Kiedy zostałem pacjentem
Transkrypt
Kiedy zostałem pacjentem
Autor grafiki na okładce: Mario Mesa, Social Fire Praca w zbiorach National Art Exhibitions of the Mentally Ill Inc. Kiedy zostałem pacjentem … Pamiętam doskonale, kiedy dowiedziałem się, że jestem chory. Jechałem autobusem i zadzwoniła moja komórka. Dzwoniła lekarka. Powiedziała, że przyszły moje wyniki i że nie są dobre. Zamarłem i zdrętwiały mi nogi, a czas się zatrzymał. Choć nie mogłem przewidzieć wszystkich przyszłych komplikacji, od razu wiedziałem, że moje życie zmieniło się na zawsze. Przez pierwsze kilka dni byłem zły, sfrustrowany i przestraszony. Nagle stałem się pacjentem, który musi dowiedzieć się więcej o swojej chorobie i w jakiś sposób nauczyć się z nią radzić. Czułem się wyobcowany. To wszystko było dla mnie bardzo nowe i nie potrafiłem sobie tego wyjaśnić. Pamiętam wyraźnie, jak trudno było rozmawiać o tym z innymi. Nikt nie zostaje pacjentem z własnej woli, dlatego nie lubię, gdy się mnie tak nazywa. Nie myślę o sobie w tych kategoriach. Nie chcę, by moje relacje ze szpitalami i lekarzami definiowały kim jestem. W końcu nie cały czas jestem pacjentem. Kiedy nie mam umówionej wizyty czy leczenia, naprawdę niespecjalnie wyróżniam się wśród zwykłych ludzi na ulicy. Myślę o sobie jako o pacjencie tylko wówczas, gdy odwiedzam placówkę służby zdrowia. Z tego punktu widzenia każdy z nas bywa niekiedy pacjentem, prawda? Uważam, że gdybym zbyt często myślał o sobie jako o pacjencie, stopniowo stałbym się własną chorobą, a ona zawładnęłaby mną całkowicie. Uznając siebie za pacjenta, postawiłbym się również na słabszej pozycji, na pozycji oczekiwania. Oczekiwania na wizyty lekarskie, oczekiwania na wyniki badań, a czasami, wbrew rozsądkowi, oczekiwania na nowe leki i terapie. W przewlekłej chorobie irytujące jest to, że często nie widać jej na zewnątrz. Ludzie myślą, że z tobą wszystko w porządku, kiedy tak naprawdę możesz czuć się gorzej niż kiedykolwiek w życiu. Znajomi dzwonią pytając czy pójdę pograć w siatkówkę czy pobiegać, podczas gdy ja nie mogę nawet wejść po schodach czy pójść do sklepu po zakupy. Czasami instynktownie rozumieją moją sytuację i to pomaga mi czuć się mniej samotnym. Od niektórych otrzymuję prawdziwe wsparcie emocjonalne i jestem im za to wdzięczny. Dzięki temu nie muszę wkładać tak wielkiego wysiłku w szukanie pomocy, co bywa naprawdę trudne. Nie chcę być dla nich ciężarem, nie chcę niepokoić i nie chcę nudzić ciągłymi rozmowami o chorobie, ale mimo wszystko potrzebuję tej pomocy. Skutkiem ubocznym mojej choroby jest czasami silny ból fizyczny. Tak silny, że nie pomagają nawet leki przeciwbólowe. Myślę, że wszyscy pacjenci muszą radzić sobie z jakimś rodzajem bólu. Może to być ból fizyczny, tak jak w moim przypadku, lub psychiczny, gdy dociera do ciebie po raz kolejny, jakim ciężarem w twoim życiu jest choroba. W takich chwilach nie myślę nawet o samej chorobie, lecz chcę po prostu by ból się skończył. Każdy z nas wypracowuje mechanizmy radzenia sobie z kryzysami w życiu, niezależnie od tego czy dotyczą one zdrowia, czy innych spraw. Wszyscy radzimy sobie ze sprawami życiowymi w ten czy inny sposób, wypracowując filozofie, religie czy metody radzenia sobie z nim. Każdy z nas wypracowuje własne narzędzia. Jesteśmy ludźmi, więc radzimy sobie z tym, tak to już jest. Myślę, że każdy, nie tylko pacjent, dociera czasem do końca swojej wytrzymałości. Mnie zdarzyło się to kilka lat temu. Czułem się całkowicie uwięziony ‘byciem pacjentem’. Utraciłem wolę dążenia do realizacji marzeń czy aspiracji i miałem wrażenie, że moje życie się kończy. Ale wyrwałem się z tego! Zaoferowano mi pracę i dziś pracuję w otoczeniu niezwykłych ludzi. Chce mi się podejmować dla nich dodatkowy wysiłek, chcę okazywać im moje uznanie. Z radzeniem sobie z przewlekłą chorobą pomogło mi również wypracowanie alternatywnego, nazwijmy go duchowym, podejścia do życia i wszystkich jego drobnych spraw. Nauczyłem się nie przejmować szczegółami, a zamiast tego akceptować sytuację taką, jaką jest i możliwie najwięcej korzystać z życia. Naprawdę wierzę, że stałem się lepszym, bardziej empatycznym człowiekiem, który docenia życie i wszystko, co ma ono do zaoferowania. Ważnym krokiem było dla mnie zrozumienie, że złość do niczego nie prowadzi. Nadal mam duże oczekiwania wobec przyszłości, choć zawsze towarzyszy im obawa. Obawa przed niepewną przyszłością i tym, jaki może być mój stan. Nie zrozumcie mnie źle – nie stałem się innym, lepszym człowiekiem z wyboru. Wolałbym cieszyć się doskonałym zdrowiem, mieć fajną pracę i ekscytujące hobby takie, jak narciarstwo czy wspinaczkę górską. Ale to niemożliwe i pogodziłem się z tym. Pogodziłem się z tym patrząc na innych ludzi ze znacznie większymi problemami od moich. Jestem wdzięczny, że mam ‘tylko’ ten problem, który mam. Kluczem jest więcej współczucia i empatii, rozsądne gospodarowanie energią, więcej cierpliwości i mniejsza skłonność do oceniania, a przede wszystkim wdzięczność za każdy dzień - tu i teraz.