Europa 2030. Przyszłość Unii Europejskiej z punktu widzenia
Transkrypt
Europa 2030. Przyszłość Unii Europejskiej z punktu widzenia
Europa 2030. Przyszłość Unii Europejskiej z punktu widzenia Euroobywatela Zjednoczona Europa. Idea rozpalająca umysły mieszkańców Starego Kontynentu od tysiąca z górą lat, hołubiona przez Ottona III, Immanuela Kanta, Giuseppe Mazziniego, Victora Hugo... Przez wielu innych natomiast wykpiwana. Bo jakże jednoczyć byty państwowe tak odmienne i mające interesy tak sprzeczne, tak pochłonięte konfliktami, że w końcu zdolne dwukrotnie zainicjować straszliwy paroksyzm cywilizacji, jakim były obie wojny światowe? No właśnie. XX wiek przyniósł gorzkie rozczarowanie koncepcją zjednoczenia ideologicznego, lecz zarazem dobitnie uzmysłowił politykom, że integracja stała się absolutną koniecznością dla skrwawionej, wyniszczonej, skonfliktowanej i stale zagrożonej przez sierp i młot Europy. Aby była skuteczna, należało jednakże oprzeć ją na konkretnych i trwałych fundamentach. Wybór padł na gospodarkę. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że była to decyzja słuszna. Rosnące powiązania ekonomiczne położyły podwaliny pod międzynarodowe zaufanie i współpracę, Unia Europejska uchodzi za oazę dobrobytu, a konflikt zbrojny między państwami członkowskimi jest równie prawdopodobny jak napaść Bhutanu na Chiny Ludowe. Hasło „Bogaćmy się!” coraz bardziej jednakże traci swój wydźwięk, a w Internecie popularność zdobywają dowcipy typu: „Dziesięć przykazań ma 279 słów. Deklaracja Niepodległości Stanów Zjednoczonych 300 słów. Dyrektywa Unii Europejskiej w sprawie przewozu cukierków karmelkowych 25 911 słów.” Pozostawiając bez komentarza rzetelność tych obliczeń, należy stwierdzić, że już dziś Euroobywatelom nie wystarcza sam aspekt gospodarczo-regulacyjny, tym bardziej więc nie będzie on satysfakcjonujący za dwadzieścia lat, około roku 2030. W przyszłości Zjednoczona Europa i jej obywatele potrzebować będą idei przewodniej, pryncypium, które uzasadniałoby ich egzystencję w dziejach świata. I nie może być nim rola globalnego bankiera czy zanurzonego w splendid isolation euroraju. Jest rzeczą wielce prawdopodobną, że około 2030 roku Unia Europejska będzie drugą po Chinach światową potęgą, po piętach będą deptać jej Indie, USA stracą natomiast znaczną część potencjału, a swą aktywność ograniczą do tradycyjnych stref wpływów na Półkuli Zachodniej i ochrony żywotnych interesów na Półwyspie Arabskim. Dla Europejczyków będzie to oznaczać ni mniej, ni więcej, tylko konieczność przewartościowania celów Wspólnoty i uczynienia jej dalece aktywniejszym podmiotem stosunków międzynarodowych. W tym kontekście jednym z najtrudniejszych do zaakceptowania przez Euroobywateli, acz niezbędnych wyzwań będzie rzeczywista i skuteczna implementacja Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa i jej komponentu, Europejskiej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony. Jeśli bowiem Unia ma być kluczowym graczem w globalnej polityce, stracić musi ważność uszczypliwa uwaga Henry’ego Kissingera, który dopytywał ongiś, pod jaki numer telefonu ma zadzwonić, gdy chce szybko poznać zdanie Wspólnoty w jakiejś istotnej sprawie międzynarodowej. Usprawnienie polityki zagranicznej na szczeblu europejskim pociągać jednakże będzie za sobą daleko idące ograniczenie suwerenności państw narodowych, bardziej doniosłe nawet niż rezygnacja z własnej waluty. Euroobywatele staną przed koniecznością pogodzenia się ze znacznie zredefiniowaną rolą swoich krajów, jednocześnie zaś będą musieli bardzo uważać, by wspólna polityka nie była de facto polityką najsilniejszych państw Kontynentu. Dla mieszkańców Europy niezbędne stanie się więc wykształcenie z jednej strony europatriotyzmu, pozwalającego identyfikować się z działaniami Unii wobec świata zewnętrznego, z drugiej zaś kultywowanie więzi z własnymi państwami, która pozwoli zachować im odrębność, uchroni przed stopieniem się w unijny amalgamat. Uwspólnotowienie polityki żadną miarą nie będzie się jednakże mogło ograniczyć jedynie do koordynacji w wydawaniu deklaracji i oświadczeń. Aby Unia Europejska miała wpływ na kształtowanie światowej polityki, musi być tworem wiarygodnym. Obecnie zaś pełni specyficzną rolę mocarstwa jednowymiarowego, potęgi gospodarczej, podczas gdy pod względem chociażby militarnym jest niestety pożałowania godnym karłem. Można by ten aspekt tłumaczyć pacyfizmem Euroobywateli, byłaby to jednakże hipokryzja, jako że wiele spośród państw członkowskich zaangażowanych jest obecnie w konflikty zbrojne poza Kontynentem, politycy doprowadzili do wydzielenia europejskiego filaru NATO, nie mówiąc już o sformułowaniu zadań petersburskich. Problemem jest tu więc nie tyle pacyfizm, ile niechęć do finansowania własnej obronności i budowania potencjału niezbędnego do przeprowadzania misji typu out of area. Tymczasem, wydaje się, że około roku 2030 obywatele Unii będą musieli wreszcie uzmysłowić sobie, że wspólnotowe fundusze nie mogą być wyłącznie przeznaczane na dopłaty dla rolników czy gminne domy kultury, ale będą też musiały posłużyć celom pozornie oderwanym od ich codziennego życia. Postępujący spadek znaczenia USA (które zresztą coraz częściej naciskają na Europę, by przejęła więcej zobowiązań w ramach Paktu Północnoatlantyckiego), destabilizacja świata i dynamiczny rozwój globalnej przestępczości doprowadzą do sytuacji, w której Wspólnota albo podejmie skuteczne akcje stabilizacyjne i prewencyjne chociaż w najbliższym otoczeniu, albo stanie się wyspą na oceanie chaosu. Narastająca globalna niestabilność i coraz ostrzejszy podział między bogatą Północą a biednym Południem najprawdopodobniej doprowadzą też do sytuacji, w której Euroobywatele będą musieli wyjść naprzeciw imigrantom z krajów biedniejszych. Wyzwaniem stanie się zwłaszcza kwestia rosnącego odsetka mniejszości muzułmańskiej, przeciwstawienie się potencjalnym zagrożeniom i wykorzystanie szans związanych z napływem wyznawców islamu. Będzie to doniosły test, z którego obywatele Unii albo wyjdą zwycięsko, wcielając w swe szeregi młodą, stanowiącą doskonałe remedium na problem starzenia się społeczeństwa, populację muzułmańską, zintegrowaną, a nie przymusowo zasymilowaną, albo Stary Kontynent spotka społeczna i polityczna katastrofa. Ludzie doceniani i zadowoleni z życia, niezależnie od wyznania, rzadko bywają radykałami, to w gettach i z poczucia upodlenia rodzą się fanatyzm i rewolucja. Wreszcie, Unia Europejska jako mocarstwo odpowiedzialne, oparte na wartościach humanistycznych, dla swego własnego dobra zmuszona je też będzie egzekwować na forum globalnym. Jej obywatele staną przede wszystkim przez koniecznością czynnej walki o poszanowanie środowiska naturalnego, przeforsowanie układu, który w przeciwieństwie do protokołu z Kioto stworzyłby realne możliwości kontroli emisji zanieczyszczeń. Unia jednakże nie tylko będzie musiała przeciwstawić się globalnym trucicielom – Chinom, Indiom, USA – lecz także dokonać poważnego rachunku sumienia. Między innymi zająć się kwestią przenoszenia produkcji do Azji przez firmy europejskie celem ominięcia surowych norm wspólnotowych. W roku 2030 dla przeciętnego Euroobywatela Unia Europejska nie będzie najprawdopodobniej jedynie sztucznym tworem o charakterze głównie gospodarczym, kojarzącym się niemal wyłącznie z sążnistymi dyrektywami, dopłatami i programem LLPErasmus. Do tego czasu z konieczności stanie się ona bytem bardziej spójnym i wielopłaszczyznowym, choć w pewnym sensie redefinicji ulegnie sama jej istota. Ze skupionego na własnym rozwoju i pogłębianiu integracji elitarnego klubu państw chrześcijańskich przeobrazi się ona bowiem w wielokulturowy twór w znacznym stopniu nakierowany na aktywność zewnętrzną. Niezwykle ważna przy tym będzie rola jego obywateli: to od nich będzie zależało bowiem, czy Unia stanie się kluczowym graczem w stosunkach międzynarodowych, czy tylko wyda kolejną deklarację.