Joanna Reszewska
Transkrypt
Joanna Reszewska
Joanna Reszewska SKRZYNIA Z KOLORAMI [z: „Kronika Światów Autorskich”, stronnice wyrwane] (…) Rychło po śmierci Matki Kreatorki powstało ugrupowanie Kreatorów Czołowych. Głosili pogląd, iż młodzi, niedoświadczeni Kreatorzy, zwłaszcza ci naznaczeni nadzwyczajną umiejętnością Kreacji poprzez spontaniczne wyładowanie energii twórczej, mogą stać się niebezpieczeństwem dla światów, jako że zmiany przez nich wprowadzone mogą mieć katastrofalne skutki. Z uwagi na ten fakt odbyli tajną naradę w czasie Skrzącego Kobaltem Nieba tuż przed świętem Mieniących Się Rozkwitów i razem doszli do wniosku, iż sztuka Kreacji zostanie zakazana dla wszystkich poza członkami Rady. Aby ograniczyć wyobraźnię, postanowiono również pozbawić światy wszystkiego, co wykreowała Matka Kreatorka, wyłączając jedynie twory potrzebne do życia i sprawnego funkcjonowania warstwy pracującej. Wykreowaną przez Czołowych skrzynię nazwano symbolicznie Skrzynią z Kolorami i zapieczętowano w niej wszystkie barwy, zapachy, muzykę, doznania duchowe oraz idee. Wokół niej wzniesiono Pałac Kreatorów, jedyny obiekt niepozbawiony koloru. Szara linia połączyła się z drugą, po czym kolejna zakręciła wokół nich fantazyjnie. Węgielek wydał nieprzyjemny dźwięk, ślizgając się na starym zwoju. – Co to, mamo? – spytał młodzik o pospolitej twarzy. – Ogród, Fidesilianie – odpowiedziała smutno. – Ogród pełen kwiatów. Fidesilian spojrzał na nią niepewnie. Matka zwinęła pergamin i rzuciła go w płomienie paleniska. Szybko ucałowała syna, kazała mu natychmiast kłaść się do snu, po czym oparła się o okiennicę. Odchyliła jedno ze skrzydeł, spoglądając na wschód. Tam, na szczycie najbliższego wzgórza, wiecznie zasnuty mgłą stał Pałac Kreatorów. Widziała zza mgły wyraźnie kamienne mury, mieniące się prawdziwą, szlachetną szarością, czerwieniące się dachówki wież. Zamknęła okiennicę z głośnym hukiem. Tej nocy ulewa otoczyła Pałac. Po niej przyszło krótkie gradobicie. Przestępczyni, nielegalna Kreatorka, została namierzona, a proces jej unieszkodliwiania – rozpoczęty. * – Znaleziono tego bandytę – oznajmiła Luxuriana, wchodząc do pokoju z głośnym hukiem. Opadła teatralnie na ogromne łoże, zrzucając wdzięcznie jeden z pantofelków. Iratia chwyciła porzucony przez siostrę but, ciskając nim z powrotem w dumną księżniczkę, która pisnęła przeraźliwie. Stanowcze i wiecznie wściekłe dziewczę, ubrane w idealnie dopasowany, szkarłatny mundur kapitański o długim do ziemi płaszczu, machnęła drobną dłonią, skrytą za szerokim rękawem, w stronę smętnych, poniszczonych doniczek. – Kimkolwiek jest, będzie musiał naostrzyć wszystkie moje kreacje na własnych kościach! – Iratia kopnęła komodę, ta zaś zatrzęsła się żałośnie. – A może to ten cały Wolny Kreator?! Wykreuję mu miazgę zamiast głowy jednym uderzeniem młota! – Podobno zbliża się już stulecie Skrzyni– oznajmiła najstarsza, Superbina, zapatrzona w swe odbicie w lustrze. Z szuflad wyciągnęła sznur mieniących się w blasku lamp naftowych szafirów i zapięła go sobie na delikatnej, mlecznobiałej szyi. – Ha thym shamym sthulhecie pszhysięgi – dokończyła za siostrę Gulara, z buzią pełną ciasta. – Sto lat temu... widział ktoś obieraczkę?... Sto lat temu ostatni Kreator, który odmówił złożenia przysięgi o niekreowaniu podczas palenia na stosie krzyknął swoją przepowiednię. – Hęęę? – Acedianna oparła się ze znużeniem o ramę łóżka. – Leniwy ośle! – wrzasnęła Iratia. – Musimy to recytować co roku! „Potęga wasza wkrótce przeminie, nie więcej niż sto lat od teraz upłynie, i choć większość się ludu przed wami ukorzy, przyjdzie ten oto, Wolny, i Skrzynię otworzy”. – Oddawaj to, żmijo! – na Superbinę wskoczyła Avaritiara, spychając ją z krzesełka przy toaletce i rzucając się dziko ku sznurowi szmaragdów. Piski i wrzaski przetoczyły się po całym korytarzu, lśniącym i pełnym przepychu. Pukle włosów wyrywanych z głów, pantofelki, biżuteria oraz miękkie poduszki latały po całym pokoju. Rozniosłyby i cały pałac, gdyby nie najmłodsza, która wkroczyła do pokoju. Starsze siostry zatrzymały się od razu, w połowie leżąc, w połowie klęcząc, dusząc inną lub rwąc jej włosy. Invidiana rozejrzała się, wścibsko mrużąc oczy. – Mówiłyście coś o Wolnym Kreatorze? – spytała konspiracyjnym szeptem. – Ach, tak, mówiłyśmy – odparła Superbina, wstając i ukradkiem puszczając oko do reszty sióstr. – Ale to nie są informacje dla takich małych dziewczynek jak ty. – Jestem już prawie w wieku dojrzałości! – krzyknęła Invidiana. – Też chcę wiedzieć! – Wiesz, Inviś, wszyscy ważni Kreatorzy… – zaczęła Superbina. – …czyli ci z dorobkiem tworów wykreowanych, jak my – wtrąciła Avaritiara – dostali zadanie, by do dnia stulecia Skrzyni z Kolorami znaleźć Wolnego Kreatora ukrywającego się gdzieś na zewnątrz, w Szarych Światach Autorskich, który nadejdzie. – Wybieracie się na poszukiwania? – zapytała Invidiana. – Oczywiście, smarkaczu, jak wszyscy. Oprócz naszego nietwórczego kaczątka – syknęła Iratia. Usta Invidiany ścisnęły się w wąską kreskę. Podeszła do szafy, chwyciła swój zdobiony, zielony płaszcz, narzuciła go na plecy i wyszła szybkim krokiem. Dziewczęta wybuchły głośnym, perlistym śmiechem. * – Potrzebuję pomocy – szepnął Fidesilian. Krawiec syknął ostro, uciszając czeladników. Młodzieniec spojrzał na niego spode łba, na sekundę powrócił do monotonnego szycia kolejnej peleryny, bezpłciowej i identycznej jak poprzednia, po czym z powrotem nachylił się do Humilitasjusza. Gdy Fidesilian chrząknął znacząco, jego kolega spojrzał na niego zza ramienia tym wzrokiem, który odróżniał go od całej reszty chłopców uczących się w cechu – wzrokiem pełnym przygnębienia i tęsknoty. – Muszę… – zaczął Fidesilian. – Wiem, co musisz – odciął Humili, odkładając wykończoną pelerynę. Chwycił za kolejny zwój szorstkiego, pospolitego materiału. – Zabrali twoją matkę dziś przed świtem? Fidesilian przytaknął. Mieszczański oddział porządkowy, ściśle podległy Kreatorom Czołowym, aresztował ją z samego rana. – Mam trzy dni, zanim nastąpi egzekucja – szepnął Fidesilian. – Humili, proszę… – Nie – odparł Humilitasjusz. Fidesilian rozwarł oczy szeroko. – Tak po prostu? – spytał z zawodem w głosie, trochę za głośno. Krawiec znów uciszył go sykiem. Chłopak z trudem powstrzymał się, by nie cisnąć w niego ciężkimi nożycami. Jeszcze raz spojrzał na swoją ostatnią nadzieję. – Muszę się dostać do tego Pałacu... – Nie chcę, żebyś skończył tak, jak ja – odparł Humili smętnie. – Moja matka umrze – cedził przez zęby Fidesilian. – Co na to twoje sumienie? – Nie trzeba było kreować na prawo i lewo – burknął Humilitasjusz. – POWTÓRZ TO, TY…! – Fidesilian wstał, odrzucając krzesło. Krawiec uderzył pięścią w stół. Chłopiec natychmiast dostał dwa razy więcej materiału na biurko. Po długich godzinach milczenia Humilitasjusz skończył szycie. Odłożył ostatnią pelerynę, wstał i skierował się do wyjścia, żegnając krawca skinieniem głowy. Mijając stół Fidesiliana, zawalony materiałem, rzucił mu skrawek sukna tuż pod noc. Na nim białą nicią wyszyte były trzy słowa: „CZEKAM NA ZEWNĄTRZ”. * Humilitasjusz opierał się o ścianę budynku, taką samą jak wszystkie inne ściany miasteczka. Gdy Fidesilian wreszcie opuścił pracownię, zaczęło się już ściemniać – uliczki opanował półmrok, lejący się z ciemnoszarego nieba. Fides przyspieszył kroku, zbliżając się do kolegi, który gestem kazał mu iść za sobą. Natychmiast zniknął za zakrętem. Syn nielegalnej Kreatorki zmarszczył brwi, próbując odgadnąć zamiary Humiliego, jednak już po chwili cała jego uwaga skupiła się na tym, jak go nie zgubić. Humilitasjusz był dzieckiem ulicy. Jego ojciec powiesił się, gdy chłopiec był jeszcze przed wiekiem Odpowiedzialności, zostawiając go z młodszą siostrą. Humili, opiekujący się Castitasją, musiał zacząć kraść. Fidesilian poznał go dopiero, gdy wstąpił do cechu. Dwa lata starszy Humilitasjusz był już w trakcie nauki. I choć dawno porzucił złodziejstwo, pozostało w nim coś z tamtych czasów. Na przykład umiejętność zlewania się z szarym miastem. Fidesilian dogonił go dopiero w zapuszczonej części miasteczka, wysiedlonej od czasu, gdy jeden z rozzłoszczonych Kreatorów nasłał tu swój skrzydlaty, ziejący ogniem twór. Pośród zgliszcz stała tu zrujnowana na wpół dawna świątynia Mocy Kreacji. Jej połyskująca, mimo odebranych barw, kopuła została częściowo rozbita przez potężną poczwarę. – Po co tu przyszliśmy? – spytał Fidesilian, bacznie przyglądając się koledze. – Chcesz negocjować z Kreatorami winę swojej matki. Zwróciłeś się do mnie, bo jestem jedynym człowiekiem z Mieszczaństwa, jakiego znasz, który włamał się do Pałacu. – I wrócił żywy – wtrącił Fidesilian. Przez twarz Humilitasjusza przeszedł skurcz. – Czyżby? – szepnął. Podniósł swój zrezygnowany wzrok na rozmówcę. – Jestem chodzącym trupem, Fides. Każdy kolejny dzień to dla mnie koszmar życia w bezbarwnym świecie. W Pałacu Kreatorów uderzyło we mnie tyle… tyle… piękna, Fides. Nie umiem tego opisać. Ten blask, kolory, zapachy. Słyszałem muzykę, dotykałem miękkiego koca… i musiałem wrócić tu. I muszę ci powiedzieć, że przeklinałem siebie, że nie zostałem w środku. Złapano by mnie i zabito. Ale byłoby to o wiele przyjemniejsze niż to, co przeżywam teraz – przez chwilę Fidesilian miał wrażenie, że po policzku starszego kolegi spłynęła łza. – Nie wiń mnie za to, że nie chcę, żeby ciebie spotkało to samo. – To czemu się nie powiesiłeś, jak twój ojciec? – zapytał Fides. Humili spochmurniał. – Nie jestem egoistą. Mam siostrę – odparł. – W końcu to dla niej się tam włamałem. – Ja mam matkę – napomknął Fidesilian. – Obawiam się, że to ci nie pomoże – mruknął Humilitasjusz. – Nie wiedziałem, że masz takie przerośnięte ego – prychnął młodszy z chłopców. – Słucham? – starszy zmarszczył brwi. – Nie jestem tak dobry jak przecudowny Humilitasjusz, żeby sprostać smutkom Światów Autorskich – wyjęczał teatralnie młodzieniec, słaniając się niczym dama w za ciasnym gorsecie. Humili wziął głęboki, uspokajający oddech, po czym podjął gdzieś w głębi duszy decyzję. Mocnym pchnięciem otworzył odrzwia świątyni. – Zróbmy próbę twojej siły woli – zawyrokował, a jego głos potoczył się echem. Ogromna sala, otoczona gęstym półmrokiem, wypełniona była gruzem. Co jakiś czas mijało się samotną ławę dla wiernych, stojącą pod olbrzymią, uszkodzoną kopułą. Na czterech filarach umieszczony był ołtarz, do którego prowadziły schody, a na nim – coś cudownego – stał niesamowity prostokąt. Fidesilian aż zmrużył oczy, zachwycony. Zbliżył się powoli, jak do największej świętości, wpatrując się zza rozczapierzonych palców. W mieniącej się, złotej ramie ujęto życie – tętniące, soczyste, wesołe, jaskrawe i czyste. Zauważył też płynące srebro o wielkiej sile. Nawykli do tego widoku Kreatorzy nazwaliby namalowany obiekt „Wodospadem w lesie”. – Ukradłem go razem z kocami i jedzeniem – wyjaśnił Humili. Jego słowa nie dotarły jednak do olśnionego dziełem Fidesiliana. Dopiero wtedy zrozumiał, dlaczego jego matka była wiecznie smutna. Zrozumiał, dlaczego zesłała grad na Pałac, dlaczego krzywiła się, patrząc ku wzgórzu, gdzie stał. Jako Kreatorka musiała czuć więcej, widzieć więcej, chcieć więcej. Musiała potrzebować piękna. Teraz, kiedy stał tak blisko dzieła sztuki, zobaczył, jak dużo Światy Autorskie straciły. Jak wiele zamknięte zostało w Skrzyni z Kolorami. Przez sekundę pomyślał, że chciałby dostać te wszystkie kolory i ten świat nimi przedstawiony na wyłączność, by mógł się nim cieszyć bez limitu. Zorientował się jednak, że jeśliby zagarnął go tylko dla siebie, byłby nie lepszy niż Kreatorzy Czołowi. Tym pięknem, jakie widniało na obrazie, oraz tym opisywanym przez Humilitasjusza, trzeba się było podzielić. Ze wszystkimi. – Pokażmy go innym – szepnął nawiedzonym głosem, jakby olśniło go jakieś bóstwo. – Słucham? – zaskoczony Humilitasjusz uniósł brwi. – Ale… co pokazać? Jak? Po co? – Wszystkim! Wszystkim Mieszczanom. Żeby zobaczyli, jaki jest… jaki on jest… taki… ładny! – mówił bez zastanowienia Fides. Nagle spojrzał na Humiliego. – Ciszej, Fides, ciszej – uspokajał go rozważny Humili, chwytając go za ramiona. W oczach młodszego płonął jednak ogień zapału. Starszy młodzieniec uniósł brwi, starając się, by jego głos zabrzmiał poważnie i przekonująco. – Fides… ludzie się będą bali. Nie pójdą za tobą. Nie będą chcieli zmian. Chcesz wzniecić bunt? I z kim będziesz walczył, z Kreatorami? Przecież oni mają broń tak potężną, że zwykli ludzie nie będą mogli się z nimi mierzyć! Cokolwiek sobie zażyczą, to się dzieje, jeżeli to namalują czy ulepią. Nie wygrasz z nimi. – My też mamy Kreatorów – odparł Fidesilian. Spojrzał tęsknie na płótno. – Tak bardzo chciałbym, żeby każdy to zobaczył! Żeby każdy mógł zobaczyć, jak piękne są kolory! I nagle, wbrew wszelkim regułom, zupełnie niespodziewanie, w świątyni zrobiło się jaśniej – więcej światła wpadło przez dziurę w kopule, zalśniły rozbite, pozbawione barw witraże. Zawiał wiatr. Humili rozejrzał się, nieswój. Szukał wzrokiem starych ław, pajęczyn, gruzów, zniszczonych murów. Na nic takiego nie natrafił. W niewytłumaczalny sposób znaleźli się na samym środku rynku, nieotoczeni przez budynek. Pozostał tylko ołtarz, na którym stali, oraz barwne, jaskrawe płótno. Chociaż Humilitasjusz pamiętał, że się ściemniało, zauważył, że słońce stoi wysoko na niebie, wylewając z siebie nudny, pozbawiony wyrazu blask. Ludzie z rynku, gdzie znikąd pojawił się ołtarz z niesamowitym obiektem o barwach tak intensywnych, że musieli osłaniać oczy, przybliżyli się do nich, otaczając podwyższenie coraz ciaśniejszym kręgiem. Wpatrywali się w obraz pomiędzy młodzieńcami w milczącej fascynacji. Tylko niektórzy wyraźnie przerazili się na jego widok, rozglądając się za porządkowymi. Humilitasjusz zamrugał, chcąc upewnić się, że stało się to naprawdę. Odwrócił się do Fidesiliana, patrząc na niego z mieszaniną lęku i podziwu. – Fides, czy ty właśnie… – zaczął. Młodszy chłopak spojrzał na niego. – Będę potrzebował pomocy – wyjęczał nagle słabym, łamiącym się głosem. Humulitasjusz zauważył drżenie rąk i perlisty pot na czole Fidesiliana, jakby chłopak przebiegł ogromny dystans. Oddychał ciężko i słaniał się na nogach. Ale był dumny ze swojego dzieła. Ludzie zgromadzili się wokół, podziwiając obraz. Niektórzy wytykali chłopców palcami, inni byli zbyt zajęci płótnem. Wpatrywali się w nie tęsknie. Fidesilian z satysfakcją wyłowił parę oczu napełniających się powoli determinacją oraz dostrzegł kilku wyraźnie zainspirowanych widokiem ludzi, bez wątpienia skrywających wewnątrz ukryty talent kreacyjny. Młodzieniec w milczeniu wskazał na Pałac Kreatorów. Przełknął ślinę, chcąc odzyskać głos, uspokoił oddech. – Prawie sto lat temu odebrano nam kolory – zaczął niepewnie, po czym, ku jego zaskoczeniu, słowa popłynęły same. – Zabroniono nam tego, co dała Światom Autorskim Matka Kreatorka. Widzę wśród was Kreatorów. Widzę, jak przebieracie palcami, jak aż gotuje się w was, by tworzyć. Pomyślcie, ile możecie dać Światom, jeżeli tylko będziemy odważni! Jeżeli staniemy wszyscy naprzeciw tym, którzy samolubnie zamknęli wszystko, co piękne w skrzyni i zagarnęli to dla siebie! Z tłumu odpowiedział mu okrzyk z kilkunastu gardeł. Niektórzy cofnęli się z przerażeniem, ale obecność Fidesiliana dodawała odwagi. I dokładnie w tym momencie, gdy skandujący Kreatorzy podnieśli ręce w górę, Humilitasjusz zarejestrował kątem oka porządkowych. Błyskawicznie zasłonił siebie i młodszego chłopaka peleryną, pociągnął go za sobą, zeskoczył z nim z kamiennego ołtarza i puścił się pędem wzdłuż najbliższej uliczki. Silnym szarpnięciem dał znać Fidesilianowi, że należy skręcić. Razem wpadli w ciemny zaułek. Gdy młodszy chłopiec już otworzył usta, by coś powiedzieć, Humili zasłonił mu je dłonią, kopniakiem odpychając jedną ze studzienek, otwierając labirynt śmierdzących kanałów miasta. Wskoczyli tam obaj, ułamek sekundy przed pojawieniem się porządkowych. – Ciii – syknął Humilitasjusz, zasłaniając Fidesowi usta, gdy chciał coś powiedzieć. Przez długą chwilę stali oboje w bezruchu, aż starszy z chłopców rozluźnił się lekko. – Poszli. – Skąd wiesz? – Fides rozglądnął się wokoło, szukając na którejś ze ścian wyraźnego napisu „POSZLI”. – Słyszę – odparł Humilitasjusz, patrząc na niego z lekkim uśmiechem. „Jak dziecko we mgle” – przeszło mu przez myśl. „A jednak coś w nim jest niesamowitego. Przeniósł ołtarz… jakby był Kreatorem. Ale takim, o jakim już dawno się nie słyszało”. – Chodź – mruknął, odwracając się w stronę jednego z tuneli prowadzących w stronę bram miasta. – Tylko ruchy. I patrz pod nogi. Uważaj, jest ślisko i… – Czy ty to widziałeś?! – wybuchnął nagle Fidesilian, łapiąc Humiliego za ramiona, przerywając mu wpół słowa. – Ja właśnie przeniosłem kawałek świątyni! Przeniosłem ją na rynek! To jest… to jest… niesamowite! Jak ja to zrobiłem? A słyszałeś moją mowę? Jakbym był inną osobą! Przecież ja muszę być jakimś… no jakimś… – Kreatorem – dokończył Humili. – Bardziej chodziło mi o „boga”, ale dobra – bąknął chłopiec. Starszy zmarszczył brwi. – Nie znam tego słowa – odparł ostrożnie Humilitasjusz. – To taki… no… nie wiem, samo mi przyszło do głowy – wzruszył ramionami Fidesilian. Zerknął niepewnie w głąb tunelu. – Gdzie my właściwie idziemy? – Wyjdziemy przy bramie wychodzącej na Pałac Kreatorów – mruknął Humili. Przemilczał pełne satysfakcji spojrzenie Fidesa. – Pomogę ci. Ale nic nie obiecuję! Chwilę szli w milczeniu. Humilitasjusz czujny, sprężystym krokiem, rozglądając się bystrym wzrokiem, z którego chwilowo zniknął jego codzienny smutek i rezygnacja. Za nim Fidesilian, dysząc ze zmęczenia, potykając się i ślizgając co chwila. – Ale przyznaj, że to było mistrzowskie – odezwał się nagle Fides. Humili uciszył go syknięcie, odsuwając najbliższy właz. Młodszy chłopak skrzywił się. – Oczywiście, niech mnie wszyscy uciszają. – Przed sobą mamy bramę – zaczął Humilitasjusz, nie zwracając na niego uwagi. Podciągnął tylko najgorszego ucznia krawca tak, by i on mógł wyjrzeć zza stalowej pokrywy. – Założę się, że od czasu mojej ostatniej wizyty Pałac strzeżony jest tak dobrze, że trzeba będzie wywrócić świat do góry nogami, by się tam dostać. Spójrz na mnie. Będziemy musieli pracować w maksymalnym skupieniu. W końcu nic, co mogłoby nam pomóc się tam dostać nie pojawi się znikąd na ulicy. – NATYCHMIAST OTWÓRZCIE TĘ BRAMĘ! MÓWI DO WAS KREATORKA, I TO CZOŁOWA! CHCĘ WEJŚĆ DO MIASTA! TERAZ! Brama rozchyliła się, ukazując drobną kobietę w sukni tętniącej żywą barwą oszałamiającej zieleni. Chłopcy zmrużyli oczy, nieprzyzwyczajone do tak intensywnego koloru. Kreatorka odrzuciła równie intensywny płaszcz i ostentacyjnie, niemalże wyniośle popędziła konia, którego sierść zalśniła głęboką czernią. Humili zamrugał, próbując przyzwyczaić się do jej widoku. – Zmieniłem zdanie – mruknął. – Chodź, szybko. Invidiana, jak przystało na Czołową Kreatorkę, jechała na wierzchowcu wyprostowana, z wysoko zadartym nosem, spoglądając z pogardą na nietwórczy, nieciekawy ciemny lud i jego jakże brudne, brzydkie i zwykłe legowisko. W mieście była po raz pierwszy, ale nie było to miejsce, do którego za wszelką cenę chciała się udać. Mijający ją ludzie odwracali wzrok, nerwowo zakrywając się przed jej pięknem, lub – wręcz odwrotnie – lgnęli do niej, błagając o pozwolenie, by dotknąć miękkiej szaty. Tych zbywała uderzeniem bacika do popędzania konia. Dumnie przejeżdżała przez kolejne uliczki, klucząc w labiryncie szarego miasta. Nie pomyślała nawet, by poświęcić trochę swej cennej uwagi, by spojrzeć w dół. Koń, równie dumny i nieuważny jak ona sama, runął w dół, gdy nastąpił na spróchniały mostek nad kanałem. Z głośnym plaśnięciem zwierzę wraz z jeźdźcem wpadło do śmierdzącego ścieku. Invidiana już miała pisnąć z oburzeniem, gdy jej usta zasłoniła szeroka, męska dłoń. Zaraz z mroku wystrzelił młody chłopak, o zwykłej twarzy i niesamowicie pospolitych włosach, z dzikim wrzaskiem i głośnym pluskiem biegnąc w kierunku konia. Zwierzę zarżało z przerażeniem, podniosło się, po czym rozchlapując ścieki wokoło, pogalopowało w przeciwnym kierunku. Kreatorka szarpnęła się, próbując ugryźć trzymającego ją napastnika. – Spokojnie – mruknął jej do ucha. Jakby ona mu wykreowała spalenie na stosie! Popamiętałby, cham i prostak ze śmierdzącego miasta! Drugi z aroganckich bandytów obrócił się i pokazał kciuka do góry. Invidiana znów zaczęła się szamotać, tym razem starając się oślinić nieznajomego, ale ten nie robił sobie nic z jej prób. Oderwał ją od ziemi i zaczął się cofać, gdzieś w głąb ciemnego tunelu ściekowego. Pospolity chłopak, który spłoszył jej konia, również ruszył z nimi, ściągając przewieszoną przez ramię linę. Zatrzymali się po kilku chwilach. Związali Kreatorce ręce i nogi. – Teraz cię puszczę. Jeśli będziesz grzeczna, nic ci się nie stanie – oznajmił porywacz za nią. Poczuła, jak rozluźnia się ucisk na jej twarzy, po czym ręka się odsunęła. Piskliwy, nieprzyjemny wrzask wypełnił tunele. Fidesilian zatkał uszy, Humilitasjusz nawet nie zmienił swojej poważnej, stoickiej miny. Invidiana krzyczała tak przez dobre parę minut, po czym zabrakło jej tchu. Kiedy jednak Humili dał znać, że chce coś powiedzieć, znów zaczęła się drzeć. Odczekał spokojnie, aż skończy. Znów zrobiła przerwę, by odpocząć. – Nie drzyj się tak – Fides skrzyżował ręce na piersi. – Masz denerwujący głos. – Masz pojęcie, kogo porwałeś, ty ignorancki brudasie?! – warknęła, biorąc głęboki oddech, zapowiadający następny wrzask. – Jestem KREATORKĄ NACZELNĄ I ZARAZ WYKREUJĘ WAM, PLEBEJSKIE POMIOTY, TAKĄ KARĘ, ŻE… – KREUJ SOBIE, I TAK KREUJĘ LEPIEJ OD CIEBIE, TY WYMALOWANA ŻMIJO… – zaczął Fidesilian, czerwieniąc się. Humili westchnął boleśnie. Jednak natychmiast skupił uwagę z powrotem, gdy sznur poruszył się i syknął przeciągle. – Fides, to nie jest dobry pomysł – mruknął. Sznur zmienił się na ułamek sekundy w oślizgłego, złowieszczego węża, łaskocząc skamieniałą Kreatorkę po policzku językiem. Kolejny wrzask zalał kanały. Jednak gad natychmiast zmienił się z powrotem, gdy Fides usiadł ciężko na podłodze, ocierając pot z czoła. Dziewczyna dostrzegła to natychmiast. – Phi! – prychnęła. – Za wiele w ten sposób nie wykreujesz, już to widzę. Robisz to źle. – Słucham? – mruknął urażony. Humilitasjusz w milczeniu obserwował rozmowę. – Kreujesz słowem i myślisz, że to robi z ciebie nie wiadomo kogo – Invidiana przybrała mądrą minę. – To prawda, że to rzadki dar, ale używanie go w tak, żeby nie powiedzieć brzydko, barbarzyński sposób zaowocuje jedynie bólem głowy. – To co mam według ciebie robić, o nieskończona w swojej mądrości? – syknął złośliwie. – Może pokażesz nam jak prawdziwy, profesjonalny Kreator kreuje? Invidiana zamilkła, zbita z tropu. Jej wzrok uciekł ku najbliższej ścianie, na twarzy pojawiło się zmieszanie. Szybko jednak znów spojrzała na nich pewnym wzrokiem. – Ja jestem kreatorką rzeźbiarką – oznajmiła. – Nie wykreuję nic bez gliny, którą… – Jeszcze nic nie wykreowałaś – przerwał jej Humili, bacznie przyglądający się jej twarzy. Gdy ujrzał na niej wstyd, wiedział, że trafił w sedno. – Nie jesteś Kreatorką. Nie urodziłaś się z Talentem. Po prostu pochodzisz z kreatorskiej rodziny. – WCALE NIE! – wydarła się. W jej oczach pojawiły się gniewne łzy. – Umiem kreować! Tylko że… tylko… – Posłuchaj – Humili przerwał jej gestem ręki. Wskazał na Fidesiliana. – Ten chłopak chce tylko uwolnić swoją matkę, zanim zostanie skazana na śmierć. Pomóż nam się dostać do pałacu, a damy ci spokój. – Nie chcę tylko uwolnić matki – odparł natychmiast Fidesilian. Humili spojrzał na niego z zaskoczeniem. Młodszy chłopak spojrzał na dziewczynę. – Chcę przywrócić światu kolory. I pozwolić wszystkim kreować. – CO?! – żachnęła się Invidiana. – Przecież nie mogę ci na to pozwolić! – Jeśli mi pomożesz, oddam ci swoją moc kreowania – oznajmił. Wytrzeszczyła oczy. – A… a… a jaką mam gwarancję? – zająknęła się. Fidesilian podszedł do niej, rozwiązał jej ręce i spytał o imię. – Invidiana. Mam na imię Invidiana. – Invidiano – Fidesilian ścisnął jej dłoń mocnym uściskiem – przyrzekam ci moim kreującym słowem, że jeżeli mi pomożesz, oddam ci mój Talent. Pa tych wzniosłych słowach chłopak trzymał się przez chwilę na nogach, po czym zachwiał się i runął jak kłoda w przód, mdlejąc. Humilitasjusz spojrzał badawczo na kobietę. – Będziesz miała przy nim dużo pracy. * – Bogata forma sprawi, że nie będziesz tracił tyle energii. Słowem kreuje się łatwiej, gdy wiesz, jak dokładnie coś wyrazić. Więc nie denerwuj mnie, tylko naucz się stosować epitety – Invidiana poczekała, aż Fidesilian napisze coś na skrawku pergaminu, po czym bez ostrzeżenia wyrwała mu go. – I gdzie są epitety? – Jestem oryginalny i nie zamierzam używać epitetów – oznajmił Fides. – Wbij sobie do tej pustej głowy, że oryginalny nie znaczy bez zasad – prychnęła. – O ile tę nierówność w zwrotkach da się wytłumaczyć wierszem nieregularnym, to nic nie wyrazisz brakiem epitetów. Czy tymi nieregularnymi rymami. W ogóle rymy to narzędzie wyjątkowo nieprofesjonalne i infantylne. I używasz słownictwa z rynsztoku. Fidesilian chmurnie zabrał się do następnego dzieła. Znów przerwała mu w połowie. – Czy ty w ogóle znasz jakieś przymiotniki? – uniosła brew. – Szary – odparł Fidesilian, wyrywając jej pergamin. – Zaraz naprawdę napiszę, żeby deszcz ognia zniszczył twój Pałac. – Już widzę, jak tą marną literaturą wywołujesz deszcz ognia – uśmiechnęła się. – Dobrze zacznijmy jeszcze raz. Ty będziesz pisał, ja poprawię ci błędy. Cały dzień zleciał na liczeniu sylab, wygładzaniu języka, obrazowaniu metafor i szlifowaniu stylu. Podczas prób wokół miasta trysnęły kryształowe fontanny, do lotu wzbiły się stada śpiewających ptaków i dwie osoby zakochały się w sobie. Humilitasjusz, siedzący niedaleko na straży, poczuł ogarniający go, błogi spokój, a jego chorej siostrze, śpiącej gdzieś w obdartej izbie przy ryneczku, spadła gorączka. W wolnym czasie, pomiędzy kłótniami o wygląd i zadanie poezji, Invidiana opowiadała Fidesowi o sobie oraz o innych Kreatorach. Zapoznała go też z historią („jakże to dyletanckie z twojej strony tego nie wiedzieć!”) i przede wszystkim – z przepowiednią o Wolnym Kreatorze. Fidesilian uczepił się jej jak świętości i powtarzał jej słowa w głowie aż się dobrze nie wryły. * Invidiana szła brukowaną uliczką, trzymając w garści falbany brudnej od ścieków sukni. Stanęła przed pałacowymi strażnikami w błyszczących zbrojach. – Pani, cóż ci się stało? – zaczął jeden, ale odpowiedziała mu mrożącym spojrzeniem. – OTWIERAJ BRAMĘ, ZAKUTY ŁBIE! – wrzasnęła. Kątem oka dostrzegła Superbianę wyglądającą przez okno i chichoczącą złośliwie. Brama skrzypnęła. – Dosiądę więc bestii, wojska ona przerazi, a ku wyzwoleniu mnie poprowadzi. Ogromny cień zasłonił promienie bezbarwnego słońca, padł na złote zbroje strażników. Oboje spojrzeli w górę, jednak nie zdążyli nawet krzyknąć, gdy monstrualny jaszczur o błoniastych skrzydłach wpadł na otwierającą się bramę, rozwierając ją na oścież, przy akompaniamencie dźwięcznego, opisującego dokładnie zwierzę głosu. Pazury potwora wtopiły się w drewno, mięśnie rozluźniły, gdy zamieniając wrota w wiór wkroczył on na salę. – ATAK! WYPUŚCIĆ WYKREOWANE STWORY! – wrzasnął strażnik. Dosiadający bestii Fidesilian spadł ze zwierzęcia, uderzony ilością kolorów. Oczy zaczęły mu łzawić, a gdy zaczerpnął powietrza, natychmiast zaczął kaszleć. Było ono wręcz przyjemne dla płuc, poczuł, jak je wypełnia, mrowiąc. Zachwycony chłopak przestał opisywać swojego stwora, który zastygł, powoli blednąc. W holu pałacu pojawiły się dwie masywne, gliniane figury dostojnych istot o pióropuszach okalających wydłużony, zwierzęcy pysk. Figury przyczaiły się, po czym skoczyły wprost na pozbawionego mowy Kreatora. Humili, zgodnie z instrukcją Invidiany, wskoczył z północnej części ogrodzenia na bluszcz pnący się aż do balkonu, po czym miękko wylądował na podłożu, wchodząc przez uchylone okno na wyższym piętrze. Z trudem przezwyciężył falę zachwytu i uniesienia, gdy znalazł się w pałacu, bezszelestnie przekradając się do pokoju jednego z Kreatorów, gdzie otworzył szyb, którym wciągano jedzenie z kuchni wprost do komnaty. Z kuchni przemknął do piwnic, stamtąd – do olbrzymich wrót, strzeżonych przez skrzydlaty, marmurowy pomnik. Rzeźba ożyła, gdy tylko podszedł bliżej. – HASŁO – zagrzmiała ciężkim głosem. – Porządek za cenę wolności – odparł. Strażnik przytaknął i powoli otworzył wrota. Na środku kamiennego lochu stał kufer, zakurzony i stary, trochę podniszczony, bez kłódki, bez zdobień i złoceń. Zmieszany jego prostotą Humili podszedł do niego, kładąc na wieku drżące ręce. Jednak gdy spróbował je podnieść, ani drgnęło. Za to zabłyszczało nagle, a srebrzyste drobinki ułożyły się w napis. „A WOLNOŚĆ ZA CENĘ KRWI”. Za stalowymi, zimnymi kratami, w szarej celi, zapłakana kobieta skrobała paznokciami po kamieniu, zostawiając białe ślady zadrapań i blade smugi z krwawiących palców. Rysowała swojego syna, dumnego wojownika, z tarczą w jednej ręce, a lancą w drugiej. Fidesilian zasłonił się ręką przed potężnym zwierzęciem. Gliniana figurka nagle uderzyła w gładką, czerwono-białą powierzchnię, tak mocną, że jej łapy połamały się na niej i rozbiły o podłogę. Kreator z zaskoczeniem obadał tarczę, po czym odkrył, że w ręku dzierży też lancę. Przywróciło go to na ziemię. Odzyskał rytm i słowami przywrócił smoka do życia, aby rozprawił się z drugą glinianą kreacją. Sam zaś ruszył po schodach. Słowem torował sobie drogę, odrzucał inne kreacje i otwierał przejścia. Tarcza osłaniała go od ataków. Do rozległej sali tronowej wpadł jak burza, dysząc i ocierając pot. Przed nim, w głębi, za czerwonym dywanem, na rubinowym tronie siedział Kreator Naczelny. Uśmiechnął się lekko. Drzwi trzasnęły za Fidesilianem. Wypuścił tarczę z drżącej ręki, chwytając lancę oburącz i na miękkich nogach ruszył naprzód. – A więc przepowiednia się spełniła – oznajmił Kreator Naczelny. – Sądziłem, iż ten, który zburzy mój porządek, będzie starszy. – Wyzywam… cię… na… pojedynek… – wydyszał Fidesilian. – Nie zamierzam walczyć, chłopcze – Naczelny Kreator wstał, powoli krocząc ku młodzikowi. – Zamierzam ci uświadomić, jak bezsensownie postępujesz. Zabijając mnie i uwalniając kolory sprowadzisz tylko chaos, śmierć i zniszczenie – Fidesilian zmarszczył brwi i poruszył się nerwowo. – Zaskoczyłem cię? Za dużo w tobie wiary w ludzi, chłopcze. Nie widzisz tego, że gdybyś dał wszystkim władzę kreowania, prędzej czy później ludzie pozabijają się nawzajem, lub będą próbowali siłą wyrywać sobie tą moc? Nie będą równi. Nie będą żyli w zgodzie. Nie będą mili. Nie będą budowali pięknych Światów Autorskich. Zniszczą je doszczętnie. – KŁAMSTWA! – wrzasnął Fides, rzucając się na Kreatora Naczelnego. Mężczyzna chwycił czubek jego lancy i przytrzymał go, po czym skierował na swoją głowę. – Pchnij, chłopcze. Pchnij i się przekonaj – prowokował. – Tuż po mnie zginiesz ty, moi kreatorzy już czatują przy drzwiach. – Nie, jeśli uwolnimy kolory – Fidesilian zacisnął zęby. – Nie uwolnicie. Twój przyjaciel jest zbyt wielkim tchórzem, aby… – Kreator urwał wpół słowa, gdy lanca przeszła przez jego głowę. Wściekły Fides dopchnął ja jeszcze głębiej, po czym obrócił się. Drzwi stanęły otworem, a za nimi Iratia dzierżąca swoje szable, rzeźby i malunki potworów. Zamknął oczy. Humili otarł łzy. Obiecał pomoc, nie swoje życie. To Fides chciał tej wolności, nie on. On miał siostrę, miał przyszły fach i przyszłość w nienajgorszych barwach. Ach, nie. Jednak nie. Bez barw. Szarą i pustą. – Siostrzyczko – szepnął. – Może chociaż ty będziesz miała kolorową przyszłość. Wyciągnął swój sztylet. Krew bryzgnęła na kufer, zalała cały, drgające ciało upadło obok. Wieko skrzypnęło, po czym uchyliło się, a ze środka z oszałamiającym błyskiem i przepiękną muzyką, wydostały się barwy. * – Jesteś pewna, że może tak być? – spytał Fidesilian, patrząc ze szczytu góry na zieloną dolinę skrywającą tętniące życiem, barwne miasto. – Moc Kreacji to Moc Kreacji, nieważne, gdzie i jak – wzruszyła ramionami Invidiana. – Poza tym, schlebiasz mi. – No masz ci los… rzeczywiście – rzucił, udając frustrację. – Dalej tylko nie wiem, po co to robisz – stwierdziła. – Naczelny Kreator miał rację. Na razie ludzie są wdzięczni za kolory i tworzą rzeczy piękne. Ale wystarczy poczekać dziesięć lat, może pięć, a może i rok, a to się zmieni. Nie mogę pozwolić żeby doszło do wojen, do śmierci i zniszczenia. Jestem to winien Humiliemu. Dał swoją krew za piękny świat… chyba trzeba ci zmienić imię. Ze względów estetycznych. – Mogę być Cheseda – odparła. – Ładniej – przyznał. – Gotowa na ostatnie dzieło? Zostawiając piękno Autorskim Światom odbieram mu jednak moc kreowania przekazuję ją jednej istocie – Chesedzie – by poza czasem, przestrzenią stała i z wysokości patrząc złych karała, a dobrych nagradzała starania. Chesedo, strażniczko pokoju, chcę byś Światami mymi królowała. Jako Kreator Wolny pod mym ostatnim wezwaniem podpis składam. Pozbawiając siebie zupełnej wolności nad własny egoizm dobro Światów przekładam. Joyanne