Ona potrafi przekonać dzieci do warzyw na szkolnej stołówce

Transkrypt

Ona potrafi przekonać dzieci do warzyw na szkolnej stołówce
Wyborcza.pl Wrocław Wiadomości z Wrocławia
Ona potrafi przekonać dzieci do warzyw na
szkolnej stołówce
Natalia Sawka
28.11.2015 09:00
Helena Sebzda (FOT . WOJCIECH NEKANDA TREPKA)
Cały tekst: http://wroclaw.wyborcza.pl/wroclaw/51,35771,19255806.html?
i=13#ixzz3szM2g7BM
Z surówkami jest w stołówce największy problem, bo mięso i ziemniaki dzieci jedzą chętnie,
ale do warzyw muszą się przyzwyczajać. Ostatnio dzieci robiły więc z nich własne
kompozycje na talerzach, a potem zadowolone wszystko jadły - opowiada Helena Sebzda.
Wchodzimy do stołówki w Szkole Podstawowej nr 98 przy ul. Sycowskiej na Psim Polu. Pani Helenka, to taka dobra osoba. Sama urządziła kuchnię. Widzi pani, jak tu pięknie? Te
wszystkie firanki to sama uszyła. Nawet kolorowe obrusiki wyszły spod jej ręki. Każdy
element w tym miejscu jest wyjątkowy - opowiada Anna Motak, dietetyczka i bliska
przyjaciółka pani Heleny.
Rzeczywiście, stołówka, w której pracuje pani Helena Sebzda, to właściwie przytulny kącik
dla dzieci. Maleńkie stoliki przykryte są obrusikami. Stoją na nich doniczki z sałatą,
pietruszką i bazylią, a z nich wystają główki rzodkiewek w postaci różyczek. Ściany są
kolorowe, na nich zdjęcia dzieci przygotowujących surówki i kruche pierniczki.
- Uczniowie, którzy są na zdjęciach, czują się wyróżnieni. Niektórzy z nich sami do mnie
przychodzą i mówią, że też chcą na nich być - mówi pani Helena.
Nie pracuje tu sama. W dużej kuchni, w której jest jeden wielki stół, piec gazowy, zlew
z dwiema komorami i drugi trochę mniejszy, pomaga jej córka.
- W przyszłym roku stołówka ma się powiększyć. Bardzo się cieszę, bo dłużej będziemy
razem z dziećmi. Często tu zaglądają. Z samego rana zachęcam panie ze świetlicy, by
przychodziły tu z uczniami. Wspólnie zrobimy śniadanie. Dzieci układają na kanapce ser,
rukolę i pomidor. Bułeczki opiekamy w piecu. A potem zasiadamy do stołu, by ucztować opowiada.
Rozmowa z Heleną Sebzdą
Natalia Sawka: Co takiego wyjątkowego pani robi, że uczniowie lubią tę stołówkę?
Helena Sebzda: Proszę mi wierzyć, że nic nadzwyczajnego. Kiedy rodzic przyprowadza
swoje dziecko o 7 rano, a odbiera o 17, to nie mam wyboru, muszę stworzyć w tym miejscu
domową atmosferę. Chcę, by dzieci czuły się jak w domu, żeby nie traktowały stołówki jak
restauracji - jemy, wychodzimy i koniec.
Ja też nie traktuję tej stołówki tylko jako miejsca pracy; zarabiam pieniądze, zamykam
stołówkę i koniec. Dzieci są najważniejsze. Kiedy widzę, że któreś odsuwa drugie danie, bo
jest niejadkiem, to próbuję z nim jakoś współpracować. Biorę talerz, nakładam sobie obiad
i siadam razem z dzieckiem. Jemy razem, rozmawiając, co ciekawego było na lekcjach. Mam
300 dzieci do nakarmienia, ale większość znam i wiem, co lubią.
Wspólnie gotujecie?
- Tak, robię warsztaty. Chcę, żeby poczuli się kucharzami. Wszystkim rozdaję kolorowe
fartuszki i papierowe białe czapeczki. Pamiętam, że takie kiedyś pół nocy robiłam. Wspólnie
pieczemy owsiane ciasteczka i robimy szaszłyki z owoców. Na wykałaczki nabijamy np.
ananasa, brzoskwinię, mandarynki, banana czy kiwi. Poznajemy ich smaki i o nich
rozmawiamy. Jedna z mam była zaskoczona, bo jej córka nigdy nie jadła kiwi, a w stołówce
spróbowała i potem już w domu też jadła.
Ponoć potrafi pani dzieci zaciekawić przeróżnymi produktami.
- Tego nauczyła mnie moja babcia. Przychodziła z warzywniaka i kroiła nam wszystkie
kupione warzywa. Z ciekawości zjadaliśmy je wszystkie. Kiedyś dodałam do surówki ziarna
dyni. Dzieci nie wiedziały, co to takiego. Następnego dnia przyniosłam im prawdziwą dynię
i wyjaśniłam, że w środku ma ziarna. Każdy mógł ją dotknąć, powąchać, a potem skosztować
w zupie.
I jedli, bo wiedzieli, co jedzą?
- Oczywiście. Nie chcę generalizować, z tą wiedzą jest różnie. Jedne dzieci znają warzywa,
a inne nie. W doniczce przy wejściu stoi natka pietruszki. Każdy, kto chce, może z niej
zerwać listek i go spróbować. Latem, chodziłam na działkę, do szkoły przynosiłam por,
koperek i szczypiorek. Dzieci nie mają okazji zobaczyć tych warzyw przed przygotowaniem.
Szczypiorek pokroi się na desce i tyle. W stołówce każdy brał go do ręki i próbował.
Okazywało się, że por jest kwaśny, a szczypiorek ostry. W ten sposób dzieci mogły nauczyć
się nowych smaków. Na parapecie postawiłam w ramce informację dotyczącą kiełków
rzeżuchy, słonecznika i brokuła. I wie pani co? Dzieci naprawdę z zainteresowaniem to
czytają.
A kiedy wspólnie piekliśmy chleb, to przyniosłam do szkoły pszenicę i wyjaśniałam, z czego
powstaje mąka. Podobnie było z kaszą. Do różnych miseczek wsypywałam suchą kaszę
jaglaną, gryczaną, jęczmienną i kuskus. Uczniowie z zainteresowaniem poznawali ich wygląd
i konsystencję.
Rodzice ich tego nie uczą, bo nie mają czasu.
- Ale spokojnie można go znaleźć w weekend. Wystarczy w ciągu dnia wspólnie ulepić
ciasteczka. Do przyrządzenia sałatki można zaangażować maluchy, by ją mieszały. Dzieci
najbardziej lubią zupę pomidorową. Nie trzeba ich długo zachęcać do jej wspólnego
przygotowania. Mama może kroić pomidory, tata pietruszkę, a dziecko smakuje, czy zupa jest
odpowiednio przyprawiona. Potem wszyscy razem siadają do stołu i są szczęśliwi, bo udało
się coś razem zrobić.
Czyli ważne jest angażowanie dzieci do pracy przy posiłkach?
- Tak. U mnie każdy sam bierze łyżeczkę i widelec. Z nożem jest różnie. Niektóre dopiero
uczą się go stosować. Przed obiadem dzieci same nalewają sobie kompot do szklanki,
a starsze zupę do talerza. Nie ma nakazu. Nalewają tyle, ile chcą. Podczas drugiego dania
surówki umieszczam w wielkiej misce, z której każdy samodzielnie nakłada sobie
odpowiednią porcję.
Z surówkami jest największy problem, bo mięso i ziemniaki dzieci jedzą chętnie, ale do
warzyw muszą się przyzwyczajać. Ostatnio robiliśmy z nich bukiety. Pokroiłam paprykę,
ogórek, pomidory i marchewkę. Dzieci na małych serwetkach układały z tego własne
kompozycje, a potem zadowolone wszystko jadły.
Czy po wprowadzeniu nowych przepisów o zdrowym żywieniu w sklepikach
i stołówkach szkolnych miała pani trudności ze zmianą jadłospisu?
- Nie przypominam sobie. Długo pracowałam z dziećmi, by nauczyć ich odpowiednio się
odżywiać. Trzy lata temu przejęłam stołówkę po firmie kateringowej. Powoli wdrażałam
zmiany. Nie mogłam od razu odzwyczaić ich od tego, co jadły. Dziećmi nie można tak
zarządzać. Unikałam sztucznych przypraw i kostek rosołowych. Ale po ośmiu miesiącach
przegrałam przetarg. Dzieci znowu miały katering. Wróciłam rok temu i znowu od początku
musiałam z nimi pracować. Jednak cieszyłam się, bo znowu mogłam być razem z nimi.
Jakie błędy często popełniają rodzice?
- Zastępują posiłki gotowymi produktami. Zamiast drugiego śniadania, dają do plecaka
Kubusia. Nie powiem, że rozporządzenie jest idealne, ale przyznam, że mi się ono podoba.
Dzieci przestały przychodzić do stołówki z lizakiem w buzi czy pizzą w ręku. Długo z tym
walczyłam. Nie jestem przeciwko sklepikom. Jednak brakowało jakiejś kontroli tego, co było
sprzedawane.
W jaki sposób odzwyczajała pani uczniów od cukru i soli?
- Dzieci w gruncie rzeczy nie trzeba uczyć odstawiać sól. To my, dorośli nauczyliśmy się ją
stosować. Cukier zmniejszałam, a później zastępowałam go czymś innym. Do surówki
z marchewki dodawałam ananasa. Jogurt naturalny podawałam z truskawkami. Trudności
miałam z owocowymi i marchewkowymi sokami. Dzieci nie chciały ich pić. Kiedy pokroiłam
marchewkę na kawałki, to znikała od razu. Długo się zastanawiałam, co zrobić.
No i znalazłam sposób. Kupiłam kolorowe rurki do picia. Powkładałam je do szklaneczek.
Dzieciom to naprawdę się spodobało. Jeden z uczniów, Grzesiu, mówił, że wypije soczek
tylko wtedy, jak dostanie rurkę. Trzeba po prostu przebić się do serca dziecka.
Słyszałam, że gotuje pani jednego dnia cztery zupy.
- Czasem muszę. Są u nas alergicy i dzieci, które są na różnych dietach. Jedno nie może jeść
selera, inne ryżu, trzecie pora, bo ma uczulenie, a czwarte w ogóle nie je jajek i nabiału.
Co zrobić...
Pizzy u pani w stołówce dzieci nie zjedzą, a spaghetti?
- Dla mnie warzywa i owoce to podstawa. Drugie danie musi mieć coś pożywnego - czasem
jest to filet rybny, roladki wołowe lub pieczeń rzymska z ziemniaczkami purée, masłem
i pietruszką. A spaghetti dzieci uwielbiają. W tym wypadku poszłam im na rękę. Ale wtedy
przygotowuję bogatą w jarzyny zupę i na deser podaję dużo kolorowych owoców, by dzieci
mogły uzupełnić swoje organizmy witaminami.
Cały tekst: http://wroclaw.wyborcza.pl/wroclaw/1,35771,19255806,ona-potrafi-przekonacdzieci-do-warzyw-na-szkolnej-stolowce.html#ixzz3szLVwL8N