastując z bielą poduszki, leżała książka. Gruba, oprawna w czarną skórę,
z czerwonymi i złotymi literami na okładce. Jego imieniem.
Mulder zrzucił kurtkę i usiadł na łóżku, chcąc przewertować książkę. Ale jej karty były puste. W zamyśleniu
przyglądał się książce, kolejny raz odczytując swoje imię, aż przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, stało się
zlepkiem dziwnie brzmiących głosek. I wtedy go olśniło - to, co trzymał w ręce, było księgą jego życia. A księgi
życia nie można przewertować, trzeba iść z jej biegiem - od narodzin, aż do śmierci. Aż do śmierci. Podszedł do
biurka, usiadł i położył obie dłonie na księdze, odwlekając moment jej otwarcia. Popatrzył w ciemność za
oknem, a potem zogniskował wzrok na własnym odbiciu w szybie. Nie miał wielkich złudzeń - jego życie
przedstawiało mu się równie mroczne, jak ciemność poza szybą i równie samotne, jak odbicie w niej. Kto będzie
go wspominał, gdy jego ciało stanie znowu pierwotną materią? Matka - nieszczęśliwa, że żyje, choć odeszły już
jej dzieci? Scully - której przyjaźń była w jego życiu czymś absolutnie wyjątkowym? Kto?
Otworzył księgę. I z punktu został porażony. To nie słowa i obrazy tworzyły jej treść. To uczucia. Te same,
które upychał poza budowane latami mury wokół siebie i w sobie. "Nawiedzony" Mulder - zawsze ironiczny,
twardy i odporny na ciosy. Księga rozbijała w proch tę fasadę, wydobywając to wszystko, co przeżył
z identyczną, jak wówczas intensywnością. Każde niewypowiedziane proszę, przepraszam, kocham, wybaczam wdarło się w jego duszę, powaliło go swoim ciężarem. Każda czarna myśl z tysięcy nieprzespanych nocy, każde
pożądliwe spojrzenie w lufę naładowanego pistoletu. Każda jasna chwila, która powodowała, że żył nadal.
Pieszczoty kobiecych dłoni i ust, żarliwe oddechy, splątane w łagodnym mroku przyjaznych nocy. I spokojna
obecność bratniej duszy.
Kto dokonał wyboru kamieni milowych jego życia? Co spowodowało, że nie zobaczył tu żadnej z gorzkich nocy
po zniknięciu Sam, gdy rodzice, płacząc, obwiniali się wzajemnie? Dlaczego tak poraziło go wspomnienie nocy,
którą spędził u boku Scully na prośbę jej siostry, rozmawiając z jej duszą, błądzącą w nieskończoności
i trzymając ją za rękę? W swojej księdze nie znalazł żadnych odpowiedzi, bo księga była jedynie intensywnością
jego życia. Wszystko, co tłumił, wybuchło teraz, roztrzaskując jego duszę na miliardy kawałków, by posklejał ją
od nowa, w jedną krótką i nieskończenie długą noc.
Z westchnieniem wrócił do rzeczywistości. Był znużony. Księga przed nim leżała otwarta na ostatniej, pozornie
pustej stronie. Za oknem świat składał się z tysięcy odcieni szarości i cieni. Szyba nie ukazywała już jego
odbicia. Stał się przezroczysty. Ta część jego umysłu, która nadal pracowała analitycznie podsumowała
"przeczytaną" księgę. Jego życie było puste, przezroczyste, życie tchórza. Och, mógł sobie być dzielny, rzucając
się z gołymi rękami na uzbrojonego przeciwnika, mógł być bohaterski, ratując cudze życie z narażeniem
własnego. Był jednak tchórzem, nie pozwalając nikomu zbliżyć się do siebie. Bał się, zwyczajnie się bał, że ów
ktoś zniknie - jak jedyna osoba - którą, przyznawał, że kocha - Sam. Udawał, nawet przed sobą, że jest zbyt
pochłonięty swoją misją, znalazł wymówkę, by nie angażować się w nic poza tym. By nie angażować się
w życie. Tak, gdy pojawiła się Scully zrobił wyjątek - na chwilę. Bo odebrano mu ją. I chociaż wróciła,
śmiertelna choroba pozostała w jej ciele i w jego umyśle. I wmówił sobie, że Sam i Dana zapłaciły zbyt wysoką
cenę za uczestnictwo w jego życiu. I znów został sam w swojej, odbudowanej z mozołem, fortecy. Oderwał
wzrok od różowiejącego świata za oknem i poczuł, że miejsce, które wczoraj mamiło go obietnicą spokoju,
przestało być przyjazną przystanią, zamieniło się w smutek i gorycz. I z przerażeniem uświadomił sobie, że być
może jest to jego własne, prywatne piekło. W nieskończoności odnalazł swoje miejsce, równie przerażające, jak
życie, które prowadził.
Z bezsilną złością cisnął księgę w kąt. Tylko tyle było warte jego życie. Niczego nie dokonał - nie odkrył
tajemnicy zniknięcia Sam, nie posadził drzewa, nie wybudował domu, nie spłodził syna. Nie potrafił
obdarowywać życiem, potrafił go tylko odbierać. Niech więc i tak będzie - każdemu wedle jego zasług.
Śmiertelnie zmęczony opuścił głowę na splecione ręce i zasnął.
Komputer | Opowiadania | X-Files | Przystań
ussocean.gwflota.com
Strona 7 z 9
2001-12-11 13:18
Przystań
Autor: Barbara Gil-Knap
Obudził się nagle, czując czyjąś obecność. Obrócił się gwałtownie wraz z fotelem. Stała tuż przed nim, piękna
tak nieziemską pięknością, że nie byłby jej w stanie opisać. Była esencją kobiecości, ucieleśnieniem jego
marzeń. I patrzyła na niego ze smutkiem, dorównującym jego smutkowi.
- Jesteś aniołem? - to praktycznie nie było pytanie a stwierdzenie.
- Przyszłam po ciebie, Fox - uśmiechnęła się cieniem uśmiechu, który nie sięgnął jej oczu.
- Już czas?
- Nie, Fox - jej dotknięcie było chłodne i elektryzujące. - Musisz zadecydować. Przeczytałeś księgę swojego
życia. I nie znalazłeś w niej tego, czego szukałeś. Kiedy mówiła, jej palce przesuwały się po dłoni Muldera.
Nie wytrzymał tej niemal pozbawionej fizyczności rozkoszy i cofnął rękę. Nie chciał płakać. Nie teraz.
- Możesz stąd odejść, Fox. Jeszcze nie nadszedł twój czas. My poczekamy - mówiła powoli, oddzielając
poszczególne słowa, jakby mówiła do malutkiego dziecka i chciała być dobrze zrozumiana.
Mulder poczuł nagły przypływ gniewu, tak silnego, ze groził zerwaniem wszystkich tam. Jakże to tak? W ciągu
nocy dowiedzieć się, że się umarło, przeżyć od początku swoje życie i dowiedzieć się, że ktoś zadecydował - nie
pasujesz tu, idź i nie grzesz więcej?
- Możesz pozostać, twoja dusza odnajdzie wreszcie spokój, którego tak pragniesz, musisz jednak być
cierpliwy... - głos kobiety był aksamitny.
Mulder zreflektował się. Druga szansa... Ile razy pragnął, żeby jego życie zaczęło się od nowa...
- Nie, twoja przeszłość się nie zmieni.
- Wiem - wyszeptał. - Dziękuję.
Pod wpływem impulsu zerwał się do biegu, wypadł przez otwarte drzwi pokoju, jego kroki głucho zadudniły
po korytarzu, potrącił i przewrócił stolik w hallu, co nie zatrzymało go w pędzie. Jednym szarpnięciem otworzył
nie stawiające oporu drzwi, które odbiły się od ściany i zamknęły za nim z trzaśnięciem.
I w tej sekundzie świat przestał istnieć. Jakby ktoś wyłączył wszystkie jego zmysły.
Pierwszym wrażeniem, które do niego dotarło, było, że ktoś go dusi. Zebrał siły i odepchnął napastnika, głęboko
wciągając powietrze. I jęknął, kiedy mostek i żebra zaprotestowały tępym bólem. Hej, znał ten ból. Masaż serca
- tak bolą żebra po masażu serca. Zamrugał. Tuż obok niego podnosiła się do siedzącej pozycji Scully, z tak
dziwnym wyrazem twarzy, że nie potrafił go rozszyfrować. I nagle, bez ostrzeżenia, runęły na niego
wspomnienia tego, co się stało. Umarł; żyje; to była śmierć kliniczna; życie po życiu; nadal czuje smak warg
Scully; uderzył ją... Burza w jego głowie cichła. Leżał w znanej sobie wysokiej hali, która jednak wyglądała,
jakby po przejściu tornada. Scully siedziała teraz za jego plecami, unosząc go lekko, żeby ułatwić mu
oddychanie. Z oddali przybliżał się dźwięk syreny, nie jednej, kilku, Scully coś mruczała, chyba do siebie,
z wargami gdzieś na czubku jego głowy. Popatrzył do góry, prosto w jej oczy.
- Jak długo? - wiedział, że zrozumie.
- Około dziesięciu minut - była lekko zdyszana, nic dziwnego, wdmuchiwanie powietrza w jego płuca musiało
być nie lada wysiłkiem.
Mulder pomyślał o tym wszystkim, co powinien teraz powiedzieć i zrezygnował. Jeszcze przyjdzie na to czas.
- Miałaś rację Scully, to było życie po życiu...
Nie dbając o to, że coraz bliżej słychać było nadchodzącą ekipę ratowniczą, odwrócił się, obejmując ją w pasie
rękami i odszukał miejsce, w którym słychać było spokojny, równy rytm jej serca. A kiedy poczuł, że i ona
go obejmuje, zrozumiał, że właśnie dopłynął do portu - tu była jego przystań.
Epilog
20 września 1997
Teren Frisco Inc.,
Godzina 15 32
Mulder siedząc w samochodzie w milczeniu patrzył na olbrzymi generator prądu, który rozmontowywała
sprowadzona przez szeryfa ekipa.
- Nasi fachowcy twierdzą, że po pierwsze, pierwszy raz widzą tak dziwny typ generatora, po drugie, że układ
elektryczny zachował się tu jak gigantyczne, wysokopojemne ogniwo - Scully oparła się o maskę samochodu
tuż przy nim. - Wiesz, mimo, że jest rozładowane, po pewnym czasie potrafi odzyskać część swojej mocy.
Okablowanie tego miejsca jest też tak dziwne, że tworzące się prądy wirowe powodowały anomalie
magnetyczne, które odczułeś na własnej skórze.
Mulder nie opanował mimowolnego wzdrygnięcia. Scully stanęła przed nim i położyła mu rękę na ramieniu.
- Nie chcę na ciebie naciskać, Mulder - mówiła przyciszonym głosem - ale widzę, że sam nigdy
się nie zdecydujesz. Co się z tobą działo?
- Scully - ku jej niebotycznemu zdumieniu objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. - Umarłem, przeżyłem
w ciągu tych siedmiu minut całe życie i dano mi jeszcze jedną szansę. Nie zamierzam jej zmarnować.
Scully opowiedziała mu wydarzenia minionego wieczoru widziane jej oczami. Kiedy szeryf potwierdził, że pojawi
się razem z ludźmi w ciągu dwudziestu minut, ruszyła na poszukiwania na własną rękę. To był czysty
przypadek, że znalazła go od razu, że nie przygniotło go nic tak ciężkiego, czego nie potrafiłaby odsunąć,
że poza małym otarciem pod lewym okiem był cały. Poza jednym drobiazgiem - jego serce nie biło, jego płuca
Komputer | Opowiadania | X-Files | Przystań
ussocean.gwflota.com
Strona 8 z 9
2001-12-11 13:18
Przystań
Autor: Barbara Gil-Knap
nie oddychały. Mózg jest najdelikatniejszym organem ludzkiego ciała, subtelna pajęczyna neuronów umiera,
gdy pozbawić ją tlenu choćby na parę minut. Rozpaczliwe wysiłki Scully, by przywrócić funkcjonowanie
opornemu ciału, Mulder nadal odczuwał boleśnie przy gwałtownych ruchach. A co tam, niech boli, tylko utrata
życia jest nieodwracalna.
- Znowu mnie uratowałaś.
- Jeśli myślisz, że odpowiem ci tak, jak poprzednio, to się mylisz, zbyt często korzystasz z moich usług uśmiechnęła się do niego i spoważniała. - Zmieniasz temat. Nadal nic nie wiem o twoich doświadczeniach.
- Scully, obiecuję ci, że opowiem ci wszystko, kiedy tylko sam to jakoś poskładam.
- Powiedz mi tylko jedno - Scully mimowolnie dotknęła zawieszonego na szyi krzyżyka.
Mulder wstał i wyszeptał jej prosto do ucha.
- Twoja wiara nie jest nieuzasadniona - odsunął ją i dodał głośniej, - choć ma chyba niewiele wspólnego
z religią.
W odpowiedzi ma jej pytające spojrzenie potrząsnął głową.
- Później. Teraz, proszę, zawieź mnie do domu.
Komputer | Opowiadania | X-Files | Przystań
ussocean.gwflota.com
Strona 9 z 9
2001-12-11 13:18

Podobne dokumenty