zapisz jako pdf

Transkrypt

zapisz jako pdf
Przede wszystkim nie chodzę na igrzyska rosyjskie
Igrzyska w Soczi rozpoczęły się po prostu znakomicie. Najpierw odkryto deblowe sedesy, nieco później nie
otworzyło się jedno z olimpijskich kółek. Następnie Rosjanki poległy w kobiecym narciarskim biegu łączonym, a
Skobliew i jego koledzy omsknęli się z podium zarówno panczenowym jak i biathlonowym. To samo Liegkow i
Czernousow na 30 km. Niedzielę popsuły nieco rosyjska panczenistka (brąz) oraz biathlonistka (srebro) ale
bądźmy dobrej myśli – więcej medali Rosja nie zdobędzie. Ponadto śnieg się roztopi, nieobecni w Soczi nasi
hokeiści zmiotą z lodu chłopców Putina (wcześniej nokautując janczarów Łukaszenki), skocznie się zawalą, bo
ktoś ukradł cement. O erupcji okolicznych wulkanów oraz tsunami nie wspominam, bo sprawa oczywista. Na
koniec zdruzgotany klęską prezydent Rosji wyruszy na kolanach do Częstochowy modlić się (sic!) o to, by zimowe
igrzyska 2022 r. zorganizował Kraków. Albo przynajmniej Lwów (już wtedy z pewnością nasz). Ale to potem, na
razie żyjemy klęską Soczi.
Głównym – a może i jedynym – walorem tych igrzysk są porażki Rosjan zarówno na polu organizacyjnym, jak i
sportowym, a cała reszta to imponderabilia. W innych krajach (tak mi przynajmniej donoszą z Wysp Brytyjskich
oraz z Niemiec) nieco inaczej się pojmuje sens oraz cel zimowych igrzysk w Soczi, ale:
- po pierwsze każdy ma prawo do błędu, również Niemcy i Brytyjczycy;
- po drugie – nikt poza Polakami nie rozumie Rosji, nikt też inny nie jest w stanie dostrzec wszystkich jej
prawdziwych (ciemnych, bo jasnych przecież niet) stron. Właśnie z tych powodów główny kanał naszej telewizji
publicznej, w poczuciu misji cywilizacyjnej skierowanej na wschód zwołał stosowne konsylium. Zblazowany świat
nie transmitował tego wydarzenia – analizy konsylium spożywaliśmy w samotności. A szkoda.
Obecność w gronie analityków gwiazd polskiego dziennikarstwa (sportowego i wszystkich pozostałych) pani
Chylewskiej oraz pana Kurzajewskiego – była absolutnie naturalna. Redaktor Żukowski z „Rzepy”, jako fachowiec
od sportu w zasadzie nie stanowił większego zaskoczenia, podobnie jak Krzesimir Dębski – czołowy nasz, od paru
lat, ekspert do spraw wschodnich. Natomiast pojawienie się w studiu red. Katarzyny Janowskiej zapowiadało coś
niezwykłego, co wydarzyć się musi. I należy podkreślić, że szefowa TVP Kultura nie zawiodła. Ale nie przypisujmy
jej autorstwa ściągi z historii sztuki, którą posiłkował się niezatapialny red. Szaranowicz, wprowadzający
telewidzów w arkana konstruktywizmu w sztukach plastycznych. Rzecz w tym, że bez red. Katarzyny Janowskiej
dalibyśmy się nabrać na bizantyjski blichtr uroczystego otwarcia igrzysk. Uratowani!
Ekspertka nie pastwiła się przesadnie nad płatkiem śniegu, który stawił opór Putinowi i nie rozwinął się w
kółko olimpijskie, przemilczała też – noblesse oblige – hotelowe sedesy równoległe, będące hitem plebejskiego
internetu. Będąc jednak ekspertem ds. kultury wysokich lotów – skoncentrowała się na widowisku baletowym,
które uznała za pompatycznie nieudane. Trudno nie wierzyć znawcy, więc wierzę. I nigdy już się nie dam nabrać
na inspirowane przez rosyjskie służby bajdy o tym, iż w czym jak w czym, ale w balecie Rosjanie to światowa
czołówka od zawsze. Okazuje się, że to nieprawda. Choć z drugiej strony – tak wczuwając się w ton dyskusji w
studiu – sądzę, że sami Rosjanie prawdopodobnie jednak daliby radę. Zawalił Putin.
Widowisko – podług zbiorowej opinii konsylium – okazało się nudne samo w sobie, dźwięk beznadziejny,
muzyka słaba, a ta nowoczesna już szczególnie, wizualizacje za długie. Kicz. Wypada ufać fachowości diagnozy, w
końcu red. Kurzajewski prowadził tak wiele odcinków „Kocham cię, Polsko!”– zatem o kiczu nikt nie wie więc
więcej od niego. A znicz w Soczi? Nic ciekawego. Nuda. Nuda. Nic się nie działo. Ogólnie rzecz biorąc –
„szczególnie nie chodzę na rosyjskie igrzyska”.
Bo jak mogłoby być inaczej? Ni Wysockiego nie usłyszeliśmy, ni Okudżawy – skonstatowano w polskiej TV,
zapominając, że i Korsakowa ledwie co, Chaczaturiana też parę tylko nutek. A wszystko i tak za długie.
Szczególnie mowa szefa MKOL. Kogo jeszcze zabrakło? Nie pojawił się Stalin, Beria też nie. I Mołotow. A nawet
Iwan Groźny. Zakłamując swoją historię Rosjanie nie pokazali ani rozbiorów Polski ani orgii Katarzyny II (pewnie
dlatego niemiecki szef MKOL tak pieścił Rosję w przemowie).
Czujnemu oku konsylium nie umknęło też oszustwo taneczne. Otóż Rosjanie pokazali grupkę kolorowo
odzianych młodych tańczących rock and rolla. „Lazurowe Wybrzeże na Placu Czerwonym” – pryncypialnie
zadrwiono. I na nic nieudolne próby inscenizatorów, którzy na tancerzy nasłali komsomolców i milicję, by pokazać,
że chociaż odwilż była radosna, to rychło ściął ją mróz.
Nie da się ukryć, że niektórzy członkowie konsylium nie okazali się w pełni odporni na wschodnie miazmaty.
Red. Żukowski na moment się wyłamał z chóru: – „chcielibyście, żeby pokazali łagry? nie przesadzajmy”. Kiedy
tak błądził, red. Janowska czujnie, acz niemo, bo ruchem głowy tylko okazała dezaprobatę. I słusznie: dlaczego nie
łagry, skoro Rosjanie pochwalili się reformatorskim Piotrem I, także podbojem kosmosu – a przecież już w 1990 r.
pewien Węgier napisał, że Gagarin nigdzie nie poleciał. Tymczasem – jak celnie zauważyła następnego poranka
nieoceniona Arleta Bojke – wieczorem 7 lutego w Soczi – „Rosja tak się pokazała światu, jak chciałaby, żeby ją
świat widział.” Ten tani i obrzydliwy chwyt jest tym bardziej godny potępienia, że przy podobnych okazjach
organizatorzy igrzysk nigdy nie stawiali na propagandę lecz na całą prawdę, jakkolwiek przykra by nie była.
I tak w 1972 r. w Monachium kulminacyjnym punktem programu był – każdy to przecież pamięta –
orgiastyczny festiwal pochodni oświetlających rekonstrukcję Parademarschu weteranów SS. Równie szczerze
zaprezentowali prawdę o swojej historii Amerykanie w Salt Lake City (1980), inscenizując eksterminację
nieuzbrojonych Indian w Wounded Knee, co zresztą (szczerość, a nie potoki krwi) wywołały ogólnoświatowy
entuzjazm. Nie inaczej było w 1998, gdy w Nagano gospodarze tyleż brawurowo, co perfekcyjnie, zaprezentowali
zamrażanie alianckich jeńców. Inni nie gorsi: wierni tradycjom Kanadyjczycy w Calgary w finale uroczystości
wszystkim obecnym na trybunach Indianom rozdawali koce z zarazkami ospy; Chińczycy w Pekinie, całkiem
niedawno przecież, na płycie stadionu „wyrżnęli” sporą grupę Tybetańczyków; w roku 2012 aplauz widzów z
subkontynentu indyjskiego wzbudziła brytyjska rekonstrukcja masakry w Amritsarze (1913 – 3000 zabitych).
Łezka się w oku kręci, kiedy wspomnieć (rok 1992), z jakim wdziękiem Katalończycy zrekonstruowali na płycie
barcelońskiego stadionu eksterminacyjną ewangelizację ludów Ameryki Południowej, ech…
Nie da się natomiast zaprzeczyć, że zawód sprawili Włosi (Turyn 2006), po łebkach inscenizując stosowanie
gazów bojowych wobec Etiopczyków (1935-36). Z kolei Francuzi (Albertville 1992) całkiem nawet efektownie
pochwalili się perfekcją swoich kolonialnych rzezi. Zdecydowanie Francuzów przebili Holendrzy – absolutni
prekursorzy. W odróżnieniu od wszystkich pozostałych pokazujących to, co już się wydarzyło, mieszkańcy
polderów poszli dużo dalej! Otóż już w roku 1928 w Amsterdamie zaprezentowali inscenizację obrazującą
niderlandzki wkład w nagły wzrost śmiertelności Indonezyjczyków zaraz po II wojnie światowej. Antycypowali w
ten sposób wydarzenia późniejsze o dziesiątki lat! Sporą, choć mniejszą od niderlandzkiej, sensację (Lillehamer
1994) wywołali Norwegowie. Z zaskakującym opinię światową ogromem skruchy podkreślili (do muzyki Griega)
ważki wkład Wikingów w wysoką rozrodczości zakonnic na francuskim wybrzeżu w wiekach średnich. Wszystkich
jednak za każdym razem przebijają Austriacy: ilekroć organizują igrzyska w Innsbrucku (już dwukrotnie!),
powalają świat na kolana oficjalną maskotką igrzysk. Za każdym razem jest to przemiły pluszaczek (w 1964 r. –
„Dolfi”, w 1976 „Adölfchen”) – pacynka wyobrażająca bruneta z zabawnym wąsikiem i oryginalną grzywką.
W świetle przypomnianych pokrótce faktów nasz niewypowiedziany (przynajmniej oficjalnie) postulat, by w
finale uroczystości w Soczi tłum pijanych mużyków w papachach i z pepeszami na sznurkach gwałcił Niemki i
palił polskie kościoły – zdaje się być w pełni uzasadniony. A w związku z tym, że cywilizacja na wschodzie Europy
zakiełkowała kiedyś tylko dzięki nam przecież – w 2022 r. znowu damy inspirujący przykład, kiedy to Kraków
organizował będzie zimowe igrzyska. Przygotowania, nie zaszkodzi podkreślić, idą pełną parą. Niektóre obiekty
JUŻ są gotowe na przyjęcie olimpijczyków o czym świadczy publikowane poniżej zdjęcie.
Inaugurując ogólnoświatowe święto sportowej młodzieży w roku 2022, zamiast fałszywie się sami do siebie
łasić, mamiąc międzynarodową społeczność bajkami o Arkadii od Bugiem po Wisłą – zaprezentujemy światowej
widowni całą prawdę i tylko prawdę o naszej historii.
Na wstępie nasi zawodowi ochotnicy z grup rekonstrukcyjnych wystawią rzeź niemieckich krakowian za
czasów Władysława Łokietka (1312): kto z publiczności nie będzie w stanie wypowiedzieć poprawnie historycznej
kwestii: „Soczewica koło miele młyn” – zostanie spalony na stosie w parku olimpijskim. Następnie – również dla
uczczenia przyjazdu gości z Niemiec – przypomnimy obóz w Łambinowicach. Dla równowagi – ukłon w stronę
Ukraińców – na płytę stadionu wejdzie korowód żołnierzy KBW eskortujący gromadę ukraińskich chłopów
udających się w rejon Szczecina, Olsztyna i na Dolny Śląsk. Zaraz potem laserami zostanie podpalona stodoła z
Jedwabnego. Ale na krótko jedynie, gdyż zaraz na platformach wjadą baraki z Berezy Kartuskiej, zastąpione
następnie przez cerkwie palone przez policję i KOP w latach trzydziestych. Clou – w odróżnieniu od Soczi – okaże
się zapalenie znicza. Ogień olimpijski dostarczy na stadion (biegnąca przez Kielce) sztafeta złożona z polskich
Żydów wygnanych w roku 1968. U stóp znicza będzie oczekiwał Smok Wawelski wraz z ks. Oko i wspólnie zapalą
(Smok zionąc, ksiądz żarem spojrzenia) olimpijski znicz skonstruowany z wojujących feministek. I nie nawali nam
ani jedno z pięciu olimpijskich kółek: powstaną bowiem skutkiem kręcenia bączków na płycie stadionu przez
pijanych młodzieńców (o nienarzucających się fryzurach) w ich rączych BMW. W finale staranują grupę matek (z
dziećmi na ręku) wylosowanych spośród publiczności.
I tak oto rozpoczniemy nasze gorące, choć zimowe, igrzyska, w których przyznanie Polsce dotąd nie wierzyłem,
nawet byłem temu przeciwny. Kiedy jednak huknęły opadające w Soczi deski deblowych sedesów – w mig
otrzeźwiałem. Od tej chwili ze wszystkich sił trzymam za Kraków kciuki – żeby się udało! I niech potem Putin sam
się brzozowym kołkiem przebije. A my będziemy żyli dugo i szczęśliwie, przede wszystkich nie chodząc na
igrzyska rosyjskie. Tym bardziej, że nie ma najmniejszych wątpliwości, że spełni się marzenie jednej z członkiń
konsylium TVP1 (red. Chylewskiej): „Mam nadzieję, że nie będą to niezapomniane igrzyska”. Oby tylko Stoch nie
popsuł wszystkiego i nie zdobył już ani jednego medalu więcej. Bo co wtedy?
*
Koneserom polecamy galerię innych polskich toalet gotowych na przyjęcie olimpijczyków -> tutaj
Tekst ze strony fotoKOLASEUM dzięki uprzejmości Autora.

Podobne dokumenty