TROPEM ZAGINIONEJ PODESZWY - czyli odsłona drugiego dnia

Transkrypt

TROPEM ZAGINIONEJ PODESZWY - czyli odsłona drugiego dnia
HARCUŚ
-5-
marzec 2008
TROPEM ZAGINIONEJ PODESZWY
- czyli odsłona drugiego dnia biwaku
Kiedy wstawałam rano, aby udać się do hufca, gdzie odbywał się nasz „feriowy” biwak,
nic nie zwiastowało tak dramatycznych wydarzeń dnia tamtejszego. Jak zwykle rano
wstałam, zjadłam śniadanie i ruszyłam na podbój Świnoujścia. Niczego nie świadoma
szłam w stronę Domu Harcerza pełna energii i optymizmu. Pierwszym przejawem, że ten
dzień nie będzie jednak taki zwykły jak się zapowiada była wiewiórka, która bardzo podejrzliwie patrzyła się na moje buty ☺ (a tak naprawdę to chyba mnie nawet nie zauważyła). Po dotarciu na miejsce stwierdziłam, że jest wyjątkowo cicho… Zaczęłam się zastanawiać czym jest to spowodowane, jednak zagadka bardzo szybko się wyjaśniła – po
prostu wszyscy pełni zapału jedli
śniadanie (i tu nasunęła mi się
myśl - czyżby byli głodni ?). Kiedy
wszyscy zaspokoili swoje pragnienia, odbył się apel. Po apelu kilka
słów na dowidzenia i ruszyłam w
stronę „sankowej”, gdzie mieścił
się mój punkt kontrolny. Po przybyciu, zapoznałam się z terenem i
zaczęłam przygotowywać stanowiska zadań. Dokładnie w momencie
kiedy skończyłam zerwał się ostry
wiatr, a na horyzoncie ukazał się
pierwszy patrol… Zaczęło się. Jako, że na moim punkcie miałam
przeprowadzić test sprawności
fizycznej na wesoło, nie obyło się bez rzutu do celu, punktów podparcia i zadania indywidualnego dla każdego członka z patrolu. Na szczęście miałam dowolność w przypasowaniu zadania do osoby, więc było też trochę śmiechu. Pierwszy patrol ruszył dalej na
trasę, a u stóp „góry” pojawił się patrol drugi. Dostali podobne zadania i nawet bardzo
podobnie je wykonali. Drugi patrol się odmeldował, a ja pozostawiona samej sobie rozglądałam się po nieco spustoszonym przez nocną wichurę lesie i zauważyłam jakieś małe wróblopodobne ptaki z żółtymi brzuszkami. Zapatrzyłam się na nie, tracąc czujność –
czyżby TO stało się właśnie wtedy? Kiedy w końcu trzeci patrol przetoczył się przez mój
punkt, ruszyłam w stronę hufca (oczywiście w dalszym ciągu niczego nie świadoma). Mój
punkt został zamknięty, wiec razem z druhem Markiem poszliśmy na miejsce (naturalne
solarium), gdzie zaplanowane były ćwiczenia ze strzelania z wiatrówki ( ja oczywiście nie
trafiłam ☺). A może TO stało się właśnie tam? Po całkowitym zakończeniu gry zrobiliśmy
sobie obiad (później go zjedliśmy). Właśnie wtedy, kiedy odpoczywałam, Mery uświadomiła mi co mnie spotkało… Byłam zdruzgotana. Nie mogłam pojąć jak mogłam ją zgubić,
moją biedną podeszwę (a właściwie to kawałek podeszwy). Natychmiast podjęłam akcję
ratunkową i ruszyłam na jej poszukiwanie. Przeszukałam całą „sankową” wzdłuż i w
szerz, jednak tam jej nie odnalazłam. Nie traciłam nadziei, zostało mi jeszcze jedno miejsce. Nim się obejrzałam znalazłam się na „solarium” i zaczęłam się rozglądać. Nagle
znalazłam odcisk, który wyraźnie wskazywał na jej obecność. Natchnięta znaleziskiem
ochoczo zabrałam się do wznowienia poszukiwań… Niestety zaginionej podeszwy nie
udało się odnaleźć, a moje glany do dziś czują jej brak.
HARCUŚ
-5-
marzec 2008
Zawiedziona ruszyłam na plażę, gdzie odbywał się turniej sportowy mojej drużyny. Wieczorkiem odbył się kominek i kolacja. Ciemność nastała a my rozpoczęliśmy grę nocną.
Jednym z naszych zadań było złapanie świetlika. W drużynie jestem już od wielu lat, więc
nie raz już bawiłam się w tą zabawę. Razem z dh. Izą postanowiłyśmy odłączyć się od
grupy i zaczaić na przebiegłego ”owada”.
Siedziałyśmy na zwalonym pniu, kiedy
usłyszałyśmy szmer i zobaczyłyśmy go.
Niestety (albo może na szczęście) poszedł prosto, a my byłyśmy trochę z boku. Jednak nie przeszkadzało nam to, po
uzgodnieniu, która biegnie którędy zaczęłyśmy pogoń. Nikt nigdy nie uciekał
przede mną tak szybko i niestety nam
uciekł. Nie zniechęciło nas to i znalazłyśmy nową kryjówkę. Położyłyśmy się za
jakimś krzakiem i czekałyśmy na następną okazję. Nasza chwila nadeszła, widzimy świetlika i na całe szczęście ruszył
prosto na nas. Spojrzałyśmy na siebie i w tym samym momencie wystartowałyśmy.
Zdezorientowany świetlik zaczął uciekać, ale wbiegł w gałąź i wleciał w dół, ja potknęłam
się o tą samą gałąź i wpadłam na niego, a Iza żeby nie zostać sama wpadła na mnie ☺.
Złapałyśmy go JUPI JUPI !!!!!!!!!. Po raz pierwszy z życiu udało nam się złapać świetlika
(a on nas nie doceniał). „Torturami” wymusiłyśmy z niego zeznania gdzie jest ukryty proporzec i zaczęłyśmy go podchodzić. Proporzec naszej drużyny znajdował się na samym
środku dawnego „solarium”, wypatrzyłyśmy wartownika i postanowiłyśmy wejść przez mur w
jednym z rogów. Pierwsza weszła Iza, ja druga. Jednak nie
byłabym sobą gdybym czegoś
nie zrobiła. But zsunął się z
drewnianej belki i poleciałam na
„lepa” prosto w suszone liście, a
do tego wszystkiego zaczęłyśmy
się okropnie brechtać. Ale nas
nie dostrzeżono bo akurat strażnik zauważył kogoś innego. Niestety nie da się słowami opisać
naszych wyczynów, więc to sobie podaruje. Napisze tylko, że
ostatecznie nie udało nam się
zdobyć proporca, ale złapałyśmy świetlika (a to już połowa sukcesu ☺). Po zakończeniu
gry pytałyśmy kogo goniłyśmy wcześniej i ku naszemu zdziwieniu okazało się, że nie był
to żaden z naszych ludzi (co zaczęłyśmy podejrzewać już wcześniej, ponieważ nasz
uciekinier był w czarnej kurtce, a nasze świetliki w „moro”). Kiedy uświadomiłyśmy sobie,
że goniłyśmy „cywila” zaniosłyśmy się takim śmiechem, że aż wszyscy się na nas spojrzeli. Historię o gonitwie za cywilem będziemy mogły opowiadać jeszcze długo, a ja muszę się pogodzić z tym, że moja podeszwa została uznana za zaginioną w akcji. Jednak
gdyby się jakimś cudem odnalazła poinformuję o tym czytelników w gorącej końcówce ☺.
dh. Agatka