spisek - Łukasz Kapustka
Transkrypt
spisek - Łukasz Kapustka
SPISEK Łukasz Kapustka 1/14 Nie minęła jeszcze piąta trzydzieści kiedy w pokoju rozległ się dźwięk telefonu. Redaktor wygrzebał się z łóżka spoglądając na zegarek. - Psia krew! - wydarł z siebie tylko szukając aparatu. - Co jest!? - wrzasnął do słuchawki telefonu. - Wybacz, że budzę, ale uznałem, że ta sprawa nie może czekać. Zbyt długo czekałeś na taką okazje. - Jim?! Kurwa jest piąta rano. O co chodzi? - Załatwiłem Ci wywiad z Mathewem Gordonem, na kilka godzin przed egzekucją. - Co?! Jak to? Przecież Biuro odrzucało wnioski wszystkich redakcji - zapytał z niedowierzaniem. - A widzisz. A mi się udało. Co prawda nie ma nic za darmo i musiałem załatwić pewną sprawę, ale myślę, że warto było. - Jasne?! Kiedy ten wywiad? - Dziś, musisz być w Guantanamo za kilka godzin. Po południu egzekucja, tak więc masz jedyną szansę. - Nie wiem czy dam radę, jestem dość spory kawał.. - Nawet nie próbuj nie zdążyć. Redaktor naczelny stanie na głowie jak mu przekażesz informacje o wywiadzie. - Masz rację, zbieram się i dzięki! - Nie ma sprawy. Trzymaj się i powodzenia. *** Frank uruchomił dyktafon. Rzucił go na drewniany stolik wprost przed więźniem. Tym razem redaktor przygotował się wyjątkowo: naostrzony ołówek, blok czystych kartek. Nie miał w zwyczaju ręcznie dokumentować przebiegu rozmowy, ale też nie co dzień zdarza się taki wywiad. O ten starał się przeszło kilka miesięcy. Frank pokiwał głową dając rozmówcy znak, że pora zaczynać. Na przeciwko niego siedział zgrabny trzydziestoparoletni, łyso ogolony mężczyzna. Wyrazem twarzy przypominał raczej sprzedawce z miejskiego straganu, aniżeli 2/14 zamachowca, a właściwie projektanta i organizatora ataków. - Jesteś więc Mathew Gordon - zapytał redaktor. - Nie inaczej - odpowiedział z lekko zauważalnym uśmiechem więzień. - Przebywasz w tej bazie wojskowej, ponieważ? - Postawiono mi zarzuty zaplanowania, przygotowania i nadzorowania ataku terrorystycznego skierowanego przeciwko Ameryce - zreferował ze spokojem mężczyzna. - Takie są zarzuty. Powiedz, czy te zarzuty są prawdziwe? Mężczyzna znów się uśmiechnął. - Cóż.. Muszą być prawdziwe skoro rząd Stanów Zjednoczonych skazał mnie na śmierć. Frank również się uśmiechnął. Zanotował wszystko po czym zapytał. - A jak jest naprawdę? - Naprawdę to przyznaję się tylko i wyłącznie do ostatniego zarzutu, czyli nadzoru nad operacją wymierzoną przeciwko Stanom. - Co masz na myśli mówiąc "nadzór"? - Rozmowy.. setki rozmów telefonicznych. Trzeba było zadzwonić do bezpośrednich wykonawców: koordynować operacje. Nie jest to proste zadanie. Stwierdzę nawet, że jest to klucz do sukcesu. Jaki będzie koordynator operacji taka będzie cała akcja. Dziennikarz wyprostował się. Zmierzył rozmówcę wzrokiem, po czym sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągając paczkę papierosów oraz srebrną zapalniczkę w barwach flagi Stanów Zjednoczonych. Wydobył pospiesznie papierosa z kartonowego pudełka. Po chwili nieduże pomieszczenie wypełniło się dymem. - Wróćmy jednak do początku. Jak to się stało, że zostałeś terrorystą? - O nie. Na początku muszę coś wytłumaczyć. Nie jestem terrorystą, tylko... wojownikiem. Terroryści to osoby, które nie mają swoich idei, walczą bo to lubią. Bo to ich życie. Za terrorystami nikt nie stoi. Są sobie sami Panami. To jest terroryzm. Ja jestem wojownikiem, czyli osobą ze swoimi poglądami. Gotów 3/14 poświęcić wszystko i wszystkich, aby swoje plany zrealizować. Walczę w imieniu idei, walczę za innych. - Jesteś więc wojownikiem terrorystą. - Jeżeli próbuje Pan na siłę określić mnie mianem terrorysty to tak. Można tak powiedzieć. - Dobrze zatem. Jak zostałeś wojownikiem. - Wszystko zaczęło się dwadzieścia lat temu. Miałem wtedy niecałe piętnaście lat. Chodziłem do szkoły, miałem dziewczynę, przyjaciół. Miałem też ambicje i plany. Gdyby moje życie potoczyło się inaczej zostałbym zapewne nauczycielem zupełnie tak, jak moja matka. - Co poszło nie tak? - Jak już wspomniałem, gdy miałem prawie piętnaście lat ojciec wysłał mnie na wakacyjny wyjazd do Bułgarii. Co roku rodzice wysyłali mnie na różnego rodzaju obozy. Odnosiłem wrażenie, że robili to celowo, aby się mnie pozbyć. Nie inaczej było też owego lata. Miejscem naszego stałego zakwaterowania była Warna nieduża mieścina u wybrzeży Morza Czarnego. Wraz z grupą parunastu chłopaków i kilku dziewcząt jechaliśmy z poczuciem udziału w kolejnych wakacyjnych przygodach. Wie Pan: plaża, denerwujący opiekun, alkohol chowany po szafkach... Nikt z nas nie przypuszczał jednak w czym tak naprawdę weźmiemy udział. Rozumie Pan co mam na myśli? - Nie zupełnie. - Wzięliśmy udział w projekcie "REKRUT". Było to nic innego jak indoktrynujący program skierowany do grupy dzieci. Plan projektu był następujący: zebrać dzieci, wysłać je na obóz, przygotować ich umysły na późniejsze procesy indoktrynacji i podporządkowania systemowi. - To znaczy? - Podczas obozu przygotowywano nas do późniejszych szkoleń. Ten krótki czas miał na celu zainteresowanie nas, zachęceniu do zrobienia czegoś co robi niewielu. - Jak wyglądało to przygotowanie? 4/14 - Przede wszystkim odpowiedni dobór gier i zabaw oraz filmów jakie oglądaliśmy. Wszystko o zabarwieniu silnie ideologicznym. Zła Ameryka, zły kapitalizm. Uczono nas, że życie to jedna wielka gra, a my możemy przyłączyć się do rozgrywek. - Nikt się nie buntował? - Na Boga! Mieliśmy po czternaście, piętnaście lat. Dla nas to była przygoda.. świetna zabawa. Przeciwko komu mieliśmy się buntować? - Jasne. Co dalej? Przecież obóz nie trwał przez dwadzieścia lat. Wróciliście do domu, do waszych rodzinnych środowisk. - Tak. Jednak przed powrotem nauczono nas jak grać w tej grze po powrocie do domu. Odpowiednia stacja radiowa, odpowiednie audycje, wybrane czasopisma. Wszystko to przesiąknięte było nie dość, że ukrytą indoktrynacją to pełniło role komunikacji między tymi ludźmi, a nami. Na przykład w każdą środę między godziną siódmą, a siódmą trzydzieści odbywała się audycja w jednej ze stacji radiowych. Każdy z nas mimo, że już w domu uruchamiał radio i notował ukryte komunikaty, wychwytywaliśmy.. oczywiście tak dla zabawy.. pewne słowa, które pochodziły z pierwszych kolumn stron wybranej w audycji książki. Te słowa przypisywane były do numerów stron, a numery stron pewnej gry liczbowej w jednej z gazet dla młodzieży. Czasopismo wychodziło to w piątek. Mając dane liczby i numery z tygodnika można było zbudować pewne zdania, które były dla nas swojego rodzaju wskazówkami. Później było już prościej. Kiedy pojawił się internet komunikacja między kolejnymi pokoleniami rekrutów znacznie została ułatwiona. - Przecież to wymagało olbrzymiego przygotowania, zaangażowania różnych ludzi, także tych wpływowych. - Zgadza się. Dziś media pokazują terrorystów jako biegających po jaskiniach, brudnych w poszarpanych strojach ludzi. Nie ma to nic wspólnego z prawdą. O wiele ciekawiej sprzedaje się jednak taki wykreowany wizerunek, aniżeli mężczyźni w garniturach z milionami na koncie. Tego nikt nie kupi. Frank pokiwał głową na znak zrozumienia. 5/14 - Nie wyprzedzajmy jednak faktów. Co było dalej, jak długo trwało Twoje szkolenie w domu? - Mhmm.. Dwa, trzy lata. Słuchanie odpowiednich stacji radiowych w odpowiednich godzinach, czytanie odpowiednich pism, a nawet spotkania z przyjaciółmi z Bułgarii oraz z naszymi opiekunami. - Co po tym czasie? - Kiedy miałem osiemnaście lat zacząłem działalność publicystyczną. Moimi skrajnie antyamerykańskimi artykułami zainteresowała się jedna lewacka redakcja prasowa. Wstąpiłem również do stowarzyszenia WA - Wspólnota Arabska, przynajmniej oficjalnie. My wewnątrz mówiliśmy na to Wrogowie Ameryki. Organizacja zrzeszała publicystów, dziennikarzy, naukowców, a nawet polityków z opcji antyamerykańskich. Jako że założyciele grupy wywodzili się poniekąd ze świata arabskiego, silnie obecna była także cała ideologia islamska: aż chłonęliśmy ich wartości. - A co z resztą dzieci? Z tymi, których poznałeś w Bułgarii? - Cóż. Nie znam losów wszystkich. Niektórzy się wyłamali - system nie był doskonały. Niektórzy przestali się zjawiać na spotkaniach, inni zrobili karierę w polityce, jeszcze inni wyemigrowali do Stanów. Wszystkich łączyło natomiast jedno: wrogość względem Ameryki. - Jaki wpływ miała WA na późniejsze operacje przeciwko Ameryce? - Do stowarzyszenia jak już wspomniałem należało wielu wpływowych ludzi. Każda z osób miała swoje przekonania, wizje, plany. Myślę, że to głównie dzięki tym ludziom, dzięki ich zaangażowaniu udało się przeprowadzić ataki. - No dobra, ale jak to: należysz do wspólnoty WA i nagle ktoś rzuca głośno pomysł: zaatakujmy Amerykę? - Nie nie. Ależ skąd. Chyba mnie Pan redaktor nie słucha. Każdy z członków stowarzyszenia miał swoje plany. Swoje wizje i swoje marzenia. To właśnie te wszystkie oczekiwania były składową tego co się wydarzyło: ostatecznego planu i zamachu. - Ale ktoś musiał to zaproponować. 6/14 - Owszem. Etap przygotowań bezpośrednich zaczął się kiedy miałem dwadzieścia pięć lat, a więc pięć lat przed samym zamachem. Pracowałem wtedy w redakcji wspomnianego czasopisma w tymże już w filii prasowej w Nowym Jorku. Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie znajomy z WA i przekazał, że umówił mnie na spotkanie z jednym z pracowników CNN, zresztą byłym agentem KGB. Mieliśmy rozmawiać oficjalnie o mojej pracy w telewizji. Nieoficjalnie dziennikarz reprezentował "grupy przychylnych i popierających" WA ludzi. Do dziś nie wiem tak naprawdę kto za nim stał, mam co najwyżej swoje przypuszczenia. Człowiek ten zaproponował mi koordynowanie pewnego projektu. Obiecywał dostarczać wszystko: od ludzi po środki finansowe. Dla mnie, dla zagorzałego wroga Ameryki było to spełnieniem marzeń. Ja bojownikiem przeciwko złej Ameryce, przeciwko kapitalizmowi i tej jak mogłoby się wydawać niezwykłej wolności. - Zgodziłeś się. - Tak. Facet zostawił swój numer telefonu. Później zresztą jak wiem z informacji ze śledztwa FBI był to numer budki telefonicznej. A co ciekawe, zawsze ktoś odbierał, gdy dzwoniłem. - No dobra: masz plan nieznanych ludzi, masz numer telefonu do dziennikarza CNN, który jak wspomniałeś wcześniej pracował w KGB. Co dalej? - Dalej były kontakty. Człowiek z CNN umawiał mnie z masą ludzi: z dziennikarzami, z pracownikami FBI i CIA, a nawet z jednym z kongresmenów Stanów Zjednoczonych. - I oni wszyscy wiedzieli o zamachu? - Wiedzieli, że coś jest planowane. Zresztą sami popierali inicjatywę, ale szczegółów nie znali. - Znali Ciebie. A jeżeli ktoś by poinformował odpowiednie służby? - Dużo by to nie dało. Oni wszyscy tak naprawdę kontaktowali się tylko ze mną, a ja nie znałem nikogo nade mną. Nie wiedziałem nawet jak nazywa się dziennikarz z CNN, ba, do tej pory nawet nie wiem, czy rzeczywiście pracował w CNN. Zatrzymanie mnie przed atakami nic by tak na prawdę nie dało. 7/14 - Dałoby, mógłbyś wskazać wszystkich tych z którymi się kontaktowałeś: wspomniani dziennikarze, agenci, kongresmen. - Zgoda. Ale co by to dało w szerszej perspektywie? Znalazł by się inny koordynator i inni wykonawcy. Rozmieszczanie zaufanych i przygotowanych ludzi na różnych stanowiskach w Stanach zaczęło się w latach siedemdziesiątych. Szacuję, że na terenie samej Ameryki mieszka półtora tysiąca ludzi wychowanych w podobny sposób jak ja do walki przeciwko Ameryce. Wszyscy oni czekają na sygnał, jak kiedyś czekałem ja. A przecież program "Rekrut" nigdy się nie zakończył. Może i teraz do Nowego Jorku przyjeżdżają osoby, które za parę lat przeprowadzą podobne zamachy. - Z tego co mówisz wynika, że cały zamach przygotowany był przez ludzi mieszkających od wielu lat na terenie Stanów Zjednoczonych. A gdzie Arabowie w turbanach. - Żadnych Arabów w turbanach nie ma i nigdy nie było. Jak już mówiłem to wizerunek wykreowany przez nas. Za całą organizacją ataków stoją obywatele USA tacy jak ja. Zagraniczny był tylko kapitał, chociaż i to nie jest pewne. Nie wiem skąd oficjalnie pochodziły pieniądze na wszystkie nasze działania. Nie zdziwiłbym się wcale, jakby okazało się, że wychodziły z USA i wędrowały przez pół świata, aby ostatecznie wrócić do USA. - No ale przecież Wspólnota Arabska istniała więc jacyś Arabowie być musieli. - Wspomniałem już, że my na stowarzyszenie mówiliśmy Wrogowie Ameryki? Wspólnota Arabska to chyba tylko i wyłącznie przykrywka. Na kogoś winę trzeba zwalić. Gwarantuję, że w spisku uczestniczyli ludzie wywodzący się z różnych kultur, nie tylko Arabowie. - No, ale wspominałeś na początku, że obóz w Bułgarii wychowywał w duchu islamskim. - Tak. Takie wychowanie miało dwa cele: pobudzić nas do walki oraz zasiać w nas nienawiść do zachodu, a utożsamieniem zachodu jest właśnie Ameryka. Nie jest tajemnicą, że islam to kultura delikatnie mówiąc agresywna, która za cel bierze sobie świętą wojnę i walkę z zachodem. Stąd też właśnie to co robiliśmy mając 8/14 piętnaście lat i to co robiliśmy mając dwadzieścia pięć lat można utożsamiać z islamem. Nikt z nas nie modli się i nie przestrzega zasad islamu. Jedyne co wynieśliśmy przez te lata to nienawiść do zachodu, do Stanów. - Dobrze, wróćmy do wątku jakim jest przygotowanie zamachów. W jaki sposób przejęliście dwa samoloty, wnieśliście na pokład broń, kto i kiedy uczył Was pilotażu. - Zdziwię Pana redaktorze. Nikt nigdy żadnego samolotu nie uprowadził. Obecne systemy zabezpieczeń na lotniskach, służby ochrony lotniska oraz agencji federalni na pokładach wszystkich samolotów uniemożliwiają przeprowadzenie jakiejkolwiek akcji na taką skalę. Problemem jest wniesienie napoju na pokład, a gdzie tu mówić o wniesieniu broni... - Więc jakim cudem.. - Obydwaj piloci - samobójcy - zatrudnieni przez amerykańskie linie lotnicze wykonali całą pracę. Nikt z pasażerów niczego się nie spodziewał. Nikt nawet nic nie zauważył. Zwykłe loty. Z tą różnicą, że jeden wymierzony w Biały Dom, drugi w Pentagon. Na marginesie mówiąc, jednego z pilotów znałem wcześniej z obozu w Bułgarii. Jego dane osobowe poznałem dopiero po zamachu z wiadomości. - Skoro tak było, to co miałeś na myśli mówiąc, że przygotowania trwały pięć lat? Przecież nie trzeba było przygotowywać porwania samolotów przez pilotów, no i co z resztą załogi. Na pokładzie jest kilka osób w kabinie. - Zacznę od końca. Drugi pilot oraz nawigator zostali po prostu otruci. Broni wnieść na pokład nie mógł nawet pilot. Co innego tabletki do własnego użytku. Usunięcie załogi to nie problem. Inaczej się miała sytuacja z przygotowaniami. Celem przygotowań nie były tak naprawdę zamachy, ale ukrycie mocodawców. Taka organizacja, aby zarówno przed zamachami i po zamachach nikt długo nie mógł wpaść na trop wykonawców oraz mocodawców. Chodziło też o fabrykowanie dowodów i przekonanie zarówno służb jak i opinii publicznej, że za atakami stoją Arabowie. To było coś niezwykłego. Ściągaliśmy Arabów na stypendia naukowe do Stanów, organizowaliśmy konferencje na których pojawiały się osoby, które później brane były za terrorystów: wszystko było przez nas tak 9/14 przygotowane. Istotne też było takie przygotowanie operacji, w takim czasie, aby zarówno prezydent Stanów Zjednoczonych przebywał w Białym Domu oraz wysocy rangą oficerowie w Pentagonie. Dość długo trwało, zanim ustaliliśmy przy pomocy kupionych i oddanych sprawie ludzi, odpowiedni termin. - I tu dochodzimy do zasadniczego pytania: po co to wszystko? Po co zamachy? Wrogość do Ameryki to jedno, ale zamachy to drugie. Po co one? - Zamachy to panika, to strach. Idealny kraj pada ofiarą ataków. Ludzie popadają w panikę, w histerię. Giełdy panikują. Państwo zmylone szuka wrogów w Arabach rozpoczynając wojnę. Stany wchodzą do Afganistanu ponosząc klęskę militarną i ekonomiczną. Wali się giełda papierów, giną żołnierze. Kongres ładuje olbrzymie pieniądze w utrzymanie armii i operację w Afganistanie. Nadchodzi ekonomiczny kryzys. A wszystko to przez to, że dwa samoloty zostały uprowadzone i skierowane w dwa centralne miejsca Stanów. Po to to wszystko. Gdybyśmy działali jawnie nikt nigdy nie zaatakował by Afganistanu. Klęska ekonomiczna najsilniejszego państwa świata nigdy nie była by tak znacząca jak dziś. - Strach i porażka Stanów to jedno. Druga sprawa to pieniądze. Ktoś na waszych zamachach zarobił. - Zdaję sobie z tego sprawę. Zarobił przemysł zbrojeniowy, bo wojna to wydatki. Państwo idące na wojnę kupuje nowy sprzęt.. Zarobili bankierzy, bo kryzys ekonomiczny wiąże się z przejęciami przez banki domów, z krachem na giełdzie z przecenami papierów wartościowych. Zarobiły Federalne Rezerwy Finansowe Stanów Zjednoczonych, bo kryzys to większe zadłużenie państw i większy dług do spłacenia. Zarobili też importerzy ropy, bo wojna w Afganistanie to wyższe ceny za baryłkę. Wojna to pieniądz dla wielu, ale o tym wspomnę później jeśli Pan pozwoli. - Czy tak patrząc na zamachy, które szykowaliście nie czujesz się marionetką w rękach "wielkich"? Ty nic nie zyskałeś, a wręcz przeciwnie wiele straciłeś. Za kilka godzin wykonają wyrok śmierci, a oni dalej będą siedzieć tam gdzie siedzą, robić to co robią, liczyć pieniądze, który Ty i Tobie podobni im przynosicie. - Każdy w życiu ma jakiś cel. Moim celem było wykonać zadanie, wziąć udział w 10/14 przygotowaniach do operacji. Pan też jest marionetką w rękach szefów. Na wywiadzie ze mną zarobi wydawnictwo, Pan dostanie niewiele względem tego co dostaną oni. Zresztą, gdyby nie ja nie zarobił by również ani Pan, ani Pana szefowie. - Rozumiem Twoje przesłanie. Idźmy jednak dalej. Idealny plan, wszystko dopracowane w najdrobniejszych szczegółach: politycy, media - wszyscy oni myśleli i są przekonani nadal, że za wszystkim stoją Arabowie, Talibowie, islamiści. Gdzie popełniłeś błąd, że dałeś się złapać. Jak wpadli na Twój trop. Więzień przez chwilę milczał. Zupełnie tak jakby zastanawiał się nad odpowiedzią - pierwszy raz podczas rozmowy. W końcu jednak uśmiechnął się i zaczął tłumaczyć. - Od dawna moje życie opierało się na wielkim planie. Na tym, aby dokonać rzeczy wielkich. Oczywiście skierowanych przeciwko Ameryce. Później, kiedy mieliśmy już przygotowany konkretny plan działania, moim celem stało się wprowadzić plan w życie, zrealizować go. Po zamachach uświadomiłem sobie, że wszystko dobiegło końca: planowanie, szykowanie, nadzór. Urwały się telefony, przestali odzywać się ludzie zamieszani w operacje. Próbowałem dzwonić tez na numer budki telefonicznej, ale i tam nikt się nie zgłaszał. Zrozumiałem, że to koniec. - Zostawili Ciebie... - To nie tak. Po prostu zrealizowałem swoją misję. Dla bezpieczeństwa innych należało tak postąpić. Zostałem bez kontaktów, bez zaplecza i pieniędzy na terenie Stanów Zjednoczonych. Mimo, że rozumiałem swoją sytuacje nie widziałem sensu w dalszym życiu, które mógłbym ułożyć. - To znaczy? - Niech Pan pomyśli. Wszystko było dla mnie teraz jedną wielką niewiadomą. Mogłem porzucić wszystko, zapomnieć o tym, znaleźć kobietę, spłodzić dzieci, wziąć kredyt i postawić amerykański domek. Ale po co? W każdej chwili mogliby mnie zatrzymać agenci federalni. Nie miałem pewności, czy moje życie nie zmieni się nagle, czy ktoś nie sypnie, nie zdradzi. Mogłem również każdego dnia zostać 11/14 zabitym przez swoich mocodawców, których bądź co bądź do końca nie znałem. Byłem tykającą bombą z opóźnionym zapłonem. - Ale nic takiego się nie stało: ani nie zostałeś usunięty, ani nie założyłeś rodziny. Zrobiłeś coś zupełnie niezrozumiałego dla mnie, coś co nie pasuje do tej historii. Poddałeś się, sam zgłosiłeś się do FBI. Dlaczego? - Miało na to wpływ kilka czynników. Po pierwsze zrozumiałem o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi - po co to wszystko. Jak już wspomniał Pan wcześniej na pierwszy plan zaczęły wysuwać się pieniądze, duże pieniądze. Uświadomiłem sobie, że nie chodzi o islam, że nie chodzi o walkę z supermocarstwem jako utożsamieniem szkodliwej wolności i niszczącego kapitalizmu. Chodziło wręcz przeciwnie o pieniądze. Od samego początku, czyli od mojego przybycia do Bułgarii jako dziecko, później na studiach i w pracy redaktorskiej oraz w szykowaniu ataków chodziło tylko o jedno, o pieniądze. Wszyscy my związani ze spiskiem, później media i służby - wszystko to zostało wykorzystane dla pieniędzy. - Kogo pieniądze? - Już o tym wspominaliśmy.. Głównie chodziło o zbrojenia. Każda wojna to zysk dla branży zbrojeniowej. Pokój to zastój. W interesie branży zbrojeniowej Stanów Zjednoczonych jest zaostrzanie konfliktów na świecie: kryzys kubański, Wietnam, Irak, Somalia, a wreszcie Afganistan. Każda wojna robi pieniądz. Tyle tylko, że żeby wywołać wojnę musi być powód. W każdym konflikcie powód był, czasem i to nie jeden. Tak musiało być też w przypadku ataku na Afganistan. Ja i mi podobni przez wiele lat wykorzystywali byliśmy do przygotowania ataku na ten kraj. To my daliśmy powód do ataku. Wojna to nie tylko wyposażenie dla armii amerykańskiej to także zaopatrzenie dla Afgańczyków. Jak Pan myśli, skąd Talibowie mają broń? - Od Amerykanów? - Zgadza się. Od wielu lat rynek zbrojeniowy Afganistanu nasączany był bronią pochodzącą z Ameryki. Tym składom kiedyś trzeba było dać upust, zrobić z nich pożytek - stąd też wojna. Świetny powód by wykorzystać gromadzoną od lat broń 12/14 i zakupić kolejne porcje amunicji. Błędne koło. Uświadomienie sobie tego jak potwornie zostałem wykorzystany przez coś w co wierzyłem było dla mnie początkiem do zakończenia tego, bynajmniej nie dla dobra Ameryki, bo tej nadal nienawidzę, ale po to, by w pewnym stopniu utrudnić życie tym, którzy za tym wszystkim stoją i nie mają skrupułów wykorzystywać innych poprzez kłamstwa. - Żałujesz tego wszystkiego? - Żałuję tego, że ja i mi podobni oddani byliśmy sprawie. Żałuję tego, że dałem się tak potwornie wykorzystać finansowym gigantom świata. Nie żałuje samych ataków, bo Ameryka w tej formie jaka istnieje obecnie: wolnościowej i kapitalistycznej jest zagrożeniem dla całego świata. Nie żałuję więc tego, że swoje życie poświęciłem na walkę, bo tylko poprzez walkę można zmienić świat. - A nie myślisz czasem, że obraz złej Ameryki, tej wolnościowej i kapitalistycznej został Ci podany wbrew prawdzie? W rzeczywistości przecież Stany Zjednoczone niewiele mają wspólnego z prawdziwą wolnością i prawdziwym kapitalizmem. - Możliwe. Dla mnie jednak Ameryka jest utożsamieniem wolności - tej niebezpiecznej i szkodliwej dla człowieka. Wolności, która prędzej czy później zdominuje wszystkie kontynenty i wszystkie państwa świata. Wolności z którą należy walczyć nawet za cenę własnego życia i własnej godności. - Zabijając ludzi? - To jest wojna, wojna cywilizacji. Wojna pomiędzy rozsądkiem, a niewłaściwie rozumianą wolnością. - A co z kapitalizmem, którego tak nie lubisz? - Kapitalizm doprowadził do tej całej sytuacji: kapitaliści wyszkolili mnie budząc we mnie nienawiść do kapitalizmu, tylko po to, by swój własny kapitalizm rozwijać. Czy to nie absurd? Dla tych ludzi nieważne jak coś nazwiemy. Ważne jest to, że mają i będą mieć jeszcze więcej. - Co teraz? Gotowy jesteś na koniec? - A co może być teraz? Dziś wykonany zostanie wyrok sądu od którego nie ma już odwołania. Nie będzie to jednak koniec. Koniec nastąpi wtedy, gdy cywilizacja wolności pochłonie sama siebie. A kiedyś to nastąpi. 13/14 - Ostatnie zdanie do wywiadu? - Nic nie jest takie, jakie się wydaje. Niech społeczeństwo nie zadławi się wolnością, przede wszystkim wolnością pieniądza. - Dziękuję za rozmowę. - Wie Pan redaktorze, że nie pozwolą Panu tego opublikować? Frank pokiwał głową zbierając ze stołu zapisane kartki. - Wiem. Od początku wiedziałem, ale chciałem poznać prawdę, bo w telewizji jej nie usłyszymy. Redaktor wstał uderzył kilka razy w okute metalem drzwi przywołując tym samym strażnika. - Skończyliśmy - rzekł do przybyłego żołnierza. - Powodzenia, redaktorze - rzucił raz jeszcze więzień. *** "Wczoraj w południe w bazie wojskowej Guantanamo odbyła się egzekucja dziennikarza odpowiedzialnego za przygotowanie zamachów w Waszyngtonie. Mathew Gordon przez kilkanaście lat utrzymywał kontakty z islamską organizacją terrorystyczną. Przypomnijmy 21 października 2005 roku dwa samoloty pasażerskie uprowadzone zostały z lotniska cywilnego JFK Kennediego w Nowym Jorku. Jedna z uprowadzonych maszyn uderzyła w Biały Dom, druga w budynek Pentagonu. W atakach śmierć poniosło ponad tysiąc osób w tym prezydent Stanów Zjednoczonych. " 14/14