Już w samochodzie Heinz oświadczył, że jego ojciec - Zysk i S-ka

Transkrypt

Już w samochodzie Heinz oświadczył, że jego ojciec - Zysk i S-ka
14
Już w samochodzie Heinz oświadczył, że jego ojciec od lat nie
chodzi do kościoła. Wystąpił z niego, nim Mateusz przyjechał do
Judenfeldu.
— Ale ksiądz widział go wiele razy, chociaż nigdy się nie spotkaliście... — Heinz się uśmiechnął.
— To znaczy?
— Nie będę psuł niespodzianki. Jeszcze chwila.
Wprowadził go do pokoju. W fotelu siedział stary człowiek,
a właściwie wylewał się z niego. Olbrzym, jak syn. Zobojętniały
wzrok. Osunięta dolna szczęka tworzyła cokół dla twarzy.
— Przepraszam, że nie wstanę... — chory stęknął chrypiącym
głosem niczym Marlon Brando w Ojcu chrzestnym. Wskazał ręką
na stojące obok krzesło. Patrzył Mateuszowi w oczy, domagając
się wyraźnie aktu rozpoznania. Na próżno, Mateusz nie miał pojęcia, gdzie mógłby go widzieć. Heinz dyskretnie wyszedł. Konopiuk rozejrzał się po pokoju. Na ścianie za fotelem dostrzegł
fotografię, na której potężny esesman prężył się przed stojącym
w samochodzie Hitlerem. Dzięki temu Adolf nie musiał zadzierać
głowy, patrzył z wyraźnym wzruszeniem na najwspanialszy okaz
rasy aryjskiej.
Starzec obserwował reakcję Mateusza, ale widocznie nie mogąc doczekać się jego komentarza, rzekł:
— To ja. Josef Gall.
71
Ale i nazwisko nie wywołało w Mateuszu spodziewanej reakcji.
Pokręcił głową przepraszająco.
— Syn mówił, że parę lat temu wypisałem się z Kościoła? —
starzec spytał, jakby sprawdzając, czy ksiądz reaguje na cokolwiek.
Mateusz potaknął.
— Syn przyjdzie i ureguluje mój podatek, proszę się nie martwić.
Konopiuk uśmiechem skomentował zapewnienie. Ciężko mu
było wygrzebać jakiekolwiek słowo.
— Zostało mi niewiele czasu. Chcę wyznać księdzu moje grzechy. Te najważniejsze. Drobnicą nie będę się zajmował. — Josef
nieoczekiwanie się roześmiał. Nagle zamknął oczy. — No właśnie, może zacznę, dlaczego się wypisałem. Otóż wystąpiłem na
znak protestu. Razem z kilkoma kolegami. Też żołnierzami. To
było jeszcze zanim ksiądz przyszedł. No więc nigdy się nie spotkaliśmy. Ale miałem informacje od młodego Untertana o tym, co
się dzieje w naszej parafii. Tak, że dużo wiem. Kiedyś Manfred
mi powiedział: koniec świata. Ausländer ma być proboszczem.
Ksiądz się nie obrazi. Untertan ma teraz, powiem krótko, szacunek do księdza. Tak, a ten księdza poprzednik obraził... obraził.
— Kogo?
— Wszystkich, parafię, mnie. Mnie szczególnie. To był narwaniec. Widzi ksiądz, może nie zawracałbym głowy, ale to chyba
dla księdza interesujące... Jestem Jezusem, którego ksiądz zamurował.
W jednej chwili Mateusz wszystko zrozumiał. A więc to jest
Josef Gall, którego śmiertelnie obraził jego poprzednik, Ernst Stecher. To się stało w Wielki Piątek 90 roku. Wielki Piątek jest dla
protestantów absolutnie najważniejszym świętem. Tak jak dla katolików Wielkanoc albo Boże Narodzenie. W czasie pamiętnego
72
kazania Ernst wskazał na fresk za ołtarzem i rzekł uniesionym
głosem: „Gdzie był nasz Jezus w Wielki Piątek? Na pewno nie na
Golgocie. Pewnie poszedł do fryzjera. Jakie piękne loki spływają na jego muskularne ramiona. Gdzie jego korona cierniowa?”
I wtedy z ławek wstało kilkunastu mężczyzn i na znak protestu
opuściło kościół. Znał to wydarzenie z wielu ust. Także od samego Ernsta...
Josef pokiwał głową, jakby dokładnie czytał w myślach Mateusza.
— Proszę mówić... — zachęcił Konopiuk.
— On wiedział wówczas, co chce osiągnąć. Spojrzał mi wtedy w oczy z takim triumfem. Sprawdzał, czy wystarczająco mi dopiekł. — Przerwał na dłuższą chwilę i nagle kontynuował innym
tonem: — Służyłem i wierzyłem bezgranicznie Führerowi. Byłem
ślepy... Do niedawna w ogóle o tym nie myślałem.
— I co sprawiło, że...?
— Syn. — Gall uśmiechnął się. — Powiedział mi, że ksiądz
przebrał się za świnię i że... no... ksiądz jest człowiekiem, z którym powinienem porozmawiać. Zawarłem z synem pewien
układ... Ale niech to pozostanie tajemnicą.
— Oczywiście, niech pan mówi, co panu sumienie dyktuje.
— Do partii wciągnął mnie kurator Fromm. Słyszał ksiądz
o nim?
Mateusz kiwnął głową.
— Pewnego dnia zawezwał mnie do siebie do domu. Był u niego ten malarz, Hrubesch. Spojrzał na mnie z zachwytem jak na
krowę i powiedział: „Świetny Jezus. Będziesz mi pozował. Zawiśniesz na krzyżu” — zaśmiał się. — Wyraziłem jakąś wątpliwość, że wszystkie Jezusy, jakie widziałem... No, że jakoś ich nie
przypominam. „Bo to żydowskie kłamstwo. Prawdziwy Jezus był
Aryjczykiem! Żydostwo jest nie do pogodzenia z chrześcijaństwem!” — zaczął wrzeszczeć.
73
Gall zakrztusił się i dłuższą chwilę nie mógł wyjść z kaszlu.
Sięgnął po lekarstwo ze stolika. Połknął, popił wodą. Po chwili
odetchnął i kontynuował, nieco spokojniej.
— Ten Hrubesch był też trochę narwany. „Jezus nie był Żydem... Rozumiesz? To brednie tego żydowskiego hochsztaplera
Pawła z Tarsu”. Ten Fromm mu co chwilę potakiwał. Co ja będę
się mądrzył nad mądrych, Fromm w końcu to był ktoś, prawa ręka
Untertana, niektórzy mówili, że w ogóle najważniejszy w parafii.
Że Untertan z każdą duperelą do niego lata. Chodziłem do niego
przez dwa tygodnie. Znaczy do Hrubescha. Szkicował, malował.
Ciągle gadał o podłych Żydach. Zresztą kurator Fromm to samo.
Mówili rzeczy nie do uwierzenia, ale tłumaczyli, że to przecież
sam mistrz Marcin Luter tak uczy.
Gall przerwał na chwilę. Albo szukał czegoś w pamięci, albo
nie mógł się zdecydować, czy powiedzieć. W końcu lekko się
uśmiechnął i zaczął:
— O, na przykład, że każdego Żyda poznam po oczach. Mówię: jak to? A on na to: „Prosto, Luter napisał, że gdy Judasz powiesił się i pokichał z wysiłku, to Żydzi przysłali swoje sługi ze
złotymi naczyniami, a potem zjedli i wypili to gówno i mają dzięki temu tak przenikliwe oczy. A ty masz oczy typowego Aryjczyka.
Błękitne jak alpejskie niebo”. Tak gadał. No i to, że już niedługo
wypalimy tę zarazę. Nie chciałem wierzyć, żeby Luter takie rzeczy
mógł pisać. No to przyniósł mi książeczkę O Żydach i ich kłamstwach, no niby autor Marcin Luter... i tam było napisane, że Żydzi są naszą plagą, zarazą, sprawcami wszelkich nieszczęść. Że to
dzieci szatana, dlatego trzeba spalić wszystkie synagogi, ich domy.
I to wszystko na chwałę naszego Pana, na chwałę chrześcijaństwa,
aby Bóg wiedział, że jesteśmy chrześcijanami. Hrubesch był przy
tym, poklepał mnie i mówi: „Tu mamy... — że niby mnie. — Nasz
Jezus wymiecie to wszystko...”
Gall zamilkł, czekając chyba na jakiś komentarz Mateusza.
74
— A ksiądz? Ten Rudolf Untertan był przy tym? — spytał Konopiuk.
— Czasem był.
— I co? Nie protestował?
— Raczej milczał.
— A był pan, jak odsłonili ten fresk na ołtarzu?
— Nie, wyjechałem z Judenfeldu. Fromm już wcześniej wciągnął mnie do Partii i zabierał ze sobą na różne spotkania. Byłem, że
tak powiem, jego adiutantem. No, Fromm to była wielka szycha.
W trzydziestym ósmym dzięki niemu składałem raport samemu
Führerowi. To właśnie to zdjęcie. — Wykonał ruch głową do tyłu.
— Hitler poklepał mnie po policzku i ramieniu. W samochodzie był
też Himmler. Widocznie mnie zapamiętał. Na drugi dzień zawezwał
mnie do siebie. Oj, jaki Fromm był dumny. Dowiedziałem się, że zostaję włączony do jego osobistej gwardii... Mówił, że z takich jak ja
musi się narodzić cała armia. No to ksiądz wie, co to oznacza. Mieliśmy siać, ile się da. Codziennie była inna kobieta, a nieraz i kilka na
dzień, wszystkie chętne, jakby je sam Führer dosiadał... — Gall spojrzał na Mateusza, spodziewając się reakcji, czegoś na kształt podziwu
czy zazdrości. Ten słuchał z przymkniętymi oczami. Nieodgadniony. — W 41 roku z osobistego rozkazu Himmlera zostałem wcielony do 11. Armii Niemieckiej, dowodzonej przez generała Mansteina.
Miałem jechać na Krym, zdobyć naszą prastarą ziemię. Południowa
ojczyzna Niemców, jak mówił Hitler, ziemia Gotów, naszych praprzodków. Mieliśmy tam po wojnie zamieszkać. Każdy z nas miał
dostać tyle ziemi, że szkoda gadać. Byłem przydzielony do Einsatzgruppen. Wie ksiądz, co to było? Szliśmy za frontem i czyściliśmy
po nich. Mieliśmy wymieść wszystkich Tatarów, Gruzinów, Ormian,
a przede wszystkim Żydów. Dostaliśmy zadanie: w niecałe dwa tygodnie usunąć wszystkich... To znaczy... zabić. Do świąt. Kilka tysięcy Żydów, trzeba ich było zestrzelić do dołów. Mróz był potworny. — Gall przerwał. Popił. Mateusz nic nie mówił. „Boże, daj mi
75
światło, pomóż dotrzeć do niego”. — Na początku to było straszne
słuchać, jak ci Żydzi płaczą. — Zaczął i znów urwał, zamknął oczy.
— To nie była łatwa robota. Niektórzy z naszych dostawali na łeb.
Strzelałem, żeby tego nie słyszeć. Żeby już było po wszystkim. Kiedy przyszedł rozkaz, zastanawiałem się, czy to konieczne. Ale Oberführer mi powiedział, że to już koniec wszystkiego. Nie można się
zatrzymać przed metą. Że Hitler jeden na świecie wie, co robić. To
się wydaje dziś takie proste... Pamiętam jedną małą dziewczynkę. —
Gall odkaszlnął. — Jakimś cudem uciekła znad dołu. Tego dnia byłem w kordonie otaczającym. Biegła, aż wpadła na mnie. Przytuliłem
ją na chwilę i pomyślałem, że muszę ją ocalić. Ale jak? — Gall zacisnął powieki. — Strzeliłem jej w główkę. Nie miałaby dokąd uciec.
To było okropne. W końcu dziecko niewinne. Nie miałem wyboru...
Przerwał na chwilę, dając może czas Mateuszowi, ale on milczał.
— Piętnastego grudnia zameldowaliśmy Himmlerowi, że Symferopol jest wolny od Żydów. Judenfrei. Ale to nie była meta, nie daliśmy rady. Ruski to był naród jak... Partyzanci rozleźli się po górach.
Wróciłem do Judenfeldu dopiero w 43 roku. Bez nogi... Byłem sam.
Nie miałem żony, matka zmarła zaraz po tym, jak wróciłem z Krymu,
a ojca w ogóle nie znałem. Untertan, tak, Untertan przygarnął mnie
jak ojciec. Kiedyś mu powiedziałem, że robiłem potworne rzeczy. Nie
chciał słuchać. Powiedział, że nie wolno mi nikomu o tym mówić.
„Wojna ma swoje prawa, jesteś żołnierzem Chrystusa, i to ci ma wystarczyć. Słyszałeś o ofierze Izaaka? Słyszałeś, jak Abraham miał zabić swojego syna? Wyobrażasz sobie, co musiał czuć? Ale Bóg mówi,
że najważniejsze jest posłuszeństwo’’... Przytulił mnie i pokazał podpis na ołtarzu. „Który gładzi grzechy świata”. ,,Nie martw się’’.
Gall zamilkł, oddychał ze świstem. Przymknął powieki i unosił
brwi. Spierał się z kimś wewnątrz swej świadomości.
— Jak ksiądz sądzi... czy to ma jakieś znaczenie, że byłem tym
modelem Jezusa? — spytał po chwili.
76
— Pewnie ma, to znaczy powinno mieć dla pana, kiedy była
wojna...
— A teraz?
Mateusz miał już mu powiedzieć prawdę, że będzie to argumentem przeciw, ale zrezygnował.
— Nie wiem, myślę, że to bez znaczenia. Teraz jest najważniejsze, żeby pan oddał to życie Bogu... Modlił się...
Gall uśmiechnął się.
— Wie ksiądz, ja o tym wszystkim zapomniałem.
— O czym?
— O tym koszmarze, o tym, że musiałem to wszystko robić.
Mówiłem, że zapładniałem prawie każdego dnia. Muszę więc
mieć wiele dzieci, może cały pułk, ale albo o tym nie wiedzą, albo
nie chcą mnie znać. I dopiero kiedy Heinz odnalazł się, tak niedawno... Jego matka przed śmiercią powiedziała mu o moim istnieniu. Piękna była, coś żeśmy sobie tam przyrzekali. Dałem jej
adres, nigdy tego nie robiłem. Bo wie ksiądz, to nie zawsze była
przyjemność, nieraz to była naprawdę ciężka służba i poświęcenie. — Na twarzy Josefa pojawił się uśmiech. — Niektóre były...
no ksiądz rozumie... Dostał imię na cześć Heinricha Himmlera.
A Heinz, on, wie ksiądz, inaczej na to wszystko patrzy... on jest,
jak to mówią, pacyfistą.
Mateusz spojrzał na Galla i wiszącą za nim „chwalebną pamiątkę”. Coś mu tu nie pasowało. Skoro syn był pacyfistą, to co tu
robi ten Hitler?... Josef czytał w jego myślach.
— Nie, to nic dziwnego. Tego zdjęcia tu nie było. Kazałem teraz Heinzowi je powiesić, żeby ksiądz zobaczył, kim byłem. To
taka moja pokuta.
Konopiuk nie mógł pozbyć się wrażenia, że Josef, pokutując,
był jednocześnie dumny. Nie mógł się zdecydować, czy na ścianie
wisi jego wstyd czy chwała.
— Powiedział pan synowi o wojnie, o Krymie?
77

Podobne dokumenty