Pobierz pdf
Transkrypt
Pobierz pdf
CIEŃ PAMIĘCI C.J. CLARK CIEŃ PAMIĘCI Przełożyła Hanna Pasierska Tytuł oryginału WHEN COLOR FADES Copyright © 2011 by C.J. Clark First printing 2011 Printed in the United States of America All rights reserved Projekt okładki Anna Damasiewicz Zdjęcie na okładce © Mark Owen/Trevillion Images Redaktor prowadzący Grażyna Smosna Redakcja Ewa Witan Korekta Grażyna Nawrocka Łamanie Alicja Rudnik ISBN 978-83-7839-555-3 Warszawa 2013 Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. 02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28 www.proszynski.pl Druk i oprawa OPOLGRAF Spółka Akcyjna 45-085 Opole, ul. Niedziałkowskiego 8-12 www.opolgraf.com.pl Poświęcam pamięci mojej ciotecznej babki Lillian Nattier Że nie są już te skrzydła by się puszczać w loty Tylko powietrze młócić Miarkę powietrza wyschłą już i lichą Wyschłą bardziej niż wola mierniejszej lichoty Naucz nas smucić się tym i nie smucić Naucz być cicho. T.S. Eliot, Środa popielcowa, 1930 przeł. Adam Pomorski O roku, któryś z drżeniem przetoczył się pode mną! Twój letni wiatr zdawał się ciepły, lecz powietrze, które wciągnąłem do płuc, mroziło. Walt Whitman Rozdział 1 Annabelle Annabelle Storm wysiadła z samochodu, żeby ocenić szkody. Założyła za uszy pasma siwiejących włosów i czubkami palców ucisnęła skronie. Zjechała hondą męża z szosy na łąkę łubinu, pozostawiając za sobą szlak zgniecionych kwiatów. Zapatrzyła się na nie. Nie pamiętała, by kiedykolwiek wcześniej przydarzyło się jej coś podobnego. Właściwie nie był to wypadek, ale i tak złapała gumę. Brudząc niedzielne pantofle, kopnęła oponę, jakby to mogło w jakiś sposób pomóc. Zabłądziła. Na tym polegał problem. Zaświtało jej, że pomyliła kierunek, i ogarnięta nagłą paniką skręciła tak raptownie, że pękła opona. Mogło się to zdarzyć każdemu. Nawet nie wybierała się daleko. Czy nie znajdowała się w drodze do kościoła? Zerknęła na swoją różową suknię, 9 szarą apaszkę i dobrane kolorem pantofle na obcasach, jakby chcąc to potwierdzić. Nie ulegało wątpliwości, że będzie musiała zadzwonić do Auto Clubu. Pamiętała mgliście, skąd wyruszyła, i wiedziała, dokąd się wybiera, lecz wszystko pomiędzy tymi dwoma punktami wydawało się nie na swoim miejscu. Nad wiosenną łąką przemknął duszny powiew, wprawiając polne kwiaty w powolny taniec. Kiedy wiatr osłabł, wszystko ucichło, jakby okolica wstrzymała oddech. Nic się nie poruszało. Prastare dęby wyciągały powykręcane ramiona do teksaskiego nieba, niemal je muskając. Błękitny przestwór bladł w zestawieniu z intensywnie niebieskim łubinem pleniącym się dziko wzdłuż wiejskiej drogi przecinającej bezludny krajobraz. Była niedziela, doskonały dzień na malowniczą przejażdżkę dla miłośnika polnych kwiatów. Ale nikt się nie zjawił. Żadnych gapiów. Żadnych samochodów. Nic. Tylko krakanie wrony w oddali. Nisko na niebie kołował sępnik. Dzień był ciepły i parny; preludium lata. Annabelle rozluźniła apaszkę na szyi. Na górnej wardze czuła kropelki potu. Sięgnęła do torebki po portfel. Wizytówka Auto Clubu znajdowała się wśród kart biznesowych z zanotowanymi numerami telefonów i adresami. Annabelle miała wrażenie, że przegląda torebkę kogoś obcego. Po co je wszystkie zachowała? Czy nie minęło już sporo czasu, odkąd mąż 10 przeszedł na emeryturę? Ostatnio spędzała tak wiele czasu sama, że nie była pewna. Wyjęła komórkę, nałożyła okulary i wolno naciskając klawisze, wybrała numer Auto Clubu. – Halo? – powiedziała. – Tak, mówi Stanleyowa Storm. Będę potrzebowała pomocy. Przebiłam oponę. – Słuchała w skupieniu odpowiedzi. – Cóż, tak, właśnie w tym kłopot. Zwykle to mąż… rozumie pan, czuję się trochę zagubiona. Nie widzę żadnych znaków, ale wiem, że jestem na południe od Austin na wiejskiej szosie biegnącej na wschód od Rancza Wintergray do kościoła metodystycznego Dobrego Pasterza. Umilkła i znowu słuchała głosu z drugiej strony. Odczytała na głos numer swojej karty członkowskiej. – Tak, tak, bardzo możliwe. Jechałam na wschód, jak mi się zdaje. Osłoniła oczy wolną ręką i spojrzała na niebo, zauważając, że do sępnika dołączyły dwa kolejne i krążą teraz nad kępą opuncji. Osuszyła górną wargę skrajem apaszki. – Pół godziny? Cóż, tak. Powinnam być w kościele… jak sądzę. Rozłączyła się i usiadła na przednim fotelu samochodu. Zaczęła przeglądać zawartość torebki. Oprócz prawa jazdy znalazła dwie fotografie. Jedna przedstawiała ją z mężem Stanleyem. Wykonano ją przed dwudziestoma laty; Annabelle zdumiewało, jak solidnie się prezentowali 11 ze swymi idealnymi uśmiechami i w wyprasowanych ubraniach. Fala smutku, która ją ogarnęła na myśl o mężu, przybrała na sile, przeradzając się w panikę. Stanley ją opuścił. Nie żył. Zdarzyło się to przed paroma tygodniami czy też minął już cały miesiąc? A może zaledwie przed kilkoma dniami śmiertelnie potrącił go samochód prowadzony przez pijanego nastolatka, który zignorował czerwone światło? Chłopak staranował pikapa Stanleya i nawet się nie obejrzał. Drugie zdjęcie przedstawiało córkę Annabelle, Lily, w wieku kilku lat. Kiedy się w nie wpatrywała, poczuła przypływ opiekuńczości, a zaraz potem dezaprobaty. Lily tak bardzo przypominała ją samą z dzieciństwa. Bystra, lecz naiwna. Atrakcyjna, ale pospolita. Teraz wyjechała w świat, by żyć własnym życiem, popełniać własne błędy. Prawdę mówiąc, nieważne, jak bardzo Annabelle się starała, nie potrafiła patrzeć na Lily, nie czując ukłucia bólu na wspomnienie własnej przeszłości. Jej relacje z córką stały się wrogie, wręcz groziły wybuchem. Obie kobiety nieodwracalnie oddaliły się od siebie. Annabelle nie miała pojęcia, jak ponownie nawiązać więź emocjonalną z Lily. Nabrała głęboko powietrza, wstrzymała je, a potem wolno wypuściła z cichym świstem. Tęskniła za Stanleyem tak bardzo, że chwilami nawet oddychanie sprawiało jej ból. Oparła głowę o zagłówek i zamknęła oczy, póki nie poczuła, jak sen ogarnia ją niczym miękki koc. 12 Dudnienie nadjeżdżającej pomocy drogowej zbudziło ją gwałtownie. Wściekle potarła oczy, strącając okulary na podłogę samochodu. Wyszła na drogę, żeby machnąć na kierowcę. Jakiś samochód nadjechał z przeciwnego kierunku i zwolnił, kiedy ją mijał. Dzieci na tylnym siedzeniu gapiły się, pokazując ją palcami. Szybko odwróciła wzrok. – Miałem trochę kłopotu, żeby panią znaleźć – oznajmił tęgi kierowca donośnym głosem, zatrzymując się obok. Wywiesił rękę przez otwarte okno, ukazując na przedramieniu tatuaż w kształcie krzyża oraz pożółkłe od tytoniu paznokcie. Annabelle wstrzymała oddech, czując smród spalin zmieszany z odorem zwietrzałego piwa. Kierowca wydmuchnął balon z gumy i wyszczerzył zęby. – Co się stało? Wyleciała pani z drogi? – Owszem. Coś w tym rodzaju – odkrzyknęła, by ją usłyszał przez hałas silnika. Cofnęła się, kiedy mężczyzna wysiadł z szoferki i podszedł do przebitej opony. Miał duże, pulchne dłonie; miała wrażenie, że z trudem przyszłoby mu w nich utrzymać narzędzia. – Cóż, zobaczmy. Nie sądzę, żeby trzeba było panią stąd odholowywać. Grunt jest w miarę równy. Żadnych rowów. Powinna pani dać radę wycofać i pojechać dalej. Może nawet zdąży pani do kościoła. Spóźni się pani, ale powinna pani dotrzeć na błogosławieństwo. 13 Zerknął na Annabelle, a potem przeniósł wzrok na sflaczałą oponę. Zdjął bejsbolówkę, żeby przygładzić pasma rzednących włosów. Zachowywał się dobrodusznie i życzliwie. Zwrócił się znowu do niej i spojrzał na nią z jawnym zaciekawieniem. Minęła długa, pełna skrępowania chwila. Kiedy Annabelle nie podjęła rozmowy, wzruszył ramionami i wyjął z bagażnika zapasową oponę. Annabelle stała bez ruchu. Czuła się nieporadna i zakłopotana. Rozpaczliwie tęskniła za mężem. Stanley był zdania, że kiedy człowiek czuje się nieswojo w danej sytuacji, powinien milczeć. Rozbrój ich milczeniem, mawiał. Nauczył ją zmieniać opony, ale była przecież w niedzielnym ubraniu. Znowu zajrzała do torebki, udając, że czegoś szuka. Czegoś. Nieważne czego. Na ziemię upadła złożona kartka. Podniosła ją i rozprostowała. Był to napisany przez Stanleya list z wsuniętą do środka wizytówką. Spojrzała, jakby zobaczyła go po raz pierwszy, lecz stopniowo napłynęło niewyraźne, ale silne wspomnienie. Czuła narastający lęk. Na wizytówce widniały dane neurologa z Austin. Annabelle nagle przypomniała go sobie wyraźnie. Drobny, skrupulatny człowieczek o ciemnych kręconych włosach, starannie formułował zdania, obserwując ją znad oprawek okularów. Oczy miał jasnobrązowe i bardzo życzliwe. W rzeczy samej usiadł przy niej i rozmawiał z nią niczym ze starą przyjaciółką. Annabelle nie chciała zaakceptować jego 14 słów. Przypomniała sobie teraz. Przypomniała sobie, jak lekarz zapytał Stanleya, czy powinien do kogoś zadzwonić. Do rodziny. Przyjaciół. Kogoś jeszcze? Stanley odpowiedział, że nie. Nie mają nikogo. Annabelle przekręciła wizytówkę. Na odwrocie widniała skreślona drobnymi literami notka, którą nabazgrała, gdy lekarz z nią rozmawiał. „Droga pani, ma pani alzheimera. Podstępna choroba. Nieuleczalna. Stan jedynie się pogarsza. Nieuleczalna. Podstępna, podstępna, podstępna… nieuleczalna, podstępna…”. Podstępna. Napisała to słowo jeszcze kilkanaście razy, aż na karteczce skończyło się miejsce. Spojrzała na list. Jeden z kilku, które Stanley zaczął pisać do ich córki po powrocie do domu. Kiedy już wypili razem butelkę ulubionego czerwonego wina. Kiedy już posiedzieli znużeni na tarasie na tyłach domu, oglądając pomarańczowe słońce zachodzące za szmaragdowe wzgórza. Kiedy już wypłakali bezgłośne łzy. Jeden więcej zachód słońca – tyle tylko, że wszystko się zmieniło. Ich świat się zmienił. Nie, został strzaskany. Ciężko pracowali wiele lat jedynie po to, by stanąć wobec takiego zakończenia. Nie była pewna, czy mąż zamierzał wysłać list. Zawsze starał się jej oszczędzać problemów. Teraz Lily nigdy się nie dowie. Annabelle ostrożnie rozprostowała papier i przeczytała słowa, które wydawały się takie obce. 15 Kochana Lily, przeczytasz te słowa jedynie w wypadku mojej śmierci. Poprosiłem matkę, żeby Ci przekazała ten list. Bardzo nie chciałem Cię tym obciążać, ale tak wypadło. Neurolog właśnie nas poinformował, że Annabelle cierpi na wczesną postać choroby Alzheimera. Chociaż nie chcę w to wierzyć, badania potwierdzają, że to prawda. Właśnie staram się urządzić wszystko tak, by ułatwić życie Twojej matce. Wkrótce będzie musiała zrezygnować z prowadzenia samochodu. Będzie potrzebowała stałej opieki w domu. Jest taka młoda – młodsza ode mnie; po prostu wydaje się to niemożliwe. Pewnie wiesz, że od jakiegoś czasu zachowywała się trochę nieprzewidywalnie. Przez kilka ostatnich lat zdawałem sobie sprawę, że coś jest nie tak, ale nie chciałem tego przyznać. Wiem, że nie zgadzałyście się w wielu sprawach. I wiem, że z tego powodu przez lata beznadziejnie oddaliłyście się od siebie. Chciałbym móc Ci wyjawić pewne sprawy, które pozwoliłyby Ci lepiej zrozumieć matkę. Nie usłyszysz o nich nigdy, chyba że Annabelle zdecyduje się mówić. Proszę, pamiętaj tylko o jednym: mama zawsze bardzo Cię kochała. Musisz się wznieść ponad swoją urazę i zrozumieć, że kiedy mnie zabraknie, ona będzie Cię rozpaczliwie potrzebować. 16 To podstępna choroba, Lily. Brakuje mi odwagi, teraz gdy zaczynamy tę ostatnią wspólną podróż. Chciałbym jedynie, byś wiedziała, że… Annabelle przerwała czytanie. Kierowca gapił się na nią. Szybko zmięła list w ciasną kulkę i wepchnęła na dno torebki, wiedząc, że później go zniszczy. – Okej. Skończyłem. Może pani ruszać w drogę – oznajmił mężczyzna, wycierając dłonie w nogawki spodni. Przyglądał jej się, jakby nie wiedział, co z nią począć. – Dobrze się pani czuje? Nie wygląda pani najlepiej. – Tak, naturalnie. – Głos jej zadrżał, ale potem stał się wyzywający. – Czuję się doskonale. Czy ten człowiek jest kompletnie niewychowany? Czemu ciągle się jej przygląda? Wsunęła portfel do torebki i nie podnosząc wzroku, dodała cicho: – Tak naprawdę, szczerze mówiąc, nie jestem pewna, gdzie się znajduję. Chciałabym pojechać do domu. Po prostu zboczyłam kawałek z trasy. – Nie ma sprawy. Pomogę pani. Jaki to adres? Zamiast powiedzieć, wyjęła znowu portfel i podsunęła mężczyźnie prawo jazdy. Wziął je od niej, spojrzał i lekko uniósł brwi. W jego zachowaniu zaszła jakaś zmiana. – Proszę pani, to aktualny adres? – spytał na koniec. – Cóż, tak, oczywiście – potwierdziła, czując się coraz bardziej niepewnie. 17 – Bo to najwyżej półtora kilometra stąd, w najgorszym wypadku. Zaraz za wzgórzem. Wskazał na zachód i znowu szybko przeniósł na nią wzrok. – Jest pan całkowicie pewien? – spytała z niedowierzaniem. – Jestem przekonana, że się pan myli. Dzisiaj rano jechałam samochodem naprawdę długo. Zerknęła na wskaźnik paliwa w hondzie. Wskazywał zero. Jak mogła spalić cały bak paliwa? Zapatrzyła się na kluczyki trzymane w dłoni. Było ich zbyt wiele. Skąd się ich wzięło aż tyle? – Jechała pani do kościoła – podpowiedział. Jego grzmiący głos złagodniał. – Właśnie, kościół. Jechałam tylko do kościoła. Zjednoczonego Kościoła Metodystycznego Dobrego Pasterza. To bardzo duży budynek. Próbowała przywołać jego obraz w pamięci, lecz nie potrafiła. Stał się jedynie słowem, które padło z jej ust. – Och, tak, proszę pani, znam go doskonale. To zaledwie parę kilometrów dalej na wschód. Prosto jak strzelił. Ale już za późno, msze się skończyły. Cóż, zawsze pozostaje przyszła niedziela, nie? – Oddał jej prawo jazdy. – Zaraz, może ruszę przodem i pokażę pani drogę do domu. Rozumie pani… na wypadek gdyby był jakiś problem z oponą albo coś. I tak jadę w tamtą stronę. 18 Annabelle wiedziała, że to kłamstwo. Chciała zaprotestować; powiedzieć, że się przejęzyczyła. Oczywiście wie, gdzie się znajduje jej dom. Lecz zamiast tego skinęła głową, nie patrząc mężczyźnie w oczy. Dotarli na miejsce zaledwie po kilku minutach. Na widok domu zalała ją ulga zmieszana z uczuciem głębokiego zadowolenia. Oto jej schronienie wśród falujących wzgórz. Jej własny, prywatny świat otoczony przez żywe dęby, z alejkami, wzdłuż których ciągnęły się spore grządki szałwii, werbeny, hiszpańskiej lawendy, czerwonych kann, pomarańczowych lilii i ciemnofioletowych irysów. Opanowała pokusę, by zrzucić buty i puścić się pędem do drzwi. Obejrzała się przelotnie na mężczyznę z pomocy drogowej, który pomachał jej niepewnie, ale nie odjeżdżał od krawężnika. Na co właściwie czekał? Ruszyła energicznie długą, wijącą się ścieżką w stronę olbrzymiego ganku z kompletem foteli na biegunach kołyszących się lekko w wiosennym powiewie. Właściwie nikt nigdy na nich nie przesiadywał, popijając herbatę i dyskutując o polityce. Nikt nie czekał na pocztę ani na wnuki mające wpaść z wizytą. Zdawało się, że stały puste rok za rokiem, kiwając się w cichym buncie, kiedy wiatr dmuchał z odpowiedniej strony. Poszukała właściwego klucza. Wciąż czuła na sobie wzrok kierowcy. Nacisnęła klamkę. Ku jej zaskoczeniu drzwi nie były 19 zamknięte. Czyżby zapomniała je zaryglować? Odsunęła tę myśl jako niemożliwą i weszła do środka. Hol z podłogą z granitowych płytek, wysokim sufitem i smukłymi, delikatnymi oknami wpuszczającymi tylko odrobinę światła, był chłodny i ciemny. Zamknęła za sobą drzwi i odetchnęła głęboko. Dom. Znajdowała się w domu; była bezpieczna. Stojący zegar w gabinecie wybił godzinę. Spojrzała na zegarek. Stała długi czas, zbierając myśli, zastanawiając się, co powinna zrobić. Popatrzyła na swoją różową suknię z szarą apaszką i na pantofle. Były przybrudzone, ale uznała, że ślady nie rzucają się w oczy. Znowu zerknęła na zegarek, a potem przygładziła włosy. Będzie musiała poszukać Stanleya. Czy nie pora zbierać się do kościoła?