Mój debiut - Chmielnik

Transkrypt

Mój debiut - Chmielnik
wczoraj... dzisiaj... zawsze...
Anna Kania, Klasa II „E”
Gimnazjum im. gen. Kazimierza Tańskiego w Chmielniku
Opiekun: Małgorzata Stachurska
wczoraj
mrukliwy jęk porażonych mieczem polskiego rycerza potomków Czyngis – Chana
błagalny szept modlitw odzianych w chałaty starozakonnych
straszliwa iskra siejąca spustoszenie oceanem płomieni
i płacz pędzonych na stracenie w oparach gazu
dzisiaj
szmer wodnej kaskady opasającej ziemski glob
radosne kantyczki okraszone urokliwością niezapominajki
dźwięczny ton dzwonu zwiastującego poranek
i radość że tu że my że razem
zawsze
zaduma nad heroicznym czasem minionym
pamięć o obrońcach i mężach szlachetnych i prawych
skrzydlata Nike dumnie głosząca Wolność i Niepodległość
i … „ta ziemia od innych droższa”
Bitwa
Julia Tworogowska , klasa VI „A”
Szkoła Podstawowa im. St. Żeromskiego w Chmielniku
Opiekun: Edyta Klimczak
Osiemnasty marca
słońce na horyzoncie
wojewoda Włodzimierz
patrzy w dal
słychać krzyki
i róg gdzieś w oddali
Tatarzy z włóczniami
przygotowani do walki
Bajdar z pewną miną
podziwia wschód
słońca
ryk wojewody
machiny
słyszą Mongołowie
bębny
trzaski sztyletów
świst wypuszczonej
z łuku strzały
przecinającej powietrze
unosi się dym
duszący i ciemny
krzyki
Tatarów
Polaków
dźwięki mieczy
trzepot cięciwy
chrzęst łuków
do odwrotu
krzyk
zdezorientowanych
ludzi
ucieczka z pozoru
Bajdar uśmiechnięty
że klęska
dosięgła wrogów
obietnica
Polaków
porażka
już się nie
powtórzy
następnym razem
Wygramy
Spotkanie z Aniołem
Martyna Zawierucha, klasa 1 „A”
Zespół Szkół nr 3 w Chmielniku
Opiekun: Beata Zaród
Lekcje dłużyły się niemiłosiernie. Siedziałam w ogóle nie zainteresowana światem atomów
i reakcji chemicznych, zamiast tego wyglądając przez okno. Jesień. Pora roku, która ma w sobie
wyjątkowy urok. Choć jest zimno - barwy złota i czerwieni oraz liście swobodnie powiewające na
wietrze łagodzą tę niedogodność. Obserwowałam właśnie ruch uliczny, gdy - stukając łokciem - z
zamyślenia wytrąciła mnie koleżanka. Odwróciłam niechętnie głowę i… Ups... Nauczycielka
zorientowała się, że wcale jej nie słucham. Co więcej, zadała mi pytanie oczekując na nie odpowiedzi.
Miałam już wstać, gdy zatrzymała mnie ruchem ręki.
- Nie fatyguj się. Twoja praca na lekcji została właśnie oceniona.
Nauczycielka wygłosiła jeszcze parę uwag pod moim adresem i wstawiła jedynkę do dziennika.
Świetnie. Po prostu świetnie. I to na ostatniej lekcji… Jednak był też jeden plus tej sytuacji.
Przynajmniej nie musiałam już udawać, że słucham i ponownie pogrążyłam się w myślach. Dzwonek.
Odetchnęłam z ulgą i powlekłam się do domu.
Tam także nie miałam spokoju. Zaczęło się, kiedy tylko przekroczyłam próg domu. Z kuchni
dochodziły krzyki mamy:
- Czemu nie posprzątałaś?! Nic nie robisz! Przyszłam z pracy i musiałam wszystko zrobić za ciebie! –
mama wyrzucała te słowa niemal z prędkością światła. Wciąż coś krzyczała ze wściekłością, ale nie
słuchałam jej dłużej. Poszłam do swojego pokoju.
Kiedy miałam niby posprzątać?! Jak byłam w szkole? Wspaniały dzień, nie ma co…
W drodze po schodach burknęłam tylko:
- Też się cieszę, że cię widzę.
„Dość!” – powiedziałam sobie w myślach. Przebrałam się szybko w dres, złapałam iPoda
z słuchawkami i energicznie zbiegłam po schodach. Kotłowało się we mnie. Miałam dość wszystkiego
i wszystkich. Musiałam odpocząć. Moje zachowanie nie uszło uwadze mamy.
- Gdzie idziesz? – spytała wyraźnie podirytowana.
- Pobiegać.
To było moje lekarstwo na wszystko, które z czasem stało się moją pasją. Biegając uciekałam od
problemów. Przynajmniej na chwilę. To naprawdę pomagało.
- Nie zjadłaś nawet obiadu! – nie ustępowała mama.
- Nie jestem głodna. – narzuciłam na siebie jeszcze bluzę i otworzyłam drzwi. Owiało mnie mroźne
powietrze - sygnał zbliżającej się zimy. Włożyłam słuchawki i biegałam przy akompaniamencie
rockowych piosenek oraz piachu chrzęszczącego mi pod stopami. Nie miałam określonych tras do
biegania. Często robiłam to na stadionie, jednak wolałam poruszać się w terenie. Sprawiało mi to
niebywałą przyjemność. Oglądanie ciągłych zmian w wyglądzie krajobrazu miało w sobie coś
niezwykłego.
Skręciłam w stronę rzadko uczęszczanej drogi, która prowadziła do pobliskiej wsi. Mogłam
biec po niej z zamkniętymi oczami. Znałam każdą nierówność, każdą dziurę w asfalcie. Pewnie
dlatego, że tę drogę przebywałam każdego dnia przez sześć lat. W tej wsi bowiem spędziłam
większość swojego dzieciństwa. Teraz, choć już od wielu lat tam nie mieszkam, chętnie wracam do
tego miejsca. Tacy są ludzie. Często wracają do miejsc, które mile im się kojarzą, gdzie spotkało ich
coś dobrego. Może liczą na to, że to dobro wciąż tam na nich czeka? Przynajmniej ja tak myślałam...
Przemierzałam więc uliczki i ich rozgałęzienia, jednocześnie dając ponieść się fali wspomnień.
Zabawy w sadach z rówieśnikami, różnego rodzaju wyścigi i gonitwy. Chyba wtedy polubiłam
bieganie. Właściwie to na początku nienawidziłam tego. Zawsze byłam gorsza, wolniejsza. A lubiłam
wygrywać. Nie znosiłam porażki. Dlatego często, kiedy znów przegrywałam, obrażałam się na
przyjaciół, uciekałam i daleko, daleko od nich ćwiczyłam. Najczęściej był to lasek przy moim domu.
Ruszałam wtedy pędem przed siebie, jednocześnie starając się nie wpaść na żadne drzewo, co na
początku graniczyło z cudem. Wracałam do domu obdarta i poobijana. Ale to mnie nie zniechęcało.
Powracałam tam uparcie i po jakimś czasie znów bawiąc się z dziećmi, byłam od nich nie tylko
szybsza, ale i zręczniejsza.
Po latach bieganie stało się moją pasją. Miałam świetne oceny z wychowania fizycznego
w szkole, brałam udział nawet w maratonach i często stawałam na podium. Zawsze jednak większą
wartość miała dla mnie sama przyjemność biegania. Czułam się wtedy taka lekka, jakbym unosiła się
nad ziemią. Często także w chwilach, gdy odczuwałam silny stres to mi pomagało. Skupiałam się
wtedy jedynie na równym oddechu, synchronizacji ruchu rąk i nóg, a moje myśli wirowały swobodnie.
Nic z nimi nie robiłam. Po jakimś czasie same się układały. Natomiast gdy byłam wściekła, biegłam
ile tchu nawet osiem kilometrów, by wrócić do domu niezdolna wykonać jakikolwiek ruch.
Zatrzymałam się. Zaczerpnęłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze. Stałam
właśnie przed lasem z mojego dzieciństwa. Z biegiem lat stał się większy, gęstszy. Trudniej dostępny.
Dawno tu nie byłam. Do głowy przyszła mi pewna myśl. Może sprawdzę, jak teraz poradziłabym
sobie, biegając pomiędzy drzewami. Na pewno będzie trudniej, ale ja też przecież umiem więcej. Bez
dłuższego namysłu zmierzałam tam truchtem. Przy ścianie lasu zaczęłam nabierać prędkości, by
w końcu rzucić się pędem pomiędzy drzewami.
Z mocno bijącym sercem i przyspieszonym oddechem robiłam skuteczne uniki i czułam się
tak, jakbym miała skrzydła. To przepełniło mnie taką euforią, że przez chwilę zapomniałam o istnieniu
drzew. Zresztą wieloletnie szkolenie wyrobiło we mnie instynkt, który odruchowo nie pozwalał mi
zderzyć się z drzewem. Niestety, ten sam instynkt nie obejmował omijania dzikich roś lin wijących się
po ziemi. Zanim się zorientowałam, moje nogi zaplątały się w zbyt bujnej roślinności, straciłam
równowagę i runęłam na ziemię. Nie mogłam złapać tchu, więc tylko leżałam na ziemi. Po chwili
poczułam silny ból w nodze. Próbowałam się obrócić na plecy, ale ból tylko się pogorszył. Zaklęłam
pod nosem. Nie wiem, jak długo leżałam bez ruchu. Po czasie wydającym mi się wiecznością
znalazłam na tyle siły, by podnieść się do pozycji siedzącej. Zalała mnie kolejna fala bólu. Wtedy
spojrzałam na nogę.
- Jasna... – zaczęłam i urwałam.
Moja noga była lekko wykręcona pod nienaturalnym kątem, jednak źródło bólu miało swoje
skupisko w kostce. Świetnie. Cudownie. Wspaniale. Zostałam uziemiona. Do najbliższego
zamieszkałego domu mam co najmniej pół kilometra, a do domu trzy. A o wydostaniu się stąd
o własnych siłach mogłam pomarzyć. Z wysiłkiem oparłam się o pień drzewa. Zastanawiałam się, co
będzie dalej.
Nagle usłyszałam szelest, a potem trzask łamanej gałęzi. Zamarłam. Przez głowę przeleciało
mi tysiąc myśli naraz. Może to jakieś dzikie zwierze? Może człowiek? Nie zdążyłam głębiej się nad
tym zastanowić, gdyż usłyszałam szelest liści. Miałam wrażenie, że serce wyskoczy mi z piersi.
Wtedy zza drzewa wyłoniła się ciemna postać. Niewiele myśląc ukryłam twarz w dłoniach, mając do
końca tę głupią nadzieję, że mnie nie zauważy. Jakby na potwierdzenie usłyszałam zduszony chichot.
Niemal podskoczyłam ze strachu.
Na chwilę świat się zatrzymał. Nie słyszałam nic poza biciem własnego serca i przyspieszonym
oddechem. Wyczułam, że postać się zatrzymała i niemal czułam jej wzrok na sobie. Zmusiłam się, by
podnieść głowę i opuścić ręce. Ujrzałam… O Boże! Był… piękny. I taki… inny. Brakło mi słów, by
go opisać. Podszedł bliżej, kucnął i krytycznie
spojrzał na mnie. Szybko odwróciłam wzrok. W innym wypadku bowiem nie mogłabym się
powstrzymać od gapienia na niego. Na całe szczęście uratował tę niezręczną sytuację.
- Co się stało? - usłyszałam głos przyjemnie rozpływający się po moich uszach.
- Upadłam.
Niezbyt błyskotliwe, przyznaję. Chłopak zdusił wybuch śmiechu i wyciągnął do mnie rękę.
Spojrzałam na niego, co było zdecydowanie złym posunięciem, gdyż utonęłam w jego oczach. Były
tak przejrzyście niebieskie, że na myśl przywołały mi błękit nieba w środku lata. Rysy jego twarzy
przywołały mi na myśl archanioła. Wrażenia tego dopełniły blond włosy opadające mu na oczy
i uroczo wywijające się we wszystkie strony.
- Noga nie wygląda najlepiej – spojrzał na nią krytycznym wzrokiem. – Właściwie to co ty tu robisz?
- Biegam.
Rzucił mi pobłażliwe spojrzenie.
- Bawisz się w ganianego z drzewami? – zapytał z rozbawieniem.
Puściłam jego pytanie mimo uszu. Czułam silne odrętwienie. Chciałam zmienić pozycję, ale
przez kolejną falę bólu zrobiło mi się ciemno przed oczami. Zdając sobie sprawę z mojego stanu,
chłopak wyciągnął rękę i położył ją na mojej nodze. Poczułam tak przyjemne ciepło, że zamknęłam
oczy. Miałam wrażenie, jakby cały ból, który zgromadzony był w kostce, rozpływał się.
Równocześnie odczułam niewysłowioną ulgę. Po jakimś czasie wszystko ustało. Powoli otworzyłam
oczy. Od razu spojrzałam na nogę i oniemiałam. Nie dość, że nie bolała, to leżała w naturalnej pozycji
bez oznak jakiegokolwiek urazu. Niemożliwe…
- Jak ty to?… - podniosłam wzrok w miejsce, gdzie stał chłopak.
Otworzyłam szeroko oczy. Oprócz otaczających mnie drzew nie było ani śladu mojego
wybawcy. Siedziałam patrząc uparcie przed siebie. Przecież to niemożliwe! Jeszcze przed chwilą tu
był! A może to ja miałam urojenia? Nie, na pewno nie. Obejrzałam się dookoła, ale oprócz cichego
śpiewu ptaków i szelestu liści nic nie słyszałam. Żadnego ruchu, dźwięku jego głosu… Zniknął. Tak
samo szybko jak się pojawił.
Tymczasem zauważyłam, że słońce przebijające zza koron drzew zbliża się ku zachodowi
i uprzytomniłam sobie, ile czasu tu spędziłam. Spojrzałam jeszcze raz niepewnie na moją nogę, po
czym powoli spróbowałam się podnieść. Zgięłam nogę i… udało się! Bez większych trudności
wstałam. Otrzepałam się z suchych liści i jeszcze raz rozejrzałam się wokół siebie. Gdzieś w głębi
serca miałam nadzieję, że On gdzieś tam będzie. Nie wiem dlaczego. Przecież znałam tego chłopaka
zalewie kilka minut. Jednak miał w sobie coś takiego… Coś wręcz elektryzującego. Lekko
zawiedziona skierowałam się w stronę drogi.
Chodzenie nie sprawiało mi żadnych trudności. Szybko wyszłam na drogę. Zaczęłam biec,
jednak miałam wrażenie, że słyszę łopot skrzydeł. Było w tym coś niezidentyfikowanego, gdyż
dźwięk był zbyt potężny, by mógł pochodzić od zwykłego ptaka. Zatrzymałam się i obróciłam za
siebie. Słońce zachodziło, a niebo przybierało lekko pomarańczową barwę. Zostawiałam za sobą las
i już miałam odwrócić się do biegu, gdy kątem oka uchwyciłam coś białego, wzbijającego się
w powietrze. I nagle moje serce przepełniła niebywała radość, szczęście, jakiego w życiu nie
doznałam. Wtedy zrozumiałam. Spotkałam anioła.
W krainie zwierząt
Anita Pawłowska, kl. V „C”
Szkoła Podstawowa im. St. Żeromskiego w Chmielniku
Opiekun: Anna Idzik
Dawno, dawno temu w Krainie Zwierząt urodziła się mała lisiczka. Jej mama bardzo się
ucieszyła, że ma swoje wymarzone pierwsze dziecko. Gdy Lilia miała już miesiąc, mama zabrała ją na
łąkę, żeby mogła się pobawić z innymi miesięcznymi zwierzątkami. Lisiczka chciała poznać
wszystkie zwierzątka w krainie, jednak jej opiekunka bała się, że niektóre, na przykład tygrysy, mogą
ją skrzywdzić.
Lilia ze wszystkich zwierzątek najbardziej polubiła zebrę Tosię. Codziennie bawiły się
w berka, grały w klasy, no i oczywiście rozmawiały. Raz Tosia opowiedziała swej przyjaciółce
o Leonie, który był tygrysem. Twierdziła, że nie jest on groźny jak inne tygrysy. Nie, Leon jest innylubi się bawić, jest łagodny i dobry. Tosi o nim powiedziała mama, która wiedziała prawie wszystko
o tygrysach. Lilka pragnęła poznać Leona, lecz nie wiedziała, gdzie go może spotkać, więc zapytała
mamę:
- Mamusiu, gdzie są małe tygryski, bo nie ma ich na łące?
- Wszystkie małe tygryski mieszkają w dużym pomieszczeniu przy zamku, ale nikt tam nie może
wejść. Są to groźne zwierzęta i drzwi pilnują strażnicy.
Następnego dnia Lilka powiedziała o tym Tosi. Zaczęły rozpaczać, że nie poznają Leona.
Nagle lisiczka zaproponowała, aby od mamy przyjaciółki dowiedzieć się wszystkiego o małych
tygryskach. Tosia zgodziła się i razem poszły do jej domu. Mama zebry powiedziała, że do
pomieszczenia małych tygrysków mogą tylko wchodzić król i królowa. Mówiła też, że tam tygryski
przechodzą testy i stają się groźne. Jednak Leon, pomimo licznych ćwiczeń, nadal był łagodny jak
owieczka. Lilka stwierdziła, że koniecznie musi się dostać do zamku, ponieważ wydaje jej się, że
Leon jest tam nieszczęśliwy i trzeba go ratować. Postanowiła, że przebierze się za małego tygryska
i odnajdzie go. Mama Tosi powiedziała, że to zbyt ryzykowne, ponieważ gdy ktoś odkryje ten podstęp,
od razu ją zabiją. Lilka poszła do domu i przedstawiła swój plan mamie. Jednak gdy jej opiekunka to
usłyszała, nie pozwoliła córce tam iść. Lisiczka mogła liczyć tylko na Tosię. Zebra była większa
i mogła udawać jej tygrysią mamę.
Gdy Lilka uszyła sobie i Tosi kostiumy tygrysów, poszły do zamku. Przebrana zebra powiedziała
królowej, że jest nowym tygrysem i że chce oddać dziecko na testy, które mają zrobić z niego groźne
zwierzę. Królowa się zgodziła, ponieważ nie wiedziała, że to lisiczka i zebra. Gdy tylko Lilka weszła
do tajemniczego pomieszczenia, w którym przebywały coraz groźniejsze młode tygryski, zaczęła
szukać Leona. Po upływie czterech godzin znalazła go. Opowiedział jej o całym swoim życiu i o tym,
że nie chce być uwięziony jak inne młode tygryski. Lilka powiedziała, że mogą razem uciec. Leon się
zgodził. W nocy, kiedy strażnicy usnęli, wymknęli się.
Mama Lilki bardzo się martwiła o córkę, bo nie wróciła na noc do domu. Jednak gdy lisiczka
przyszła z Leonem i mama usłyszała historię jego nieszczęśliwego życia, przestała się gniewać na
Lilkę. Zrozumiała, że tak należało postąpić, aby ocalić biednego, łagodnego tygryska. Leon
zamieszkał razem z nimi, a po upływie miesiąca on, Lilka, Tosia i ich mamy wyprowadzili się
z Krainy Zwierząt i słuch o nich zaginął.
Jak Włodzimierz pod Chmielnikiem
bitwę z Tatarami stoczył..
Karolina Zgrzebnicka, kl. II „A”
Gimnazjum im. gen. K. Tańskiego w Chmielniku
Opiekun: Anna Waga
W małym miasteczku na południu Polski od samego rana panowało wielkie poruszenie. Tego dnia
w Chmielniku miał się odbyć turniej rycerski organizowany przez samego Odrowąża. Karczmarze
mieli pełne ręce roboty. Do miasta zjechało wielu znakomitych rycerzy wraz ze swymi pocztami.
Pięknie ozdobione ulice i domy cieszyły oczy różnorodnością barw. Wszystkie młode panny
wystrojone w swoje najlepsze odświętne stroje krążyły po uliczkach w nadziei, że zauważy je jakiś
rycerz, wybierze na damę serca i zechce ślubować wygraną w walce. W tych zabiegach nie
uczestniczyła tylko jedna panna. Blanka – córka krakowskiego wojewody, Włodzimierza, który
zawitał do miasteczka z powodu turnieju właśnie – na pewno nie była w nastroju do takich zabaw.
Stała z założonymi na piersiach rękoma i wpatrywała się ze złością w swojego ojca. Nie cierpiała, gdy
jej czegoś odmawiano lub zabraniano.
- Ale dlaczego mi nie wolno? – zapytywała z uporem.
- Mówiłem ci już tyle razy, córko. Turnieje, bitwy i walki to męskie sprawy – odparł znużonym
głosem wojewoda. – Sama pomyśl, jakoby to miało być? Niewiasta miałaby w szranki z pasowanymi
rycerzami stawać? Jakże to?
- Albo to ja gorsza?!
- Niewątpliwie, moje dziecko. Na szczęście nigdy nie przekonamy się o tym na własne oczy.
A teraz idź już. Nie mam czasu na takie gadki po próżnicy.
- Świetnie! Jeszcze zobaczycie! – rozjuszona dziewczyna obróciła się na pięcie, aż załopotały jej
powłóczyste szaty i wybiegła z komnaty. Wojewoda pokręcił ze smutkiem głową. „Więcej mam ci ja
z nią problemów niż z całym mym wojskiem”- pomyślał. „Jej matka miała rację – powinna się była
urodzić w chłopięcej skórze”.
Blanka tymczasem zamknęła się w swej komnacie ogarnięta przemożną żądzą zemsty. Chciała
walczyć i pokazać wszystkim, co potrafi. Jak doskonale włada mieczem, jeździ konno, strzela z łuku
i walczy na sztylety, mimo że jest kobietą. I nagle do jej głowy wpadł przerażający pomysł.
- Można by to zrobić tak, żeby nikt nie domyślił się, że to ja... W prawdziwej bitwie łatwiej
zasłużyć na miano bohatera... I gdybym ich jeszcze ostrzegła... już byłabym... – mruczała do siebie po
cichu.
Przywołała do siebie swą tatarską służącą – Ajrę. Ta z niepokojem przyglądała się twarzy swej
pani. I miała powody do niepokoju, bo w głowie ciągle krążącej po komnacie Blanki zrodził się tak
śmiały plan, że nikt nie uwierzyłby, iż ta śliczna, mądra dziewczyna byłaby w stanie uczynić coś
takiego. Lecz ona już obmyślała plan.
- Gdyby bitwa rozgorzała pod Chmielnikiem, nikt nie zabroniłby mi stanąć do walki – nadal
mówiła do siebie. Plan był na pozór prosty. Wszyscy wiedzieli, gdzie stacjonują hordy tatarskie.
„Wystarczy tylko obmyślić jakieś sprytne przebranie i podsunąć Tatarom pomysł najazdu na
Chmielnik. Wyślę Ajrę. Powie Bajdarowi, że przybywa z odpowiedzią od jednej z górskich wyroczni.
Podobno tatarscy wodzowie często korzystają z ich usług. Można mu powiedzieć, że znajdą tu
niezliczone skarby, których prawie nikt nie strzeże. Nie wyślą na pewno dużego oddziału; bez
problemu sobie z nimi poradzimy. Tatko dostanie pewnie pomoc od wojewody z Sandomierza –
Pakosława”- myślała.
- Ajro?
- Tak, panienko?
- Gdy wrócimy z turnieju, naszykujesz konie do drogi.
- Do drogi, panienko? Ale kto...
- Ty. Wyjeżdżasz wieczorem. Tylko nikt nie może się o tym dowiedzieć.
I wyjaśniła służącej, gdzie ma pojechać i jak postępować. Ajra słuchała ze spokojem. Nie podobało
się jej to zadanie, ale nie śmiała sprzeciwić się swej pani. A nawet ucieszyła się trochę, że znowu
zobaczy swoich rodaków.
Blanka była tak zadowolona ze swego planu, że zgodziła się nawet od razu na to, by główną
nagrodą w pojedynkach na kopie został jej pocałunek dla zwycięzcy.
Po powrocie do komnat wręczyła swej służącej sztylet, który do tej pory zawsze nosiła
przytroczony do paska i pożegnała Ajrę słowami:
- To na wszelki wypadek. Wracaj szybko. Powodzenia.
Wyprawiła Tatarkę, gdy tylko wszyscy poszli spać.
Podróż na wschód i z powrotem zajęła dziewczynie ponad miesiąc. Powróciła pewnego chłodnego
wieczora na początku marca.
- Panienko, Tatarzy wyprawili się na Chmielnik już dziesięć dni temu. Będą tu lada dzień. Idzie
całe wojsko! Są ich tysiące!
Strach padł na Blankę. Tego się nie spodziewała. Nie zważając na późną porę, od razu udała się do
ojca, który jej nie uwierzył, gdyż dziewczyna nie chciała wyjawić, skąd wie o nadciągających
Tatarach. W końcu jednak zgodził się na wysłanie zwiadowców na wschód. Ci wrócili po zaledwie
dwóch dniach oznajmiając ze strachem, że rzeczywiście ciągnie na Chmielnik horda Tatarów pod
dowództwem Bajdara. Natychmiast zostali wysłani gońcy do wojewody sandomierskiego, kasztelana
krakowskiego Klemensa i kasztelana sandomierskiego – Jakuba Raciborowica. Wszyscy oznajmili
gotowość do pomocy w walce. Stawili się wraz ze swymi oddziałami nazajutrz 17 marca na polu za
Chmielnikiem. Wszyscy byli strasznie przejęci. Spełniły się przewidywania Blanki – nikt nie zwracał
na nią uwagi. Krążyła po rozłożonym w pośpiechu obozie i kuźniach, w których robota dosłownie
paliła się w rękach. Kowale kuli głównie miecze i topory. W połąch płaszcza Blanki skrył się już
ciężki obosieczny miecz i dwa sztylety. W komnacie pod jej łożem schronienie znalazł już łuk
i kołczan strzał, a także chłopięce porcięta i koszula. Wieczorem nie mogła usiedzieć na miejscu, więc
zebrała swój bojowy rynsztunek i udała się na pole, do obozu polskich wojowników, aby tam
posłuchać jakichś ciekawych wieści. Wezbrała w niej trwoga, gdy usłyszała, że nikt nie wróży dobrze
polskim siłom. Blanka spędziła całą noc na polach, nie mogąc zmrużyć oka. Tuż przed świtem
usłyszała odgłos, jakby pomruk Rozejrzała się dookoła. Wszyscy wokół niej wstawali i chwytali za
broń i wtedy zrozumiała, że bitwa zacznie się już za chwilę. W oczach mignęła jej sylwetka ojca
i wojewody sandomierskiego. Szybko ugrupowali swoich ludzi i podzielili się na skrzydła. Po lewej
stronie został Włodzimierz i kasztelan krakowski Klemens, a po prawej Pakosław i kasztelan Jakub.
Z pierwszymi promieniami słońca z lasu wyłoniły się hordy Tatarów uzbrojonych w topory,
włócznie i łuki. Jechali na pokrytych skórą koniach i z tarczami również skórą obleczonymi. Polacy
przeżegnali się jak jeden mąż i nastawili broń. Z głośnym rykiem zderzyli się z Tatarami
i rozpoczęła się bitwa. Blanka zapomniała o trwodze i wywijała mieczem tak, że Tatarzy padali pod
nim jeden po drugim. „Może jednak wygramy”- pomyślała z nadzieją.
Minęła już godzina krwawej walki i nadal było trudno stwierdzić, po czyjej stronie leży
zwycięstwo. Aż nagle Polacy poczuli, że Tatarzy uginają się pod ich mieczami i zaczynają się
wycofywać. Szczególnie krakowscy rycerze natarli mocniej na wroga i ze zdumieniem ujrzeli, że
Tatarzy czmychają z powrotem do lasu.
- To już wszystko? – padało pytanie z wielu ust.
Blanka rozejrzała się dookoła. Miała dziwne wrażenie, że to jednak jeszcze nie koniec.
I nagle spadł na nich deszcz strzał. Tatarzy wyskoczyli z kniei i otoczyli polskie wojsko, odc inając
siły krakowskie od sandomierskich. Wielu padło od strzał tatarskich. Lecz jeszcze więcej poległo od
cięcia toporem lub z włócznią wbitą w serce, gdyż jeszcze nie zorientowali się, co się dzieje. Blanka
próbowała jeszcze się bronić, lecz nie dała już rady. Wytrącono jej miecz z ręki i zadano głęboką ranę
poniżej piersi. Padając na ziemię zobaczyła jeszcze martwe oczy ojca śmiertelnie ranionego strzałą.
I zanim ciemność pochłonęła jej umysł, zdążyła jeszcze pomyśleć: „Boże, co ja zrobiłam”.
Nie widziała już śmierci kasztelanów ani wielu znakomitych polskich rycerzy. Nie dowiedziała się,
że uratował się tylko wojewoda Pakosław ze swym nielicznym oddziałem, gdyż zdążył się wycofać na
czas.
A Tatarzy, niezatrzymywani przez nikogo, wyruszyli dalej w głąb Polski, aby w trzy tygodnie
później odnieść kolejne zwycięstwo pod Legnicą.
Niewidzialni
Sylwia Guzera, kl. II „B”
Gimnazjum im. gen. K. Tańskiego w Chmielniku
Opiekun: Bożena Styrcz
Upływa życie
Lata mijają
Gonią się myśli
i z sercem ścigają.
Tak mało wiem
tak dużo się uczę.
Powietrzem tak gęstym
od kłamstwa się duszę!
Wśród tłumu ludzi
są niewidzialni.
Żyją samotnie
bez słowa skargi.
Tak długie noce
tak krótkie dni.
Już tylko nocą
szczęście się śni...
Zatrzymany czas
Wiktoria Dzierżak, kl. V
Szkoła Podstawowa w Zreczu Dużym
Opiekun: Danuta Kasperska
Stary płot, piękne drzewo,
łąka zielona, złote niebo
robię zdjęcia pstryk, pstryk, pstryk
świat mój cały utrwalam w mig.
Patrzę sobie tu i tam,
i znów pomysł na zdjęcie mam
uśmiech twój i ogon kota,
to dla aparatu mego psota.
Mgła nad rzeką, stare drzewo,
zaplątany bluszcz wśród traw
pstryk, pstryk, pstryk- zachmurzone, szare niebo.
I już na zawsze zdjęcie mam.
Gdy lat minie rzeka,
gdy czas wciąż ucieka.
Usiądziemy razem przed zdjęciami,
podzielę się z tobą zaklętymi wspomnieniami.
Jak odnaleźć
Luiza Kania, kl. II TH
Zespół Szkół nr 3 w Chmielniku
Opiekun: Anna Wolska
Jak odnaleźć to , co na serca dnie
Gdzieś od wielu lat wciąż ukrywa się…
Jak odnaleźć to, co zginęło gdzieś
Swą prawdziwą twarz, tę z dziecinnych lat…
Jak odnaleźć drogę, którą jako dziecko
Beztrosko stąpałam- nie było mi ciężko…
Jak odrodzić się, znaleźć co odeszło…
Jak znów sobą być, by szczęśliwym żyć.
Gdy się pogubimy, w drodze zabłądzimy,
A na twarz znów maskę sobie nałożymy…
Zapomnijmy o tym, co jest najcenniejsze,
O co warto walczyć, by szczęśliwie żyć…
I znów przypomnijmy swych najmłodszych lat czar,
Jak z bajki cudowny, nasz rodzinny dom…
Gdy wnet zapragniemy cieszyć się jak dawniej,
Odnaleźć swą drogę, wrócić w własny świat.
Wtem wystarczy tylko zrzucić maskę swą,
Przestać już udawać, stale sobą być, by się nie pogubić
i szczęśliwie żyć!
Kamień Włodzimierza
Aleksandra Lech, kl. II „D”
Gimnazjum im. gen. K. Tańskiego w Chmielniku
Opiekun: Małgorzata Stachurska
Dawno temu na świat przyszedł pewien chłopiec. Jego rodzice dali mu na imię –
Włodzimierz, co miało oznaczać władzę, autorytet, a przede wszystkim skromność. Był to chłopak już
od wczesnych lat nadzwyczaj silny i mądry. Rodzicie nie mieli z nim nigdy problemów, a wręcz
przeciwnie - on zawsze gotów był służyć pomocą każdemu, kto tego potrzebował. Za swoje niezwykłe
wyczyny oraz liczne udziały w bitwach, w których bardzo się zasłużył, został krakowskim wojewodą.
Kiedy nadszedł rok 1240. Włodzimierz był już dorosłym, dobrze zbudowanym i bardziej
doświadczonym wojem. Jego życie obfitowało w szereg niezwykłych zdarzeń, nie toczyło się
spokojnie. Miał za sobą wiele przygód, bo jego rycerska natura wymagała rozlicznych działań.
Pewnego dnia Włodzimierz otrzymał wiadomość, że Tatarzy zmierzają ku granicom Polski.
Ogłoszono larum i szlachetny wódz wraz ze swoim wojskiem postanowił stanąć na drodze tatarskiej
hordzie. Był to rok 1241. Marzec. Zaczęło się przedwiośnie, śniegi na polach stopniały. Pojawiły się
pierwsze oznaki wiosny. Wydawało się, że świat okrasi się barwami najpiękniejszymi, wzbudzi radość
i nadzieję wśród gminu, a przede wszystkim rycerstwa i władcy – Henryka Pobożnego. Stało się
inaczej.
Zagrożenie tatarskie stawało się coraz bardziej realne, aż w końcu okazało się, że Tatarzy
łamią opór Lachów i coraz bardziej zapuszczają się w głąb Polski. Wówczas polskie rycerstwo,
sandomierskie i krakowskie, zgromadziło swoje siły na drodze Tatarstwa. W okolicach Chmielnika
skupił się kwiat polskiego rycerstwa, by zatrzymać żądną łupów hordę. Na czele zgromadzonych
stanął Włodzimierz - krakowski wojewoda.
Pewnego poranka, oczekując na wieści o wrogu, Włodzimierz wraz z kasztelanem
Klemensem z Krakowa wybrał się na przegląd wojska. Włodzimierz zwrócił się do kasztelana:
- Dawno ci ja, mój drogi, nie walczyłem z taką siłą.
- Co ja mam powiedzieć. Wezwali nas na pole bitwy to i ją stoczyć musimy, by nas i polskiej ziemi
Mongołowie nie zagarnęli - odpowiedział z przekonaniem kasztelan krakowski.
- No prawdaż, ale przecie to wielkie mocarstwo... - zadumał się wojewoda. - Tyle państw już podbili,
że aż strach mi myśleć, jak my sobie poradzimy – dodał z obawą w głosie.
- Nie tylko my walczyć będziem, ale i nasi sprzymierzeńcy - wojewodzi, zbrojni, kasztelanie.
A przecie ducha rycerskiego im nie brakuje! - wzbudzał w wodzu nadzieję przyjaciel.
- Powiadają na innych dworach, że Tatary źli są okrutnie. Ich miano od tartaru, od najgłębszej
czeluści piekła. Parobcy uciekają przed nimi w popłochu, bo wierzą, że szatan ich zesłał na ziemię.
A czy nasi wojowie przed nimi uciekać nie będą? - snuł swoje rozważania Włodzimierz.
- Wszystko w rękach Boga. Oby nam się poszczęściło – wyraził życzenie Klemens.
Resztę jazdy konnej odbyli milcząc i słuchając odgłosów natury, która zdawała się wyczuwać
niebezpieczeństwo, bo zaczęła pomrukiwać odgłosami burzy.
W pewnej chwili na piaszczystej drodze oko wodza przykuł osobliwy kamień. Wyglądem
przypominał jakiś niezwykły okaz, ale był to zwykły krzemień. Wojewoda zsiadł z konia, ujął
krzemień w dłoń i nagle poczuł jakąś moc nieodgadnioną. Wsunął więc znalezisko za kolczugę
i ruszył do obozu. Zanim udał się na spoczynek, długo rozmyślał o zaszczycie, który otrzymał,
o obowiązku wobec ojczyzny i władcy oraz o życiu, które postanowił wieść zgodnie z nauką
Kościoła i dla Ojczyzny z poświęceniem.
Rankiem, w namiocie wojewody krakowskiego, który urzędem i godnością był najwyższy
(nieraz bowiem samego władcę zastępował pod jego nieobecność), zebrali się inni dowódcy, by
naradę wojenną odbyć. Rozkaz był jeden – przed Mongołami ojczyzny strzec, powstrzymać pochód
niewiernych, dzielnie stawić czoła najeźdźcy. Wodzowie rozjechali się do swoich oddziałów, by
uformować hufce. W każdej chwili spodziewano się ataku. Wieści o nadciągających hordach już
dawno dotarły do polskiego obozu.
Wojowie prawie całą noc oczekiwali na stanowiskach. Między nocą a brzaskiem dziwna cisza
zaległa wokół. Zdawać się mogło, że świat zamarł w oczekiwani tego, co nastąpi. W tej
nieprzeniknionej ciszy nagle dał się słyszeć najpierw wytłumiony, a potem coraz głośniejszy odgłos
końskich kopyt.
Wówczas wódz Włodzimierz rzekł:
-Już czas rozpocząć bitwę . Wrogowie są coraz bliżej.
Rozpoczęła się bitwa. Rozległ się wielki hałas. Krzyki, tupot koni oraz dźwięk brzęczących
tarczy i mieczy przyprawiał o dreszcze. Wroga armia wręcz rzuciła się na polskich wojowników.
Obraz bitwy był niesamowicie krwawy i bolesny. Włodzimierz dzielnie dowodził swoją armią.
Wydawał rozkazy, przegrupowywał oddziały, pilnował, aby Bajdar nie zyskał przewagi nad polskim
rycerstwem.
Po kilku niezwykle wyczerpujących godzinach starcia, Mongołowie zaczęli się wycofywać.
Radość wielka ogarnęła polskich wojów. Wojewoda nie był radosny. Był świadom tego, że zawzięci
Mongołowie mieli większą sprawność bojową, posiadali broń łzawiącą i lżejsze uzbrojenie, dzięki
któremu łatwiej im się walczyło. Ale pozostali mężowie nie podzielali jego zdania. Wycieńczeni
bojem rycerze rozjechali się, by odpocząć. Nie dziwota. Tyle godzin siepania ciężkimi mieczami,
naciągania włóczni, używania toporów... Teraz czas na nabieranie sił i popas dla koni. Poległych
trzeba pochować, a rannym przynieść ulgę. W szeregach zbrojnych nastąpiło rozprężenie. A to
z powodu zmęczenia, a to radości, a to znowu pojawił się zamęt wywołany jękami rannych.
Wojewoda Włodzimierz na próżno apelował do innych dowódców, aby utrzymywać rycerstwo
w gotowości i szyku bojowym.
Nagle pogrom wielki nastąpił. Oto podstępny pomiot Czingis – Chana powrócił, by zadać
ostateczny cios rycerzom – obrońcom. Wojewoda Włodzimierz tym razem ruszył do walki. Dzielnie
i uparcie zadawał ciosy. Wielu Tatarów padło z jego ręki. W końcu dopadła go strzała tatarska...
Ranny wódz spadł z konia nieopodal źródełka. Podczołgał się do niego i zanurzył usta. Woda
przyniosła mu ukojenie. Poczuł, jak błogość jakaś przenika mu serce. Wówczas wspomniał na kamień
znaleziony na polach pod Chmielnikiem. Sięgnął po niego i wrzucił do źródełka.
Do tej pory ze źródlisk znajdujących się nieopodal Chmielnika dochodzą dziwne odgłosy,
jakby dźwięki miecza, świst strzał i słowa modlitwy umierających, jakby szmer kamienia, który
o bitwie pod Chmielnikiem opowieści snuje.
Chmielnik
Wiktor Syska, kl. VI
Szkoła Podstawowa w Piotrkowicach
Opiekun: Aleksandra Praśkiewicz
Chociaż Chmielnik jest nieduży
to i tak mieszkańcom służy.
Są tam sklepy i apteki,
w których wciąż drożeją leki.
Są fryzjerzy i lekarze,
robotnicy, urzędnicy.
Pełno ludzi, małe dzieci
można spotkać na ulicy.
A niedzielne popołudnia
można spędzać na wesoło.
Są festyny, gra muzyka
i tłum widzów naokoło.
W centrum miasta, piękny Rynek,
gdzie znajduje się fontanna
zadbana niczym panna.
Bardzo ładną mamy gminę,
która wszędzie z tego słynie.
W Piotrkowicach
Alicja Ślusarska, kl. V
Szkoła Podstawowa w Piotrkowicach
Opiekun: Aleksandra Praśkiewicz
U nas w Piotrkowicach dwór Tarnowskich stoi.
Naszą małą wioskę już od wieków stroi.
Zacni goście tu bywali, Piotrkowice odwiedzali.
Gościli tu szlachcice, sławni na całą okolicę.
Towarzystwo się bawiło, Piotrkowice rozsławiło.
Zawitaj gościu drogi, chętnie Cię przyjmę w nasze progi!
Wiosną można tu dostrzec ptaki śpiewające,
Zielone rośliny, buzie śmiejące.
Latem można wybrać się do lasu,
Nie potrzeba Ci żadnych wczasów.
Jesienią można zbierać liście kolorowe,
Podziwiać drzewa dębu, lipy oraz kasztanowe.
Zimą, pełno śniegu, czas na narty i sanki,
Ubieranie choinki i śnieżne bałwanki.
O każdej porze roku jest tu znakomicie,
mogłabym w tej wiosce spędzić całe życie.
Świat
Agnieszka Wesołowska
Zespół Szkół nr 3 w Chmielniku
Opiekun: Maria Szymańska
Dobro i zło istnieje?
Tak, ale to bezmyślność rządzi światem.
Krzywda jest mandatem,
papieros ukojeniem, alkohol uzależnieniem.
Kasa władzę sprawuję,
kraj mury buduję.
Tradycje umierają,
wartości spadają.
Ludzie nie doceniają tego co mają,
w wir za pieniędzmi wpadają.
Zapominając co tak naprawdę ważne jest,
a to miłość nadaje życiu sens.
Młodzież autorytetów szuka,
lecz w życiorysach jest luka,
przyjmują złe postawy,
i też dążą do kasy i sławy.
Bo inna droga została ukryta.
Zapomniana…
Gdzieś zakopana w starych pamiętnikach.
Cztery pory roku
Łukasz Prażuch, kl. VI
Szkoła Podstawowa w Zreczu Dużym
Opiekun: Danuta Kasperska
Wstęp
Choć razem to każda z osobna,
swoją drogę odwieczną przemierzają,
każda inna, każda niepodobna,
co roku odchodzą i co roku powracają.
Często wyczekiwane i wytęsknione,
niekiedy niechciane i przeklinane,
urokami i darami natury obdarzone,
cztery pory roku światu przypisane.
Są z nami wierne na zawsze,
w słońcu i deszczu nam towarzyszą,
życie nasze z nimi ciekawsze,
choć niekiedy odmienione kapryszą.
Zapomnieć o lecie, zapomnieć o zimie?,
gdy przyszłość niesie niejedno pytanie,
wiosny i jesieni nie widzieć gdy minie,
porom roku, że są - podziękowanie.
Wiosna
Po długim zimowym śnie budzi się życie,
kwitną już pierwsze stokrotki, kaczeńce i bazie,
słychać śpiew skowronka na nieba błękicie,
świat pochłonięty w radosnej ekstazie.
Słońce przebudzone już mocniej świeci,
i serce natchnione bije radośniej,
najlepsze wiersze piszą wiosną poeci,
i nadzieje nowe rosną myśląc o wiośnie.
Marzannę w rzece utopiły dzieci,
bo zima odeszła i już nie powróci,
znajomy bocian znów do nas przyleci,
wiosna ciepły dzień na nowo przywróci.
Zielenią rozkwitły pola, sady i ogrody,
płynie i śpiewa strumyk wesoły,
tylko wiosną świat w blasku takiej urody,
tylko wiosną tak pracują pszczoły.
A w maju bez pachnie słodko i wspaniale,
i szczęście to zobacz i w ramiona chwyć,
niepokonany idź do przodu stale,
jak cudownie wiosną jest marzyć i śnić.
Lato
Wstało lato wcześnie rano,
polne ścieżki wydeptuje,
pachnie łąką schnące siano,
bocian w polu spaceruje.
A na polach kwiatów wiele,
dojrzewają w słońcu zboża,
wietrzyk lekki podmuch ściele,
deszczu łaknie ziemia Boża.
Aż gwałtowna spada burza,
w błyskach i grzmotach piorunowa,
a gdy milknie się wynurza,
z obłoków tęcza kolorowa.
A wieczorem w ciszy błogiej,
świerszcz cyka i ptaki wyśpiewują,
i na niebie mleczne drogi,
i księżyc z gwiazdami wyczarują.
A gdy zmęczone lato zaśnie,
upałem i burzą wyczerpane,
śni i w marzeniach gaśnie,
i budzi się rześkie nad ranem.
I znów wstaje rozmarzone,
przygląda się na łące bocianom,
przez pola idzie rozpogodzone,
i pachnie mu schnące siano.
Jesień
Jesień nadeszła po gorącym lecie,
króluje w parku wniebowzięta,
babiego lata białe nitki plecie,
w złotych kolorach uśmiechnięta.
Dary wspaniałe z sobą przyniosła,
rozrzuciła je na łąki, lasy i pola,
z liści brązowych i żółtych wyrosła,
wiatrem przybrana jej aureola.
W świetlistej poświacie księżyca,
spowita opadającymi mgłami,
serce krajobrazem tkliwym nasyca,
skąpana porannymi rosami.
Gdy jest smutna i zatroskana,
płaszczem deszczowym się okrywa,
szronem twarz jej pomalowana,
i w słońcu wypalonym dogorywa
Z pierwszym listopadowym chłodem,
wspominania bliskich czas nadchodzi,
gdy cmentarze zapłoną zniczy korowodem,
wszystkich zmarłych chryzantemami nagrodzi.
Spadają kasztany, spadają liście,
a ptaki odlecą nim zima nastanie,
więdną winogron ostatnie kiście,
i przemija jak życie nieubłaganie.
Zima
Siarczysty mróz na polach trzyma,
dookoła wszędzie biało i przyszła zima,
śnieg w barwnych odcieniach bieli,
jak gdyby spadł z Fałata akwareli.
Srebrzyste sople zwisają spod dachów,
lśnią w słońcu śnieżne czapy iglaków,
czarne dymy ulatują z komina,
dzień minął, noc długa się zaczyna.
Po złotej jesieni już tylko wspomnienie,
zgasło i przeminęło babiego lata uniesienie,
a gdy Święty Mikołaj prezenty przynosi,
zima świąteczny nastrój do domu zaprosi.
W wigilijny wieczór opłatek i życzenia,
w rodzinnym gronie spełnione marzenia,
choinka i kolędy tradycji wypełnienie,
Cicha Noc z Pasterką w Boże Narodzenie.
W kuligu dzwonią dzwonki i konie parskają,
przestrzenie baśniowe białe przemierzają,
z echem śpiewającym na leśnej polanie,
Królowej Śniegu zaczarowane sanie.
Od jej zaklęcia nad światem śnieżyca,
zima pięknem swym przeraża i zachwyca,
a bałwanek przed domem cieszący dzieci,
samotny stoi w wichrach lodowej zamieci.
W sadzie strach na wróble przemarznięty cały,
pod nim kuropatwy zziębnięte się schowały.
Szepce ptakom pełen nadziei radosny,
„co tam zima i mrozy, byle do wiosny”.

Podobne dokumenty