Makieta 1 - Fenestra: Gazeta Studencka

Transkrypt

Makieta 1 - Fenestra: Gazeta Studencka
Nasz człowiek w Soczi
Jego filmy wstrząsnęły Polską
fot._M._Murawski_Alter_Art
O pracy wolontariusza i atmosferze Igrzysk
z Dawidem Lemanowiczem
rozmawiała Natalia Pawlak
6
Dlaczego? Bo pokazał brutalną i smutną prawdę.
O Wojciechu Smarzowskim i jego spojrzeniu
na polską rzeczywistość pisze Magdalena Witek
4
Bezpłatny dwumiesięcznik
Nr 27 zMarzec 2014
Każdy kolejny dzień przynosi kolejne nowości
związane z sytuacją na
Ukrainie. Ludzie zebrali
się na Majdanie, były
strzały do ludzi, była
ucieczka ukraińskiego
prezydenta Wiktora Janukowycza, a w chwili, gdy
ten artykuł powstaje istnieje realna groźba
użycia sił rosyjskich na
Półwyspie Krymskim.
Skupmy się zatem na politycznych faktach dokonanych, co do których nie
zanosi się, aby zakłóciły
je perturbacje także międzynarodowe.
Euromajdan bez pełnej
legitymizacji
Z całym szacunkiem dla ludzi,
którzy podjęli walkę o lepszą Ukrainę, ale ruch, który powstał daleki jest
od tego, jaki my mieliśmy w Polsce
w latach 80-tych. O Solidarności
mogliśmy swobodnie mówić, że był
to ruch ogólnopolski, o czym świadczyło zaangażowanie ponad 10 milionów polskich obywateli. Było ono
wszędzie. Euromajdan, ludzie z nim
związani i sympatyzujący są w
głównej mierze na Ukrainie Zachodniej w większości i tak skupieni w
jednym miejscu w Kijowie. Zgromadzenie ludowe na Placu Niepodległości w stolicy kraju za Bugiem
nie jest odzwierciedleniem całego
ukraińskiego narodu. O znaczeniu
powszechnego poczucia wspólnoty
wizji i interesów doskonale świadczy
mikroblog fotoreportera Jakuba Szymczuka
Polityka krajowa Ukrainy
– więcej pytań niż odpowiedzi
powstałe zagrożenie integralności
Ukrainy. Choć uzasadnienia rosyjskiej inwazji z rąk Putina nie powstydziłby się nawet Adolf Hitler,
jest faktem, ale Krym od zawsze jest
mentalnie w Rosji. Z czego to wynika? Z tego, że ponad ¾ tamtejszej
ludności stanowią Rosjanie. Zażegnanie rosyjskiej interwencji nie oznaczałoby automatycznie końca problemu krymskiego. Zaplanowane referendum na Krymie, legalne czy nie, i
bez zewnętrznej interwencji może
okazać się dla Kijowa miażdżące.
Majdan nic nie może zrobić z Krymem, jeśli ten go nie popiera.
Dwie Ukrainy
Pojawia się zatem pytanie: czy
może nie lepiej byłoby dla samej
Ukrainy, gdyby jej obwody na zachodzie i północny oraz wschodzie i
południu utworzyły dwa odrębne
państwa? Rzecz jasna takie scenariusze nie koniecznie podobają się nawet Moskwie. Jednak prawdą jest,
że Ukraińcy po obu stronach Dniep-
Pojawia się zatem pytanie: czy może nie
lepiej byłoby dla samej Ukrainy, gdyby jej
obwody na zachodzie i północny oraz wschodzie i południu utworzyły dwa odrębne państwa?
Rzecz jasna takie scenariusze nie koniecznie podobają
się nawet Moskwie.
ru próbują iść dwiema sprzecznymi
drogami. Podział, który dominuje w
naszym kraju, wygląda na czysto pozorny w porównaniu z podziałem za
Bugiem. U nas to głównie tylko
kwestia pewnego postrzegania świata. Tam jest to także kwestia języka,
którym się posługują – u nas nie stanowi to tak istotnego problemu.
Co na scenie politycznej?
Co zatem będzie z ukraińską sceną
polityczną? Nowo powstały rząd Arsenija Jaceniuka póki co wydaje się
rozsądnym organem władzy wykonawczej. W rządzie tym są osoby,
które wywodzą się z Batkiwszczyny
(partii Jaceniuka i Tymoszenko) oraz
nacjonalistycznej Svobody Oleha
Tiahnyboka, a także osoby niezależne
oraz aktywiści z Euromajdanu. Brak
w nim osób związanych z UDAR-em
Witalija Kliczki. Ich brak świadczy o
politycznej słabości znanego boksera.
UDAR, jakby nie patrząc, jest jednak
partią jednego człowieka, tak jak
Ruch Palikota. Wielu komentatorów
przekreśla szansę Jaceniuka, Tymoszenko, Tiahnyboka i Kliczki na odgrywanie w przyszłości większej politycznej roli. To samo można było
powiedzieć po Pomarańczowej Rewolucji o Wiktorze Janukowyczu.
Cała wspomniana czwórka, jeśli
dobrze odegra swoje role, wcale nie
musi zostać przekreślona. Faktem
jest, że Julia Tymoszenko za bardzo
się pospieszyła, ale jest też zbyt doświadczonym zwierzęciem politycznym, by nie przeanalizować swojej
sytuacji po wyjściu z więzienia i obrać odpowiednią strategię (w tym wypadku czekanie). Zagrożenie ze strony rosyjskiej może jednak spowodować, że Ukraińcy nie będą chcieli
zbytnio ryzykować poprzez oddawanie głosu w wyborach prezydenckich
na osoby nowe. Trudne sytuacje odpowiednio rozgrywane przez obecną
władzę (czyt. Jaceniuka) mogą zaowocować większym poparciem dla
władz. Taki przypadek był w Stanach
Zjednoczonych, gdy po 11 września
sondaże wykazywały ponad 90% poparcia dla prezydenta George’a W.
Busha. Witalij Kliczko de facto będąc
poza władzą ma o tyle wygodną sytuację, że może przestawić się w rolę
recenzenta, a co za tym idzie – alternatywę dla rządu Jaceniuka. Najmniej wdzięczną sytuację ma lider
Svobody. Jeszcze przed eskalacją na
Majdanie, spośród wszystkich najważniejszych, Tiahnybok – jako jedyny – w drugiej turze przegrywał z
ówczesnym prezydentem Janukowyczem. Przez Majdan siłą rzeczy został
przesunięty do środka, co skutkowało
tym, że ich dotychczasowe miejsce w
politycznym spectrum zostało zajęte
przez tzw. Prawy Sektor.
Mikołaj STANEK
www.facebook.com/gazeta.fenestra
Twarde
Jesteśmy swiadkami historii
Wstępniak
statnie tygodnie i wydarzenia na Ukrainie skupiły
na sobie uwagę całego świata, bez wyjątku. Pracując nad
tym wydaniem nie mogliśmy pominąć walki Ukraińców
o wolność i ich ogromnej ofiary, którą złożyli na rzekomym ołtarzu demokracji. Zresztą nad tymi wydarzeniami nikt w Polsce nie mógł przejść obojętnie.
W cieniu Ukrainy pozostaną Igrzyska Olimpijskie w
Soczi. Dla Polski były to szczególne dwa tygodnie.
Pierwszy raz w historii zimą zdobyliśmy więcej złotych
medali niż latem. Do historii przeszedł Kamil Stoch,
który osiągnął to, czego nie dokonał sam Adam
Małysz. Mistrz z Zębu w fantastyczny sposób zdobył
dwa złote medale i do końca sezonu będzie walczył o
zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.
Wyczyn Justyny Kowalczyk już teraz stał się jedną z
największych legend w historii sportu. Ta legenda
związana jest z ogromnym bólem, ale jeszcze większą
O
wolą walki i determinacją. Polka wyrwała Norweżkom
złoty medal w biegu na 10 km, biegnąc ze złamaną kością śródstopia. Tak wygrywają tylko najwięksi i Pani
Justyna jest jedną z największych.
Zbigniew Bródka z kolei zdobywając złoto na dystansie 1500 metrów w łyżwiarstwie szybkim pokazał, że w
kraju, w którym nie ma ani jednego zadaszonego toru, da
się osiągać ogromne sukcesy. W panczenach zdobyliśmy
jeszcze drużynowo srebro i brąz i tym samym były to
najlepsze dla Polski zimowe Igrzyska w historii.
Sytuacja na Ukrainie i cyniczna gra Władymira Putina sprawiły, że politycy i całą opinia publiczna zaczęli
szeroko dyskutować o naszym położeniu i ewentualnych scenariuszach na przyszłość. Szkoda, że dopiero
w takich okolicznościach temat ważny stał się naprawdę ważny. Musimy pamiętać, że nie ma wolnej Polski
bez wolnej Ukrainy.
Mikołaj ZAJĄCZKOWSKI
Nie mam wiedzy, więc się wypowiem
edialny szum, jaki powstał wokół tematu gender,
wprawia mnie w osłupienie. Odnoszę wrażenie, że sprawa, według wielu dosyć kontrowersyjna, stała się dla
kilku osób furtką do zaistnienia w mediach. Polska sfera
publiczna ma to do siebie, że niestety często jej przedstawiciele promują się na słownych przepychankach i bezpodstawnych kłótniach. Najgłośniej oczywiście krzyczą
ci, którzy wnoszą do dyskusji najmniej konstruktywnych wypowiedzi. Nie mogę się powstrzymać od przekształcenia znanego wielu przysłowia. Człowiek, który
dużo ryczy, rzadko prawdę powie – można rzec o osobach, przedstawiających gender po pierwsze jako ideologię, po drugie jako promocję zboczenia i po trzecie
jako zagrożenie dla rodziny. Oburza mnie fakt, że w tej
kwestii w niewybredny sposób najchętniej wypowiada
M
się Kościół. Robi to nie tylko zakrzywiając rzeczywistość, ale też pokazując gender jako wroga prawdziwego
chrześcijanina. Nie to jest najgorsze. Najgorsza jest
kompletna ignorancja, bijąca z wypowiedzi księży. Jak
można wygłaszać kazania, nie mając elementarnej wiedzy, na temat, o którym się mówi? Ubolewam nad faktem, że instytucja Kościoła dla wielu ludzi nadal jest wyznacznikiem prawdy i moralności. Podziękujmy
księżom za tę wspaniałą laurkę, jaką wystawili nauce
gender! Dzięki ich ciężkiej pracy włożonej w uświadamianie wiernych z pewnością bardzo długo naukowcy i
działacze społeczni nie będą mogli przekonać sporej
części Polaków, że gender to nie seksualna rewolucja, a
dążenie do realizacji założeń, które w sporej części zostały zawarte w polskiej konstytucji.
Beata KAPUSTA
Polskie piekiełko
J. Kowalczyk - oficjalne konto na facebooku Kowalczyk
Pięć dni i pięć miejsc.
czas w biegach narciarskich krótki, a różnica
pod względem wyniku
spora. Przepaścią bym jej
nie nazywał, bo były to
opinie wygłaszane po
obu zawodach. Wyważone komentarze wyniosły Justynę Kowalczyk
z piekła do nieba, raz
jeszcze podając istnienie
czyśćca w wątpliwość.
N
ajpierw powoli, jak żółw
ociężale. Ruszyła Justyna, po torach,
ospale. Ściślej rzecz biorąc, spowolniona – według Apoloniusza Tajnera
– biegaczka zajęła szóste miejsce w
biegu łączonym. Lawina ruszyła
szybciej niż zwyciężczyni, Marit
Bjoergen. Zaczęli eksperci, a wśród
nich trener Edward Budny, który
uznał, że Polka biegła asekuracyjnie. Oburzenia nie krył komentator
Bogdan Chruścicki, krytykując start
z kontuzją w zawodach sprzed igrzysk. Pewnie wiedział, co mówi,
dodając po chwili, że jest pewien
sześciu złotych medali Norweżki.
Prawdziwa tragedia miała dopiero
nadejść. Były chodziarz Robert Korzeniowski mało nie wyszedł z sie-
bie. Zaczął od tego, że mamy prawo
być rozczarowani, a skończył na zaprzeczeniu idei sportu.
Specjaliści od biegów narciarskich wypowiedzieli się szybko, ale
kibice, a właściwie internauci, nie
próżnowali. Prędkość, z jaką ci
Luty, choć to miesiąc zimowy, co roku staje się gorący
z powodu święta zakochanych. rok 2014 postanowił
jednak dodatkowo ubarwić nam, tym razem niemroźną, walentynkową atmosferę, wprowadzając na salony nową gwiazdę – Mariusza T., znanego szerszemu
gronu jako„Szatan z Piotrkowa”. Opinia publiczna
huczy. W mediach wszelkiego rodzaju – od radia po
portale społecznościowe – wrze niczym w buchającym kotle. Żarty żartami, ironia ironią, ale
wróćmy jednak na poważne tory i przyjrzyjmy się
sprawie na chłodno.
Trochę historii
Mariusz T., dziś groźny dla otoczenia zwyrodnialec, niegdyś… nauczyciel wychowania fizycznego. Spokojny. Niepozorny. Podobno lubiany
przez uczniów. Można by rzec –
wzór. Dobra opinia okazała się jednak okrutną ironią rzeczywistości.
Już odbywając służbę wojskową,
Mariusz T. został dwukrotnie skazany przez sąd wojskowy za przestępstwa na tle seksualnym. Ostatecznym
gwoździem do trumny okazały się 4
brutalne mordy kilkunastoletnich
chłopców, dokonane w lipcu 1988
roku. Nastąpiła lawina zdarzeń:
śledztwo, przyznanie się do winy,
proces. Psychiatrzy byli zgodni –
Trynkiewicz świadomie dokonał zarzucanych mu czynów. We wrześniu
ostatni komentują, zmusza do zastanowienia się, czy oni nie wyprzedzają samych wydarzeń. Wśród
nudnych, standardowych głosów
typu „nic się nie stało”, „brawo,
gratulujemy, jeszcze będzie lepiej”,
„musiała walczyć z bólem”, można
odnaleźć wypowiedzi ciekawsze: o
beznadziejności, kolejnym upadku
w kluczowym momencie i wstydzie, jaki powinna odczuwać biegaczka. Zachowanie pisowni oryginalnej w dalszej części wydaje się
niezbędne.
- Lipa. Ćwiarowata, juniorska
wręcz wywrotka tuż przed zmiana
nart. Za dużo marketingu, fejsa... Za
mało pracy i powagi. Obawiam sie,
ze na tych igrzyskach nie bedzie
żadnego medalu. - Kiedy niby bedzie lepiej? Justa daj se spokuj. - Ja
obiektywnie patrzac, uwazam, ze
Kowalczyk zawiodła, bo smutne to
jest, ze najlepszy Polski sportowiec
nie potrafi sie przygotowac do najwazniejszej imprezy. - Jak sie jest
kontuzjiwanym to sie siedzi w kraju.... bo teraz kazde miejsce dalej
niz pierwsza 5 bedzie tlumaczone
kontuzja... - Co to znaczy nic się nie
stało? otóż stało się człowiek chory
nie powinien startować i tyle......Polacy zawsze naiwni lubią się sami
oszukiwać – podsumował Przemysław.
Anonimowo krytykować
najłatwiej, ale tu z anonimowością
nie mamy do czynienia. Pełne
1989 roku zapadł wyrok: czterokrotna kara śmierci, po jednej za każde z
popełnionych zabójstw. Mariusz T.
miał jednak niebywałe szczęście. Jedynie słuszny ustrój właśnie przechodził do historii. W grudniu 1989
roku ogłoszono amnestię. Karę
śmierci zamieniono na… 25 lat pozbawienia wolności.
Nurtujące pytanie
Łańcuch wydarzeń z Mariuszem T.
w roli głównej obiegł Polskę jak
długa i szeroka. Poznali go chyba
wszyscy. Nie trudno jednak dostrzec,
że ci „wszyscy” nie do końca rozumieją, jak karę śmierci zamieniono na
w karę 25 lat pozbawienia wolności.
Wbrew pozorom, to nie magia powsparcia opinie wyrażone zostały
na oficjalnym profilu Justyny Kowalczyk na Facebooku. Afera zaczęła się dzień później, gdy sama
zawodniczka opublikowała na nim
rentgenowskie zdjęcie stopy. Dyskusja, ilością ekspertów i ekspertyz
przypominająca tą dotyczącą transferu Roberta Lewandowskiego,
trwała dłużej, ale za punkt kulminacyjny historii można uznać zdobycie przez biegaczkę olimpijskiego
złota. Dumę zaraz po biegu wyraził
Robert Korzeniowski, który stwierdził, że jej wyczyn zasługuje na najwyższy szacunek. Bogdan Chruścicki piał z zachwytu nad fenomenalnym przygotowaniem fizycznym
biegaczki. A co powiedział o Marit?
Cóż, trasa jej nie odpowiadała.
Po złocie relacjom z Kasiny Wielkiej, przemianowanej na Justynę
Wielką, nie było końca. Internetowy
projekt pomnika stopy w kolorze
medalu, jaki zdobyła biegaczka był
hitem prezentowanym w różnych
mediach. Zawodniczki do domu już
nikt nie odsyłał, ale chętnych do
wywiezienia Apoloniusza Tajnera
nie brakowało. Wielu pytało, co takiego osiągnął prezes Polskiego
Związku Narciarskiego. Wyważone
komentarze wyniosły byłego trenera
z nieba do piekła. Zrzutka na bilet w
powrotną stronę trwa w internecie,
bo biegać i trenować każdy może, a
pisać tylko ci wyjątkowi.
Jarek WIĘCŁAWSKI
marzec 2014
dziennik.pl
prawo, ale prawo
mogła Mariuszowi T. Harry Potter nie
maczał w tym palców. Karę śmierci
zlikwidowano, ale kodeks karny pozostawał wciąż ten sam. W ustanowionym w 1969 roku akcie prawnym
kary dożywotniego pozbawienia wolności próżno szukać. Kto, w tak wiekopomnej chwili jak zawieszenie wykonywania kary śmierci, a w końcu i
amnestii, zdawał sobie sprawę, że za
25 lat Trynkiewicz będzie poważnym
problemem? Niestety nikt. Żaden z
autorów ustawy o amnestii nie okazał
się wystarczająco dalekowzroczny.
Co na to Europa
Sława Mariusza T. nie przekroczyła jeszcze granic naszego pań-
stwa, choć sam zainteresowany pewnie będzie się o to starał, skarżąc Polskę do Europejskiego Trybunału
Praw Człowieka. Polskie sądy mają
jednak związane ręce. Brak możliwości skutecznego działania wydaje
się wybijać na plan pierwszy, dlatego
warto zwrócić uwagę, jak inne państwa radzą sobie w podobnych sytuacjach. W Wielkiej Brytanii w latach
60-tych poprzedniego stulecia miała
miejsce seria zabójstw dzieci w wieku od 10 do 17 lat. Te dramatyczne
wydarzenia ochrzczono później
wspólnym mianem „morderstw na
wrzosowiskach”. Sprawców owych
zbrodni, czyli I. Brady i M. Hindley,
skazano na karę dożywotniego pozbawienia wolności. Słowo klucz w
tym przypadku to wyraz „dożywotnie”. Ponadto Brady został uznany za
niepoczytalnego i nie było mu
spieszno do opuszczenia murów
zakładu karnego. Z Mariuszem T.
jest inaczej. Po pierwsze biegli psychiatrzy zgodnie uznali go za osobę
w pełni poczytalną. Po drugie Trynkiewicz wcale nie ukrywa swoich zamiarów: chce wyjść na wolność i zabijać dalej.
Co na to prawo?
Prawdę mówiąc, niewiele… W
2010 roku znowelizowano art. 95a
obecnie obowiązującego kodeksu
karnego, zezwalając na umieszczenie
w zakładzie zamkniętym bądź skie-
Droga ku chwale
Ich sukcesy i porażki śledzą miliony. Najwięksi zwycięzcy zdobią okładki najpopularniejszych czasopism,
nie tylko tych tematycznie z nimi związanych. Sportowcy dawno temu stali się współczesnymi herosami.
Do greckich półbogów wielu z nich nigdy się nie zbliży,
ale są tacy, którzy zasługują na wyjątkowy szacunek.
T
emat Justyny Kowalczyk i jej
stopy w mediach podczas Igrzysk
Olimpijskich w Soczi pojawiał się
często. Polka zdecydowała się na start
w Rosji ze złamaną piątą kością śródstopia. Dodatkowo biegaczka, podczas
treningów do najważniejszej imprezy
w sezonie, odmroziła palce u nóg i musiała ściągać paznokcie. Niewielkim
utrudnieniem przy całej sytuacji okazało się otarcie ścięgna Achillesa. Lekarze twierdzą, że przeciętny Kowalski przy takim złamaniu otrzymałby
około pięciu tygodni zwolnienia. Kowalczyk urlopu nie wzięła, ale w zamian dostała bonus w postaci złotego
medalu. Dodatkowo zyskała jeszcze
większe niż dotychczas uznanie, a w
przyszłości być może pomnik złotej
stopy, na pamiątkę tej imprezy.
W innych okolicznościach oraz z
innym urazem cztery lata wcześniej, również na IO, zmagała się
Petra Majdić. Słowenka podczas
treningu przed startem sprintu wypadła z trasy na zakręcie. Spadek z
trzymetrowej skarpy nie zniechęcił
jej do udziału w zawodach. W nich
zdobyła brązowy medal, ale po
przekroczeniu linii mety upadła i
bez pomocy nie potrafiła wstać. Badania wykazały, że postawiona
szybko diagnoza o otartych żebrach
była niesłuszna. W rzeczywistości
pięć było złamanych. Ból podczas
zawodów oraz radość ze zdobytego
krążka łączy jedno – są trudne do
opisania.
Zimowe szaleństwo?
Do sportów ekstremalnych
można zaliczyć popularne w Polsce
skoki narciarskie. Stosunek liczby
upadków do liczby prób, które podejmują zawodnicy jest niewielki,
ale przy niektórych trudno nie
wstrzymać oddechu. Co najmniej
trzy poważne wypadki w swojej karierze odniósł Thomas Morgenstern.
Pierwszy w 2003 roku w Kuusamo
przypominał salto z nieudanym
lądowaniem. Zawodnik upadł na
kręgosłup. Na skocznię wrócił
półtora miesiąca później. Niespełna
miesiąc potrzebował na powrót po
upadku w grudniu 2013 roku.
Omdlenie podczas zawodów wyglądało poważnie, ale znacznie
groźniejsza była sytuacja ze stycznia. Obrazy z lotów w Kulm przywodziły na myśl obrazki znane
sprzed 11 lat.
Austriackiego skoczka wypadki
nie zniechęciły do dalszego uprawiania tego sportu. Zależało mu na
szybkim powrocie do zdrowia, aby
móc uczestniczyć w zawodach w
Soczi. Udało mu się. Medalu z konkursu indywidualnego do kraju nie
przywiezie, ale w Rosji zdobył
srebro wspólnie z drużyną. Dwanaście lat wcześniej dwa złote medale z Salt Lake City wywiózł Simon Ammann, który tuż przed Igrzyskami Olimpijskimi również
miał wypadek. Twarzą uderzył o
rowanie na przymusowe leczenie
sprawcy z zakłóceniami czynności
psychicznych o podłożu seksualnym.
Pozornie – wszystko gra, Mariusz T.
wpisuje się w ową charakterystykę.
Ale żelazna zasada, według której
prawo nie działa wstecz, obowiązuje.
I to w prawie karnym bardzo rygorystycznie. Nie można zastosować,
więc owego przepisu wobec Mariusza T. Rząd spróbował więc inaczej.
Pod koniec ubiegłego roku uchwalono ustawę o postępowaniu wobec
osób z zaburzeniami psychicznymi
stwarzających zagrożenie życia,
zdrowia lub wolności seksualnej innych osób. Jako, że jest to ustawa z
zakresu prawa cywilnego, można by
zastosować ją wobec Mariusza T. ze
względu na mniejszy rygoryzm zasady lex retro non agit. Jednak jest jedno „ale”...
Co na to prawo i Europa
– akt drugi, nie ostatni
Możliwość działania wstecz
wspomnianej ustawy budzi jednak
kontrowersje. Jej oponentów nie brakuje, a wręcz przeciwnie – przybywa. I na tym nie koniec. Błędy wytknęła Helsińska Fundacja Praw
Człowieka, wskazując, że na stosowne zmiany regulacji prawnych prawodawcy mieli całe 25 lat, a dokonali jej na kilka miesięcy przed wyjściem Mariusza T. na wolność. Szczerze mówiąc trudno się z takim ujęciem nie zgodzić, co utwierdza tylko
w przekonaniu o wszechobecnym
zeskok, a badania wykazały także
liczne stłuczenia.
Na tej samej imprezie udziału nie
mógł wziąć Hermann Maier. „Herminator” latem 2001 roku uległ poważnemu wypadkowi podczas jazdy motocyklem. Groziła mu amputacja nóg, ale nie minął rok, gdy
Austriak wrócił do treningu. W Turynie w 2006 roku do swojej kolekcji medali dołożył srebrny i brązowy. Wcześniej zdobył dwa złote w
Nagano (1998), choć sądzono, że
sięgnie po jeszcze jeden. Nie udało
mu się, ponieważ w pierwszym
starcie wyleciał poza trasę po drodze przerywając dwie siatki zabezpieczające stok. Po kilku dniach
znów wziął udział w zawodach i nie
pozostawił rywalom złudzeń, co do
tego, kto jest najlepszy.
Niebezpieczna jazda
Nie tylko sportowcy, którzy zajmują się sportami zimowymi zmagają się z poważnymi kontuzjami.
Nie zawsze też walka zwieńczona
jest złotym medalem zawieszonym
na szyi chwilę później. W 2012
roku upadek Mai Włoszczowskiej
uniemożliwił udział w IO w Londynie. Podczas przygotowania do najważniejszych w tym sezonie zawodów w kolarstwie górskim zawodniczka uległa wypadkowi. Diagnoza: złamanie dwóch kości śródstopia i zerwane więzadła. Na efekty
bałaganie w polskim prawie. Orzecznictwo Europejskiego Trybunału
Praw Człowieka w Strasburgu dopuszcza wprawdzie izolację osób
niebezpiecznych, ale dodaje liczne
obostrzenia. Takie autorytety jak
prof. Zoll, znawca prawa karnego
czy prof. Łętowska, pierwszy polski
Rzecznik Praw Obywatelskich jasno
wyrazili swoją opinię. Prezydent RP
powinien przekazać ustawę w trybie
prewencyjnym do Trybunału Konstytucyjnego. Tak się jednak nie
stało.
Quo vadis, Polsko
Sława „Szatana z Piotrkowa” objęła także, a raczej przede wszystkim, portale społecznościowe. Strony
na Facebooku nawołujące do jego
dalszej izolacji mnożą się niczym
grzyby po deszczu. Łącznie naliczyłam kilkadziesiąt tysięcy „lajków”. Pokazuje to tylko, jak silne
emocje budzi sprawa w potencjalnym Kowalskim. Dlaczego tak się
dzieje? Bo zostaliśmy tak naprawdę
oszukani. Prawo, a właściwie jego
twórcy, ulegli. Nie potrafią znaleźć
metody skutecznej i jednocześnie
zgodnej z obowiązującymi regulacjami, by zapobiec kolejnym tragediom.
Pytanie tylko, co jest ważniejsze –
wolność zabójcy czy spokój milionów Polaków. Dokąd zmierzasz Polsko? Jak wybrniesz z tej sytuacji? Na
tę chwilę są to pytania bez odpowiedzi…
KATARZYNA NOWAK
rehabilitacji warto było czekać
dłużej. W 2013 roku Włoszczowska
została wicemistrzynią świata i
brązową medalistką mistrzostw Europy.
Nie wiadomo, czy kiedykolwiek
do startów w Formule 1 wróci Robert Kubica. Na torze wypadek w
tym cyklu odniósł w 2007 roku, ale
po niespełna miesiącu znów się ścigał. Poważniejsze obrażenia odniósł
cztery lata później – dokładnie 6 lutego. Kierowca zdecydował się na
start w rajdach samochodowych.
Podczas wyścigu uderzył w barierę,
która przebiła karoserię samochodu
i raniła kierowcę. Groziła mu nawet
amputacja ręki, ale biorąc pod uwagę okoliczności wypadek mógł zakończyć się jeszcze gorzej. We
wrześniu 2012 roku Polak znów
usiadł za kierownicą rajdowego
auta. Nie bez sukcesów nadal w
nich uczestniczy.
Dla niektórych sportowców kontuzje są chlebem powszednim. Z
urazami zmagają się często, lecz nawet te najpoważniejsze nie potrafią
ich zniechęcić. Najsilniejsi wracają
i stają się jeszcze lepsi. W drodze
po sukcesy przełamują kolejne
ograniczenia. Medale, choć cenne,
stają się mniej istotne niż walka z
własnymi słabościami. Za nią wybitne jednostki otrzymują wyjątkowo głośne brawa i szczególne uznanie.
Jarek WIĘCŁAWSKI
4
N
ajnowszy film Smarzowskiego „Pod Mocnym Aniołem”
wszedł do kin w styczniu i oczywiście nie przeszedł bez echa. Powstał
na podstawie powieści Jerzego Pilcha
o tym samym tytule i dotyka ważnego, bo powszechnego wśród Polaków problemu – alkoholizmu. Picie
to w końcu nasz sport narodowy.
Głównym bohaterem jest Jerzy –
pisarz i alkoholik, bardzo konsekwentny w swoim działaniu (w tej
roli wystąpił znakomity Robert
Więckiewicz). Po zakończeniu kolejnego pobytu na odwyku rozmawia z dyrektorem ośrodka i obiecuje, że to był ostatni raz i więcej tu
nie wróci, po czym bierze taksówkę, która zawozi go do baru „Pod
Mocnym Aniołem”, bynajmniej nie
na kawę. W drodze do domu wstępuje do monopolowego. Gdy trafia
Nie ma geniuszu
bez szaleństwa
w końcu do mieszkania zaczyna
sprzątać po swoich alkoholowych
ekscesach sprzed odwyku. Wszędzie walają się butelki i zarzygane
ubrania. Zajęcie to jest na tyle niewdzięczne, że oczywiście trzeba się
napić. I koło się zamyka. Aż trudno
zliczyć ile razy ten schemat powtarza się w filmie. Szansą na to, by
pokonać nałóg wydaje się być
miłość. Gdy Jerzy zakochuje się zaczyna wierzyć, że walkę z alkoholizmem można wygrać. Nie dostajemy jednak odpowiedzi, czy ostatecznie Jerzy zwyciężył.
Oprócz głównego bohatera poznajemy także historię innych pacjentów przebywających w ośrodku
– kierowcy tira, farmaceutki, księdza, inżyniera, robotnika i innych
osób z różnych środowisk i warstw
społecznych. Ich historie nie są łatwe, często pełne okrucieństwa i
przemocy. Każdy twierdzi, że ma
jakiś powód, usprawiedliwienie dla
swojego picia.
Można go kochać lub nienawidzić. Można
uważać go za geniusza lub za cynika, który
krwią, przemocą i seksem chce przyciągnąć
widzów do kin.Ta kontrowersyjność nie jest niczym dziwnym, bo już Arystoteles powiedział, że„nie ma geniuszu bez
ziarna szaleństwa”.
Narracja w filmie jest nielinearna.
Sceny z kolejnych pobytów Jerzego
w ośrodku i poza nim krzyżują się
ze sobą, co widać po zmieniających
się pacjentach i porach roku. Taki
sposób przedstawienia to interpretacja czasu odczuwanego przez alkoholika według Smarzowskiego.
Film pełen jest tak charakterystycznych dla reżysera naturalistycznych
obrazów seksu, gwałtów i przemocy oraz fizjologicznego upadku
człowieka. Nic tu nie jest sztucznie
upiększone, wręcz przeciwnie, czuje się wszechobecny odór, brud i
opary alkoholu. Co również typowe
dla Smarzowskiego, w filmie występuje ekipa ulubionych aktorów
reżysera, których znamy z innych
jego filmów, m.in. Julia Kijowska,
Jacek Braciak, Kinga Preis, Marcin
Dorociński, Arkadiusz Jakubik, Marian Dziędziel, Lech Dyblik.
„Pod Mocnym Aniołem” jak
każdy z poprzednich filmów reżysera skupia się na konkretnej grupie
społecznej, na konkretnym problemie. W „Drogówce”, obok wątku
kryminalnego niczym z filmu akcji,
mogliśmy poznać grupę policjan-
filmweb.pl
czołowy polski reżyser, wielokrotnie nagradzany, odważnie
i bezkompromisowo odzierający rzeczywistość z pozorów i ułudy. a może dziwak lubujący się we wszelkiej maści
okropieństwach, makabrach,
pokazywaniu krwi, potu, łez,
wymiocin, oszustw, mordów,
gwałtów, libacji i ludzkiego
upodlenia? zdania podzielone
są prawdopodobnie po równo.
Kim więc jest Wojciech Smarzowski?
www.facebook.com/gazeta.fenestra
tów, którzy biorą łapówki, piją na
umór, spotykają się z prostytutkami
i biorą udział w wyścigach ulicznych, a to wszystko nie przeszkadza
im w udawaniu dobrych mężów i
ojców. „Róża” opowiada historię
rodzącej się niemożliwej miłości na
tle trudnej sytuacji Mazurów po II
wojnie światowej. Ukazuje okrucieństwo sowieckich okupantów,
ale także Polaków w stosunku do
Mazurów, których mają za Niemców. Jest to dla nich wystarczającym powodem do brutalnych
pobić, podpaleń i gwałtów. „Dom
zły” to studium najgorszych ludzkich instynktów osadzone w peerelowskim pegeerze. W „Weselu” natomiast Smarzowski wytyka pazerność Polaków w bardzo typowej
scenerii – przy wódce i tańcach na
weselu w remizie.
Każdy z tych filmów uderza naturalistycznym ukazaniem rzeczywistości. Jasnym jest, że twórcy w celu
uwypuklenia pewnych kwestii sięgają po takie środki jak hiperbola,
czy groteska. Ale czy takie zabiegi
występują w filmach Smarzowskiego? Wielu uważa, że tak, choć
można spotkać także głosy mówiące o tym, że rzeczywistość wygląda właśnie tak, jak pokazuje ją
Smarzowski, tylko nie chcemy
przyjąć tego do świadomości. Z
pewnością jednak reżyser prowokuje widza, wywołuje dyskusje i
skłania do przemyśleń. Doskonale
wie jak wykreować świat i bohaterów tak, aby nie byli jednowymiarowi. Każda z pozytywnych postaci
w wymienionych wyżej filmach ma
jakąś znaczącą negatywną skłonność, nikt nie jest kryształowy (choć
może z wyjątkiem Tadeusza z
„Róży”, granego przez Marcina Dorocińskiego). I nic dziwnego, bo
świat nie jest przecież ani czarny,
ani biały.
Można go kochać lub nienawidzić. Można uważać go za geniusza
lub za cynika, który krwią, przemocą i seksem chce przyciągnąć
widzów do kin. Ta kontrowersyjność nie jest niczym dziwnym, bo już
Arystoteles powiedział, że „nie ma
geniuszu bez ziarna szaleństwa”.
Tak już jest, że emocje budzą ci,
którzy nie boją się łamać tabu,
wytykać wad, pokazywać rzeczywistości w najgorszej jej odsłonie.
Jedno jest pewne – Wojciech
Smarzowski nie pozostawia obojętnym.
Magdalena WITEK
marzec 2014
rzecznik PKP PLK, Mirosław Siemieniec powiadamia, że w ostatnich
miesiącach spółka zwiększyła nakład na prace remontowe i poprawia warunki kursowania pociągów. czy możemy się
spodziewać rzeczywistej
modernizacji kolei, czy
jest to może kolejna
obietnica bez pokrycia?
Wsiąść do pociągu,
byle nie polskiego
choćby najkrótszą trasę, by przekonać się, że kondycja polskich kolei
nie jest najlepsza. Przepełnione wagony, ciasne 8-osobowe przedziały,
do tego walizka każdego z pasażerów i nagle zaczyna brakować
miejsca i tlenu, nie mówiąc już o
jakimkolwiek komforcie jazdy.
Zimą zimno, latem gorąco. Domeną Polaków jest narzekanie, ale
myślę, że w tym przypadku uzasadnione. Dobrze swoją rolę spełniają
chyba jedynie Koleje Wielkopolskie.
Obietnice bez pokrycia?
K
ogo w tym roku nie zaskoczyła zima? Jak zawsze – ten sam
problem. Paraliż na drogach, poirytowani kierowcy, spóźnienia autobusów, śliskie i niebezpieczne chodniki. Ale najchłodniejsza pora roku
najmocniej uderzyła w koleje. Zamarznięte trakcje i godziny spędzone przez pasażerów w pociągach
bądź na dworcach w oczekiwaniu na
pociąg. Szczególne utrudnienia pojawiły się między Łodzią a Ostrowem Wlkp. Pewnego pięknego
mroźnego poniedziałku ze stacji Jarocin od godz. 4.30 do 10.00 nie wyjechała żadna lokomotywa. Kolejnego dnia pociągi na tej trasie
przedłużyły czas trwania podróży z
dwóch do czterech godzin. Co mieli
w tym przypadku zrobić pasażerowie? Cierpliwie czekać, stojąc na
zamarzniętej trakcji w szczerym
polu. Trudno, jeśli ktoś spieszył się
do pracy lub na zajęcia.
„Sorry, taki mamy klimat.”
„Sorry, taki mamy klimat’” – tak
skomentowała sytuację wicepremier
Elżbieta Bieńkowska. Jej słowa wywołały powszechne oburzenie. Media wrzały, negatywnie komentowano i krytykowano postawę pani minister, która wcale się nie wstydzi i
nie żałuje swojej wypowiedzi. Nie
uważa jej za „niefortunną”. Twierdzi, że nie po to otrzymała tekę
rządową, by świecić oczyma i zapewniać, że wszystko ładnie, a nawet pięknie się układa. Twierdzi
też, że daleko jej do dobrego pijarowca i że nie taka jej rola. Przed
nią stoją inne, trudniejsze zadania
do wykonania. Dlatego mówi prawdę i nie przebiera w słowach. Głosy,
że pani wicepremier nie wypada, że
powinna być delikatniejsza, może
bardziej medialna, jak na polityka
przystało, są przez Elżbietę Bieńkowską zupełnie ignorowane. Nawet fakt, że w ciągu kilku dni stała
się gwiazdą internetu jej nie przeszkadza. Cały czas broni swojego
pierwotnego stanowiska i zdania nie
zmienia. Jedni się z nią zgadzają,
inni stają się jej zdecydowanymi
przeciwnikami. Uważam, że to, co
powiedziała to zwyczajna prawda.
Discover europe 2014 to już jedenasta okazja do
tego, aby poszerzyć swoje horyzonty podczas bliskiego kontaktu z fotografią. Ten niezwykły konkurs
ma na celu wyłonienie najlepszych zdjęć przedstawiających Polskę oraz inne kraje europejskie, nadesłanych przez studentów z całego kontynentu.
etap finałowy odbędzie się w maju 2014 roku
w Warszawie.
K
onkurs ma charakter ogólnoeuropejski przez co stwarza
możliwość nawiązania międzynarodowego dialogu pomiędzy uczestnikami, którzy publikując swoje zdjęcia prezentują własne spojrzenie na
różnorodność kultury poszczegól-
nych krajów, łamią stereotypy oraz
uprzedzenia. Idea konkursu opiera
się na możliwości pokazania poprzez
zdjęcia piękna Europy, jej tradycji i
zwyczajów, dzielenia się doświadczeniami z podróży czy też wszelakich wyjazdów na wymiany zagraniczne. Konkurs jest także niezwykłą
okazją na rozwój i doskonalenie
umiejętności fotograficznych dzięki
prowadzonej na naszej stronie inter-
Zima zaskakuje nas co roku i nikt
nie jest w stanie jej zatrzymać.
Winy za niedyspozycję polskich kolei nie można zrzucać wyłącznie na
jedną osobę. Warto znaleźć też innych odpowiedzialnych za zaistniałą sytuację. Jednak to „sorry” nie
brzmiało na antenie telewizyjnej
zbyt dobrze. Nie należy wypowiadając się publicznie używać takiego
języka. Nie przystoi to członkini
rządu. Politycy powinni mimo
wszystko ważyć słowa. Jedyne, co
mogę jeszcze w tej sprawie powiedzieć – pani wicepremier odwagi z
pewnością nie zabrakło.
Co z tą koleją?
Nasz kraj zawsze jest gdzieś na
szarym końcu. Nieprawda. Polska
uplasowała się na drugim miejscu,
tuż za Rumunią pod względem liczby wypadków na kolei. Powinniśmy więc zaprzestać żartów o polskich pociągach. Tu nie ma się z
czego śmiać, raczej jest się czego
bać. Europejska Agencja Kolejowa
podaje, że to właśnie w naszym
państwie ginie 1/5 śmiertelnych
ofiar w wypadkach na terenie UE.
NIK również informuje, że najczęstszą przyczyną kolizji pociągów są luki w systemie bezpieczeństwa. Co z tą koleją? 2014 rok
według Mirosława Siemieńca ma
być czasem modernizacji i największych inwestycji dla PKP. Miejmy
nadzieję, że nie są to puste słowa.
Wystarczy od czasu do czasu
wsiąść do pociągu Przewozów Regionalnych lub TLK i przejechać,
Jednym z priorytetów w planach
Polski jest Kolej Dużych Prędkości.
To wiąże się ze sporymi kosztami,
dlatego nie jest tak łatwe do zrealizowania. Lokomotywą, która porusza się z prędkością powyżej 250
km/h możemy podróżować w krajach takich jak: Niemcy, Francja,
Wielka Brytania, Belgia, Holandia
czy Hiszpania. Królową europejskich kolei okrzyknięto w 2012
roku Szwajcarię. To właśnie tam na
transport kolejowy w przeliczeniu
na mieszkańca wydaje się ok. 222
euro. Według zestawień Boston
Consulting Group Szwajcaria wypada najlepiej pod względem bezpieczeństwa, cen, punktualności i
jakości usług.
A jeśliby przyjrzeć się kondycji
pociągów towarowych, Polska również się nie wyróżnia. Rozwój naszego kraju w dziedzinie transportu
blokuje właśnie słaby stan kolei.
Francuskie czy niemieckie pociągi
towarowe poruszają się z prędkością 60 km/h, polskie jeżdżą znacznie wolniej – 25 km/h. Dlatego nie
jesteśmy zbyt konkurencyjni. Musimy się bardziej postarać, by ktoś
dostrzegł nasz potencjał. Problemu
nie należy „zamiatać pod stół”, trzeba stawić mu czoła i rozwiązywać
go w sposób dynamiczny. Może i w
tym przypadku przydałyby się
ostrzejsze słowa. Obietnice nie wystarczą, szczególnie studentom, którzy najczęściej podróżują właśnie
pociągami.
Ewa NOWAK
Konkurs fotograficzny
Discover europe
netowej Szkoły Fotografii Discover
Europe będącej wynikiem współpracy z fotografami z całej Polski.
W tym roku organizatorzy przewidzieli trzy kategorie konkursowe:
n Obywatel Europy - zdjęcia
przedstawiające rozmaite oblicza
Europejczyków
n Mój kawałek Europy - zdjęcia
przedstawiające ciekawe miejsca
i krajobrazy w Europie
n Europo zaskocz mnie! - zdjęcia
przedstawiające śmieszne lub in-
trygujące sytuacje, które miały
miejsce w Europie
n oraz dodatkową kategorię specjalną której opiekunem jest
KPMG:
n Sukces z Pasji - to kategoria dla
tych autorów, którym udało się
uchwycić niezwykłą iskrę pasji decydującą o czyimś powodzeniu,
uczuciu szczęścia, satysfakcji.
Oczekujemy zdjęć, które obrazują,
jak serce włożone w to, co się robi,
przekłada się na czyjś sukces.
Konkurs składa się z dwóch części: z 7 etapów regionalnych w Polsce i jednego zagranicznego oraz
etapu centralnego. Dodatkowo w
tym roku zdjęcia będą także oceniane przez internautów poprzez głosowanie na stronie internetowej konkursu. Gala regionalna dla województwa wielkopolskiego odbędzie
się 11 kwietnia w Sali Białej Urzędu
Miasta Poznania. Więcej informacji
znajdziecie na stronie internetowej:
http://www.discovereurope.esn.pl/
6
Wśród studentów znajdziemy wiele osób z najróżniejszymi pasjami i
upodobaniami. Wielu z
nas już teraz stara się
uczestniczyć w różnorodnych akcjach i przedsięwzięciach, aby zbierać doświadczenie, które
jest tak ważne w rozwoju
karier. Świetną sprawą
jest, gdy przyjemne
można połączyć z
pożytecznym. W wywiadzie dla Fenestry Dawid
Lemanowicz opowiada o
tym dlaczego pojechał
do Soczi, oraz o roli wolontariusza na zimowych Igrzyskach Olimpijskich.
www.facebook.com/gazeta.fenestra
Igrzyska z dobrej woli
co trzeba było zrobić, żeby zaistnieć w tak prestiżowym wydarzeniu? Jak udało ci się dostać na Igrzyska w charakterze
wolontariusza?
Wcześniej pracowałem jako wolontariusz na Euro 2012, tutaj w
Poznaniu, w miejskim centrum medialnym. Kiedy Euro już się skończyło, gdzieś na Facebooku znalazłem link do programu Wolontariat Soczi 2014. Stwierdziłem, że
trzeba zobaczyć co to właściwie jest
i z czym to się je.
Wysłałem zgłoszenie, a następnie w odpowiedzi zwrotnej dostałem link do testu językowego,
który był pierwszym etapem rekrutacji. Po kilku miesiącach dostałem
telefon. Byłem bardzo zdziwiony,
bo odezwał się ktoś w języku angielskim, ale ze specyficznym rosyjskim akcentem. Zostałem zaproszony na rozmowę przez skype'a,
która miała odbyć się następnego
dnia. Prowadzona była w języku angielskim. Pytany byłem o moje doświadczenie, jeśli chodzi o wolontariat, zainteresowania, kierunek studiów. Na koniec usłyszałem: „odezwiemy się.”
czyli pewnie pomyślałeś, że nic
z tego nie będzie?
Dokładnie tak. Ale po miesiącu
dostałem kolejny telefon. Dzwoniła
przedstawicielka z Komitetu Organizacyjnego, która również przeprowadziła ze mną krótką rozmowę rekrutacyjną. Głównie chcieli chyba
wybadać dokładnie poziom mojego
angielskiego. Pytała też, jak wygląda moja znajomość rosyjskiego,
ale nie wymagali go ode mnie. Koniec rekrutacji wyglądał tak, że w
sierpniu 2013 roku dostałem e-maila, który potwierdzał, że wszystko
się udało. Trochę to trwało, bo cały
proces ruszył dwa lata przed Igrzyskami.
Prywatne zdjęcia Dawida Lemanowicza
Jak wyglądały dalsze starania?
Jak wyglądał Twój typowy
dzień w Soczi? co musiałeś robić jako wolontariusz?
Już w zgłoszeniu zaznaczałem, że
chcę pracować bardziej od strony
mediów. W Soczi musiałem być tydzień wcześniej, bo zanim zaczęliśmy musieliśmy też zaliczyć szkolenia. Kiedy już zaczęliśmy pracę
zostaliśmy podzieleni na dwie
zmiany. Poranna zmiana pracowała
podczas cross-country i biegów narciarskich, a popołudniowa podczas
biathlonu. A mój typowy dzień?
2,5-godzinna podróż na Stadion
Laury, gdzie pracowałem. Kiedy już
dotarliśmy, kierowani byliśmy na
konkretne pozycje, gdzie pilnowaliśmy fotoreporterów – czy
wchodzą na odpowiednie miejsca,
czy nie podchodzą za blisko. Oddzielaliśmy ich od sportowców.
Moim obowiązkiem było właśnie
kontrolowanie fotoreporterów.
Jak odbierasz ludzi, z którymi
przebywałeś na co dzień?
Rewelacyjnie! W naszej grupie
„fotoasystentów” było około 30
osób, w tym 20 Rosjan. Nawiązywały się niesamowite relacje, przez
co atmosfera była wspaniała.
Mieliście okazję zobaczyć na
własne oczy kultowe już podwójne toalety?
Chciałem je zobaczyć, ale niestety. Nigdzie ich nie widziałem.
Nie miałeś obaw co do wyjazdu,
kiedy przed Igrzyskami miały
miejsce ataki terrorystyczne w
rosji?
Miałem obawy i to duże, ale nie
myślałem o rezygnacji. Zamachy
były, są i niestety będą. Dzisiaj są
tu, a jutro mogą być gdzie indziej.
Tak próbowałem sobie to tłumaczyć. Chciałem wykorzystać szan-
sę, która może się już nie powtórzyć. Jechałem też z taką nadzieją,
że Rosjanie zrobią wszystko, żeby
na miejscu było bezpiecznie. I tak
też było.
atmosfera związana z sytuacją
na Ukrainie przenosiła się w jakikolwiek sposób do Soczi?
Nie i chyba nawet nie mogła. Igrzyska i sport z założenia są wolne
od polityki, dlatego ja osobiście
tego nie odczuwałem. Odbierałem
to trochę jako zamkniętą strefę, odizolowaną od reszty świata. Wszyscy żyli tam głowinie Igrzyskami i
tym, co z nimi jest związane. Nie
wiem, czy to dobrze, czy źle, ale tak
było.
Jak oceniasz organizację Igrzysk?
Ogólnie bardzo dobrze. Sami
sportowcy też chwalili organizato-
rów. Nigdy wcześniej nie byłem na
tak dużej imprezie sportowej, ale
według mnie wszystko było sprawnie rozwiązane. Dla nas wolontariuszy także wszystko było dobrze
przygotowane: zakwaterowanie,
wyżywienie itd. Mieliśmy też zapewniony uniform, czapki, rękawiczki, kurtki. O nic z tych rzeczy
nie musieliśmy się martwić.
czyli polecasz taką formę aktywności ?
Polecam jak najbardziej! Niesamowite uczucie, gdy można to
wszystko zobaczyć: lecącego po
zwycięstwo Kamila Stocha, czy
biegnącą po złoty medal Justynę
Kowalczyk. Wszystko to zazwyczaj
ogląda się w telewizji, ale na żywo
wygląda to zupełnie inaczej.
Rozmawiała:
Natalia PAWLAK
marzec 2014
M
ateusz Bukowiec ma
obecnie 26 lat i jest zawodnikiem
GKS-u Tychy, do którego trafił z
drugoligowego Ruchu Zdzieszowice. W wieku 17 lat zadebiutował w
Ekstraklasie w barwach Górnika
Zabrze. Niedługo potem znalazł się
w kręgu zainteresowań między innymi Evertonu i Interu Mediolan.
W klubie z Mediolanu przeszedł
nawet testy. Do transferu jednak nie
doszło, a młody zawodnik wylądował w Zagłębiu Lubin, w którym
nie rozegrał żadnego spotkania.
Problemy ze zdrowiem utrudniły
dalszy rozwój jego kariery. Zamiast gry na San Siro Bukowiec
musiał zadowolić się Koszarawą
Żywiec.
Sebastian Olszar zaliczył debiut
w Ekstraklasie w wieku 20 lat. Po
następnym udanym sezonie, w którym zanotował w barwach Górnika
26 występów i 5 strzelonych bramek wyjechał do Austrii. Niestety
osobista tragedia zatrzymała rozwój jego kariery. Pobytu w angielskich klubach Portsmouth i Coventry nie może zaliczyć do udanych.
Następnie powrót do Polski i
tułaczka po klubach z ekstraklasy i
pierwszej ligi. 32-letni zawodnik
łącznie w polskiej ekstraklasie rozegrał 115 meczów strzelając przy
tym 17 bramek. Wynik może nie
jest najgorszy jednak na początku
kariery nadzieje w nim pokładane
były dużo większe.
Sebastian Leszczak w 2009
roku jako siedemnastolatek zadebiutował w barwach Wisły Kraków. Przy Reymonta wiązano z
nim ogromne nadzieje, jednak jego
charakter nie pozwolił na ich
spełnienie. Z Wisły trafił do Górnika Zabrze, w którym poza jednym
meczem Pucharu Polski grywał w
rozgrywkach Młodej Ekstraklasy.
Z Zabrza przeniósł się do drugoligowej Garbarni Kraków, natomiast wiosną będzie zawodnikiem
Kolejarza Stróże w barwach którego miejmy nadzieje wróci do wysokiej formy.
Kamil Oziemczuk również jako
siedemnastolatek zadebiutował w
ekstraklasie. Swoją pierwszą
bramkę w barwach Górnika Łęczna zdobył przy Łazienkowskiej.
Rozegrał siedemnaście spotkań w
ekstraklasie, został uznany objawieniem sezonu 2005/2006. Latem
2006 roku podpisał czteroletni
kontrakt z francuskim zespołem Aj
Auxerre. Zapowiadało to świetlaną
karierę, a w rzeczywistości okazało się początkiem powolnego
spadku dziś 25-letniego Kamila.
Motor Lublin, Bogdanka Łęczna,
Górnik Łęczna to kolejne kluby, w
których Oziemczuk nie potrafił odnaleźć się na boisku.
Kolejne smutne przykłady, to
Bracia Burkhardtowie. Starszy z
braci Marcin (30l.) w polskiej ekstraklasie zadebiutował w wieku 18
lat. Występował w Amice Wronki,
Legii Warszawa i Jagielloni
Białystok. Zaliczył też zagraniczne
epizody w Szwecji, na Ukrainie i
w Azerbejdżanie. Karierę reprezentacyjną zakończył z dziesięcioma spotkaniami. Młodszy z braci,
Filip (26l.) debiut w ekstraklasie
zaliczył jeszcze wcześniej, w wieku siedemnastu lat, również w
Amice Wronki. Był zawodnikiem
wielu klubów ekstraklasy i
niższych lig, m.in. Widzewa Łódź,
Jagielloni Białystok czy Arki Gdynia. Chociaż razem rozegrali 254
spotkania w Ekstraklasie i strzelili
łącznie 21 bramek to zaliczyć ich
trzeba do grona niespełnionych talentów. Marcin i Filip przez
wszystkich ekspertów byli typowani na gwiazdy polskiej piłki. Niestety obecnie są bardzo przeciętnymi zawodnikami i mają problem z
tym, aby grac nawet w polskiej
ekstraklasie.
Podobnych historii jest mnóstwo. Przeciwności losu, kontuzje,
problemy osobiste, źli doradcy. Te
czynniki najczęściej sprawiają, że
talenty się marnują. W większości
przypadków możemy się jedynie
domyślać co stanęło na drodze do
wielkiej kariery. To oczywiste, że
takie zdarzenia miały i nadal będą
miały miejsce ale miejmy nadzieję,
że będzie ich coraz mniej, a ich
potencjalni bohaterowie będą z powodzeniem pokonywać wszystkie
trudności.
KINGA KWIECIEŃ
dzie dominację. Germańską rzecz
jasna. Podopieczni Joachima Löwa
stanowią jedną z najmocniejszych
drużyn świata i podczas EURO
2016 celować będą w tytuł mistrzowski. Tego, że na francuskim
czempionacie mogłoby ich zabraknąć, nikt między Odrą a Renem
nawet nie bierze pod uwagę. W eliminacjach do poprzednich wielkich
turniejów Niemcy szli niczym burza
z gradobiciem oraz potężnymi piorunami. Od października 2007 roku
nie przegrali w jakichkolwiek kwalifikacjach żadnego spotkania, a
ostatnim turniejem, do którego nie
awansowali bezpośrednio, był mundial w 2002 roku. Wówczas w barażach pokonali Ukrainę.
Nie warto się oszukiwać: jeśli
biało-czerwoni w dwumeczu z Niemcami ugrają chociaż punkt, będziemy mogli mówić o sukcesie.
Jeżeli którakolwiek z drużyn w grupie D zdoła urwać punkty 3-krotnym mistrzom Europy, będzie to
ogromna niespodzianka. Dlatego
batalia o drugie premiowane awansem miejsce (do finałów wejdzie
bezpośrednio także najlepszy zespół
spośród tych, które zajmą trzecie
miejsca w swoich grupach) powinna rozstrzygnąć się między Irlandią,
Szkocją i Polską. Każde rozwiązanie w przypadku tych zespołów jest
możliwe, bo prezentują one podobny, równie kiepski poziom.
Trudniejszym dla nas przeciwnikiem wydaje się być reprezentacja
Szkocji. Kibice w kraju whisky
płynącym już prawie zapomnieli jak
smakuje udział w międzynarodowej
imprezie (po raz ostatni Szkocja zagrała w niej w 1998 roku podczas
mundialu we Francji) i mają wielki
apetyt na awans. Z tego powodu
będą chcieli jak najwydatniej pomóc swoim piłkarzom i podczas
gier eliminacyjnych na pewno
stworzą na trybunach niesamowitą
atmosferę. Kiedy więc 8 października 2015 roku biało-czerwoni zawitają do Szkocji, będą musieli przygotować się na starcie nie z jedenastoma, ale dwunastoma przeciwnikami.
Spacerkiem dla naszych Orłów
nie będą także potyczki z Irlandią.
Wręcz przeciwnie – szykują się
twarde batalie, w których nikt nie
odstawi nogi, a trup będzie słać się
gęsto. Ekipa z Zielonej Wyspy, choć
losowana była aż z drugiego koszy-
Banda trojga
Źródło: UEFA.com
A miało być
tak pięknie…
O awans do nowych, zreformowanych mistrzostw
europy miało być łatwo
jak nigdy wcześniej. Bardzo prawdopodobne jednak, że reprezentacja
Polski skończy eliminacje
Nazwiska wielu znanych piłkarzy potrafią wymienić do eUrO 2016 jak prawie
zawsze, czyli poza gronawet ci, którzy sportem się nie interesują. rober Lenem finalistów.
wandowski, Wojciech Szczęsny czy Jakub Błaszczykowski są tego przykładami. chciałabym przedstaLitera „D” stojąca przy nazwie
wić kilku z tych piłkarzy, którym mimo talentu
grupy, do której trafiła Polska rai dobrze zapowiadającej się kariery nie udało się zem z Niemcami, Irlandią, Szkocją,
osiągnąć pokładanych w nich nadziei. Gruzją i Gibraltarem, oznaczać bę-
Nie warto się oszukiwać: jeśli biało-czerwoni w
dwumeczu z Niemcami ugrają chociaż punkt,
będziemy mogli mówić o sukcesie. Jeżeli którakolwiek z drużyn w grupie D zdoła urwać punkty 3-krotnym mistrzom Europy, będzie to ogromna niespodzianka.
ka, w ostatnich latach mocno
zbliżyła się poziomem do polskiej
kadry. Zespół Martina O'Neilla to
żadni wirtuozi czy magicy futbolu,
ale na pewno nieustępliwi, trudni do
pokonania i bardzo solidni piłkarze.
Czwartym do brydża, bo Niemcy
to przecież inna liga, jest reprezentacja Gruzji. Rywal to dla nas dosyć
egzotyczny, gdyż mierzyliśmy się z
nim dotychczas zaledwie 3 razy.
Dwukrotnie zwyciężaliśmy, ale raz
– w 1997 roku – doznaliśmy upokarzającej klęski 0:3 w meczu eliminacyjnym do mistrzostw świata. Teraz podobny scenariusz nie wchodzi
w grę, bo kto zgubi punkty w potyczkach z Gruzinami, ten będzie
mógł pożegnać się z marzeniami o
awansie na EURO. O Gruzji, poza
tym, że podobno ma całkiem niezłą
kuchnię i urodził się tam Józef Stalin, niewiele ciekawego można napisać. Jej piłkarska reprezentacja to
typowy europejski IV-ligowiec: wygrywa z outsiderami, przegrywa z
mocarzami, ale w meczach ze średniakami – strzeż się, Polsko – potrafi sprawić niespodziankę.
Niezależnie od tego, czy polska
kadra zdoła awansować do Mistrzostw Europy, podczas eliminacji
do tego turnieju na pewno przejdzie
do historii. Oto bowiem 7 września
2014 roku biało-czerwoni będą rywalem reprezentacji Gibraltaru w
jej pierwszym meczu o punkty. Do
tej pory drużyna z brytyjskiej kolonii położonej na południu Półwyspu
Iberyjskiego rozegrała tylko jeden
oficjalny mecz. 4 miesiące temu
zremisowała 0:0 ze Słowacją. Dopiero od maja 2013 roku Gibraltar
jest pełnoprawnym członkiem
UEFA, ale wciąż nie przynależy do
FIFA. Selekcjoner kadry Gibraltaru
tak mówi o swoim zespole: „Umiemy połączyć techniczną piłkę iberyjską z fizycznym stylem wyspiarskim. To może być wybuchowa
mieszanka”. Oby tylko eksplozja
nie nastąpiła w pierwszym meczu
eliminacji, ani dokładnie rok później, kiedy Gibraltar podejmiemy u
siebie. Straciliśmy już gola z San
Marino, więc wiemy co to wstyd.
Jednak podobna wpadka przeciwko
drużynie z terytorium zamorskiego,
którego łączna powierzchnia wynosi 6,5 km² a liczba ludności nie
przekracza 30 tysięcy, byłaby
piłkarskim samobójstwem.
Konrad WITKOWSKI
Sportowy second hand
Igrzyska w Soczi zabrały ci dwa tygodnie z życia? radwańska z Janowiczem grają w tenisa już nawet w siedzibie jednej z sieci telefonii komórkowej, a Lewandowski wychodzi z domowej lodówki? Wielki sport, to wielka
popularność, ale mniej popularne dyscypliny, o których łatwo zapomnieć, nie mogą uchodzić za„małe”.
chodzi o popularność szybownictwa, Kawa powoli wychodzi z cienia, o czym świadczyć może nominacja do tytułu Sportowca Roku
Przeglądu Sportowego i Telewizji
Polskiej. Do pierwszej dziesiątki
jeszcze się nie wdarł, ale jak sam
mówił, gdy rozpoczynał karierę,
wywiadami zainteresowani były tylko lokalne media z rodzinnego Zabrza.
Zarówno speedrower jak i szybownictwo absolutnie przegrywają z
niezwykle popularnym windsurfingiem. Ironia wcale nie jest tak ostra,
ponieważ w przeciwieństwie do
wspomnianych dyscyplin, z windsurfingiem mamy do czynienia
podczas letnich Igrzysk Olimpijskich. Warto o nim wspomnieć nie
tylko ze względu na urok osobisty,
ale i dlatego, że fale morskie w tym
sporcie wznoszą się bardzo często w
rytm Mazurka Dąbrowskiego. Nie
udało się w Londynie, lecz bardzo
chętnie poczekamy na Rio de Janeiro, ponieważ Polacy mimo niezbyt
dobrych warunków zimnego Bałty-
Wydawca: Wydział Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM, ul. Umultowska 89a, 61-614 Poznań.
Redakcja:Wydział Nauk Politycznych i Dziennikarstwa, ul. Umultowska 89a, pokój 144, 61-614 Poznań
email: [email protected], facebook: www.facebook.com/gazeta.fenestra
ku, radzą sobie na falach niezwykle
dobrze. Zofia Klepacka oraz Przemysław Miarczyński zdobyli medale na londyńskiej imprezie, jednak
zarówno ona jak i on nie sprawili,
że windsurfing stał się sportem narodowym. Do dziś niewiele osób
pamięta o sukcesie biało - czerwonych i mimo nominacji w plebiscytach, tak jak w przypadku pilota
Kawy, oboje nie przedstawiają się w
telewizjach śniadaniowych i nie biją
się o kibiców na łamach sportowych
dzienników. Sceptycy stwierdzą, że
przegrali swoją szansę na „celebryckie” życie, ale chyba nie o to chodzi
w dzisiejszym sporcie.
Kiedy znudzi się gonitwa na rowerach, podziwianie Himalajów z
góry czy nawet opieranie się grawitacji na desce, na deser pozostaje
jeszcze dart, snooker lub - dla tych
bardziej aktywnych - hokej na trawie. Konia z rzędem temu, kto poprawnie skojarzył pierwszy z wymienionych, gdyż w rodzinnych
zmaganiach więcej było pewnie
mistrzów rzutek niż darterów. Cho-
Redaktor naczelny
Mikołaj Zajączkowski
Zastępca redaktora
naczelnego
JarekWięcławski
Sekretarz Redakcji
Dominika Pacyńska
Redaktor działu Sport
JarekWięcławski
www.ocdn.eu
Z
łośliwi twierdzą, że to
uboższa wersja sportu żużlowego,
bowiem zasady i regulamin są wzorowane na speedway’u, jednak zamiast ryku silników, usłyszeć tu
można pokrzykiwania zawodników i
odgłosy ścierania się rowerowego
ogumienia. Speedrower, bo o nim
mowa, od 1995 roku posiada w Polsce własną organizację, Polskie Towarzystwo Speedrowerowe, które w
2006 roku zastąpione zostało przez
Polską Federację Klubów Speedrowerowych. Sama nazwa, trzeba
przyznać, iż bardzo oryginalna i oddająca sens sportowej rywalizacji na
kółkach, powstała prawdopodobnie
pod koniec lat 80-tych XX wieku na
terenie Leszna. Biało – czerwony
motyw? Proszę bardzo: Polacy w listopadzie ubiegłego roku na zawodach w dalekiej Australii zdobyli
mistrzostwo i vice-mistrzostwo
świata odpowiednio juniorów i seniorów w drużynie, dwa złota w obu
kategoriach zawodów parowych, a
po tytuł Indywidualnego Mistrza
Świata sięgnął Marcin Szymański z
Leszna. Powiedzieć, że to niezły wynik, to wielka obraza. Jednak popyt
na ultra lekkie rowery w Polsce
zwiększy się dopiero wtedy, gdy
wiadomość o sukcesach Polaków
przeniesie się z czeluści telewizyjnej
telegazety na pierwsze strony dzienników. O powodzenie takiego przebiegu wydarzeń będzie trudno, jednak jeśli dotarłeś do tego momentu
artykułu, speedrowerowe towarzystwo już teraz zaczyna zastanawiać
się nad otwarciem szampana.
Jeśli rowerowe szaleństwo kogoś
nie kręci, a w kółko wolisz jeździć
na karuzeli i podziwiać otaczający
Cię świat, obowiązkowa jest konsultacja z Sebastianem Kawą. Niektórych samo nazwisko postawiłoby na
nogi, jednak kiedy przejrzy się galerię zdjęć z wypraw wspomnianego
Polaka, z owych nóg można się bardzo szybko osunąć. Dziewięciokrotny mistrz świata w konkurencjach
szybowcowych jest tak daleko poza
zasięgiem innych, że wyzwań musi
szukać zdecydowanie gdzie indziej,
a konkretniej mówiąc – zdecydowanie wyżej. Kawa 21 grudnia 2013
roku, po morderczych przygotowaniach fizycznych i technicznych dokonał przelotu nad szczytem Annapurna w Himalajach, który jest
położony 8091 metrów nad poziomem morza. Dokonał tego lecąc z
prędkością 400 km/h i jest oczywiście pierwszym człowiekiem na naszej planecie, który to zrobił. Jeśli
www.facebook.com/gazeta.fenestra
dzi o to samo, rzucanie do tarczy
szpiczastymi lub plastikowymi lotkami w potrójną dwudziestkę przynosi niezwykłą frajdę w towarzystwie barowym. Dodać do tego trzeba fakt, iż Polacy nie są może najmocniejszą siłą w światku darta,
lecz posiadanie mistrza Europy juniorów Mateusza Wawrzyniaka, czy
obecność Polaków na mistrzostwach
globu, świadczy o co raz większej
popularności tego sportu w Polsce.
Jednak jeśli w klubie nie zetknęliście się z dartem, pozostaje jeszcze
snooker. Każdy kto widzi kule bilardowe niestety musi zmienić swoje
wyobrażenia, ponieważ snooker, to
o wiele bardziej skomplikowana
rozgrywka. 15 czerwonych i 7 kolorowych bil do wbicia, dominacja
Brytyjczyków, a jednak i polski akcent pojawia się przy zielonym stole. Kacper Filipiak w wieku 16 lat
został mistrzem świata juniorów i
wciąż pnie się w snookerowej hierarchii. Czy osiągnie poziom mistrzów z O'Sullivanem na czele, dowiemy się niedługo, jednak gdy sam
Redaktor działu Kultura
Aleksandra Laps
Redakcja:
Marta Jędrzejczak
Beata Kapusta
Kinga Kwiecień
Michał Leśniczak
Ewa Nowak
Katarzyna Nowak
Natalia Pawlak
Mikołaj Stanek
MagdalenaWitek
KonradWitkowski
Korekta
Małgorzata Adamczewska
Skład
Tomasz Szukała
"The Rocket" twierdzi, że Polak ma
ogromny potencjał, coś musi być na
rzeczy. Wracając do sportów bardziej wymagających fizycznej
sprawności, nie sposób zahaczyć o
hokej na trawie. Większość z nas
pod wpływem amerykańskiej kultury zna tylko hokej na lodzie. Mało
kto pamięta o trawiastej i halowej
wersji tego sportu. A pamiętać warto, gdyż grono olimpijczyków polskiej reprezentacji pochodzi z wielkopolski i posiada ogromne sukcesy
w tej dyscyplinie. Srebro Mistrzostw Europy w halowej odmianie
trawiastej gonitwy z kijem w ręce w
2007 i 2011 roku zobowiązuje do
zwrócenia uwagi na tę dyscyplinę.
Podsumowując wszystkie za i
przeciw w sportach mniej znanych,
należy zwrócić uwagę na fakt, iż o
popularności dyscypliny najczęściej
decyduje sukces medialny. Zarówno
o „szybkonogich” na rowerze, szybowcach nad Himalajami, hokeistach wcale nie pędzących na lodzie
jak gwiazdy Igrzysk, bohaterach tarczy, czy zielonego stołu nie będzie
głośno, jeśli nie podbiją serc telewizyjnych głodomorów. Telegazeta,
czy link na samym końcu popularnego portalu na niewiele się zdadzą,
nawet mimo szczerych chęci. Dla
przedstawicieli tych, jak i innych
sportów niewymienionych przeze
mnie nadzieja na sławę wcale nie
jest tak duża, lecz warto wspomnieć,
że mimo niewielkiego zainteresowania nadal, z pełnym zaangażowaniem walczą o sukces w swojej dyscyplinie. Przykładu sukcesu w niszowej dyscyplinie nie trzeba szukać daleko w pamięci, bo przecież
kto by relacjonował na studenckim
wydziale czy w pracy wyścigi panczenistów, gdyby Zbigniew Bródka
nie zdobył olimpijskiego złota na
oczach widzów publicznej telewizji.?A przecież Bródka, by trenować
musiał dorabiać w Straży Pożarnej.
To znak, że i dla tych z końca wiadomości sportowych jest nadzieja
na rozgłos i szacunek w sportowym
światku. Sportowcy "z drugiej ręki"
wcale nie są gorsi, bo pokonują
słabości i nierzadko stają na szczycie. Popularność to nie wszystko.
Sławę powinno mierzyć się tylko w
medalach.
Opiekun redakcji
Red. Lesław Ciesiółka
Strona internetowa
www.gazetafenestra.pl
Facebook
www.facebook.com/gazeta.fenestra
Twitter
/twitter.com/FenestraGazeta
Michał LEŚNICZAK
Druk
Drukarnia Prasowa
ul. Malwowa 158, Skórzewo
Redakcjazastrzegasobieprawodoredagowania i skracania
nadesłanych tekstów.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam.

Podobne dokumenty